wtorek, 3 stycznia 2023

Rozdział 22

 SPIS TREŚCI

<< Rozdział 21

22.

Czekali na nich po drugiej stronie torowiska. Był tam Głowacki, a wraz z nim Wilczek. Pojawili się gdy Zachert, Walter i Markiewicz wyszli na drogę z zarośli i zaczęli iść w ich kierunku. Stanowisko ogniowe NSZ musiało być ukryte nieopodal torów, bowiem rotmistrz i jego podoficer pojawili się w mgnieniu oka. Walter nie czuł się zbyt komfortowo wiedząc, iż każdy krok śledzą lufy wielu karabinów oraz broni, która pozbawiła życia Wroczka, lecz niewiele mógł na to poradzić. Wraz z Zachertem pozostawili jedynie pistolety APS przypięte do pasa, choć Walter nie do końca ufał przeciwnikowi. Nie pojmował czemu pułkownik zgodził się na spotkanie, z którego mogli już nie powrócić, jego zdaniem powinni ewakuować się stąd jak najszybciej, by sprowadzić Zmechdywizję. Miał poczucie, że tracą inicjatywę.

Minęli bramę, podążając drogą wzdłuż muru wysokością przewyższającego wzrost każdego z nich, po drugiej stronie mając zielone zarośla. Tam krył się zakamuflowany przeciwnik, pancerze Głowackiego i Wilczka na drodze przybrały kolor popielaty, dostosowując się do otoczenia.

- Proszę przyjrzeć się tym pancerzom, towarzyszko Markiewicz – polecił Zachert. – To nie jest cybertechnika imperialistów ani nasza mechanika.

- Skąd ten wniosek?

- Gdyby byli bardziej zaawansowani technicznie, nie mieliby starych kałasznikowów.

- Może po prostu chcą przed wami ukryć swą lepszą broń?

- Pokazując nam zaawansowane pancerze bojowe? Nie sądzę – uśmiechnął się, gdyż zbliżyli się do miejsca, w którym czekali narodowcy.

- O ile pamiętam oczekiwaliśmy jedynie dwóch oficerów – rzekł Głowacki.

- Towarzyszka Markiewicz nie jest żołnierzem, nawet nie posiada broni – powiedział Zachert. – Jest naukowcem i niezwykle zaciekawiły ją wasze osiągnięcia z dziedziny biologii.

- Chce szpiegować – rzucił Wilczek, a Markiewicz popatrzyła na niego jakby urażona.

- To oczywiste – powiedział rotmistrz. – Pułkownik to przecież szpieg z MGP lub jakkolwiek się teraz ta instytucja nazywa. Wykorzysta każdą sposobność, by zdobyć informacje i uderzyć niczym wąż przyczajony w trawie.

- I widzę, że nie tylko ja – powiedział Zachert. – Jakoś nie dowierzam wam w sprawie rozejmu, nie widzę po waszej stronie niezbędnej dozy zaufania.

- Nie mówcie mi o zaufaniu – odparł zimno Głowacki. – Kiedyś w tym kraju oficerowie wojsk narodowych zaufali już jednemu z was, zakładam że nazwisko ludobójcy Sierowa jest wam znane?

- Nie mówcie tak o marszałku i bohaterze Związku Ludowych Komunistycznych Republik Radzieckich – odrzekł twardo Zachert. – Ja nie obrażam waszych dowódców.

- Ja nie mówię o bohaterze – powiedział Głowacki. – Mówię o człowieku, który dał słowo szesnastu generałom naszej Armii, a potem wywiózł ich do Moskwy, który zniszczył wielu patriotów w tym kraju, aresztując tych, którzy wychodzili z lasu…

- Niestety nie wszystkich, ale jesteście jak karaluchy – rzekł Zachert. – Przetrwaliście nawet wybuch atomowy.

- Towarzysze, proszę – wtrąciła się Markiewicz, widząc jak Wilczek gwałtownie porusza się, a na jego drodze staje Walter. – Rozumiem, że nasze wzajemne światopoglądy wykluczają pokojowe współistnienie, ale jak rozumiem, mieliśmy rozmawiać.

Głowacki przyjrzał się jej uważnie.

- W istocie – rzekł, – Wyłącznie dlatego, że taka jest wola Czarnej, jako przedstawicielki Mroku. Gdyby ode mnie to zależało, utopiliśmy was w waszej własnej krwi. Proszę poczekać – nagle jego oczy uciekły w tył głowy, zieleń zmętniała. Po chwili znowu dostrzegli jego tęczówki, a rotmistrz zamrugał powiekami. – Czarna wyraziła zgodę na pani obecność. Ruszajmy, nie traćmy czasu na jałowe pogaduszki.

- Skąd wiecie, że wyraziła zgodę? – zapytała Markiewicz.

- Po prostu wiem. Za mną.

Afiliował się, dotarło do Waltera, cokolwiek to by nie znaczyło, w jakiś sposób nawiązał łączność z Czarną. Być może zapewniał ją ten strój, choć nie dostrzegł niczego, co przypominałoby w jakimkolwiek stopniu radio. Był jednak swego wniosku pewien, kojarzył teraz fakty z dużą łatwością. Podobnie jak dostrzegał teraz, że Zachert prowokuje tamtych celowo, z pełną premedytacją. Tylko z jakiego powodu?

Ruszyli wzdłuż muru, mijając rozgałęzienie torowiska i kolejną bramę. Za murem niewiele można było dostrzec, lecz za zakrętem otworzył się widok na czerwone budowle stojące z prawej strony drogi. Były kilkupiętrowe, miały spadziste dachy, przypominały dawne budownictwo Warszawy z przedwojennych czasów, które można podziwiać było na starych fotografiach. Było ich kilka i przesłaniały widok w kierunku wieży kościoła, który jak Walter zapamiętał położony był za nimi. W oknach dostrzegł ruch, kiedy wpatrzył się bliżej, nie był w stanie dostrzec nikogo, choć był przekonany, że ukrywają się tam strzelcy. Nie była to wyłącznie kwestia maskowania, lecz przede wszystkim dziwacznych pancerzy, wtapiających się w otoczenie. Po raz kolejny zauważył wroga wyłącznie dlatego, że ten się poruszał. Zmroziła go nagle myśl, że może być otoczony przez zamaskowanych od stóp do głów żołnierzy NSZ z naciągniętymi na twarze maskami. Rozejrzał się, lecz niczego nie dostrzegł.

Mur otworzył się na plac, prowadzący w kierunku bramy, za nią dostrzegli wysoki budynek, z którego wyrastał złamany komin. Jego pozostała część leżała na ziemi, teraz posłużyła jako barykada. Już nie kryjąc się ustawiono za nią stanowisko karabinu maszynowego. Był to typ, którego Walter nie znał, ocenił jednak, że nie wygląda na zbyt nowoczesny, będąc ciężkim i nieporęcznym. Dwóch znajdujących się tam narodowców celowało w nadchodzących. Budynek był wysoki, z szarej cegły, na jego frontonie namalowano na zielonym tle znak białej ręki z uniesionym mieczem. Walter nigdy wcześniej nie widział takiego symbolu. Obok niego powiewały zatknięte w murze biało-czerwone flagi, w dziwacznym wydaniu, nieposiadające czerwonej gwiazdy pośrodku. Znajdujący się poniżej znak białego orła także nie prezentował się tak jak powinien, posiadał koronę, zaś na skrzydłach brakowało mu tych samych symboli rewolucji. Nie było wątpliwości, znaleźli się w bazie faszystów.  Ze szczytu budynku pod skosem biegło ku dołowi coś w rodzaju zabudowanego korytarza, prowadząc do niższego budynku. Podobne konstrukcje znaleźć można było w Warszawie, gdzie napowietrzne tunele łączyły niektóre części podziemnego metra z kombinatami przemysłowymi emitującymi do atmosfery zanieczyszczenia. Znajdowali się na terenie dawnej fabryki, gdzie element taki nie był niczym dziwnym, za bramą dostrzec można było zabudowania świadczące o industrialnym charakterze. Nieopodal zauważył działa wycelowane w kierunku rzeki, przy których ostentacyjnie czekali wpatrujący się w nich żołnierze. Armaty były starego typu, na kołach, lufy miały niewielki kaliber, choć oczywiście wystarczający, by zniszczyć teren, na którym ukrywały się niewielkie siły LPKRR. Wyglądało na to, że strzelają tradycyjnymi pociskami. Walter nie był pewien czemu miała służyć ta demonstracja, pokazowi siły czy też chęci przekonania przeciwnika, że dysponują jedynie przestarzałą zdolnością bojową. Coraz bardziej był pewien jedynie tego, że powinni jak najszybciej się wycofać, zwłaszcza, iż stracili już element zaskoczenia, jakim dysponowali bezpośrednio po starciu przy moście.

Gdzieś zza muru usłyszał charakterystyczny dźwięk rytmu wybijanego przez wojskowe buty, podczas musztry wojskowej, którą sam niegdyś ćwiczył. Doleciał go śpiew:

Było ich wielu, ludzi ze stali

Nie mógł ich złamać, Hitler ni Stalin

Zostało wielu, zresztą sam zobacz

Przejdą zwycięsko po zdrajców grobach

 

Nic nie zaskoczy żołnierzy wybranych

Ni grzyb nad miastem, ni salwa nad ranem

Będziemy walczyć za kraj w potrzebie

I zwyciężymy, każdy z nas to wie

Walter nie musiał słuchać więcej. Narastał w nim zimny gniew, jeszcze Polska nie zginęła, pomyślał, choć omal jej nie zniszczyliście. I nie zginie, ja do tego nie dopuszczę, jestem jej żołnierzem.

Od strony bramy nadchodził ku nim mężczyzna odziany na czarno, w eskorcie dwóch żołnierzy. Czujne oko Waltera spostrzegło, że trzymana przez nich broń jest dziwacznie poskręcana, nie przypomina niczego co znał. Nie dostrzegał na niej także metalowych części. Zachert jakby nie patrzył w tamtą stronę, zdawał się nie słyszeć obraźliwej pieśni, kontemplując znak namalowany na budynku.

– Ciekawe macie tu pomieszanie symboliki, znaków narodowych, faszystowskich organizacji - powiedział.

- A towarzysz pułkownik świetnie obeznany z historią tego kraju – odrzekł mężczyzna odziany na czarno, podchodząc bliżej. Zachert zmierzył go wzrokiem.

- Tej republiki. Będącej częścią mojej ojczyzny – odparł.

- Pułkownik Iwan Zachert, jak widać szpieg, dopuszczony do wielu tajemnic, posiadający wiedzę niezbędną do rozpoznania wroga i wykorzystania każdej sytuacji do własnych potrzeb – z bliska Walter dostrzegł, że mężczyzna pod kołnierzem nosi coś w rodzaju białego otoku, którego niewielki kwadrat wystaje na zewnątrz. – Dziękuję rotmistrzu, przejmę naszych… na razie gości i poprowadzę dalej.

Głowacki skłonił się, po czym odwrócił się i wraz z Wilczkiem skierował w stronę budynku z czerwonej cegły. Na placu pozostał nowoprzybyły mężczyzna w eskorcie żołnierzy NSZ.

- A wy kim jesteście, kapłanie? – zapytał Zachert mrużąc oczy. Kapłan. Tego słowa Walter nie znał.

- Księdzem kapelanem – odparł z uśmiechem mężczyzna. – Ale wy możecie mówić mi Brzóska. Bo ksiądz nie przejdzie zapewne przez wasze usta.

- To oczywiście nie jest prawdziwe nazwisko – odrzekł Zachert. – Powiedziałbym, że ma jakiś związek z historią tej republiki. Przypomnę sobie.

- Nie wątpię. W końcu studiowaliście historię tego kraju w GRU, nieprawdaż? Doskonała znajomość polskiego świadczy, że Polska stała się dla was główną strefą działalności kontrwywiadowczej. Ciekawe co powiedziałby rotmistrz, gdyby dowiedział się, że jesteście jednym z siepaczy Sierowa?

- Dużo wiecie – oczy pułkownika zmieniły się w wąskie szparki. – Czy jak na faszystę ukrytego w sercu republiki, z dala od jej mieszkańców, nie za dużo?

- Rotmistrz nie zna dobrze waszych struktur, bo jego domeną jest wojsko – mężczyzna wciąż się uśmiechał. – Ja zaś muszę je znać. Jesteście tu z oddziałem żołnierzy, więc możecie być wyłącznie z wywiadu wojskowego, a nie z MGB. Chyba nie sądzicie, że tylko wy towarzyszu potraficie wyciągać wnioski na podstawie tego, co widzicie?

- Reprezentujecie Oddział Drugi? – zapytał po chwili milczenia Zachert.

- A to już mała nieznajomość historii i pytanie, na które nie udzielę odpowiedzi – rzekł mężczyzna. – Nie tylko pan chce zachować dla siebie wiele niewiadomych. Proszę powiedzieć, część waszych ludzi jest ze specnazu? Bo nie chce mi się wierzyć, że pułkownik GRU wybrałby się tu w towarzystwie wyłącznie piechoty LPKRR – wymownie spojrzał na Waltera.

- Rotmistrz to stopień kawalerii – rzucił Zachert. – Macie jakieś konie, czy też waszą kawalerię powietrzną przetrzebiliśmy na moście?

- A pani jest naukowcem? Jakiej specjalności? Zapewne ścisłej, skoro towarzysz pułkownik was tu zabrał? Czy też po prostu skrywającym swą tożsamość żołnierzem, mającym wykonać dla niego jakieś zadanie? – Brzóska  uśmiechał się teraz do Markiewicz.

- Nie odpowiadajcie – powiedział szybko Zachert. – Chyba, że dowiemy się czegoś więcej na temat afiliowania, bo wiemy już, że słyszał naszą rozmowę z rotmistrzem. Czy Czarna też nas teraz słucha?

- Tak, ale postanowiła poznać swego wroga osobiście, choć wszyscy mówili jej, że to błąd, kiedy chcieliśmy was zepchnąć do rzeki – odparł Brzóska.

- O ile pamiętam, raczej my was zepchnęliśmy – rzucił Walter.

- Żołnierz – powiedział Brzóska po chwili. – Nie szpieg. Przemówił honor, rzecz w imieniu której będą walczyć młodzi głupcy po obu stronach nadchodzącej wojny i w imieniu której będą umierać. Tragedia tego kraju. Lecz całkowicie niezbędna dla jego istnienia. Zaraz po Bogu, lecz zawsze przed ojczyzną.

- Niezbędny dla istnienia tej republiki jest materializm dialektyczny – rzekł Zachert. – I rodina.

- Dyskusje światopoglądowe są niezwykle interesujące – powiedział Brzóska. – Lecz zakładam, że powiedzieliście swoim ludziom, że jeśli nie wrócicie do jakiejś określonej pory, mają zacząć do nas strzelać. Zatem nie traćmy na razie czasu. Czarna oczekuje.

Podążyli za nim. Droga wiodła przez bramę, wzdłuż budynku z wizerunkiem miecza, pod łącznikiem, w kierunku budowli wzniesionej z czerwonej cegły, identycznej z pozostawionymi z tyłu. Waltera uderzyło, że nie dostrzega nigdzie choćby kawałka zardzewiałego metalu, tak charakterystycznego dla Dzikich Pól. To był teren dawnej fabryki, lecz nie dostrzegł nigdzie choćby fragmentu maszyny, za bluszczem i winoroślami skrywały się jedynie budynki.

Przyglądał się żołnierzom eskortującym Brzóskę, widząc jak zmienia się odcień i barwa ich pancerzy w zależności od otoczenia, na którym przebywają. Z zasłoniętymi twarzami i nieruchomi, pozostawali niezwykle trudni do wyśledzenia. Nie mógł nigdzie dostrzec zapięć ani zatrzasków, zastanawiał się czy strój ten jest jednoczęściowy, w całości złożony z malutkich sześcianów, jakie odkryły twarz Głowackiego i Wilczka. Jak dotąd jedynym z faszystów nieposiadającym takiego ubioru był Brzóska, lecz chwilę później Walter dostrzegł większą grupę, odzianą w inne stroje. W kierunku budynku z czerwonym dachem zmierzali wychudzeni ludzie, nosząca szare odzienie, o ile Walter był w stanie dostrzec, podarte i postrzępione. Nieśli ze sobą rozmaite narzędzia, spośród których udało mu się jedynie rozpoznać łopaty. Ludzie byli eskortowani przez żołnierzy NSZ, co nasunęło Walterowi oczywiste skojarzenie.

- Co oni zrobili? – zapytał.

- To pewnie podludzie – rzekł Zachert. – Faszyści zamykają takich w obozach koncentracyjnych.

- Mylicie się – powiedział Brzóska. – Po prostu nie każdy z nich może być nazwany Polakiem. Mają szansę odpokutować swe błędy i przysłużyć się społeczności na polach uprawnych, bądź przy ciężkich pracach. Mimo, że większość z nich może wykazać swe patriotyczne nastawienie, nie każdy jest gotów do odpowiednich poświęceń, nie wszyscy mają odpowiednie pochodzenie.

- Pochodzenie! – wyrwało się Markiewicz. – To chore! - Brzóska przystanął.

- Powiedzcie mi, towarzyszko – ostatnie słowo wypowiedział z naciskiem. – Przez te lata, kiedy nie mieliśmy kontaktu, pociągi przestały już jeździć na Kołymę? Nie macie już łagrów? Nie reedukujecie przez pracę?

- W komunizmie nie ma głodu i biedy! – warknęła.

- U nas też nikt nie głoduje – odparł Brzóska. – I nie chodzi bez odzienia. Nie rozdzielamy także rodzin, pozwalając na życie więźniów ze swoimi żonami i dziećmi. Czy u was nadal idąc na etap trzeba wziąć rozwód?

- Dzieci? – zapytała Markiewicz.

- Mamy tu dzieci – podchwycił Brzóska, jakby wyczuwając jej ton. – Nie wierzycie? Chcecie zobaczyć?

- Zatem to nie obóz wojskowy – wtrącił się Zachert. – Dziękuję za umożliwienie tej cennej obserwacji.

Brzóska spojrzał nań z wyraźnym zniechęceniem.

- A może wyjaśnicie mi, jak wspaniały macie ustrój, na przykładzie związanego człowieka, którego prowadzicie na łańcuchu?

- To nie człowiek – odparł pułkownik. – To coś pośredniego między zwierzęciem a faszystą. Zwiad lotniczy to ciekawa sprawa, prawda? Powiedzcie, ci latający Polacy to wasi koledzy? – ale Brzóska nie odpowiedział.

U Markiewicz dało się wyczuć nagłą zmianę, choć Walter nie wiedział czym była ona powodowana. Skupił się na obserwacji otoczenia. Musiał przyznać rację Zachertowi. Nie ważne jak bardzo faszyści starali się pokazać gotowość bojową, nie byli przygotowani na atak. Nigdzie nie dostrzegał infrastruktury militarnej charakteryzującej choćby Kordon. Nawet w zwykłym obozie, wystawionym przez maszerującą Zmechdywizję, wojsko wystawiało liczne czaty i warty obronne, stanowiska przenośnej artylerii, działka przeciwlotnicze służące do zestrzeliwania nadlatujących tworów. W tym miejscu, mimo iż byli pilnowani, nie był w stanie dostrzec śladów jakiejkolwiek aktywności, ani też umocnień i fortyfikacji, które byłyby dowodem obecności zamaskowanych żołnierzy NSZ. Nie byliby w stanie urządzić takiej maskirowki, gdyby dysponowali większymi siłami. Choć nie wątpił, że jeśli z Zachertem spróbowaliby czegokolwiek, momentalnie by ich powstrzymano, dostrzegał szereg taktycznych możliwości i luk w obronie przeciwnika. To, na co patrzył, było jedynie fasadą, taką samą jak dawno nieużywane armaty. Faszyści dawno nie toczyli wojny, co tłumaczyło łatwość, z jaką niewielki oddział komunistycznych wojsk był w stanie pokonać ich znaczne siły. Lecz nie można było ukryć, że dziwne kombinezony, mimo iż, jak sprawdził, przebijała je kula wystrzelona z kałasznikowa, dawać mogły im w połączeniu z tajemniczą bronią olbrzymią przewagę. Zwłaszcza, jeśli byli w stanie wystrzelić serią. Jeden pocisk zabijał w męczarniach, jak w przypadku Wroczka. Skupił się na karabinach niesionych przez żołnierzy eskortujących Brzóskę, o ile był w stanie dostrzec wykonano je z jakiegoś nieznanego mu materiału. Lufy były skręcone, przy kolbach umieszczono pojemniki, zawierające zapewne kwasowe pociski, zakładając, iż była to broń, z jakiej zastrzelono członka ich oddziału. Zastanawiał się ile razy jest w stanie wystrzelić taki karabin, gdy wkroczyli znajdującego się przed nimi budynku. Nim zniknęli w szerokich wrotach, po prawej stronie zarejestrował dziwaczną konstrukcję, złożoną z połączonych ze sobą drewnianych pali, na których siedziało kilku latających Polaków. Wśród systemu drabinek wyglądali samotnie, a konstrukcja zdawała się ich wielokrotnie przerastać, zaczął się więc zastanawiać czy podczas starcia na moście nie zabili większości sił przeciwnika.

Pomieszczenie, do którego ich wprowadzono, było szerokie i przestronne, oświetlone niebieskim światłem padającym z góry, które oślepiało nieco Waltera, uniemożliwiając mu widzenie w ciemności do jakiego przywykł. Na suficie dostrzegł okrągłe kule przypominające lampy, jednak pozbawione elektrycznych kabli, zastąpione pnączami zaopatrzonymi w liście. Przez chwilę oswajał się z koncepcją świecących roślin, rozważając czy nie jest to może osławiona elektronowa cybertechnika imperialistów, niedziałająca na większości terenów Związku, pośród zjonizowanej atmosfery. Na jego oczach liście się zwinęły. Przeniósł wzrok na wprost, dostrzegając stół, przy którym ustawiono krzesła. Na blacie znajdowały się misy, po jego drugiej stronie dostrzegł siedzącą postać. Jedno jej oko płonęło jaskrawą zielenią, drugie zakrywała czarna opaska. Pod nią, począwszy od lewej skroni aż do policzka biegła głęboka blizna, ślad rany zadanej ostrym narzędziem, dużo grubszym niż nóż. Włosy miała obcięte na krótko i siwe, choć jej wiek był trudny do określenia. Na pewno była nieco młodsza niż Zachert. Skinęła w ich kierunku ręką.

- Siądźcie – powiedziała kobieta głębokim melodyjnym głosem. – Nie uchybię staremu na tej ziemi obyczajowi gościnności, mimo iż przez pamięć mych przodków oraz mego ojca powinnam was kazać zabić w męczarniach. Lecz zawarliśmy rozejm, a polscy oficerowie dali słowo, które jest rzeczą świętą.

- Nie zwykłem siadać do stołu z nieznajomymi – powiedział Zachert, na co ona nagle poderwała się i uderzyła pięścią w stół.

- A ja nie zwykłam rozmawiać z Rosjanami i zdrajcami ojczyzny! – wykrzyknęła, a Walter mimowolnie zadrżał, zaś Markiewicz cofnęła się. Jedynie Zachert stał nieporuszony. Ich rozmówczyni oparła się o blat i mówiła dalej swym śpiewnym głosem – A jednak to czynię, mimo iż przysięgałam, że z takimi jak wy nie będę rozmawiać, lecz ich zabijać. W szczególności kogoś takiego jak pułkownik Iwan Stepanowicz Zachert, reprezentujący Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije. Generał Sierow wciąż żyje?

- Marszałek Sierow – poprawił Zachert, choć po raz pierwszy Walter usłyszał, że jego głos został przez kogoś przyćmiony. – Bohater Związku Republik. I prawa ręka Przewodnika Narodów, Wyzwoliciela Ludzkości, Ławrientija Berii.

Kobieta nagle zaśmiała się donośnie.

- Doskonale! – zawołała – Nadal żywi i długowieczni, będzie można ich zabić, gdy wyzwolimy świat z waszych rąk! – spoważniała – Lecz nie dziś. Dziś będziemy rozmawiać – opadła na powrót na swe krzesło. – Podejdźcie. Jestem generał Emilia Kozakiewicz, dowódca tego oddziału, znana również jako Czarna, postrach swych wrogów.

- Nam nieznana – rzekł Zachert, nie spuszczając z niej spojrzenia. – Lecz zasiądziemy z wami.

Kobieta uśmiechnęła się.

- Pułkownik GRU, musi mieć ostatnie słowo, zawsze usiłując obrócić sytuację na swą korzyść, sprowokować przeciwnika do popełnienia błędu. Sprawdzający, jak daleko może się posunąć i zbierający informacje, dające mu przewagę strategiczną. Konsens odczytał już wasze zachowanie i wyciągnął wnioski.

- Konsens?

- Choć o tym jeszcze nie wie, lecz zaczyna się już zapewne domyślać, swe najlepsze dni ma już za sobą, gdyż ogarnia go ciemność – nim zdążył odpowiedzieć, Czarna popatrzyła w kierunku Markiewicz – Kobieta. Nie jest żołnierzem, ale obserwatorem, myśli i wyciąga wnioski, w sercu skrywa tragedię, związaną z dziećmi.

- Nie potraficie czytać w myślach, nawet jeśli usiłujecie sprawić takie wrażenie – odpowiedziała Markiewicz. – To co robicie to analiza naszych wypowiedzi, gestów i zachowań. Otrzymujecie informacje od innych, tym waszym afiliowaniem. Stąd wszystko wiecie. Nie dam się zastraszyć.

- Nikt was nie straszy, nie sądziłam, że komuniści się boją – Czarna uśmiechnęła się i błysnęła swym zielonym okiem. – A konsens afiliacji to coś więcej, niż wam się wydaje w waszej ograniczonej próbie tłumaczenia świata naukowymi sposobami.

- Czyżby? – zapytała Markiewicz, lecz kobieta patrzyła już na Waltera.

- Żołnierz – powiedziała Czarna. – Dziecko wojny, noszący w sobie zwycięstwo. W innych okolicznościach poprowadziłby swych polskich braci do walki o wyzwolenie. Lecz Bóg sprawił, że nie z własnego wyboru jest po niewłaściwej stronie, jak wielu takich jak on w historii tego kraju. Nie kłania się kulom, jak ten, którego imię mu nadano.

- Boga nie ma – wtrącił się Zachert. – Chyba, że macie tu kogoś, kto za niego się uważa?

Czarna znowu patrzyła nań z uśmiechem, a pułkownik podszedł do stołu i usiadł. Podążyli za jego przykładem.

- A więc – kontynuował Zachert. – Mówicie, że jesteście generałem. Myślałem, że dowodzi tu generał Mrok?

Z bliska Czarna wyglądała groźnie. Jej błyszczące na zielono oko rzucało poświatę na twarz, zaś opaska i blizna nadawały jej niebezpieczny wygląd. Jej wzrok zdawał się przeszywać ich na wylot. Nie nosiła pancerza, miała na sobie ciemny strój. Na blacie między nimi stały naczynia, w których zdawało się coś poruszać, Walter jednak na razie je zignorował, skupiając swój wzrok na rozstawionych po obu stronach stołu żołnierzach z dziwną bronią, wyraźnie przygotowaną do strzału. Brzóska gdzieś znikł, pozostając za ich plecami, po tym jak ich tu doprowadził. Czarna wciąż uśmiechała się ze swym posępnym wyrazem twarzy. Czaiło się za nim okrucieństwo i nienawiść, tłumione przez ciekawość. Znowu zaśmiała się głośno, słysząc pytanie Zacherta.

- Towarzyszu pułkowniku, nie mówcie zbyt wiele – odezwała się Markiewicz. – Ona robi to samo co wy, szuka waszych słabych punktów – popatrzyła na Zacherta i powiedziała z naciskiem: – Bądź sposobu. Robi to wielokrotnie szybciej, bo korzysta z innych umysłów.

- Niechęć – rzekła Czarna. – Nie znosicie go, pułkownika z GRU. Prawie nienawidzicie. Czy to normalna rzecz, rozłamy w komunistycznym obozie pokoju?

- Jesteście pewni, że nie czyta w myślach? – zapytał Zachert.

- Jeszcze tego nie potrafię, ale już wkrótce będę – syknęła Czarna.

- To odmiana kolektywnego umysłu – powiedziała Markiewicz nie spuszczając oczu z kobiety. – Ale nie w wersji stadnej, którą znamy. Ona widzi za pośrednictwem wielu umysłów, używa punktu widzenia różnych obserwatorów i to daje jej przewagę w tej rozmowie.

- To my mamy przewagę nad nią – mruknął Zachert z nagłym błyskiem w oku. – Co jeszcze możecie powiedzieć?

- Łączą się…  „afiliując”. W pozostałym zakresie działają pojedynczo.

- Bardzo dobrze – rzekła Czarna. – Cieszę się, mogąc poznać bliżej sposób myślenia moich wrogów – spojrzała na Waltera. – A żołnierze przeciwnika mogą zacząć uświadamiać sobie, co stanie się, gdy natrafią na wroga walczącego niczym rozproszony rój, reagującego w sposób zbiorowy.

- Stanie się to co zawsze. Zabijemy wszystkich – zapewnił Walter.

Zachert przyjrzał się Czarnej uważnie.

- Skoro chcieliście rozmawiać, to rozmawiajmy – rzekł. – Bo jeśli chcieliście ocenić nasze możliwości, wystarczyło posłać te wasze twory w powietrze i nas obserwować.

- Nazywamy je bionami – rzekła Czarna. – Rodzaj zbiorowości, widzę, że dalej lubicie określenia takie jak kolektyw robotniczy, skoro trzymacie się tej nazwy. Nic nie zastąpi rozmowy towarzyszu pułkowniku. Każdy z nas jest w stanie ocenić siebie nawzajem, acz dociera do was powoli i uświadamiacie sobie, iż trafiliście na kogoś potężniejszego. Nie wiecie także, że nie ma żadnego znaczenia, czego się o mnie dowiecie.

Markiewicz zmarszczyła z niepokojem czoło. Czarna zamilkła, by sięgnąć do misy stojącej przed nią. Na zaostrzony patyk nabiła coś podłużnego i wijącego się, po czym włożyła sobie do ust.

- W zasadzie powinniśmy być wam wdzięczni, towarzysze – powiedziała, przełykając z lubością – za ilość pożywienia jakie nam zapewniliście. Mięso da nam sute miesiące. Rzadko udaje nam się upolować robala, grasował na naszych pastwiskach już dość długi czas. Najważniejsze, że miał w środku młode, to prawdziwy przysmak. Dzięki temu wiedzieliśmy, że nadchodzicie, wewnątrz  znaleźliśmy dwa komunistyczne ciała, odpowiednio strawione i spreparowane – sięgnęła znów do misy. – Zapraszam na posiłek.

- Mamy własne pożywienie – rzekł zimno Zachert. – I nie zjadamy własnych towarzyszy.

Czarna wyciągnęła kolejnego wijącego się robaka i połknęła. Markiewicz zbladła, zaś Walter zacisnął pięści, zastanawiając się czy ostatnie zdanie było prawdziwe, czy też miało na celu jedynie wyprowadzić ich z równowagi.

- My też nie – powiedziała kobieta. – Lecz szanujemy naszych poległych. W przeciwieństwie do was.

- Trup to jedynie ciało – odparł Zachert. – Nośnik komunistycznego ducha, który prędzej czy później wygra z materią. Nie jest ważne.

- A w Moskwie na placu wciąż stoi mauzoleum?

- Nadal, mimo rozlicznych prób ze strony faszystów i imperialistów. I będzie istnieć wieczne, tak jak komunizm.

Czarna roześmiała się.

- Nie rozmawiajmy o ideologii, bo nie osiągniemy niczego – powiedziała, po czym spoważniała. - Z drugiej strony, ubiliście naszą stonkę hodowlaną, której jad był bardzo przydatny, a larwy użyteczne. Nie wspomnę już o stratach w ludziach, jakie nam zadaliście, choć to dobra okazja, by przypomnieć żołnierzom, że jeszcze wiele czasu upłynie, nim będziemy gotowi, by ruszyć odzyskać to, co należy do nas.

- Nie będziecie mieli tego czasu – powiedział Zachert. – Nasza Zmecharmia podąża za nami.

- Musi być niewidoczna, bo nie ma nigdzie śladu artylerii, a aż do bariery brak śladu człowieka – odpowiedziała kobieta. – Nie jesteśmy tacy głupi jak się wam wydaje, przecież wiecie, że potrzebowaliśmy czasu, gdy prosiliśmy o rozejm. Zwiad powietrzny nie wykrył śladu waszych wojsk. Jesteście tu sami. To chyba istotnie zmienia postać rzeczy.

- Mianowicie? – zapytał Walter.

- Unieś rękę na stół poruczniku, nie sięgaj po broń – syknęła, jakby wyczuwając o czym pomyślał. – Nadejdzie czas walki, jeśli tak bardzo szukasz śmierci z naszej ręki. Nie tu i nie teraz – na powrót położył dłoń na stole. – Już powiedziałam, spotkaliśmy się by rozmawiać. Nie widzę powodu by nie zagrać w otwarte karty, z jakiegoś powodu tu przybyliście, a mnie interesuje wiele rzeczy. W jaki sposób przeszliście przez barierę… I skąd się wzięliście. Mrok mówił, że po wybuchu wojny większość z was wyginęła, a ci którzy przetrwali, kryją się pod ziemią i wkrótce utkną w niej na dobre. Czy to prawda?

- Mrok dużo wie – powiedział powoli Zachert.

- Mrok wie wszystko – uśmiechnęła się Czarna. – Choć nie jest tym za kogo go uważacie. Wciąż szepcze do głębin mego umysłu, zsyła mi wizje. Mrok nas ocalił i sprawił, że odbudowaliśmy nasze społeczeństwo, podczas gdy wy zniszczyliście świat, omal nie wypchnęliście go z orbity i schowaliście się pod ziemię. Mrok przepowiedział nam, że go odziedziczymy, gdy nadejdzie czas, a jest on bliski.

- Chciałbym poznać generała – rzekł pułkownik, a niespodziewanie prócz Czarnej śmiechem wybuchnął także Brzóska, nie wiadomo skąd znalazł się za jej krzesłem, stojąc tam w ciemności.

- Poznacie go lepiej niż się wam wydaje – zapewniła kobieta. – Ale wbrew temu co sądzicie, Mrok to nie osoba.

- Mrok jest Bogiem – rzekł Brzóska.

- Teraz macie kościół Mroku? – pokręcił głową Zachert. – Pogratulować, wasze narodowe fikcje mało kiedy mnie rozczarowywały, to nawet ciekawsze niż mesjanizm.

- Pułkownik widzę, jest wybitnym znawcą naszej kultury – zauważył Brzóska.

- Jego wiedza przewyższa zwykłe zainteresowanie – głos Czarnej zabrzmiał znowu melodyjnie. – Studiował nas dla potrzeb militarnych. Miało to związek z jego misją, choć nie podejrzewał naszego istnienia. Powie nam pan, z jakiego powodu zajmował się sprawą polską?

- Nie – odpowiedział Zachert. – Powiecie mi czym jest Mrok?

- Tak – odparła niespodziewanie Czarna. – Mrok to siła, która dała nam życie, dzięki której istniejemy. Mrok nas ocalił. Gdy upadło powstanie roku 56, a nasz kraj zniszczyły zrzucone przez was bomby, pogrążyliśmy się w nocy beriowskiej. Pamiętacie ten czas? Dla was to zapewne był okres triumfu, dla nas czas największej rozpaczy, gdy rozdzielano rodziny, gdy wprowadzaliście te swe chore zasady wychowania, zgodnie z którymi dzieci winne dorastać bez swych rodzin. Pani naukowiec świetnie wie o czym mówię, jej twarz jest niczym zapisana karta. A tych, którzy mieli rodziców skażonych wrogą wam działalnością reedukowano i karano od chwili urodzenia. Wiecie kim był mój ojciec? Jednym z bohaterów polskiego podziemia, w miejscu w którym jesteśmy, zakładał niegdyś NSZ by walczyć z niemieckimi nazistami.

- Naziści, faszyści, jedno i to samo – mruknął Zachert. – Wspólnie napadliście na Związek.

Czarna skoczyła gniewnie na nogi, a jej zielone oko płonęło gniewem.

- Tym razem wam daruję – powiedziała po chwili. – Lecz nie nadużywajcie opluwania bohaterów Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, na których przelanej krwi wyrosła Trzecia Narodowa Rzeczpospolita. Mój ojciec został zniszczony jeszcze przed powstaniem, przetrącono go w waszych kazamatach, podobnie jak wielu innych bohaterów. Nie doczekał walk, które wybuchły, gdy zapłonęła iskra, kiedy rozstrzelaliście w Moskwie naszego prezydenta. Powstanie upadło, a zdrajcy poszli za Rokossowskim, przeciw swym braciom. Później nastał czas lamentu, ogłosiliście nadejście komunizmu w wydaniu rewolucyjnym, wytarliście nazwę Polski z mapy, zmieniając ją w jedną z republik, aż uderzyły w nas bomby Amerykanów.

- Sami widzicie, to imperialiści zniszczyli wasz kraj.

- Uczynili to, by powstrzymać wasza maszerującą armię – warknęła. – Byłam tu, jako mała dziewczynka, pamiętam ten dzień, gdy zapłonęło niebo i nastąpił rozbłysk. Ci, którzy nań spojrzeli stracili oczy, wypaliły się one pozostawiając pustą skorupę, wiele osób umarło w męczarniach, gdy ich skóra się zagotowała. Przetrwali jedynie ci, którzy znajdowali się w tym czasie w budynkach, w piwnicach, w schronach.

- Mieliście szczęście – powiedziała Markiewicz. – Gdyby bomba wybuchła uderzając o ziemię, wszystko by wyparowało.

- Szczęście? – żachnęła się Czarna. – Nie mówcie mi o szczęściu, wy jesteście chyba zbyt młodzi, by pamiętać tamte czasy. Jakie szczęście mieli ci, którzy umierali później w męczarniach, gdy ich rany otworzyły się i broczyły czarną krwią? Gdy wili się wymiotując własnymi wnętrznościami? Jakie szczęście mieli wreszcie ci, którzy spłonęli żywcem, gdy zaczęły spadać na nas gwiazdy? Gdy ci, którzy przetrwali, pozostali pośród ruin na jałowej ziemi? – opadła powoli na krzesło. – Mieliśmy niesamowite szczęście. Byłam tu, gdy niebo zniknęło na zawsze i zapadła zima pełna popiołu, pokrywającego wszystko miast śniegu. Podczas gdy wy siedzieliście bezpiecznie ukryci w swych podziemnych bunkrach, my musieliśmy walczyć o przetrwanie. Powiedzieć wam, co tu się wydarzyło? Gdy przeszukiwaliśmy domostwa walcząc o najmniejszy kawałek pożywienia? Gdy okazało się, że zostaliśmy uwięzieni na niewielkim pasie ziemi ciągnącym się wzdłuż rzeki? Jak odkrywaliśmy czym są niestabilności, niepozwalające nam wejść do pobliskich? O potworach rodem z najgorszych koszmarów, które pojawiały się na tej ziemi i zabierały nas jednego po drugim? O tych, którzy przejęli władzę i zaczęli toczyć między sobą wojny o wodę  i pożywienie, zaczynając zjadać siebie nawzajem? Tak, mieliśmy wiele szczęścia – powiedziała z goryczą.

- A jednak przetrwaliście – w zapadłej ciszy odezwała się Markiewicz.

- Wezwał nas Mrok – Czarna uniosła dumnie głowę. – Na początku go nie rozumieliśmy. Niektórzy podążali kierowani bezrozumnym wezwaniem, inni szaleli, gdy zamykano ich, uniemożliwiając udanie się do jego serca. Pozostali umierali, natrafiając na jego strażniczkę, zrodzoną z ciemności i grozy… Aż wreszcie ja usłyszałam wezwanie. I go usłuchałam. Podążyłam do serca Mroku i go zrozumiałam – zamilkła pogrążając się we wspomnieniach.

- I na co tam natrafiliście? – zapytała wreszcie Markiewicz.

- Objawienie – odpowiedziała z namaszczeniem Czarna. – Gdy usłyszałam wezwanie w mym umyśle, nie powstrzymały mnie kraty i łańcuchy jakie nałożono mi, gdy zniewolono mnie, abym służyła tutejszym watażkom, po ukończeniu 12 lat. Tego pani nie ma w pani bagażu własnych przeżyć, czyż nie?

- W komunizmie nie traktuje się tak dorastających dziewczynek – bąknęła Markiewicz.

- Traktuje się je tak wszędzie, gdzie panuje prawo siły – powiedziała Czarna. – Zapytajcie waszego pułkownika czy tak nie dzieje się w komunizmie, sama jestem bardzo ciekawa odpowiedzi.

- Nie – odpowiedział spokojnie Zachert. Obie kobiety popatrzyły na niego, gdy zapytał: – A u was?

- Zadbałam o to, by tak się nie działo - Czarna podjęła przerwaną opowieść. - Podążałam przez pustkowia, wśród koszmarów przekraczających wyobrażenie, gdzie kroczyły istoty jakie nie miały prawa się narodzić. Niewiele pamiętam z tej wędrówki, prócz tego, że stanęłam wreszcie pośród kręgu kamieni, skąd ruszyłam wprost do serca Mroku. Przyciągał mnie do siebie, gdy wędrowałam pośród ciał mych poprzedników, wprost na spotkanie śmierci, gdy zapadała noc. Aż ona stanęła przede mną ze swymi ostrzami ciemności i spojrzała na mnie swymi gorejącymi oczami, pełnymi strasznego blasku.

- Blasku? – przerwał Walter.

- Wiesz o kim mówię? – Czarna przyciszyła głos. – Mrok was dotknął, wyczuwam go. Ale gdybyście ją spotkali, nie dotarlibyście tak daleko. Ona nie wypuszcza nikogo żywego. Nie mówimy tutaj o niej głośno.

- Kim ona jest?

- Powiedziałam już – zawiesiła głos. – To śmierć.

Ciemna Pani. Nie wiedzieć czemu Walterowi przypomniała się legenda stalkerska, mimo iż nie wypowiedział tych słów na głos.

- Was jakoś nie zabiła – zwrócił uwagę Zachert.

- Umarłam i narodziłam się ponownie – pochyliła się nad blatem. – Ona mnie zabiła. Uwierz mi komunisto, gdy ją spotkacie, zabije również was. Ale potem znalazłam się pośród Mroku, a on przywrócił mnie do życia – uniosła swą opaskę i ujrzeli jej drugi oczodół, z którego biła nieprzenikniona ciemność, wylewając się niczym czarne światło. Walter znowu poczuł ten sam irracjonalny lęk, który dopadł go nieopodal cmentarza, nadciągający przypływ paniki, gdy wpatrywał się w głąb jej oczodołu, czując że jest tam coś, co go odpycha i przyciąga jednocześnie. Usłyszał jęk Zacherta, który chwycił się za swą dłoń. Czarna opuściła opaskę.

- Mrok cię uścisnął, pułkowniku, należysz już do niego, podobnie jak ja, choć o tym wciąż nie wiesz – powiedziała w kierunku Rosjanina. Zachert odetchnął głęboko i pokręcił głową.

- Nie pozwolę na to. Czym on jest?

- Może był tu z nami od zawsze, przyczajony pośród ciemności, a może spadł wraz z gwiazdami, które strąciliście nam na głowy. Czekał w samotności i pustce od początku istnienia świata, bądź narodził się w dniu gdy go podpaliliście. Wiem, że tu jest, jest wszechobecny i szepcze do mnie, przepowiadając, że odziedziczymy ziemię. Na mojej twarzy widzisz ślad spotkania z jego wysłanniczką. Tamtego dnia umarłam. Mrok do mnie przemówił. Powiedział, że nasz świat się odrodzi, a wraz z nim nowa Polska. Nakazał mi, aby powstała i poprowadziła naród wybrany do walki. Wyjaśnił mi wszystko, włożył do głowy wiele rzeczy. Nakazał odbudować Wielką Polskę, zgodnie z tradycjami mojego ojca, w której żołnierze wyruszą do walki z ukrywającymi się pod ziemią komunistami. Obudziłam się i wiedziałam co mam uczynić. Obrałam na swą bazę dawne miejsce działalności mego ojca, zebrałam i zjednoczyłam rozproszonych ludzi, pokonałam watażków i bandytów linii kolejowej i zaprowadziłam pokój, wraz z siłami NSZ. A generał Mrok zsyłał mi sny, stał się naszą religią.

- Nie mieliście problemów, by przekonać ludzi, by poszli za wami? – zapytał Zachert. – Trudno mi w to uwierzyć.

- Dostaliśmy od Mroku konsens– odpowiedziała. – Ci, którzy uwierzyli, stali się częścią Nowej Polski, w której teraz jesteście.

- A wasi jeńcy to kto? Ci którzy nie uwierzyli?

- Nie ma idealnych społeczeństw.

- Są. Komunistyczne. Popatrzcie na siebie. Oszaleliście, gdzieś pośród tych lasów, po kontakcie z wysoce łysenkogennym czynnikiem, stąd wasze rojenia. Znowu chcecie prowadzić wojnę partyzancką, przybieracie te swoje idiotyczne pseudonimy, Czarna, Brzóska…

- Mrok to nie rojenia – odparła. – Dzięki niemu mamy biomundury, nauczył mnie jak zrobić biobroń, jak dosiąść i kierować biony, które wyleciały z jego serca. Mrok powiedział nam aby czekać, aż nadejdzie dzień, gdy potomkowie komunistów znikną całkowicie pod powierzchnią, niezdolni by wyjść na górę, do światła dziennego, gdzie wszystko będzie należeć do nas i naszych dzieci. Myśleliśmy, że już dawno temu się to dokonało, że nie przeżyliście wojny atomowej.

- I będą żyły tu dwa plemiona? Jedno we wnętrzu ziemi, drugie na górze? Piękna wizja koegzystencji.

- Przynajmniej nie chcemy was całkowicie eksterminować. Coś na kształt Morloków i Eloji.

- Czego?

- Nie czytacie książek?

- Wyłącznie niezbędne do dalszego rozwoju. Wyeliminowaliśmy wszelkie niepotrzebne fantazje i fikcje.

- Zaiste piękne macie społeczeństwo… Po co tu przyszliście, pułkowniku?

- Zobaczyć co ukrywa się za barierą. Stworzyliście ją? – zapytał Zachert.

Czarna pokręciła głową.

- Dał ją nam Mrok. Aby ochronić nas przed światem na zewnątrz, byśmy mogli rozwinąć w pokoju, podczas gdy wy upadniecie, wraz ze swym systemem.

- A w innych zonach, są takie same społeczności jak wasza?

Zmarszczyła brwi.

- Innych zonach?

- Zdradzicie jak wielka jest ta wasza Narodowa Trzecia Rzeczpospolita?

Czarna przekrzywiła głowę, a jej zielone oko zabłysło.

- Są inne takie strefy i wy się ich obawiacie? Wielki i zwycięski komunizm nie jest w stanie ich pokonać? Obawiacie się ich, nie macie pojęcia co się w nich znajduje. To jest wasza misja, znalezienie odpowiedzi i sposobu pokonania tego, nad czym nie macie kontroli.

- Prędzej czy później wygramy. Weszliśmy tu niczym nóż w masło. Kilkoma ludźmi. I prawie was pokonaliśmy.

Czarna pokręciła głową.

- Byliśmy dalecy od pokonania. Nasze siły były zaskoczone, podobnie jak byłyby wasze oddziały, gdyby trafiły na nasz zwiad. Weszliście na pastwisko i zaczęliście walczyć z naszą stonką, gdy żołnierze zauważyli wrogie siły podjęli walkę, jak zwykle zadziałała ta wojskowa głupota, bez urazy poruczniku Walter, konieczność pokonania przeciwnika. Gdyby nie moja interwencja, zostalibyście rozniesieni i zepchnięci wprost do rzeki przez oddział rotmistrza Głowackiego.

- Nie sądzę, żebyście mieli tu dużo większe siły – powiedział Zachert. – Wbrew temu, co chcecie powiedzieć. Stworzyliście faszystowską organizację wojskową, w myśl waszych najlepszych tradycji, ale na prawdziwą wojnę nie jesteście gotowi. Nie macie pojęcia na jaką siłę się porywacie. Nie przygotowaliście się także na to, że będziecie musieli toczyć walkę z naszą armią, Mrok obiecał wam, że wyginiemy pod ziemią, tak? Teraz wasz konsens jest zaniepokojony, bo nie miał pojęcia o innych takich strefach, nie ma nawet pojęcia jak wygląda miejsce, z którego my przybyliśmy. Czego jeszcze więc ten wasz Mrok, który was tak wspiera, w który tak wierzycie, wam nie powiedział?

- A zatem jak wygląda wasz świat? Poza barierą niestabilności? – zapytała Czarna.

- Nazywamy je zmiennymi – odparł Zachert. – Czasem się ustalają, choć wciąż pozostają niestabilne, za każdym razem niszcząc nasz świat. Wydobywają się z miejsc takich jak to, z ich centrów, do których nie zdołaliśmy dotrzeć. Stanowią dla nas zagrożenie. Dlatego tu przybyliśmy, aby je poznać.

- Poznać, czy zniszczyć?

- A co byście zrobili na naszym miejscu? – zapytał pułkownik. Czarna pokiwała głową.

- Przynajmniej nie próbujecie już kłamać – powiedziała. – A to centrum wypada w tym miejscu?

- Nie – odparł. – W pobliskim mieście, zwanym Konstancinem. Blisko lasu. Tam podążaliśmy.

- Ach, w sercu Mroku, tam gdzie mieściła się wasza siedziba… - uśmiechnęła się. – Którą zniszczył Mrok. Teraz nie da się tam dojść, bo starł was z powierzchni ziemi.

- Nas? – zapytał Walter.

- Pułkownik Zachert wam nie powiedział? – zapytała. – Aż dziwne, przecież skoro tak zna historię tego kraju na pewno doskonale wie, co było w miejscu o którym mówi. W miejscu zwanym Królewską Górą.

- Nie słyszałem tej nazwy – powiedział Walter.

- Mówi o tym miejscu będącym siedzibą ich Prezydenta – wtrącił Zachert. – Gdzie znajdowała się jego rezydencja, o której wspominałem podczas naszej poufnej rozmowy.

- Sygnalizujecie mu pułkowniku, aby na ten temat milczał? Dlaczego? Ma to coś wspólnego z czymś, o czym nie chcecie abym wiedziała? Na przykład z waszym sposobem przybycia w to miejsce?

- Zapewne czytacie sygnały, jakie wysyłam, kiedy się odzywam? Każde delikatne poruszenie, zmianę barwy głosu? Znamy tę technikę, pomaga wam ta możliwość wspólnego analizowania, nieprawdaż? Z każdym moim wypowiedzianym słowem wiecie o mnie coraz więcej. To podobny sposób do tego, co robią zbierające dane mózgi elektronowe imperialistów – powiedział Zachert.

- Są jeszcze imperialiści? Więc mamy sojuszników? – uśmiechnęła się Czarna.    

- Coraz lepiej uświadamiam sobie, w jak wielkiej niewiedzy trzyma was Mrok, ale proszę, kontynuujcie swą opowieść o Królewskiej Górze, chętnie dowiem się co wiecie o tamtym miejscu – zachęcił pułkownik.

- To była zamknięta siedziba władz Polski, jeszcze przed wybuchem Powstania 56 roku. Mieli tam swe rezydencje, prócz prezydenta również inni ministrowie, także późniejsi zdrajcy w rodzaju Radkiewicza i ludobójcy Rokossowskiego. Również radziecki ambasador, który wydawał im polecenia, jeszcze nim zlikwidowaliście Polskę, zmieniając jej wywalczoną wolność w podległą republikę, z sekretarzem na czele. Po upadku Powstania powstał tam zamknięty kompleks, strzeżony dzień i noc, a w promieniu kilometrów wysiedlono wszystkich, aby nikt nie mógł zagrozić zdrajcom. Wybudowali sobie specjalną ogrodzoną drogę z Warszawy. Tam dokonała się także sprawiedliwość dziejowa, gdy zapłonęło niebo i w to miejsce spadły gwiazdy. Stamtąd eksplodował Mrok i rozrósł się wokół niczym bąbel. Po osiedlu nie pozostał żaden ślad.

- A skąd to wiecie?

- Doszłam tam blisko, jak było to tylko możliwe, gdy mnie wzywał – odparła. – Szlakiem wzdłuż niestabilności, która zniszczyła innych wezwanych, pędzących wprost do jego serca.

- Mrok już nikogo nie wzywa?

- Byłam ostatnia. I tylko mi odpowiedział.

- Ciekawa sprawa, prawda? – Zachert zmrużył oczy.

- Trywializujecie Mrok – wtrącił się milczący dotąd Brzóska. – A to świętokradztwo.

- Bo obrażam waszego Boga? – zapytał pułkownik – Wiecie, że Boga nie ma?

- W niebiesiech, bo zstąpił na ziemię pod postacią ciemności, by wyzwolić nas z niewoli komunistów – wtrącił Brzóska.

- I ukarał ich, niszcząc siedzibę na Królewskiej Górze? Cóż za historia – mruknął Zachert.

- Możecie zobaczyć sami – powiedziała Czarna. – Choć stąd niewiele widać, lecz gdy wyjdziecie na niedaleką groblę, dostrzeżecie fragment czegoś, co doskonale widzimy przez oczy bionów. Olbrzymi krater, pamiątka po eksplozji, jaka miała tam miejsce, gdy Mrok przybył. Nie sposób się tam zbliżyć, wokół rozciąga się niestabilność.

- Bariera w barierze, to piękne – rzekł z zachwytem Zachert. – Aż zbyt piękne. A więc nie panujecie nad zmiennymi? Myślałem, że cały ten teren, jako zaczątek przyszłej Polski od morza do morza, należy do was.

- Jedynie obszar wzdłuż torowiska, aż po dawne miasto Piaseczno, tam mieszkają też obywatele Polski.

- Stamtąd przyjeżdża pociąg?

- Dobrze się domyślacie, to ostatni jaki pozostawiliśmy, z czasem zastąpimy go biotransportem podpowiedzianym nam przez Mrok. Niepokoi was pułkowniku, że to wszystko wam mówię? Widzę zmianę w waszym zachowaniu, zastanawiacie się jaki w tym cel, jeśli to co mówię jest prawdą, bo usiłujecie złapać mnie na kłamstwie. Nie martwcie się, wkrótce dowiecie się z jakiego powodu tak łatwo wydzieracie mi tajemnice, nie ma to żadnego znaczenia. Ale na razie rozmawiajmy. Nie powiecie mi jak przebyliście barierę w Powsinie? Jak minęliście jasność?

- Jasność? – zdziwił się Zachert. – Nie wiem o czym mówicie.

Oko Czarnej na chwilę uciekło w górę, a ona przerwała rozmowę. Afiliacja trwała jedynie przez moment, po czym wróciła do rozmowy.

- W takim razie wam powiem – rzekła. – Skoro twierdzicie, że jej nie napotkaliście. Pod Powsinem rozciąga się świetlna niestabilność. Zaraz za rozstajem dróg, gdzie miraże pokazują często dziwne i nieistniejące miejsca. Gdy podąża się starą drogą, staje się coraz jaśniej i jaśniej, aż wszystko tonie w świetlnym blasku i zaczyna płonąć. Choć nasze biony mogą latać nad nią w powietrzu, nam nie udało się nigdy dotrzeć dalej niż do pomnika bohaterów Armii Krajowej. Jak minęliście świetlną niestabilność? Jak przeszliście przez barierę?

- Ciekawe – powiedział Zachert. – Jesteście wciśnięci w obszar między rzeką a linią kolejową, ten wasz Mrok was tu więzi.

- Wiem już dlaczego. Dla ochrony przed wami. Wciąż tam jesteście.

- I nie wiedzieliście o tym? Nie objawił wam tej wizji? Dziwne.

- Odbudowa Narodowej Polski to zadanie dla pokoleń. Obrazy, które ujrzałam były oczywiste. Wyginiecie w swych podziemnych miastach, bo w nich mieszkacie, nieprawdaż? Zamkniecie się w nich i odetniecie od powierzchni. To wasza przyszłość.

- Ślepa wiara was zgubi – zimno powiedział Zachert.

Czarna zachichotała.

- Dowiedzieliście się dużo, ja również – powiedziała. – Jest wiele takich zon jak je nazywacie, jeśli w każdej z nich żyją ludzie wezwani przez Mrok, staną się waszą zgubą, gdy wszystkie się otworzą i wyjdą z nich wojownicy, tacy jak my. Moja wiara jest jeszcze mocniejsza.

- Wojownicy uzbrojeni w stare karabiny – rzekł szyderczo pułkownik. – Które pozostały wam po waszym upadłym Powstaniu, zardzewiałe armaty, które nie wystrzelą, musztra prowadzona na pokaz. Pomyślcie sobie, co się stanie, gdy przybędzie tu Zmechdywizja, co pozostanie z waszego obozu wojskowego. Jeśli będziemy łaskawi, pozwolimy co dziesiątemu zostać zekiem. Nawet wasze biozbroje i biobroń was nie uratują, gdy ujrzycie na niebie nasze suchoje, a za rzeką staną tanki. Mam z nimi bezpośrednią łączność.

- Nie wydaje mi się pułkowniku – odpowiedziała Czarna. – To próba blefu. Wasza broń jest techniczna, a fale radiowe tu nie działają, to stwierdziliśmy już dawno temu. I ciekawa sprawa – właśnie spalił się jeden bion, którego posłaliśmy na rozstaj dróg, by spróbował tamtędy pójść. Droga do Powsina wciąż jest odcięta, jestem ciekawa jak się tamtędy przedostaliście.

- Wasze biony jakoś nad nią przelatują.

- Bariery nie ma w powietrzu, biony mogą nad nią przelecieć, lecz nie udaje nam się przejść, nie wiemy dlaczego, próbowaliśmy nawet lecieć niesieni przez biony, lecz zawsze następuje wtedy coś w rodzaju szoku dla umysłu. Niestabilności powstrzymują również rzeczy, które czasem wychodzą z bariery, straszliwe potwory, gorsze niż te, jakie zagnieździły się w lasach na skarpie. Ale teraz jestem pewna, że to wy je przysyłacie z waszej strony. Cóż – włożyła sobie do ust kolejnego robaka. – Niebawem stanie się także waszym przysmakiem.

- Spróbujecie nas nimi nakarmić? – zapytał Zachert. Uśmiechał się, jednak w jego oczach błyskały groźne iskry.

- Nie – odpowiedziała Czarna. – Sami będziecie chcieli je jeść, by utrzymać się przy życiu, gdy biologia waszego organizmu zmieni się jeszcze bardziej. Przemiana przecież już się rozpoczęła.

- Przemiana? – zapytała Markiewicz.

- A jak myślicie, czemu tak chętnie o wszystkim wam powiedziałam? – zapytała Czarna. -  Powiedziałam, pułkownik już to wie, ogarnia go ciemność. Staje się częścią Mroku. Wy również.

- To niemożliwe – powiedziała doktor.

Czarna zaczęła się śmiać, wraz z nią Brzóska.

- Zapytajcie swojego pułkownika, Mrok dał mu rękę, tak jak mi oddał oko, już do niego szepce, już go przemienia, spytajcie go, co mu mówi. Mrok jest już w was, zmienia wasze ciała, czuję to, mimo iż usiłujecie powstrzymać go przy pomocy waszych chemicznych środków. Tym razem się nie uda. Nie czujecie, że wasze umysły zostały wyzwolone? Myślicie bardziej jasno i przejrzyście, niedługo osiągniecie stan, w którym sięgnie po was konsens afiliacji. Myślicie, że będziecie go w stanie zablokować, gdy zajrzy do waszych umysłów i odczyta wszystkie wasze tajemnice? Dowiemy się o naszych wrogach wszystkiego, konsens pozna waszą taktykę i broń, sposoby walki, odpowiednio je zaadaptuje i wykorzysta. Jak myślicie, czemu zawarliśmy rozejm? Zniszczenie was byłoby krótkowzroczne, ksiądz Brzóska powstrzymał mą furię. Początkowo zamierzałam pozwolić Głowackiemu was zmiażdżyć, ale przekonał mnie, że zdążymy to zrobić, po tym jak poznamy naszych wrogów. Rozejm skończy się w chwili, gdy przemienicie się jeszcze bardziej – popatrzyła na Waltera. – Niektórzy z was są już bardzo blisko, inni nieco dalej – spojrzała w kierunku Zacherta.

- Nie dojdzie do tego – zapewnił ją pułkownik.

- A cóż możecie uczynić? – zapytała. – Nie powstrzymacie przemiany, czuję ją, jak narasta, im dłużej przebywacie w tym miejscu, dzieje się to coraz szybciej, kiedyś trwało to miesiącami i latami. Sprawił to Mrok. Wiecie o tym, nieprawdaż pani naukowiec?

- Metabolizm adaptywny – odparła cicho Markiewicz. – Organizm zareagował na warunki.

- Nie teraz, towarzyszko doktor – uciszył ją Zachert.

- Potem dowiemy się, co macie na myśli mówiąc o adaptywiźmie. Mamy książki, lecz brakuje nam podstawowej wiedzy i naukowców – powiedziała Czarna. – Może wam akurat pozwolimy przeżyć. Nie jesteście żołnierzem. Z tego co widzę, jesteście ofiarą pułkownika.

- Pora na nas – powiedział Zachert.

- Idźcie, nikt nie będzie was zatrzymywał – zaśmiała się Czarna. – Widok wroga czołgającego się w upokorzeniu po przemianie, będzie dla nas największym zwycięstwem. Tak jak wasza publiczna egzekucja, bo nie pozwolimy wam w pełni stać się częścią przemienionego narodu polskiego. Porozmawialiśmy i teraz znowu pamiętam jak bardzo nienawidzę takich jak ty, pułkowniku Zachert. Jesteś potworem.

- Mówi to ktoś, kto sam żyje jak zwierzę i żywi się robakami – Zachert splunął na stół i powstał. Czarna również.

- Nie sprowokujesz mnie – powiedziała. – Poczekam na twój upadek. Zostań nad rzeką, rozłóż się obozem, uciekaj, nie ma to znaczenia. Jeśli będziecie się wycofywać, to nawet lepiej, poznam szybciej sposoby przejścia niestabilności i bariery. Nikt nie będzie was zatrzymywać.

- Nie zamierzam uciekać – rzekł Zachert. – Zamierzam pójść dalej.

- Dalej?

- Do serca Mroku.

Czarna wpatrywała się weń z niedowierzaniem.

- Nie do wiary – powiedziała.

- Nie możecie znieść tego, że mnie wzywa?

- Nie wzywa cię, wiedziałabym o tym. Nie pozwolę wam iść tam, gdzie znajduje się nasza świętość! – uniosła się.

- Ale ja i tak pójdę – powiedział Zachert. – Przejdę tam po trupie twoim i twoich ludzi.

- Jesteś szalony.

- Nie chcecie przekonać się jak bardzo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz