piątek, 20 stycznia 2023

Rozdział 28

  SPIS TREŚCI

<< Rozdział 27 

28.

Gdy przybyła do niego tamtego wieczoru, była wyraźnie podniecona.

- Nadchodzi dzień wyzwolenia! – krzyknęła od progu. – Wkrótce odzyskamy Polskę!

- Jaką Polskę? – zapytał. – Zniszczone wojną tereny, podziemne miasta, w których żyją ludzie, którzy zapomnieli o tej idei?

- W takim razie im przypomnimy – odparła. – Gdy zrzucimy z nich jarzmo. Gdy pękną kajdany i przyjdzie wolność.

Nie dyskutował z jej idealistycznymi pobudkami świadom, że nie ma szans wygrać.

- Co się stało? – zapytał zamiast tego.

- Związek musiał przejść do defensywy na froncie walki z Imperialistami! Stracili nad Antarktydą swój największy statek kosmiczny, ale powstrzymali atak jądrowy. Ale nie było szansy na dalsze działanie – powiedziała. – Z zon wyroiły się olbrzymie ilości tworów, atak nastąpił jednocześnie. Front zachodni upadł, cofnięto się aż za Poznań, wszędzie praktycznie to samo. Nikt o tym nie wie, bo informacje te zostały ukryte przed społeczeństwem, ale wszędzie Armia Czerwona się wycofuje. Użyto bomb wodorowych ale to nigdzie nie powstrzymało ataku tworów, natychmiast ich miejsce zajmowały olbrzymie ilości następnych, współpracujących ze sobą, z trudem ustanowiono linie obrony…

- A Warszawa? – przerwał jej.

Spoważniała.

- Atak przewyższył sierpniową bitwę warszawską – powiedziała. – Z trudem utrzymano Kordon, do wnętrza przedarli się Polacy. Zdołano ich odeprzeć, ale ich kolonie zagnieździły się na powierzchni miasta. Z trudem przerzucono oddziały, by bronić upraw, w tej chwili trwa oczyszczanie powierzchni. Aktywność zmalała, ale granica niestałej fizyki znajduje się zaraz za murem Kordonu. Jeśli nastąpi kolejny atak o takiej skali, może być tragicznie. Warszawa upadnie… Brak jest posiłków, w tej chwili trwa fortyfikowanie metra przed kolejnym atakiem.

- Nie widzę tu miejsca na radość – stwierdził. Właśnie w Warszawie powinien się teraz znajdować i walczyć.

- Związek został osłabiony – odparła. – To najlepsza chwila na atak.

- Co wy chcecie zrobić? Uderzyć na Warszawę? Zadać jej cios w plecy w chwili największej potrzeby?

Pokręciła głową.

- Myślisz, że ktoś dba o Warszawę? – spytała. – Nawet w chwili takiej jak ta, nikogo to nie obchodzi. Wiesz, że GRU przerzuca tu oddziały specnazu? Nie będą walczyc z tworami, zamierzają odnaleźć Zacherta. Nie uśpiliśmy ich czujności. Wykonamy uderzenie wyprzedzające. Idziemy na Moskwę – powiedziała. Jego reakcja mogła być tylko jedna.

- Oszaleliście?

- Przeciwnie – była zupełnie poważna. – Pora wziąć odwet za bomby zrzucone na nasz kraj ćwierć wieku temu.

- Co chcecie zrobić? – spytał złym głosem. – Zniszczyć miasto bombą termonuklearną? Wraz ze wszystkimi jego mieszkańcami?

- Nie – odparła. – Czujniki wykryłyby jakąkolwiek próbę przewiezienia tego typu broni w granice stolicy. Polujemy na coś większego.

Po chwili zrozumiał.

- Chcecie dopaść Przewodnika Narodów?

- Zniszczymy tylko Kreml. A wraz z nim Ławrientija Berię – powiedziała. – Mamy tylko jedną szansę, gdy zebrała się Stawka Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych Związku. Wiemy gdzie są i będą przez najbliższy tydzień dzięki naszym informacjom z GRU. To będzie nasza odpowiedź. Trzeci pożar Kremla, nad którym zawiśnie biało-czerwona flaga.

- Trzeci?

- Robimy to co dwieście lat – odparła. -  Choć pamięć o tym wytarto z wszelkich podręczników. Teraz wydarzy się ponownie.

- Misja straceńców – stwierdził.

- Przeciwnie. Misja niewielkiej elitarnie dobranej grupy, zaopatrzonej we wszelkie możliwe pełnomocnictwa i dokumenty wprost z Akwarium. Grupy, która dotrze do Moskwy, wejdzie na Kreml zdać specjalny raport i użyje tam naszej broni grawitacyjnej.

- Czego?

- Czegoś, co przemieni i skompresuje przestrzeń wokół Kremla w implodujący stożek czasoprzestrzenny odmiennej fizyki. Od jakiegoś czasu potrafimy w praktyce powtórzyć efekt, który utworzył naszą zonę. Nie przypadkowo, przy użyciu bomby atomowej, która za to odpowiada, jak sądzą łysenkiści, lecz celowo, łamiąc ustrój świata.

- Potraficie widzę wiele rzeczy, o których nie wiem – zauważył z przekąsem.

- I o wiele więcej niż widziałeś – odparła, z uśmiechem obejmując go za szyję. – Ale bądźmy szczerzy, nikt nie ufa ci jeszcze do końca. Myślę, że minie wiele czasu, nim tak się stanie. Musiałam ich bardzo przekonywać, że jesteś oddany sprawie, jedynie kryjesz się za tą swoją małomównością. Zdecydowali, że twoje doświadczenie może okazać się przydatne, a nawet niezbędne, choć musiałam bardzo sztab przekonywać.

- Do czego?

- Jak myślisz, dlaczego ci o tym wszystkim mówię? Wejdziesz w skład oddziału, który uda się do Moskwy! – zawołała. – Czy to nie wspaniale?

Kolejna osoba, która przez cały czas mną manipulowała, stwierdził z przekąsem. Nawet jeśli jej twarz i składane na ustach pocałunki mówiły co innego. Nie był już w stanie nikomu uwierzyć.

- Świetnie – powiedział, nie siląc się wcale na entuzjazm. – Bomba, która zabije niewinnych mieszkańców i grupę desperatów, o których poświęceniu nikt się nie dowie.

- Nie masz racji – odparła. – Wszystko zostało zaplanowane w szczegółach. Moskwa już dawno jest miastem w dużej mierze zmilitaryzowanym, a Kreml wraz z najbliższymi okolicami są strefą wyłącznie wojskową. To symbol potęgi Związku, chroniony dzień i noc, przed atakami z ziemi i powietrza. I my ten symbol obalimy. Zamkniemy go w stożku innej fizyki, ogłaszając to światu poprzez wywieszenie biało-czerwonej flagi.  Nasz odwrót dopracowaliśmy w najdrobniejszych szczegółach.

- Nasz?

- Wchodzę w skład wyprawy, dlatego mogę za ciebie ręczyć i osobiście odpowiadać. Będziecie eskortującymi mnie żołnierzami specnazu, szczegóły poznasz dziś wieczorem. A teraz chodź do mnie.

- Wiesz jaki będzie odwet Moskwy, gdy ujrzą biało-czerwoną flagę? – zapytał. – Wiesz co stanie się z miejscem zwanym Warszawą?

- Nie martw się – odparła. – Gdy przyjdą, będą czekać na nich uwolnione z nieskończonych stożków oddziały wolnej Polski, wyposażone w rozwiniętą na własnych płaszczyznach broń. Wśród nich także taką, która uniemożliwia wybuch atomowy. A także taką, która skieruje na oddziały wierne Berii i Armię Czerwoną wszystkie siły Polaków odstraszając ich od nas. I wiele innych. To będzie nasze zwycięstwo.

Rozważał to, co powiedziała, a gorycz w nim narastała.

- Kiedy wyruszamy? – zapytał.

- Czeka nas sporo przygotowań – powiedziała. – Musicie włożyć wiele wysiłku w to by wyglądać i zachowywać się jak specnaz. Liczymy na twoją pomoc, w końcu spędziłeś z nimi nieco czasu.

Mam być jak Suworow, dotarło do niego.

- Potrzebuję jeszcze udać się w pewno miejsce – powiedział,  nim oddał pocałunek. Wyjaśnił jej gdzie.

- Po co? – zapytała nieco podejrzliwie. Wyjaśnił jej.

- Pożegnać się z przyjaciółmi – dodał jeszcze. Mówił prawdę, a ona zrozumiała.

 

Wstęga przesunęła się, jak gdyby specjalnie dla niego, migotała swą ciemnością poniżej skarpy, gdy nadchodził wprost w fioletowym blasku trzaskających piorunów. Szli od strony kompleksu, wokół murów krążyli pająkopodobni Polacy, pragnąc szturmować niczym fala krabów brzeg granice świata. Wieże im na to nie pozwalały, przenośne przekaźniki umożliwiały przejście oddziału w kierunku wektorów płaszczyzny. Wciąż jeszcze nie przywykł, że horda trzyma się z daleka nie rzucając się w ich kierunku, pragnąc przemielić i rozerwać na strzępy wszystko, co znajdzie się na jej drodze. Szedł tamtędy Walter, w towarzystwie majora Glińskiego i jego ludzi, podążając w kierunku cmentarza.

- Skąd wiedzieliście, że wstęga się oddaliła? – zapytał podejrzliwie Gliński, upewniwszy się, że wciąż pozostają w obrębie punktu zero.

- Po prostu miałem przeczucie – odrzekł, wiedząc jak brzmi takie wyjaśnienie. Wkroczyli na obszar kręgu, teraz będący kręgiem trupów. Najwyraźniej nie minęło tu wiele czasu od chwili, gdy walka dobiegła końca. Ciemne istoty leżały nieopodal ciał członków wyprawy. Popatrzył na Tamarę nie czując nic, po czym skierował się w stronę plecaków, mijając zwłoki Suworowa. Nie chciał nawet patrzeć w kierunku miejsca śmierci Zacherta, lecz musiał się upewnić. Pułkownik wciąż tam był, nie zniknął, umarł naprawdę, nie zasłużywszy na kulę w głowie. Śmiercią przeznaczoną dla kogoś takiego jak on, choć nie zaspokoiło to gniewu Waltera.

W pakunku niesionym wcześniej przez Rudego znalazł to czego szukał i pokazał Glińskiemu. Ten dopiero wówczas nieco się rozluźnił.

- Chyba nie chcieliście, aby bomba leżała tu porzucona? – zapytał go. – Drobna zmiana fizyki mogłaby spowodować samoistną detonację.

- To prawda – odparł major, polecając zapakować kieszonkową zagładę specnazu. Popatrzył na Waltera. – Może jednak kapitan Budzyńska nie pomyliła się co do was.

- Zapracuję na wasze zaufanie – zapewnił kłamliwie.

- Niedługo będzie okazja – rzekł Gliński, wpatrując się w niego uważnie.

Walter podszedł do ciała Czeczena i pochylił się nad nim. Po raz ostatni dotknął jego ramienia, po czym stanął nieopodal leżącej Nadieżdy. Jej karabin snajperski zniknął. Zamknął oczy, nie chcąc zapamiętać jej takiej, kilka dni po śmierci, z twarzą zmienioną nie do poznania, po tym jak Suworow strzelił jej w głowę. Złożyli zbyt wielką ofiarę, nie mógł pozwolić by poszła na marne.

Po chwili ruszył w ślad za Glińskim i jego ludźmi. Mimo emisji fal zakłócających kolektywną więź protoafiliacyjną tworów, uniemożliwiających ich atak, nie miał ochoty pozostawać na cmentarzu dłużej niż konieczne. Coś mogłoby znowu wyjść spod jego powierzchni.

Przedtem jednak zabrał pewną rzecz, korzystając z nieuwagi majora.

 


Zeszli w głąb militarnych trzewi kompleksu, wybudowanych z połączonych schronów, gdzie początkowo znaleźli schronienie mieszkańcy Królewskiej Góry, kiedy z płaszczyzn zaczęli przybywać pierwsi Polacy. Wynalazek fal odpychających sprawił, że ludzie wrócić mogli znowu na słoneczną powierzchnię, a twory pozostały za murami, na których ustawiono pojedynczych strażników. Podążali w kierunku sali odpraw, do wewnętrznej części podziemnego kompleksu, do którego nie wszyscy posiadali wstęp. Poziom bezpieczeństwa nie był szczególnie wysoki, po latach spokoju kompleks nie liczył się z możliwością ataku wewnątrz, dopuszczano tu wyłącznie ludzi oddanych. Walter awansował o kolejny poziom, pomagając zabezpieczyć kieszonkową bombę atomową. Był tu już wcześniej, gdy tygodniami przesłuchiwało go WSI, wówczas jednak zawsze go eskortowano. Pokazano mu jednak niektóre z przygotowywanych broni, przechowywanych w zbrojowni, mających zmieść reżim Berii z powierzchni ziemi. Karabiny energetyczne, wiązki pozytronowe, ekstrakty z jadu stonki, wszystko rozwinięte w przyległych powierzchniach. Teraz broń ta miała zostać użyta do walki o wolną Polskę.

Swietłana czekała nieopodal łącznika, gdzie pozostawiono go z nią sam na sam.

- Cieszę się, że zrozumiałeś wreszcie, po czyjej jesteś stronie – powiedziała, zarzucając mu ręce na szyję. – Nawet ja miałam pewne obawy.

- I słuszne – odparł, wyciągając jej pistolet z kabury. Dostrzegł jej rozszerzające się ze zdumienia oczy, w których zabłysła świadomość zdradzonego uczucia, gdy kolbą uderzył jej głowę. Osunęła się pozbawiona przytomności na ziemię, a on skręcił w lewy korytarz, oddalając się od części wojskowej, pozostawiając ją nieprzytomną w bladym świetle kesonowych lamp. Pistolet był niezwykle lekki, z materiałów kompozytowych jakich nie zdołano stworzyć w Związku. Magazynek mieścił 15 kul. Dwie pierwsze wykorzystał z zaskoczenia trafiając w głowy dwóch żołnierzy, którzy nie zrozumieli o co chodzi. Gdy huk poniósł się korytarzem, wiedział, że zostało mu niewiele czasu. W dużej mierze improwizował, bazując na tym czego dowiedział się przez ostatnie miesiące o strukturze kompleksu i jego działalności. Zmierzał w stronę jego serca. Torował sobie drogę wyciągnięta bronią, a naukowcy wpatrywali się w niego nic nie rozumiejąc. Kolejnymi kluczami otwierali mu wskazane pomieszczenia, podczas, gdy on odwracał się, by zastrzelić kolejnych nadbiegających żołnierzy. Miał nad nimi przewagę czasu reakcji, wyszkolenia i przede wszystkim doświadczenia. Nikt także nie spodziewał się takiego rodzaju działania wewnątrz bezpiecznego kompleksu.

Do wnętrza jednego z pomieszczeń wrzucił odbezpieczony granat. Eksplozja zatrzęsła ścianami, a z sufitu posypał się kurz i odpadła biała farba, którą go pomalowano, zapewniając korytarzom jednolity wygląd. Zniszczywszy w ten sposób generatory pomocnicze przeszedł do hali prądnic, napędzających całą bazę, dzięki zasilaniu przez energię słoneczną pobieraną w punkcie zero przy pomocy olbrzymich paneli. Spoglądał na ciąg urządzeń, wiedząc, że wszystko zbiega się w tym miejscu. Następnie rzucił granat Mazura. Nie miał pojęcia czy zadziała, ale o ile zdążył się zorientować, zasilanie kompleksu oparte było zwykłą elektryczność. Powinni się cieszyć, że nie użył bomby atomowej.

Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Mimo, iż zdążył przed wybuchem oddalić się, wszystko wokół zatrzęsło się i pociemniało, a przez tunele i korytarze pomknęła fala wyładowań. Kesonowe lampy zamigotały i zgasły, zastąpione przez czerwone żarówki awaryjnych świateł. Zasilanie kompleksu z wysiłkiem poddało się i padło, zastąpione przez resztki energii zgromadzonych w akumulatorach.

 Czekała w tym samym miejscu, z krwawiącą raną na głowie, oparta o ścianę, podnosząc się z wysiłkiem.

- Dlaczego? – zapytała głosem kobiety, która została właśnie podwójnie zdradzona. Mimo wszystko poczuł ukłucie wiedząc co właśnie jej uczynił.

- Bo nie mogę wam na to pozwolić – odpowiedział, nie zatrzymując się przy niej. Szedł szybko, nie zamierzając patrzeć jej w twarz.

- Ty cholerny komunisto!- zawołała za nim. – Zdrajco Polski!

- Nie robię tego dla Związku – odparł, stając na chwilę. – Nie mogę pozwolić, byście zniszczyli jedyną siłę, zdolną przeciwstawić się Polakom. Nie teraz, gdy zony się otwierają. To co chcieliście zrobić spowodowałoby chaos, zginęłoby wielu ludzi, wielu żołnierzy straciłoby życie, walcząc z wami, podczas gdy Dzikie Pola spadłyby na ludzkość ze swą furią. Ta wasza idea Polski to zniszczenie i śmierć dla świata.

- Czy ty nie wiesz kto jest twoim wrogiem? – zawołała za nim.

- Wiem, walczę z nim całe swoje życie – odpowiedział. – Szkoda, że nikt z was - ideologów faszyzmu, polskości, zampolitów komunizmu nie potrafił tego dostrzec. Wiem, kto jest moim przeciwnikiem.

Światła zgasły i zapadła ciemność.

- Co ty uczyniłeś? – wyszeptała Swietłana, uświadamiając sobie co się z tym wiąże.

- Powstrzymałem was – powiedział. Dla dobra świata i ludzkości, aby mogła stawić czoła prawdziwemu zagrożeniu. – Może nie na zawsze, ale na pewno na dłużej, nim się odbudujecie, czas na zewnątrz minie, stracicie swą szansę – dodał.

- Kocham cię! – krzyknęła. – Zabiję cię!

- Nie potrafisz tego uczynić – powiedział. – Po za tym jestem przyrzeczony innej. A ona się z nikim nie podzieli – zostawił ją w ciemnościach, pełną wzrastającej w niej furii.

Gdy wyszedł na zewnątrz, Polacy przedzierali się przez mury, gdy wieże przestały działać. Ulicami biegli ludzie, usiłując ukryć się w bezpiecznych schronach i opanować sytuację. Walter mijał ich nic nie mówiąc, szedł trzymając pistolet w ręku. Spoglądał na pajęczą hordę kierującą się w jego stronę.

Wówczas zorientował się, że powoli zapada ciemność, przesłaniająca słońce świecące swą wiecznością w punkcie zero.

Ciemna Pani zmaterializowała się pośrodku ulicy, nieopodal willi będącej niegdyś siedzibą Prezydenta. Spojrzała nań błyszczącymi oczami, a on ruszył w kierunku swej kochanki, wzywany w jej objęcia. Szedł ściskając pistolet, niepewny co będzie dalej, usiłując przypomnieć sobie ile pozostało mu jeszcze kul w magazynku. Mijali go Polacy, zajmujący teren Czwartej Rzeczpospolitej, wracający do swego domu. Wokół panował chaos i zniszczenie, w podziemiach wybuchała anarchia.

- Niech żyje Polska – powiedział.

Stanął przed istotą o płonących oczach

- Czego ty ode mnie właściwie chcesz? – zapytał.

- To nadchodzi. Ocal nas – usłyszał.

Pokiwał głową niczego nie pojmując, po czym śmiało wkroczył w czekającą nań ciemność.

                                                                                                                     

                                                                                                                                Na razie koniec.

 

Tu kończą się „Cienie Mroku”.

Tajemnicę zagrożenia czyhającego w zonach odkryją częściowo „Jasne Światła”, które poprowadzą czytelnika w przestrzeń kosmiczną. 

POSŁOWIE

Ekstrapolacja rozwoju nauki nie jest prosta, w szczególności nauki, która nie istnieje. Jednak do roku 1956 łysenkizm był teorią obowiązującą na terenie ZSRR i jej satelit, choć w różnym stopniu natężenia. W Rosji wyeliminowano z katedr naukowych całkowicie genetykę, uznając ją za pseudonaukę, ze szczególną zaciekłością zwalczając piewców podwójnej helisy. W Polsce ograniczono się do prób wyhodowania ryżu w Tatrach, gdzie obsiano nim kilka szczytów, lecz nie powstała w ten sposób generacja odporna na mróz i śnieg. Książka przedstawia świat, gdzie nauką Trofima Łysenki tłumaczona jest jego budowa, stąd wszelkie próby pojęcia zachodzących wydarzeń oparte mogą być jedynie o klasyczną mechanikę newtonowską, bowiem nawet teoria względności została przez Trofima Łysenkę w części zakwestionowana. Wszelkie ewentualne pomyłki są jedynie winą autora. Przyjąłem, iż metoda miczurinowska objęła wszystkie dziedziny nauki, zmniejszając rangę eksperymentu naukowego na rzecz zwykłej obserwacji, co wydało mi się logiczne, przy zmieniających się ciągle warunkach środowiskowych, uniemożliwiających odtwarzanie zachodzących zjawisk w laboratorium. Taki sposób postępowania włożyli mi w ręce sami łysenkiści - już w roku 1952 w czasopiśmie „Sowietskaja Nauka” akademik  P. Sacharow pisał o wyższości obserwacji nad eksperymentem naukowym, co powtórzył w książce „Dziedziczenie właściwości nabytych”, wydanej po polsku w roku 1955. Teoria Olgi Lepieszyńskiej o samoistnej biogenezie, jak widać działa w świecie ciemnych materii, choć w rzeczywistości pozostawianie nie zarybionego stawu nie prowadziło do samoistnego wypełnienia go życiem. Teoretycy łysenkizmu twierdzili jednak, że jest to możliwe. Opisywany świat został zamrożony politycznie i naukowo w latach pięćdziesiątych, z tych względów starałem się unikać słownictwa późniejszego, w szczególności związanego z literaturą postapokaliptyczną, które weszło do języka polskiego wskutek powieści S-F. Mutanci nie mogli pojawić się z oczywistych względów, jak wspomniała jedna z bohaterek, trudno aby coś mutowało, skoro DNA nie istnieje. Wyjątek poczyniłem jedynie dla stalkera, słowo to choć obcobrzmiące, jest w końcu autorstwa rosyjskiego pisarza. Fizyka stożków czasoprzestrzennych wynika oczywiście z teorii względności, lecz ich mnogość jest wyłącznie fantazją autora, nie mogącego skorzystać ze wspomnianych wyżej przyczyn z teorii wieloświatów Hugh Everetta. Na pytanie czym są ciemne materie i czy są tożsame z ciemną materią, pozwolę sobie na razie nie udzielić odpowiedzi.

Fantastyką nie jest natomiast osiedle na Królewskiej Górze, które istniało do roku 1956, będąc siedzibą władz i ambasadora ZSRR. Od roku 1952 teren był ogrodzony i strzeżony przez KBW, jak wspominało wiele osób, każdy przejazd prezydenta Bieruta wiązał się z koniecznością zamykania drogi z Wilanowa, którą wędrowała wyprawa Zacherta i stawiania wzdłuż niej posterunków MO. Doprowadziło to do pomysłu, by zamknąć całkowicie drogę prowadzącą ze Służewa przez Kabaty do Konstancina i wykorzystać ją jako trasę dla oficjeli. Bliska była koncepcja wybrukowania jej i przystosowania wyłącznie dla potrzeb władz, podążających do swej rezydencji. Nie zdążono tego uczynić, rok 1953 jak wiadomo przyniósł w historii Polski wiele zmian. Lecz wiele lat wcześniej planowano w tym miejscu linię kolejki EKD, wchodzącą w skład systemu metro-kolej, jaki zaprojektowano na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych. Las Kabacki miał zostać rozparcelowany na działki, jednak zamiast tego prezydent Stefan Starzyński odkupił go z przeznaczeniem na park, a kolejka nigdy nie powstała. Pomysł budowy tunelu do ośrodka władzy, choć szalony, wpisuje się w logikę tamtych czasów, zwłaszcza napędzanych przez dokonaną już eksplozję nuklearną. Co by się stało w rzeczywistości, gdyby władzę przejął Beria, bez wątpienia utrzymujący i zaostrzający stalinizm, można się jedynie zastanawiać. Droga przetrwała, wciąż pozostaje polną trasą biegnącą na tyłach obecnego Ogrodu Botanicznego Polskiej Akademii Nauk.

Ośrodek na Królewskiej Górze od dawna nie istnieje. Nie ma śladu po dawnym ogrodzeniu, ani willi, w której mieszkał Bolesław Bierut. Jedynie czerwona kostka brukowa pozostaje niemym świadkiem tamtych czasów. Przetrwało jednak miejsce, w którym doszło do rozstrzygnięcia konfliktu między dwoma bohaterami tej książki. Unikalne założenie cmentarza wojennego w Maryninie, na którym pochowano poległych w roku 1914 niemieckich i rosyjskich żołnierzy, nie przestaje mnie fascynować. Pośród pól i zarośli, nieopodal skarpy odnaleźć można dwa kręgi nagrobków, choć nieco w innym miejscu, niż zostało to opisane. W naszej rzeczywistości zmienna nie zmieniła topografii terenu.

W książce wykorzystano zmieniony fragment piosenki „Quo Vadis, Polonia?” Lecha Makowieckiego. 

Rzecz jasna jakiekolwiek podobieństwo do osób innych niż historyczne jest czysto przypadkowe i niezamierzone. W książce zawarto zresztą wiele szczegółów i nawiązań takiej natury, których odnalezienie pozostawiam czytelnikom.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz