4.
Sala odpraw była depresyjnie ciemna
i w zasadzie nieoświetlona, podobnie jak większość pomieszczeń na ISS. Podczas
czerwonego alarmu uruchomiono oszczędność energii, konwertując zapasy
zgromadzone dzięki panelom słonecznym do eniaków, by zasilić sieć matematyczną.
Na głównej ścianie zawieszono wielką flagę z logo National Agency of Space War,
znaną jako NASW, organ wojskowy odpowiedzialny za walkę w przestrzeni
kosmicznej. Obok znajdował się biały ekran, na którym od kiedy sala pogrążyła
się w ciemności wyświetlano czarno-biały film. Obraz nie był zbyt wyraźny,
liczne zakłócenia nie zawsze pozwalały się skupić na tym co przedstawiał. Z
dużej wysokości nakręcono znajdujące się poniżej figury geometryczne. Choć
Satya domyślała się, że ogląda budynki, jej umysł natychmiast sklasyfikował
obiekty jako dodekaedry, choć po chwili uświadomiła sobie, że muszą być ścięte,
lub zatopione w ziemi. Zatem miała do czynienia w takim wypadku z
siedmiościanem. Obiekty były cztery, połączono je długimi bryłami o
nieforemnych bokach, tworzących plan kwadratu wyznaczanego przez cztery budowle
połączone korytarzami. W jego centrum znajdowała się wielka antena, wykonująca
powolny obrót. Więcej nie zdołała zobaczyć, bowiem z jednego z budynków
wystrzeliło coś, co błyskawicznie zbliżyło się do ekranu i chwilę później zaczął
on śnieżyć. Obraz zapętlił się i znowu patrzyła na obiekty znajdujące się na
szarym podłożu, pełnym wypustek, w których mogła domyślać się kraterów, w
technikolorze zapewne zabarwiono by je barwą intensywnej rdzy, nasyconego
tlenku żelaza, występującego w dużej ilości na czwartej planecie od słońca,
dokąd się udawali.
- To wasz cel – powiedział Shelby,
gdy zapaliły się światła. – Stacja naukowa Krasnaja Zwiezda-5. Położona na
Cydonia Mensae.
- To na Marsie – odezwała się lekko
zachrypniętym głosem brunetka o bladej twarzy i przekrwionych oczach, której
głos wydawał się znajomy. Satya zwróciła na nią uwagę, gdy tylko weszła do
pomieszczenia i podeszła dość szybkim krokiem w stronę krzesła, podtrzymując
się poręczy, gdy mijała kolejne rzędy. Usiadła dość daleko od podium. Na głowie
miała czapkę NASW, a daszek nasunęła
głęboko na czoło, jak gdyby usiłując ukryć swoją twarz. Pierwszą osobą
na którą spojrzała był Shelby, przez długą chwilę wpatrywała się wilkiem w
przystojnego mężczyznę, który przykuł uwagę Satyi. Jego mundur był nienagannie
skrojony, a on sam gładko ogolony; usiadł w rzędzie na końcu i na widok
czarnowłosej odwrócił szybko wzrok.
- Nie udzieliłem pani głosu,
podporucznik Arciniegas – z naciskiem zaakcentował przedostatnie słowo Shelby,
a Satya uświadomiła sobie, że spogląda na kobietę, która pilotowała „Lincolna”,
zapewniając jej niezapomniane wrażenia, związane z gwałtownymi skokami i zmianą
kursu. Shelby kontynuował – Ale zdobyła się pani mimo swojego wyraźnie
widocznego stanu na celne spostrzeżenie.
- Następnym razem uprzedźcie mnie,
nieco wcześniej niż kwadrans, że mam się gdzieś pojawić.
- Gdy następnym razem zaplanujemy
wybuch wojny i lot desantowca w obszar przeciwnika, oczywiście uprzedzimy panią
z dużym wyprzedzeniem. A teraz proszę się zamknąć, pani komandor – odezwał się
siwowłosy mężczyzna, stojący nieopodal podium. Jego mundur zdobiły liczne
odznaczenia, a na pagonach znajdowały się symbole jakich Satya nigdy wcześniej
nie widziała. Musiał być jakąś szychą w NASW, bowiem pod jego karcącym
spojrzeniem Arciniegas pochyliła głowę i nasunęła czapkę głębiej na twarz. Za
siwowłosym stał mężczyzna, który nie nosił munduru. Satya dostrzegła, że
słysząc wypowiedziane słowa nieznacznie się uśmiechnął. Mundurowy tego nie
zauważył i mówił dalej: - Proszę kontynuować, Shelby.
- Dziękuję, admirale. Cydonia jest
obszarem położonym na północnej hemisferze półkuli marsjańskiej, graniczącym z
Arabia Terra, Utopia Planitia i Acidalia Planitia. Baza znajduje się w części
płaskowyżu, nieopodal wzgórz i wąwozów, prawie 300 mil od placówek bazy Ares.
- Oddalona od sieci militarnej? –
major Gow ze zdziwieniem popatrzył na Shelby’ego, który westchnął, gdy po raz
kolejny przerwano jego zaplanowaną wypowiedź.
- Jak wspomniałem to placówka
naukowa. Przeciwnik prowadzi tam różnego rodzaju eksperymenty, najwyraźniej
wymagające izolacji ze względów bezpieczeństwa.
Satya stwierdziła, iż za tą
enigmatyczną wypowiedzią kryć się może informacja, iż związkowi naukowcy
prowadzą tam badania, które za wszelką cenę usiłują ukryć i utajnić, bądź też
tak niebezpieczne, że niezbędne było przeprowadzenie eksperymentów z dala od
siedzib ludzkich. Jedno i drugie nie rokowało dobrze, choć o ile pamiętała
tamci porzucili już dawno doświadczenie naukowe na rzecz obserwacji,
uzasadniając powyższe wyznawaną doktryną zwaną przez nich materializmem.
Shelby rozejrzał się uważnie po
sali, obejmując swym wzrokiem Arciniegas, Coertzeego, Satyę, Gowa,
przystojnego, admirała i cywila.
- Wasza misja jest prosta –
powiedział. – Polecicie na Marsa. Oddział majora Gowa zostanie tam dostarczony
przez komandora Christiansena na pokładzie „Von Brauna”. Dokonacie desantu
„Lincolnem”, opanujecie bazę i utrzymacie ją do czasu dokonania przez panią
Nayadę akwizycji danych. Następnie powrócicie na ISS.
- Rzeczywiście proste – odezwała
się ze swojego kąta Arciniegas. – Jak rakieta typu „Strieła” wystrzelona w
kierunku drona zwiadowczego na tym filmie. Trochę trudno na podejściu
desantowcem przetrwać bezpośrednie trafienie takim pociskiem i wrócić następnie
na stację.
- „Von Braun” oczyści pani drogę, o
to proszę się nie martwić – odpowiedział Shelby. – W ogóle proszę się niczym
nie martwić, szczegóły taktyczne proszę pozostawić komandorowi Christiansenowi
i majorowi Gow. Pani zadaniem jest tylko wylądować i wystartować.
- Kiepsko ląduje się pod ostrzałem,
o starcie nie wspominając – odcięła się Arciniegas. – Bo skoro puściliście nad
tym obszarem drona zwiadowczego, to tamci już pewnie wiedzą, że coś
kombinujemy? Może wpadną też na to, że warto się jakoś przygotować?
- Pani komandor – wtrącił surowym
głosem admirał. – Wiem, że uważa pani całe NASW za idiotów, a w szczególności
wywiad floty, ale proszę zbytnio nie upraszczać. Od kiedy sytuacja się
zaogniła, nasze drony pojawiły się nad każdą znaną placówką wroga, uznaliśmy,
że to dobra okazja by uaktualnić nasze dane wywiadowcze, a tamci urządzili
sobie ćwiczenia strzeleckie. Nawet jeśli wpadną na to, że pod tą przykrywką,
planujemy jakieś działania i zamierzamy uderzyć na jakąś instalację, nie domyślą
się, że chodzi o Marsa. Dostaliśmy już tam kiedyś po łapach i zostawiamy im
planetę, wiedząc, że nie ma sensu tracić ludzi, walcząc o kawałek skały bez większego znaczenia, o który tamci będą
bić się do upadłego, tylko dlatego, iż piasek ma kolor czerwony. Koło siebie ma
pani teczkę z rozpoznanymi warunkami atmosferycznymi i planowanym wektorem
podejścia „Von Brauna”. Proponuję się teraz nią zająć i zaplanować najbardziej
optymalną trasę lądowania, uwzględniając możliwości wpadnięcia pod ostrzał. I
na razie jedynie słuchać.
Arciniegas pokiwała głową i
sięgnęła po dokumenty, kryjąc za nimi swą twarz. Nieśpiesznie wyciągnęła się na
krześle, wyraźnie okazując swój stosunek do zebranych i całkowite lekceważenie.
Świetnie, pomyślała Satya, słysząc co może ją spotkać. Wciąż czekała
cierpliwie, aż obiekt admirał NASW wyjaśni jej, co miał na myśli mówiąc o
akwizycji danych. Ten jednak, już zamilkł. Teraz przemowę podjął Shelby.
- Komandorze Christiansen, w teczce
ma pan informacje o proponowanej taktyce podejścia. Proszę zapoznać się z nią i
wnieść ewentualne uwagi, przed zatwierdzeniem planu, nie zapominając o
konieczności jak najdłuższego ukrycia obecności na orbicie Marsa i szybkiej
ucieczki.
Obiekt rozpoznany przez Satyę i
otagowany dodatkowym atrybutem dowódca „Von Brauna” zaszeleścił szybko
papierami przerzucając kartki.
- Trzy skoki fotonowe, w krótkim
okresie czasu –zauważył z niepokojem.
- Czyli to możliwe – skomentowała
ze swojego narożnika Arciniegas, wyraźnie nie słuchająca zaleceń admirała. –
Dobrze mi się wydawało, że „Von Braun” przeskoczył do tego Woschoda.
- Do wczoraj możliwe było tylko
teoretycznie – wtrącił cywil stojący obok admirała. – Komandor ratując was
przetestował to w praktyce, wykonując dodatkowy skok na mikroodległość.
- Z mojej perspektywy to nie była
mikroodległość, skoczył jakieś dwieście pięćdziesiąt mil – odparła.
- I tym samym udowodnił nam, że
można skoczyć dwa razy i można to uczynić w czasie praktycznie równym zerowemu
– uśmiechnął się cywil.
- I spalił przy tym wszystkie
generatory, uszkodził znaczną część układów „Von Brauna” i rozładował
kompletnie akumulatory. Po oddaniu strzału siadło mu uzbrojenie i szedł za wami
na prędkości konwencjonalnej, jak kaczka na strzelnicy – zauważył Shelby.
- Chyba się jednak polubimy,
kapitanie – stwierdziła Arciniegas dziwnym tonem, patrząc na Christiansena,
który nie zareagował na ten komentarz.
- Do tego pokazał wrogowi nasz nowy
typ statku niewidocznego dla ich radarów, wyjawił mu, że może wykonywać rzuty
fotonowe, w krótkim odstępie czasu.
- Komandorze Shelby – wtrącił
znudzonym głosem admirał. – Trzymajmy się tematu. Na temat taktyki możemy
podyskutować sobie nieco później. Wiem, że wywiad najchętniej nie pokazywałby
naszych zabawek, traktując je jako straszak, ale tak nie wygrywa się wojen,
podobnie traktując nas jak nieodpowiedzialne dzieciaki, które usiłują je
popsuć. Do rzeczy.
Shelby wydawał się nieporuszony
reprymendą.
- Kończymy właśnie wymianę sprzętu
na „Von Braunie”. Wykonacie skok po odejściu od ISS, następnie zrealizujecie
kolejne fazy misji, jeśli zostaną zgrane w czasie, pozwolą na wykonanie całego
planu bez zwrócenia uwagi wroga. Zakładamy, ze dwa czterdziestogodzinne odstępy
między kolejnymi skokami, pozwolą na ich przeprowadzenie, przed całkowym
wypaleniem generatorów fotonowych.
- Podoba mi się użycie słowa
„zakładamy” – nie ustępowała Arciniegas. – Podobnie chyba założono, że wróg
opuści swoje pozycje wokół Marsa i uda nam się tam podejść niepostrzeżenie.
Wejść na orbitę i dokonać desantu w miejscu, gdzie mają prawie tyle samo statków
ile wokół sieci Ałmaza.
- Już nie – odezwał się admirał. –
Wróg się przemieszcza – przeszedł kilka kroków i popatrzył na nią oraz
Christiansena. – Przerzuca właśnie znaczną część swej floty na orbitę Ziemi.
Nie jesteśmy do końca pewni co planują, zapewne zamierzają przypuścić w jakimś
miejscu atak, ruszyli po tym całym zamieszaniu związanym z waszym lotem.
Planowaliśmy podejść na miejsce korzystając z osłony dawanej przez końcówkę
wiatru słonecznego, za około siedem dni, jednak drugiej takiej okazji nie
dostaniemy. Wejdziemy na orbitę, dokona pani desantu bojowego z oddziałem
marines, następnie startu, z orbity przechwyci was „Von Braun”, który
natychmiast wykona rzut fotonowy w kierunku ISS. Czy to jasne?
Arcinigas nie dała się zbić z
tropu.
- Jeszcze jedno pytanie, admirale –
rzuciła. – Flota odleciała, satelity jak zakładam wyeliminujemy, a tym samym
powiadomimy przeciwnika o naszej obecności. Jeżeli obsada baz Ares nie zmieniła
się od czasu, gdy miałam dostęp do danych wywiadowczych, obawiam się, że
dziesięciu marines nie wystarczy, by stawić czoła kilku kompaniom Kosmarmii.
- Słuszne obawy. Dlatego wyląduje
pani, przygotuje „Lincolna” do startu i wystartuje niezwłocznie po
zaokrętowaniu majora i jego ludzi. Po zdjęciu satelit wróg stanie się ślepy i
głuchy, mając odciętą łączność minie chwila nim zorientują się, że to celowe
działanie. Stacja jest oddalona, zanim przerzucą swe oddziały będziecie gotowi
do startu. „Von Braun” zdejmie wszystkie rakiety, jakimi spróbują zjonizować
atmosferę, po czym zapewni wam osłonę i przejmie na orbicie.
- Jeżeli nie wykryją go pozostałe
tam statki.
- Nad Aresem zostawili jedynie dwa.
Nad całym Marsem sześć.
Zapadła nagła cisza, a Satya
zorientowała się, że słowa, jakie padły były czymś nieoczekiwanym.
- Przerzucają czternaście statków
na Ziemię? – zapytał z niedowierzaniem Christiansen. – Zostawili Mars
praktycznie bez obrony w kosmosie? Wiedząc, że potrafimy tam skakać?
- Też nas to nieco niepokoi –
przyznał Shelby. – Ściągają też statki z całego układu. Będzie tu prawie cała
ich flota, woschody, wostoki i sojuzy. Nie mamy pojęcia co kombinują, ale po
waszym niefortunnym starcie zaczęli koncentrować swe siły. Nie wiemy dlaczego,
wygląda na to, że zamierzają wydać nam bitwę.
- Bitwę? W jakim celu? – zdumiała
się Arciniegas. – To bez sensu.
- Zgadza się – przyznał admirał. –
Nasza wzajemna strategia polega od lat na powstrzymywaniu się. Nikt nie potrafi
osiągnąć przewagi, a użycie wszelkich dostępnych sił gwarantuje adekwatną
reakcję przeciwnika. Szarpiemy się wzajemnie, skubiemy, testujemy własne
zabezpieczenia, zdejmując sobie po jednym statku. Wydanie nam bitwy nic im nie
da, symulacje wskazują, że straty będą równie znaczne po obu stronach i nikt
nie osiągnie wystarczającej przewagi, by odnieść jednoznaczne zwycięstwo. My
mamy więcej statków, oni lepsze opancerzenie, nasza broń jest bardziej
zaawansowana, ich bardziej niebezpieczna. Ale już od dawna stwierdziliśmy, że
nie jesteśmy w stanie zrozumieć szaleństwa Berii, który usiłuje zniszczyć
świat, by wygrać tę przeklętą wojnę. Obawiamy się, dnia kiedy dojdzie do
wniosku, że pora użyć jednocześnie całego swego śmiercionośnego arsenału.
Jedynie przewaga technologiczna pozwala nam na utrzymanie ich na swoich
pozycjach, które próbują opuścić. Zakopali się głęboko pod powierzchnią,
nauczyli się żyć w napromieniowanym świecie, wiedząc doskonale, że nasza broń
przestaje w nim działać, uczynili z zagłady świata swój plan, który usiłują
zrealizować. Kto wie co wykombinowali w kosmosie... I tak już korzystają z
faktu, że ich statki podobnie jak machiny działają całkowicie bezawaryjnie w
zjonizowanej przestrzeni, podczas gdy sami wiecie jak zawodne stają się
nieregenerowane stale osłony ablacyjne, gdy osłonienie eniaków i układów
scalonych staje się problemem. Jeżeli Beria kazał im skoczyć w ogień, możemy
być pewni, iż admirał Tierieszkowa ten rozkaz wykona bez wahania.
- Bitwa – odezwał się Christiansen.
– Starcie, na które czekaliśmy od lat. Matka wszystkich bitew. A my będziemy na
Marsie.
- Jeżeli to pana pocieszy
komandorze – odezwał się cywil – To zdąży pan na swoją bitwę. Mars jest w tej
chwili ponad 62 miliony mil od Ziemi, oni dopiero się rozpędzają, będą więc tu
lecieć co najmniej siedem tygodni. Skoczycie, zrealizujecie plan, a potem wrócicie,
a po za tym wasza misja jest dużo ważniejsza. Powiedziałbym, że może od niej
zależeć los nie tylko całego Sojuszu, ale w ogóle naszego przetrwania.
-Bardzo pięknie, ale kiedy ostatni
raz dałam się porwać takim słowo, źle skończyłam – powiedział Arcinigas. – Czy
powie pan coś więcej?
- A jak pani skończyła? –
zainteresował się cywil.
- Wstąpiłam do NASW.
- Podoba mi się ta odpowiedź. Nie,
na razie nie powiem pani nic więcej.
- Uwielbiam latać dla was chłopaki
z wywiadu.
- Nie lata pani dla mnie. Ja polecę
z panią. Na orbitę Marsa. I nie jestem z wywiadu – odpowiedział spokojnie.
- Planowaliśmy związać ich walką
symulując atak na planetę – wtrącił Shelby. – Odsłoniliby wtedy północną
półkulę dając wam szansę na wejście. Skoro zabrali statki, trafiła nam się
okazja, którą musimy wykorzystać. Czy to odpowiada na wszystkie pani pytania
porucznik Arciniegas?
- Nie. Zepsułam panu zaplanowaną
odprawę, komandorze Shelby? Proszę się zastanowić co jeszcze zepsuję.
- Wolę nie.
- Nie obawia się pan, że widuję białe
myszki? Albo Zjawę Cienia? Skąd pomysł, by mnie wybrać do tej misji?
- To ja panią wybrałem – odezwał
się admirał. – I proszę to przyjąć do wiadomości. Zrozumiano?
- Tak jest – Arciniegas umilkła,
najwyraźniej nie zamierzając mieć ostatniego słowa, czym zadziwiła Satyę,
bowiem wyglądała na wyjątkowo zbuntowaną osobę. Zapadła chwila ciszy,
Christiansen pokręcił głową z wyraźnym niedowierzaniem. Coertzee wciąż milczał,
uważnie obserwując zebrane osoby. Shelby nabrał powietrza.
- Majorze Gow, proszę przyjrzeć się
bazie – powiedział. – Będziecie lądować ćwierć mili od niej, jest tam płyta
lotniska, którego przeciwnik używa w lotach planetarnych, porucznik Arciniegas
będzie chciała je wykorzystać, bowiem daje możliwość zwykłego podejścia.
Stanowiska obronne zostaną do tego czasu wyeliminowane przez „Von Brauna” wraz
z anteną umożliwiającą wezwanie posiłków. Jak już wspomniałem nim zorientują
się o co chodzi i przerzucą drogą powietrzna lub lądową siły kosmarmii z Aresa,
będziecie mieli wystarczająco dużo czasu by odlecieć. Porucznik Arciniegas,
zakładam, iż „Lincoln” nie będzie potrzebował więcej niż trzech godzin by po
lądowaniu ustawić się w pozycji startowej?
- W idealnych warunkach.
- Doskonale.
- Jeśli mogę zauważyć, idealne
warunki nie występują podczas lotów bojowych, zawsze jest jakiś fubar.
- Odnotowano. Majorze, taktyka
ataku i podejścia zależy od pańskiej oceny. Po wejściu na orbitę będziecie
mieli aktualne obrazy satelitarne i możliwość jej modyfikacji. Zapoznał się już
pan z terenem, jakiś wstępny plan?
Gow opuścił na kolana trzymaną w
rękach teczkę.
- Nie znalazłem tu informacji o
siłach wroga – powiedział. – I ilości napotkanych tango.
- To placówka naukowa – rzekł
Shelby. – O wysokim stopniu utajnienia, wiemy jedynie, że cokolwiek tam badają
nie ma nic wspólnego z bronią. Brak niezbędnego wyposażenia, po za tym to Mars,
więc kiepsko w warunkach tamtejszego ciążenia testuje się balistykę mającą
potem służyć na Ziemi.
- Sądzimy, że usiłują przyśpieszyć
cząstki – wtrącił cywil. – Sądząc po rodzaju zasilania i generatorach pola
magnetycznego mają w środku akcelerator. Być może bawią się w rozpędzanie
jonów, usiłując rozbudować swoje silniki. Wciąż nie potrafią przekroczyć
prędkości światła, a ich technologia nie jest kompatybilna z naszą, więc nie
mają możliwości zastosowania generatorów kwantowych i rzutników fotonowych w
swoich statkach. Wiemy, że od jakiegoś czasu bardzo zintensyfikowali te
badania.
- Osiągnęli jakieś sukcesy? –
zaciekawił się Christiansen. Wyjął to pytanie z ust Arciniegas, potrafiące
skakać ciężko uzbrojone statki przeciwnika nie były czymś co chciała oglądać we
własnej przestrzeni.
- Nic nam o tym nie wiadomo. Nawet
jeśli do czegoś tam doszli, na zakończenie misji oddział majora Gow pozostawi
ładunki i zniszczy bazę – powiedział Shelby. – Odpowiadając na pana pytanie,
personel naukowy w liczbie od kilkunastu do kilkudziesięciu, do tego kilku
żołnierzy Armii Czerwonej lub kosmarmii pod dowództwem zampolita i
artylerzyści. Nie jesteśmy pewni.
- Nie jesteśmy? – zapytał Gow.
- Nie. Ta stacja w ogóle nas nie
interesowała. Jak wiadomo nie mamy nad Marsem stałej obserwacji, co kilka
miesięcy poświęcamy drony aby zaktualizować zdjęcia, dysponujemy tym, co nam
prześlą nim zostaną zestrzelone. Mogę jedynie powiedzieć, że nie zauważyliśmy
przez ten okres zwiększonych ruchów wojsk, ani śladów aktywności.
Gow miał zasępioną minę.
- Te cztery budynki mogą mieścić
kilka plutonów kosmarmii i sprzęt opancerzony – zauważył.
- Jesteśmy tego świadomi –
powiedział Shelby. – Trzymajmy się jednak posiadanych przez nas informacji i
założeń.
- Strasznie dużo tych założeń –
rzuciła Arciniegas.
- W tym wypadku zgadzam się z panią
porucznik – powiedział szybko Gow, nim Shelby mógł się wtrącić. Oblicze
admirała pozostawało nieprzeniknione. Major mówił dalej: - Wchodzimy do
kompleksu od strony lądowiska. Musimy opanować jego kluczowe punkty, zapewnić
sobie panowanie nad źródłem zasilania i centrum łączności. Jeżeli tam
rzeczywiście są naukowcy, podczas ataku wycofają się do schronu. Mają tam
awaryjne centrum sterowania i musimy je jak najszybciej odciąć, nim zaczną
realizować swe zwyczajowe procedury samozniszczenia. Kiedy zbudowano tę stację?
Shelby zamrugał niepewnie oczami,
lecz z pomocą przyszedł cywil.
- Około pięciu lat temu.
- W takim razie urządzenia i
konstrukcja nie powinna odbiegać od tego co znamy i innych placówek wroga jakie
opanowywaliśmy.
- Dlatego was wybraliśmy –
powiedział admirał. – Po to utworzono wasz oddział, przygotowując tę specjalną
grupę szturmową w ramach struktur marines, rekrutującą się z najlepszych ludzi
z wszystkich sił specjalnych Sojuszu. – powiódł wzrokiem po sali. – Dla tych,
którzy nie tego nie wiedzą, na prośbę NASW w ramach marines utworzono specjalną
grupę, specjalizującą się w takich działaniach. W jej skład wchodzą najlepsi z
najlepszych, żołnierze z Rangersów, SBS, SAS, CM oraz USMC. Po misjach na Io i
na orbicie Saturna jesteście w tej chwili chyba największymi specjalistami od
zajmowania baz przeciwnika.
- Przejmowania, admirale –
sprostował Gow. – My ich nie zdobywamy. Wkraczamy i dokonujemy chirurgicznego
uderzenia, przejmując wrogą infrastrukturę. Nigdy nie musieliśmy zdobywać baz,
bo kończy się to krwawą łaźnią. Za każdym razem były to dalece zaplanowane
operacje, polegające na współdziałaniu z flotą, które dawały nam możliwość
wkroczenia do wrogiej instalacji i uniemożliwienia zniszczenia jej
przeciwnikowi. Utrzymywaliśmy je także do czasu przybycia wsparcia.
- Ta misja także była w pełni
zaplanowana – wtrącił Shelby. – Musieliśmy ją jedynie zmodyfikować, po tym jak
okazało się, że należy ją przyśpieszyć.
- Rzecz w tym – chrząknął Gow – że
z tego co widzę, po desancie zostajemy na dłuższy czas odcięci od możliwości
odwrotu, kiedy nie jest możliwy ponowny start. W tym czasie mamy wkroczyć i
opanować instalację, w której liczba tango pozostaje nieznana. Na dobrą sprawę
może oczekiwać nas cała kompania.
- Ale nie oczekuje. To nie jest
placówka wojskowa.
Tango to przeciwnik, pomyślała
Satya, określenie żołnierza wroga, w tym wypadku będące liczbą całkowitą w
przedziale powyżej zera. Arytmetycznie obawy majora były w pełni zrozumiałe.
- Jak już zauważyła porucznik
Arciniegas, zawsze jest jakiś fubar – powiedział Gow. – Więc naturalne, że
uwzględniam pewne rzeczy podczas planowania. Bez urazy, podczas przejmowania
stacji nasłuchowej nad Saturnem wywiad NASW także miał sprawdzone informacje.
Skończyło się wpakowaniem na podejściu w ogień zaporowy rakiet, a wewnątrz
czekały na nas doborowe oddziały specnazu. Straciliłem tam ludzi. Pozwolę sobie
wyrazić więc swoje obiekcje głośno, może nieco w inny sposób niż pani
porucznik, ale sedno leży w tym, że jej obawy są jak najbardziej słuszne.
- Wyeliminujemy stanowiska rakiet i
łączność – rzekł Christiansen. – Następnie będziemy monitorować sytuację i
zdejmiemy wszelkie posiłki, jakie usiłują przeciw wam rzucić drogą powietrzną.
Dotarcie lądem zajmie im powyżej sześciu godzin.
- Wierzę w pana możliwości
kapitanie –odparł Gow. – Ale na moje podstawowe pytanie nie mam odpowiedzi.
Jakie siły napotkamy wewnątrz? Brakuje mi także planu bazy. Nie będę ukrywał,
że idziemy prawie całkowicie na ślepo, przeznaczenia poszczególnych segmentów
możemy się owszem domyślać na podstawie analogicznych konstrukcji, nie
spotkałem się jednak z takim układem ich placówek. Choćby ten pierścienie
biegnące na wewnątrz…
- Sądzimy, że to wyciągnięta na
zewnątrz część akceleratora Van der Graafa –mruknął cywil. Gow nie dał się zbić
z tropu.
- Czymkolwiek by nie był...
Rozumiem, ze stała grawitacji wciąż pozostaje dla Marsa stałą? Żadnych
niespodzianek?
- Trzykrotnie mniejsza niż na
Ziemi, jeśli planuje pan strzelać na zewnątrz. Baza ma własny generator.
- Nie planuję, chyba że rakietami.
To co pragnąłbym odnotować, to zbyt szerokie założenia dla tej misji.
Przydałoby się określić konkretnie nasz przedział czasowy. Pani Nayada, ile
czasu potrzebuje pani po wejściu do środka, aby dokonać tej akwizycji danych?
Dobre pytanie, równie istotne jak
to czym jest fubar, stwierdziła Satya, nim zdążyła się odezwać głos zabrał
Shelby.
- Na razie proszę przyjąć, że
należy się zmieścić we wspomnianych czterech godzinach – powiedział. – Uwagi
zostają odnotowane. Komandorze, proszę zapoznać się z planem lotu, pani
porucznik rozważyć kwestię desantu, majorze proszę o plan działań
uwzględniający na zakończenie uczynienie instalacji wroga niezdatną do użytku. Propozycje
mają być konstruktywne. Dziękuję za uwagę, a panią Nayadę, proszę o pozostanie.
Mimo swojego stanu Arciniegas
pierwsza poderwała się na nogi, orientując się, iż Shelby właśnie zakończył
część odprawy przeznaczoną dla nich. Skierowała się ku drzwiom, słysząc jak
Christiansen ustala z Gowem kwestię zaokrętowania marines i ich uzbrojenia,
która była już w toku. Zatrzymała się w korytarzu wachlując teczką. Poczekała,
aż obaj ją miną, po czym podążyła w ślad za mężczyznami, specjalnie się z tym
nie kryjąc. W łączniku Gow skinął głową i rozstał się z komandorem, który
odwrócił się w jej kierunku. Wyraz
twarzy miał zaniepokojony.
- Nie miałem pojęcia, że przydzielą
cię do tej misji – powiedział obronnym tonem. – To pomysł admirała.
- To już bez znaczenia –
stwierdziła kwaśno. – Z jakiego powodu potrzebny wam jest akurat „Lincoln”?
- Z żadnego – odparł Christiansen.
– Mieliśmy już zacumowany desantowiec, kiedy polecono nam natychmiast skoczyć i
was ratować. W trakcie alarmowego rzutu fotonowego urwał się i uderzył w
podporę ISS, nim ruszyliśmy. „Mc Kinley” jest w tej chwili tak poobijany, że
nie będzie w stanie wylądować na Marsie. Aldrin uznał, że jeśli niezbędny nam
jest nowy prom, musimy także zaokrętować jego załogę. W końcu zna ona swój
statek najlepiej, nawet jeśli…
- Nawet jeśli to jedynie coś nieco
lepszego od zwykłego lądownika? Dzięki, kapitanie – powiedziała z widoczną
ironią. – Powinnam się zorientować, że to pomysł Aldrina.
- Wyraźnie cię ceni – stwierdził
Christiansen. – Wciąż mówi do ciebie komandorze.
- Stary skurwysyn – mruknęła. – Sam
był w komisji, która zabierała mi ten stopień. Zesłał mnie trzy lata temu na
„Lincolna”.
- A jaka była alternatywa?
- Wszyscy ją znają. Miałam być
przykładem, jakbyś o mnie nie słyszał. Chcieli mnie wyrzucić – wzruszyła
ramionami. – Może to byłoby lepsze rozwiązanie? Bardzo się starali, ale nie
znaleźli żadnego dowodu na moją zdradę. Skazali mnie więc za niekompetencję.
- Dlatego pijesz? – zapytał. – I
uprawiasz seks z przypadkowo napotkanymi ludźmi w barze?
Udało się ją mu zirytować.
- Dlaczego wszyscy zakładają, że
chleję, bo nie mogę się pozbierać? – zapytała. – Wszyscy patrzą na mnie z
niesmakiem, odsuwając się jak najdalej, a komisje wewnętrzne usiłują złapać
mnie za sterami po wódzie? Nikt nie przyjmuje do wiadomości, że taka byłam
wcześniej. Spokojne życie to nie dla mnie, zawsze wolałam przygody i bójki w
barach.
- Jak doszłaś do stopnia komandora?
- Nie wiem. Przez przypadek –
burknęła, myśląc o tamtych czasach, kiedy była młodsza o dekadę, zaczynała
karierę w NASW, skąd przeniosła się po odbyciu służby w lotnictwie i zaliczeniu
kolejki lotów bojowych podczas walk w Indiach. Gdy wszystko wydawało się
jeszcze przygodą, a loty oddzielały od siebie odjazdy na plażach Goa, narkotyki
i alkohol, a potem znowu wracała do okropności wojny. Była najlepszym pilotem,
dlatego pozwolono jej sięgnąć gwiazd i nic już nie było takie samo. Dzięki swym
umiejętnościom doczekała się dowództwa kolejnych okrętów, patrzono na jej
wyskoki i niewyparzony język przez palce, wiedząc jak nieszablonowym jest
dowódcą. Po drodze przydarzyło się jej dziecko i ślub z oficerem NASW, ale już
po tygodniu wiedziała, że nie usiedzi w domu. Nie była stworzona do takiego
życia, porzuciła je bez skrupułów uciekając w kosmos, gdzie ostatecznie trafiła
na pokład najlepszego okrętu floty, który jej właśnie powierzono. Potem impreza
zmieniła swój charakter na nieco mniej wesoły, ale wciąż robiła swoje.
- Tak mi się wydawało, że to ty –
powiedział. – Powiesz mi jak właściwie było z „Alliance Star”?
- Po co? – zapytała. – Wydawało mi
się, że każdy zna tę historię.
Westchnął.
- Każdy zna wersję z biuletynu
rozesłanego trzy lata temu do wszystkich statków we flocie. O
nieodpowiedzialnej dowódcy okrętu, która zniszczyła kompletnie jedyny
istniejący statek klasy Zeus. Który kosztował tyle i budowano go tak długo, że
wciąż nie powstał następny. Chciałbym poznać twoją wersję.
Zastanowiła się.
- Wiesz co? Coś za coś chłopaczku –
powiedziała. – Pokaż mi „Von Brauna”. Opowiedz mi co to za dziwny statek.
Nie musiał się długo zastanawiać.
- Chodźmy – rzekł. - Zacumowano go w zamkniętej części, ale nawet
tam jest miejsce, z którego można go podejrzeć. Zresztą i tak powinnaś się tam
pojawić, właśnie dokują „Lincolna” –
zawahał się. – Odnośnie tego, co zaszło…
- Nie denerwuj się – odparła. – Ja
też nie miałam pojęcia, że wylądujemy w jednym gównie. Wbrew temu co o mnie
sądzicie, staram się trzymać z dala od własnego ogródka. Więc o ile mi wiadomo,
nic nie zaszło i nawet nie próbuj sądzić inaczej.
- No to ruszaj za mną – powiedział
po chwili ruszając zaciemnionym korytarzem. Podążyła jego śladem, marząc o
szklance soku pomidorowego. Preferowała tradycyjne metody zamiast tabletek
detoksykacyjnych, czasem jednak ból głowy był nie do wytrzymania. Wbrew temu co
o niej sądzono nie piła dużo, za to często, jednak po kilku lotach bojowych
bądź wydarzeniach takich jak wczorajsze, musiała jakoś odreagować. Naładowała
już prawie akumulatory, a dzisiejsze potyczki z Shelbym poprawiły jej nieco
humor. Utrata stanowiska i degradacja sprawiły, że zupełnie przestała się
przejmować i pilnować. Jedyną karą jaka im pozostała było wyrzucenie jej z
NASW. Wiedziała zaś, że z jej umiejętnościami pilota spokojnie poradzi sobie na
rynku cywilnym i znajdzie pracę. Mimo ciągnącej się wojny transport i handel
między obiema Amerykami musiały trwać. Zaczęła pogwizdywać, zastanawiając się w
co właściwie wpakował ją Aldrin. Perspektywa desantu na Marsie okazała się w
dużej mierze podniecająca. Lądowanie w środku obszaru wroga, ominięcie jego
czujników, było wyzwaniem, a ona takowe uwielbiała. Nie wiedziała jedynie z
jakiego powodu tak ważne jest dostarczenie na powierzchnię tej wystraszonej
cyganki lub hinduski, siedzącej na jednym z krzeseł.
Satya Nayada także nie miała
pojęcia. Gdy drzwi się zamknęły poczuła jak skupiają się na niej wszystkie
spojrzenia. Wiedząc, iż to ona za chwilę stanie się głównym obiektem wszelkich
relacji w tym pomieszczeniu postanowiła wyjść z atakiem wyprzedzającym.
- Skoro już dowiedziałam się, że
zrzucacie mnie panowie na Marsa, na teren wroga, gdzie pełno jest żołnierzy
przeciwnika, którzy zgodnie z filmami propagandowymi emitowanymi przed każdym
pokazem filmowym nie marzą o niczym innym jak o zgwałceniu mnie, zmienieniu w
niewolnicę w gułagu i przepraniu mózgu, wypadałoby przynajmniej wyjaśnić jakie
jest moje zadanie. Usłyszałam już, że mam dokonać akwizycji danych, ale czy na
pewno jestem do tego celu właściwą osobą? – w dalszej części przemowy miała
zaplanowane poinformować obecnych, iż potrafi ona jedynie kodować proceduralnie
eniaki, analizować dane pod kątem matematycznym, na temat ich pozyskiwania ma
zaś blade pojęcie, jednak nie dali jej dojść do słowa.
- Posiada pani wystarczająco dużo
informacji – zaczął Shelby. – Resztę pozna zaś pani już na statku po odlocie z
bazy…
- Nie przesadzajmy Shelby – rzekł
admirał. – Wiem, że z twojego punktu widzenia i paranoi związanej z bezpieczeństwem
najchętniej założyłbyś jej opaskę na oczy i zdjął ją dopiero u celu wyprawy,
ale jeśli pani Nayada ma wykonać swe zadanie potrzebuje nieco więcej
informacji.
- Admirale, sam pan doskonale wie
do czego posuwają się MGB i GRU…
- Wiem też, że z punktu widzenia
procesu oceny danych niezbędne są podstawowe wiadomości, aby wiedziała czego
szukać. Nie zapomniałem jeszcze wszystkiego z czasów gdy pisałem doktorat
zastanawiając się czy wybrać karierę naukową czy też spełnić marzenie o lotach
w kosmos – usta admirała złożyły się w kształt, który Satya zinterpretowała w
uśmiech. – Ja też jestem absolwentem MIT. Rozumiem pani obawy, ale zapewniam,
że wojskowe życie nie jest takie straszne.
- Chyba mamy inne charaktery, panie
admirale – westchnęła Satya. – Albo wszystko dzieje się po prostu dla mnie za
szybko. Nie pozwolono mi się spakować, wrzucono w statek kosmiczny i posłano
wprost w strefę bitwy. Jak to pan ujął – nie mam informacji by cokolwiek z tego
wszystkiego pojąć, pomijając fakt, że jestem zwyczajnie przerażona czekającą
mnie w perspektywie wyprawą. Obawiam się, że będę jedynie przeszkadzać, a moja
panika…
- Zbudowaliśmy bazę relacyjną –
odezwał się cywil stojący obok admirała. – I ona działa.
Shelby spojrzał na niego z wyraźną
wściekłością, chcąc coś powiedzieć, ale głównodowodzący uciszył go ruchem ręki.
Satya zamrugała ze zdziwieniem oczami.
- Co zrobiliście?
- Zastosowaliśmy pani teorię w
praktyce.
Przez chwilę nie wiedziała co
powiedzieć.
- Ale jak? – zapytała w końcu. –
Przecież to nie możliwe! Zbudowałam jedynie model teoretyczny, ograniczony do
podstawowych pojęć, on nie może działać w sieci relacyjnej eniaków, ograniczać
go będzie konieczność ciągłego zatwierdzania przesyłanych danych przez
operatorów.
- Dlatego zrobiliśmy to na jednym
eniaku – powiedział spokojnie cywil. – Założyliśmy bazę, której zapewniamy
ciągły dopływ danych. Obliczenia wykonywane są tylko na nim, nieco to spowalnia
proces, ale działa. Klasyfikujemy dane obiektowo i wiążemy je relacjami co
umożliwia ich analizę. Pani metoda świetnie się sprawdza, dzięki niej
ujrzeliśmy ruchy przeciwnika w zupełnie nowym świetle, przydaje się w
działalności wywiadowczej oraz ocenie danych naukowych. Jednocześnie okazało
się, że eniak działa dużo szybciej niż wszystkie sieci matematyczne ISS.
Wciąż nie potrafiła zebrać myśli.
- Zbudowaliście bazę? I nic o tym
nie powiedzieliście? – powiedziała wreszcie. – Przecież mój doktorat został
wyśmiany dlatego, że taka rzecz w opinii profesorów nie miała szansy się
sprawdzić…
- Cenzura wojenna – rzekł zimno
Shelby. – Przypominam, że nie ma prawa pani o niczym wspomnieć, w świetle
Ustawy na podstawie której wcieliliśmy panią w charakterze cywilnego
konsultanta do NASW i klauzul o zachowaniu tajności, które pani podpisała.
- Przykro mi – odezwał się milczący
dotąd Coertzee. – Wiem, że była to dla pani praca życia, ale sama koncepcja
okazała się zbyt niebezpieczna…
- Niebezpieczna? W jaki sposób?
- Chyba jest pani świadoma jak
możliwość swobodnego przepływu informacji zagroziłaby demokracji? – zapytał
Shelby. – Jak mogłaby zniszczyć konieczność kontrolowania działalności wroga i
jego powstrzymywania? Informacja nie może być swobodnie dostępna, to by mogło
nas zniszczyć. Wróg czuwa, za wszelką cenę usiłuje zdobyć plany naszych
wynalazków i naszą technologię. Nie mogą jej zastosować, lecz dzięki niej
poznają nasze słabości i przygotowują broń mogącą nas powstrzymać. Pani model
uderzał nie tylko w bezpieczeństwo Sojuszu, lecz również w cały wolny świat.
Satya po dłuższej chwili milczenia usłyszała
swój własny jąkający się głos.
- Czy mogłabym zobaczyć jak to
działa?
- Zobaczy pani – powiedział cywil.
– Po to panią tu ściągnęliśmy. To ja przekonałem admirała, że warto spróbować
uruchomić coś takiego. Choć admirał doktoryzował się z astronautyki, zrozumiał,
iż warto wypróbować coś, co przypominało mi nieco moją dawną koncepcję z
dziedziny fizyki. Rezultaty przeszły nasze najśmielsze oczekiwania.
- Jako doktor MIT gratuluję pani –
powiedział admirał.
- Ale… - do Satyi wszystko
docierało w zwolnionym tempie.
- Proszę pamiętać, nikt nie może
się o tym nigdy dowiedzieć – Shelby był nieustępliwy. – Koncepcja swobodnego
obiegu informacji do zagrożenie dla całego Sojuszu. Już mieliśmy zbyt dużo
kłopotów z terrorystami spod znaku pacyfizmu, afrykańskiego wyzwolenia i ruchu
hippisowskiego wspieranymi przez Moskwę. Jednak baza danych ma jeszcze wyższą
klauzulę, traktowana jest jako broń, dająca nam przewagę na wojnie.
- Myślę, że zrozumiała – wtrącił
Coertzee. – Nie musisz powtarzać tego w co drugim zdaniu.
Wyraźnie stawał w jej obronie,
najwyraźniej domyślając się co właśnie czuje, dowiadując się, iż to co
powszechnie zostało uznane jako brednia i utrącone jako jej doktorat, okazało
się nie tylko teorią, lecz w pełni działającą w praktyce niezwykle przydatną
rzeczą.
- Lecimy na Marsa po informacje –
powiedział admirał. – Zakładamy, że może nie udać się ich zdobyć i przewieźć
tutaj, gdzie będziemy mogli je zdekodować, w spokoju sklasyfikować na obiekty i
relacje, przepuścić przez bazę i poczekać na wynik. Informacje te są
niezmiernie ważne – mimo swego stanu, dotarło do niej, iż w jego głosie wyczuwalny
jest niepokój.
- Stąd pani obecność – powiedział
Shelby. – Monitorujemy pani pracę. Wiemy, że mimo iż pozostaje pani
bibliotekarką MIT, wciąż w tajemnicy pracuje pani nad swoją teorią. Klasyfikuje
pani rozmaite dane, koduje proceduralnie i wprowadza je w sieć relacji wzajemnych
po dokonaniu indeksacji. Mimo, iż zbudowaliśmy bazę i przepuszczamy przez nią
rozmaite informacje, wciąż popełniamy błędy związane z tym procesem.
Potrzebowaliśmy kogoś, kto uczyni to bardzo szybko.
- Szybko? – zapytała gorzko Satya.
– Właśnie się dowiedziałam, że moja teoria działa w praktyce, choć została
utrącona i wyśmiana. Sądziłam, iż to z powodu braków warsztatowych, jednak
skoro Shelby podkreśla co chwilę jak wielkim jest zagrożeniem dla wolnego
świata, myślicie, iż nie domyślę się co to znaczy? Sądzicie, że jestem głupia?
- Nie – powiedział admirał. – Wcale
tak nie uważamy. Przeciwnie, mam panią za bardzo inteligentną osobę i
naturalnym jest dla mnie, że wyciągnie pani oczywisty wniosek, dlaczego nie
jest pani doktorem nauk ścisłych. Ale myli się pani, jeśli sądzi że NASW miało
coś wspólnego z utrąceniem tej pracy. Nic mi o tym nie wiadomo.
- Nie chce mi się jakoś w to
wierzyć.
- Jest pani rozżalona. Proszę się
jednak zastanowić, sama pani była zdziwiona, ze to zadziałało, modelowała pani
to w sieci matematycznej, nie biorąc chyba pod uwagę, że obliczenia zadziałają
na jednym tylko eniaku?
Musiała przyznać mu rację.
- Musicie mieć potężne procesory.
- I dwa razy po 512 kilobajtów
pamięci stałej – wtrącił cywil. – W zupełności wystarczy do prowadzenia statku
i skomplikowanych obliczeń.
- Statku?
- Wykorzystaliśmy część pamięci
„Von Brauna” – wyjaśnił. – Musimy mieć te dane naprawdę dość szybko. Na miejscu
zindeksuje je pani, a po przetworzeniu przez operatorów pozostających na
pokładzie zostaną wprowadzone do bazy i w ten sposób analiza zostanie dokonana
podczas pobytu na orbicie.
- Jest pani w stanie to zrobić? –
zapytał admirał. – Jeśli tak proszę mi powiedzieć w jaki sposób.
Satya westchnęła.
- Nie wiem co mam powiedzieć
admirale, dane zostaną uproszczone, sprowadzone do postaci binarnej i jako
obiekty oraz łączące je relacje będą mogły zostać wprowadzone do przygotowanej
struktury bazy relacyjnej, jeśli tylko…
- Mamy taką bazę. Na razie wszyscy
zapewniają mnie, że do analizy olbrzymiej ilości danych wywiadowczych jest ona
doskonała, chciałbym wiedzieć dlaczego.
- Proszę sobie wyobrazić
wielotomową encyklopedię – powiedziała Satya. – Składa się z tysięcy haseł.
Hasło kosmos powiązane jest z hasłem planeta, gwiazda, statek… i tak dalej, w
nieskończoność. Wiele tych relacji dostrzeżemy z łatwością, jednak jeśli
chcielibyśmy czytać encyklopedię od początku, nasza zdolność poznawcza prędzej
czy później odmówi nam współpracy. Wkrótce zapomnimy, że obiekt „Von Braun” w
jakiś sposób wiąże się z kosmosem, pominiemy taką relację. Wprowadzenie do bazy
wszystkich odniesień umożliwi nam znalezienie tego powiązania. Patrząc szerzej,
posiadając jak najwięcej danych uda nam się połączyć pozornie niezwiązane osoby
i wydarzenia.
- Rozumiem – mruknął admirał. –
Piekielnie sprytna metoda, dzięki niej Shelby nie będzie już musiał ręcznie
wertować wszystkich kartotek, by sprawdzić czy rodzina Smitha powiązana jest z
Novakiem, którego dziadek pięć pokoleń temu był komunistą. Eniak wychwyci ten
wzorzec za niego, jeśli tylko zapyta go powiązanie Smitha z komunizmem. Nie
jestem pewien czy taka… sieć relacji mi się podoba.
- Admirale – wszedł w słowo Shelby,
ale ten znowu go uciszył. Coertzee miał nieprzenikniony wyraz twarzy gdy się
odzywał.
- Dane, jakie planujemy wprowadzić
do bazy są nieco innego rodzaju.
- To prawda – przyznał admirał,
zwracając się ponownie do Satyi – Dokona pani indeksacji i klasyfikacji
informacji natury fizyczno-astronomicznej, posiadanych przez naszych czerwonych
nieprzyjaciół, które odbiorą im ludzie majora Gowa. Zostaną one wprowadzone do
bazy danych, której strukturę może pani dowolnie modyfikować.
- Nie wydaje mi się, żeby ta baza
pozwalała na policzenie takich danych – chrząknęła.
- Nie będziemy ich liczyć. To są
dane rozproszone. Musimy je połączyć i poszukać wspólnego wzorca – wtrącił
cywil. – Jak najszybciej. Liczymy bardzo na pani pomoc w indeksacji i
klasyfikacji oraz pracy przy samej bazie.
- Bazie?
- Już istnieje. Wprowadziliśmy już
tam sporo danych.
Rozważała właśnie jego słowa, gdy
ponownie odezwał się admirał.
- Mówiła zdaje się pani o postaci
binarnej?
- Tak – przytaknęła – Aby
wprowadzić dane do eniaka musimy je sprowadzić do postaci zero-jedynkowej. Do
języka programowania.
- Niestety, dane wejściowe są w
nieco innej postaci – powiedział cywil.
- To znaczy? – nie wiedziała już w
jakim kierunku odwracać głowę, zaczynała czuć się jak na meczu tenisowym.
- Po rosyjsku – powiedział Shelby.
– I być może polsku. Dlatego panią wybraliśmy.
- Liczby będą oczywiście arabskie,
to nie stanowiło kryterium wyboru – spróbował zażartować Coertzee.
Satyi zrobiło się gorąco, gdy
wszystko stało się dla niej jasne niczym światło, którego brakowało w ciemnej
stacji zawieszonej na orbicie w połowie błękitnej planety.
- Wy gnoje – powiedziała.
- Tomasz Ulam, syn Stanisława.
Jedyna miłość Satyi Nayady, spośród czterech mężczyzn, z jakimi się spotykała,
kolejni byli jedynie przelotnymi próbami zapomnienia o bólu, śmierci i zdradzie
– odezwał się Shelby. Cywil z wyraźnym niesmakiem pokręcił głową.
- Trzech – poprawiła mechanicznie.
– Było ich trzech.
- Czterech – powtórzył Shelby, a
ona wpadła we wściekłość.
- Jakie to ma znaczenie? –
krzyknęła.
- Takie, że zna pani w dość dobrym
stopniu rosyjski i polski – wyjaśnił. – To dość rzadkie zestawienie u kogoś,
kto nie jest emigrantem w kolejnym pokoleniu, lub przedstawicielem wolnych
narodów, walczących po naszej stronie.
- W takim razie proszę ich
wykorzystać!
- Nie znają teorii relacyjnej bazy
danych – powiedział Coertzee. – Nie potrzebujemy tłumaczy, potrzebujemy pani.
- Wiecie gdzie możecie sobie… -
zaczęła, a wówczas usłyszała admirała.
- Nie pochwalam może metod
Shelby’ego, ale rozumiem jego intencje – powiedział. – Aby zapewnić
bezpieczeństwo musi niestety wiedzieć wszystko o wszystkim i wszystkich. To co
może wydawać się pani grzebaniem w prywatnym życiu…
- Grzebaniem?
- … jest fundamentem naszego
ustroju i demokracji kontrolowanej.
W jej oczach niczym jasne gwiazdy
płonęły już iskry gniewu.
- Może i świetni z was wywiadowcy i
badacze sekretów łóżkowych – rzuciła – ale z psychologią jesteście na bakier.
Sprowadzacie mnie tutaj, informując iż moja teoria, powszechnie wyśmiana działa
w praktyce i jest niezwykle przydatna, ale nie raczyliście nikogo o tym
poinformować. Mówicie, że macie bazę danych, która jak mi wykazano nie ma prawa
zaistnieć i jest jedynie fanaberią. Na koniec informujecie, że wiecie wszystko
o moim życiu, o rzeczach, które są dla mnie ważne i intymne. Pomijając fakt, że
pakuje się mnie do statku, wysyła w kosmos, strzela do mnie. Zastanówcie się, naprawdę
sądzicie, że po tym wszystkim wam pomogę?
Ciszę przerwał chichot. Spojrzała z
wściekłością, o dziwo śmiał się cywil.
- Oczywiście, że nam pani pomoże –
powiedział wesoło. – I poleci pani z nami na Marsa? A wie pani dlaczego?
Przełknęła kolejną pigułkę
narastającej w niej wściekłości.
- Dlaczego? – wycedziła.
- Cóż może być dla naukowca
lepszego, niż ujrzenie swej teorii zastosowanej w praktyce, możliwość
zobaczenia jak działa i pracy nad nią? – zapytał.
Walczyła ze swą dumą, czując jak
zaczyna przegrywać nagle na całej linii.
- Proszę posłuchać… - zaczęła.
- Nie, to pani niech posłucha –
powiedział. – Też kiedyś miałem teorię. Obroniłem doktorat, spotkał się z
zimnym przyjęciem. Zastanawiałem się czy nie rzucić fizyki, a potem przestało
mieć to znaczenie, bo praktyka udowodniła, że moja teoria nie ma prawa istnieć,
podobnie jak cała dziedzina wiedzy, którą się zajmowałem. Ale to sprawiło, że
zacząłem szukać nowych odpowiedzi. Ale gdy patrzę na pani sieć relacji,
przypomina mi to nieco moje dawne przemyślenia.
- Przepraszam, jak się pan nazywa?
Zszedł z podium i wyciągnął do niej
rękę.
- Doktor Hugh Everett. To ja
stworzyłem pani bazę danych i przekonałem tych twardogłowych wojskowych do
zastosowania tego modelu.
- Znam to nazwisko – powiedziała,
gorączkowo przeszukując katalog obiektów w swojej głowie, łącząc je w relacje
mnemotechniczne. – Profesor Durac mówił o pana teorii.
- To już nieistotne – powiedział z
uśmiechem. – Ona była niesłuszna, jak i cała interpretacja. Ale w jakimś
stopniu dostrzegam podobieństwo z siecią relacji.
- Wieloświaty – przypomniała sobie.
- Własnie. Wiele obiektów
istniejących jednocześnie, niezależnie od siebie, których liczba może być
nieskończona – nagle zmienił temat – Do odlotu zostały nam cztery godziny, więc
mam pewną propozycję.
- Mianowicie?
- Spakujmy się i zaokrętujmy, a ja
opowiem pani dlaczego nasza misja jest tak ważna.
- Nie mam czego pakować.
- Mi również wystarczy kartka i
długopis. W takim razie proszę posłuchać o ciemnych materiach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz