poniedziałek, 13 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 11

 11.

Arciniegas musiała przyznać, że okręt jest naprawdę szybki, gdy rozpędzili się do piętnastu mil na sekundę i z każdą chwilą zwiększali dystans dzielący ich czterech Woschodów, które pozostawili daleko za sobą, penetrujących miejsce eksplozji jądrowej w poszukiwaniu „Von Brauna”. Wciąż nie mogła przestać dziwić się jego błyskawicznie działającej matematyce uruchomionej na eniaku Everetta, nigdy w życiu nie widziała by komputer dokonywał ekstrapolacji tak szybko, co sprawiło, że zaczęła się zastanawiać jaki byłby w walce. Wiedziała jednak, że nie będzie mogła tego sprawdzić. Celem statku był najbliższy z przekaźników Hermesa, według ostatnich posiadanych danych znajdujący się nieopodal jednej z asteroid krążących nieopodal Marsa. Czujniki przekaźnikowe w ciągu kilkunastu lat rozsiano w całym układzie słonecznym, wystrzeliwując je zarówno z ISS jak i ze statków kosmicznych przemierzających przestrzeń kosmiczną tworząc w ten sposób sieć przekaźników radiowych niezmiernie trudnych do wykrycia, pozbawionego jakiegokolwiek napędu, aktywnych jedynie w chwili nadawania szyfrowanego sygnału. Pozwalało to także zachować bezpieczeństwo statkom NASW, bowiem wróg nawet jeśli wykrył źródło emisji, docierał do jednego z czujników, nie wykrywając jednostki, która rozpoczynała nadawanie. Przeciwnik, czynił z nich wówczas cel treningowy dla Wostoków i Woschodów, inne ginęły zderzając się z asteroidami lub kosmicznym śmieciem. Wówczas jednak zastępowano je posyłając w kosmos kolejne, sprawiając iż sieć umożliwiała w każdej chwili nawiązanie połączenia z ISS, choć oczywiście nie zdołano w żaden sposób sprawić, by fale radiowe poruszały się szybciej niż prędkość światła, obecnie wynoszącej nieco ponad 185 tysięcy mil na sekundę. Próby posyłania wiadomości przez rzut fotonowy uniemożliwiała konieczność wykonywania ciągłych obliczeń niezbędnych dla wykonania przemieszczenia świetlnego, poprzestano więc wyłącznie na wystrzeliwaniu tą drogą kolejnych przekaźników przy użyciu generatorów kwantowych ISS, zadowalając się na możliwością wymiany informacji w układzie słonecznym polegającej na długim oczekiwaniu na odpowiedź.

„Von Braun” nawiązawszy połączenie z najbliższym przekaźnikiem przesłał zakodowaną wiadomość do CINSPAC, dowództwa NASW mieszczącego się na ISS. Informacja jak zawsze musiała być zwięzła i ograniczona, w trzech zdaniach Arciniegas zawarła informację o śmierci Christiansena i sześciu członków załogi oraz Shelby’ego, sabotażu i wysoce prawdopodobnej obecności szpiega na pokładzie, tymczasowym objęciu dowództwa, które przekazuje właśnie Sikorskiemu. Poinformowała o ucieczce przed Woschodami, prosząc o otwarcie opcji powrotu w przestrzeń ISS, na ustalone wcześniej koordynaty. Po namyśle zdecydowała się nie podawać swej obecnej pozycji, zarażając się nieco paranoją zmarłego Shelby’ego. Zgoda na wykonanie rzutu była w zasadzie jedynie formalnością, poleciła więc Gellertowi na sprawdzenie generatorów.  Był to jej ostatni rozkaz. Dopilnowała jedynie by wiadomość przesłano, poczekała aż „Von Braun” i Hermes wymienią protokoły szyfrowania kwantowego, uwierzytelniając się jako maszyny Sojuszu. Nadawanie było jedyną możliwością by wykryć czujniki, co przeciwnik skrzętnie wykorzystywał, prowadząc zawsze nasłuch podczas przemierzania przestrzeni. Tym razem jednak uruchomiona wreszcie aktywna telemetria dalekiego zasięgu nie pokazała żadnej reakcji, więc Arciniegas zwolniła swój fotel. Pozostawało poczekać na odpowiedź, co miało zająć kilka godzin, w ciągu których „Von Braun” mknął niesiony siłą bezwładności przez przestrzeń oddalając się od miejsca spotkania z Woschodami, pozostawiając na prawej burcie Marsa, cel ich niedoszłej ekspedycji. W kolejnych pakietach przesłano informacje zawierające listę poległych oraz skrócony opis tego co spotkało statek, wraz z podjętymi działaniami przywracającymi jego funkcjonalność.

Sikorsky wciąż był blady, mimo prowizorycznych zabiegów wykonanych przez marine Vasquez, która poinformowała ją, iż na wstrząśnienie mózgu nie pomogą żadne opatrunki, jedynie leżenie, o ile oczywiście nie jest to krwiak wewnątrzczaszkowy. Arciniegas postanowiła przyjąć do wiadomości tę pierwszą diagnozę, uznając iż nie może pozwolić, aby Sikorsky nie doprowadził okrętu do portu, po tym jak ustały już rozkazy wydane przez Shelby’ego. Obniżyła fotel do pozycji półleżącej, kazała wziąć mu się w garść, bezceremonialnie kazała wejść po drabince, życzyła Triptree dużo zdrowia i powodzenia pozostałym, po czym udała się w kierunku „Lincolna”. Pozostawiła za sobą mostek oddychający swobodnie w atmosferze oczyszczonej przede wszystkim jej odejściem, z poczuciem ulgi, iż krótkotrwała szopka dobiegła końca. Miała jeszcze do zrobienia coś, co musiała dotąd odkładać, więc nieco zirytował ją fakt, iż eskortuje ją marine Malarkey, sama jednak poleciła aby nikt nie zostawał sam i musiała przyznać, że Gow potraktował ten rozkaz poważnie. Na każdym pokładzie stało dwóch marines, kolejnych dwóch znajdowało się maszynowni wraz z Gellertem, Scobeem i Jonesem, chwilowo awansowanymi na pomocników mechanika, celem sprawdzenia systemów oraz urządzeń statku. Pozostali skupili się wraz Gowem w głównym pomieszczeniu oraz z Everettem przy eniaku. Minęła O’Harę stojącego przy śluzie i wkroczyła na pokład „Lincolna”, teraz martwego i ciemnego. Marine podążył za nią, obserwując jak przechodzi do kabiny, gdzie matematyka pozostawała w uśpieniu, zupełnie nieprzydatna po uaktywnieniu eniaka „Von Brauna”. Sięgnęła po Jacka Danielsa, po czym ruszyła z powrotem.

- Poczęstowałabym cię, ale jesteś na służbie – poinformowała O’Harę. – Nie chcę wywierać na ciebie złego wpływu.

- Czy na pewno to dobry pomysł, proszę pani? – zapytał z lekkim tylko naciskiem.

- Bez obaw, wracamy do domu – odparła.

Opuściła „Lincolna”, po czym otworzyła właz w podłodze, schodząc w dół po schodkach, do niewielkiego pomieszczenia ładowni, mieszczącego się poniżej. Musiała się schylić by nie uderzyć głową w sufit, po czym siadła na podłodze czekając, aż uruchomią się światła. Popatrzyła na ułożone rzędem ciała, włożone do czarnych worków, jakie marine przezornie zabrali na swą misję, w liczbie równej członkom ich oddziału. Wykorzystano je dla personelu NASW, bezceremonialnie przypinając pasami, by nie zaczęły tańczyć podczas kolejnej utraty grawitacji. Otworzyła flaszkę, by zmierzyć się z tym czego unikała przez ostatnie godziny.

- Wasze zdrowie – powiedziała, pociągając solidnego łyka, choć przez myśl przemknęło jej, że picie whisky bez lodu jest ostatecznym symptomem upadku. Poczuła palenie w gardle, ciesząc się, że jeden z najdłuższych okresów trzeźwości w swym życiu w ciągu ostatnich kilku lat pozostawia za sobą. Otarła usta. Zrobiła już swoje, jedyne co jeszcze mogła zrobić, to dorwać skurwysyna, który był odpowiedzialny za śmierć personelu NASW i Christiansena. Nie znała go długo, ale wywarł na niej dobre wrażenie. Zdaje się, że pozostawił żonę i jakieś dziecko, o ile dobrze zrozumiała to, co wymknęło mu się podczas ich przelotnej znajomości, którą NASW zmieniło na moment w nieco dłuższą koabitację dwóch kapitanów. Dowódcy okrętu zwiadowczego u szczytu swej kariery i staczającej się byłej komandor, robiącej dobre wrażenie podczas lotów transportowcem desantowym. Który prawdopodobnie prędzej czy później zostanie zestrzelony, choć nie nad Marsem, gdzie miała szansę zapisać się w historii. Nie miała wątpliwości co nastąpi dalej, misji na czerwoną planetę nie żałowała, bo czasy gdy rozkazy stanowiły dla niej wyznanie, prowadząc do chęci wykazania się, miała już za sobą. Odczuwała jedynie złość na myśl o tym, iż nie zdoła sama dopaść zdrajcy, bo miała olbrzymią ochotę wymierzyć mu osobiście sprawiedliwość. Za Christiansena, a także by poprawić swoje samopoczucie. Zastanowiła się, statystycznie gdyby zaczęła rozstrzeliwać po kolei wszystkich obecnych, prędzej czy później trafiłaby na właściwą osobę. Myśl ta jednak nie poprawiła jej nastroju, znowu spojrzała na worki, nie wiedząc, w którym znajduje się Christiansen. Uniosła butelkę, jednak tym razem nie napiła się.

- Kurwa – powiedziała, stwierdzając, iż ochota na nawalenie się  właśnie jej minęła. Przechyliła flaszkę, zamierzając wylać jej zawartość, po czym zreflektowała się. Zakręciła ją i podała O’Harze.

- Wypijcie po jakiejś misji – poleciła, po czym wspięła się na górę i udała na „Lincolna”. Wyciągnęła się w ciemności w swoim fotelu, uznając iż z opanowaniem sytuacji na „Von Braunie” nie poszło jej najgorzej, choć wyszła nieco z wprawy i popełniła sporo błędów. Na szczęście dowódca eskadry Woschodów także był tylko człowiekiem. Przykryła się bluzą munduru i poszła spać. Należał się jej odpoczynek.

Spała także Satya Nayada, która obudziła się jakiś czas później. Stwierdziła, iż niestety wciąż pozostaje w ciasnym pomieszczeniu eniaka, w kosmosie, na pokładzie statku kosmicznego, zamknięta w ciasnych ścianach, otoczona przez nieskończoną przestrzeń, pełną niebezpieczeństw, pośród niezbyt komfortowego półmroku. Tym razem nic się jej nie przywidziało, przez chwilę jej umysł wciąż błądził pozostając w półśnie, skupiając się na kimś każącym wykonywać jakieś polecenia, w świecie gdzie walkę toczyły ze sobą sylwetki należące do żołnierzy uzbrojonych w karabiny. Był tam ktoś komu miała pomóc, uciekający przed wszechogarniającym świat mrokiem, jednak wszystko to zniknęło, zostało całkowicie wyparte z jej pamięci, w sposób w jaki można jedynie wyprzeć senne marzenia. Powracała do rzeczywistości czując, że jest głodna i spragniona, choć jej głowa wciąż pulsuje niewielkim bólem. Vasquez wciąż patrzyła na nią niechętnie, podczas gdy Baumann chrapał. Coertzee i Everett dyskutowali zaś w najlepsze. Gdy zaspokoiwszy nieco swe potrzeby suchym prowiantem powróciła do pomieszczenia, wymieniwszy kilka zdań z majorem Gow, emocje w dyskusji sięgały zenitu.

- Wie pan doktorze, że to się tak nie skończy? – zapytał Coertzee. – Nie można robić idiotów z CIA, a to jak koncertowo zrobiliście z nas durniów będzie miało swoje reperkusje.

- Skoro nie może pan pojąć wagi tej misji, proszę winić NASW – powiedział wyraźnie poirytowany Everett. Shepard przezornie milczał.

- Winić będę przede wszystkim pana – powiedział agent. – Kto inny stałby za tą całą piramidalną bzdurą, by wysłać komandosów na Marsa z powodu jakichś teorii.

- Jak pan chce – odparł Everett. – Już mówiłem, gdybyście znali prawdziwy cel nie dalibyście się przekonać. Zresztą o ile się nie mylę gierka Shelby’ego miała także swój inny cel.

- Inny cel?

- To już pana działka, podawanie odpowiednio zmodyfikowanych informacji jako zasłony dymnej, by ukrywając prawdziwy powód zbadać jednocześnie do kogo ta wiadomość dotrze. Nie ufał nawet wam.

- Nawet nam?

- A nie miał racji? – zapytał Everett. – Był przekonany, że na pokładzie „Von Brauna” będzie szpieg. Podejrzewał każdego, nawet mnie, tym bardziej pana, czy panią Nayadę, dlatego sprzeciwiał się najpierw pana udziałowi, potem jej. Nawet nasi marines nie byli wolni od jego podejrzeń, bo wytypowano ich do tej misji już dawno. Nie wspominając już o świętej pamięci kapitanie Christiansenie i jego załodze. W zasadzie od jego podejrzeń wolne było tylko kilka osób. Wykrył pan już tego szpiega panie Coertzee, czy też traci czas na dawanie ujścia swemu oburzeniu?

- To nie moja rola – odparł agent. – Ale po tym co się tu stało CIA nie pozwoli wywiadowi NASW prowadzić dochodzenia samemu.

- Czy to pewne, że szpieg jest na pokładzie? – zapytała Satya. Everett pokręcił głową.

- Witamy wśród żywych – powiedział, przecierając zmęczone oczy. – Sam bym się chętnie przespał. Niestety, o ile awarię można złożyć na karb sabotażu, a to co nastąpiło później nazwać nieszczęśliwym wypadkiem, wolę czynić najgorsze założenia.

- To na pewno sabotaż?

- Tak –skrzywił się. – Ktoś w doku wprowadził procedurę przed startem „Von Brauna”. Nie znaleźliśmy karty, lecz kod jest jasny. Po wyjściu z rzutu nastąpiło odcięcie całego zasilania, z jednoczesnym wstecznym odpaleniem silników, co doprowadziło do przeciążenia. Równocześnie spowodowano dekompresję zamykając zawór ciśnieniowy, by pozbawić życia wszystkich na pokładzie. Wróg leciał tu przejąć statek z martwą załogą, kierując się sygnałem przyczepionego nadajnika.

- Ale przecież żyjemy.

- Powiedziałbym, że czuwa nad nami opatrzność – odparł naukowiec. – Z nieznanej przyczyny zadział jedynie zawór na mostku, pozostałe nie posłuchały polecenia eniaka, choć nie potrafię powiedzieć dlaczego. Być może nastąpiło opóźnienie w wykonaniu procedury, nawet przez milisekundę, co okazało się wystarczające, by je unieruchomić. Wiem jedynie, że mieliśmy dużo szczęścia.

- Którego nie miał pan Shelby – wtrącił się Coertzee.

- Albo ktoś mu pomógł – przyznał Everett. – Nie dowiemy się tego, nie wiem dlaczego zawór zadziałał, gdy był w zbrojowni, ani co tam robił. Łatwo to wytłumaczyć jakimś opóźnionym wyładowaniem czy skokiem napięcia, ale zbyt wiele w tym zbiegu okoliczności. Działania podjęte przez kapitan Arciniegas są dla mnie zupełnie zrozumiałe.

- Nie mogę jakoś uwierzyć, że ktoś kto był na pokładzie mógł przyczynić się do jego śmierci – powiedziała Satya. Nawet jeśli nie przepadała za komandorem, to co go spotkało nie mieściło się w sposobie jej pojmowania świata. Jego śmierć wstrząsnęła ją najbardziej, być może dlatego, że pozostałych w ogóle nie poznała, prócz przelotnego kontaktu z kapitanem Christiansenem. Shelby zaś wzbudził w niej sporo negatywnych emocji, sprawiając że dobrze go zapamiętała.

- Niestety to rzeczywistość – powiedział Coertzee. – Staraliśmy się przed nią panią ochronić, lecz jako reprezentant CIA zawiodłem. Z powodu machinacji NASW – spojrzał znacząco w kierunku Everetta. Satyi zrobiło się szkoda agenta, który najwyraźniej wyrzucał sobie, że nie zdołał wykonać swojego zadania.

- Ale to nielogiczne doktorze – chrząknęła. – Czy wrogi sabotażysta chciałby sam zginąć? Przecież gdyby był na pokładzie, nie wprowadzałby procedury, która miała zabić wszystkich.

- To dziury, których nie jesteśmy w stanie zapełnić – przyznał Everett. – Może gdyby pan Coertzee zechciał nieco pomóc…

- To nie moje zadanie doktorze – odparł agent. – Sam jestem przecież w gronie podejrzanych.

- Jak każdy – zgodził się Everett. – Pan szczególnie, bo zdaje się wdaliście się w kłótnię, gdy nieopatrznie odkryłem przed panem prawdę o celach naszej misji.

- Pan również – rzekł Coertzee. – Bo chciał pan polecieć na Marsa. Ich czerwoną planetę. Jakoś bardzo spokojnie znosi pan fakt, że tam nie dotrzemy. To do pana nie podobne.

Everett prychnął.

- Proszę sobie darować ten makkartyzm! Idąc tym tropem można podejrzewać każdego. Równie dobrze pani Nayadę, ponieważ zna polski i rosyjski, nauczyła się go przecież od mężczyzny swego życia, pochodzącego z dawnej Polski.

- Który zginął na froncie waszej wojny – powiedziała zimno Satya. – Byłabym wdzięczna, gdyby pozostawił pan ten temat w spokoju, doktorze.

- Naszej wojny – wtrąciła się nagle Deveraux. – O ile się nie mylę to nasza wojna. Chyba, że jako mięso armatnie nie mam tu nic do gadania, a moim zadaniem jest jedynie zginąć.

Zapadła cisza, którą po chwili przerwał Coertzee.

- Skończmy ten temat. Każdy z nas mógł zabić komandora. Wszyscy wielokrotnie opuszczaliśmy to pomieszczenie, podobnie marines i reszta załogi. Na pokładach kręcił się zarówno mechanik jak i załoga z mostka oraz kapitan Arciniegas.

Jego poirytowanie było dla Satyi w pełni zrozumiałe. Ją samą w ciągu ostatnich godzin wielokrotnie wprowadzano w błąd, wciąż jeszcze nie otrząsnęła się z wiadomości, iż jej wyszydzona praca i pomysł okazały się być czymś sprawdzającym się w praktyce. Domyślała się jak musiał czuć się Coertzee, przestawiający w swym zawodowym życiu ludzi niczym pionki na szachownicy, który odkrył, iż tym razem to on został wprowadzony w błąd. Świadomość, że zostało się wywiedzionym w pole dla szpiega nie mogła być niczym przyjemnym.

Westchnęła. Na szczęście chwila powrotu na ISS była coraz bliższa, stamtąd prędzej czy później wydostanie się z powrotem na Ziemię, powracając do swego nudnego zajęcia. I nie mogła się już tego doczekać. Jej umysł rozważył już różne opcje i alternatywy, przesłuchanie przez wywiad NASW, zobowiązanie do zachowania tajemnicy, wreszcie ewentualną propozycję Everetta współpracy przy rozwoju jej bazy. To ostatnie było mocno kuszące, zwłaszcza w dalszej perspektywie, gdyż nie do końca była w stanie wyobrazić sobie swój powrót na MIT ze świadomością, iż jej baza danych istnieje, podczas gdy ona skazana jest na udawanie, iż tak nie jest, uznała jednak, że wszystko musi się jakoś ułożyć, w jej domu oraz ogrodzie. Ta perspektywa wygrywała ze wszystkim, pozwalała nawet zapomnieć o sytuacji w jakiej się obecnie znajdowała.

Już niedługo. Postarała się odprężyć.

Arciniegas nie miała takiego komfortu. Obudziło ją potrząsanie w ramię, poczuła jak powieki ją zapiekły.

- Jesteśmy już na Deep Space? – zapytała Jonesa, mrużąc oczy przed jasnym światłem zapalonym w kabinie.

- Wzywają cię – powiedział. – Piłaś coś?

- Nie – odparła, choć chyba jej nie uwierzył. Na swoją opinię zapracowała miesiącami, choć członkowie załogi „Lincolna” wiedzieli, że lata wyłącznie na trzeźwo, doskonale zdawali sobie sprawę, że nie zawsze wchodziła w takim stanie na pokład. Najwyraźniej pochylając się nad nią poczuł zapach Jacka Danielsa. Nieistotne. – Kto mnie wzywa?

- Sikorsky. Na mostek. Przyszły wieści z ISS.

- Tak? I po co jestem tam potrzebna? – burknęła, usiłując się obudzić.

- Nie wiem – powiedział. – Wołali cię przez interkom, ale nie odpowiadałaś. Kazał cię znaleźć i sprawdzić, czy jesteś w stanie… stawić się na mostku.

- W takim razie nie możemy pozwolić, żeby byli rozczarowani – powiedziała.

- Przestań już żartować – poprosił Jones. – Sytuacja jest wystarczająco napięta bez tego.

- Każdy ma swój sposób radzenia sobie ze stresem – odparła. – I ze śmiercią osób, które się znało. Jak sytuacja po za tym?

- Wszyscy patrzą na siebie wilkiem. Ci na mostku na nas, Gellert nie odzywa się do nikogo, marines trzymają się razem, a Everett pilnuje swojego eniaka. Tylko ta Nayada wydaje się nieco zagubiona.

- Nie dziwię się – mruknęła. – Chyba dotarło do nich, że ktoś z nas nie jest tu tym za kogo się podaje.

- Z nas?

- Nie ufaj nikomu. Nawet mi – poradziła, po czym wstała, krzywiąc się gdy poczuła jak ścierpła jej noga, gdy zasnęła w niezbyt wygodnej pozycji. – A jak sytuacja na zewnątrz?

- Brak okrętów przeciwnika. Matematyka „Von Brauna” aktualizuje właśnie pakiety danych telemetrycznych przesyłanych przez Hermesa – kiwnęła głową. Dzięki temu będą posiadać informacje o ostatnich zaobserwowanych pozycjach okrętów przeciwnika, choć pochodzących głównie z przestrzeni okołoziemskiej, czasem jedynie wzbogaconej o zaobserwowane przemieszczenia w obrębie Układu Słonecznego.

Narzuciła na siebie wygniecioną bluzę munduru, nie próbując nawet jej zapinać. Już dawno zrezygnowała z prób przyjmowania regulaminowego wyglądu, w szczególności nie zamierzała czynić tego teraz, z dala od sztabowych oficerów ISS. Ruszyła na mostek, po drodze obmywając twarz niewielką porcją wody pochodzącej z zamkniętego obiegu i odzysku „Von Brauna”. Gdy uznała, że jest w stanie stawić czoła dzielnej załodze statku, udała się na górę. Na miejscu widząc ich miny spoważniała, atmosfera była wyraźnie napięta, a oni zamilkli, na jej widok, jak gdyby przerwała im jakąś dyskusję.

- Co się stało? – spytała, zastanawiając się czy znowu mają fubar, snafu, kolejny zgon, bądź za chwilę rozbiją się o najbliższą asteroidę.

- Rozwalili Cape Caneveral – powiedział Sikorsky zmęczonym głosem.

- Co takiego? – wydawało się jej, że się przesłyszała. – Jak to rozwalili?

- Całkowicie zniszczyli – odparł Hagen. – Wszystkie obiekty, budowle, płytę i wszystko co było na pasie startowym. Sześć statków transportowych – dotarły do niej właśnie implikacje tego co usłyszała. Stracili okręty wynoszące na ISS personel i ładunki, choć przetrwały transportowce znajdujące się na stacji. Oznaczało to cios przede wszystkim dla logistyki, opartej o sztywny harmonogram uzupełnień. Pozornie nie stanowiło to dużego ciosu, jednak w obliczu nadchodzącej bitwy w kosmosie i konieczności zaopatrzenia w amunicję oraz uzupełniania, zapowiadało znaczne problemy. Kosmodromy w Gujanie Francuskiej i na Pacyfiku traktowane były pomocniczo, teraz musiały przejąć rolę Florydy. Główne miejsce startów Sojuszu przestało istnieć, choć na szczęście produkcja okrętów wojennych odbywająca się w fabrykach lunarnych nie była zagrożona.

- Jak Związek zdołał zniszczyć Cape Caneveral? – wciąż nie mogła tego pojąć. Atak nuklearny nie wchodził w grę, rakiety sieć matematyczna ISS przechwyciłaby bez problemu, powstrzymując je Patriotami. Siły morskie i lądowe tamtych nie miały szans zapuścić się do Ameryki, pozostał jedynie sabotaż.

- Nie Związek. Kolektyw – powiedział Mellier.

- Co?

- Wygenerowali olbrzymie zakłócenie grawitacyjne dwieście mil od wybrzeży – wyjaśnił Sikorsky. – Nie pytaj mnie jak to możliwe, nie wiem. Najwyraźniej zaczęli od niewielkich lokalnych dystorsji, na jedną z nich trafiliście „Lincolnem” lecąc na ISS. Kilka z nich zamknięto, jednak zignorowano te z dala od lądu, uznając, że nie stanowią zagrożenia. One jednak połączyły się i nim zniknęły wytworzyły anomalię pogodową. W wybrzeże Florydy i Zatokę uderzył gigantyczny huragan.

- Pogoda – dodała Triptree. – Załatwili nas pogodą.

- Grawitacją – pokręciła z niedowierzaniem głową Arciniegas. – Kolektyw. Nie do wiary.

- Wygląda na to, że awansowali nagle do pierwszej ligi – powiedział Sikorsky. – Przynajmniej wiemy, dlaczego tamci nie byli sobie w stanie z nimi poradzić przez ostatnie kilka lat. To zupełnie zmienia postać tej wojny.

- To zmienia wszystko – odparła. – Co na to armia?

- Zgodnie z komunikatem wybrzeże Chin zostało zbombardowane przez nasze lotnictwo.

- Zgodnie ze standardowym komunikatem – zauważyła Arciniegas. – Skoro nie pochwalili się niczym więcej, to nie rokuje dobrze.

- Pewnie będziemy niedługo wiedzieć więcej – odparł Sikorsky. – W kolejnych pakietach otrzymujemy dane odnośnie tej anomalii i naszego kontrataku.

- ISS zapycha łącze Hermes ryzykując utratę przekaźników danymi o bitwie na Ziemi? – zapytała zdziwiona.

- Przesyłają je dla Everetta – powiedział Sikorsky. – I nie pytaj mnie dlaczego, bo nie wiem. My dostaliśmy tylko komunikat o tym co zaszło, reszta to dane fizyczne i matematyczne, przeznaczone dla jego eniaka. Ale wezwałem cię by porozmawiać o czymś innym – kiwnął na Triptree, która podała mu kawałek perforowanego papieru. Przekazał go Arciniegas, która spojrzała na wydruk odkodowanego suchego komunikatu, poprzedzony i zakończony kryptonimami identyfikacyjnymi NASW. Jak zauważyła miał bardzo wysoki priorytet. Z niedowierzaniem przeczytała znajdujące się tam słowa, po czym uczyniła to jeszcze raz.

- Aldrin oszalał – powiedziała. Po raz pierwszy od dawna została całkowicie zaskoczona.

Treść wiadomości była zwięzła. „Potwierdzam poinformowanie o statusie, zrozumiano. Zatwierdzam tymczasowe dowództwo. Polecam osiągnąć założone cele misji. CINSPAC”. Nic więcej.

- Do cholery, przecież wysłaliśmy wiadomość o sabotażu, szpiegu i dekonspiracji – powiedziała poirytowana. – Tamci czekali na nas, więc wiedzą doskonale dokąd się udawaliśmy, jedyne co nam pozostało to powrót na ISS.

- A pomimo tego mianowano cię właśnie kapitanem i polecono lecieć na Marsa – zauważył Sikorsky, a w jego głosie zabrzmiał dziwny ton.

- Mianowano panią kapitanem pomimo, iż komandor Sikorsky może wykonywać obowiązki – zauważyła Triptree.

- Nie mieli wyjścia, poinformowaliśmy ich o twojej niezdolności objęcia dowództwa – przypomniała Arciniegas. – Nadaj informację, że sytuacja uległa zmianie.

- Nie będę ukrywał, iż nie jestem w stanie utrzymać pionu, a głowa mnie boli, a ze skupieniem u mnie kiepsko – mruknął Sikorsky. – Sama jednak rozumiesz, co oznacza dla mnie taki komunikat. Już nadaliśmy, że sytuacja się zmieniła.

- Więc w czym problem?

- Podtrzymali poprzedni rozkaz – Triptree podała za pośrednictwem komandora kolejny wydruk. Arciniegas oparta o rozłożony fotel Sikorskiego poczuła jak oblewa ją pot.

„Potwierdzam osiągnięcie założonych celów priorytet czerwień. Bezwzględnie wykonać polecenia doktora dowództwo VB na czas misji pełni por. Arciniegas. CINSPAC”.

W ustach poczuła dziwną suchość.

- Najwyraźniej ktoś wątpi w moje kompetencje – powiedział Sikorsky.

- W nasze kompetencje – dodała Triptree. – Wyżej stawiając pani osiągnięcia.

Odezwała się po dłuższej chwili.

- Nie bądźcie śmieszni, chorąży – mruknęła. – To nie jest kwestia kompetencji. To kwestia zaufania. Nie tylko do Sikorskiego. Do was.

- Aldrin nam nie ufa? – zapytał Hagen.

- Raczej wywiad floty. Założę się, że dostali kota, na wieść o sabotażu. Tym bardziej dziwi mnie, że wiedząc o szpiegu i dekonspiracji rozkazują nam lecieć na Marsa. Pytanie brzmi czy polecicie?

- Czy polecimy? – zapytał Hagen. – Dostaliśmy rozkaz. Nie mamy wyjścia.

- Innego niż popełnienie zbiorowego samobójstwa – zauważyła Triptree. – Nie ufają nam, na dokładkę wysyłają w miejsce, gdzie zapewne czekać będzie flota przeciwnika, znająca cel tej misji.

- Widzę, że zaczynacie mieć wreszcie normalne podejście do NASW – odparła Arciniegas.

- Rozkaz to rozkaz.

- Jakbym nie wiedziała o czym tu dyskutowaliście – stwierdziła. – Widać to jak na dłoni. Rozumiem, że nikt z was nie jest zachwycony sytuacją, ale nie prosiłam o to by dowodzić tym statkiem. Sami zdecydujcie, czy polecicie na Marsa. Zawsze możecie poddać się do dymisji, regulamin daje wam różne możliwości wyjścia z tej sytuacji. Nawet gdybym ja wpadła na genialny pomysł i postanowiła wykonać ten rozkaz, nie jestem w stanie uczynić tego samodzielnie. A wy nie macie wyraźnie ochoty służyć pod moim dowództwem.

- A co pani zamierza uczynić? – zapytała Triptree, a pytanie zawisło w powietrzu.

Arciniegas ją zignorowała.

- Powiedz mi Sikorsky, bardziej przeszkadza wam brak zaufania Aldrina, czy perspektywa służenia pod moimi rozkazami?

- Trudno, żebym zignorował fakt, iż najwyraźniej nie jestem godny objęcia dowództwa – powiedział.

- Co oświadczyłeś publicznie, stwierdzając, że nie jesteś w stanie. Oto konsekwencje – odparła. – Taka jest właśnie NASW, dopóki jesteś użyteczny wszyscy będą cię klepać po plecach, lecz gdy okażesz swoją słabość, wilki cię zjedzą.

- Ciekawe określenie – prychnęła Triptree.

- Sytuacja jest ciekawa – zauważyła Arciniegas. – Choć generalnie przychodzi mi na myśl inne słowo. Na tym pokładzie jest ktoś, kto uszkodził statek. Stąd brak zaufania do jego załogi, z jakiego powodu Aldrin uważa, że ja jestem tego zaufania godna, nie mam pojęcia. Widzę jednak, że niezwykle zależy mu abyśmy dokonali desantu na Marsa. Pytanie jak bardzo.

- To chyba najmniejsze z naszych zmartwień – powiedział Hagen.

- Raczej nie. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że jeśli wy odmówicie wykonania moich rozkazów, a ja pełnienia dowództwa, posuną się bardzo daleko, by sprawić, abyśmy się tam znaleźli.

- Dlaczego?

- Nie mam pojęcia – mruknęła. – A ja dość już się nasłuchałam o tym jak misja ta jest ważna, a my ocalimy świat. Jest ktoś kto zna odpowiedź.

- Kto?

- Doktor – wskazała na kawałek papieru. – Najwyraźniej dla CINSPAC jedyną osobą godną zaufania jest Everett. I z nim zamierzam porozmawiać. A wy w tym czasie spiskujcie sobie dalej, ze świadomością, ze kroczycie niebezpiecznie blisko granicy, którą NASW nazwie buntem.

- Przejmujesz dowodzenie? – zapytał Sikorsky.

- Jeszcze nie – powiedziała. – Dopóki nie wyjaśnię sobie czegoś z  naszym doktorem. Ale zrób mi tę przyjemność i wystrzel w kierunku Marsa Phaetona.

- Będzie leciał tam kilka godzin – zauważył Mellier. – I wykryją go.

- Zgadza się. Nie wiem co tam zastanie i nie mam pojęcia czy tam polecimy. Ale jeśli mamy wyjść z tego cało, potrzebne będą nam aktualne dane, gdybyśmy wpadli na pomysł wyjścia z rzutu fotonowego  – wyjaśniła. Nie kłamała, polecenie objęcia dowództwa nie było dla niej żadną nobilitacją i na razie nie otrząsnęła się jeszcze z zaskoczenia. Rozkazy wyplute przez Hermesa zakrawały na szaleństwo i nie powinna nawet rozważać dyskutowania z nimi. Wymiana kodów matematyki „Von Brauna” na poziomie szyfrowania kwantowego uniemożliwiała jakiekolwiek fałszerstwo, przeciwnik nie dysponując sieciami matematycznymi nie był w stanie w żaden sposób odczytać bądź podrobić ich komunikatów, nie potrafiła więc wytłumaczyć sobie z jakiego powodu Aldrin zdecydował popaść w szaleństwo.

Po zejściu na dół zastukała w drzwi wiodące do pomieszczenia eniaka. Otworzył jej Everett. Nie bawiła się w subtelności.

- Wiedział pan co się święci, nieprawdaż? – zapytała, machając mu przed oczami fragmentem perforowanego papieru. Spojrzała na Baumanna – Sprowadź majora Gow! – nie próbował nawet odmówić, słysząc ton jej głosu. Po chwili dowódca marines pojawił się w pomieszczeniu.

- Co się stało? – zapytał Coertzee, a ona podała mu trzymany w ręku wydruk.

- NASW poleciła mi zabrać was tym kawałkiem złomu na Marsa – poinformowała pozostałych pełniąca obowiązki kapitana porucznik NASW Eleonora Consuela Arciniegas. – Co ciekawe wyrocznią w sprawach związanych z tą misją jest doktor Hugh Everett.

- Nie będziemy lecieć na Marsa – oświadczył Coertzee. – Jako reprezentant agencji mam to gdzieś. Nie zamierzam ryzykować życiem pani Nayady.

- Agencja nie ma tu żadnej władzy – przypomniał spokojnym głosem Everett.

- Na pewno nie wyrazi zgody. Po za tym nie sądzę, żeby na takie szaleństwo zgodził się major Gow.

- Marines podlegają dowództwu lądowemu na lądzie, na pokładach statków odpowiadają przed flotą – powiedział major. – To odwieczna tradycja, sięgająca jeszcze czasów walk z berberyjskimi piratami. Skoro NASW wydała taki rozkaz, jestem obowiązany go wykonać.

- Być może, ale ja i pani Nayada nie – powiedział Coertzee rozzłoszczony. Satya wpatrywała się w niego z napięciem.

- Panie Coertzee, wbrew temu co się panu wydaje, nie ma pan tu wiele do gadania – powiedziała Arciniegas. – Wchodząc na pokład tego okrętu przeszedł pan pod rozkazy NASW, więc uda się pan tam, gdzie zdecyduję się skierować „Von Brauna”. Ja zaś chciałabym wiedzieć, z jakiego powodu CINSPAC rozkazał nam dokończyć misję, wiedząc, iż zapewne mamy na pokładzie zdrajcę, okręt został uszkodzony, a wróg zna nasz cel. A odpowiedź zna doktor Everett – wpatrywała się w naukowca. – Ja również chciałabym ją poznać.

- Obawiam się, że to niemożliwe – odparł fizyk.

- W takim razie życzę szerokiej drogi. Mars leży mniej więcej w tamtym kierunku – machnęła ręką. – Proszę przekonać Sikorsky’ego, żeby pana tam zabrał.

- Dostała pani rozkaz.

- Myśli pan, że się tym przejmuję? Chyba zapomniał z jakiego powodu zapracowałam na swoją opinię – odparła.

- Doskonale wiem jaką ma pani opinię – powiedział. – Dlatego Shelby uznał, że musi być pani na tym statku, będąc mniejszym złem. Gdy zaistniała konieczność wymiany desantowca zdecydował by wziąć go wraz z całą załogą. Uznał panią oraz pani ludzi za jedyne osoby prócz mnie, którym będzie mógł zaufać.

- Słucham? – spytała zaskoczona.

- Wiedział, że na pokładzie „Von Brauna” będzie szpieg. Miał nawet o tym z panią porozmawiać, ale w jego oczach nie była pani zbyt odpowiedzialna. Między innymi dlatego zdecydował, że znajdzie się pani na pokładzie.

- Czemu?

- Bo z pani przeszłością była pani ostatnią osobą mogącą być szpiegiem tamtych. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wybrałby kogoś, kto swymi ciągłymi wyskokami przyciąga uwagę, a notorycznym piciem i ekscesami balansuje na granicy wyrzucenia z NASW – wyjaśnił.

- Świetnie, moja opinia raz mi się do czegoś przydała.

- A jednocześnie uznał, że w razie zagrożenia będzie się mógł do pani zwrócić. Niestety nikt z nas nie przewidział, że będą chcieli przejąć statek.

- Nie wiem jakim jest pan naukowcem, doktorze, ale mam nadzieję, że lepszym fizykiem niż taktykiem działań kontrwywiadowczych – powiedziała. – Nie wyszła wam najlepiej ta gra.

- Nazywa pani grą śmierć tylu ludzi? – zapytała Nayada. Arciniegas zaszczyciła ją spojrzeniem.

- Nie lubisz mnie? – spytała, po czym nie czekając na odpowiedź mówiła dalej. – I z wzajemnością. Nie przepadam za cywilami. Ale żyjemy po części dzięki tobie, bo przyczyniłaś się do uruchomienia eniaka. A dzięki temu doktor Everett w tajemnicy mógł się podpiąć do naszej transmisji i wysłać zakodowane informacje, czyż nie tak?

- Admirał Aldrin miał rację oceniając wysoko pani inteligencję – przyznał fizyk.

- Mogę wiedzieć co pan przesłał?

- Szczegółowe informacje o stanie misji, ze szczególnym uwzględnieniem opisu działań podjętych przez pewną oficer NASW, która nie straciła głowy i uratowała wszystkich na pokładzie. Ze wskazaniem, kogo chciałbym widzieć na stanowisku dowódcy okrętu, gdy uzyskam zgodę na kontynuowanie tej misji.

- Ma mi to pochlebiać? Wpakowałam się w to gówno dlatego, że obudziłam się pierwsza i byłam na tyle nieodpowiedzialna, żeby nie być szpiegiem? To groteska – stwierdziła.

- Jakkolwiek by pani to oceniała, takie są właśnie powody – wyjaśnił Everett.

- Skoro mamy tę część za sobą, po co tak naprawdę lecimy na Marsa?

- Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć.

- Ponieważ?

- Ktoś w tym pomieszczeniu może być szpiegiem – powiedział z niezmąconym spokojem fizyk. – Ufam jedynie sobie oraz pani.

- Ja nie ufam nawet panu – poinformowała Arciniegas. – Jeżeli chce pan dostać się na Marsa, muszę wiedzieć dlaczego jest to tak ważne – gdy wciąż milczał dodała. – Potrzebuję wiedzy jaką miał kapitan Christiansen.

Everett westchnął.

- Rozumiem to. Proszę również zrozumieć, że śmierć Shelby’ego przekonała mnie do tego, że miał rację chcąc ograniczyć dostęp do tego co wiemy. Wywiad floty uzyskał informację o szpiegu, który znajdzie się na pokładzie „Von Brauna”.

- Szpiegu?

- Cytując Shelby'ego - „w ostateczności na pokładzie będzie nasz człowiek”. Takiej treści wiadomość przechwycili. Nastąpiło to po skompletowaniu załogi, więc jedynymi osobami poza podejrzeniem były te, które dołączono później, przybyłe na pokładzie „Lincolna”. Przykro mi, nawet pani Nayada, na której dołączenie sam nalegałem, okazała się dla komandora potencjalnym zdrajcą.

- Dał mi to odczuć – przyznała Satya.

- Wie pan co się robi w takich sytuacjach? – zapytała Arciniegas, po czym odpowiedziała sama. – Odwołuje misję. Dziwi mnie, że NASW nie zarządziła trybunału inkwizycyjnego.

- Nie mogliśmy odwołać tej misji – odparł Everett. – To nasza jedyna szansa by dostać się do tych danych. Ich flota ruszyła, rzutem na taśmę naprawiliśmy „Von Brauna” po utarczce nad Florydą. Nie mamy zbyt wiele czasu.

- Nikomu nie przyszło do głowy, że ruszyli w stronę Ziemi te swoje czternaście statków, by wciągnąć nas w pułapkę? – rzuciła poirytowana.

- Ujmę to tak jak uczynił to admirał Aldrin. Czy zaryzykowałaby pani utworzenie luki w obronie, w którą wejść może przeciwnik posiadający zdolność rzutu fotonowego, tylko po to by schwytać jeden statek? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Ja też to ujmę tak jak admirał – odparła. – „Nad Aresem pozostawili jedynie dwa statki”, jeśli dobrze cytuję. Tymczasem od strony Marsa nadleciały cztery. Więc ile pozostało? Jestem słaba z matematyki, może pani Nayada da odpowiedź na to równanie? Nie, lepiej proszę mi powiedzieć co sprawia, że tak bardzo musicie się śpieszyć.

- Jeśli zostaniemy sami jestem gotów wyjaśnić pani wszystko – powiedział Everett. – Z powodów jakie już przedstawiłem.

- I tak zrobimy – poinformowała. – Bo jestem ciekawa co sprawiło, że Aldrin opracował scenariusz na poziomie kiepskich broszurowych magazynów z cyklu „Gwiezdne Wojny”, gorszy od tych groszowych pisarzy w rodzaju Ellisona.

- Nie wiedziałem, że pani czytuje tego rodzaju rzeczy.

- Czytuję je w miejscach, w których pozostawiają je dzielni marynarze, gdzie kartki podlegają dalszemu wykorzystaniu. Z nich dowiaduję się o tym, że zwyciężamy w wojnie.

- Widzę, że mamy podobne doświadczenia – wtrącił Gow. – Ja dowiaduję się o zwycięstwach niezniszczalnych żołnierzy czytając „Kosmicznych Marines” Heinleina, w jedynym miejscu, które nadaje się dla tego typu zeszytów.

- Może skończmy już dyskusję o literaturze – zaproponował Everett. – I zostańmy sami.

- Sam pan zaczął – zauważyła. – Zostaje również major Gow.

- Nie słuchała pani tego co powiedziałem? – zapytał po chwili naukowiec.

- Słuchałam. Jeśli zależy panu na powodzeniu misji, nie może pan oczekiwać, że uda się ją wykonać nie mając pojęcia o tym co jest ważne. Ja będę na górze, major na dole. Prywatnie nie sądzę, aby był szpiegiem, a jeśli nim jest, to wiedza jaką posiądzie nie będzie miała znaczenia, bo i tak nie planuje zapewne powrócić na statek, po tym jak uwięzi pozostałych i przekaże ich w ręce wywiadu tamtych. Więc proszę uprzejmie zmienić swoje założenia.

Everett zastanawiał się przez chwilę.

- Dobrze – zgodził się po chwili, z widocznymi oporami. - Zostaje też Satya. Jest jedyną osobą, która miała być wtajemniczona, musi wiedzieć jakie dane będzie systematyzować. Stąd też nie może wpaść w ręce wroga.

Znowu traktują mnie przedmiotowo, pomyślała Satya, nim jednak zdążyła zaprotestować, usłyszała głos agenta.

- Ja również zostaję – powiedział Coertzee. – Pani Nayada jest moją odpowiedzialnością.

- Nie widzę takiej potrzeby – stwierdziła Arciniegas, nim zdążył zaprotestować Everett.

- CIA odpowiada za…

- Nie interesuje mnie za co odpowiada CIA, nie widzę powodu by wiedza ta była panu niezbędna – odrzekła. – Szczerze, to pana obecność jest tu dla mnie jak piąte koło u wozu, jest pan dla mnie pierwszym kandydatem na zdrajcę.

- Proszę sobie poszukać go wśród personelu NASW – odparł niezmieszany agent. – Tam bym zaczął. Wśród tych, którzy wiedzą jak działają te wasze cenne statki i komputery. Proszę zgadnąć kogo podejrzewają marines?

- Proszę przestać rzucać bezzasadne oskarżenia – poradził Gow. – To ostrzeżenie korpusu. Potem użyjemy innych argumentów, by pana przekonać. Zwłaszcza jeśli jest pan zdrajcą – jak łatwo można było przewidzieć, uwielbienie żołnierzy dla CIA było analogiczne jak NASW do własnego wywiadu.

- Czy naprawdę te kłótnie do czegoś nas prowadzą? – zapytała Satya. – Jeśli to w czymś pomoże, to wolałabym, żeby pan Coertzee mógł zostać. Czuję się nieco raźniej w jego obecności.

Arciniegas zmierzyła ją spojrzeniem.

- W sumie i tak będzie z panią na dole, bo na statku go nie chcę – popatrzyła na Gowa. – Na pana odpowiedzialność, majorze – ten skinął głową.

- Co ma pani na myśli? – zapytała Satya, widząc ich wymianę spojrzeń.

- To, że nasz dzielny major bez wahania strzeli nam obojgu w głowy – wyjaśnił Coertzee. – Dopilnowując, aby pozostała w nich wiedza, jaką zaraz zdobędziemy.

- Co takiego?

- Tylko jeśli nie będzie innego wyjścia – zapewnił Gow. – W przypadku jeśli nie będzie możliwości sprawienia, iż nie wpadniecie w ręce tamtych.

- Czyli, gdy wykona już pani swe zadanie, będzie niepotrzebna – poinformował agent. – Stanie się zbędnym elementem, którego powrót na „Von Brauna” nie będzie konieczny.

- Panie Coertzee jeszcze jedno słowa, a sama wyręczę majora – powiedziała Arciniegas.

Satya patrzyła na Everetta.

- Proszę się uspokoić, zapewniam, że nikt nie planował takiego rozwoju wydarzeń.

- Ale…

- Jako wojskowi, musimy zakładać każdego rodzaju możliwości – wyjaśnił Gow.

Satya nie poczuła się uspokojona. Chciała poinformować wszystkich gdzie mogą wsadzić sobie całą tę misję i lot na Marsa, ale Arciniegas nie dopuściła jej do głosu.

- Dość – zażądała. – Zanim zmienimy się w stado rozwrzeszczanych cywili i zaczniemy tańczyć jak zagra nam pan Coertzee, nim podejmę jakąkolwiek decyzję, pora panie Everett byśmy dowiedzieli się o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.

Everett ponownie westchnął.

- Dobrze. Opowiem wam o ciemnych materiach.

Rozdział 12 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz