wtorek, 14 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 12

 12.

Nie pozostali w ciemnym pomieszczeniu eniaka, gdzie Satya czuła się bezpieczna, w mroku rozjaśnianym migającymi światełkami połączeń i obliczeń, z kojącym szmerem pracy urządzeń, zagłuszającymi dźwięk podtrzymywanej  chemicznej reakcji silników. Udali się do miejsca, które źle się jej kojarzyło, gdzie przeprowadzili odprawę przed wykonaniem rzutu. Ból głowy na szczęście zdołał już ustąpić, z nieznanego powodu nadal nie przejmowała się rzeczami, jakie wywoływałyby w niej wstyd w codziennym życiu. Najwyraźniej był to efekt uboczny przebywania wśród żołnierzy, których codzienne standardy były nieco inne, a relacje między obiektami innego rodzaju niż w społeczeństwie, w jakim dotąd funkcjonowała.

Gow bezceremonialnie wyprosił na zewnątrz obecnych w środku marines. Było ich niewielu, bowiem przy dwóch strzegących śródpokładu, dwóch kolejnych znajdujących się na dolnym pokładzie, po dwóch w maszynowni i przy eniaku, napotkali tu jedynie Apone’a i Kowalskiego. Major polecił im zluzować nieco warty, zadbać o to by połowa wypoczęła, poszła spać w pomieszczeniu gdy zakończą już rozmowę, dając do zrozumienia, iż powinni zbierać siły, przed czekającym ich zadaniem. Arciniegas wydała identyczne polecenia załodze mostka, choć nadal nie chciała przejąć dowództwa i nie zdecydowała jeszcze jaką decyzję podejmie, będąc świadoma, że czeka ją rozmowa z załogą. Następnie pochylili się nad stołem, a Everett zaczął mówić. Wyjął z przyniesionej teczki zdjęcia, część z nich Satya już znała. Pokrótce przedstawił cel ich łowów, opowiadając o nieistniejącej materii, która przenika część wszechświata, skupiając się w strefach rażenia, wymykając jakiemukolwiek poznaniu. Jak mogła się spodziewać rewelacje te nie spotkały się ze zrozumieniem i uznaniem.

- Jeśli mam być szczera doktorze, to mam wrażenie, że pozostaję pod wpływem mojego ulubionego napoju – powiedziała Arciniegas. – Oględnie mówiąc zakrawa to na czyste szaleństwo, jeśli rzeczywiście jest to celem naszej wyprawy.

- Dzięki temu szaleństwu ten statek lata w kosmosie – odparł Everett. – Wbrew pani opiniom fizycy zgadzają się, że w roku 1961 stało się coś, co zmieniło prawa natury tej części kosmosu. Zasada tego zjawiska pozostaje nieznana, powszechnie zakłada się, że bomby jądrowe doprowadziły do rozerwania kwantowej struktury wszechświata, umożliwiając manifestację jego multiniestałej natury. Większa część układu słonecznego znalazła się pod jego wpływem, dzięki czemu możemy wykonać rzut fotonowy aż za orbitę Urana. Tam zasady przestają obowiązywać i ze zdumieniem odkrywamy, że sztuczna grawitacja przestaje działać, bo nie da się jej wygenerować sposobem jaki znamy. Przez lata ignorowaliśmy rzeczywiste źródło zmian, teraz jednak jego poznanie stało się fundamentalną koniecznością.

- Z jakiego powodu?

- Choćby z tego, że interesują się nim tamci – wyjaśnił Everett. – Lub z powodu tego co uczynił właśnie Kolektyw – Arciniegas poinformowała zebranych o informacjach jakie nadeszły z Ziemi, a na twarzach zebranych odmalowało się niedowierzanie.

- Implikacje tego wszystkiego mogą być dużo bardziej przerażające – mówił dalej naukowiec. – Majorze Gow, walczył pan w miejscach gdzie manifestowały się niestałości. Proszę sobie wyobrazić co może się stać, jeśli ktoś zapanuje nad nimi i zyska możliwość ich kontroli.

Gow odpowiedział posępnym głosem.

- Walka z wrogiem może stać się niewykonalna. Te niestałości potrafią zatrzymać wystrzelone pociski, lub zmienić je w metalowy deszcz.

- Właśnie. To kwestia zupełnie innych stałych fizycznych i chemicznych. Przez wiele lat analizowaliśmy je teoretycznie, Sojusz jedynie w zasadzie nie graniczy ze strefami rażenia, które ciasno otoczyli pierścieniem swych fortów tamci, nie mieliśmy więc możliwości badań praktycznych. Zadowalał nas fakt, iż pojawiające się w tamtych miejscach dziwne potwory, powstające wskutek oddziaływania innych stałych na łańcuchy nukleotydalne, wiązały ich siły wojskowe dając nam nieco oddechu. Przegapiliśmy w ten sposób początek wyścigu.

- Mianowicie?

- Podjęcie próby opanowania tej siły – powiedział Everett. – Nie wiem kto zaczął pierwszy, tamci czy Chińczycy, w każdym razie zorientowaliśmy się, że pracują nad opanowaniem możliwości wykorzystania drzemiących w strefach rażenia sił. Związek podszedł do zagadnienia w sposób typowy dla swej nauki, prowadząc badania na żywych organizmach, usiłując zastosować transformację nukleotydalną, bo wpadli na pomysł iż powstałe w ten sposób potwory wykorzystają jako swe oddziały szturmowe i poślą na nasze siły naziemne. Nie udało im się tego dokonać, choć zyskali wiele informacji pozwalających walczyć z tymi stworzeniami, a także dowiedzieli, iż istoty te tworzą więź kolektywną na poziomie umysłu, kierującą zbiorowo ich działaniami. Natury tej więzi poznać nie zdołali, mogli jedynie stwierdzić, że rządzi się ona podstawowymi instynktami, nakierowanymi przede wszystkim na potrzebę ekspansji, pozbawioną inteligencji. Obecność hord tych stworów sprawiała, że strefa rażenia poszerzała swój zasięg, starali się więc trzymać je w ryzach i ograniczać w ten sposób poszerzanie zasięgu stref, podobnie jak my nie mając pojęcia co dzieje się w ich wnętrzu – pokazał raz jeszcze zdjęcia satelitarne. – Ich technika podobnie jak nasza nie pozwala na wykonanie nawet najprostszego zdjęcia, strefy zakłócają wszelkie czujniki i radary.

- A jaki ma to związek z naszą misją? – zapytał Coertzee.

- Cierpliwości, agencie. Chińczycy przyjęli inną metodę, początkowo wydali strefie rażenia w Mongolii świętą wojnę, z polecenia Mao usiłując zniszczyć potwory i samą strefę przy pomocy gołych rąk, gdy ogłosił, że prawdziwy komunista nie potrzebuje niczego więcej, by pokonać diabły zesłane przez przeciwników narodu. Co jak wiadomo sprawiło, że przez prawie dwie dekady nie musieliśmy z nimi walczyć, a tamci przepychali się jedynie ze Związkiem na wspólnej granicy, którą zmienili w atomową pustynię, z czasem zamienioną w strefę rażenia. Kilka lat temu zmienili jednak taktykę, gdy zaczęli przegrywać ze Związkiem, a tamci wepchnęli ich  w zasadzie w strefę rażenia w Mongolii, wdowa Qing ogłosiła, iż miała wizję, a strefa jest przyszłością narodu chińskiego. Poleciła aby wszyscy udali się do jej wnętrza i nastąpił wielki marsz. Byliśmy przekonani, że szaleństwo to sprawi, że zginą. Związek ścigał ich zajadle, przez chwilę twierdził nawet, że specnaz dowodzony przez samego marszałka Sierowa wyeliminował Qing, a pozostałych wepchnął w anomalie.

- Ale oni wrócili – mruknął Gow.

- Właśnie, wyleźli ze strefy i okazało się, że stali się ucieleśnieniem tego, czym była ich ideologia. Trochę trwało nim zorientowaliśmy się, że zyskali zdolność pozawerbalnej komunikacji i łączności, tworząc więź umożliwiającą im koordynację i współpracę oraz kolektywne działanie. Jako Kolektyw okazali się trudnym przeciwnikiem, co gorsza nauczyli się generować lokalne anomalie grawitacyjne o ograniczonym zasięgu.

- To również wiemy – powiedziała Arciniegas. – I zaczęliśmy odczuwać dość często, gdy eliminowali nasze drony, nie wspominając już o otwieraniu tego gówna na drodze naszych desantowców.

- Jak widać udało im się także wywołać huragan. Uczą się, podobnie testują nowe strategie i taktyki walki. Umiejętność pozostawania w ciągłym kontakcie zmieniła całkowicie walkę na lądzie. Co gorsza nie możemy podejrzeć czym się zajmują, bo teren nad Chinami stał się nieprzenikalny dla naszych satelit, wskutek zalegającej tam warstwy chmur. Nie sposób przeniknąć do głębi kraju, bo bez problemu odnajdują naszych komandosów lądujących na wybrzeżu, najwyraźniej identyfikują na swym obszarze każdego pozbawionego kolektywnej więzi. Nie wiemy więc co tam kombinują, ale raczej nie powinniśmy zakładać niczego dobrego.

Coertzee prychnął.

- Nie przeceniajmy ich doktorze. Ich technika w porównaniu z naszą, czy związkową jest mocno zacofana. Nie mają nawet bomb termonuklearnych, wciąż nie wyszli poza etap broni atomowej.

- Jakoś nie przeszkodziło im to uderzyć na Florydę – zauważył Gow.

- Mówię jedynie, że ich zniszczenie nie będzie problemem.

- Nie byłbym taki pewien, wspominałem już Satyi usiłujemy zniszczyć Związek od ponad ćwierć wieku a oni nas i żadnej ze stron nie udało się tego osiągnąć – Everett westchnął. – Czy silniejsza okaże się nasza myśl techniczna czy prawa natury pokaże dopiero przyszłość. Fakt, że opanowali w jakiś sposób możliwość kontrolowania mikrograwitacji, nieznanym nam sposobem jest niepokojący. Jak wspomniałem my przespaliśmy początek wyścigu o opanowanie niestałości, Związek i Kolektyw usiłowały się ścigać. To prowadzi nas do celu naszej misji, stacji Krasnaja Zwiezda-5. Założyli ją w celu badań nad efektami zachodzącymi w strefach rażenia.

- Myślałam, że nie wiecie co tam badają – powiedziała Satya, po chwili dochodząc do wniosku, że po raz kolejny popisała się powiedzeniem czegoś oczywistego, co na szczęście inni skwitowali milczeniem.

- Trochę daleko od stref rażenia – zauważyła Arciniegas.

- Nie do końca. Zależy co chce się osiągnąć, oni nie ograniczyli się do samych badań. Mam wrażenie, iż usiłowali strefę rażenia w kontrolowany sposób wywołać. Dlatego Krasnaja Zwiezda oddalona jest od innych baz Aresa, bawili się tu w detonacje bomb atomowych.

- Cali tamci – mruknęła Arciniegas. – Jedna bomba tu, jedna tam… Rozumiem, że osiągnęli jakieś efekty, a my mamy po prostu najzwyczajniej w świecie przejąć ich wyniki, żeby Sojusz mógł dołączyć do prób wyhodowania kolektywnych potworów? Nie wiem czy ich potrzebujemy skoro mamy własne.

- Ciekawa uwaga. Rozumowanie poprawne, ale nie do końca słuszne, pani kapitan – odparł Everett. – Krasnają Zwiezdję budowali od kilku lat, ale przyśpieszyli gwałtownie w roku 1987 i wówczas oddali ją do użytku. Wcale nie dlatego, że Kolektyw wylazł już wówczas z Mongolii, bo wtedy jeszcze nie było wiadomo, że Chińczycy zyskali nową umiejętność. Wpływ na to miało to co stało się kilka miesięcy wcześniej w okolicach Warszawy.

- Gdzie?

- Europa Środkowo-Wschodnia, tam gdzie znajduje się ten uskok wyrwany w płycie kontynentalnej na początku wojny, a także większość stref rażenia. Jedna z nich istniała na południe od tego miasta.

- Istniała? – zapytała Satya.

- Zgadza się. I już jej nie ma – potwierdził Everett.

- Jak to nie ma? – nie mogła zrozumieć. – Wydawało mi się, że te strefy anomalii nie znikają. W materiałach, które otrzymałam…

- … nie wspomniano o tym. Strefa po prostu zniknęła, pozostawiając obszar idealnie pustego terenu widocznego gołym okiem z ziemi i powietrza. Poświęciliśmy kilka Phaetonów w obrębie ich sieci by przeprowadzić skan LIDAR. Nim spadły pod wpływem jonizacji, bądź zanim je zestrzelili udało nam się precyzyjnie odwzorować powierzchnię, jest całkowicie pusta, w zasadzie bez ani jednego odchylenia, a choć przed wojną w obrębie tej strefy znajdowało się sporo siedzib ludzkich i dwa miasta, nie pozostał po nich żaden ślad, a nawet odwzorowanie istniejących niegdyś budowli. Zupełnie jakby niczego tam nigdy nie było.

- Użyli jakiejś broni? – zapytał Gow. – Jak udało im się zlikwidować anomalię?

- Oficjalnie tak twierdzą, bo strefa dokonała jakiegoś kollapsu – odparł Everett.  -  Niestety nie mamy dostępu do wszystkich ich badań, znamy jedynie ogólne wyniki, to co pozostało to gleba pozbawiona w ogóle czegokolwiek, nie znaleźli tam śladu nawet ani jednej bakterii. To sprawiło, że  przyśpieszyli badania nad strefami, które prowadzili już wcześniej.

- Ale jak do tego doszło?- w Satyi górę wzięła ciekawość naukowca.

- Ta strefa z nieznanych nam przyczyn interesowała ich mocno już wcześniej, ale badania nad nią utajnili najwyższymi klauzulami, przekazując pieczę nad nimi GRU. To po raz pierwszy zwróciło uwagę naszego wywiadu, bo skoro tamci uznali kwestię anomalii za istotną, CIA też postanowiło się tym zainteresować. Pięć lat temu, jesienią 1984 roku, skierowali kolejną ekspedycję w głąb tej strefy, ta jednak różniła się od poprzednich, bowiem tym razem nie posłali jak mieli w zwyczaju swoich niewolników, lecz do Warszawy przybył wysoki oficer GRU, jeden z cieni marszałka Sierowa… - Everett zawiesił głos. – Człowiek do specjalnych zadań.

- Bardzo specjalnych – włączył się Gow. – Cienie to najbardziej zaufani i najlepiej wyszkoleni ludzie, dysponujący dużą samodzielnością i znacznymi uprawnieniami. Mają na swe rozkazy specnaz. Plotka głosi, że jest ich jedynie kilku.

- Cóż, jak łatwo się spodziewać wyszkolenie nie wystarczyło, nie powrócił. Ale jego zniknięcie nie pozostało bez echa, w Warszawie wylądował i osobiście prowadził śledztwo wicemarszałek Pieńkowski, bowiem ponoć nim zaginął ze swymi ludźmi, cień miał przekazać do Moskwy, że znalazł drogę do wnętrza strefy. Pieńkowski nie odpuścił, podobnie specnaz. Mimo, że Warszawa znalazła się w tym czasie w zasięgu jednej z największych ekspansji strefy, odtwarzali trasę tamtej misji krok po kroku. Pod koniec roku 1985 przerzucili  niespodziewanie siły z frontu zachodniego i ruszyli na strefę prowadzeni przez specnaz pod osobistą komendą Pieńkowskiego. Ponoć odnalazł drogę, którą szli tamci. I wtedy... – zawiesił głos. – Informacje jakie mamy są nieco niezrozumiałe.

- Z jakiego powodu? – zapytała Arciniegas.

- Wszystko utajnili, większość meldunków Pieńkowski zniszczył na osobiste polecenie Sierowa.

- Mimo to macie bardzo dobry dostęp do informacji – zauważył Coertzee.

- Nie do wszystkich – odparł Everett. – Doskonale pan wie, że nie mam pojęcia jakie jest ich źródło, jednak wywiad NASW pracuje równie efektywnie jak CIA. Zapewne tożsamość informatora znają jedynie dwie lub trzy osoby, a ja dostaję je mocno przetworzone, mówię to szczerze, jeśli jest pan szpiegiem tamtych, torturowanie mnie nie przybliży pana do celu.

- A już tak miło się rozmawiało – powiedział Coertzee. – Nie możemy pozostawić tych podejrzeń na boku?

- Nie możemy. Ale nie będą one także tajemnicą dla tamtych. Ja zaś wiele bym dał, by poznać odpowiedź z kim tamci zaczęli walczyć podczas próby przedarcia się w głąb strefy, bo najwyraźniej były to innego rodzaju potwory niż zazwyczaj. Meldunki informowały o niewidzialnych ludziach, noszących zielone stroje.

- Zielone ludziki? – zapytała Arciniegas.

- Można tak to ująć.

- Świetnie – stwierdziła. – Świat na trzeźwo jest coraz ciekawszy. Widzieli tam coś jeszcze? Jakieś latające spodki?

- Wiem jak to brzmi – odparł Everett. – Stawili podobna czoła istotom o zielonych oczach dosiadających skrzydlatych bestii. Cokolwiek tam ujrzeli mocno ich przestraszyło. Uciekali z podkulonymi ogonami, bo ich elitarne oddziały Armii Czerwonej zostały pobite. Użyli nawet broni atomowej. Oczywiście niewiele im to dało, bo eksplozja nie wyrządziła strefie żadnej szkody, zmieniając reakcję jądrową w jakiś inny rodzaj wybuchu. W każdym razie gdy osiągnęli impas i ściągali tam nowe oddziały niespodziewanie nastąpił kollaps.

- To znaczy? – zapytała Satya.

- Tak to nazwaliśmy, choć to nie jest dobra nazwa, bo de facto nie zaobserwowaliśmy żadnej implozji. Po prostu wszystko zniknęło i pojawiła się całkowicie płaska i pozbawiona flory bakteryjnej ziemia, którą po chwili konsternacji zaorali swymi tankami i ciężkimi oddziałami w poszukiwaniu tajemniczego przeciwnika. I nie znaleźli niczego. Oficjalnie twierdzą, że to oni zniszczyli tę strefę. Wszystko to w czasie nałożyło się na wyprawę miliarda ochotników wdowy Qing, którzy wleźli do wnętrza Mongolii ścigani przez siepaczy Sierowa, co sprawiło, że zintensyfikowali badania nad tym zjawiskiem, zakładając bazę Krasnaja Zwiezda-5 i przeprowadzając kontrolowane eksplozje jądrowe, usiłując wytworzyć strefę rażenia na Marsie, z dala od siedzib ludzkich.

- Z jakim efektem?

- Żadnym. Przerwali zabawy z wybuchami rok temu i sądziliśmy, że odpuścili, bo zredukowali personel i zaczęli zajmować się obserwacją dalekiego kosmosu, przy okazji kombinowali coś z akceleracją cząstek, od czasu naszej poprzedniej wizyty zainstalowali tam generator Van Graafa. Nie wzbudzali naszego zainteresowania, dopóki w ramach testów „Von Brauna” postanowiliśmy się przyjrzeć temu co oni. Ściągali dość dużo danych ze sputników, które posłali dawno temu w głąb kosmosu – spojrzał na Satyę. – Teraz pani wie, co będzie klasyfikować. Kiedy jeszcze bawili się tam eksplozjami, przenieśli na stację ocalałe dane z Warszawy. Po polsku, a to język, który pani zna. Do tego są tam dane astrometryczne i astrofizyczne. Przede wszystkim liczby i dane pomiarowe. Odbyliśmy kilka misji ściągając im dane z instalacji na granicy układu, ze sputników, przechwytując transmisje radiowe. Nasze eniaki dość dobrze radzą sobie z ich matematycznym systemem szyfrowania. I szczerze mówiąc wciąż nie mamy pojęcia z jakiego powodu nagle przerzucili się na badanie głębokiego kosmosu, czy też raczej czemu zajął się tym ośrodek dedykowany do zbadania tajemnicy kryjącej się za strefą rażenia. I w jaki sposób te dane wpłynęły na ich badania. I wreszcie jak opanowali ciemną materię.

- A skąd pewność, że opanowali? – zapytał Coertzee.

- Nie mam takiej pewności. Zachowują się jakby o niczym nie mieli pojęcia. Ale ktoś opanował. – żachnął się Everett. – I nadaje alfabetem łacińskim jedno słowo. Którego nie potrafimy rozszyfrować. Szczerze mówiąc sam nie wiem już co mam o tym myśleć, oni zdają się nie mieć o niczym pojęcia, nie ma tam żadnej anomalii, fizyka na miejscu pozostaje niezmieniona, nie powstała strefa, jedyne co widzimy to nadawany soczewkowaniem alfabet Morsa. I nie mamy pojęcia co się dzieje, ale wiemy, że bardzo nie chcemy mieć strefy anomalii, ani też dystorsji grawitacyjnej otwieranej przez przeciwników na naszym terytorium. NASW obawia się, że to będzie kolejny etap, bądź atak na ISS. W każdym razie ten alfabet morsa, to coś co jeszcze nie pojawiło się nigdzie indziej. Jeśli mylę się i robią to celowo...

- Dziwne wybrali słowo, po nich spodziewałbym się raczej czegoś w rodzaju „komunizm albo śmierć” - odparł agent. – Z kolei Kolektyw nadałby coś na temat  przewodniczącego Mao lub jego żony.

- Zaczyna pan rozumieć z jakiego powodu musimy przechwycić te dane? – zapytał naukowiec. – Mamy już Kolektyw, który liznął tajemnicę, co wystarczyło by zniszczyć Florydę. Jeśli do tej wiedzy dobiorą się tamci…

- … nie musi Pan kończyć. Musimy mieć taką broń – pokiwał głową agent.

- Lub jakąś zdolną utrzymać tamtych w szachu – powiedział Everett. – Jak do tej pory.

- Wolałbym jakąś mogącą zmieść wroga z powierzchni Ziemi.

- W tym jednym się z panem nie zgodzę, ale sami widzicie o jaką stawkę gramy.

- Dowództwo nie zawiodło mnie pod jednym względem – powiedziała Arciniegas. – Kto inny może wpaść na taki pomysł?

- Jaki konkretnie?

- Przeciwko siłom łamiącym prawa natury i unieszkodliwiającym broń atomową posłać pijaną kapitan w popsutym statku ze szpiegiem na pokładzie i oddział marines – pokręciła głową.

- Semper Fi – powiedział posępnym głosem Gow, zderzając swe pełne cynizmu spojrzenie ze wzrokiem Arciniegas. – Cokolwiek tam jest rozwiążemy tę zagadkę zwykłym sposobem.

- Mianowicie? – nie zrozumiała Satya.

- Nakopią jej do dupy – wyjaśniła Arciniegas. – Nie umniejszając entuzjazmu majora, który widzę jest zbliżony w tej sprawie do mojego, chcę żeby to było jasne Everett. Jeśli zdecydujemy się lecieć na Marsa…

- Jeśli zdecydujemy? Od kiedy we flocie panuje demokracja?

- Od kiedy najbliższy dowódca na tyle głupi, by wykonać rozkaz NASW, znajduje się w bezpiecznym ciepełku ISS. Nic nie stoi na przeszkodzie by wrócić tam i zaplanować tę misję raz jeszcze – nie dała się zbić z tropu.  – Zatem jak mówiłam, jeśli nawet znajdziemy się nad Marsem, chcę aby był pan świadom, że decyzja o ewentualnym desancie zostanie podjęta dopiero gdy upewnię się, że nie ma w pobliżu wrogich okrętów, a na powierzchni przeważających sił przeciwnika. Gdy będę przekonana, że grupa lądująca na planecie będzie w stanie powrócić.

- W obecnych warunkach to uczciwe postawienie sprawy – przyznał Everett. – A od czego zależy… podjęcie decyzji o wykonaniu rozkazu o udaniu się na Marsa?

- Pięknie pan to ujmuje doktorze, ale nie musi mi pan przypominać o konsekwencjach jego nie wykonania, bo wywiera to na mnie odwrotny efekt – popatrzyła na marine. – Majorze Gow, jest pan przekonany, że pana oddział jest w stanie zejść na powierzchnię i wykonać to zadanie?

- Jeżeli w opinii kapitan tego okrętu misja będzie mogła się rozpocząć, to tak – odparł. – Zdam się pod tym względem w pełni na panią. Doktorze Everett, nie będę ukrywał, że wysyłacie nas zupełnie w ciemno, nie mamy pojęcia nawet o siłach przeciwnika na dole.

- Czytał pan opracowanie wywiadu, domniemujemy na podstawie zdjęć z phaetona, że obsada wojskowa jest tam nie wielka, żadnych niespodzianej czy dziwnej broni, nie wiem czy pan zwrócił uwagę, ale rakieta zestrzeliła naszego drona w sposób dość konwencjonalny.

- To oczywiście znaczne pocieszenie, że może trafić nas zwykła strieła a nie pocisk jądrowy – zauważył Gow. – Być może nie będę tak obrazowy jak kapitan Arciniegas, ale pozwolę sobie zauważyć, że szafuje pan dla swoich potrzeb dość lekko życiem moich ludzi. Jak zwykle jesteśmy mięsem armatnim. Ale na pewno sami już dali do zrozumienia, że tak się czują.

- Zapewniam pana, że przekazaliśmy panu wszystkie posiadane informacje na temat stacji – powiedział Everett z zaciśniętymi ustami. – Pozwolę sobie zauważyć, że nieco buntownicza ta pana opinia.

- Ale zgodna z prawdą. Niezbyt finezyjnie pan to zaplanował, marines nakopią do dupy tajemnicy i razem z nią wrócą na pokład.

- A ja będę na was czekać. – wtrąciła się Arciniegas. -A po powrocie na ISS postawię ci whisky, bo mamy do tego wszystkiego podobne podejście. Odpowiadając na pana pytanie doktorze, polecimy na Marsa, gdy tylko przekonam do tego załogę tego statku, która pomijając fakt, iż nie ma ochoty pełnić służby pod moimi rozkazami, została właśnie posądzona przez NASW o zdradę i nie przyjęła tego lekko. Potem muszę jeszcze przekonać do tego pomysłu siebie, bo to wszystko jest czystym szaleństwem.

- Czy my naprawdę planujemy polecieć na Marsa? – zapytała Satya. – Pomimo tego, że ktoś dokonał sabotażu, mówicie, że jest tu szpieg, a tamci na nas mogą czekać? To co nadają to może być pułapka!

- Jesteśmy tego świadomi – odpowiedziała ze spokojem Arciniegas. – Ale proszę nie obwiniać o wszystko wojska i floty, jestem pewna, że za większość tego wszystkiego odpowiada pani przyjaciel Everett. I proszę spróbować przestać być taką przestraszoną.

- Nie jestem przestraszona – wyznała Satya. – Raczej zagubiona.

- Proszę mi uwierzyć, ja również – usłyszała w odpowiedzi, po czym Arciniegas skierowała się ku wyjściu z pomieszczenia. Nim otworzyła drzwi zatrzymała się jeszcze na chwilę i zmierzyła spojrzeniem Everetta. – Niezbyt mi się to podoba – powiedziała. – Pan także, zwłaszcza, ze nie powiedział pan jeszcze wszystkiego.

Gdy zamknęły się za nią drzwi Everett chrząknął.

- Ciężka z niej kobieta – powiedział. – Ale w pełni rozumiem jej obawy. I do tego ma rację.

- Nie mogę pojąć jak CINSPAC może pozwolić na takie szaleństwo – rzucił Coertzee. – Możliwość zdrady…

- Zapewne liczą w tym zakresie na nas – powiedział Gow. – Proszę czytać między wierszami.

- Ach tak? A znalazł pan już szpiega?

- Nie będę tu oryginalny, najprostszym sposobem jest ten zaproponowany przez naszą kapitan. Mogę prewencyjnie rozstrzeliwać wszystkich po kolei – odpowiedział major. – Zapewne prędzej czy później trafię na właściwą osobę.

- Albo zostanie pan sam i zaprowadzi okręt swym mocodawcom.

- Słusznie. Więc proszę patrzeć mi na ręce. A w razie podejrzeń wyeliminować mnie i moich marines.

- Czy to jest groźba?

- Jedynie proste stwierdzenie faktu.

Satya na tym etapie przestała słuchać już rozmowy. Jej umysł przestał akceptować to czego właśnie była świadkiem. Rachunek prawdopodobieństwa nie dopuszczał żadnej możliwości by przetrwała to co dla niej zaplanowano. Zbiory obiektów o nazwie istoty żywe nie kierowały się jednak żadną logiką i były w pełni niedefiniowalne, podobnie ich wzajemne relacje oraz podejmowane działania.

- Poświęca pan nas wszystkich dla nauki doktorze – zauważyła patrząc na Everetta. Nie próbował odwrócić wzroku, ani zaprzeczać.

- To nie jest do końca prawda – stwierdził.

- Ależ jest. Cała ta misja jest nieporozumieniem. Straty własne nie mają znaczenia, byle tylko zdobyć dane, które mogą przechylić szale zwycięstwa na naszą stronę. Ale mogą być również pomyłką. Koszty nie mają znaczenia.

- Witamy w wojsku – mruknął Gow.

- Ale ja się do niego nie zaciągałam. Pan będzie siedział bezpieczny na pokładzie tego statku i spoglądał na słupki danych, podczas gdy ja będę na innej planecie, na terytorium wroga. Napisał sobie pan w planie tej eskapady bardzo wygodną rolę, a żeby nie musieć samemu się narażać znalazł pan sobie substytut w mojej postaci.

- Wcale tak nie jest.

- Nie? Moim zdaniem właśnie tak to wygląda. Ale przynajmniej jedno zrozumiałam.

- Co takiego?

- Dlaczego marines majora Gowa i kapitan Arciniegas mają tak niezmierzone pokłady cynizmu i sarkazmu, a do naukowców żywią takie a nie inne uczucia – powiedziała Satya z goryczą. W lepszym świecie wyszłaby z pomieszczenia i trzasnęła drzwiami, ale była na statku kosmicznym, gdzie nie miała dokąd uciec, a drzwiami nie dało się uderzyć. Nie miała także z kim porozmawiać. Nagle poczuła się jeszcze bardziej samotna.

 

Arciniegas nie miała problemu ze stawieniem czoła załodze, a raczej tego co z niej pozostało. W ciasną przestrzeń mostka wrzuciła jeszcze Gellerta, który porzucił swoje maszyny z dużą dozą niepokoju. Wyraźnie wzdragał się przed wejściem na mostek, na którym nie było miejsca, więc stanął przy wyściu z drabinki. Nie zamierzała bawić się w ceregiele. W obecnej sytuacji nie widziała innej możliwości by wszystkich zebrać.

- Nie mamy wyjścia, lecimy na Marsa – poinformowała. – Najwyraźniej na ISS mają mózgi jeszcze bardziej niedotlenione niż my, skoro każą nam kontynuować misję w obecnym stanie. Zatem o ile pan Gellert nie poinformuje mnie, że statek nie nadaje się do lotu, musimy przyjąć kurs nad obszar Ares.

- Funkcjonalność przywrócona – mruknął posępnie mechanik. – Zawsze coś jednak może ulec awarii.

- Mam nadzieję, że nie była to propozycja i nie zamierzam z niej skorzystać – uprzedziła go. – NASW uważa, że na pokładzie kryje się szpieg, co nie jest dalekie od prawdy. Nikt nie jest godny zaufania, a jednak uznano, że cel naszego lotu jest dużo bardziej ważniejszy niż możliwość utraty prototypowego statku. Przekazano mi również dowodzenie. Wiecie doskonale tak samo jak ja, co czeka nas po powrocie na ISS. A także, że jest to jedyne sensowne rozwiązanie. A jednocześnie koniec waszych karier. Moja nie istnieje już dawno, więc nie mam nic do stracenia. Co robicie?

- Powiem ci co zrobię… - zaczął Sikorsky, lecz uniosła dłoń.

- Z tobą porozmawiam na końcu. Mellier, Hagen i wreszcie Triptree. Słucham.

Na twarzy Triptree malowały się bardzo wyraźnie uczucia. Hagen milczał.

- Mamy jakiś plan? – zapytał ostrożnie Mellier.

- Ja mam plan – powiedziała Arciniegas. – Wykonać rozkaz NASW. Skaczemy bezpośrednio do celu.

- Mieliśmy ukryć się za Fobosem – zauważyła Triptree.

- Mieliśmy nie wlecieć prosto w pułapkę. A jednak na nas czekali. Woschody może nas jeszcze szukają, choć w miarę inteligentny kapitan zorientowałby się już, że nas tam nie ma. Będą przekonani, że uciekliśmy rzutem fotonowym. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie przypuszczał, że pojawimy się na Marsie. Triptree, ustal kiedy nasz phaeton znajdzie się w ich zasięgu. Gdy go wykryją zaczną na niego polować i szukać statku, który go wystrzelił. Jeśli zaś sytuacja na miejscu nas przerośnie, uciekamy bezpośrednio na ISS. Rozumiem, że wytrzymamy bezpośrednio wykonany drugi rzut?

- Poprzednio spaliliśmy połowę układów – odparł Gellert. – Ale nawet jeśli wyładujemy generatory kwantowe do zera będziemy w przestrzeni Sojuszu.

- A jeśli na miejscu będzie czysto? – zapytała Triptree.

- Przeprowadzamy desant – odparła Arciniegas. Odpowiedziało jej milczenie, ale nie spodziewała się niczego innego. Nie zamierzała im ułatwiać tej sytuacji, więc dodała – jesteście na mnie skazani.

- Nie jesteśmy – zaoponowała Triptree.

- Jesteście – rozległ się głos Sikorskiego. – Nie widzę w tej sytuacji innej możliwości niż…

- Zamknij się – powiedziała Arciniegas. – Jesteś mi potrzebny i doskonale o tym wiesz. Znam cię, wiem na co cię stać, byłeś moim zastępcą na „Alliance Star”.

- I wciąż kładzie się to cieniem na mojej karierze – stwierdził melancholijnie. – Jak myślisz czemu kilka lat później wciąż nie otrzymałem własnego statku? Pozostaję w cieniu tego co się wydarzyło, w twoim cieniu. Nawet w sytuacji takiej jak ta, gdy kolejność dowodzenia jest oczywista…

- Doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie jest to efekt braku wiary w twoje kompetencje. To raczej efekt braku wiary w coś innego. Ale nie pozwól im na takie zwycięstwo. Nie wkładaj im do ręki dowodu i argumentu, bo już nigdy nie wyzwolisz się z cienia, o którym mówisz. Bez ciebie to się nie uda.

Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Uda – powiedział. – Zawsze ci się udaje. Ty jesteś Arciniegas, twojego instynktu nigdy nic nie zastąpi, nawet jeśli nie będziesz znała statku i jego załogi. Zawsze wiesz co zrobić. W moim obecnym stanie będę ci tylko zawadzał – westchnął. – Nieważne jak bardzo mogę czuć się pominięty, tego jednego nie ukryję. Prawdopodobnie rzeczywiście mam wstrząs mózgu, ale skoro udajemy się na Marsa zamierzam fakt ten zignorować, zgodnie z najlepszymi wzorcami tej floty. Nie będę jednak ci wchodził tu w paradę, bardziej przydam się w maszynowni.

- Sikorsky…

- To nie jest ujma na mym honorze – wyjaśnił. – Tam zaczynałem, na tym się znam, a Gellertowi niezbędna będzie pomoc, sam nie da rady, jeśli coś zacznie się dziać. Nie ukrywam, że nie jest to miejsce moich marzeń, ale tu będę ci przeszkadzał. Nie ukrywam, że nie mam też ochoty być na mostku, kiedy będziesz dowodzić. Nie odbierz tego źle.

- Rozumiem, co masz na myśli – mruknęła, zastanawiając się, czy na jego miejscu przełknęłaby zranioną dumę i odebranie dowództwa. Kilka lat wstecz zapewne nie, lecz tamta Arciniegas pozostała daleko za nią, zniszczona wraz z jej karierą nad Antarktydą. Obecna nie miała takich zmartwień.

- Gdy wrócimy na ISS i zejdę z pokładu tego okrętu, znowu przejmiesz dowództwo – powiedziała.

- Zobaczymy – odparł. Zupełnie słusznie.

Gellert posłał jej spojrzenie pełne nieufności, a ona stwierdziła, że Sikorsky wcale nie poprawił swego losu. Paranoja mechanika sięgnęła wyraźnie zenitu i miała nadzieję, że nie posunie się on zbyt daleko, ale wiedziała, że będzie bacznie obserwował pierwszego oficera, za plecami trzymając klucz francuski, by zadać mu cios z zaskoczenia, jeśli stwierdzi że ten coś kombinuje. Sama nie miała jednak pewności czy Gellertowi może zaufać. Jej problemem była jednak trójka na mostku, która z pewnością nie przyjęła łatwo sytuacji związanej z objęciem przez nią dowodzenia.

- Do roboty – powiedziała, zastanawiając się jak Jones i Scobee poradzą sobie z lotem „Lincolnem” na Marsa.

Kolejne godziny upłynęły im na przygotowaniach. Sprawdziła wszystkie systemy, powtórzyła procedury, zapoznała się pobieżnie z możliwościami statku. Szybkość eniaka była czymś co musiała uwzględnić i przyjąć do wiadomości na etapie planowania, choć nadal było to dla niej niesamowite i zbyt piękne aby okazało się prawdziwe. Przeszedł w tryb wsparcia i zaczął wyliczać współrzędne dla rzutu fotonowego, przygotowując dane niezbędne do kolejnego skoku. Posłała trójkę z mostka na przemienny odpoczynek, chcąc mieć ich w pełni sprawnych gdy znajdą się nad Marsem, choć wątpiła, aby któreś z nich zdołało zasnąć. Nikt z nich nie pozostawał sam, choć marines opuścili swe posterunki, przygotowując się do lądowania.

Satya odwlekała jak najdłużej założenie kombinezonu, pamiętając tym razem o zaspokojeniu podstawowych potrzeb, nie chcąc by zdominowały jej myśli po raz kolejny. Czynności wykonywała automatycznie, na jakimś poziomie wyłączywszy myślenie, tłumiąc w sobie chęć oporu. Zdawała sobie sprawę, że powinna z całych sił opierać się wysłaniu w miejsce, z którego rachunek prawdopodobieństwa nie gwarantował jej szans na powrót, jednak wiedziała, że to wszystko będzie nie tyle bezcelowe co śmieszne. Marines zdawali się nie mieć tego typu rozterek, zapewne dzięki swemu wyszkoleniu, ona jednak go nie przeszła i czuła w głębi narastający strach. Sytuacji nie poprawił Everett. Okazał się dość słabym psychologiem, gdy zaczepił ją kiedy kierowała się na pokład „Lincolna”.

- Mam nadzieję, że nie planuje pani stawiać oporu poprzez sabotowanie indeksacji tam na dole – powiedział ostrożnie. Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.

- Nauka wciąż jest dla pana najważniejsza – zauważyła.

- Tak jak dla pani – powiedział. – I proszę nie zaprzeczać, że jest inaczej. Gdyby mogła pani zostać na pokładzie, nie przeszkadzałoby pani, że ktoś leci na dół przywieźć potrzebne dane. Baza relacyjna byłaby dla pani priorytetem.

Choć nie chciała tego przyznać miał zapewne rację. Patrzyła przede wszystkim przez poczucie swego zagrożenia. Wyminęła go więc bez słowa.

- Proszę się nie martwić, dopilnuję by wszystko było w porządku – usłyszała za sobą głos Coertzeego, jednak tym razem mówił do Everetta. Z jakiegoś nieznanego powodu nie potrafiła jednak zezłościć się na agenta. Choć jej nogi wydawały się potwornie ciężkie w skafandrze, a każdy krok się dłużył, udała się zająć swe miejsce na pokładzie. Dyszała ciężko, czując ciężar kamizelki kuloodpornej, wtopionej w skafander bojowy, który jej założyli.

- Nie wiemy co zastaniemy na miejscu – wyjaśnił Kowalski. – To standardowa procedura – zapiął jej paski i zatrzaski, a świadomość, iż nosi teraz na sobie coś takiego wcale nie poprawiła jej nastroju. Musiał źle odczytać wyraz jej twarzy bowiem dodał – to w pełni bezpieczne, nie masz się czym martwić. To specjalny materiał kompozytowy, gdy coś uderzy twardnieje i staje się nie do przebicia. Ochroni cię przed pojedynczą kulą wystrzeloną z kałasznikowa, ale musisz unikać trafienia serią.

- Jakoś mnie to nie pociesza – mruknęła.

- Nie będziesz nawet na linii ognia, wejdziesz do bazy dopiero gdy będzie już pod naszą kontrolą – zapewnił. – Nie będą w stanie stawić nam oporu, mamy M16, Mossbergi, Browningi… - przerwał gdy zorientował się, że kompletnie nic jej to nie mówi. – Karabiny, strzelby, przenośne działka automatyczne sterowane mobilnymi cyberprocesorami.

- Wolę o tym nie myśleć – przyznała, nie dodając, że obawia się rozważać konsekwencje tego co wydarzy się, jeśli na dole na marines czekać będą przeważające siły przeciwnika. Pozostało jej przyjąć, że żołnierze wiedzą co robią i przewidzieli powyższy stan rzeczy, a prowadzeniem wojny rządzą inne reguły niż matematyka.

Wnętrze promu uległo zmianie. Choć jego środek nadal zajmowały skrzynki, tym razem ułożone były w inny sposób, zajmując więcej miejsca. Ustawienie tym razem nie było ergonomiczne, ich wierzchy były pootwierane, a z wnętrza wystawały lufy i metalowe części przymocowane paskami. Domyśliła się, iż przygotowano je do jak najszybszego wyjęcia i użycia. Do siedzeń przymocowano zaczepami karabiny, a część oddziału w kombinezonach zajmowała miejsca. Vasquez klęczała przy śluzie, nieopodal dużego pakunku, z którego wystawały łopaty śmigieł. W ręku trzymała cybersterownik, kończąc programowanie urządzenia.

- Parametry wprowadzone – poinformowała głośno.

- Jest łączność – rozległ się z wnętrza promu głos Gowa.

Przy wejściu Satya zatrzymała się na widok dwóch metalowych kolosów stojących w śluzie. Potężne metalowe nogi, utrzymywały korpus, w którym sadowili się właśnie Evergreen i Jackson, wchodząc do ciasnych wnętrz. Jedno ramię maszyny wyposażone było w potężny chwytak, drugie stanowił karabin o rozmiarze jakiego jeszcze nie widziała, zawierający kilka luf i pierścieni obrotowych. Egzoszkieletu tego typu nie znała, będący w użyciu przez brygady policyjne tłumiące zamieszki terrorystyczne w kampusie był dużo mniejszy, zaś propagandowe filmy o zwycięskich walkach zwyczajnie pomijała. Ten w dużym stopniu nafaszerowany był jak mogła łatwo dostrzec elektroniką, prócz kabli ramiona otaczały liczne czujniki, do ramienia z chwytakiem przytwierdzona była lufa o dość dużym przekroju. Gdy żołnierze zajęli miejsca we wnętrzu Malarkey i O’Hara zaczęli mocować przednie panele i montować ciasne hełmy, całkowicie kryjące za zasłonami twarze dwóch operatorów.

- To zmodyfikowana wersja Hardimana IX – wyjaśnił Kowalski. Niewiele jej to mówiło, pamiętała jedynie że tak nazywała się seria zasilanych egzoszkieletów wspomagających, budowanych przez General Electric, mających stanowić odpowiedź na pancerze bojowe używane przez wojska Związku. Nie były często używane w armii, bowiem siłowniki elektryczne i pneumatyczno-hydrauliczne nigdy nie osiągnęły wydajności serwomotorów stosowanych przez przeciwnika. – W przeciwieństwie do standardowych, te zbudowano specjalnie dla marines NASW, jako wsparcie szturmowe dla naszego oddziału, do walk w instalacjach wroga i rekwizycji wrogiego sprzętu. Powstało ich tylko pięćdziesiąt. Pójdą przodem i oczyszczą nam drogę – w żaden sposób jednak jej to nie uspokoiło. Nawet gdy spoglądała na potężny sprzęt o wadze powyżej tony, pełen skomplikowanych kabli i połączeń, ciężkich i grubych płyt pamiętała, że staje się on bezużyteczny w obliczu promieniowania wzniecanego przez mikrobomby atomowe przeciwnika, które z ułamku sekundy zamienią ich w parę wodną. Wkroczyła na pokład i skierowała się na miejsce, zajmowane przez nią uprzednio, podczas lotu na ISS, było ono jednak zajęte. Deveraux zmierzyła ją obojętnym spojrzeniem i kiwnięciem głowy skierowała ją głąb promu. Nieopodal przejścia do kabiny pilotów usadowił się major John Gow, naciskający klawisze monitora transmisyjnego zamocowanego na sąsiednim fotelu. Wskazał jej miejsce obok swojego.

- Pozostajecie w swych fotelach wraz z agentem Coertzee dopóki nie otrzymacie informacji, iż możecie się odpiąć – poinformował. Przyjrzał się jej, po czym westchnął. – Pani Nayada, po prostu proszę wykonywać polecenia moje lub moich żołnierzy. Gdy ktoś zawoła żeby biec lub upaść, proszę to zrobić, nie zastanawiać się. Czy to jest jasne?

- Chyba tak – odparła, zastanawiając się z jakiego powodu nadal jest taka spokojna, już dawno powinna się załamać, bowiem nadchodzące wydarzenia napawały ją lękiem, lecz nie niepokojem. Nie mogła tego pojąć.

-  Nie sądzę, żeby znalazła się pani pod ogniem nieprzyjaciela, lecz prawda jest taka, że nie mam pojęcia co tam zastaniemy – powiedział. – Kilkudziesięciu naukowców i dwa plutony kosmarmii, kilkunastu żołnierzy odwykłych od wąchania prochu. Nie powinni stanowić problemu, więc jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem nie będzie pani miała nawet okazji zobaczyć na własne oczy nikogo z wrogiego personelu. Ani w trakcie rekwizycji danych, ani później – późniejszy los załogi bazy był czymś nad czym nie miała się ochoty zastanawiać. W ciągu ostatnich dni dotarło do niej jak brudna i szalona jest ta wojna, tak odległa od Wolnych Krajów Sojuszu.

Tuż za plecami usłyszała głos Scobeego.

- Uszczelniam drzwi – powiedział, po czym zwrócił się do majora. – Pamięta pan o mojej prośbie?

- Otrzymacie pomoc, gdy tylko opanujemy teren – odpowiedział Gow.

- Dobrze – Jones pokręcił głową. – Zejście desantowcem na terytorium wroga w dwie osoby jest poniżej wymaganego minimum, ale pod osłoną „Von Brauna” to teoretycznie wykonalne. Ustawienie się w pozycji do ponownego startu z dala od pasa już nie.

- Będzie pan miał pomoc poruczniku – zapewnił Gow. – Doskonale to rozumiem.

- W takim razie do zobaczenia na dole – poinformował Scobee, po czym cofnął się, odizolował część ładunkową i usiadł obok Jonesa. Brak pilota w osobie Arciniegas stał się w tej chwili bardzo odczuwalny.

Poniżej marines zapinali pasy. Di Stefano na widok spojrzenia Kowalskiego sprawdził mocowanie swej broni. Twarz Baumanna przybrała niepokojąco fioletowy kolor, wyzierając z hełmu skafandra. Siniaki odcinały się wyraźnie od bladego oblicza.

- Proszę opuścić osłonę – poradził Coertzee. – Marines są wyszkoleni, na wypadek dekompresji uczynią to w ułamku sekundy, my możemy nie zdążyć.

- Zaczekam – odpowiedziała Satya, której na myśl przyszła perspektywa tego co może stać się gdy jej żołądek zacznie szaleć, a ona nie będzie miała swobodnego dostępu do powietrza.

- Mówię wam, wszystko przez to, że na pokładzie pojawiła się Zjawa Cienia – oświadczył Baumann. – To co spotkało nas dotąd to dopiero początek, nie mamy żadnych…

- Zamknij się – powiedzieli jednocześnie Kowalski, Apone i kilku innych marines, ukrytych przed jej wzrokiem za skrzyniami z bronią. Po chwili w ciszy słychać było jedynie dźwięk zatrzaskujących się pasów i syk uszczelnianej śluzy.

- Co to Zjawa Cienia? – zapytała szeptem Coertzeego.

- To taki przesąd marynarzy – powiedział. – Widmo, które zwiastuje nieszczęście, pojawia się na pokładach statków NASW.

- Przesąd, akurat – warknął Baumann, ale nie zdołał powiedzieć więcej, gdyż marines znowu zaczęli go uciszać.

- Proszę się tym nie przejmować – powiedział Coertzee. – To nic więcej niż jedna z legend kosmosu. Nie ma czegoś takiego jak zjawa wyglądająca jak cień kobiety ze świecącymi oczami.

- Co takiego? – spytała Satya gwałtownie.

- I ostrymi pazurami i zębami mogącymi rozszarpać wszystko na kawałki – rzucił Baumann ze swojego miejsca.

Nie zdążyli powiedzieć jednak nic więcej, gdyż rozległ się zniekształcony przez głośniki głos Arciniegas.

- Tu kapitan. Przygotujcie się. Zapewnijcie sobie dopływ tlenu, skaczemy za pięć, cztery… - odliczyła po kolei do zera, po czym na mostku zamiast wydać polecenie Hagenowi po prostu skinęła głową. W ułamku sekundy nim zainicjował procedurę wygenerowania wiązki fotonowej z punktu A do punktu B, a pole defleksyjne otaczające „Von Brauna” zaczęło przemieszczać informację o niesionej materii, dotarło do niej jak bardzo jej tego brakowało. Przypomniała sobie stary rytuał i powtórzyła w myśli motto NASW, Terra nos respuet.

Wypluła nas Ziemia.

W ciemnej przestrzeni pojawił się błysk jasnego światła. Skoczyli.

Rozdział 13 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz