26.
Kiedy ją odzyskał, leżał na
ziemi rozebrany do pasa. Nie czuł zimna. Ból głowy był znaczny, prócz niego
odczuwał ucisk na prawym nadgarstku. Gdy otworzył oczy zorientował się, że
przywiązano do niego linę. Wiła się po ziemi, a jej drugi koniec zamocowany był
na nadgarstku innej osoby. Na wprost niego po turecku siedział Suworow.
Spoglądał na niego zmrużywszy oczy, w ręku trzymając nóż.
- Ty mój – powiedział do
Waltera, a ten pojął, że przed nim znajduje się kabar, położony na ziemi. Prócz
niego pozbawiono go jakiejkolwiek broni. Uniósł się powoli, dostrzegając za
Suworowem leżące na ziemi ciało Nadieżdy z przestrzeloną głową.
- Macie szczęście, że jestem
litościwy – usłyszał głos Zacherta. Pułkownik siedział na głazie pośrodku
kręgu, w którym znajdowali się Walter i Suworow. – Moglibyśmy po prostu
przestrzelić jej kręgosłup, zakuć w łańcuch, a potem poczekać aż zmieni się w
Polaka. Mielibyśmy własne zwierzątko. W ten sposób zmienialiśmy kukły w twory,
dzięki czemu mogliśmy je badać i odkrywać ich tajemnice. Ale co Okuniewa była
winna, jako zwykły szeregowiec, że jej dowódca nie dość, że nie zadbał o jej
właściwą postawę, to jeszcze przywiódł ją do zdrady? Pozwoliliśmy umrzeć jej
jak człowiekowi.
Walter zacisnął zęby, lecz nie
powiedział ani słowa. Dotknął ręką karku, czując na nim zaschniętą krew.
- Widzę, że nie odzywacie się?
– pułkownik mówił dalej. – Czyżby wrócił dawny Walter, ten, którego tak
lubiłem? Niemyślący, wykonujący rozkazy i małomówny? Trzeba było pozostać przy
tej postawie, mielibyśmy teraz zupełnie inne stosunki. Widzicie, ja zawczasu
przygotowałem się na taką sytuację, przewidując każdą możliwość, jaka może
nastąpić na tej wyprawie. Byłem gotowy, nim w waszej głowie pojawiła się nawet
możliwość buntu. Tylko jedno ratuje was przed obróceniem w kukłę. Wasz bunt nie
był buntem przeciw komunizmowi i systemowi, wy zbuntowaliście się przeciw mnie.
A za to nie czeka was łagier. Chyba domyślacie się, w jaki sposób to
rozwiążemy.
Lina i dwa noże były aż nadto
wymowne, nawet gdyby Zachert nie dodał nic więcej, Walter był w stanie łatwo
przewidzieć, jaki czeka go los.
- Będziecie walczyć w kręgu,
obiecałem przecież Suworowowi, że zrekompensuję mu niemożność spełnienia jego
wysublimowanych pragnień. Wy będziecie daniem głównym. Ukoicie jego duszę
wojownika, odebraliście mu jego kabar, więc teraz musi go odzyskać. Uczyni to w
honorowej walce, poznacie tajniki sistiemy… każdy wasz najmniejszy kawałek
zostanie potraktowany inaczej. Możecie być tego pewni, Suworow sprawi, że
będzie to trwało długo… Na to znajdziemy czas. Damy wam szansę zrozumienia
ogromu waszych odstępstw.
- Nie usprawiedliwiajcie swych
własnych chorych żądz – powiedział Walter. – Powinienem wcześniej zauważyć, że
drogę komunizmu porzuciliście dawno temu – uniósł głowę, czekając aż jego wzrok
się wyostrzy. Coś się zmieniło, gdy był nieprzytomny. Wiatr wiał teraz ze
zdwojoną mocą, poruszając drzewami nad kręgiem nagrobków. Powietrze zdawało się
być naelektryzowane. Zastanawiał się, czy tylko on to zauważył, czy też Zachert
wiedział o czymś, co sprawiło, że ignorował widomy znak nadciągającego
niebezpieczeństwa. Nawet, jeśli nie dawało się ono w tej chwili określić,
instynkt mówił mu, że coś się dzieje. Być może w skutek wybuchu, a być może
przyczyny były inne.
- Odzywacie się? – zaśmiał się
Zachert. – Ależ proszę, porozmawiajmy, w końcu nim dotrzecie do końca swej
drogi, możemy zamienić kilka zdań. Naprawdę, nieco zawiodłem się na was Walter,
mimo podjętych przeze mnie przygotowań miałem nadzieję, że wasze żelazne
żołnierskie zasady pomogą wam utrzymać dyscyplinę. Tymczasem sprawdziła się
niestety stara maksyma - cywilizacja i jej zasady utrzymują się jedynie tam,
gdzie trzymane są żelazną ręką systemu. W oddaleniu od siedzib ludzkich, na
pustkowiach zniszczonych wojną, traci się kompas moralny właściwego
postępowania i zaczyna błądzić, tak jak wy Walter. A ja nie mogę dopuścić by
cywilizacja upadła, bo wraz z nią upadnie zjednoczona środkowo-wschodnia
Eurazaja, stanowiąca o potędze naszego wielkiego Związku, kierowanego przez
Przewodnika Narodów.
Walterowi udało się wreszcie
rozejrzeć. Miał rację, w zonie zaszła zmiana, fioletowe niebo rozlewało się
teraz tuż nad nimi, centrum zdawało się pulsować, a błyski białych wyładowań
zmieniły się w czarne. Jęzor Mroku stał się wstęgą, która zdawała się być
bliżej. Na zewnątrz kręgu stały Tamara i Markiewicz, starając się nie spoglądać
w jego stronę, gdy wbił w nie swe spojrzenie.
- Nasze wierne towarzyszki –
usłyszał głos Zacherta. – Nie czujcie się zdradzeni, postąpiły jak powinny.
Kapral Wiśniewska nawiązała ze mną współpracę jeszcze w Kordonie, wdzięczna za
ocalenie życia inhibitorem, podała wiele ciekawych informacji na wasz temat i
sposobu postępowania, gdy starałem się ustalić, kim naprawdę jesteście. Podczas
wyprawy zaś utwierdzałem ją w jej przekonaniu, że jestem jedyną osobą, która ma
szansę wyprowadzić ją stąd cało, nie pozwalając by zapadła na polactwo. I
mogącą spełnić to, co jej obiecałem, zdjąć ją po powrocie do Kordonu ze służby
liniowej, przenieść na stanowisko sztabowe. Informowała mnie o każdym waszym
kroku i podejmowanych przez was działaniach, uzyskawszy informację o waszej
poprzedniej rozmowie poprosiłem ją, aby podjęła w krytycznym momencie
działania, by dowieść swej wierności. Nie wspomnę już o towarzyszce Markiewicz.
Wy naprawdę przez to swoje pionierskie wychowanie mało pojmujecie, jak wielka
może być miłość matki do syna… mogła przeciw mnie się buntować, ale
przypomnienie o jej sytuacji sprawiło, iż towarzyszka Markiewicz spełniła
wszystkie pokładane w niej nadzieje. A nawet dużo więcej, do końca nie
sądziłem, że zdecyduje się przy swej chwiejności użyć broni, którą otrzymała…
Lecz wykazała się postawą godną prawdziwej komunistki, choć byłem przekonany,
że powstrzymać was będą musieli Głuchowski z Suworowem.
Twarz Waltera nie zdradzała
niczego. Nie wstawał, oparł się na rękach rozglądając wokół. Ciemna wstęga na
horyzoncie zdawała się przybliżać, zastanawiał się czemu inni nie reagują, czy
też to kolejna rzecz, którą dostrzega tylko jego ogarniany w coraz większym
stopniu polactwem umysł. W górze nie zobaczył tym razem obcych planet
orbitujących nad światem, przez który zdarzyło im się niegdyś, a być może kilka
godzin temu wędrować. Gdy opuścił wzrok dostrzegł po drugiej stronie kręgu
Głuchowskiego, przekazującego łańcuch stalkera Diakowowi.
- Nasza kukła spełni swe
ostateczne zadanie, poziom warunkowania jest na tyle zadowalający, aby można
jej było powierzyć coś, co zaniesie do środka zony po uruchomieniu zapalnika –
mówił pułkownik. – Diakow wrócił niedawno. Wypełnił swe zadanie doskonale.
Powiecie Walterowi jaki mieliście rozkaz, nim promyk nadziei jaki się właśnie u
niego pojawił, nie rozświetli się za bardzo?
- Ubiłem Czeczena – rzucił
Diakow.
- Właśnie – przytaknął Zachert.
– Jak mówiłem, przewidziałem co zrobicie i jak się zachowacie po wybuchu, zanim
jeszcze wy o tym wiedzieliście. Zatem podjąłem kroki zaradcze, żeby zredukować
liczbę tych, którzy pójdą za wami. Diakow zastrzelił Dżazijewa w tamtym budynku
na piętrze, jak sam powiedział, wasz człowiek zginął na miejscu. Teraz pora,
żebyście i wy zginęli.
- Zaczekajcie – powiedział
Walter, kątem oka dostrzegając zbliżającą się powoli i nieubłaganie wstęgę. Nie
liczył na nic, wiedział, że to, co w nich uderzy będzie śmiercionośną furią
zony, ale postanowił grać na czas.
- Nie sprawiajcie mi zawodu i
nie proście o litość – rzekł Zachert. – Zgińcie jak prawdziwy komunista. Z
pieśnią na ustach.
- Chyba nadeszła już chwila,
gdy możecie mi wyjawić to czego dotąd nie chcieliście? – zapytał Walter – To,
co tak staraliście się ukryć, powód dla którego przyszliście tu uzbrojeni jak
na wojnę, skąd wiedzieliście wcześniej o generale Mroku?
Przez twarz Zacherta przemknął
cień, lecz po chwili pułkownik rozpogodził się, a lico mu rozjaśniało.
- Po części macie rację –
rzekł. – Może i rzeczywiście pozwolę wam poznać te odpowiedzi. Przysuńcie się
bliżej, niech inni tego nie słyszą, ale niech przez myśl nie przejdzie wam nic
głupiego, pamiętajcie kto trzyma drugi koniec sznura. Przez długi czas nie
wiedziałem czy nie zostaliście mi podsunięci, czy nie byliście częścią tego
wszystkiego, koniec końców okazaliście się zwykłym żołnierzem. Zetknął nas
przypadek, ja w przypadki nie wierzę. Być może nie podstawiono was mi celowo,
może rzeczywiście byliście najbliższym oddziałem w mej okolicy, który wezwałem
na pomoc, ale być może ktoś was mi podstawił.
- Kto? O czym wy mówicie?
- Milczcie. Jak wspomniałem
nie wierzę w ślepy traf, nawet jeśli nie byliście świadomym agentem, mogliście
wykonywać rozkazy kogoś innego nie mając o tym pojęcia, Stawka mogła was pchnąć
w rejon spotkania, abyście mnie ocalili i zdobyli moje zaufanie, chcąc poznać
moje plany. Więc sprawdziłem was i waszych ludzie, gruntownie, zobaczyłem
młodego oficera, niezbyt zaangażowanego w komunistyczną działalność, na którego
jest wiele donosów, lecz on sam chroni własnych ludzi. Kogoś takiego raczej by
mi nie podkładano, prawda? Oczywiście, mogła to być zagranie, wiedzieli, że do
tej misji nie wybrałbym kryształowego żołnierza. Ale nie mogłem wam w żadnej
mierze ufać, mimo, iż byliście mi niezbędni do tej wyprawy. Dlatego nie mogłem
powiedzieć nic więcej. Mogłem was jedynie obserwować i przyznać muszę, że
przekonałem się, że choć popełniacie błędy ideologiczne, za które powinniście
już dawno trafić na szkolenie reedukacyjne i być wysłani na inny front
prowadzenia wojny, to nie bierzecie w tym udziału.
- Udziału w czym?
- W zdradzie – powiedział
Zachert. – W spisku wymierzonym w istnienie Związku i jego republik. W zmowie
ukrytej w jego sercu.
Walter pokręcił głową z
niedowierzaniem. Jego reakcja była zupełnie szczera, co nie uszło uwadze
Zacherta. Pułkownik pokiwał głową.
- Jak wspomniałem, koniec
końców okazaliście się wyłącznie głupcem. Opowiem wam pewną historię. Zaczyna
się gdy w stolicy zjednoczonej Eurazji, Moskwie, zwrócono wreszcie uwagę na
powiązaną aktywność zon. Większość tego, co wam powiedziałem jest prawdą,
analizując aktywność tworów i zmiennych jasnym stało się, że południowe Dzikie
Pola są centrum tej aktywności, a nic nie jest tak przypadkowe jak mogłoby się
wydawać, ze wszystkiego wyłania się pewien schemat. Odkrycie to wstrząsnęło
nieco naszym widzeniem świata, wyglądało na to, że do wnętrza naszej ojczyzny
wdarł się wróg, a to co uważaliśmy, za uboczny wytwór naszego opanowywania
świata okazało się być kontrolowane przez kogoś innego.
Znajdował się teraz tuż przy
samym kamieniu. Wystarczyło sięgnąć rękami, by go dopaść, lecz nie zamierzał
tego czynić. Wiedział, że Suworow powstrzymałby go w mgnieniu oka.
- Początkowo sądziliśmy, że za
wszystkim stoją Imperialiści, lecz bezskuteczne poszukiwania informacji
dotyczącej południowej zony naprowadziły nas na inny trop. Ktoś usunął wszelkie
informacje na temat tych obszarów, na temat przebiegu działań ostatnich dni
wojny; zniknęły mapy oraz wszelkie informacje, plany oraz ich kopie. Dziwnym
trafem zaginęli ludzie, którzy wiedzieli co znajdowało się na południu przez
rozpoczęciem wojny. Sami zresztą widzieliście, o południowych Dzikich Polach
się nie mówi, nikt nie pamięta o zasypanym tunelu metra… Stało się dla nas
jasne, że te informacje były celowo usuwane ze wszelkich archiwów. Kto jednak
mógł to zrobić w Moskwie, pozbywając się rozmaitych dokumentów z centralnych
archiwów cywilnych i wojskowych? Tylko frakcja polityczna. Nikt inny.
Kątem oka zwrócił uwagę na
fioletową poświatę. Wiało coraz bardziej. Czarna wstęga była coraz bliżej.
- Polityka to niebezpieczna
sprawa, w Komitecie Centralnym istnieje wiele frakcji, należy pilnować, aby
żadna nie zdobyła przewagi kosztem pozostałych, choć wszystkie są bezgranicznie
wierne Przewodnikowi Narodów, lecz zawsze knują, usiłując osiągnąć swe cele. To
jednak było coś innego. Frakcja dysponująca potencjalną bronią w postaci
kontroli zony? Stało się jasne, że stoimy przed jednym z największych niebezpieczeństw
w historii Związku. Marszałek Sierow słusznie uznał, że odkrycie tego spisku
jest priorytetowym celem dla Akwarium. Do zadania tego wyznaczył mnie
osobiście.
Nie próbował spoglądać w bok,
wiedział że są tam Markiewicz i Tamara, stojące na tyle daleko, by nie mogły
słyszeć opowieści Zacherta. Megalomania pułkownika dawała o sobie znać,
najwyraźniej tracił powoli instynkt samozachowawczy. Zapomniał o fundamentalnej
zasadzie, że wróg pokonany, lecz pozostawiony przy życiu, wciąż stanowi zagrożenie.
- Do LPKRR przybywałem kilka
razy, początkowo incognito. Wizyty w tutejszych archiwach, spotkania z ludźmi
władzy i zwykłymi żołnierzami upewniły mnie w jednym. O południowej zonie
niewiele się mówiło, była spokojna, więc utrzymywano wokół niej posterunki,
badania już dawno przestały być priorytetem, koncentrowano się oczywiście jak
najbardziej słusznie na aktywnych Dzikich Polach, szukając metod walki i pomocy
żołnierzom. Zrozumiałem, że w ten sposób odwraca się uwagę od tego, co dzieje
się na południu. Brak jakichkolwiek dokumentów jedynie to potwierdzał.
Przestudiowałem dostępne informacje z baz strażniczych, prowadzone badania i
wszystko stało się jasne. Zwłaszcza, gdy podjęto próbę otrucia mej osoby.
Na razie Walter czekał. Nie
pozostało mu nic innego.
- Tak, Walter. Wróg zagościł
wewnątrz naszych szeregów, niemożliwie trudny do zidentyfikowania. Usunął
wszelkie dostępne informacje na swój temat. Skoro wiedział, że go poszukujemy
pozostało podjąć grę. Na froncie naukowym miał zdecydowaną przewagę, nie
wiedzieliśmy jak działa bariera, próbowaliśmy różnych rzeczy poprzez kilka
parawanów w postaci konferencji naukowych, aby nie ukazać naszego zbytniego
zainteresowania tym tematem, nie wiedząc do czego zdolny jest nasz tajemniczy
przeciwnik. Wkopywaliśmy się w litosferę szukając przejścia dołem, posyłaliśmy
kukły, spadochroniarzy… Nie udało nam się przeniknąć w żaden sposób zony, co
nie było niczym dziwnym. Ale pozwoliło to odkryć, że za barierą istnieje
środowisko zdolne podtrzymać życie.
Skoncentrował się na
Suworowie. Siedział po turecku, oddychając w powolny sposób. Mistrz sistiemy
przygotowywał się do starcia.
- Lecz przede wszystkim można
było skupić się na tym, że skoro przeciwnik usiłował mnie otruć, okazał się
tylko człowiekiem, a ludzie popełniają błędy. Rozpocząłem sprawdzanie każdej
najdrobniejszej przesłanki i możliwości, wiedząc że prędzej czy później
natrafię na jakiś trop. I znalazłem go - czyszcząc ślady istnienia południowej
linii metra zapomniano o dawnym archiwum w Pułtusku.
Wiedział, że nie ma z nim
najmniejszych szans. Gdyby chciał, Suworow mógłby wyeliminować go w ciągu dwóch
sekund. Podejrzewał, że nie będzie miał jednak tyle szczęścia.
- Gdy znalazłem mapę dwóch
wynajętych stalkerów usiłowało mnie zabić. Pozbawili mnie przytomności i
pozostawili w podziemiach archiwum, sądząc że to wystarczy. Pierwszego dopadłem
jeszcze w Pułtusku i przesłuchałem. Był jedynie płotkami, zapłacono im za to,
abym nie wrócił z Pułtuska, znali jedynie nazwisko swego zleceniodawcy. Działał
w imieniu generała Mrok.
Wstęga wciąż tam była i
kierowała się w ich stronę.
- Nie wiedzieli kim jest,
przedstawił im się w ten sposób, zapłacił im rublami za to, abym nie wrócił,
abym przepadł bez śladu na Dzikich Polach, a za to co znajdę obiecano im
dodatkową premię. Nie uprzedził ich jedynie kim jestem, więc zapomnieli mnie
zastrzelić, sądząc że uderzenie w głowę i wrzucenie do piwnicy załatwi sprawę.
Drugi uciekł, ale zabrał moje rzeczy. Nie miał pojęcia, że był to nadajnik. To
był podstawowy błąd generała, usiłując zachować tajemnicę nie użył zawodowych
zabójców, wiedząc że w żaden sposób nie zdołają oni udawać stalkerów. Skoro nie
wysłał po prostu na miejsce ekipy zdolnej by zlikwidować wszystkich,
zrozumiałem, że kimkolwiek jest, stara się wszystko rozwiązać w sposób
niepozostawiający śladów. Zapewne naszych stalkerów czekałaby szybka kula w
łeb, za to co uczynili, w innym przypadku Akwarium położyłoby na nich łapę..
Dalej sprawa była prosta, skorzystałem z moich uprawnień, skoro zasłona opadła,
nadeszła pora działać otwarcie. Użyłem mojego priorytetu w Stawce, wezwałem
Adaszewa z Moskwy i ruszyłem w ślad za drugim stalkerem. Potem los postawił na
mej drodze was… Nie dowierzałem długo, że nie pracujecie dla kogoś innego,
zwłaszcza po tym, jak zabiliście szybko drugiego stalkera, który w desperacji
wykrzyknął imię tego kto go wynajął. Zupełnie jakbyście chcieli go uciszyć, by
nie powiedział za dużo. Zdecydowałem jednak wykorzystać was w rozgrywce, jeśli
ktoś wami grał lub też wy ze mną graliście, podjąłem się użycia karty Szpicy.
Opowiedziałem wam historyjkę, sprawdzając wasze reakcje, nie zlikwidowałem was,
choć miałem takie uprawnienia, by utajnić sprawę. Pozbawiłem stalkera twarzy,
abyście go nie rozpoznali, by wprowadzić nieco zamętu w szeregi spisku, do
którego mogliście należeć.
Coś nadchodziło. Walter wiedział
lub przeczuwał co takiego. Ciemna Pani, legenda stalkerów. Dwukrotnie stanęła
na jego drodze, choć nie uświadamiał sobie tego do czasu rozmowy z Czarną. I
jak w legendzie, spotkanie z nią stało się początkiem nieszczęścia.
- Ktoś kiedyś powiedział, że
nic nie psuje tak doskonale pieczołowicie zaplanowanych działań służb
specjalnych jak przypadek. Gdy dzień przed wyprawą dowiedziałem się o
stalkerze, który znalazł wejście do tunelu, jaki zamierzałem odnaleźć, wniosek
był oczywisty. Zastawiano na mnie pułapkę, postanowiłem dać się w nią złapać.
To co brałem jednak za zaplanowane ruchy przeciwnika, takie jak zamach na
naszego stalkera, mający przydać mu zaufania w mych oczach, okazało się w
rzeczywistości czym innym. Ten głupiec sporo namieszał w tej partii, gdy
dowiedzieli się o jego istnieniu, nie mieli już czasu, mogli jedynie spróbować
go zabić, zrzucając winę na braci stalkerów. Uciekł z tuneli metra na
powierzchnię, gdy zaczął mu się palić grunt pod nogami, szukali go tamci,
rozpytując o niego, pojawiło się wezwanie ode mnie, inni stalkerzy dali mu do
zrozumienia co o nim myślą. A ja wciąż nie wiedziałem po czyjej jesteście
stronie, stalkera wezwałem, uciekł, wy proponowaliście, że będziecie go szukać,
więc pozwoliłem wam na to, by móc was śledzić. Zdaje się, że za stalkerem
zwabiono te ewoluowane psy, a wy przeszkodziliście, więc musieli sami wejść do
akcji. Wiecie co powiedzieli mu tamci, gdy go dopadli? Nadchodzi Mrok. Potem wy
się pojawiliście i uratowaliście mu życie. Wyjawił mi wszystko, on rzeczywiście
odkrył ten tunel przypadkiem… Ciekawa sprawa, prawda? Bariera sięga w głąb
litosfery, kopaliśmy kilkadziesiąt arszynów w głąb, a tymczasem da się tędy
przejść, zupełnie jakby ktoś pozostawił tę drogę celowo…
Choć w rzeczywistości początek
nieszczęść nastąpił wcześniej. W dniu gdy stanęli z Nadią na drodze do
Radzymina i ujrzeli tam nadciągających Polaków. Polaków przed którymi w
kościele ukrył się Zachert, skrywający wówczas jeszcze swe nazwisko,
nieplanujący aby uszli z życiem.
- Wracając do naszej kukły,
przed wejściem do tunelu zdążyłem jeszcze sprawdzić drogą radiową książki wyjść
z Warszawy. Kimkolwiek byli zabójcy, nie wiadomo jak opuścili Warszawę.
Ktokolwiek za tym stoi, kryje się więc wśród władz LPKRR. To wystarczyło, by
powiadomić Moskwę, by przejęła śledztwo. Gdy wchodziliśmy do tunelu szereg
funkcjonariuszy zmierzał już do Warszawy, myślę że od chwili przybycia
osiągnęli już stosowne rezultaty.
Na chwilę przymknął oczy,
usiłując uspokoić oddech. Nie znał sistiemy, jedynie podstawy sambo. Nie miał
szansy wygrać, nie liczył na nic w związku z nadciągającym Mrokiem, miał
jedynie nadzieję, że gdy spadnie tu zmienna, lub pojawi się zapowiadana przez Czarną
Ciemna Pani, okaże się tym czy miała być w rzeczywistości. Śmiercią, która tym
razem powstrzyma Zacherta na dobre.
- Wyobraźcie sobie jednak mój
szok, gdy odkryłem istnienie faszystów. Okazało się, że gra toczy się o
znacznie wyższą stawkę, niż sądziłem. To nie była kwestia frakcji politycznej
rozgrywającej własne cele, mogącej kryć w tym miejscu jakąś broń, bądź
współpracować z Imperialistami, to było całkowicie wrogie działanie. Wspieranie
tych, którzy omal nie zniszczyli naszego kraju, podczas Wielkiej Wojny
Ojczyźnianej. Ktokolwiek stoi za Mrokiem musi zostać powstrzymany.
Ciemna Pani. Kim ona właściwie
była? Czarna zwała ją śmiercią, w przeciwieństwie do Mroku, będącego dawcą
życia. Nagle uświadomił sobie, że za każdym razem, gdy ją dotąd spotykał to nie
jemu starała się uczynić krzywdę, lecz Zachertowi.
- Uświadomiłem sobie, że
faszyści przeniknęli do serca LPKRR i pozostaje tylko jedno. Ich całkowite
usunięcie. Zniszczyłem ich siedzibę. Ci, który ukrywali ich istnienie,
pozostają wciąż w Warszawie. Teraz zaatakujemy serce zony, taka okazja może się
już nigdy więcej nie powtórzyć. A jeśli uda się nam stąd wydostać, będę zalecał
likwidację spisku w jedyny możliwy sposób.
- Co macie na myśli? -zapytał z niepokojem Walter, słysząc ton
głosu Zacherta.
- Zniszczę Warszawę – wyjaśnił
tamten. – To jedyny sposób, aby wytępić wroga nie pozwalając mu aby przetrwał.
Całkowita sterylizacja. Ten kto za tym stoi, posiada swą bazę operacyjną w
pobliżu południowej zony, aby móc z bliska wpływać na przebieg wydarzeń. Jeśli
zostanie całkowicie pozbawiony tej możliwości oraz wszelkich zasobów, to wyśle
dodatkowy sygnał do Moskwy, skierowany do swoich mocodawców, którzy mają na
tyle duże wpływy, by oczyścić z dokumentów tamtejsze archiwa. Spisek nie podniesie się. Z czasem zidentyfikujemy
jego członków.
- Jesteście szaleni! – warknął
Walter. – Nikt nie pozwoli zniszczyć wam całego miasta.
- Mylicie się Walter –
pokręcił głową Zachert. – Myślicie, że Przewodnik Narodów dopuści do kolejnego
buntu w łonie Związku? Rok 1956 nie powtórzy się, teraz działamy bardziej
subtelnie, uprzedzając ruch przeciwnika. Myślicie, że w Wiedniu rzeczywiście
doszło do stopienia reaktora, który zniszczył podziemne miasto? Nie, w
Warszawie jedna bomba wodorowa w tunelu rozwiąże ten problem. Stolicę się
przeniesie, pozostawi jedynie bazę wojskową.
W zapadłej ciszy słychać było
jedynie nadchodzącą ciemność. Śpiewała głośno swą pieśń, oznajmiając swe
przybycie, każdemu kto chciał słuchać. Słyszał ją Walter, lecz chyba wyłącznie
on. Mroczna wstęga przysunęła się, nadciągała powoli, lecz wciąż była daleko.
Tym razem nie wzywała go ani nie odpychała, wyśpiewywała jedynie swą pieśń
śmierci. Gdy przymykał oczy mógł już wyobrazić sobie Ciemną Panią, która
nadchodziła, by złożyć kogoś do snu. Wkrótce dowie się wreszcie czego ona chce.
- No dobrze, pogwarzyliśmy
Walter, pora już to zakończyć – rzekł Zachert. – Jak wyniki, towarzyszko
Markiewicz?
- W jego krwi jest bardzo
wysokie stężenie nieznanych czynników – odpowiedziała po chwili wahania. – Nie
potrafię określić ponad połowy z nich. Jego organizm wpadł już w ciąg
adaptywny. Komórki rozpoczęły ewolucję, zaczęły zachodzić przemiany w
metabolizmie.
- Słyszycie Walter? – zapytał
pułkownik. – Stajecie się coraz bardziej Polakiem. Czy to nie ironia, że padło
akurat na was - dzielnego żołnierza zony? Szkoda, że nie będziecie mogli
dołączyć już do swych przyjaciół faszystów, skoro ich już nie ma, bo wasze
tęczówki pięknie zielenieją i przestają być takie wydłużone.
- A wasze ogarnia ciemność.
- Widzicie jeszcze coś
ciekawego? – zaśmiał się Zachert. - Może opiszecie nam co przeżywacie?
- Wiele rzeczy – odpowiedział
Walter, wpatrując się w czarne jak noc oczy pułkownika. – Wkrótce zobaczycie je
sami. Ona już tu przybyła.
- Skończcie z tym stalkerskim
bełkotem, jemu szło lepiej zanim zaczął śpiewać cienkim głosem – powiedział
Zachert. Walter spojrzał w stronę Rudego. Klęczał poza kręgiem nagrobków,
wpatrując się w blask fioletu, z łańcuchem ściągającym go do tyłu. Tym razem
nie miał związanych rąk, ale złożył je i trzymał nisko opuszczone. Knebel
uniemożliwiał mu mówienie, jednak wyglądał jakby coś nucił. Musi widzieć
wstęgę, stwierdził Walter i wzniósł modły do Ciemnej Pani, która przybywała
przynieść śmierć.
- Towarzyszu pułkowniku, chyba
zaczyna się ściemniać – powiedziała z niepokojem Markiewicz, rozglądając się
wokół. Dla Waltera przeciwnie, świat nabierał barw, a skarłowaciała trawa
stawała się kolorowa. Gdy spojrzał w niebo, miał wrażenie, że przez chmury
przebija się blade słońce.
- Nie zauważyłem – rzekł
Zachert. – Ale rzeczywiście, chyba już
pora to zakończyć. Reguły są jasne, prawda Walter? Wyjaśnię wam jedynie, iż
każda próba wyjścia poza krąg będzie ukarana utratą palca. Dziś spotkał was
zaszczyt poznania sposobu treningu specnazu. Wiem, że sprawicie Suworowowi
satysfakcję i będziecie walczyć jak najdłużej, choć jak sami jesteście
świadomi, wynik jest łatwy do przewidzenia. Suworow wziął udział w wielu takich
walkach i jak dotąd nie stracił ani jednej części ciała.
Odzyskał już nieco siły, w
czasie przemowy Zacherta zdołał nieco uspokoić oddech i rozważyć swoje szanse.
Nie miał żadnych, wiedział, iż Suworow będzie wykańczał go powoli, starając się
zadać jak najwięcej bólu. Łącząca ich lina miała ledwie kilka sążni, gdy któryś
z nich ją ściągnie, zostanie rzucony wprost na ostrze drugiego. Najwyraźniej
pułkownik nie zamierzał opuścić wygodnego miejsca na kamieniu, który
wykorzystywał niczym despota swój tron. Na zewnątrz kręgu znajdowali się
pozostali, Walter kolejno powiódł po nich wzrokiem. Markiewicz odwracająca
głowę, Tamara ze spuszczonym wzrokiem, starająca się nie spojrzeć na niego,
klęczący stalker i Diakow z karabinem, oraz Głuchowski stojący nieopodal ciała
Nadieżdy. Uderzyło go znowu uczucie olbrzymiej straty i gniewu.
- Jestem gotów – powiedział,
patrząc w kierunku Suworowa. Ten splunął w jego stronę.
- Eta była bladz – oznajmił.
Walter nie odpowiedział. Siadł po turecku i czekał..
- Zaczynacie, gdy chwycicie
nóż – usłyszał głos Zacherta. Lecz
przestał się zupełnie liczyć, świat Waltera ograniczył się do sierżanta ze
specnazu, którego ciało zdobyły liczne blizny, ślady ran zadanych nożem, a
także tatuaże wojsk desantowych. Wskazywały na olbrzymią liczbę kampanii w
których brał udział, część napisów wykonanych cyrylicą była łatwa do
odczytania, Jangcy, Alaska, Montevideo; miejsca, o większości których nigdy nie
słyszał i nigdy miał ich poznać. Inne oznaki wskazywały, że ma przed sobą
mistrza noża i snajperskiego karabinu, z kilkuset zabitymi na koncie. Sierżant
siedział nieruchomo, wpatrując się w niego, w oczekiwaniu na ruch.
Walter wiedział, że mu się nie
uda, lecz mimo wszystko musiał spróbować. Najszybciej jak mógł sięgnął po nóż,
przetaczając się chwycił za rękojeść i skoczył w kierunku Zacherta. Nie dotarł
nawet do kamienia, gdy sznur ściągnął go w powietrzu ku ziemi, omal nie
wyrywając mu ręki ze stawu. Zdążył jedynie asekurować się nią przed upadkiem,
gdy uderzył głucho w trawę. Zaczął się przetaczać ponownie, gdy spadł na niego
Suworow. Wyprowadził szybki cios z boku, po czym Walter poczuł ból w nodze,
który przyćmił tępe pulsujące uczucie z tyłu głowy. Mimo niego poderwał się
szybko na nogi, stając na wprost sierżanta, kręcącego piruety nożem.
Miał przeciętą nogę nad
kolanem, gdzieś tam z boku był Zachert, który coś mówił, a może śmiał się, lecz
dla Waltera nie miało to znaczenia. Już skoczył na Suworowa, usiłując skrócić
dystans, wiedząc że jedynie w bliskim zwarciu, używając rąk i nóg, będzie w
stanie cokolwiek zrobić. Lecz sierżant był przygotowany, płynnie obrócił się w
bok, znikając z drogi Waltera i zadał mu kolejny cios, przecinając głęboko jego
ramię.
Walter i tym razem nie czekał.
Przeturlał się zapominając o bólu i podciął nogi Suworowa. Trafił jednak w
próżnię, sierżant był już za nim, wyprowadzając kopniak butem wprost w jego
nerki. Ból go sparaliżował, momentalnie kolano przygniotło jego szyję miażdżąc
krtań, a przed oczami mu rozbłysło, gdy w jego twarz wyprowadzono cios pięścią.
Nie zdążył po nim nawet ochłonąć, gdy
poczuł jak coś przecina mu aż do kości policzek. Potem ucisk ustąpił.
Leżał przez sekundę
nieruchomo, czując jak jego twarz zalewa krew.
- Nieco mnie zawiedliście
Walter – usłyszał od strony kamienia. – Myślałem, że potrwa to nieco dłużej niż
dwadzieścia sekund.
Podniósł się, opierając na nie
zdrowej ręce. Suworow znowu się oddalił na pół długości liny i czekał na jego
atak, przesuwając z lewa na prawo, kołysząc w takt muzyki bitwy, w pozycji
walki, obracając nożem. Walter podniósł się z wysiłkiem dostrzegając, że
przeciwnik popełnia błąd. Sierżant z pogardliwym uśmieszkiem przerzucił
niedbale nóż z prawej ręki do lewej, pokazując swe mistrzostwo w panowaniu nad
ostrzem i wyższość nad wrogiem. Zdążył rzucić nóż ponownie, lecz nie miał
szansy złapać go prawą ręką, bowiem został ściągnięty przez Waltera, który
szarpnął za linę, omal nie tracąc przy tym równowagi. Sierżant poleciał do
przodu, a jego ostrze upadło na ziemię, lecz nie stracił czujności. Zablokował
nadlatujące kolano Waltera, zbijając je ręką. Walter natychmiast spróbował
wykonać półobrót w lewo i wyprowadzić cios, lecz Suworowa już tam nie było,
teraz uskoczył w prawo, po czym znalazł się przy przeciwniku i zaatakował. Cios
ręką ponownie trafił w krtań Waltera, a kopniak wbił się pod kolanami
sprawiając, że stracił oddech, gdy zaczął się przewracać. I to by było na tyle,
zdążył pomyśleć, gdy otrzymał kolejny cios w rękę trzymającą nóż, choć nie
wypuścił kabara ze swego uścisku.
Uderzył w ziemię obok jednego
z nagrobków. Usiłując złapać oddech, patrzył w niebo, przybierające ciemne
barwy, a gdy z wysiłkiem się uniósł, zobaczył jak Suworow ze spokojem podnosi
swój nóż. Brał metodycznie odwet za
wydarzenia w kościele, kiwając zachęcająco na Waltera lewą ręką.
Lecz w tym momencie wydarzyło
się kilka rzeczy.
Spod ziemi wystrzeliło coś
czarnego chwytając sierżanta za nogę. Ten spojrzał i wrzasnął, po czym zadał
cios nożem, a wokół trysnęła czarna posoka. Jednocześnie w górę poszybowało
kilka nagrobnych płyt, gdy to, co znajdowało się dotąd pod ziemią zaczęło
powstawać i wydobywać swe czarne szczątki na powierzchnię. Walter pociągnął
linę, a gdy naprężyła się, przeciął ją kabarem. Obrócił się w kierunku
kamienia, lecz nie dostrzegł tam Zacherta. Ujrzał po drugiej stronie kręgu
Głuchowskiego, mierzącego w niego z kałasznikowa i pociągającego za spust. Padł
strzał, lecz nie poczuł bólu, przez moment nie mógł pojąć jak to się stało, że
tamten chybił, lecz zorientował się, że coś
złapało Rosjanina za nogę i trzymało swymi czarnymi szponami, wyciągając
się na nich na powierzchnię. Dotarło do niego, że strzał padł z dalszej
odległości. Gdy odwrócił się, ujrzał padającego za sobą ciemnego twora, któremu
odstrzelono właśnie nogę. Istota nadal żyła, jej spontaniczna ewolucja
przekształciła szkielet w człekokształtnego twora utkanego z ciemności, z
gnijącą czarną materią zamiast ciała.
- Gott mit uns – wycharczał
twór czymś, co niegdyś było zapewne ustami. Walter nie wiedział kto strzelił,
lecz nie czekał. Mimo ran poderwał się do biegu, korzystając z chwili
zamieszania. Wokół upadały wyrzucone w powietrze płyty, a spod nich wstawało
to, co jeszcze nie tak dawno, jak twierdził Zachert, miało im nie zagrażać.
Przybycie Ciemnej Pani zmieniło jednak reguły, o ile jakiekolwiek tu
obowiązywały. W powstałym chaosie dostrzegł przed sobą Markiewicz, która
usiłowała niewprawnym ruchem odczepić od pasa pistolet. Wreszcie się jej udało
i chwyciła go mocno dłonią, kiedy jej dopadł. Wyrwał jej APS, po czym
wyprowadził cios pięścią, w której trzymał nóż. Dostała w twarz i poleciała do
tyłu. Nie zajmował się nią, oddychając ciężko odwrócił się by ruszyć w stronę,
gdzie ostatnio dostrzegł Suworowa. Zmienił zamiar, kiedy zobaczył za jednym z
ocalałych nagrobków Tamarę. Klęczała strzelając z kałasznikowa w twory,
starając się celować w ich głowy. Tuż obok niej w nagrobek trafił jednak inny
strzał, została zaskoczona, nie mając pojęcia kto usiłował ją trafić i posłał w
powietrze kawałki kamiennej płyty, z których kilka odprysków poszło w jej
twarz. Walter też nie wiedział, bowiem pocisk nadleciał z kierunku skarpy.
Wykorzystał jednak chwilę by zbliżyć się do kobiety. Dostrzegła go i wycelowała
w niego kałasznikowa, lecz zawahała się.
- Wybacz mi Walter –
powiedziała.
- Wybaczam ci – odparł, po
czym ją zastrzelił.
Gdy jej ciało z przestrzeloną
głową osuwało się do tyłu, miał ułamek sekundy by zorientować się w sytuacji.
Przed nim panował chaos, krąg w dużej mierze przestał istnieć, płyty leżały
porozrzucane wokół. Diakow leżał na ziemi, duszony łańcuchem owiniętym wokół
szyi, usiłując uwolnić się od siedzącego na nim stalkera, zaciskającego na nim
swe pęta. Głuchowski strzelał w stronę linii drzew, puszczając serię w kierunku
skarpy, skąd ktoś odpowiadał ogniem. Po drugiej stronie kręgu Zachert z
pistoletu TT raził idące w jego stronę twory, wlokące powoli odnóżami a
nieopodal niego, drugiego pistoletu używał Suworow. Spojrzeli na siebie
jednocześnie i skierowali w swą stronę broń nawet nie próbując celować.
Wystrzelili w kierunku przeciwnika, rzucając się do biegu, żaden z nich nie
trafił.
Walter był dużo wolniejszy,
odczuwał boleśnie rany, brocząc i tryskając z nich krwią, adrenalina nie była w
stanie zapewnić mu niezbędnych sił. Biegł strzelając, Suworow czynił podobnie,
lecz kule szły w powietrze, bądź trafiały w znajdujące się na drodze twory.
Walter dotarł do kamienia i upadł, a wówczas Suworow wymierzył, lecz nie zdołał
wystrzelić, bowiem w nogę trafiła go seria z kałasznikowa. Walter wypalił w
kierunku Głuchowskiego widząc go przed sobą, wciąż usiłującego trafić
tajemniczego strzelca, raniąc desantowca w twarz. Z boku miał teraz Zacherta, w
stronę którego podążały kolejne twory, wyciągając doń ręce. Z jakiegoś powodu
upodobały sobie pułkownika, który strzelał do nich mierząc w głowę. Walter z
trudem łapiąc oddech uniósł się nieco i spojrzał w kierunku Suworowa, ten
przyklęknął i celował już w jego stronę z pistoletu. Tym razem odsiecz ze
skarpy nie nadeszła, lecz sierżanta chwycił czarny twór. Odrzucił go ruchem
ręki, jakby strząsając natrętnego owada, po czym znowu celował do Waltera,
który z wysiłkiem zdołał unieść pistolet. Wówczas na Suworowa spadł stalker,
uwolniony od Diakowa, zerwawszy swój knebel. Chwycił sierżanta rękami niczym
pazurami i wgryzł się mocno w jego szyję. Suworow zawył, gdy trysnęła krew, a
Rudy wypluł kawał mięsa. Sierżant odepchnął go, po czym łapiąc się jedną ręką
za szyję, oddawał do niego strzał za strzałem, przykładając lufę do jego głowy,
aż nagle przestał, kiedy skończyły mu się naboje. Zdążył jeszcze wyrzucić
magazynek, nim przypomniał sobie o Walterze. Było jednak za późno, dostał
prosto w nogę, potem w ramię i przewrócił się. Walter pokuśtykał do niego z
dymiącym pistoletem, mijając twory, które zdawały się go ignorować. Stanął nad
sierżantem, ten zdołał się przekręcić i patrzył na niego, więc Walter strzelił
wprost w broczącą krwią szyję, nieosłoniętą kamizelką. Suworow nie zasłużył na
strzał w głowę. Odwrócił się, nie zastanawiając się, czy tamten już umarł.
Podążał w kierunku Zacherta,
który cofał się przed tworami. Pułkownik odwrócił się w stronę skarpy, skąd
nadbiegał Czeczen. Jakimś cudem przeżył próbę zabójstwa dokonaną przez Diakowa,
choć widać było, że jest zalany krwią. Najwyraźniej skończyła mu się amunicja,
bo przypuścił szarżę. Zachert ze spokojem wycelował i strzelił, a Czeczen upadł
w połowie drogi. Pułkownik wyrzucił TT, dobył zza pasa pistolet APS, po czym
odwrócił się w stronę tworów, lecz z boku podszedł już Walter. Cios kabarem
trafił prosto w kark, a oczy Zacherta otworzyły się szeroko. Walter spojrzał
prosto w zawartą w nich ciemność, wyszarpnął nóż i począł zadawać cios za
ciosem, w szyję, bark, tors, aż pułkownik osunął się na kolana, po czym umarł,
nie wypowiadając ani jednego słowa.
Walter także opadł bez sił.
Gdy patrzył w kierunku kręgu, widział jak zstępuje doń śmierć. Pośrodku
zmaterializowała się piękna postać, zwiewna i delikatna, emanująca nocą. Jej
oczy błyszczały niczym gwiazdy. Sięgnęła ręką zakończoną wieloma ostrzami po
Markiewicz, która zdążyła już odbiec na kilkanaście arszynów. Ciemność
wydłużyła się i przyciągnęła kobietę do środka w ułamku sekundy, po czym
nachyliła się po nią i wyraźnie uśmiechnęła. Następnie rozerwała ją na strzępy,
a Markiewicz zmieniła się w miriady drobnych punktów, znikających w powietrzu.
Wówczas Ciemna Pani pojawiła się przy klęczącym bez sił Walterze, wokół którego
tańczyły czarne twory. Spojrzała nań błyszczącymi oczami. Widział jej dziwny
utkany z mroku strój, czekał na cios, który nie nadszedł.
- Czego ty ode mnie właściwie
chcesz? – zapytał.
Zdawało mu się, że usłyszał
jej szept.
- To nadchodzi.
Wówczas nastała ciemność, co
znaczyło, że go zabiła.
Kiedy otworzył oczy, ujrzał
panującą wokół jasność. Przez chwilę myślał, że to światłość, ale dotarło do
niego, że spogląda na biały sufit. Usiłował poruszyć głową, czując że ma
ograniczone ruchy i zorientował się, że spowity jest bandażami.. Leżał na
łóżku, przy nim znajdowała się kroplówka. Gdy spojrzał na wprost ujrzał okno. A
za nim coś, czego nie widział nigdy wcześniej. Niebo było błękitne, a do środka
zaglądały gałęzie zielonych, iglastych drzew.
Między nim a światłem stanęła
jakaś postać. Chwilę trwało nim skojarzył skąd ją zna.
- Dziękuję, że pozostaliście
wierni ideałom i swej ojczyźnie – powiedziała kapitan Swietłana Natasza
Stanisławowna Budzyńska. – Jak mówiłam, czasem trzeba dokonać wyboru. Wy
wybraliście dobrze. Ocaliliście Polskę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz