JASNE ŚWIATŁA
1.
Misja nie zaczęła się tak, jak przepowiedział smutny
facet z wywiadu, miało być wyłącznie źle, w rzeczywistości okazało się, że jest
jeszcze gorzej. Już kilka chwil po starcie, gdy tylko Satya odzyskała oddech,
po tym jak przeciążenie wbiło ją w ciasną przestrzeń fotela, poczuła kolejne
szarpnięcie, a jej głowa uderzyła boleśnie o zagłówek. Pas wpił się mocno
pomiędzy piersi powodując ból, jednak i tak miała dużo szczęścia. Siedzący obok
niej żołnierz został uderzony w twarz fragmentem ciężkiego przedmiotu, a na nią
trysnęła krew z jego rozbitego nosa. Nie miała jednak czasu na panikę, wciąż
walcząc z żołądkiem podchodzącym do gardła. Misja zanotowała straty jeszcze nim
na dobre się jeszcze rozpoczęła, przez chwilę sądziła, że coś wybuchło, lub
zostali trafieni, a mężczyzna dostał odłamkiem, lecz kiedy zaczął przeklinać,
zorientowała się, że był to jedynie magazynek pistoletu. Inny z żołnierzy
najwyraźniej nie zabezpieczył swojego ekwipunku, lub też uczynił to niedbale;
gdy szarpnęło, jego wyposażenie wyrwało mu się spod kontroli, by poszybować
wprost na jego kolegę. W stronę właściciela magazynka pomknęła kolejna
wiązanka, Satya wciąż skupiona na tym, aby jej ostatni posiłek nie znalazł się
w kabinie, nie reagowała. Udało się jej po chwili złapać oddech, zapewne dzięki
zastrzykom, które otrzymała przed wystrzeleniem, mającym pomóc znieść jej
przeciążenie. Nikt jednak nie uprzedzał, że będzie aż tak źle. Turbulencje przy
tej prędkości nie powinny być przecież odczuwalne.
- Zamknąć ryje, dama na pokładzie, dziewczynki –
rozległo się warknięcie ciemnoskórego sierżanta. Mówił z wyraźnym południowym
akcentem, a Satya nie mogła sobie przypomnieć jego nazwiska, choć akurat on
wraz z majorem zostali jej przedstawieni tuż przed startem. Mimo, iż obiecała
sobie, że nie da się w żaden sposób zawstydzić żołnierzom, gdy tylko ich
ujrzała, okazało się, że nie jest w stanie wytrzymać ich spojrzeń. Nie podobało
się jej zupełnie jak na nią patrzą, lecz nie była w stanie w żaden sposób dać
im tego do zrozumienia. Zwyczajnie ją przerażali, ze swoimi twarzami pełnymi
blizn, ogorzałymi od ciągłych walk tej trwającej nieprzerwanie od
kilkudziesięciu lat wojny. W ich oczach kryły się drapieżne błyski, a ręce
należały do zabójców.
- Proszę się nie przejmować – odezwał się siedzący po
lewej mężczyzna, noszący dystynkcje kaprala. Tyle zdołała się nauczyć podczas
przyśpieszonego kursu, na który ją wpakowano, gdy powoływano ją w oparciu o
Ustawę Militarną Michigana wprost z uczelni jako konsultanta. To znaczyło, że
jej wiedza jest niezbędna dla działań bojowych Sojuszu, nie miała jednak
pojęcia z jakiego powodu. Specjalnie wybrała specjalizację, pozwalającą uniknąć
poboru. Miało to swą cenę, mało kto obecnie interesował się tą dziedziną, nie
była militarnie przydatna. W badania nie inwestowano, traktując je co najwyżej
jako ciekawostkę, zazwyczaj uważając je za aberrację, co zaowocowało jej
zesłaniem do obecnego miejsca pracy. Była wyrodkiem w świecie niekończącej się
wojny, nie chcącym brać w niej udziału, zupełnie nie spodziewała się, że
przyjdzie ona pewnego dnia po prostu pukając do jej drzwi. Zwyczajnie się jej
bała.
- Tak, dziękuję – zdołała uśmiechnąć się do kaprala,
nim znowu nabrała powietrza w płuca.
- Proszę wybaczyć naszą łacinę – kontynuował
żołnierz. – Odwykliśmy od towarzystwa cywili.
Podobnie jak ona przypięty był ciasno pasami,
wciśnięty głęboko w fotel. Nie miała pojęcia w jaki sposób jest w stanie mówić
przy takim przeciążeniu, szli ostro w górę, a „Abraham Lincoln” przyśpieszał w
odczuwalny sposób, jak gdyby usiłował przed czymś uciec.
- Nie twoje progi, Kowalski – splunął krwią siedzący
z jej drugiej strony, blondyn z rozciętą magazynkiem twarzą – Trzeba było iść z
nami na dziwki.
Głos urwał po kolejnym szarpnięciu, gdy pasy wpiły
się w nią jeszcze mocniej.
- Co się dzieje? – usłyszała własny głos. – Czy to
normalne?
- Raczej nie – stwierdził spokojnie Kowalski. –
Powiedziałbym, że ktoś do nas strzela.
Oczy rozszerzyły się jej w przerażeniu, gdy dotarł do
niej sens tych słów. Nie miała pojęcia dlaczego jest taki spokojny i jak może
znosić fakt, że są w metalowej puszce, z której nie mogą uciec. Dotarło do
niej, że ten kto otworzył do nich ogień, uczynił to na bezpiecznym terytorium,
znajdującym się w głębi Sojuszu. Cape pozostawał z dala od strefy wojny, która
choć ogarnęła większość świata, wypalając jego powierzchnię i znacząc ją
atomowymi strefami, nie objęła nigdy kraju, który Satya uważała za swój.
- Strzela? – mogła jedynie powtórzyć z
niedowierzaniem.
- Pewnie nasi – burknął zakrwawiony, a jej zdziwienie
przybrało widoczną formę. Zbladła, gdy znowu nimi zatrzęsło.
- Bez paniki – powiedział Kowalski, widząc jej minę.
– Jeśli wyrwiemy się z atmosfery, nic nam już raczej nie grozi.
- Jeśli?
- I tak nie możemy nic teraz zrobić – próbował się do
niej uśmiechnąć, po czym wyjaśnił. – Nasi walą obok nas, aby otworzyć nam
ścieżkę. Pewnie żółci usiłowali trafić nas anomalią. To normalne w strefie
wojny.
- Nie jesteśmy w strefie wojny – wyrzuciła z siebie.
– To Floryda!
- Wojna jest wszędzie – burknął zakrwawiony.
Świadomość taką miała znajdująca się w kabinie powyżej
kapitan Arciniegas, klnąca na czym świat stoi, świadoma, iż dopóki „Abraham
Lincoln” nie opuści atmosfery, nie będzie w stanie wykonać uniku. Momentalnie
zapomniała o swym kacu, stanowiącym pamiątkę po wieczorze spędzonym przed
lustrem w towarzystwie jej najlepszego przyjaciela, Jasia Wędrowniczka. Prom
odrzucił już zbiorniki startowe uruchamiając silniki wznoszenia, zostali jednak
zepchnięci z kursu, przez zakłócenie jakie pojawiło się na ich trasie podejścia.
Zupełnie się tego nie spodziewała, całkowicie bezpieczna w wektorze wiodącym do
okna startowego, prowadzącego z Cape Canaveral, na szczęście jej reakcja była
automatyczna. Mimo całkowitego upadku jej kariery startowała ostatnio wielokrotnie
pod ostrzałem podczas walk w Australii, w ostatnich miesiącach przebijała się
przez dystorsyjne pole grawitacyjne formowane przez siły Kolektywu, przewożąc
przez atmosferę siły desantowe w ramach operacji koordynowanych przez CINTER,
dowództwo wojny na Ziemi. Nie miała czasu zastanawiać się jak udało się odpalić
wrogowi dystorsję na bezpiecznym terenie. Walcząc z przeciążeniem na ułamek
sekundy odcięła dopływ paliwa z jednej z rakiet pomocniczych, co sprawiło, iż
„Abraham Lincoln” odbił nieco w lewo, schodząc w ten sposób z kursu na dystorsję.
- Anomalia na kursie podejścia! – Jones zareagował z
opóźnieniem, gdy odchodziła już z wyliczonej trasy, przyjmując nową parabolę
wzlotu.
- Szukaj następnych! – zawołała, śledząc nowy tor,
wiedząc, iż za chwilę siły grawitacyjne mogą stać się zbyt potężne, by pozwolić
im uciec i zaczną ściągać ich wprost w anomalię. Obrona wybrzeża nie
zareagowała odpowiednio szybko, na szczęście poniżej znajdowały się okręty
wojenne zabezpieczające start. A wśród nich „Diego Garcia”, weteran walk na
Oceanie Indyjskim, którego kapitan nie potrzebował czasu na zastanowienie. Na
widok automatycznego alarmu, uruchomionego przez matematykę, gdy pole
grawitacyjne zaczęło się odchylać, w ułamku sekundy zarządził przejście w tryb
bojowy, po kolejnych trzech sieć matematyczna zgrupowania floty zgrała cele i
odpalono rakiety. Mknęły już w kierunku formującej się anomalii, by powstrzymać
jej formowanie ,nim się ustali i nie dopuścić do wyrządzenia przez nią
zniszczeń. Minęły ślad pozostawiany przez „Abrahama Lincolna”, po czym zaczęły
eksplodować wpadając w zasięg pojawiającej się dystorsji. Wszystko to wydarzyło
się w ciągu siedmiu sekund, prom pozostawał więc w zasięgu eksplozji, co
sprawiło, iż zaczęło nim trząść, spychając go z kursu. Arciniegas nie mogła na
razie wiele zrobić, pozostając w atmosferze byli uwięzieni na trasie
wznoszenia, mogła jedynie wpatrywać się w licznik, czekając aż odrzucą
pozostałe silniki i wyrwą się z pola przyciągania ziemskiego, zmienianego
obszarowo przez anomalię. Po chwili do akcji wkroczyła obrona wybrzeża, a
kapitan dostrzegła na skanerach mknącą ich śladem głowicę konwencjonalną z
ładunkiem termobarycznym. W napięciu patrzyła jak kropka na ekranie zmierza w
kierunku zaburzenia, po czym znika. Choć nie mogła tego dostrzec, nieboskłon
poniżej eksplodował, tlen został zassany, a ciśnienie zmienione, łamiąc
zakłócenie grawitacyjne, w utworzonej próżni. Niebo zmieniło całkowicie kolor,
gdy doszło do ekplozji. Przecinały je już drony myśliwskie Predator i
rozpoznawcze Phaeton, poszukując jednostek Kolektywu generujących anomalię,
które podkradły się tak blisko, nie wykryte przez czujniki sieci matematycznej
obrony wybrzeża. Arciniegas bardziej interesowało co innego. Wyrwali się
właśnie z pola eksplozji wybuchu, uwalniając od przyciągania ziemskiego. Nie
zwróciła uwagi, na to że są już w stanie nieważkości, gdy wraz z Jonesem
usiłowali przewidzieć nowy kurs, wiedząc, iż minęli okno startowe, prowadzące bezpieczną
trasą do ISS.
Dostrzegł to pierwszy.
- Idziemy nad Europę – powiedział. Nim zdążyła mu
odpowiedzieć, zaskrzeczało radio.
- Houston, mamy problem – wcisnęła przycisk
nadawania.
- Lincoln, wyliczamy wektor podejścia – usłyszała w
odpowiedzi. – Podaj status.
- Statek i załoga nietknięta – powiedziała,
spoglądając na wskaźniki, ignorując informacje o niewielkim uszkodzeniu
poszycia, na zewnętrznym pancerzu ablacyjnym. Nie powiększało się, a osłona
spełniła na razie swe zadanie po wyjściu z atmosfery. Po chwili sprawdziła
odczyty z modułu pasażerskiego – Ładunek także – dodała, spoglądając na 12 wykresów
linii życia, kreślonych na podstawie odczytów ze skafandrów. Odetchnęła
głęboko, gdy radio znowu się odezwało.
- Lincoln, idziecie kursem na terytorium wroga.
Wejdziecie 5000 mil w głąb obszaru kontrolowanego przez przeciwnika. Czekajcie – głos zamilkł.
Po tym wszystkim mogła jedynie zacząć znowu kląć i
spróbować dokonać korekty kursu mając nadzieję, że ręcznie uda się zmienić go
na tyle, by okazał się wystarczający do powrotu na terytorium Sojuszu. Niewiele
jednak więcej mogli zrobić do czasu zakończenia obliczeń przez sieć.
- Uprzedźmy lepiej naszych wojaków – odezwał się
milczący dotąd Scobee. Skinęła ponuro, wciskając przycisk interkomu.
- Majorze Gow – rozległ się w module poniżej jej
zniekształcony metaliczny głos. – Tu kapitan Arciniegas. Podczas startu na
naszej trasie otworzyła się anomalia grawitacyjna. Udało nam się wyrwać, ale
korekta kursu zmieniła nasz wektor podejścia. Nie lecimy już na ISS, w tej
chwili siła bezwładności niesie nas w kierunku „Rewolucji”…obiektu Europa.
Czekam na dane z Houston i Deep Space, w oparciu o nie podejmiemy działania. To
wszystko, przykro mi, że nie mam lepszych wiadomości – umilkła.
Gow nie dał po sobie poznać, że informacje go
zmartwiły. Żołnierze wpatrywali się w niego pytająco.
- Nic nie możemy zrobić – powiedział, wiedząc iż
czekają na jego słowa. – Sugeruję sen i odpoczynek – to powiedziawszy przymknął
oczy. Kowalski pokręcił głową z niedowierzaniem. Zakrwawiony znowu zaklął, po
raz kolejny uciszony przez sierżanta.
- Co się dzieje? – zapytała zaniepokojona Satya.
Kowalski zagryzł wargi.
- W skrócie, Kolektyw odpalił na naszej drodze
anomalię, a „Lincoln” musiał zmienić kurs, żeby jej uniknąć. Gdybyśmy w nią
wpadli w najlepszym wypadku obróciło by nas i posłało w innym kierunku, w
najgorszym siły grawitacyjne rozerwałyby nas na miejscu.
- Anomalię grawitacyjną? Nad Florydą?
- Od kiedy nauczyli się je wykorzystywać walą nimi
gdzie popadnie – zakrwawiony znowu splunął. – W Australii zdejmowali nam całe
lotnictwo. Drony nie miały szans.
- Nasi odpalili w jej kierunku rakiety próżniowe,
dlatego nami tak szarpało – kontynuował Kowalski. – Wyszliśmy cało, ale zniosło
nas z trasy do ISS. Czekamy, aż matematyka w Houston obliczy nam możliwość
uruchomienia silników korekcyjnych, z możliwie najmniejszą stratą paliwa.
Wiedziała o czym mówi. W kosmosie posługiwano się
siłą bezwładności, silniki służyły jedynie nadaniu odpowiedniego pędu i
kierunku masie statku, zbiorniki okrętów desantowych nie były duże, stąd
konieczna była oszczędność ich zawartości. Możliwe to było dzięki dokonywanym
precyzyjnym wyliczeniom sieci matematycznych eniaków.
- A obiekt Europa? – zapytała.
- Stacja bojowa komuchów – odpowiedział zatroskany
Kowalski. – Wszyscy i tak nazywają ją tak jako oni – „Rewolucją”, strzeże
przestrzeni nad środkowo-wschodnią częścią kontynentu. Lecimy wprost na nią,
gdy przyjdą obliczenia, zmienimy kurs.
- To chyba dobrze?
- Nie do końca – odparł. – Będziemy za blisko nich.
Będą do nas strzelać.
- Przecież od prawie dwóch lat mamy rozejm! –
żachnęła się. – Nie uznają chyba przelatującego statku za atak?
- Bądźmy szczerzy, prom idący kursem wprost na ich
teren? – rzucił z sarkazmem zakrwawiony. – My byśmy na pewno uznali to za atak.
Cała nadzieja, że nie trafią.
- Nie mają eniaków – pocieszył Kowalski. – Oni
obliczają ręcznie. Trafienie w ruchomy cel, podążający chaotyczną trasą, nie
jest dla nich takie proste, jeśli kapitan Arciniegas będzie odpowiednio
manewrować.
- Więc chyba nie mamy się czym martwić? – zapytała
Satya siląc się na spokój.
- Mamy – znowu włączył się zakrwawiony. –
Manewrowanie oznacza stratę paliwa, może nie udać nam dotrzeć się do „Deep
Space”. Gorzej jeśli znajdziemy się w zasięgu działek.
- Działek?
- Pieprzone działka NR – wyraźnie się zirytował się.
– Kaliber 45, wystrzeliwuje do 1000 pocisków w ciągu minuty, każdy przebywa pół
mili w ciągu sekundy, po zniszczeniu pancerza ablacyjnego robi dziurę wielkości
pięści. Komuchy rozwiązały jakoś problem odprowadzenia temperatury w próżni, z
niewiadomych przyczyn ich stacje i statki nie zmieniają przy strzale położenia,
choć powinna zostać odrzucona, więc są w stanie trafić bez problemu nas jak
kaczkę na…
- Od kiedy zrobiłeś się taki obkuty z fizyki? -
zainteresował się Kowalski.
- Od kiedy denerwuję się tym na co nie mam wpływu, a
na lot promu nie mam nigdy. Zacząłem więc o tym czytać. Chcę po prostu przeżyć.
- Po prostu mają lepszą mechanikę – wzruszył
ramionami Kowalski.
- Po czyjej ty właściwie jesteś stronie, kapralu? –
rzucił żołnierz o śniadej karnacji, siedzący na wprost nic, do którego należał
pechowy magazynek.
- DiStefano, powiedz jeszcze jedno słowo, a tak ci
dowalę, że nie pozna cię to coś, co mylisz ze swoją kobietą – rzucił zimno
Kowalski. Jego oponent wybrał milczenie, a kapral zwrócił się ponownie do
Satyi: - Proszę o wybaczenie, doktor Nayada, jestem dość drażliwy na tym
punkcie, mój wujek został po tej stronie po Drugiej Wojnie Światowej, był
członkiem elitarnego oddziału spadochroniarzy, który walczył w Holandii, potem
przyjechał do reszty naszej rodziny w Idaho. Po wojnie rozwiązano brygadę,
ignorując ostrzeżenia, że czerwoni szykują się do ataku na Europę. Gdy
odtworzono SBS podtrzymałem rodzinną tradycję.
– Proszę mówić mi Satya – powiedziała, czując, że
mówi to, bo wbrew temu co chce jej pokazać, jest zdenerwowany. Nie chciała wysłuchiwać
skróconej opowieści o tym jak uciekinierzy z krajów słowiańskich ostrzegali
wszystkich przed Rosjanami, lecz nikt nie chciał ich słuchać, do czasu aż do
władzy doszedł Beria, którego jedną z pierwszych decyzji atomowe bombardowanie
Polski i Węgier. Większość Słowian jakich poznała prędzej czy później
powtarzała tę samą opowieść, powtarzając, iż świat byłby dużo lepszym miejscem,
gdyby od początku słuchano ich rad i
wojny nie zakończono w Berlinie, miast tego maszerując dalej na Moskwę.
Postanowiła zmienić temat. – Oni mają te swoje machiny, ale za to my mamy
komputery.
- O tak, na pewno pieprzone komputery nas uratują! –
rzucił zakrwawiony nieco historycznym tonem.
- Sierżancie! – rozległo się krótkie warknięcie.
Zauważyła, iż Gow otworzył jedno oko. W jego głosie brzmiała wyraźna
dezaprobata.
- Baumann, czyszczenie kibli próżniowych po przybiciu
do ISS – oznajmił czarnoskóry. – Kowalski, mówię po raz ostatni, skoro z
jakiegoś powodu zostałeś podoficerem, naucz się jak uciszać tą bandę
dziewczynek. Cisza! Przestańcie zachowywać się jak panienki, z całym
szacunkiem, proszę panią o wybaczenie, weźcie przykład z pani doktor, w
przeciwieństwie do was wyszkolonych żołnierzyków jest cywilem i w ogóle nie
panikuje – jakimś cudem udało się powiedzieć mu to wszystko w jednym zdaniu,
nie nabierając oddechu, gdy wyrzucał z siebie słowa niczym serie karabinu
maszynowego.
Nie miał racji, panikowała całkowicie i w pełni, po
prostu starała się nie ujawniać, nie chcąc pokazać żołnierzom, jak bardzo się
boi. Nie miała pojęcia co tu właściwie robi, jeszcze kilka dni temu miała swój
ogród, kwiaty, kota, posadę na uczelni, badania naukowe, a teraz znalazła się
nagle z dala od domu, zamknięta w metalowej puszce, wyniesionej na orbitę,
podążającej w kierunku wrogiego terytorium, niosącą na pokładzie ją i kilku
żołnierzy, których większości imion nawet nie poznała. Zamknęła więc oczy,
wiedząc jednak, iż nie będzie w stanie posłuchać rady majora, skupiła się więc
na powtarzaniu konstrukcji lingwistyczno-matematycznych, układając wszystko w
sieć relacji, usiłując pojąć to, co niezrozumiałe. Jej umysł uciekał jednak wciąż
w kierunku „Rewolucji”, czekającej na nich w mroku. Miała nadzieję, że wróg nie
zacznie do nich strzelać, trwał przecież jeden z najdłuższych od początku wojny
rozejmów, liczący już kilkanaście miesięcy. Zdawała sobie jednak sprawę jak
bardzo jest to nierealne. Pamiętała, że stacja wroga stanowi część jego sieci
bojowej i jest w pełni uzbrojona.
Kapitan Arciniegas, pilot Jones i nawigator Scobee patrzyli
na komplet danych, spływających z telemetrii satelitarnej, aktualizujących
informacje zawarte w pakietach taktycznych przesłanych do matematyki
„Lincolna”. Nie musieli ich weryfikować, wiedzę o siatce przeciwnika mieli w
małym palcu. „Rewolucja” była częścią geostacjonarnego układu otaczającego
centralną stację „Ałmaz”, orbitującą nad Moskwą. W jej bezpośrednim zasięgu
pozostawały inne stacje, połączone z nią ciasnym pierścieniem od Arktyki przez
Hindukusz po Afrykę, zapewniające ochronę przed atakiem. Stacje mogły
wyprowadzić kontruderzenia, powstrzymać nadlatujące rakiety, a przede wszystkim
polowały na wrogie satelity i drony rozpoznania, wypatrujące przemieszczeń
wrażych wojsk, na szachownicy teatru wojny. Druga strona nie pozostawała
obojętna, usiłując nie dopuścić, by sputniki wypatrzyły zbyt wiele. Dzięki
matematyce ISS bezbłędnie trafiano rakiety, który sporadycznie usiłował
wystrzelić wróg w kierunku ich przestrzeni. Program kosmiczny aliantów był bardziej
zaawansowany, a koordynacja sieci matematycznej umożliwiała obserwowane z
orbity atakujących oddziałów, stąd też satelity od dawna były solą w oku wroga,
nie mogącego przeprowadzić niepostrzeżenie ataku. Choć w przestrzeni kosmicznej
tamtych ograniczał brak komputerowych obliczeń, nadrobili dość szybko straty
początku wojny. Stacje klasy „Ałmaz” wynoszono na orbitę już od końca lat
sześćdziesiątych, po części usiłując z pomocą odczytów orbitalnych przeniknąć
tajemnice atomowych pustyń, niedostępnych dla jakichkolwiek czujników. Ich
podstawową rozwijaną przez lata funkcją była jednak walka, zaś w stronę jednej
z najlepiej uzbrojonych stacji podążał właśnie „Lincoln”. Jones spoglądał na
czujnik dalekiego zasięgu, telemetria jednak milczała, „Rewolucja” wciąż nie
uaktywniła swych czujników aktywnego namierzania, choć jej załoga musiała być
już świadoma nadlatującego w jej kierunku obiektu. Dawać to mogło pewną
nadzieję.
Radio się odezwało. Opuścili już atmosferę, więc ich
ich prowadzenie zostało przejęte z Houston przez stację Sojuszu.
- Deep Space, proszę o dobre informacje – powiedziała
Arciniegas.
- Milczą na próby wywołania z ISS – usłyszała w
odpowiedzi. – Próbujemy kanałem dyplomatycznym, ale na to trzeba czasu.
- Słyszę cały czas – wtrącił się Scobee. – „Deep
Space” nadaje na wszystkich kanałach
komunikat, że atak Kolektywu wyrzucił nas z kursu, nie mamy wrogich
zamiarów, żeby pozwolili nam przejść.
- Zmarnowałbyś taką okazję? – zapytała kapitan. W jej
uszach rozległo się ping, gdy matematyka statku zakończyła obliczenia. Brak
eniaka na promie dawał się we znaki, obliczenia nie postępowały zbyt szybko,
teraz zauważyła, że podjęta przez nią wcześniej zmiana kursu nie była
wystarczająca. Scobee zaczął natychmiast wprowadzać dane do komputera
nawigacyjnego. Korekta trasy nie obejmowała podejścia do ISS, na razie polegała
jedynie na odejściu od terytorium przeciwnika. Arciniegas nie czekała, odpaliła
silniki korekcyjne, widząc, iż wciąż pozostają w efektywnym zasięgu
„Rewolucji”, zahaczając dość głęboko o kontrolowany przez nią obszar.
„Lincoln” drgnął, po czym podążający przed siebie
siłą bezwładności statek zmienił pozycję. Nabrał prędkości, następnie wszedł w
pusty ciąg. W tej chwili oszczędność paliwa była jedynym słusznym rozwiązaniem,
w oczekiwaniu na postępowanie wroga.
Ten zareagował z opóźnieniem, lecz w sposób zgodny z
oczekiwaniem. Lampki kontrolne „Lincolna” zamigotały i rozległ się dźwięk
alarmu, gdy omiótł go aktywny skan.
- Deep Space, namierzają nas! – zawołała Arciniegas.
Scobee już przełączał widok na monochromatycznym monitorze na taktyczny, ukazując
„Rewolucję” wraz z krążącymi wokół niej niczym wściekłe osy sputnikami. Po
chwili stacja ożyła. Na ekranie pojawiły się kolejne punkciki, przemieszczające
się w kierunku „Lincolna”, gdy tylko znaleźli się w zasięgu sieci bojowej wroga, w ich kierunku odpalono pociski.
Matematyka statku przeszła już w tryb bojowy, włączony przez Jonesa w chwili
gdy ich namierzono. Chwilę później przed oczami Arciniegas pojawiły się
dostępne opcje zmiany kursu, momentalnie wybrała jedną z nich. W takich
chwilach żałowała, że statki kosmiczne
pozbawione były jakichkolwiek iluminatorów. Wiele dałaby za możliwość
zobaczenia tego co dzieje się w rzeczywistej przestrzeni, czując się ślepa w
zamkniętej kabinie, gdzie polegać musiała na odczytach urządzeń. Złapała
drążek, uruchomiła silnik i „Lincoln” obrócił się, schodząc z trasy rakiet
wystrzelonych w jego kierunku. Wróg na szczęście mimo upływu lat wciąż
posługiwał się głównie rakietami niekierowanymi, jednak doszedł w perfekcji w
ręcznym namierzaniu celów i przewidywaniu ich możliwych tras. Tak też się
stało, gdy tylko „Lincoln” zmienił tor lotu, chwilę później artylerzyści
„Rewolucji” obliczyli już swymi suwakami logarytmicznymi nowy namiar.
Wystrzelono kolejne rakiety, a matematyka wyrzuciła z siebie kolejną trasę lotu
po wektorze ucieczki. Arciniegas odpaliła silniki, wróg powtórzył procedurę, a
zabawa w kotka i myszkę trwała w najlepsze, gdy w ich stronę szły salwy
licznych K-17M. Zatraciła się zupełnie w błyskawicznych zmianach kursu, choć w
jej umyśle kołatała się myśl, że coś jest nie tak, pamiętała jednak, że musi
jak najszybciej się oddalić z miejsca, w które wystrzelono pocisk, ustawiając w
nim zapalnik czasowy, detonujący nawet w przypadku nie dotarcia do celu. Chwilę
potem zorientowała się, że jej opcje całkowicie się wyczerpały, a matematyka
nie przynosi żadnych rozwiązań, nie podsuwając dostępnych możliwości. Cała
okolica znalazła się w polu detonacji, gdy pociski pokryły cały obszar wokół
„Lincolna”, pozostawiając jedynie oddalenie się na bezpieczną odległość. Nie
było już innego wyjścia, odpaliła silniki i przyjęła wektor odejścia, po chwili
pozostawiając „Rewolucję” za swą rufą. Nie miała czasu zastanawiać się dokąd
zmierzają, ani wpatrywać się w zmniejszający wskutek aktywnego manewrowania
wskaźnik paliwa, musieli jak najszybciej odejść znad kontynentu europejskiego.
Wróg jednak na to czekał, ułamek sekundy wiedziała
już, że wpadli w klasyczną pułapkę, gdy na monitorze ujrzeli nowy namiar.
- Skurwysyny! – wrzasnął Scobee, wyłączając nadawanie
wezwania pomocy. Arciniegas odcięła momentalnie dopływ paliwa i silniki zgasły.
W ich stronę wystrzelono rakiety Ch-33, bezbłędnie zidentyfikowane przez bazę
danych matematyki statku. Pociski podążały w kierunku wprowadzonych
mechanicznie koordynat, aktywnie poszukując źródła promieniowania radarowego,
emisji fal radiowych, wspomagając się czujnikiem termonamierzania. Najwyraźniej
odcięli wszystko zbyt późno, gdyż Ch namierzyła się na cel, podążając ich
śladem. W tym momencie stracili już wszystkie możliwości, matematyka statku
milczała, oślepiona z braku wyłączonej dalekiej telemetrii, lecz nie pomogłaby
zbyt wiele.
Nim Arciniegas zdołała przyjąć do wiadomości, że
zostaną trafieni i podjąć działania zapobiegawcze, ujrzeli kolejny namiar,
pojawiający się znikąd między „Lincolnem” a lecącymi w jego kierunku rakietami.
40 mil od nich, na terenie przeciwnika zmaterializowała się kropka emitująca
sygnał Sojuszu.
- „Von Braun”! – powiedział po chwili Scobee, gdy
matematyka zidentyfikowała kod identyfikacyjny statku.
Choć nie mogli tego dostrzec w błysku światła
materializował się właśnie okręt wojenny; kończąc rzut fotonowy pojawiał się
właśnie w przestrzeni wroga. Przechodził w tryb aktywny uruchamiając silniki
manewrowe.
- Spieprzajcie „Lincoln”, osłonimy was! – rozległo z
głośnika.
- Muchas gracias! – rzuciła oszołomiona Arciniegas,
uruchamiając ciąg odejścia, prowadzący w kierunku ISS. Nie mogła sobie
przypomnieć okrętu o tej nazwie, jego sygnał wskazywał na klasę Apollo,
jednakże nie znała tej nazwy. Nie spuszczała oczu z telemetrii, widząc
rozkwitające na ekranie kolejne punkty. „Von Braun” wyrzucał właśnie Phaetony,
drony rozpoznania, pozbawione uzbrojenia, co wydawało się jej ruchem kompletnie
niezrozumiałym. Służyły wyłącznie do zwiadu, zastępując satelity na krótkich dystansach,
latając po zaprogramowanej trasie. Ich użycie wydawało się desperackim ruchem,
bowiem pomknęły na chaotycznych kursach, nie mogąc uzgodnić zaprogramowanej
trasy z danymi telemetrycznymi, najwyraźniej wprowadzono im dane zupełnie
innego miejsca w przestrzeni, a nikt nie próbował ich zmienić drogą radiową. Po
chwili wszystko stało się jednak jasne, gdy znalazły się na torze
niekierowanych pocisków. Rozłożyły się szerokim wachlarzem czujników,
wystrzelonych na sygnał nadany z odchodzącego „Von Brauna”. Chwilę później
doszło do kolizji i przestrzeń rozbłysła licznymi wybuchami, kiedy salwa
detonowała przedwcześnie. Jedna z kropek przetrwała, Ch-33 wciąż mknęła w ślad
za „Lincolnem”. Przeszła mile od wybuchających kaskadowo rakiet, wytrwale
utrzymując przekazany przez „Rewolucję” namiar. Nagle jednak zwolniła, po czym
wybuchła, daleko od statku, detonując przedwcześnie, gdy „Von Braun” użył swej
wiązki energetycznej. Skoncentrowany promień cieplny wcelowany w rakietę
podniósł jej temperaturę, doprowadzając do eksplozji.
Siatka taktyczna na monitorze pokryta teraz była
śladami szczątków, nie pozwalając dostrzec „Rewolucji”. Nie mieli pojęcia czy
stacja strzela, choć nie miałoby to sensu, bo zeszli już z terenu zasięgu i
obszaru wroga. Odchodzili znad Europy, za nimi podążał „Von Braun”. Daleka
telemetria nie istniała, przestrzeń składała się z drobnych punkcików,
znaczących miejsca wybuchów.
- „Lincoln”, kurs powrotny na ISS – rozległo się z
„Von Brauna”. Po chwili ten sam męski głos dodał – Potwierdźcie, że ładunek
jest cały, Deep Space mocno się niepokoi.
Dopiero teraz dostrzegli, migoczący przycisk
wywołania, który Arciniegas ignorowała od momentu rozpoczęcia szalonych
manewrów w polu zasięgu stacji.
- Żyjemy – powiedziała do Jonesa. – Co tu się
właściwie dzieje? – zapytała po chwili.
- Powiedziałbym, że nasz ładunek to coś bardziej
ważnego, niż pluton marines – odpowiedział. – Nie widziałem jeszcze, żeby na
pozycję przeciwnika desantował się okręt, aby ocalić niewielki transport.
- Właściwie, co to za okręt? – zapytał Scobee. – Nie
mam danych w matematyce, nazwę przesyła
ich transponder. „Von Braun”? Sygnał wskazuje na Apollo, ale jak oni zdołali
obliczyć dane rzutu fotonowego prosto w to miejsce? Przecież to zajmuje
godziny!
Nim zdążyła odpowiedzieć, ponownie rozległ się dźwięk
alarmu. Na ekranie pojawił się migający na czerwono punkt, wynurzający się z
fali zakłóceń spowodowanej eksplozją. Poruszał się po elipsie idąc w ich
kierunku.
- Sygnał przeciwnika – mówił Scobee. – Klasa Woschod,
uzbrojenie aktywne.
Arciniegas przypomniała sobie wreszcie o centrum
kierowania lotów.
- Deep Space, tu „Lincoln” – nadała. – Wszyscy cali,
ładunek nienaruszony, za rufą mamy Woschoda. Doścignie nas w ciągu pięćdziesięciu
minut.
- „Lincoln”, trzymać kurs na ISS – brzmiała odpowiedź.
- „Krasnyj Oktiabr” – Scobee podał identyfikację
sygnału z bazy. „Czerwony Październik”, okręt wojenny.
Ponownie sięgnęła do przycisków, walcząc z
nieważkością, by wyłączyć uruchomione przed chwilą radary, nadajniki i silniki.
Wyłączenie tych ostatnich niewiele dawało, w próżni wysoka temperatura
utrzymywała się dłużej, pociski naprowadzane termonamierzaniem była jednak w
stanie oszukać wystrzeliwując pakiety cząstek wysokoenergetycznych, których
emitowane ciepło myliło rakiety, nakierowujące się wprost na nie. Jednak wróg
przede wszystkim polegał na sprawności własnych artylerzystów, którzy
wyćwiczeni w toku wieloletnich walk z łatwością dokonywali obliczeń dzięki
mechanicznym suwakom, licząc funkcje kwadratowe równie sprawnie jak sieci
matematyczne łączonych eniaków Sojuszu. Czynnik ludzki jak dotąd okazywał się
nierzadko elementem całkowicie nieprzewidywalnym dla probabilistyki komputerów.
Tym razem jednak nie oni byli celem, Woschod szedł
wprost na „Von Brauna”, namierzając się na jego ślad termiczny, zostawiany
przez uruchomione silniki, ustawiając się doń pancernym dziobem, aby uniknąć
trafienia promieniem energetycznym we wrażliwe części statku. Jednocześnie
odpalał pociski niekierowane, którym Apollo zaczął schodzić z drogi, zmieniając
kurs. Wówczas w jego stronę pomknęły dwie wystrzelone Ch-33, zostawiające na
skanerach charakterystyczny ślad. „Von Braun” nie pozostał dłużny.
- Torpeda w przestrzeni! – zameldował Scobee, gdy
odpalono dwa pociski typu ASAT, które poszły łukiem w kierunku przestrzeni przeciwnika,
idąc po szerokiej paraboli z dala od Woschoda, wymijając go o dziesiątki mil.
Tam uzbroiły się, nawracając w kierunku celu. Pomknęły slalomem, kręcąc
piruety, prowadzone przez mechaniczne sterowniki. W tym czasie niekierowane
rakiety dosięgły obszaru, w którym jeszcze niedawno znajdował się „Von Braun”.
Tam eksplodowały, gdy uaktywniły się ich czujniki zbliżeniowe, a z „Czerwonego
Października” przesłano sygnał wyzwalający ładunki. Pociski łańcuchowe rozpadły
się na odłamki, które poniosło w każdym możliwym kierunku. Dosięgły „Von
Brauna”, przebijając pancerz ablacyjny.
- Dostali – zameldował Scobee. – Mają uszkodzenia,
wykrywam dekompresję – powiedział, gdy uruchomiony na powrót skaner wychwycił
cząstki powietrza. „Lincoln” wciąż oddalał się od miejsca walki, podczas gdy
Apollo obracał się w kierunku Woschoda, co sprawiło, iż Ch-33 straciła namiar.
Minęła „Von Brauna” o mile, szukając innego aktywnego celu, zaś najbliższym był
„Lincoln”. Nim jednak zdążyła zdjąć nowy namiar dosięgła go wiązka energetyczna.
Druga Ch-33 eksplodowała przed celem, ścigając pakiet wysokoenergetyczny. W
chwilach takich jak ta, Arciniegas zgrzytała zębami, z jednej strony wiedząc,
iż pozostawiają statek Sojuszu na pastwę wroga,
z drugiej pamiętając, że nie mają żadnego uzbrojenia. Nie miała żadnej
sposobności przyjść z pomocą „Von Braunowi”. Mimo tego co ją spotkało ze strony
NASW, jakaś jej część marzyła o następnej walce, zagrzewana przez atmosferę
rozgrywającej się bitwy, zapominając o piekle wojny w jakiej przyszło jej teraz brać udział, na którą ją zesłano. Walki
w Wietnamie, nad Hindukuszem i Gangesem, gdzie omal nie zginęła startując
„Lincolnem”, gdy niebo przecinały Strieły, powoli zacierały się w jej
wspomnieniach. Mogła jedynie bezsilnie patrzeć, jak Apollo obrywa, wpatrując
się w skanery, nie mogąc w żaden inny sposób niczego dostrzec w przestrzeni
zewnętrznej. Choć skutek działań wojennych termodynamika ziemska została nieco
zmieniona, nadal nie pozwalała na umieszczanie iluminatorów w statkach
desantowych mogących przekraczać atmosferę. Zasady naginały się także nieopodal
Ziemi, choć ich stopień nie był już tak znaczny. Z kolei w statkach bojowych
brak było iluminatorów wskutek pragmatyki, bowiem zbyt łatwo ulegały przebiciu
wskutek trafienia.
Pociski ASAT zbliżyły się do celu, wówczas jednak
Woschod uruchomił działka NR przecinając przestrzeń seriami pocisków kalibru 45
związkowych milimetrów. Pierwsza rakieta wpadła w krzyżowy ogień i
eksplodowała, procesor drugiej rozpoznał zagrożenie i rozpoczął slalom ścigany
przez ogień osłonowy „Czerwonego Października”. Zestrzelił on pocisk
kilkanaście mil od celu, co sprawiło, że eksplodujące szczątki pomknęły w jego
kierunku, odbijając się jednak od jego burty. Gnoje, jak zwykle ich statki są
prymitywne i toporne, lecz podobnie jak ich czołgi dużo lepiej opancerzone,
pomyślała. Woschod nie rezygnował idąc wprost na „Von Brauna” chcąc wziąć go w
zasięg swych działek, a także osiągnąć dystans, z którego niemożliwa będzie
ucieczka spod salwy niekierowanych rakiet, pokonujących kilka mil w ciągu
sekundy. Apollo trafił go rakietą wprost w dziób, którym „Czerwony Październik”
był doń ustawiony, jednak wybuch w miejscu, gdzie warstwy metalu były
najgrubsze, nie wyrządził mu żadnej szkody.
Ping!
- Dwa wrogie namiary – poinformował Scobee. W
przestrzeni przeciwnika pojawiły się czerwone kropki, opuszczając obszar
zakłóceń spowodowanych pierwszymi eksplozjami – Klasa Wostok.
Nie reagowali dwa lata, jednak nie próżnowali. Jak
zwykle w swej paranoi odpowiadali błyskawicznie, obawiając się tego co uczyni
im towarzysz Beria, jeśli zawiodą. Arciniegas była gotowa dać uciąć sobie rękę,
że w drodze są już Sojuzy utrzymywane w gotowości w strefie obronnej Ałmaza.
Woschod odpalił właśnie kolejną salwę.
Wówczas „Von Braun” uczynił coś niespodziewanego.
Reprezentująca go na ekranie kropka gwałtownie przemieściła się o kilkaset
dobrych mil.
- Co to było? – zapytała zdumiona Arciniegas.
- Wyglądało jak przemieszczenie fotonowe – powiedział
nie mniej zdziwiony Jones.
- Nie mogli wykonać rzutu w tak krótkim czasie od
poprzedniego i na tak krótką odległość – powiedział pewnie siebie Scobee. –
Fizyka na to nie pozwala. Powiedziałbym, że to coś w rodzaju dopalaczy.
- Dopalaczy? – Jones był sceptyczny. – A na to fizyka
by pozwoliła? Przeciążenie by ich zabiło, kompensatory bezwładności nie
zniosłyby takiego skoku prędkości.
Cokolwiek zrobił „Von Braun” sprawiło, iż miał teraz
Woschoda ustawionego do siebie bokiem. Kilkanaście sekund później to
wykorzystał, używając wiązki energetycznej. Mimo odległości i faktu, iż jej
koncentracja z tego powodu się rozmyła strzał podniósł temperaturę silników
„Czerwonego Października”. Czerwony punkt rozjarzył się i zaczął pulsować, gdy
jeden z nich wybuchł. Apollo odpalił natychmiast w jego kierunku rakietę
Sidewinder i kolejny pocisk ASAT, które pomknęły wprost w kierunku celu, a gdy
„Von Braun” na silnikach manewrowych zaczął odchodzić w ślad za „Lincolnem”, w
kierunku przestrzeni Sojuszu. Woschod uruchomił działka burtowe, a NR zdołały
zdjąć dwa pociski, trzeci jednak klucząc między salwami trafił wprost w silniki
powodując kolejną eksplozję, która
zatrzęsła statkiem, uniemożliwiając celowanie z działek. Sprawiło to, że pocisk
ASAT trafił w zamierzone miejsce. Rufa Woschoda wybuchła, ciskając nim w bok,
zmieniając w martwą skorupę, pozbawioną możliwości jakiegokolwiek samodzielnego
lotu. Załoga prawdopodobnie przeżyła, jeśli nie zabiło jej przeciążenie
spowodowane eksplozją. Wrak „Czerwonego Października” leciał teraz w stronę
Rewolucji, nie mając jak się zatrzymać, nie mogąc samodzielnie manewrować. „Von
Braun” odlatywał, pozostawiwszy ten problem do rozwiązania związkowym
inżynierom, pragnącym być może ocalić i wyremontować statek. Wostoki zatrzymały
się na granicy sieci wojennej, nie wiedząc z czym mają co czynienia, zdumione
nie mniej manewrem Apolla, niż Arciniegas. Odetchnęła. Wyglądało na to, że ich
problemy na razie ustały. Sprawdziła odczyty, telemetrię, stwierdzając, iż prom
nie ma kolejnych uszkodzeń, a przed nimi pozostaje kilkunastogodzinny lot w
kierunku przestrzeni Sojuszu i ISS. Radio ożyło, wołało ich Deep Space i „Von
Braun”.
W kabinie poniżej spokój panował już od dobrych
kilkunastu minut, pasażerowie modułu choć nieświadomi bitwy rozgrywanej w
przestrzeni nie odczuwali od dłuższego czasu przeciążeń, uświadamiając sobie,
że zagrożenie minęło, a Lincoln nie musi już manewrować. Głos Arciniegas zdawał
się tylko potwierdzać sytuację.
- Majorze Gow, dla pana informacji, uciekliśmy spod luf przeciwnika, bez strat własnych, okręt klasy Apollo zdjął im jednego Woschoda. Podążamy jałowym ciągiem od ISS, opóźnienie wyniesie dwanaście godzin – kobieta na chwilę umilkła, po czym dodała z wahaniem: - Z informacji, które dostajemy… Wróg zerwał rozejm. Atakuje na froncie europejskim i afrykańskim, mobilizuje się w przestrzeni. Nie wiem z jakiego powodu wasza misja jest taka ważna, ale stała się przyczyną ponownego wybuchu wojny.
Wszyscy marines spojrzeli na Satyę, a ona zarumieniła się, nie wiedząc co powiedzieć. Nie miała pojęcia z jakiego lot w kosmos zwykłej bibliotekarki został potraktowany jako casus belli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz