środa, 1 lutego 2023

Jasne Światła. Rozdział 1

JASNE ŚWIATŁA

1.

Misja nie zaczęła się tak, jak przepowiedział smutny facet z wywiadu, miało być wyłącznie źle, w rzeczywistości okazało się, że jest jeszcze gorzej. Już kilka chwil po starcie, gdy tylko Satya odzyskała oddech, po tym jak przeciążenie wbiło ją w ciasną przestrzeń fotela, poczuła kolejne szarpnięcie, a jej głowa uderzyła boleśnie o zagłówek. Pas wpił się mocno pomiędzy piersi powodując ból, jednak i tak miała dużo szczęścia. Siedzący obok niej żołnierz został uderzony w twarz fragmentem ciężkiego przedmiotu, a na nią trysnęła krew z jego rozbitego nosa. Nie miała jednak czasu na panikę, wciąż walcząc z żołądkiem podchodzącym do gardła. Misja zanotowała straty jeszcze nim na dobre się jeszcze rozpoczęła, przez chwilę sądziła, że coś wybuchło, lub zostali trafieni, a mężczyzna dostał odłamkiem, lecz kiedy zaczął przeklinać, zorientowała się, że był to jedynie magazynek pistoletu. Inny z żołnierzy najwyraźniej nie zabezpieczył swojego ekwipunku, lub też uczynił to niedbale; gdy szarpnęło, jego wyposażenie wyrwało mu się spod kontroli, by poszybować wprost na jego kolegę. W stronę właściciela magazynka pomknęła kolejna wiązanka, Satya wciąż skupiona na tym, aby jej ostatni posiłek nie znalazł się w kabinie, nie reagowała. Udało się jej po chwili złapać oddech, zapewne dzięki zastrzykom, które otrzymała przed wystrzeleniem, mającym pomóc znieść jej przeciążenie. Nikt jednak nie uprzedzał, że będzie aż tak źle. Turbulencje przy tej prędkości nie powinny być przecież odczuwalne.

- Zamknąć ryje, dama na pokładzie, dziewczynki – rozległo się warknięcie ciemnoskórego sierżanta. Mówił z wyraźnym południowym akcentem, a Satya nie mogła sobie przypomnieć jego nazwiska, choć akurat on wraz z majorem zostali jej przedstawieni tuż przed startem. Mimo, iż obiecała sobie, że nie da się w żaden sposób zawstydzić żołnierzom, gdy tylko ich ujrzała, okazało się, że nie jest w stanie wytrzymać ich spojrzeń. Nie podobało się jej zupełnie jak na nią patrzą, lecz nie była w stanie w żaden sposób dać im tego do zrozumienia. Zwyczajnie ją przerażali, ze swoimi twarzami pełnymi blizn, ogorzałymi od ciągłych walk tej trwającej nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat wojny. W ich oczach kryły się drapieżne błyski, a ręce należały do zabójców.

- Proszę się nie przejmować – odezwał się siedzący po lewej mężczyzna, noszący dystynkcje kaprala. Tyle zdołała się nauczyć podczas przyśpieszonego kursu, na który ją wpakowano, gdy powoływano ją w oparciu o Ustawę Militarną Michigana wprost z uczelni jako konsultanta. To znaczyło, że jej wiedza jest niezbędna dla działań bojowych Sojuszu, nie miała jednak pojęcia z jakiego powodu. Specjalnie wybrała specjalizację, pozwalającą uniknąć poboru. Miało to swą cenę, mało kto obecnie interesował się tą dziedziną, nie była militarnie przydatna. W badania nie inwestowano, traktując je co najwyżej jako ciekawostkę, zazwyczaj uważając je za aberrację, co zaowocowało jej zesłaniem do obecnego miejsca pracy. Była wyrodkiem w świecie niekończącej się wojny, nie chcącym brać w niej udziału, zupełnie nie spodziewała się, że przyjdzie ona pewnego dnia po prostu pukając do jej drzwi. Zwyczajnie się jej bała.

- Tak, dziękuję – zdołała uśmiechnąć się do kaprala, nim znowu nabrała powietrza w płuca.

- Proszę wybaczyć naszą łacinę – kontynuował żołnierz. – Odwykliśmy od towarzystwa cywili.

Podobnie jak ona przypięty był ciasno pasami, wciśnięty głęboko w fotel. Nie miała pojęcia w jaki sposób jest w stanie mówić przy takim przeciążeniu, szli ostro w górę, a „Abraham Lincoln” przyśpieszał w odczuwalny sposób, jak gdyby usiłował przed czymś uciec.

- Nie twoje progi, Kowalski – splunął krwią siedzący z jej drugiej strony, blondyn z rozciętą magazynkiem twarzą – Trzeba było iść z nami na dziwki.

Głos urwał po kolejnym szarpnięciu, gdy pasy wpiły się w nią jeszcze mocniej.

- Co się dzieje? – usłyszała własny głos. – Czy to normalne?

- Raczej nie – stwierdził spokojnie Kowalski. – Powiedziałbym, że ktoś do nas strzela.

Oczy rozszerzyły się jej w przerażeniu, gdy dotarł do niej sens tych słów. Nie miała pojęcia dlaczego jest taki spokojny i jak może znosić fakt, że są w metalowej puszce, z której nie mogą uciec. Dotarło do niej, że ten kto otworzył do nich ogień, uczynił to na bezpiecznym terytorium, znajdującym się w głębi Sojuszu. Cape pozostawał z dala od strefy wojny, która choć ogarnęła większość świata, wypalając jego powierzchnię i znacząc ją atomowymi strefami, nie objęła nigdy kraju, który Satya uważała za swój.

- Strzela? – mogła jedynie powtórzyć z niedowierzaniem.

- Pewnie nasi – burknął zakrwawiony, a jej zdziwienie przybrało widoczną formę. Zbladła, gdy znowu nimi zatrzęsło.

- Bez paniki – powiedział Kowalski, widząc jej minę. – Jeśli wyrwiemy się z atmosfery, nic nam już raczej nie grozi.

- Jeśli?

- I tak nie możemy nic teraz zrobić – próbował się do niej uśmiechnąć, po czym wyjaśnił. – Nasi walą obok nas, aby otworzyć nam ścieżkę. Pewnie żółci usiłowali trafić nas anomalią. To normalne w strefie wojny.

- Nie jesteśmy w strefie wojny – wyrzuciła z siebie. – To Floryda!

- Wojna jest wszędzie – burknął zakrwawiony.

Świadomość taką miała znajdująca się w kabinie powyżej kapitan Arciniegas, klnąca na czym świat stoi, świadoma, iż dopóki „Abraham Lincoln” nie opuści atmosfery, nie będzie w stanie wykonać uniku. Momentalnie zapomniała o swym kacu, stanowiącym pamiątkę po wieczorze spędzonym przed lustrem w towarzystwie jej najlepszego przyjaciela, Jasia Wędrowniczka. Prom odrzucił już zbiorniki startowe uruchamiając silniki wznoszenia, zostali jednak zepchnięci z kursu, przez zakłócenie jakie pojawiło się na ich trasie podejścia. Zupełnie się tego nie spodziewała, całkowicie bezpieczna w wektorze wiodącym do okna startowego, prowadzącego z Cape Canaveral, na szczęście jej reakcja była automatyczna. Mimo całkowitego upadku jej kariery startowała ostatnio wielokrotnie pod ostrzałem podczas walk w Australii, w ostatnich miesiącach przebijała się przez dystorsyjne pole grawitacyjne formowane przez siły Kolektywu, przewożąc przez atmosferę siły desantowe w ramach operacji koordynowanych przez CINTER, dowództwo wojny na Ziemi. Nie miała czasu zastanawiać się jak udało się odpalić wrogowi dystorsję na bezpiecznym terenie. Walcząc z przeciążeniem na ułamek sekundy odcięła dopływ paliwa z jednej z rakiet pomocniczych, co sprawiło, iż „Abraham Lincoln” odbił nieco w lewo, schodząc w ten sposób z kursu na dystorsję.

- Anomalia na kursie podejścia! – Jones zareagował z opóźnieniem, gdy odchodziła już z wyliczonej trasy, przyjmując nową parabolę wzlotu.

- Szukaj następnych! – zawołała, śledząc nowy tor, wiedząc, iż za chwilę siły grawitacyjne mogą stać się zbyt potężne, by pozwolić im uciec i zaczną ściągać ich wprost w anomalię. Obrona wybrzeża nie zareagowała odpowiednio szybko, na szczęście poniżej znajdowały się okręty wojenne zabezpieczające start. A wśród nich „Diego Garcia”, weteran walk na Oceanie Indyjskim, którego kapitan nie potrzebował czasu na zastanowienie. Na widok automatycznego alarmu, uruchomionego przez matematykę, gdy pole grawitacyjne zaczęło się odchylać, w ułamku sekundy zarządził przejście w tryb bojowy, po kolejnych trzech sieć matematyczna zgrupowania floty zgrała cele i odpalono rakiety. Mknęły już w kierunku formującej się anomalii, by powstrzymać jej formowanie ,nim się ustali i nie dopuścić do wyrządzenia przez nią zniszczeń. Minęły ślad pozostawiany przez „Abrahama Lincolna”, po czym zaczęły eksplodować wpadając w zasięg pojawiającej się dystorsji. Wszystko to wydarzyło się w ciągu siedmiu sekund, prom pozostawał więc w zasięgu eksplozji, co sprawiło, iż zaczęło nim trząść, spychając go z kursu. Arciniegas nie mogła na razie wiele zrobić, pozostając w atmosferze byli uwięzieni na trasie wznoszenia, mogła jedynie wpatrywać się w licznik, czekając aż odrzucą pozostałe silniki i wyrwą się z pola przyciągania ziemskiego, zmienianego obszarowo przez anomalię. Po chwili do akcji wkroczyła obrona wybrzeża, a kapitan dostrzegła na skanerach mknącą ich śladem głowicę konwencjonalną z ładunkiem termobarycznym. W napięciu patrzyła jak kropka na ekranie zmierza w kierunku zaburzenia, po czym znika. Choć nie mogła tego dostrzec, nieboskłon poniżej eksplodował, tlen został zassany, a ciśnienie zmienione, łamiąc zakłócenie grawitacyjne, w utworzonej próżni. Niebo zmieniło całkowicie kolor, gdy doszło do ekplozji. Przecinały je już drony myśliwskie Predator i rozpoznawcze Phaeton, poszukując jednostek Kolektywu generujących anomalię, które podkradły się tak blisko, nie wykryte przez czujniki sieci matematycznej obrony wybrzeża. Arciniegas bardziej interesowało co innego. Wyrwali się właśnie z pola eksplozji wybuchu, uwalniając od przyciągania ziemskiego. Nie zwróciła uwagi, na to że są już w stanie nieważkości, gdy wraz z Jonesem usiłowali przewidzieć nowy kurs, wiedząc, iż minęli okno startowe, prowadzące bezpieczną trasą do ISS.

Dostrzegł to pierwszy.

- Idziemy nad Europę – powiedział. Nim zdążyła mu odpowiedzieć, zaskrzeczało radio.

- Houston, mamy problem – wcisnęła przycisk nadawania.

- Lincoln, wyliczamy wektor podejścia – usłyszała w odpowiedzi. – Podaj status.

- Statek i załoga nietknięta – powiedziała, spoglądając na wskaźniki, ignorując informacje o niewielkim uszkodzeniu poszycia, na zewnętrznym pancerzu ablacyjnym. Nie powiększało się, a osłona spełniła na razie swe zadanie po wyjściu z atmosfery. Po chwili sprawdziła odczyty z modułu pasażerskiego – Ładunek także – dodała, spoglądając na 12 wykresów linii życia, kreślonych na podstawie odczytów ze skafandrów. Odetchnęła głęboko, gdy radio znowu się odezwało.

- Lincoln, idziecie kursem na terytorium wroga. Wejdziecie 5000 mil w głąb obszaru kontrolowanego przez  przeciwnika. Czekajcie – głos zamilkł.

Po tym wszystkim mogła jedynie zacząć znowu kląć i spróbować dokonać korekty kursu mając nadzieję, że ręcznie uda się zmienić go na tyle, by okazał się wystarczający do powrotu na terytorium Sojuszu. Niewiele jednak więcej mogli zrobić do czasu zakończenia obliczeń przez sieć.

- Uprzedźmy lepiej naszych wojaków – odezwał się milczący dotąd Scobee. Skinęła ponuro, wciskając przycisk interkomu.

- Majorze Gow – rozległ się w module poniżej jej zniekształcony metaliczny głos. – Tu kapitan Arciniegas. Podczas startu na naszej trasie otworzyła się anomalia grawitacyjna. Udało nam się wyrwać, ale korekta kursu zmieniła nasz wektor podejścia. Nie lecimy już na ISS, w tej chwili siła bezwładności niesie nas w kierunku „Rewolucji”…obiektu Europa. Czekam na dane z Houston i Deep Space, w oparciu o nie podejmiemy działania. To wszystko, przykro mi, że nie mam lepszych wiadomości – umilkła.

Gow nie dał po sobie poznać, że informacje go zmartwiły. Żołnierze wpatrywali się w niego pytająco.

- Nic nie możemy zrobić – powiedział, wiedząc iż czekają na jego słowa. – Sugeruję sen i odpoczynek – to powiedziawszy przymknął oczy. Kowalski pokręcił głową z niedowierzaniem. Zakrwawiony znowu zaklął, po raz kolejny uciszony przez sierżanta.

- Co się dzieje? – zapytała zaniepokojona Satya.

Kowalski zagryzł wargi.

- W skrócie, Kolektyw odpalił na naszej drodze anomalię, a „Lincoln” musiał zmienić kurs, żeby jej uniknąć. Gdybyśmy w nią wpadli w najlepszym wypadku obróciło by nas i posłało w innym kierunku, w najgorszym siły grawitacyjne rozerwałyby nas na miejscu.

- Anomalię grawitacyjną? Nad Florydą?

- Od kiedy nauczyli się je wykorzystywać walą nimi gdzie popadnie – zakrwawiony znowu splunął. – W Australii zdejmowali nam całe lotnictwo. Drony nie miały szans.

- Nasi odpalili w jej kierunku rakiety próżniowe, dlatego nami tak szarpało – kontynuował Kowalski. – Wyszliśmy cało, ale zniosło nas z trasy do ISS. Czekamy, aż matematyka w Houston obliczy nam możliwość uruchomienia silników korekcyjnych, z możliwie najmniejszą stratą paliwa.

Wiedziała o czym mówi. W kosmosie posługiwano się siłą bezwładności, silniki służyły jedynie nadaniu odpowiedniego pędu i kierunku masie statku, zbiorniki okrętów desantowych nie były duże, stąd konieczna była oszczędność ich zawartości. Możliwe to było dzięki dokonywanym precyzyjnym wyliczeniom sieci matematycznych eniaków.

- A obiekt Europa? – zapytała.

- Stacja bojowa komuchów – odpowiedział zatroskany Kowalski. – Wszyscy i tak nazywają ją tak jako oni – „Rewolucją”, strzeże przestrzeni nad środkowo-wschodnią częścią kontynentu. Lecimy wprost na nią, gdy przyjdą obliczenia, zmienimy kurs.

- To chyba dobrze?

- Nie do końca – odparł. – Będziemy za blisko nich. Będą do nas strzelać.

- Przecież od prawie dwóch lat mamy rozejm! – żachnęła się. – Nie uznają chyba przelatującego statku za atak?

- Bądźmy szczerzy, prom idący kursem wprost na ich teren? – rzucił z sarkazmem zakrwawiony. – My byśmy na pewno uznali to za atak. Cała nadzieja, że nie trafią.

- Nie mają eniaków – pocieszył Kowalski. – Oni obliczają ręcznie. Trafienie w ruchomy cel, podążający chaotyczną trasą, nie jest dla nich takie proste, jeśli kapitan Arciniegas będzie odpowiednio manewrować.

- Więc chyba nie mamy się czym martwić? – zapytała Satya siląc się na spokój.

- Mamy – znowu włączył się zakrwawiony. – Manewrowanie oznacza stratę paliwa, może nie udać nam dotrzeć się do „Deep Space”. Gorzej jeśli znajdziemy się w zasięgu działek.

- Działek?

- Pieprzone działka NR – wyraźnie się zirytował się. – Kaliber 45, wystrzeliwuje do 1000 pocisków w ciągu minuty, każdy przebywa pół mili w ciągu sekundy, po zniszczeniu pancerza ablacyjnego robi dziurę wielkości pięści. Komuchy rozwiązały jakoś problem odprowadzenia temperatury w próżni, z niewiadomych przyczyn ich stacje i statki nie zmieniają przy strzale położenia, choć powinna zostać odrzucona, więc są w stanie trafić bez problemu nas jak kaczkę na…

- Od kiedy zrobiłeś się taki obkuty z fizyki? - zainteresował się Kowalski.

- Od kiedy denerwuję się tym na co nie mam wpływu, a na lot promu nie mam nigdy. Zacząłem więc o tym czytać. Chcę po prostu przeżyć.

- Po prostu mają lepszą mechanikę – wzruszył ramionami Kowalski.

- Po czyjej ty właściwie jesteś stronie, kapralu? – rzucił żołnierz o śniadej karnacji, siedzący na wprost nic, do którego należał pechowy magazynek.

- DiStefano, powiedz jeszcze jedno słowo, a tak ci dowalę, że nie pozna cię to coś, co mylisz ze swoją kobietą – rzucił zimno Kowalski. Jego oponent wybrał milczenie, a kapral zwrócił się ponownie do Satyi: - Proszę o wybaczenie, doktor Nayada, jestem dość drażliwy na tym punkcie, mój wujek został po tej stronie po Drugiej Wojnie Światowej, był członkiem elitarnego oddziału spadochroniarzy, który walczył w Holandii, potem przyjechał do reszty naszej rodziny w Idaho. Po wojnie rozwiązano brygadę, ignorując ostrzeżenia, że czerwoni szykują się do ataku na Europę. Gdy odtworzono SBS podtrzymałem rodzinną tradycję.

– Proszę mówić mi Satya – powiedziała, czując, że mówi to, bo wbrew temu co chce jej pokazać, jest zdenerwowany. Nie chciała wysłuchiwać skróconej opowieści o tym jak uciekinierzy z krajów słowiańskich ostrzegali wszystkich przed Rosjanami, lecz nikt nie chciał ich słuchać, do czasu aż do władzy doszedł Beria, którego jedną z pierwszych decyzji atomowe bombardowanie Polski i Węgier. Większość Słowian jakich poznała prędzej czy później powtarzała tę samą opowieść, powtarzając, iż świat byłby dużo lepszym miejscem, gdyby od początku słuchano ich rad  i wojny nie zakończono w Berlinie, miast tego maszerując dalej na Moskwę. Postanowiła zmienić temat. – Oni mają te swoje machiny, ale za to my mamy komputery.

- O tak, na pewno pieprzone komputery nas uratują! – rzucił zakrwawiony nieco historycznym tonem.

- Sierżancie! – rozległo się krótkie warknięcie. Zauważyła, iż Gow otworzył jedno oko. W jego głosie brzmiała wyraźna dezaprobata.

- Baumann, czyszczenie kibli próżniowych po przybiciu do ISS – oznajmił czarnoskóry. – Kowalski, mówię po raz ostatni, skoro z jakiegoś powodu zostałeś podoficerem, naucz się jak uciszać tą bandę dziewczynek. Cisza! Przestańcie zachowywać się jak panienki, z całym szacunkiem, proszę panią o wybaczenie, weźcie przykład z pani doktor, w przeciwieństwie do was wyszkolonych żołnierzyków jest cywilem i w ogóle nie panikuje – jakimś cudem udało się powiedzieć mu to wszystko w jednym zdaniu, nie nabierając oddechu, gdy wyrzucał z siebie słowa niczym serie karabinu maszynowego.

Nie miał racji, panikowała całkowicie i w pełni, po prostu starała się nie ujawniać, nie chcąc pokazać żołnierzom, jak bardzo się boi. Nie miała pojęcia co tu właściwie robi, jeszcze kilka dni temu miała swój ogród, kwiaty, kota, posadę na uczelni, badania naukowe, a teraz znalazła się nagle z dala od domu, zamknięta w metalowej puszce, wyniesionej na orbitę, podążającej w kierunku wrogiego terytorium, niosącą na pokładzie ją i kilku żołnierzy, których większości imion nawet nie poznała. Zamknęła więc oczy, wiedząc jednak, iż nie będzie w stanie posłuchać rady majora, skupiła się więc na powtarzaniu konstrukcji lingwistyczno-matematycznych, układając wszystko w sieć relacji, usiłując pojąć to, co niezrozumiałe. Jej umysł uciekał jednak wciąż w kierunku „Rewolucji”, czekającej na nich w mroku. Miała nadzieję, że wróg nie zacznie do nich strzelać, trwał przecież jeden z najdłuższych od początku wojny rozejmów, liczący już kilkanaście miesięcy. Zdawała sobie jednak sprawę jak bardzo jest to nierealne. Pamiętała, że stacja wroga stanowi część jego sieci bojowej i jest w pełni uzbrojona.

Kapitan Arciniegas, pilot Jones i nawigator Scobee patrzyli na komplet danych, spływających z telemetrii satelitarnej, aktualizujących informacje zawarte w pakietach taktycznych przesłanych do matematyki „Lincolna”. Nie musieli ich weryfikować, wiedzę o siatce przeciwnika mieli w małym palcu. „Rewolucja” była częścią geostacjonarnego układu otaczającego centralną stację „Ałmaz”, orbitującą nad Moskwą. W jej bezpośrednim zasięgu pozostawały inne stacje, połączone z nią ciasnym pierścieniem od Arktyki przez Hindukusz po Afrykę, zapewniające ochronę przed atakiem. Stacje mogły wyprowadzić kontruderzenia, powstrzymać nadlatujące rakiety, a przede wszystkim polowały na wrogie satelity i drony rozpoznania, wypatrujące przemieszczeń wrażych wojsk, na szachownicy teatru wojny. Druga strona nie pozostawała obojętna, usiłując nie dopuścić, by sputniki wypatrzyły zbyt wiele. Dzięki matematyce ISS bezbłędnie trafiano rakiety, który sporadycznie usiłował wystrzelić wróg w kierunku ich przestrzeni. Program kosmiczny aliantów był bardziej zaawansowany, a koordynacja sieci matematycznej umożliwiała obserwowane z orbity atakujących oddziałów, stąd też satelity od dawna były solą w oku wroga, nie mogącego przeprowadzić niepostrzeżenie ataku. Choć w przestrzeni kosmicznej tamtych ograniczał brak komputerowych obliczeń, nadrobili dość szybko straty początku wojny. Stacje klasy „Ałmaz” wynoszono na orbitę już od końca lat sześćdziesiątych, po części usiłując z pomocą odczytów orbitalnych przeniknąć tajemnice atomowych pustyń, niedostępnych dla jakichkolwiek czujników. Ich podstawową rozwijaną przez lata funkcją była jednak walka, zaś w stronę jednej z najlepiej uzbrojonych stacji podążał właśnie „Lincoln”. Jones spoglądał na czujnik dalekiego zasięgu, telemetria jednak milczała, „Rewolucja” wciąż nie uaktywniła swych czujników aktywnego namierzania, choć jej załoga musiała być już świadoma nadlatującego w jej kierunku obiektu. Dawać to mogło pewną nadzieję.

Radio się odezwało. Opuścili już atmosferę, więc ich ich prowadzenie zostało przejęte z Houston przez stację Sojuszu.

- Deep Space, proszę o dobre informacje – powiedziała Arciniegas.

- Milczą na próby wywołania z ISS – usłyszała w odpowiedzi. – Próbujemy kanałem dyplomatycznym, ale na to trzeba czasu.

- Słyszę cały czas – wtrącił się Scobee. – „Deep Space” nadaje na wszystkich kanałach  komunikat, że atak Kolektywu wyrzucił nas z kursu, nie mamy wrogich zamiarów, żeby pozwolili nam przejść.

- Zmarnowałbyś taką okazję? – zapytała kapitan. W jej uszach rozległo się ping, gdy matematyka statku zakończyła obliczenia. Brak eniaka na promie dawał się we znaki, obliczenia nie postępowały zbyt szybko, teraz zauważyła, że podjęta przez nią wcześniej zmiana kursu nie była wystarczająca. Scobee zaczął natychmiast wprowadzać dane do komputera nawigacyjnego. Korekta trasy nie obejmowała podejścia do ISS, na razie polegała jedynie na odejściu od terytorium przeciwnika. Arciniegas nie czekała, odpaliła silniki korekcyjne, widząc, iż wciąż pozostają w efektywnym zasięgu „Rewolucji”, zahaczając dość głęboko o kontrolowany przez nią obszar.

„Lincoln” drgnął, po czym podążający przed siebie siłą bezwładności statek zmienił pozycję. Nabrał prędkości, następnie wszedł w pusty ciąg. W tej chwili oszczędność paliwa była jedynym słusznym rozwiązaniem, w oczekiwaniu na postępowanie wroga.

Ten zareagował z opóźnieniem, lecz w sposób zgodny z oczekiwaniem. Lampki kontrolne „Lincolna” zamigotały i rozległ się dźwięk alarmu, gdy omiótł go aktywny skan.

- Deep Space, namierzają nas! – zawołała Arciniegas. Scobee już przełączał widok na monochromatycznym monitorze na taktyczny, ukazując „Rewolucję” wraz z krążącymi wokół niej niczym wściekłe osy sputnikami. Po chwili stacja ożyła. Na ekranie pojawiły się kolejne punkciki, przemieszczające się w kierunku „Lincolna”, gdy tylko znaleźli się w zasięgu sieci bojowej  wroga, w ich kierunku odpalono pociski. Matematyka statku przeszła już w tryb bojowy, włączony przez Jonesa w chwili gdy ich namierzono. Chwilę później przed oczami Arciniegas pojawiły się dostępne opcje zmiany kursu, momentalnie wybrała jedną z nich. W takich chwilach żałowała, że  statki kosmiczne pozbawione były jakichkolwiek iluminatorów. Wiele dałaby za możliwość zobaczenia tego co dzieje się w rzeczywistej przestrzeni, czując się ślepa w zamkniętej kabinie, gdzie polegać musiała na odczytach urządzeń. Złapała drążek, uruchomiła silnik i „Lincoln” obrócił się, schodząc z trasy rakiet wystrzelonych w jego kierunku. Wróg na szczęście mimo upływu lat wciąż posługiwał się głównie rakietami niekierowanymi, jednak doszedł w perfekcji w ręcznym namierzaniu celów i przewidywaniu ich możliwych tras. Tak też się stało, gdy tylko „Lincoln” zmienił tor lotu, chwilę później artylerzyści „Rewolucji” obliczyli już swymi suwakami logarytmicznymi nowy namiar. Wystrzelono kolejne rakiety, a matematyka wyrzuciła z siebie kolejną trasę lotu po wektorze ucieczki. Arciniegas odpaliła silniki, wróg powtórzył procedurę, a zabawa w kotka i myszkę trwała w najlepsze, gdy w ich stronę szły salwy licznych K-17M. Zatraciła się zupełnie w błyskawicznych zmianach kursu, choć w jej umyśle kołatała się myśl, że coś jest nie tak, pamiętała jednak, że musi jak najszybciej się oddalić z miejsca, w które wystrzelono pocisk, ustawiając w nim zapalnik czasowy, detonujący nawet w przypadku nie dotarcia do celu. Chwilę potem zorientowała się, że jej opcje całkowicie się wyczerpały, a matematyka nie przynosi żadnych rozwiązań, nie podsuwając dostępnych możliwości. Cała okolica znalazła się w polu detonacji, gdy pociski pokryły cały obszar wokół „Lincolna”, pozostawiając jedynie oddalenie się na bezpieczną odległość. Nie było już innego wyjścia, odpaliła silniki i przyjęła wektor odejścia, po chwili pozostawiając „Rewolucję” za swą rufą. Nie miała czasu zastanawiać się dokąd zmierzają, ani wpatrywać się w zmniejszający wskutek aktywnego manewrowania wskaźnik paliwa, musieli jak najszybciej odejść znad kontynentu europejskiego.

Wróg jednak na to czekał, ułamek sekundy wiedziała już, że wpadli w klasyczną pułapkę, gdy na monitorze ujrzeli nowy namiar.

- Skurwysyny! – wrzasnął Scobee, wyłączając nadawanie wezwania pomocy. Arciniegas odcięła momentalnie dopływ paliwa i silniki zgasły. W ich stronę wystrzelono rakiety Ch-33, bezbłędnie zidentyfikowane przez bazę danych matematyki statku. Pociski podążały w kierunku wprowadzonych mechanicznie koordynat, aktywnie poszukując źródła promieniowania radarowego, emisji fal radiowych, wspomagając się czujnikiem termonamierzania. Najwyraźniej odcięli wszystko zbyt późno, gdyż Ch namierzyła się na cel, podążając ich śladem. W tym momencie stracili już wszystkie możliwości, matematyka statku milczała, oślepiona z braku wyłączonej dalekiej telemetrii, lecz nie pomogłaby zbyt wiele.

Nim Arciniegas zdołała przyjąć do wiadomości, że zostaną trafieni i podjąć działania zapobiegawcze, ujrzeli kolejny namiar, pojawiający się znikąd między „Lincolnem” a lecącymi w jego kierunku rakietami. 40 mil od nich, na terenie przeciwnika zmaterializowała się kropka emitująca sygnał Sojuszu.

- „Von Braun”! – powiedział po chwili Scobee, gdy matematyka zidentyfikowała kod identyfikacyjny statku.

Choć nie mogli tego dostrzec w błysku światła materializował się właśnie okręt wojenny; kończąc rzut fotonowy pojawiał się właśnie w przestrzeni wroga. Przechodził w tryb aktywny uruchamiając silniki manewrowe.

- Spieprzajcie „Lincoln”, osłonimy was! – rozległo z głośnika.

- Muchas gracias! – rzuciła oszołomiona Arciniegas, uruchamiając ciąg odejścia, prowadzący w kierunku ISS. Nie mogła sobie przypomnieć okrętu o tej nazwie, jego sygnał wskazywał na klasę Apollo, jednakże nie znała tej nazwy. Nie spuszczała oczu z telemetrii, widząc rozkwitające na ekranie kolejne punkty. „Von Braun” wyrzucał właśnie Phaetony, drony rozpoznania, pozbawione uzbrojenia, co wydawało się jej ruchem kompletnie niezrozumiałym. Służyły wyłącznie do zwiadu, zastępując satelity na krótkich dystansach, latając po zaprogramowanej trasie. Ich użycie wydawało się desperackim ruchem, bowiem pomknęły na chaotycznych kursach, nie mogąc uzgodnić zaprogramowanej trasy z danymi telemetrycznymi, najwyraźniej wprowadzono im dane zupełnie innego miejsca w przestrzeni, a nikt nie próbował ich zmienić drogą radiową. Po chwili wszystko stało się jednak jasne, gdy znalazły się na torze niekierowanych pocisków. Rozłożyły się szerokim wachlarzem czujników, wystrzelonych na sygnał nadany z odchodzącego „Von Brauna”. Chwilę później doszło do kolizji i przestrzeń rozbłysła licznymi wybuchami, kiedy salwa detonowała przedwcześnie. Jedna z kropek przetrwała, Ch-33 wciąż mknęła w ślad za „Lincolnem”. Przeszła mile od wybuchających kaskadowo rakiet, wytrwale utrzymując przekazany przez „Rewolucję” namiar. Nagle jednak zwolniła, po czym wybuchła, daleko od statku, detonując przedwcześnie, gdy „Von Braun” użył swej wiązki energetycznej. Skoncentrowany promień cieplny wcelowany w rakietę podniósł jej temperaturę, doprowadzając do eksplozji.

Siatka taktyczna na monitorze pokryta teraz była śladami szczątków, nie pozwalając dostrzec „Rewolucji”. Nie mieli pojęcia czy stacja strzela, choć nie miałoby to sensu, bo zeszli już z terenu zasięgu i obszaru wroga. Odchodzili znad Europy, za nimi podążał „Von Braun”. Daleka telemetria nie istniała, przestrzeń składała się z drobnych punkcików, znaczących miejsca wybuchów.

- „Lincoln”, kurs powrotny na ISS – rozległo się z „Von Brauna”. Po chwili ten sam męski głos dodał – Potwierdźcie, że ładunek jest cały, Deep Space mocno się niepokoi.

Dopiero teraz dostrzegli, migoczący przycisk wywołania, który Arciniegas ignorowała od momentu rozpoczęcia szalonych manewrów w polu zasięgu stacji.

- Żyjemy – powiedziała do Jonesa. – Co tu się właściwie dzieje? – zapytała po chwili.

- Powiedziałbym, że nasz ładunek to coś bardziej ważnego, niż pluton marines – odpowiedział. – Nie widziałem jeszcze, żeby na pozycję przeciwnika desantował się okręt, aby ocalić niewielki transport.

- Właściwie, co to za okręt? – zapytał Scobee. – Nie mam danych w matematyce,  nazwę przesyła ich transponder. „Von Braun”? Sygnał wskazuje na Apollo, ale jak oni zdołali obliczyć dane rzutu fotonowego prosto w to miejsce? Przecież to zajmuje godziny!

Nim zdążyła odpowiedzieć, ponownie rozległ się dźwięk alarmu. Na ekranie pojawił się migający na czerwono punkt, wynurzający się z fali zakłóceń spowodowanej eksplozją. Poruszał się po elipsie idąc w ich kierunku.

- Sygnał przeciwnika – mówił Scobee. – Klasa Woschod, uzbrojenie aktywne.

Arciniegas przypomniała sobie wreszcie o centrum kierowania lotów.

- Deep Space, tu „Lincoln” – nadała. – Wszyscy cali, ładunek nienaruszony, za rufą mamy Woschoda. Doścignie nas w ciągu pięćdziesięciu minut.

- „Lincoln”, trzymać kurs na ISS – brzmiała odpowiedź.

- „Krasnyj Oktiabr” – Scobee podał identyfikację sygnału z bazy. „Czerwony Październik”, okręt wojenny.

Ponownie sięgnęła do przycisków, walcząc z nieważkością, by wyłączyć uruchomione przed chwilą radary, nadajniki i silniki. Wyłączenie tych ostatnich niewiele dawało, w próżni wysoka temperatura utrzymywała się dłużej, pociski naprowadzane termonamierzaniem była jednak w stanie oszukać wystrzeliwując pakiety cząstek wysokoenergetycznych, których emitowane ciepło myliło rakiety, nakierowujące się wprost na nie. Jednak wróg przede wszystkim polegał na sprawności własnych artylerzystów, którzy wyćwiczeni w toku wieloletnich walk z łatwością dokonywali obliczeń dzięki mechanicznym suwakom, licząc funkcje kwadratowe równie sprawnie jak sieci matematyczne łączonych eniaków Sojuszu. Czynnik ludzki jak dotąd okazywał się nierzadko elementem całkowicie nieprzewidywalnym dla probabilistyki komputerów.

Tym razem jednak nie oni byli celem, Woschod szedł wprost na „Von Brauna”, namierzając się na jego ślad termiczny, zostawiany przez uruchomione silniki, ustawiając się doń pancernym dziobem, aby uniknąć trafienia promieniem energetycznym we wrażliwe części statku. Jednocześnie odpalał pociski niekierowane, którym Apollo zaczął schodzić z drogi, zmieniając kurs. Wówczas w jego stronę pomknęły dwie wystrzelone Ch-33, zostawiające na skanerach charakterystyczny ślad. „Von Braun” nie pozostał dłużny.

- Torpeda w przestrzeni! – zameldował Scobee, gdy odpalono dwa pociski typu ASAT, które poszły łukiem w kierunku przestrzeni przeciwnika, idąc po szerokiej paraboli z dala od Woschoda, wymijając go o dziesiątki mil. Tam uzbroiły się, nawracając w kierunku celu. Pomknęły slalomem, kręcąc piruety, prowadzone przez mechaniczne sterowniki. W tym czasie niekierowane rakiety dosięgły obszaru, w którym jeszcze niedawno znajdował się „Von Braun”. Tam eksplodowały, gdy uaktywniły się ich czujniki zbliżeniowe, a z „Czerwonego Października” przesłano sygnał wyzwalający ładunki. Pociski łańcuchowe rozpadły się na odłamki, które poniosło w każdym możliwym kierunku. Dosięgły „Von Brauna”, przebijając pancerz ablacyjny.

- Dostali – zameldował Scobee. – Mają uszkodzenia, wykrywam dekompresję – powiedział, gdy uruchomiony na powrót skaner wychwycił cząstki powietrza. „Lincoln” wciąż oddalał się od miejsca walki, podczas gdy Apollo obracał się w kierunku Woschoda, co sprawiło, iż Ch-33 straciła namiar. Minęła „Von Brauna” o mile, szukając innego aktywnego celu, zaś najbliższym był „Lincoln”. Nim jednak zdążyła zdjąć nowy namiar dosięgła go wiązka energetyczna. Druga Ch-33 eksplodowała przed celem, ścigając pakiet wysokoenergetyczny. W chwilach takich jak ta, Arciniegas zgrzytała zębami, z jednej strony wiedząc, iż pozostawiają statek Sojuszu na pastwę wroga,  z drugiej pamiętając, że nie mają żadnego uzbrojenia. Nie miała żadnej sposobności przyjść z pomocą „Von Braunowi”. Mimo tego co ją spotkało ze strony NASW, jakaś jej część marzyła o następnej walce, zagrzewana przez atmosferę rozgrywającej się bitwy, zapominając o piekle wojny w jakiej przyszło jej  teraz brać udział, na którą ją zesłano. Walki w Wietnamie, nad Hindukuszem i Gangesem, gdzie omal nie zginęła startując „Lincolnem”, gdy niebo przecinały Strieły, powoli zacierały się w jej wspomnieniach. Mogła jedynie bezsilnie patrzeć, jak Apollo obrywa, wpatrując się w skanery, nie mogąc w żaden inny sposób niczego dostrzec w przestrzeni zewnętrznej. Choć skutek działań wojennych termodynamika ziemska została nieco zmieniona, nadal nie pozwalała na umieszczanie iluminatorów w statkach desantowych mogących przekraczać atmosferę. Zasady naginały się także nieopodal Ziemi, choć ich stopień nie był już tak znaczny. Z kolei w statkach bojowych brak było iluminatorów wskutek pragmatyki, bowiem zbyt łatwo ulegały przebiciu wskutek trafienia.

Pociski ASAT zbliżyły się do celu, wówczas jednak Woschod uruchomił działka NR przecinając przestrzeń seriami pocisków kalibru 45 związkowych milimetrów. Pierwsza rakieta wpadła w krzyżowy ogień i eksplodowała, procesor drugiej rozpoznał zagrożenie i rozpoczął slalom ścigany przez ogień osłonowy „Czerwonego Października”. Zestrzelił on pocisk kilkanaście mil od celu, co sprawiło, że eksplodujące szczątki pomknęły w jego kierunku, odbijając się jednak od jego burty. Gnoje, jak zwykle ich statki są prymitywne i toporne, lecz podobnie jak ich czołgi dużo lepiej opancerzone, pomyślała. Woschod nie rezygnował idąc wprost na „Von Brauna” chcąc wziąć go w zasięg swych działek, a także osiągnąć dystans, z którego niemożliwa będzie ucieczka spod salwy niekierowanych rakiet, pokonujących kilka mil w ciągu sekundy. Apollo trafił go rakietą wprost w dziób, którym „Czerwony Październik” był doń ustawiony, jednak wybuch w miejscu, gdzie warstwy metalu były najgrubsze, nie wyrządził mu żadnej szkody.

Ping!

- Dwa wrogie namiary – poinformował Scobee. W przestrzeni przeciwnika pojawiły się czerwone kropki, opuszczając obszar zakłóceń spowodowanych pierwszymi eksplozjami – Klasa Wostok.

Nie reagowali dwa lata, jednak nie próżnowali. Jak zwykle w swej paranoi odpowiadali błyskawicznie, obawiając się tego co uczyni im towarzysz Beria, jeśli zawiodą. Arciniegas była gotowa dać uciąć sobie rękę, że w drodze są już Sojuzy utrzymywane w gotowości w strefie obronnej Ałmaza. Woschod odpalił właśnie kolejną salwę.

Wówczas „Von Braun” uczynił coś niespodziewanego. Reprezentująca go na ekranie kropka gwałtownie przemieściła się o kilkaset dobrych mil.

- Co to było? – zapytała zdumiona Arciniegas.

- Wyglądało jak przemieszczenie fotonowe – powiedział nie mniej zdziwiony Jones.

- Nie mogli wykonać rzutu w tak krótkim czasie od poprzedniego i na tak krótką odległość – powiedział pewnie siebie Scobee. – Fizyka na to nie pozwala. Powiedziałbym, że to coś w rodzaju dopalaczy.

- Dopalaczy? – Jones był sceptyczny. – A na to fizyka by pozwoliła? Przeciążenie by ich zabiło, kompensatory bezwładności nie zniosłyby takiego skoku prędkości.

Cokolwiek zrobił „Von Braun” sprawiło, iż miał teraz Woschoda ustawionego do siebie bokiem. Kilkanaście sekund później to wykorzystał, używając wiązki energetycznej. Mimo odległości i faktu, iż jej koncentracja z tego powodu się rozmyła strzał podniósł temperaturę silników „Czerwonego Października”. Czerwony punkt rozjarzył się i zaczął pulsować, gdy jeden z nich wybuchł. Apollo odpalił natychmiast w jego kierunku rakietę Sidewinder i kolejny pocisk ASAT, które pomknęły wprost w kierunku celu, a gdy „Von Braun” na silnikach manewrowych zaczął odchodzić w ślad za „Lincolnem”, w kierunku przestrzeni Sojuszu. Woschod uruchomił działka burtowe, a NR zdołały zdjąć dwa pociski, trzeci jednak klucząc między salwami trafił wprost w silniki powodując  kolejną eksplozję, która zatrzęsła statkiem, uniemożliwiając celowanie z działek. Sprawiło to, że pocisk ASAT trafił w zamierzone miejsce. Rufa Woschoda wybuchła, ciskając nim w bok, zmieniając w martwą skorupę, pozbawioną możliwości jakiegokolwiek samodzielnego lotu. Załoga prawdopodobnie przeżyła, jeśli nie zabiło jej przeciążenie spowodowane eksplozją. Wrak „Czerwonego Października” leciał teraz w stronę Rewolucji, nie mając jak się zatrzymać, nie mogąc samodzielnie manewrować. „Von Braun” odlatywał, pozostawiwszy ten problem do rozwiązania związkowym inżynierom, pragnącym być może ocalić i wyremontować statek. Wostoki zatrzymały się na granicy sieci wojennej, nie wiedząc z czym mają co czynienia, zdumione nie mniej manewrem Apolla, niż Arciniegas. Odetchnęła. Wyglądało na to, że ich problemy na razie ustały. Sprawdziła odczyty, telemetrię, stwierdzając, iż prom nie ma kolejnych uszkodzeń, a przed nimi pozostaje kilkunastogodzinny lot w kierunku przestrzeni Sojuszu i ISS. Radio ożyło, wołało ich Deep Space i „Von Braun”.

W kabinie poniżej spokój panował już od dobrych kilkunastu minut, pasażerowie modułu choć nieświadomi bitwy rozgrywanej w przestrzeni nie odczuwali od dłuższego czasu przeciążeń, uświadamiając sobie, że zagrożenie minęło, a Lincoln nie musi już manewrować. Głos Arciniegas zdawał się tylko potwierdzać sytuację.

- Majorze Gow, dla pana informacji, uciekliśmy spod luf przeciwnika, bez strat własnych, okręt klasy Apollo zdjął im jednego Woschoda. Podążamy jałowym ciągiem od ISS, opóźnienie wyniesie dwanaście godzin – kobieta na chwilę umilkła, po czym dodała z wahaniem: - Z informacji, które dostajemy… Wróg zerwał rozejm. Atakuje na froncie europejskim i afrykańskim, mobilizuje się w przestrzeni. Nie wiem z jakiego powodu wasza misja jest taka ważna, ale stała się przyczyną ponownego wybuchu wojny.

Wszyscy marines spojrzeli na Satyę, a ona zarumieniła się, nie wiedząc co powiedzieć. Nie miała pojęcia z jakiego lot w kosmos zwykłej bibliotekarki został potraktowany jako casus belli. 


Rozdział 2 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz