25.
Walter stał jak sparaliżowany,
nim dotarł do niego sens wypowiedzianych słów. Gwałtownym krokiem ruszył w
kierunku Zacherta, ten zaś na jego widok spoważniał.
- Odejdźmy kilka kroków – zaproponował.
– Widzę, że coś wam leży na sercu tawariszcz lejtnant - co powiedziawszy
przeszedł nieco w bok, wzdłuż skarpy. Walter opanował się z dużym wysiłkiem,
rzucił wojsku rozkaz spoczynku i ruszył w ślad za nim świadom, iż grupa
spogląda wyczekująco na nich obu. Zachert wydawał się rozluźniony, zatrzymał
się, gdy tylko w swym mniemaniu znalazł się w wystarczającej odległości, by
pozostali ich nie słyszeli.
- Co uczyniliście? – rzucił
Walter.
- Rozwiązałem problem –
powiedział pułkownik. – To kieszonkowa bomba atomowa, używana przez naszych
agentów w misjach na terenie skostniałych państw imperialistów. Powoduje
skupione zniszczenia na niewielkim obszarze, na który wkraczają potem nasze
zwycięskie wojska, przesuwając linię frontu. Siedziba NSZ przestała właśnie
istnieć.
- Co takiego? – wciąż
niedowierzał temu, co właśnie usłyszał.
- Pozostawiliśmy im bombę z
detonatorem czasowym – oświadczył Zachert. – Czysta mechanika, brak
jakiejkolwiek elektroniki, granat Mazura jej nie uszkodził. Właśnie zadziałała.
Po wrażych siłach nie ma już śladu.
- Towarzyszu, tam były kobiety
i dzieci! – Walter wciąż nie mógł wyjść z szoku.
- No i? – pułkownik był
wyraźnie zdziwiony. – Co was tak oburza? Jesteście przecież żołnierzem, czym to
się różni od zrzucenia bomby lub rakiety na miasto imperialistów?
- Imperialiści zrzucali bomby
i rakiety na nasze miasta – odparł Walter. – Odpowiadaliśmy im na to, co
uczynili, faszyści nie mieli takiej broni! Nie byli w stanie zagrozić naszej
armii!
- Nie relatywizujcie –
powiedział Zachert. – Skąd wiecie, jaką broń mieli? Widzieliśmy tylko to, co
nam pokazali. Wiem jedno, problem został rozwiązany, przy pomocy prostego
chirurgicznego cięcia.
- Komunista nie walczy z
kobietami i dziećmi, rewolucyjny komunizm nakładał na nas obowiązek wyzwolenia
ich z jarzma Polaków!
- Dorośnijcie, Walter –
uśmiechnął się z ironią Zachert.
Milczeli, na horyzoncie
wznosił się i powoli rozkwitał grzyb atomowy, chmura pyłu i stopionej ziemi,
niosąca ze sobą opad promieniotwórczy, przesłaniany przez czarny dym pożarów,
bijący z lasu, który pozostawili niedawno za sobą.
- Tam został mój człowiek –
wycedził.
- Na wojnie o zaprowadzenie
komunizmu niezbędne są ofiary – usłyszał spokojny i irytujący głos Zacherta. –
Ale nie martwcie się, zdaje się, że prosiłem Diakowa, aby wycofali się nieco
wcześniej niż nakazaliście. Jeżeli Dżazijew wypełnił jego rozkaz zamiast
waszego, prawdopodobnie przeżyli. Byli oddaleni od epicentrum.
- Prawdopodobnie? Zdaje się? –
podniósł głos Walter. – Jakie jeszcze ofiary przewidzieliście w waszej wojnie o
zaprowadzenie komunizmu?
- Waszej wojnie? – teraz głos
pułkownika stał się na powrót zimny. – To jest nasza wojna! Wojna, która
przyniesie ostateczne zwycięstwo przodującego ustroju, nawet jeśli miałaby przy
tym spalić świat! Zniszczymy imperialistów, tak samo jak zonę i jej twory!
- Zniszczymy? Co jeszcze macie
w tych plecakach? Pociski międzykontynentalne?
- Nie, jeszcze jedną
kieszonkową bombę – powiedział triumfalnie Zachert. – Przecież powiedziałem
wam, że przybyłem tu zabić Boga. Teraz już wiecie jak tego dokonam.
Chciał odejść, lecz Walter nie
skończył jeszcze rozmowy.
- Chcecie zdetonować ładunek w
środku zony? – zapytał, nie dowierzając. – Myślicie, że jaki będzie tego
skutek, skoro ostrzeliwano ja nawet rakietami termonuklearnym, zrzucano na nią
bomby wodorowe i nic to nie dało? Co zmieni jedna niewielka bomba?
- Nie wiem – odparł Zachert. –
Dowiemy się. Myślę, że wiele, wszystkie eksplozje trafiały dotąd w zmienne, a
bomby i pociski rozmywały się, nim doleciały do ścisłego centrum. Teraz
jesteśmy w środku. I wiecie, co się stanie?
- A wy wiecie?
- Moim zdaniem zona przestanie
istnieć! – oświadczył w uniesieniu, po czym zawołał. – Ruszamy! – i skierował
się w górę wąwozu. Głuchowski kopnął stalkera, a ten z trudem uniósł się na
nogi, przygnieciony zapewne ciężarem drugiej bomby, ważącej nie więcej niż 15
kilo, zawierającej kulę plutonu lub uranu. Kolejny dowód na przodującą myśl
nauki radzieckiej, w dużej mierze produkt pracy naukowców zamkniętych w
specjalnych obozach, gdzie projektowano najbardziej śmiercionośne bronie.
Walter słyszał o nich jedynie z pogłosek, choć istnienie niewielkich ładunków o
mocy nie większej niż kilotona nie było tajemnicą, bowiem używano ich na
froncie wielokrotnie, od niedawna w postaci przenośnych wyrzutni rakietowych,
którymi torowano sobie drogę w Xinjiangu, podczas kampanii o wyzwolenie Tybetu
spod maoistycznej okupacji. Walter wciąż nie mógł przejść do porządku dziennego
nad faktem, że Zachert zlikwidował właśnie całą społeczność. Uczynił to samo,
co czynili imperialiści, którzy jak wielokrotnie uczono go na szkolnych
lekcjach i godzinach propagandowych, byli zbrodniarzami wojennymi, pragnącymi
śmierci dzieci i kobiet. Lecz komunistyczny żołnierz tak nie postępował, jak
powiedział Czarnej, on z nimi nie walczył. W oka mgnieniu wszystko stało się
dlań jasne i wiedział już jak powinien postąpić. Mógł sobie wyrzucać jedynie,
że stało się to za późno.
Ruszył w ślad za Zachertem,
który zdążył się wspiąć już na szczyt skarpy. Dostrzegł, że pozostała część
grupy wciąż stoi nieruchomo, wpatrując się w niego. Jedynie Markiewicz nie
mogła oderwać wzroku od pęczniejącego grzyba i dymu, zmieniających fakturę i
barwę nieba. Powiał ciepły wiatr, w zonie coś się zmieniało. U stóp skarpy stał
Suworow, obserwując ich bacznie, czekając aż ruszą na górę, by nie mieć ich za
plecami. Pewne rzeczy stały się teraz dla Waltera oczywiste, pozostało więc
rozpocząć własną partię szachów, choć wiedział, że nie pokona w niej szalonego
pułkownika więc może liczyć jedynie na zaskoczenie. Był pewien, iż skoro
wykorzystał już ten atut podczas starcia z sierżantem ze specnazu, nie będzie
to proste. Odruchowo sprawdził, czy nóż wciąż jest na miejscu. Wiedział, że już
wkrótce mu się przyda.
- Tamara, na górze stajemy na
chwilę – powiedział głośno, tak aby usłyszał go Zachert wpatrujący się ze
szczytu skarpy w odległe miejsce, z którego bił fioletowy blask. – Sprawdź
odczyty, przygotuj tabletki przeciwpromienne.
- Nasza droga do domu… -
zaczęła.
- Nie istnieje, ale z
pewnością towarzysz pułkownik wyjaśni, jaki sposób powrotu zaplanował – rzekł,
nie mogąc powstrzymać się od sarkazmu. Poklepał ją po ramieniu, przechodząc do
Nadieżdy. Spojrzała na niego z gwałtowną furią w oczach.
- Tam został Czeczen! –
rzuciła półgłosem.
- Na górze – odpowiedział, po
czym uczynił pauzę, nim rzekł: – Rozstaw się na czacie na bezpiecznej pozycji.
Nadia – dodał. W jej oczach wciąż płonęło gwałtownie uczucie, skierowane
głównie przeciw niemu, lecz zrozumiała. Skinęła głową i zaczęła się wspinać w
ślad za Zachertem. Spojrzał teraz na
Markiewicz – Zinajdo! – powiedział.
- Oni nie żyją – powiedziała.
– Ci wszyscy ludzie.
- Taka jest wojna – odparł. –
Proszę na górze ocenić możliwe skutki wybuchu na środowisko zony pod kątem
możliwych zagrożeń.
- Oszaleliście, ja… - spojrzała
na niego. – Jak mam to ocenić?
- Porozmawiamy na górze –
uciął i ruszył jarem wydostając się na szczyt skarpy.
Widok zupełnie go zaskoczył.
Teren przed nimi był płaski, drzewa porastające skarpę nikły, a roślinność
karłowaciała, zmieniając się w brudną ziemię pół wiorsty od nich, gdzie
wszystko znikało w intensywnym fioletowym blasku. Falowała tam ciemna nitka,
poruszając się niczym wstęga i przesłaniająca wszystko, co znajdowało się poza
nią. Blisko jak nigdy dotąd widoczne były wyładowania białej energii,
całkowicie bezdźwięczne.
- Dotarliśmy – powiedział
Zachert. – To tutaj.
Tuż przed nimi znajdował się
krąg kamieni, widoczny pośród niskich krzewów, wokół którego rosło kilka
niskich dębów. Kamienie o dziwnych kształtach wystawały nad ziemię. Gdy Walter
przyjrzał się bliżej stwierdził, że są płaskimi płytami lub stelami o
szpiczastych lub prostokątnych kształtach. Tworzyły zewnętrzny okrąg, niektóre
z nich były przewrócone. Mniejszy krąg biegł wewnątrz, pośrodku zaś znajdował
się wielki kamień. Gdy podszedł do niego bliżej dostrzegł zatarty napis,
którego nie był w stanie odczytać. Na przechylonych płytach zachowały się inne
polskie litery, odcyfrował na jednej imię, a także coś, co przypominało
obcobrzmiące nazwisko. Niżej znajdowała się data.
- Inf. RegEG. 150 Gef 18
oktober 1914 – przeczytał na głos.
- Październik 1914 roku –
powiedział Zachert.
- Równo 70 lat temu – mruknął
Walter, po czym uświadomił sobie, na co patrzy. – To cmentarz! – chwycił za
broń.
- Uspokójcie się – rzucił
Zachert. – Nie wydaje mi się, żeby coś nam tu groziło. W tym miejscu obowiązują
chyba nieco inne zasady niż na rubieży.
- Skąd wiecie?
- Po prostu wiem – wzruszył
ramionami. – Od jakiegoś czasu wiem różne rzeczy. Przyjrzyjcie się i
zapamiętajcie, jak kończą upadli żołnierze.
- Żołnierze?
- Zginęli dawno temu, podczas
zapomnianej wojny, tej samej, która przyniosła wybuch historycznej rewolucji
październikowej. Wojny toczonej jeszcze nim nastała Wielka Wojna Ojczyźniana,
tak jak wy należeli do piechoty, przybyli tu kierowani szaloną ideologią
kapitalistów, prowadzeni przez opętanych dowódców. Uderzyli na nasz kraj, jak
zawsze podstępnie i znienacka, tu spoczęli – przeszedł kilka kroków. –
Spójrzcie, tu leżą również żołnierze rosyjscy, obywatele naszego ówczesnego
państwa. Kiedyś postępowano tak ze zmarłymi żołnierzami, honorując ich jak
bohaterów, budując dla nich mauzolea. Zginęli walcząc za idee.
- Zginęli, bo byli żołnierzami
– powiedział Walter, wciąż rozglądając się czujnie, choć nie wyczuwał
zagrożenia. – Jak sami powiedzieliście, ponieważ walczyli za szalone idee,
prowadzeni przez opętanych dowódców.
Zachert spoglądał nań uważnie.
- Wyciągnijcie wnioski z tej
historii – powiedział.
- Właśnie wyciągam. Co robimy
dalej, towarzyszu pułkowniku? – zapytał Walter. Zachert odprężył się.
- Skoro zarządziliście przerwę
na zażycie leków, odpocznijmy chwilę – powiedział. – Potem podejdziemy
najbliżej jak się da, ustawimy zegar i wycofamy, aby poczekać na efekty.
- A potem?
- Nie wybiegam myślą tak
daleko – przyznał Zachert. – Ale nie martwcie się, wrócimy do Kordonu choćby
okrężną drogą. Poza tym, żywię przemożne przekonanie, że bariera przestanie
istnieć. Wraz z tym, co stanowi środek południowej zony – usiadł na kamieniu
pośrodku kręgu, zrzucając plecak. Przymknął oczy i zaczął odpoczywać. Opodal
był Głuchowski, siadający z karabinem w ręku. Po perymetrze przemieszczał się
Suworow ze snajperką gotową do strzału.
- Rozstawię posterunki –
powiedział Walter. – Jak dotąd wszystko, co nam powiedziała się sprawdziło.
Musimy być gotowi, jeśli ma tu nadciągnąć ten twór, który nazywała śmiercią -
oddalił się w drugą stronę, gdzie pod drzewami na skarpie Nadia wpatrywała się
przez lunetę w pulsujący w fioletowej poświacie czarny jęzor. Podchodząc bliżej
dostrzegł, iż choć lufą karabinu celuje w kierunku nieznanego, jej oczy wodzą
za rosyjskim snajperem.
- Odpowiadasz za to –
wysyczała. – Za śmierć Czeczena i Wszoły. Sprowadziłeś to na nasze głowy.
- Nie będę uchylał się od
tego, za co odpowiadam – powiedział. – Ale nie będę teraz o tym z tobą dyskutował.
Jesteś ze mną?
Milczała, po czym zajrzała mu
w oczy i wpatrywała się w nie przez dłuższy czas.
- Do samego końca –
powiedziała wreszcie. – Jak to zrobimy? Zdejmiemy go snajperką?
- Nic nam to nie da – rzucił.
– Sama widzisz, jak nas pilnują. Jestem pewien, że jeśli wycelujesz w jego
stronę zdejmie cię Suworow nim zdążysz wymierzyć. Zachert nie zostawia niczego
przypadkowi, on spodziewał się tego od samego początku. Nie mówił nam prawdy i
pilnował nas. Miałaś rację, od początku urządza nam przedstawienie, maskirowkę.
Pod Natolinem i w kościele, Suworow brał wszystko na siebie, dzięki temu uśpili
naszą czujność. Patrz jak spogląda na nas Głuchowski.
- Głuchowski może być po
naszej stronie… - zaczęła.
- Nie będę ryzykował – odparł.
– Ale rozumiem twoje uczucia. Jeśli się włączy, sam się nim zajmę.
Prychnęła.
- Nie ma już żadnych uczuć.
Choć były dość duże – potem popatrzyła znowu na niego. – I wcale nie mówię o
Głuchowskim – po czym powróciła do obserwacji otoczenia okręgu, przedpola, na
którym rozstawiły się figury przeciwnika. Kontynuowała – Wykorzystałam go,
wyznał mi kilka rzeczy, gdy miał odpowiednią zachętę.
Poczuł ukłucie i niewielką
zadrę.
- Wiem, jesteś w tym dobra –
odgryzł się. – Więc co ci wyznał?
- Zadaniem specnazu była
wyłącznie ochrona Zacherta – odparła. – Ich rozkazy nie obejmowały
współdziałania ani wsparcia, oni jedynie pozwalali nam tak sądzić. Po śmierci
Adaszewa Zachert polecił wykonywać twoje rozkazy, dopóki nie zostaną odwołane
przez niego lub Suworowa. Nie planowali naszego powrotu… - na chwilę zawiesiła
głos. – Jeszcze przed wyruszeniem z Kordonu Zachert rozkazał traktować nas jak
potencjalnych wrogów i nie spuszczać nas z oka, uprzedzając, że możemy w każdej
chwili próbować dokonać zdrady.
- A więc od początku nam nie
ufał. Dlaczego?
- Bo taką ma naturę –
odpowiedziała bez zastanowienia. – Nie zaufałby nawet swej matce.
Nie był przekonany, lecz
porzucił ten temat.
- Kiedy dam ci znać,
podejdziesz bliżej – rzekł. – To powinno ostudzić nieco ich podejrzenia. Musisz
być szybsza. Ja zajmę się Zachertem, jeśli Suworow czegoś spróbuje, powstrzymaj
go.
- Walter – powiedziała
sceptycznie. – Jedyne co daje nam przewagę, to spróbować zabić ich z
zaskoczenia. Najlepiej strzałem w plecy.
- Nie – sprzeciwił się, po
czym pochylił się i ścisnął jej ramię – Zrobimy to zgodnie z regułami. Nie
jesteśmy tacy jak oni. Bądź gotowa – powiedział. – Jestem już tu zbyt długo.
- Popełniasz jakiś błąd, nie
wiem dlaczego cię słucham – mruknęła. – Ale musi zapłacić za wszystko, za
śmierć Czeczena. Kiedy będzie po wszystkim musimy porozmawiać o nas.
- Myślałem, że nie ma żadnych
nas.
- Dowiemy się – odpowiedziała.
Odszedł od niej nie oglądając
się. Zachert wciąż zdawał się drzemać na kamieniu, a Suworow opuścił karabin i
szedł w jego kierunku. Głuchowski zdawał się mieć przymknięte oczy, lecz wodził
wzrokiem za nimi. Specnazowcy zachowywali się tak samo jak na każdym postoju, a
Walter wyrzucał sobie jak mogło dojść do tego, że nie zauważył tego ani razu i
nie dostrzegł, że Szpica wciąż była pilnowana i traktowana jak potencjalnie
cele. Wszystko powoli stawało się jasne, zachowanie Zacherta w tunelu, jego
reakcja gdy Walter zaatakował Suworowa, ciągła podejrzliwość. Od początku
wszystko było elementem planu pułkownika, który z jakiegoś powodu przewidywał
jego zdradę.
Przestał się nad tym
zastanawiać, kątem oka obserwując pogrążonego w drzemce Zacherta, zbliżył się
do Markiewicz. Siedziała na ziemi pogrążona w bezruchu, opierając głowę o dłoń.
- Nie wiem jakie będą skutki –
powiedziała na jego widok. – Nikt nigdy nie detonował broni atomowej wewnątrz
istniejącej zony. Tam gdzie wybuchała na jej rubieżach, obszar Dzikich Pól
ulegał gwałtownemu powiększeniu. Nie wiem co się teraz wydarzy. Coś się zmienia
– instynkt podpowiadał Walterowi to samo. Wiatr wzmagał się, wiejąc z różnych
kierunków, był ciepły i przynosił ze sobą niepokojący bagienny zapach. Zapewne
powstały po wybuchu krater szybko zapełnił się pochodzącą z bagna wodą, bądź
biomasą. Nie miał pojęcia gdzie Zachert ukrył bombę, nim nastawił zapalnik,
zapewne za linią nieistniejących już
torów, gdy zniknął w nocy z Suworowem. W miejscu wybuchu z pewnością szalały
teraz już liczne zmienne, a fizyka okazała się całkowicie niestała, w powstałej
burzy chaosu zmieniając wygląd okolicy nie do poznania.
- Nie po to przyszedłem –
powiedział cicho. – Mamy inny problem. Zachert zamierza odpalić następną bombę.
Wewnątrz tego – wskazał na mroczne centrum fioletu. Jej oczy rozszerzyły się
gwałtownie.
- Nie może… - zaczęła
chaotycznie, nim ją uciszył. Kontynuowała szeptem: – Nie mamy pojęcia jakie
będą skutki, tam stałe fizyczne i chemiczne są kompletnie inne, nawet jeśli
dojdzie do reakcji i rozpadu izotopu, to reakcja może być katastrofalna, sama
implozja uruchomić może niesamowite czynniki łysenkogenne
- Umiecie strzelać, Zinajdo? –
przerwał jej.
- Co? Tak, ale nie trzymałam w
ręku broni od dekady, od czasów służby zastępczej – odpowiedziała zaskoczona.
Rozważał to co usłyszał.
- W takim razie kiedy
usłyszycie strzały, schowajcie się gdzieś – powiedział.
- Co, ale… - znowu dał jej
znak, aby była cicho i odszedł, nie pozwalając jej dojść do słowa. Zachert
wciąż drzemał, a o kamień obok niego oparł się Suworow, położył karabin na
kolanach i przymknął oczy. Wyglądał jakby pogrążył się w oczekiwaniu, przez
chwilę Walter był pewien, że tamten już wie, iż wraz z Zachertem wykryli
przesunięcia na polu gry. Obaj siedzieli nieruchomo; patrząc na nich sięgnął po skręta, zapalił go i zaczął
obserwować centrum zony. Przez chwilę zdało mu się, że tańczący jęzor ciemności
przybliża się, zmienia w migoczącą mrokiem wstęgę, wznoszącą się ku górze, lecz
wpatrując się dłużej nie mógł dostrzec widocznych zmian w zachodzącym zjawisku.
Fioletowy blask zdawał się go przyciągać, oderwał więc od niego wzrok,
pamiętając iż na Dzikich Polach nie należało spoglądać zbyt długo w obszary
nieznanego. Zachert i Suworow wciąż nie podjęli żadnych działań, zdawali się
spać, choć wiedział, że nie tracili nigdy czujności. Podszedł więc do Tamary.
- Odczyty zaczynają
przekraczać skalę – powiedziała na jego widok – Walter… nie sądzę, żebyśmy
mieli szansę to przetrwać, nawet jeśli zażyjemy resztę tabletek.
- Rozwiążemy ten problem –
powiedział. – Za chwilę wracamy.
- Jak? – zapytała. – Przecież
droga powrotna została właśnie całkowicie zniszczona.
- Znajdziemy sposób – powiedział.
– Chcesz wrócić? – pokiwała głową. – W takim razie nie pozwól Głuchowskiemu
mnie zastrzelić.
- Co takiego? – jej oczy
rozszerzyły się.
- Za chwilę podejmę działania
przewidziane w regulaminie wojskowym LPKRR – powiedział cicho. Nabrała oddechu,
lecz nie przerywała. – Wykorzystam przywilej dowódcy z uwagi na uzasadnione
okoliczności. Niestety podejrzewam, że nie będziecie mogli stać z boku kapralu,
bo moje działania będą wymagały… aktywnego poparcia. Czy mogę na was liczyć? –
wyraźnie się wahała. Otworzyła usta, zamierzając coś powiedzieć, po czym je
zamknęła. Wreszcie odpowiedziała:
- Tak.
- Dobrze. Podejdę teraz do
plecaka. Kiedy zacznę się od niego oddalać, postaraj się nie zwracać na siebie
uwagi. Przygotuj się. Pilnuj Głuchowskiego. Zrozumiałaś?
Przytaknęła. Nie do końca
jednak był pewny, jak postąpi, czy nie zawaha się w krytycznej chwili. Niestety
nie było z nimi już Czeczena, Nadieżda miała całkowitą rację, ta śmierć
obciążała wyłącznie jego. Czekał zbyt długo, ukryty za swym żołnierskim kodeksem
postępowania, dając się zwodzić Zachertowi i mamić jego sztuczkami. Decyzję
powinien podjąć już dawno temu, gdy pojawiły się pierwsze symptomy zachowań
pułkownika. To nie było szaleństwo. Był taki od początku, zimny i wyrachowany,
dążący do celu z zastosowaniem sposobów i metod wykraczających poza wszystko co
dopuszczalne. Nawet jeśli były to reguły GRU, tym razem zaszły za daleko. Ktoś
musiał to powstrzymać.
Usiadł przy swoim plecaku,
odpiął od pasa manierkę i pociągnął łyk czekając, aż endorfiny poprawią mu
nastrój i pobudzą przed nadchodzącą walką. Niezależnie jaki będzie jej wynik
wiedział, jak niewielkie szanse mają, aby wydostać się z zony. Zamierzał jednak
podjąć taką próbę i wyprowadzić swój oddział z Dzikich Pól choć nie miał
pojęcia jak ma to uczynić. Chciał tego dokonać nim zmienią się ostatecznie w
Polaków, jeśli zmiany nie zaszły już za daleko; świadom był, że odczuwa ich
wszystkie symptomy. Zachert wysadził jedyną znaną im drogę, zmieniając ją w
atomowe rozlewisko, napromieniowane miejsce, niemożliwe do przejścia. Trasę do
Natolina blokowały im zmienne, które sądząc po narastającym wietrze i białych
rozbłyskach na niebie po wybuchu zaczęły się nasilać. W lasach żyły olbrzymie
twory, nie sądził aby udało im przedostać się równie łatwo jak udało im się to
uczynić na trasie do dawnego dworu. Nie sięgał nawet myślami dalej niż do
Natolina, nie myślał o konsekwencjach jakie czekać go mogą za to, co właśnie
zamierzał uczynić. Miał świadomość, że przywileju dowódcy nie da się łatwo
usprawiedliwić, a w przypadku oficera GRU, wręcz będzie to niemożliwe. Pogodził
się już z tym, że to, co za chwilę się wydarzy, będzie w jakimś stopniu końcem
tego wszystkiego. Być może tak musiało być.
Pociągnął kolejny łyk z
manierki, od pasa odpiął granaty, odłożył maskę, pozostawiając jedynie nóż.
Chciał mieć swobodę ruchów. Pierwszy raz widział, aby Zachert drzemał, a wraz z
nim Suworow. Pewny był, że czekają na to co uczyni, ale nie miał w tej chwili
innego wyjścia. Nadieżda miała oczywiście rację, powinien po prostu zacząć do
nich strzelać, bądź rzucić granatem, ale nie potrafił tego uczynić. Ekwipunek
złożył za nagrobkiem, kładąc na nim swój plecak, po czym wstał i rozejrzał się.
Nadieżda ruszyła w jego stronę niedbale przewieszając karabin na szyi i nie
spuszczając z oczu Suworowa. Tamara wstała powoli, jakby się wahając i uczyniła
krok w jego kierunku. Walter spojrzał na siedzącego na kamieniu Zacherta, na
Głuchowskiego, zaciskającego dłonie na karabinie i na czujnie śledzącego go
Suworowa, który otworzył oczy i skupiał swój wzrok na jego osobie. Stalker
leżał nieopodal niego spoglądając na jego krok, jakby także wiedział co się
święci.
Czekając aż Nadieżda znajdzie
się jak najbliżej szedł powoli; gotów
był powiedzieć: „Towarzyszu pułkowniku, zdradziliście komunistyczne
ideały”. Okazało się to kolejnym błędem,
który popełnił mając świadomość, że na wprost ma wroga, który nie uznaje
żadnych reguł i najpierw strzela, a potem zadaje pytania. Wszystko rozegrało
się dużo szybciej. Nagle Zachert otworzył oczy i uśmiechnął się, a z tyłu
rozległ się strzał. Walter odruchowo chciał uskoczyć w bok, celując z
przygotowanego APSa, lecz coś uderzyło go mocno w głowę i upadł. Nim zdążył się
podnieść broń została wykopana mu z ręki przez Głuchowskiego, który doskoczył
do niego z boku, następnego kopniaka sprzedając mu w żołądek. Po ciosie
przekręcił się, po czym Głuchowski chwycił jego głowę, łapiąc ją w uścisku
blokującym możliwość ruchu i uniósł, wbijając kolano w kręgosłup, aby nie mógł
się poruszyć. Walter ujrzał czym został uderzony. Nad nim stała Tamara z
opuszczoną po zadanym mu ciosie kolbą kałasznikowa. Nieopodal za brzuch
trzymała się Nadieżda, a krew ciekła jej między palcami. Tuż obok stała
Markiewicz w wyciągniętej dłoni celując do niej z dymiącego jeszcze pistoletu.
Suworow poderwał się
błyskawicznie i kopniakiem w ranę posyłał Nadieżdę na ziemię sprawiając, że
upuściła swój karabin. Z ręki Markiewicz
wyjął pistolet i stanął nad ranną, niemogącą złapać oddechu po ciosie, po czym
uniósł ją chwytając w podobny sposób jak Głuchowski trzymał Waltera.
W jego polu widzenia pojawił
się teraz Zachert. Spojrzał na niego z góry.
- Miałem sporo zabawy, widząc
jak nieudolnie rozstawiacie te swoje pionki na planszy – powiedział – Ale
zapomnieliście, że ja w tę grę gram po wielokroć dłużej niż wy. Moje figury
czekały już zanim jeszcze powzięliście jakąkolwiek myśl o grze. Teraz musimy
was przykładnie ukarać, ja nie zwykłem swych przeciwników pokonywać, ja
sprawiam, że upadają i uświadamiają sobie jak wielki błąd popełnili, nim zginą,
co jest procesem długotrwałym. Zastanawiam się, co byłoby dla was bardziej
bolesne – popatrzył w kierunku swego wiernego sierżanta. – Suworow, wiem, że ci
ją obiecałem, ale jak widzisz jest uszkodzona, a to, co planowałeś, mogłoby
nieco wstrząsnąć naszymi dwiema wiernymi towarzyszkami, choć nie wątpię, gdyby
nasz były tawariszcz lejtnant na to patrzył, mogłoby to być dlań odpowiednią
karą. Niestety, nie mamy także na to czasu, więc obiecuję, zrekompensuję ci to
w dwójnasób. A teraz skończy z nią.
Suworow bez wahania przystawił
lufę do głowy Nadieżdy i pociągnął za spust. Walter zaczął coś krzyczeć i
szarpać się, widząc wystrzał oraz tryskającą krew wraz z kawałkami mózgu, po
czym został uderzony w głowę i stracił przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz