wtorek, 21 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 19

 19.


Gdy mostek pogrążył się w ciemnościach,  Arciniegas była pewna, że przeżywa deja vu, elektronika przestaje działać, zmieniając „Von Brauna” we wrak podobny do „Alliance’s Star”, czyniąc go niczym więcej niż martwym kawałkiem metalu, mającym stać się grobem dla siódemki ludzi. Jakimś cudem jednak tak się nie stało, światła zamigotały i część z nich zapaliła się ponownie, monitory zaczęły się włączać. Zegar misji ponownie się uruchomił, odliczając margines czasu pozostały do jej zakończenia, wyznaczający granicę do przybycia w rejon statków wroga, które nadal gdzieś tam były, mknąc w ciemnej przestrzeni kosmosu w ich kierunku. Część ekranów wciąż migotała, zniszczone uprzednio podczas trafienia rakietą wystrzeloną przez Behemota, nadal pozostawały martwe.

Jakaś jej część nadal podświadomie oczekiwała, że w obwodach zaczną zachodzić procesy podnoszące indukcję, lecz chwila ta nie nadchodziła, dłużąc się w nieskończoność.

- Udało nam się uciec przed impulsem – poinformował Hagen dwie sekundy później. – Wciąż odchodzimy na pełnym ciągu.

- Co z tym skurwysynem? – zapytała rzeczowo, lecz mało profesjonalnie.

- Nie mam pojęcia – brzmiała odpowiedź Triptree. – Na telemetrii kaszanka. Nie widać żadnych obiektów – nie miała pojęcia czy fale skanera i radaru nie były w stanie przeniknąć zjonizowanej przestrzeni, czy też ich urządzenia szlak trafił, lecz nie rokowało to najlepiej.

- Krasnaja Zwiezda?

- Brak odczytu – Triptree napięcie nie opuszczało mimo zakończenia walki, zastępowane przez niepokój wiążący się z faktem, iż stali się ślepi i głusi. Krew na jej twarzy zdążyła już zaschnąć.

- Możesz mi przynajmniej powiedzieć, czy ktoś do nas strzela? – głos Arciniegas był spokojny.

- Brak rakiet w bezpośredniej bliskości.

- Hagen, kurs na Pegaza, potem wyłącz silniki.

- Nie widzę Pegaza.

- W takim razie w miejsce, gdzie był ostatnio – poleciła. Chwilę później silniki wyłączyły się, a osłony termiczne natychmiast przesłoniły ich wyloty, by zminimalizować ryzyko namierzenia przez termoczujniki wroga. Lecieli siłą bezwładności, nie mogli jednak pozwolić sobie na odpoczynek.

- Stan uzbrojenia – zażądała informacji.

- Nie ma uzbrojenia – głos Melliera brzmiał ponuro. – Brak możliwości strzału wiązką, brak dronów. Mamy jedną działającą wyrzutnie rakiet, a w niej Sidewindera.

- Przeładuj mi na TOW. Ile mamy rakiet?

- Nie mam pojęcia, wysiadła mi konsola – odparł. – Nie wiem czy uda nam się ją wystrzelić, bo wygląda na to, że przedział bojowy nie ma zasilania.

- Zatem sytuacja w normie – mruknęła. Chwyciła słuchawkę, lecz nie usłyszała w niej żadnego sygnału. – O, świetnie, nie mamy też łączności – mogła być jedynie pewna, że mają wciąż czym oddychać i nadal lecą przed siebie. Działała także sztuczna grawitacja. Poleciła Triptree sprawdzić odczyty, które o dziwo wciąż działały i przekonała się, że zawartość dwutlenku węgla pozostaje nie zmieniona, zatem nadal mieli kontrolę środowiska.

Do przybycia wroga w postaci Woschoda i Wostoków pozostawały nadal ponad cztery godziny, lecz sytuacja zmieniła się diametralnie. Zastanawiała się właśnie kogo posłać, by sprawdzić czy Everett i Shepard przetrwali starcie, a następnie narazić na spotkanie z Gellertem, na kim ma wyładować swe emocje związane z tym co się działo, gdy telemetria zaczęła powoli powracać. Skaner uaktywnił się przedstawiając morze chaosu w postaci białego szumu i nieskończonej liczby punkcików będących odłamkami, kawałkami folii, opiłków magnetycznych stanowiących pozostałości po pakietach energetycznych i zakłócających. Liczba odłamków zwiększała się, gdy wprawiały się w ruch uderzając w siebie wzajemnie kaskadowo, powodując efekt zwany syndromem Kesslera. Prócz pozostałości kilkuminutowego starcia dwóch okrętów w zjonizowanej przestrzeni nie istniał żaden sygnał radiowy, a temperatura nie pozwalała wyodrębnić eniakowi dodatkowych źródeł ciepła.

- Stan paliwa? – zapytała.

- Zużyliśmy połowę – odparł Hagen. – Większość przez ostatnie minuty na manewrowanie. Mamy jeszcze na pół godziny takich zabaw, potem…

- Wiem co będzie potem. Lecimy do Pegaza. Przyśpiesz nas na chwilę – zdecydowała. Skoro oni nie widzą niczego, wróg nie zobaczy ich także, nawet pomimo swego doświadczenia w warunkach jonizacji nie dostrzeże ich śladu termicznego. – Szukajcie ich sygnału – dodała.

- Mogli nie przetrwać – powiedziała Triptree. – Byli 50 mil od miejsca wybuchu jądrowego. Dosięgła ich fala uderzeniowa.

- My też nie mieliśmy szansy przetrwać – burknęła Arciniegas. – Uciekliśmy znad Aresa. A co do nich… Obyś miała rację, chorąży – nie chciała dodawać, że pancerz Progressa, którego nie zdołały spenetrować ich trafienia, a jedyną eksplozję spowodowali trafiając przypadkowo w wyrzutnie rakiet, osłonił Behemota.

- Mam naszą pozycję – poinformował Hagen. – Oddaliliśmy się na 500 mil, wracamy do obszaru podjęcia, większość rejonu jest zjonizowana… Nie wiem czy nie będzie potrzebne alternatywne miejsce spotkania z „Lincolnem”.

- Jeżeli przetrwali lądowanie Buranów – mruknęła Triptree. – Dwa w pełni uzbrojone promy desantowe…

- Masz jakieś odczyty z dołu, czy spekulujesz?

- Nasze skanery i telemetria nadal są prawie ślepe. Nie złapałam wciąż sygnału Pegaza, żeby się podłączyć.

- Na razie nie podłączaj się, kiedy uda się go zlokalizować – we wzroku pełnym sprzeciwu wyłapała pytanie, więc dodała – Nie dajmy się wykryć poprzez transmisję, dopóki nie zorientujemy się w sytuacji.

- Źródło sygnału w jonizacji…

- To, że my nie potrafimy go wykryć i odebrać nie znaczy, że tamci nie potrafią – powiedziała. – Mają lepsze doświadczenie w nawiązywaniu łączności radiowej w strefach radioaktywnych.

- Ale w pobliżu nie ma…

- Jesteś pewna, że mieli tylko jeden statek zdolny do przemieszczenia poprzez przestrzeń? – właśnie, fala grawitacyjna. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Everettem, żeby wiedzieć czego jeszcze można się spodziewać. Łączność nadal była głucha. Zdecydowanie musiała posłać kogoś do maszynowni. – Triptree… – zaczęła.

- Mam sygnał obiektów Sojuszu – poinformowała ją w tym samym momencie. – To nasze drony i Pegaz. Trzy Aegisy, utrzymują pozycję obronną.

- Są sto mil od nas – poinformował Hagen.

- Podejdź na pięćdziesiąt i umieść nas na geostacjonarnej – poleciła. – Nim się podłączymy zdejmij aktywnym skanem wszystko dookoła. Co z tą telemetrią?

- Zdaje się, że usmażyli nam częściowo radar – powiedział Mellier. – Działa jedynie skaner taktyczny bliskiego zasięgu, część czujników. Dopóki nie podłączymy się i nie odczytamy aktualnych danych nie będziemy nic widzieć. Nie widzę nawet tych statków, które nadlatywały tu z północnej hemisfery.

Popatrzyła na zegar. Wciąż nieco ponad cztery godziny do przybycia przeciwnika. Rozsądnie zakładać, że czas przybycia się nie zmienił, choć po tym jak Behemot zmaterializował się w środku ich pola desantowego, wolała już niczego nie przewidywać.

- Po kolei – powiedziała. – Najpierw ustalmy jakie mamy uszkodzenia, potem dowiedzmy się jaka sytuacja panuje w przestrzeni wokół nas. Triptree… - po raz drugi usiłowała ją posłać na dół i po raz kolejny jej przeszkodzono.

- Mam odczyt termiczny – powiedział Mellier. – Temperatura w miejscu eksplozji jest niestała, porównuję jej poziomy. Może uda się wyodrębnić jakiś obiekt o innej temperaturze.

- Doskonały pomysł – powiedziała bez cienia sarkazmu. Przynajmniej ktoś w tej załodze zaczął właśnie wykazywać inicjatywę. Odczekała chwilę. – Jakieś efekty?

- Podniesiona temperatura w miejscu, które zajmował Progress – poinformował. – Stały obiekt, który powoli stygnie.

- To wrak, zestrzeliliśmy go – powiedziała Triptree.

- Zobaczymy. Damy radę wystrzelić TOW? – zapytała Arciniegas.

- Załadowany. Zasilanie wyrzutni wróciło.

- Odpalaj. Hagen, zmień naszą pozycję po strzale.

Chwilę później pokład przebiegło drżenie, a światła i monitory nagle zamigotały, po czym czerwony poblask zalał ich ponownie. Jedna z konsol zaiskrzyła, a Hagen przesunął rękę w kierunku gaśnicy, gdy smród tlącego się okablowania stał się nieznośny. Pocisk na skanerze rozpłynął się w chaosie odczytów, choć wprawne oko było w stanie wyodrębnić przez chwilę punkcik przemieszczający się szybko w oznaczoną pozycję. Niekierowana rakieta nie potrzebowała elektroniki, w próżni pozbawionej oddziaływań prócz grawitacji nie zmieniała trasy lotu. Była idealna do walki z Behemotem, który nie zmienił swej pozycji od czasu przybycia na orbitę Marsa, znajdującym się w martwym polu jonizacji.

- Temperatura skacze – poinformował Mellier po upływie sekund, jakie pocisk potrzebował by przebyć setki mil jakie dzieliły oba statki. – Zdaje się, że strzelają z działka… Eksplozja! Zestrzelili go – zameldował.

- Masz swoją odpowiedź, chorąży – mina Triptree była zasępiona.

- Kurwa! – zaklął Mellier. – Odczyty temperatury przemieszczają się do nas… Odpalili rakiety!

- W jakie miejsce? – zapytała z maskowanym spokojem.

- 12 rakiet K-17M w naszą poprzednią pozycję.

- Wyliczyli na podstawie trajektorii lotu – powiedziała. – Nie widzą nas, poprzednio wystrzelili na wejściu 20 rakiet, to znaczy, że teraz wali połową salwy – głośno myślała. Po niedługim czasie na skanerze ujrzała pociski opuszczające rejon zakłóceń radarowych, z których wybuchy jedynie dwa, pozostałe zaś pomknęły w przestrzeń nie powodując eksplozji. – Doskonale – powiedziała.

- To jest doskonale? – zapytała Triptree, której najwyraźniej wydarzenia zaczynały dawać się we znaki.

- Nie są w stanie wyodrębnić naszego śladu termicznego. Strzelają na ślepo, nie wiedzą gdzie jesteśmy – wyjaśnił Mellier. – Te dwa ostatnie miały ustawioną detonację na naszej wyliczonej pozycji na wszelki wypadek, gdybyśmy jej wciąż nie opuścili.

- Jak oni to przetrwali? – zapytała Triptree, a Arciniegas uznała za stosowne odpowiedzieć na retoryczne pytanie.

- Chyba nie sądziliście chorąży, że wybuch atomowy w odległości 50 mil jest w stanie coś zrobić ich pancerzowi? Żeby zestrzelić ich statek musielibyśmy trzepnąć ich bezpośrednio pociskiem jądrowym, albo wpakować kilka rakiet w silniki. Nie żartowałam, mówiąc że ten stateczek nie jest w stanie niczego strącić ani poważnie uszkodzić.

- Więc jaki mamy plan? – nie wytrzymała Triptree.

- Przetrwać chorąży, do czasu aż z powierzchni wystartuje „Lincoln”, następnie podjąć go i wrócić do domu.

- Nie wiemy czy oni przetrwali… - zaczęła.

- Podjęcie „Lincolna” w tych warunkach… - wtrącił Mellier.

- Więc dowiedzmy się, co dzieje się na dole, a resztę problemów rozwiążemy gdy się pojawią – powiedziała zimno Arciniegas, ucinając dyskusję. Po chwili westchnęła. – Skoro przed chwilą strzelili połową salwy ich kapitan chciał nam dać do zrozumienia, że jest w pełni sprawny, ale tak nie jest. Ostrzał poszedł w wyliczoną pozycję, bo nie zobaczyli śladu naszych silników, co oznacza, że mają problemy podobne do naszych. Nie są w stanie nas namierzyć, nadal nas nie widzą, więc wykorzystajmy to.

- Chyba, że to podstęp.

- Jaki znowu podstęp? Nie możemy do nich podejść, nie możemy do nich strzelić niczym poza pociskiem niekierowanym, doskonale to wiedzą. Żeby na nas zapolować musieliby się ruszyć, a z jakiegoś powodu na razie tego nie robią. Z tej pozycji będą próbować, zablokować lot „Lincolna”, ale żeby uniemożliwić nam jego zabranie, musieliby się przemieścić, skoro tego nie czynią… Coś szykują i sprawdzają jak działa ich sprzęt, albo dochodzą do siebie po wybuchu. A my nie jesteśmy w stanie nic zrobić, nie jesteśmy w stanie zdjąć dokładnego namiaru. Walenie ASATami i TOWami w źródło ciepła niewiele nam da, zdążą je zestrzelić przy naszym tempie odpalania po jednej rakiecie. A teraz podłącz nas do Pegaza, Triptree. Hagen, przegląd urządzeń na mostku. Mellier, na razie nie będziemy do nikogo strzelać, przełącz na konsolę Tritptree monitoring termiczny i ustal mi co dzieje się z Gellertem i dlaczego łączność nie działa, bo muszę wiedzieć jakie mamy uszkodzenia! – zwalczyła chęć wysłania na dół Triptree, która jednak była w tej chwili bardziej przydatna na mostku. Mellier podniósł się i przeciągnął, lawirując między kablami i fotelami. Również na jego twarzy dostrzegła zaschniętą krew. – Sprowadź mi tu Everetta – rzuciła w ślad za nim. – Jeśli będzie trzeba, oderwij go siłą od jego maszyny.

Przymknęła na chwilę oczy. Nie czuła zmęczenia, po raz pierwszy od dawna była w swoim żywiole, płynąc na fali następujących kolejno po sobie wydarzeń. Mogła na nie jedynie reagować i improwizować, co wychodziło jej najlepiej. Nie było czasu na rozmyślania, jedynie na szybkie decyzje.

Gdy ponownie je otworzyła matematyka zaktualizowała dane bojowe i zdołała wrócić do formy.  Skaner taktyczny lśnił już barwą zieleni, migotając kropkami sygnałów transponderów i emisji wrogich okrętów. Behemot nie zmienił swej pozycji, wisząc nad Aresem, nieruchomy i groźny, reprezentowany był przez lśniący czerwienią kwadrat. Żałowała, iż nie może posłać teraz w jego pobliże Phaetona, aby z bliska sprawdzić, czy posiada jakieś uszkodzenia. Wróg zajmował orbitę geostacjonarną, kontrolując przestrzeń nad Cydonia Mensae, a „Lincoln” aby uniknąć zestrzelenia, musiał całkowicie zmienić kurs odchodząc nad Utopia Planitia i liczyć na to, iż „Von Braun” przechwyci wszystkie wystrzelone w jego kierunku pociski. Wszystko miało jednak swoje dobre strony i działało również na ich korzyść.

- Szachujemy się nawzajem – mruknęła. Ich problemem był olbrzymi okręt, którego nie byli w stanie się pozbyć ani unieszkodliwić, problemem tamtych był niewielki, niewidoczny okręcik, mogący zestrzelić wracające z Marsa Burany. Tamci nie wiedzieli, że nie mają już dronów, przynajmniej przez trzy godziny i pięćdziesiąt minut, do czasu przybycia Woschodów i Wostoka nie mogli próbować przejąć desantu, jeśli Burany postanowią wrócić. Po tym czasie zawsze istniało ryzyko, że znikąd wystrzelone zostaną rakiety, a „Von Braun” zniknie w błysku fotonowego rzutu, na odchodnym zdejmując promy desantowe. Problemem był jedynie czas, Burany nie musiały wcale wracać, bowiem Mars należał do Związku, Progress mógł całkowicie zignorować niewielki stateczek, którego jedyna przewaga polegała na niewidzialności. Coś jej nadal w tym wszystkim nie pasowało. Behemot pojawił się tu i wysadził desant, by dopaść ludzi Gowa, ryzykując stratę czterech promów. Było to z jakiegoś powodu nielogiczne.

Zaczęły spływać pozostałe dane telemetryczne, zbierane cały czas z istniejących czujników i krążącego gdzieś daleko Phaetona. Zostały im cztery drony, jeden zwiadowczy i trzy klasy Aegis, które odesłała do ochrony Pegaza, nadzorującego pozostałe urządzenia. Wszystkie były doskonale widoczne na radarach wroga, który o dziwo nie podejmował na razie prób ich zestrzelenia. Być może jednak wszyscy zostali w równym stopniu oślepieni po wybuchu dwóch pocisków atomowych i potrzebowali chwili, by zorientować się w sytuacji.

Kluczem do wszystkiego była jednak Krasnaja Zwiezda, z powodu której znaleźli się tutaj oni i Behemot, przysłany by odbić bazę. Zastanawiała się co takiego było tam ważnego, że wróg przybył w całej swej sile. Jednak odczyt z bazy na jej panelach nie istniał.

- Co dzieje się na dole? – zapytała. Obszar Krasnajej Zwiezdy zdawał się niewidoczny na ostatnim pomiarze, choć nie dysponowała zdjęciami satelitarnymi jasno widziała, że w emisji tła pojawiła się tam dziura. Baza zniknęła. Pieprzona anomalia Everetta, przypomniała sobie i poczuła na niego ponownie złość. Nie miała pojęcia z czym mierzy się tam Gow, ale nie mogło być łatwo.

- Wciąż nadają do Pegaza – powiedziała Triptree. – Ściągam te dane.

- Przerwij transmisję gdy pobierzesz telemetrię – nie mogła pozwolić aby ich wykryto na podstawie emisji sygnału, nawet jeśli w teorii Behemot nie powinien jej dostrzec poprzez sferę jonizacji, która go otaczała. Teoria przestała obowiązywać wraz ze stałością fizyki. Co z tymi dwoma Buranami?

- Nie wykrywam szczątków w atmosferze – odpowiedziała tamta. – Jeśli wylądowały, to rozsądnie będzie założyć…

- Niczego nie zakładam. Jesteśmy w stanie przekierować Phaetona Jeden nad ten obszar? – wciąż podążał w kierunku Marsa, gdzie posłali go przed rzutem fotonowym.

- Dotrze do nas najwcześniej za dwie godziny – poinformowała ją Tiptree.

- Najszybciej jak to możliwe niech przesyła zdjęcia Marsa – zdecydowała. – Musimy wiedzieć co dzieje się na dole.

- Wykrywam ślad eksplozji atomowej w pobliżu Krasnajej Zwiezdy – powiedziała Triptree. – Czujniki odnotowały rozbłysk, około kilotony niecałe pięć minut temu.

- Kurwa – skwitowała Arciniegas.

- Rozwalili bazę? – zapytał Hagen.

- Nie – odparła. – Przypieprzyli ładunkiem taktycznym na podejściu, niewielki wybuch w odległości nie niszczącej infrastruktury, ale wystarczającej by załatwić nasze urządzenia. Standardowa taktyka desantowa.

- „Lincoln” – zrozumiał nagle pilot.

- Nie przyleci – powiedziała, od kilku sekund pogrążona w rozmyślaniach i rozważając kolejne opcje. Te które były dostępne do niedawna, właśnie się skończyły. Gdzieś tam na dole byli Scobee, Jones, Gow i jego ludzie, nie mający sposobu powrotu na pokład.

- Transmisja wciąż idzie – powiedziała Triptree sprawdzając po raz kolejny odczyty. To ją nieco otrzeźwiło.

- Znajdź sposób aby coś do nich nadać – poleciła.

- W tej sytuacji…

- Sytuacja się nie zmieniła – powiedziała twardo Arciniegas. – Nie wiem czy macie już jakąś sugestię chorąży, ale zachowajcie ją na razie dla siebie. Misja jest kontynuowana zgodnie z pierwotnymi założeniami, czy to jasne?

- Tak.

- W takim razie spróbuj się z nimi połączyć. I postaraj się nawiązać łączność z Hermesem.

- Wciąż nie jestem w stanie się przebić – warknęła Triptree. – Straciliśmy większość czujników, jonizacja jest zbyt duża, a oni nas zagłuszają!

- Po prostu próbuj dalej, chorąży – powiedziała Arciniegas zmieniając ton. Nie należało cisnąć zbyt mocno. Sama postarała się ukryć najgłębiej jak potrafiła swoje uczucia związane z uświadomieniem sobie faktu, iż „Lincolna” trafił szlag, a status jego załogi zmienił się niezbyt pewny. Telefon zadźwięczał w odpowiedniej chwili, by wybawić ją z konieczności zastanawiania się nad tym co dalej i przebłyskiem tęsknoty za czasami, gdy mogła mieć wszystko w dupie i pociągać whisky.

- Miło, że raczył się pan wreszcie odezwać, panie Gellert – powiedziała do słuchawki.

- Przysyłanie swoich pomagierów, żeby nas poganiali, nie zmieni niczego w tempie napraw. Zwłaszcza, jeśli włóczą się po statku samopas, zdaje mi się że mieliśmy tego unikać.

- To już nieaktualne w naszej obecnej sytuacji.

-  U nas wszystko w porządku, dziękuję – padła odpowiedź zgryźliwym jak zawsze tonem. – Jesteśmy cali.

- Nie pytałam o to, ale dziękuję za informację. W jakim stanie jest statek? – ucięła.

- Nie wiem czy zdołam szybko wyliczyć ile rzeczy wymaga napraw.

- W takim razie proszę nie wyliczać i nie tłumaczyć mi, że Sikorsky i Shepard mają dwie lewe ręce, a połowa rzeczy nie jest możliwa do naprawy bez powrotu na ISS. Do rzeczy.

- Połowa kryształów fotonowych pękła gdy dostaliśmy rakietą, one służą do przetwarzania energii, więc..

- Wiem do czego służą. Rozumiem, że nie mamy mocy?

- Nie mamy i nie będziemy mieć. Żebyście mogli sobie tam na mostku patrzeć w monitory muszę odłączać pobór energii, problem z tym, że za bardzo nie ma z czego. Na przykład teraz, żeby przywrócić łączność musiałem odciąć zasilanie wyrzutni dronów. Pomijając fakt, że tam nas trafili.

- Zniszczyli ją całkowicie wraz z częścią pancerza ablacyjnego. Może pan jej nie zasilać.

- Wspaniała wiadomość pani kapitan.

- Nadal jesteśmy niewidzialni, jeśli to pana pocieszy, nie uszkodzili nam naszych wybitnie geometrycznych kształtów. Czy to już wszystko?

- Aby wykonać rzut fotonowy potrzebne będzie doładowanie generatora kwantowego – zawahał się przez chwilę. – Musimy wyłączyć na jakiś kwadrans uzbrojenie lub silniki konwencjonalne.

- W obecnych warunkach bojowych nierealne – powiedziała krótko.

- Pani kapitan… - jego zgryźliwy ton nieco się zmienił.

- Panie Gellert, nie musi mi pan wyliczać szczegółów i przedstawiać pełnego raportu, po prostu nie mamy na to czasu dopóki niedaleko nas znajduje się w pełnej gotowości bojowej okręt przeciwnika. Wyraził pan swoją opinię, teraz ja powiem czego oczekuję, a pan powie mi na ile jest to realne – zastanowiła się przez chwilę. – Mam jedną sprawną wyrzutnię rakiet, potrzebuję wszystkich. Proszę sprawdzić czy to zacięcia czy też uszkodzenia i postarać się je wyeliminować. Następnie znaleźć sposób odblokowania wiązki energetycznej i usunięcia stopionego prętu. Wreszcie chcę mieć możliwość nieprzerwanego lotu i działający skaner taktyczny oraz telemetrię, a także eniaka. Muszę mieć jego matematykę… Nie myślałam, że to powiem, ale to nasza główna przewaga. Wszystko to jest równie priorytetowe, resztę może pan wyłączyć wedle uznania.

- Wiem, że to nie jest pani statek, pani kapitan, ale nie musi go pani niszczyć w heroicznej i nierównej walce.

- Nie zamierzam panie Gellert. To wszystko na początek.

Po drugiej stronie dało się słyszeć ciężkie westchnienie.

- Mogę spytać się jakie mamy zamiary, kapitanie?

- Takie same jak zawsze – poinformowała go zwięźle. Nie ustąpił.

- O ile pamiętam mieliśmy nie wdawać się w walkę ze statkami wroga – powiedział. – Nie mamy na to zbyt wielkich szans. Tymczasem zdaje się, że nie stosowała pani założonej taktyki ucieczki i nie wchodzenia nikomu w drogę, bo nie sposób nie było nie poczuć, że odpalaliśmy rakietę za rakietą, nie wspominając o tym co działo się z generatorem, gdy wzrosła jonizacja, zdaje się, że strzeliliśmy atomówką?

- Zmierza pan do czegoś konkretnego?

- Nie widzę możliwości, aby ten statek przetrwał kolejne trafienie. Ten kto go projektował nie planował aby brał udział w walce, wywaliło nam większość przetworników mocy. Nie mam już zapasowych płyt z układami scalonymi.

- Ja również nie planowałam, że pojawi się tu okręt Związku uzbrojony po zęby. Zostaniemy tu co najmniej przez cztery godziny chcę więc mieć możliwość strzelania do tego gnoja. Po tym czasie rozważymy oddalenie się na bezpieczną odległość i powrót do ISS na wyliczoną pozycję.

- Co mam wyłączyć? Sztuczną grawitację? – wyraźnie się zirytował.

- Wszystko co jest niepotrzebne. Skończyłam – odłożyła słuchawkę, słysząc za sobą dźwięk otwieranej śluzy. Powrócił Mellier.

- Skoro „Lincoln” nie posiada już elektroniki, nasze pozostawanie na orbicie… - zaczęła niezwłocznie Triptree, by wprowadzić go w sytuację.

- Misja jest kontynuowana – podniosła głos Arciniegas. Stanowczo musiała coś zrobić z niepokorną chorąży NASW, choć niestety w grę nie wchodziła już stosowana w danych wiekach kara chłosty. Popatrzyła na Melliera i zapytała: - Gdzie jest Everett?

- Nie dał się oderwać od eniaka – odpowiedział ostrożnie tamten. Arciniegas zalała fala wściekłości, na końcu języka miała odpowiednie słowa skierowane do posłańca, postanowiła jednak do niego nie strzelać. Odetchnęła głęboko, po czym popatrzyła na słuchawkę. Nie udało się jej połączyć z przedziałem eniaka, nikt nie odbierał. Jej wściekłość narastała. Wiedziała jednak doskonale, że jej prawdziwy powód znajdował się gdzie indziej, setki mil od niej, tkwiąc bezpiecznie w martwej strefie jonizacji, nieprzeniknionej dla urządzeń Sojuszu. Mellier wpatrywał się w nią uważnie wymieniając spojrzenia z Triptree. Jedynie Hagen zdawał się nie odwracać spojrzenia od telemetrii. Po namyśle wywołała maszynownię.

- Przeszkadzanie mi i nie słuchanie tego, co mówię nie przyśpieszy napraw – usłyszała zirytowanego Gellerta. – Tak przy okazji, musimy zostawić odłączone na stałe pozostałe dwie wyrzutnie bo…

- Przyjęłam. Potrzebuję tu Sikorskiego. Natychmiast – odłożyła słuchawkę nim mogła się przekonać czy tym razem udało się jej wyprowadzić go z równowagi.

Czekała na przybycie jej dawnego XO w ciszy, przerywanej jedynie buczeniem urządzeń i dźwiękiem ich pracy. Mellier zajął swoje miejsce, Triptree odwróciła się i skupiła na odczytach. Nie wymienili nawet słowa. Na skanerze wciąż widniał czerwony kwadrat, namierzony przez Phaetona Jeden nieopodal miejsca silnej jonizacji, będącej pozostałością eksplozji atomowej. Ślad promieniowania rozchodził się promieniście, wiele mil dalej przestrzeń wypełniała nieskończona ilość szczątków min magnetycznych, rakiet i zestrzelonych dronów. Behemot nie ruszał się z miejsca, niczego nie nadawał, po prostu czekał. Nie miała pojęcia z jakiego powodu i co knuje, lecz to wystarczyło.

Gdybym tylko mogła cię dorwać, sukinsynu, pomyślała. Zdawała sobie jednak doskonale sprawę, że nie jest w stanie niczego zrobić. Pora zacząć przeciwdziałać temu co zrobią tamci.

- Triptree podłącz nas na chwilę do Pegaza. Mellier, dodaj Aegisom procedurę zwalczania dalekich celów, rakiet wystrzeliwanych z powierzchni planety – popatrzyli na nią czujnie, lecz nie odezwali się. Obserwowała jak wykonują rozkaz. Mimo, iż nawiązali na chwilę połączenie z Pegazem, Progress wciąż nie reagował. Może rzeczywiście nie był w stanie wykryć wytłumionej transmisji radiowej po tym jak eksplozja nuklearna oślepiła czujniki? Może zbytnio przeceniała wroga? 

Dźwięk drzwi oznajmił przybycie Sikorskiego. Obejrzała się. Mimo czerwonego światła jego twarz wydawała się szara. Malował się na niej także dziwny wyraz, złożyła to na karb wstrząsu mózgu, z którego zapewne jeszcze się nie otrząsnął. Powinien być na mostku, pomyślała, a ja zesłałam go do maszynowni, nie chciałabym być na jego miejscu, choć oboje zdajemy sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia. Lecz dla oficera wykonawczego statków NASW to coś w rodzaju degradacji. W ogniu walki powinien być w tym miejscu i zdjąć ze mnie część zadań.

- Jak źle? – zapytała.

- Gellert nie mówi wszystkiego, ale zdaje się że jest jeszcze gorzej – mruknął. – Jasno dał mi do zrozumienia, że powinniśmy się stąd wynosić.

- Ale nie zrobimy tego – powiedziała. Nie usłyszała od pozostałych żadnego słowa.

- Phaeton zarejestrował fale radiowe z pozycji Progressa – poinformowała Triptree. – W kierunku planety.

- To świetnie – zupełnie szczerze powiedziała Arcinigas, po czym odpięła się z fotela i podniosła. – Przejmujesz mostek – powiedziała do Sikorskiego.

- Co takiego? – zdziwił się. Aż dziw, że nie odezwała się Triptree. Przełączyła kody dostępu na panelach nieopodal fotela i ustąpiła mu miejsca, choć mówił dalej – W środku walki?

- Jeżeli tamci spróbują się ruszyć natychmiast mnie zawiadom. Będę u doktora Frankensteina.

- Tamci?

- Triptree cię wprowadzi. Przy okazji pożali się na temat moich decyzji, a gdy nie będzie mnie na mostku dostanie szansę, by wraz z pozostałymi namówić cię do buntu i odsunięcia mnie od konsoli dowodzenia, nim w jej ocenie zniszczę ten statek i poświęcę nas wszystkich, zamiast wracać do przestrzeni Sojuszu, by ostrzec wszystkich o tym co potrafi Progress – patrzyła w kierunku Triptree lecz chorąży się nie odwróciła.

- Arci… - zaczął Sikorsky.

- Kapitanie! – jednocześnie odezwał się Hagen.

- Nie skończyłam. Jeżeli zaczną strzelać do nas, oddaj im rakietą TOW i uciekaj, ale to scenariusz, który raczej się nie wydarzy. Jeśli spróbują czegoś innego natychmiast mnie zawiadom. Jeśli coś się zmieni również. Jeśli zaczną strzelać rakietami z planety nie reaguj, pozwól Aegisom zdejmować je pociskami nim opuszczą atmosferę.

- Nie możesz w tej sytuacji schodzić z mostka – powiedział z naciskiem Sikorsky. Jego głos drżał.

- Mogę i właśnie to robię. Sytuacja tego wymaga – powiedziała. – Tamci niczego na razie nie zrobią.

- Skąd wiesz?

- Nie wiem. Ale jestem pewna, że mamy co najmniej kwadrans, nim będą zdolni do dalszych działań. Gdyby mogli je prowadzić, już by się nami zajęli – odparła. – Nie sądzę, aby czekali cztery godziny do przybycia posiłków, muszą nas znaleźć i pozbyć się, nim powrócimy do Sojuszu z informacją o tym, że Związek posiada możliwość lotu grawitacyjnego. Ich kapitan nie pozwoli także aby taki stateczek zagrał mu na nosie… Nieważne. Domyślam się co kombinują, mamy jeszcze chwilę nim zaczną strzelać z powierzchni planety, więc zamierzam wykorzystać mój kwadrans na rozmowę z Everettem.

Zachwiała się schodząc z mostka, czując nagle słabość w nogach. Miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Sikorsky nie próbował już nic mówić, znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że jakakolwiek dyskusja nie jest możliwa.

- Kapitanie! – zawołał za nią Hagen. Dopiero teraz dotarło do niej jak się do niej zwrócił, więc obejrzała się. Patrzył wprost na nią – Te wszystkie manewry, to że kazała pani odlecieć, ucieczka ze studni grawitacyjnej…

- Po prostu rób swoje – przerwała mu. Przynajmniej jeden sojusznik na mostku. O ile nie był zdrajcą. O tym ostatnim nie miała czasu myśleć. Doskonale wiedziała, co Triptree powie gdy tylko stąd wyjdzie, ciekawe jakie stanowisko zajmie Hagen? Sytuacja jej nie niepokoiła, wiedziała że Sikorskiego chorąży nie zdoła przekonać do swych racji. Bunt nie groził „Von Braunowi” jednak niechęć i opór załogi uniemożliwiał jej dalsze działania.

Problem polegał jednak na tym, że nie miała żadnego planu i pomysłu co zrobić. Wściekłość ponownie zalała ją falą, a uderzenie pięścią w wąski panel na ciemnym i pozbawionym zasilania śródpokładzie nie pomogło. Kolejne uderzenia spadły na drzwi prowadzące do pomieszczenia eniaka. O dziwo otworzyły się już po chwili. Dosłownie wepchnęła Everetta do środka stając z nim twarzą w twarz. Wydawał się zmęczony, lecz nie cofnął się przed malującą się w jej oczach wściekłością.

- Kapitan schodzi z mostka podczas walki? – zapytał.

- Ma uzasadniony powód – warknęła.

- Mówiłem, że nie dam się przestraszyć.

- Nie straszę. Ja jestem szalona kapitan Arciniegas, nie uprzedzali pana?

- Czytałem pani akta – powiedział. – Poprosiłem o nie admirała Aldrina.

Mierzyli się spojrzeniami. Wreszcie ustąpił i wszedł do pomieszczenia, siadając przy swoim stanowisku, obserwując dane przetwarzane przez eniaka, do którego wprowadzał kolejne wydrukowane karty. Zaśmiecały mu one podłogę, rozrzucone po całym pomieszczeniu, wskutek ciągłych zwrotów statku - Większość mocy obliczeniowej przekierowałem do obliczeń, abyśmy mogli wrócić na ISS.

- Nie wracamy na ISS. Nawet gdybyśmy chcieli, generator nie ma takiej mocy. A nie chcemy na razie wracać. Co było w moich aktach?

- Eniak nie jest więc w stanie przetworzyć wszystkiego – powiedział jak gdyby jej nie słyszał. – Dodatkowo ostatnie odebrane dane nie były już systematyzowane. Transmitują je, ale nie zindeksowane. Rozumiem, że nie odlatujemy, bo czekamy na powrót „Lincolna”?

- „Lincoln” nie wróci. Załatwili go impulsem. Co z tymi aktami?

Przez chwilę nie odpowiedział.

- Więc usiłuje mi pani pokazać, że takie są konsekwencje mojej decyzji? – zapytał. – By posłać wszystkich na dół, mimo tego, co tam zaczynało się dziać? Myśl pani, że nie jestem tego świadom? Wiem, że wcześniej odcięła mi pani łączność.

- Myślę, że jest panu obce poczucie winy – odpowiedziała. – My niedopasowani społecznie tak mamy, skupiamy się na jednym celu i dążymy do niego po trupach. W pana wypadku jest to nauka. Ale szczerze mówiąc nadal zakładam powrót naszej grupy. Major Gow nie jest głupi, tamci zrzucili na dół Burany, jeśli choć jeden z nich doleciał do celu marines wpadną na to, że mają czym wrócić. Muszą jedynie go przejąć z rąk wroga.

- Taki szczegół.

- Mam głęboką wiarę w korpus.

- Jak zadokują?

- To buran. Ma kołnierz desantowy dopasowany do śluz Sojuszu.

- Więc czekamy – powiedział. – To dobrze. Może eniak upora się z danymi – pokiwał głową. – W pani aktach było dokładnie to co widzę przed swoimi oczami.

- To znaczy?

- To, co przed chwilą usłyszałem – pochylił się w jej kierunku. – Problem w tym, że ocenia mnie pani przez swój pryzmat. I zapomina o najważniejszym.

- Mianowicie?

- Każdy niedopasowany społecznie socjopata posiada umiejętność dopasowania się do społeczeństwa. To jedna z jego podstawowych cech umożliwiających przetrwanie i pozwalających mu się ukryć i funkcjonować. Pani ją posiadała, łączyła z pozostałymi cechami, dzięki czemu parła naprzód niepowstrzymana, poświęcając dla NASW rodzinę i wszystko inne.

- Rodzina mnie nie obchodzi.

- Wiem. Rzecz w tym, że kiedy powinęła się pani noga i postanowiła się stoczyć, zapomniała pani, że nie chodzi tylko o maskowanie. Chodzi również o to, jak widzą panią inni.

- Mam to w dupie.

- Ale tu nie chodzi o panią. Chodzi o załogę. O zaufanie. Nie może pani biegać w niedopiętym mundurze, z wyrazem amoku na twarzy, ze wzrokiem spragnionym alkoholu, jednocześnie nie dzieląc się z nikim swoimi planami. Dziwi się pani, że wszyscy obawiają się faktu, że dowodzi pani okrętem NASW, który pani powierzono, nie traktując go jak swojego? Grożenie niczemu nie pomaga. Rozumiem, że tak samo traktuje pani załogę tego okrętu?

- Nie potrzebuję zaufania – powiedziała zimno.

- Potrzebuje pani, aby pozostali wiedzieli, że można na pani polegać – nie odwracał wzroku. – A pani potrzebuje ich. Więc proszę przestać dawać wszystkim do zrozumienia, że to jest jedynie tymczasowe dowodzenie, a wszyscy mają skakać jak zagra jedyna pani i władczyni i zacząć się zachowywać jak kapitan okrętu NASW.

- Aldrin napisał panu tę linijkę? – zapytała po chwili milczenia.

- Psycholog, który dokonywał oceny pani osoby. Admirał panią wybrał, bo w panią wierzy. Proszę o tym nie zapominać.

- Teraz bawi się pan w psychologię?

- Wyłącznie w fizykę kwantową.

- Świetnie. Więc proszę się na nie niej skupić – poradziła. – Co dzieje się na dole?

Zamrugał oczami, przetarł okulary i wyraźnie się odprężył.

- Nie mam już odczytów. Phaeton jest za daleko – powiedział. – Strefa anomalii powiększyła się, ale nadal mamy transmisję do Pegaza. Dane, które ściągamy, dotyczą głębokiej przestrzeni, poleciłem eniakowi znaleźć jakiś schemat w tym co sprawia, że gwiazdy znikają, wyliczyć azymut przemieszczenia, w korelacji z pozostałymi danymi mamy szansę znaleźć wreszcie ten wzorzec, o którym mówiłem…

- Nie interesuje mnie w tej chwili. Proszę to zostawić – poleciła. – Skoro nie mamy już wpływu na to co zrobi Gow, zajmijmy się czymś nam bliższym. Ma pan dostęp do tych samych danych co ja. Progress. Proszę powiedzieć wszystko co przychodzi panu do głowy.

- Nie znam się na statkach kosmicznych…

- Fala grawitacyjna – ucięła. – Jak zdołali jej użyć i w jaki sposób przemieścili się przez przestrzeń?

Chrząknął.

- Fale to zmarszczki czasoprzestrzeni przemieszczające się z prędkością światła – powiedział. – Z jednej strony nie dziwię się, że doszli do tego, bo ich istnienie wynika z teorii względności, jeszcze tej nie zmodyfikowanej, stworzonej przez Einsteina, z drugiej strony to zastanawiające, bo przecież oni nie uznają fizyki kwantowej, a grawitony to przecież nic innego jak…

- Doktorze! – westchnęła. – Bardziej praktycznie. W jaki sposób dokonali tego od strony technicznej i co ważne czy mogą użyć jej przeciw nam? Studnia grawitacyjna była równie nieciekawa jak dystorsja Kolektywu.

Zastanowił się.

- Nie mam pojęcia jak tego dokonali, na podstawie tego co widzę wnioskuję, że potrzebowali z jakiegoś powodu podnieść jonizację przestrzeni, więc ostrzelali ją pociskami taktycznymi, a potem wytworzyli w niej podwójny układ dwóch studni grawitacyjnych, które zaczęły na siebie wzajemnie oddziaływać wytwarzając fale, gdzieś poza normalną przestrzenią. Przemieścili się między tymi punktami, po czym je zamknęli. Zatem studnia grawitacyjna to efekt uboczny, nie skutek, nie powinni więc użyć jej przeciw nam. Nie wiem jak to zrobili, bo oczywiście jest to sprzeczne z modelem znanej mi fizyki, więc przychodzi mi na myśl tylko jedno wytłumaczenie…

- Proszę nie mówić mi już o ciemnych materiach – zażądała.

- Obawiam się, że nasze szanse gwałtownie maleją – powiedział ztonem skargi. – Kolektyw tworzy anomalie grawitacyjne, Związek bawi się siłami, jakie w teorii wytwarzają jedynie gwiazdy bądź czarne dziury… Problemem jest nie tylko to, że przerasta to nasze możliwości, lecz fakt iż kompletnie tego nie rozumiemy.

Nie pozwoliła mu mówić dalej.

- Doktorze, proszę zająć eniaka analizą danych jakie mamy na temat Progressa, w szczególności tych oddziaływań grawitacyjnych. Jeśli ma jakieś słabe strony, lub punkty, chcę je znać.

- A jednak – patrzył na nią w zadumie. – Będziemy z nim walczyć.

- Nie – odparła. – To on będzie walczył z nami. Proszę zrozumieć, nie może pozwolić nam uciec. W tej chwili ich kapitan robi to samo co ja, usiłuje wczuć się w skórę przeciwnika. Wie, że nie odlecimy stąd przed przybyciem nadlatujących tu statków i będziemy czekać na jakiś sygnał z powierzchni. Nie może pozwolić nam uciec, bo mamy wiedzę na jego temat, a on zablokował nam łączność. Nie widzi nas, więc będzie się starał nas znaleźć. A my postaramy się przetrwać czekając na wieści od marines.

Telefon zabrzmiał nim skończyła mówić. Wiedziała, co oznacza ten dźwięk, więc po prostu opuściła pomieszczenie, nie czekając aż Everett podniesie słuchawkę. Dwadzieścia sekund później była już na mostku, przemierzając błyskawiczne ciemne korytarze i przejścia. Gellert wygasił wszędzie oświetlenie, odcinając zbędne zasilanie. W mgnieniu oka oceniła sytuację na skanerze, na którym pojawiło się kilka kropek w kolorze czerwonym.

- Skąd wiedziałaś, że będą strzelać do nas z baz na północnej hemisferze? – zapytał Sikorsky, wstając z fotela.

- Bo to logiczne – odparła zajmując na powrót miejsce i zgłaszając matematyce przejęcie kodów dowodzenia. – Progress musi nas jakoś znaleźć. Najprościej zrobić to jonizując przestrzeń na orbicie geostacjonarnej. To zmusi nas do jakiejś reakcji, albo musimy przechwycić pociski chcąc tu pozostać i nie dopuścić do zniszczenia Pegaza, albo zmienić pozycję. Jedno i drugie pokaże im gdzie jesteśmy.

- Trochę się zdziwią – mruknął Hagen. Sprawdziła telemetrię, silniki wciąż miał w gotowości, lecz podążali niesieni siłą bezwładności z dala od płaszcza atmosferycznego.

Skaner zmienił barwę, gdy do akcji ruszyły dwa drony klasy Aegis, trzeciego sieć matematyczna utworzona za pośrednictwem Pegaza pozostawiła na razie nieaktywnego. Choć nie mogły równać się z ofensywnymi Bellerefontami, odpaliły rakiety w stronę wrogich pocisków. Związek wystrzelił je z trzech baz, a matematyka natychmiast wyliczyła ich trajektorię wskazując, iż ich trasa przebiegnie prawie 200 mil od Progressa i nie przetnie się wzajemnie. W wypadku detonacji impuls pokryje szeroki obszar, wewnątrz którego znajdzie się zarówno Pegaz jak i „Von Braun”.

Mijały sekundy podczas których trzy rakiety Sidewinder zmierzały do wskazanych celów, które namierzyły i wreszcie dopadły, nim pociski wzniosły się powyżej 150 mil nad powierzchnie. Wróg musiał je widzieć, lecz nie próbował nic zrobić, nawet nie detonował przedwcześnie rakiet i nie spowodował eksplozji jądrowej. Dwie rakiety wybuchły i zajęły się ogniem, trzecia zmieniła trasę, wytrącona z wyliczonego lotu przed trafienie w silniki. Zaczęła zmierzać ku powierzchni Marsa, co Arciniegas stwierdziła,  z niejaką satysfakcją, wiedząc że w chwili wybuchu nastąpi kolejna eksplozja jądrowa na terytorium Związku. O ile nie wysadzą pocisku wcześniej w niskiej atmosferze.

- Co dalej? – zapytał Sikorsky, wciąż stojący przy jej fotelu. Powinna odesłać go do maszynowni, jednak wiedziała, ile dla niego oznacza pobyt w tym miejscu.

- Na razie nie będą próbować ponownie – odparła. – Mellier, mamy TOWy w wyrzutni?

- W obu. Kolejkuję ostatnie sześć – tylko tyle zostało jej pocisków niekierowanych, którymi mogła wymierzyć wprost we wrogi statek i strzelić wiedząc, że pozbawione elektroniki przemkną przez strefę jonizacji. Do tego miała zdaje się jeszcze jakieś ASATy. Wiedziała, że to co nastąpi będzie jednak trudniejsze, a pozbawiona możliwości używania elektroniki i matematyki, musi liczyć na sprawność Melliera.

- Spróbują zestrzelić Pegaza – powiedziała. – Strzelą salwą z K-17M lub Ch33, musimy być gotowi wspomóc Aegisy i zmienić pozycję, bo potem zaczną strzelać do nas.

- Musimy porozmawiać – powiedział znienacka Sikorsky. Spodziewała się tego po tym jak zostawiła go na mostku.

- Musimy – potwierdziła, lecz wówczas odezwała się Triptree.

- Wykrywam transmisję kierowaną wprost do Pegaza – powiedziała zdumionym głosem. – Z Behemota.

Tego Arciniegas zupełnie się nie spodziewała.

- Nie ukrywają, że wiedzą gdzie jest – powiedziała. – Ale co nadają?

- Chcą nas wykryć jeśli nawiążemy transmisję – stwierdził Mellier.

- Jak dotąd im się nie udało – zauważył Hagen.

- Albo udają, że nie jej nie odkryli.

- Nie dowiemy się dopóki nie sprawdzimy – Arciniegas postanowiła zaryzykować, choć czuła, że wpada w jakiegoś rodzaju pułapkę. – Znajdź częstotliwość i podłącz nas pasywnie.

- To transmisja radiowa – powiedziała po chwili jeszcze bardziej zdziwiona Triptree. Pokręciła pokrętłem i przełączyła swoją konsolę sprawiając, iż po chwili wszyscy na mostku we własnych słuchawkach usłyszeli trzeszczący męski głos mówiący po angielsku z doskonale słyszalnym twardym akcentem.

- … do dowódcy imperialistycznego statku noszącego imię faszysty Wehnera von Braun. Mówię w imieniu kapitana kosmfloty Anatolija Borysowicza Gławszyna, dowódcy okrętu Związku Ludowych Komunistycznych Republik Radzieckich „Siergiej Korolow”…

- Słyszałaś kiedyś, żeby próbowali z nami rozmawiać? – Sikorsky nie mógł wyjść ze zdziwienia.

- Coś kombinuje – powiedziała Arciniegas. – Gra na czas. Zobaczmy z jakiego powodu – ale w głębi duszy skupiła się na tym, że wróg zyskał imię. Gławszyn. I nazwę. „Korolow”. Kimkolwiek by nie był.

-… zaatakowaliście miłującą pokój przestrzeń Związku, jako agresorzy przybywając na Marsa…

Nie sposób  było odmówić mu słuszności.

- To zampolit – powiedziała. – Zna nasz język  - bębniła palcami w fotel ignorując następną część przemowy, dotyczą ich zgniłego ustroju i agresji podżegaczy wojennych, zastanawiając się jednocześnie, czy fakt, iż tamci mają na pokładzie kogoś znającego angielski oznaczać może, że są w stanie podsłuchiwać ich szyfrowaną korespondencję radiową. Triptree potwierdziła jej obawy.

- Nadają kodem Sojuszu – powiedziała zmartwiałym głosem. – Bezpośrednio przeznaczonym do korespondencji z „Von Braunem”. Skąd…

- Bo infiltrowali tę misję od samego początku – przypomniała Arciniegas. – Uciekliśmy już raz z ich pułapki.

- … kapitan Gławszyn oferuje wam imperialiści jednorazową szansę poddania się i…

- Skończ ten bełkot – nie miała ochoty tego dłużej słuchać. – Wiem czego oni chcą. Naszego statku. Coś tam szykują, ale na wszelki wypadek próbują dostać w swoje ręce „Von Brauna” nieuszkodzonego. Nie liczą na sukces, więc przekaż im via Pegaz naszą oficjalną odpowiedź, nie dajmy im zbyt wiele czasu.

- Co mam im nadać? – zapytała Triptree. W odpowiedzi Arciniegas pokazała jej środkowy palec.

- Alfabetem Morse’a – poleciła. Walić Everetta i Aldrina, nie była dyplomatą, tylko upadłym kapitanem NASW. Nikt po niej niczego innego nie oczekiwał. Triptree zawahała się, po czym zaczęła stukać w klawisze. Hagen zachichotał.

- Zobaczymy co odpowiedzą.

Nie musieli długo czekać. Ekran po chwili rozjarzył się czerwienią i zawył alarm. To nie była oczekiwana salwa z K-17M i Ch33.

- Wystrzelili myśliwce – powiedział Mellier głosem pełnym zdumienia, a na ekranie taktycznym zapłonęły kropki oznaczające podążające w ich stronę dwa migi.

Rozdział 20 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz