środa, 22 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 20

 20.

Leciała poprzez fiolet wprost w górę, aż nagle przyciąganie zmieniło kierunek, a ona upadła. uderzając boleśnie w twardą powierzchnię, zaś jej głowa odbiła się od ścianek hełmu. Leżała nieruchomo badając otoczenie i patrząc na piasek, który przesypuje między palcami, a także kłosy szarej trawy. Przekręciła się na plecy nie mogąc tego co widzi zdefiniować w świecie obiektów i relacji wzajemnych marsjańskiej rzeczywistości. Ujrzała nad sobą szare niebo i nisko zawieszone chmury. Sprawiło to, że uniosła się by rozejrzeć.

Świat całkowicie się zmienił a wokół niej trwała krwawa walka. Otoczenie w ogóle nie przypominało Marsa, okolicę porastała karłowata roślinność o wyblakłych barwach. W oddali migotał fioletowy jęzor przesłonięty czarną wstęgą, lecz nikt nie zwracał na to uwagi. Znajdowała się w dziwacznym kręgu wyznaczonym przez dwie linie kamieni, leżąc w samym jego środku, na największym z nich. Pozostałe miały geometryczne kształty, przypominając nagrobne stele, wystawały przechylone z ziemi. Tuż za nimi dostrzegła opancerzony pojazd na wielkich kołach, przechylony i rdzewiejący.

Z fioletowego nieba wypadały stwory, upadając na jałową powierzchnię, na swych kończynach przyjmując pozycję podobną do pająków. Nie były w stanie jednak unieść wysoko głowy, a pozioma pozycja odbierała im przewagę jaką miały w ciasnym ograniczonym pomieszczeniu, gdzie przemieszczały się skokami, chwytając wystających elementów stacji. Nie przeszkadzało im to jednak natychmiast skakać i atakować ludzi, którzy toczyli z nimi walkę. Przywierały do jałowego pyłu i wyskakiwały do góry, spadając wprost na głowy swych przeciwników. Nie wydawały przy tym ani jednego dźwięku, lecz zdawały się koordynować swe ruchy, atakując w sposób zorganizowany.

Ich wrogowie również walczyli w ciszy. Odziani byli w dziwny strój zmieniający barwę w zależności od otoczenia, zdawali się momentami niewidoczni, gdyby nie płonące na zielono oczy, błyskające w powietrzu. Niektórzy dosiadali dziwacznych dwunożnych stworów, podskakujących na kościstych nogach, z długimi szyjami i wydłużonymi dziobami, na które założono wędzidła. Rozpędzali się i wpadali między czteroręczne potwory wymachując długimi halabardami. Inni ustawili się w szereg i strzelali jakimś rodzajem broni sprawiającym, że w potwory uderzały kule zielonkawego płynu. Istoty zaczynały wówczas wyć, a ich skóra topiła się, niczym pod dotknięciem kwasu. Wokół tryskała czerwona krew.

Oszalałam, pomyślała Satya, wyobraziłam sobie świat z lektur mego dzieciństwa. Ale to nieprawda, nie jestem na Barsoomie. To Mars.

Niebo nie chciało jednak przyjąć pomarańczowego koloru, a wyschnięta trawa ustąpić drobnym ziarenkom piasku. Znajdowała się w kręgu wyznaczonym przez geometryczne kamienie, na których dostrzegała zatarte litery. Wokół trwała niepojęta dla niej walka, w której postanowił wziąć udział leżący obok niej żołnierz, w skafandrze z oznaczeniami czerwonej gwiazdy i literami CKLCP. Gdy uniósł swą broń i spojrzał na nią przez szybę swego hełmu, dotarło do niej, że zapisano je cyrylicą. Miała przed sobą reprezentanta Związku Ludowych Komunistycznych Republik Radzieckich, który natychmiast podjął walkę. Nie zdążył jednak jej zastrzelić ze swego karabinu, bowiem rozdzieliła ich spadająca z nieba istota na czterech rękach. Satya stoczyła się z kamienia, a żołnierz specnazu otworzył ogień do potwora. Nie wyrządził mu najmniejszej krzywdy, kule odbiły się od jego skóry. Stwór potrząsnął głową rozzłoszczony, po czym wyciągnął ręce i chwycił oburącz hełm specnazowca. Zerwał mu go z głowy wraz z częścią skafandra. Żołnierz był zaskoczony, sięgnął jednak po nóż, wyprowadził cios i wbił ostrze w jedno z ramion. Stwór zawył i zawołał coś, w czym Satya z zaskoczeniem rozpoznała słowa, choć nie znała języka. Nie zdążył uczynić nic więcej, bowiem w plecy wbiła mu się halabarda, wysyłając go w powietrze. Żołnierz natychmiast chwycił swój karabin, gotów stawić czoła nowemu przeciwnikowi, gdy spadło nań lasso pociągając go sprzed oczu Satyi. Więcej już nie zobaczyła, bowiem kolejne zacisnęło się boleśnie na jej skafandrze, ciągnąc ją po ziemi. Chwilę później została obrócona i związana, stało się to tak szybko, że nie zdążyła zaprotestować. Ktoś uniósł wizjer jej hełmu, zobaczyła zielone oczy, po czym została przekręcona i świat widziała już tylko bokiem.

Oddychała powietrzem, do jej nosa dostał się pył. Czuła zapach suchej ziemi, którego nie miała prawa poczuć na Marsie. Przed oczami miała rdzewiejący wóz opancerzony, najwyraźniej porzucony tu jakiś czas temu, na którym wymalowano białego orła z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach, oznaczając literami, z których zdołała zrozumieć jedynie „9 Komp”. Bitwa wyraźnie dobiegała końca, widziała upadające czteroręczne istoty. Wszystko odbywało się w ciszy, rozdzieranej jedynie przez krzyki trafionych zielonym płynem. Wreszcie wszystko ustało. Patrzyła na przemieszczające się nogi.

Usłyszała głosy, na których się skupiła. Rozmówcy nie posługiwali się jednak angielskim, ani też rosyjskim. Znała jednak ten język.

- Mrok jest dziś łaskawy – głos należał do kobiety. – Obierzcie tego ze skóry i zakonserwujcie, będzie w sam raz na nadchodzącą zimę.

Usłyszała przeraźliwy męski krzyk, po czym została uniesiona. Ktoś trzymał ją za kark, całkowicie unieruchomioną czymś, co przypominało zaschnięty śluz, a przed sobą dostrzegła pochylone dziwacznie istoty o wydłużonych kończynach. Trzymały noże nad rosyjskim żołnierzem, którego wrzask właśnie zamierał. Nie miała szansy krzyknąć, bo ujrzała przed sobą twarz kobiety z przepaską przesłaniającą jedno oko. Drugie pozbawione było białka, błyskało głębią swej ciemności. Kobieta miała krótko ścięte włosy, przyprószone siwizną, a twarz zdobiły liczne blizny. Podobnie jak stojący wokół ludzie nosiła dziwaczny zielony strój.

- Ta również – gdy otworzyła usta okazało się, że jej język jest całkowicie czarny. – Pozbawcie ją tej skóry- wskazała na skafander.

- Nie! Tylko nie to! – zaczęła krzyczeć Satya, po czym uświadomiła sobie, że powinna użyć innego języka. – Przestańcie! – zawołała przypominając sobie słowo po polsku.

- Poczekajcie – rozległ się głos mężczyzny. Kobieta cofnęła się, a Satya dostrzegła, że zbliża się do niej siwy mężczyzna. Żadne z jego oczu nie było czarne, ani też zielone, nie nosił dziwnego stroju, lecz coś co przypominało ubranie z tkaniny. Miał około sześćdziesięciu lat i niepokojący krój twarzy. Pochylił się i zaczął badawczo spoglądać wprost w jej oczy.- Ona jest kimś innym – powiedział po czym spojrzał na jej kombinezon. – NASW – odczytał. – To nie są rosyjskie litery. Ona nie jest jedną z nich. Daj mi chwilę, Czarna.

- Przybywa stamtąd – zaprotestowała kobieta.

- Nie wiem skąd przybywa – mężczyzna sięgnął rękami do hełmu Satyi, po chwili zwalniając zaczepy. Uniósł go ukazując światu jej twarz i spięte włosy, a ona zamrugała, gdy otoczyło ją światło dnia.

Na twarzy poczuła wiatr i rozejrzała się. Wciąż nie była się w stanie poruszyć, zorientowała się, ze wokół niej rozciąga się pobojowisko, pokryte ciałami poległych czwororęcznych stworów. Wokół krzątali się ludzie o wydłużonych kończynach, ciągnąc je w jedno miejsce. Większość z nich na widok Satyi zaczęła syczeć.

- To śmierć! – zawołała kobieta odskakując gwałtownie. Mężczyzna nie poruszył się.

- Nie jest nią – powiedział. – Zupełnie cię nie czuję – dodał. Wpatrywał się w nią z uwagą, wreszcie jakby sobie coś przypomniał – Indie, prawda?

- Nie, Boston, Massachusetts – odparła Satya. Mężczyzna się rozpromienił.

- Imperialistka. Wspaniale -  powiedział. – Jestem ciekaw tego co się tam dzieje. I do tego mówi po polsku.

- Gdzie ja jestem? – Satya przypomniała sobie kolejne słowa.

- Och. W jednym z aspektów – odparł.

- Nie rozumiem.

- Nie ty jedna. Macie jakieś imię imperialistko? – zapytał.

- Satya.

- Nazwam się Mrok – przedstawił się.

- Kto?

- Generał Mrok, zbawca Polski, na którego powrót czekają na wielu płaszczyznach, wypatrując dnia gdy poprowadzi Polaków do walki o wolność. W tej płaszczyźnie i innych przyległych – zdawał się tym chełpić, lecz po chwili zmienił ton głosu. – To oczywiście tylko i wyłącznie moja wina, ja odpowiadam za taką wizję świata. Nic mnie nie usprawiedliwia. Nie słyszałaś o mnie?

- Nie – powiedziała szczerze.

- To dobrze. To znaczy, że jesteś z daleka… może nawet spoza aspektów – pokiwał głową. – Pójdziesz z nami do tymczasowego obozu. Tam porozmawiamy.

- Ale… - zamilkła, gdy dostrzegła co czynią właśnie odziani na zielono z żołnierzem specnazu, którego skafander już rozcięto i krojono przy pomocy noży.

- Mam własne jedzenie – powiedział. – Nie bój się. Niestety w tej płaszczyźnie Czarna i jej oddział są kanibalami. Nie wiem czy otaczająca rzeczywistość ją usprawiedliwia, ale czasy w tym miejscu są trudne.

Satya odetchnęła głęboko. Odwróciła wzrok od przerażającego widoku. Teraz nadeszła pora, by wpaść w panikę, jednak z jakiegoś powodu ta wciąż nie nadchodziła. Rozejrzała się. To nie był sen, Krasnaja Zwiezda zniknęła. Piasek miał grubą fakturę. To była rzeczywistość.

- Nie mam pojęcia o czy mówisz – składanie zdań z polskich słów przychodziło jej z trudem. – Nie wiem co tu się dzieje. Kim wy jesteście? Gdzie ja jestem? Co się stało z Marsem?

- Mars? – zainteresował się. – Przybywasz z Marsa? Rzeczywistość rozpadła się już do tego stopnia? Może dlatego w ogóle nie jestem w stanie niczego wyczuć – był wyraźnie zafrasowany. – Czułem myśli tamtego żołnierza specnazu, nawet jeśli nie mogłem ich odczytać. Ciebie w ogóle nie odbieram. To prawdziwa zagadka. Już druga. Jesteś odporna na więź afiliacyjną, ciekawe z jakiego powodu? – jego wzrok nabrał podejrzliwości.

- Przysłała ją zagłada – usłyszała głos kobiety zwanej Czarną. – Zabijmy ją, nim coś uczyni.

- Co miałoby wiele sensu, ale pozbawiłoby nas możliwości zrozumienia pewnych rzeczy – powiedział generał Mrok.  – A jak chciałbym poznać odpowiedzi. – w jego dłoni pojawił się nóż, a Satya drgnęła. Nim zdążyła zaprotestować sięgnął ku niej ostrzem, po czym zaczął rozcinać zastygły śluz. Po chwili była wolna i mogła znowu poruszać rękami. Odruchowo sprawdziła kombinezon, stwierdzając iż jest cały.

Mrok wyciągnął rękę w kierunku fioletowego światła.

- Co tam widzisz, Imperialistko?

- Czarną wstęgę – odparła.

- A ja nie widzę niczego – powiedział. – A powinienem. Kiedyś znajdowało się tam miejsce poza czasem, stanowiące centralny punkt dla wszystkich płaszczyzn pękniętej rzeczywistości, współistniejących jednocześnie w tym samym miejscu przestrzeni. Teraz go nie ma. Zniknęło i pozostawiło pustkę nieskończonej liczby aspektów rzeczywistości. Wciąż mogę między nimi wędrować, ale nie jestem w stanie ich opuścić, nawet mimo umiejętności które posiadam. Jednak punkt zero przepadł. Dostrzegam jedynie nicość.

- Tam jest fioletowe światło – powiedziała Satya, choć nie miała pojęcia o czym mówi mężczyzna.

- Ja go nie widzę – odparł. – Być może jesteś kluczem do otwarcia tych drzwi – uśmiechnął się. – Dowiemy się – ton jakim zostało wypowiedziane ostatnie słowa niezbyt się jej spodobał.

- Jakich drzwi?

Westchnął.

- Co właściwie wiesz o prawach rządzących światem, w którym żyjesz? – zapytał.

Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.

- Jestem więc w środku strefy anomalii – stwierdziła. – W obszarze multiniestałości kwantowej. Jestem na Marsie i nie jestem jednocześnie.

Wydawał się rozbawiony.

- Nie wiem czym jest multiniestałość kwantowa – powiedział. – Nigdy o niej nie słyszałem. Jesteś w jednej z płaszczyzn. Niegdyś tworzyła on przestrzeń wewnątrz stożka światła, stanowiącym obszar, gdzie przeszłość pozostawała za nami, a przed nami leżała przyszłość. Tych płaszczyzn była nieskończona liczba, każdy aspekt zawierał inną wariację wydarzeń jakie zachodziły, mogły zajść bądź miały zachodzić. Czas biegł w nich nie równomiernie a przyczynowość nie istniała.

- Światy równoległe Everetta…

- Nie wiem czym są, ale to dobre określenie. Istniały jednocześnie, stykały się ze sobą powodując kolizję praw fizyki, wszystkie łączyły się w jednym punkcie, gdzie czas się zatrzymał. W punkcie zero. Teraz już go nie ma.

- Nie ma?

Wskazał miejsce gdzie tliło się fioletowe światło.

- W każdej z płaszczyzn zajmował jedno miejsce. Nieopodal cmentarnego kręgu, w którym się znajdujemy. Aż został zniszczony przez Panią Śmierci.

- Panią Śmierci?

- To istota manifestująca się we wszystkich aspektach.  Nadawano jej różne imiona, od Królowej Ciemności po Czarną Damę. Przypomina kobietę o płonących oczach. Jest wrogiem wszystkiego co żyje.

- Zjawa Cienia - wyszeptała.

- Tego określenia nie znałem - powiedział. – Ale o niej właśnie mówię. Ona jest zagładą, zabija każdego kogo napotka, niszczy każdego dotkniętego życiodajną ciemnością.

- Czym?

- Tym co przenika wszystkie płaszczyzny i daje tu wszystkiemu życie, zmieniając każdego z nas. Tym co spadło niegdyś z nieba i zapoczątkowało ewolucję ludzi i fizyki. Z czasem zmieniło każdego, również mnie – powiedział mocno.

- Ciemna materia.

- Ciekawe określenie – stwierdził. - W tych stronach nazywają to po prostu Mrokiem.

- Mrok?

- To również moje imię – uśmiechnął się, choć nie było tam cienia serdeczności. – To nie przypadek. Wybrałem je celowo.

 

Krąg wyznaczały groby, gdy Satya otrząsnęła się już nieco z faktu, iż znalazła się daleko od Marsa, przestała rozglądać się za oddziałem marines i agentem Coertzee oraz Kowalskim, których fakt obecności był kojący. Nie miała wciąż pojęcia w jaki sposób pojawiła się w miejscu, które przypominało Ziemię. Groby stanowiły mauzoleum jakiejś dawno zapomnianej bitwy, gdzie pochowano później poległych porządkując miejsce ich spoczynku w sposób geometryczny. Nazwiska na stelach brzmiały z niemiecka, zakładała więc, że pochodzić muszą z czasów przedostatniej wojny, tej którą zdołano zakończyć w przeciągu sześciu lat, używając pod koniec broni atomowej. Oppenheimer i jego ekipa z Los Alamos nie byli w stanie przewidzieć jakiego demona wypuszczają na wolność, co zawsze powtarzał jej ojciec Tomasza, gdy jeszcze odwiedzała go w domu, gdzieś tam daleko w Massachusetts, gdzie byli gośćmi. Tamto życie było teraz równie odległe jak Mars i równie nierzeczywiste. Rzeczywistość stała się niepojęta. Miała ją przed oczami. Porwały ją stwory anomalii, wyraźnie porozumiewające się pozawerbalną komunikacją, o której słyszała. Lecz trafiła wprost na nieznane, potwory o których czytała były niewiele inteligentniejsze od zwierząt, tu napotkała ludzi odzianych w niewidzialne stroje, mających zielone oczy. Dwunogie zwierzęta używane jako wierzchowce nie przypominały jej niczego co znała. Wpatrywała się nie dość długo, co zwróciło uwagę generała, który pozostawał w jej pobliżu.

- Wkrótce przestaną cię dziwić – powiedział. – Na wielu płaszczyznach Mrok sprawił, że ewoluowały jeszcze bardziej dziwaczne strony. W niektórych miejscach wymieniły się już całe pokolenia, czas nie płynie tu równomiernie.

Usiłowała ułożyć sobie jego słowa, lecz nie rozumiała nawet połowy. Nie przyjmowała do wiadomości, że jest wewnątrz anomalii, która składa się ze stykających ze sobą czasoprzestrzeni. Była jednak dziwnie spokojna i z jakiegoś powodu starała się niczemu nie dziwić, nawet jeśli każde kolejne pytanie rodziło następne.

- Stwory takie jak te? – wskazała na płonący ogień wzniecony przez Barię w miejscu, gdzie na stosie ułożono czterorękich.

- Nie – odparł Mrok. – To nie są dzieci Mroku.

- Dzieci Mroku?

- One nie ewoluowały z Mroku – powiedział. – Ani też na żadnej znanej mi płaszczyźnie. Nie wiem czym są, posiadają własną więź afiliacyjną, lecz nie powstały w aspektach.  Ścieżki ich umysłów są całkowicie obce, a ich krew jest czerwona. Choć nie odwiedziłem wszystkich, nie wydaje mi się, abym się mylił.

Ścieżki umysłu, kodowała kolejne dane. Pozawerbalna komunikacja. Którą posiedli ludzie, nie tylko potwory.

- Czym więc są? - zapytała. Ogień płonął równomiernie, za płomieniami wciąż widziała zniszczony wóz bojowy. Nie wziął się tu z Marsa, lecz wyraźnie nie pasował do otoczenia.

- Nie wiemy. Pojawiają się na płaszczyznach od jakiegoś czasu – odparł. -  To jedna z tajemnic, takich jak twoje przybycie. Wszelkie drogi ucieczki zostały dawno temu zamknięte przez istotę zwaną Królową Śmierci.

- Ucieczki? – zdziwiła się Satya.

- Jak mówiłem, może jesteś kluczem do otwarcia drzwi – powiedział cierpliwie. – Niegdyś płaszczyzny stykały się w punkcie zero, który w jakiś sposób był połączony ze światem, z którego ty przybywasz. Był pewien tunel… nieważne. Tu była nieskończoność ograniczona zasięgiem granicy rzeczywistości. Wyznaczała ją czerwona mgła, tworząca okrąg na południe od Warszawy. Wszelkie aspekty istniały w obrębie tego wyrywka przestrzeni.

- Strefa anomalii – mruknęła. – Wiedziałam! Ta która zniknęła! – przypomniała sobie odprawę na „Von Braunie”.

- Zniknęła? – zapytał zaintrygowany.

- Nastąpił jej kollaps, została tylko pusta przestrzeń – wyjaśniła. – Nie znam szczegółów. Wiem, jedynie że stało się to nagle, a strefa przestała istnieć.

- A zatem tak to wyglądało na zewnątrz – pokiwał głową wyraźnie zamyślony. – Tu punkt zero zniknął. Wraz z całym kompleksem. A aspekty stały się zamkniętym mikroświatem.

- Kompleksem? Jakim kompleksem?

- Chyba musimy zacząć od początku. Opowiedz mi który rok jest tam skąd przybywasz. O ile zdążyłem się zorientować, chyba wciąż toczycie wojnę. Skąd znasz tak dobrze polski?

Westchnęła. Zastanawiała się jak wiele powiedzieć. Wydawał się najbardziej ludzki i normalny spośród istot, które ją otaczały. Spojrzała na Czarną, w oddaleniu przyglądającą się płomieniom. Niebo nad nią było szare, fiolet zniknął. Satya nie miała pojęcia co dalej, wciąż nie otrząsnęła się z faktu, że nie przebywa na Marsie. Generał zdawał się znać jakieś odpowiedzi.

- Byłam kiedyś związana z Polakiem. Nazywał się Tomasz Ulam – wyjaśniła. – Jego ojciec znalazł schronienie w USA jeszcze przed wojną, tą przedostatnią, był fizykiem. To dzięki nim poznałam ten język. I rosyjski. Mieliśmy brać ślub… potem poszedł na tę przeklętą wojnę. I już nie wrócił – po latach mogła opowiadać o tym bez emocji.

- Zatem wciąż trwa wojna imperializmu z postępem.

- Imperializmu? – zmroziło ją, gdy znowu usłyszała to słowo. – Myślałam… Po czyjej ty jesteś stronie?

Popatrzył jej prosto w oczy.

- Postludzkości – odpowiedział.

 

Mieli wyruszyć w kierunku linii drzew, która okazała się krawędzią znajdującej się w tym miejscu skarpy. Czarna i pozostali odziani na zielono trzymali się z dala od nich, lecz wykonywali polecenia generała traktując go z nabożnym szacunkiem. Satya przyjrzała się pakunkom zakładanym przez nich na plecy, uświadamiając sobie, że musi się w nich znajdować martwy rosyjski żołnierz. Nie oceniać, nie dziwić się, powtórzyła sobie. To jakieś szaleństwo, przecież to się nie mogło wydarzyć, wewnątrz anomalii nie może istnieć inny świat. Jeśli ciemna materia istnieje, nie tworzy czasoprzestrzeni, widziałam jak rodzi się w burzy fioletu. Powstrzymała na razie jednak pytania, na prośbę generała naświetlając mu znaną historię ostatnich lat. Broszura NASW przeczytana kilka dni temu sprawiła, że była w zasadzie na bieżąco. Słuchał w skupieniu, czekając aż Czarna i jej ludzie skończą przygotowania. Najwyraźniej przybyli tu z jakiegoś miejsca, bo nie dostrzegła żadnych domostw, ani obozu. Przygotowywali się do wymarszu, a jeźdźcy wyruszali przed nimi, zapewne w celu dokonania zwiadu. Satya wciąż nie do końca była w stanie zaakceptować to co widzi.

- A więc wciąż walczycie – powiedział Mrok. –  Zastanawialiście się kiedyś, z jakiego powodu wojna zniszczyła waszą rzeczywistość?

- To znaczy?

- Co zapoczątkowało to, co nazywasz dualizmem kwantowym rzeczywistości?

- Zdarzenie – przypomniała sobie. – Tak określono to w dokumentach wojskowych, które przeczytałam.

-  Ładny eufemizm – uśmiechnął się. – Piękne określenie tego jak rozwaliliście świat.

- Co zrobiliśmy? – zirytowała się, co pozwoliło zapomnieć jej na chwilę o niepokoju. – O ile pamiętam, to wy zaczęliście strzelać do meteorytów.

Zaśmiał się.

- Tego uczą w waszych szkołach? Czy wiesz, co stało się gdy Beria rozpętał na Kubie swą awanturę strzelając zainstalowanymi tam rakietami? Odpowiedź waszego obozu przyszła natychmiast. A potem skończyły wam się bomby i rakiety, a nasza armia wciąż kroczyła naprzód. Więc zrzuciliście na nas deszcze meteorów krążących po orbicie.

- Nie, to wy zrobiliście – powiedziała dosadnie.

- Ciekawe w jaki sposób, skoro nie mieliśmy prawie rakiet, wyłącznie bomby. Nie dziwi mnie, że się tym nie chwalicie. Zresztą nieistotne, która strona tego dokonała. I proszę, nie sądź po moich słowach, że jestem przedstawicielem tego drugiego obozu. Po prostu trudno pozbyć mi się starych nawyków.

- Czego?

- Kiedyś byłem obywatelem Związku – zawiesił głos. – Popatrz ponownie w tamtym kierunku, wciąż widzisz fioletowe światło?

Migotało  słabym blaskiem, a w nim zdawała się unosić blada wstęga koloru czarnego. Pokiwała powoli głową, usiłując dostrzec coś więcej, choć powietrze zdawało się falować, a pył unosił cienką warstwą niczym mgła. Lecz jedyne co mogła zauważyć to ciągnące się donikąd pustkowie, zdające się nie mieć kresu i końca, porośnięte rzadką trawą.

- Gdzie ja tak naprawdę jestem? – zapytała.

- Mówiłem ci, w jednej z płaszczyzn – odparł. – Jeśli pytasz czy to Mars, mogę jedynie odpowiedzieć, że nie. Lecz nie sądzę również, aby to była Ziemia… - znowu zawiesił głos. – A jeśli Ziemia, to nie do końca taka, jaką znasz.

- Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała. – Jeśli to multiniestałość, to zapewne jakaś wersja rzeczywistości, na poziomie kwantowym.

- Nie wiem o czym mówisz – odparł. – I nie znajdujesz się w zwykłej multiniestałości. To co my nazywamy zonami nie skrywa takich miejsc. Była tylko jedna. Południowa. W tym miejscu eksplodowała rzeczywistość. Nazywaliśmy je Królewską Górą.

- Królewską?

- To nazwa własna – odparł. – Ruszajmy, Czarna już czeka. Po drodze opowiem ci pewną historię.

Satya nie miała wyjścia, podążyła w ślad za nim. Pozostawiła fiolet za plecami, zardzewiały wóz bojowy i groby. Przyjrzała się bliżej oddziałowi Czarnej, orientując się, iż szyk jaki przyjęli przypomina jej doskonale znany układ przyjęty przez obiekty marines, rozstawione podczas ataku na bazę. Szereg pośrodku zabezpieczony strzelcami po bokach. Wewnątrz znalazła się Czarna i noszący halabardy, na zewnątrz kilku ludzi wyposażonych w broń miotającą kwas. Satya z fascynacją wpatrywała się w ich wydłużone kończyny, poruszające się z płynnością i gracją, lecz gdy spoglądali na nią swymi jaskrawozielonymi oczami przechodził ją dreszcz. Nie mniej fascynujące były stroje czy też zbroje jakie nosili, zdające się wtapiać w otoczenie, przyjmując jej kolorystykę niczym skóra kameleona. Zastanawiała się jaki to rodzaj materiału, miała wrażenie, iż organiczny, lecz na biologi kompletnie się nie znała. Czarna wciąż wpatrywała się w nią złowrogo, po czym syknęła, a Satya czym prędzej dołączyła do generała. Chwilę później ruszyli, opuszczając dziwaczny okręg kamieni. Ktokolwiek wzniósł to mauzoleum wewnątrz anomalii uczynił to dawno temu. Musiała pamiętać, że czas biegł tu zupełnie inaczej, czego sama zdążyła już doświadczyć.

- Myślałem przez chwilę, że przybyłaś tu z innego aspektu, płaszczyzny wciąż są połączone – powiedział. - Nawet jeśli nie ma punktu zero, wciąż przenikają się nawzajem. Ale zdaje się, że rzeczywiście pochodzisz spoza tego miejsca.

- Może dlatego mam trudności z zaakceptowaniem tego, co widzę – powiedziała Satya przyglądając się drzewom pozbawionym roślinności. Ostrożnie schodziła w dół wąwozem, wśród opadłych liści. Nie przypominały jej niczego co znała, długie i mięsiste, gdy stawała na kolejnych pękały z nieprzyjemnym dźwiękiem, tryskając białym sokiem.

- Chyba musisz rzeczywiście dowiedzieć się co było na początku – mruknął. Zdawał się nie zwracać uwagi na otaczającą ich roślinność. - Najwyraźniej waszemu szalonemu marszałkowi LeMayowi odbiło do reszty, byłem tu wówczas i widziałem jak zaczynają spadać gwiazdy. Nieistotne kto strzelił pierwszy, dość że niebo zapaliło się płomieniami, gdy spadły na nas meteoryty. Ich cel był jasny, miały powstrzymać zwycięski marsz naszej niezwyciężonej Armii Czerwonej – czekał na reakcję Satyi, ale ta nie nastąpiła. Choć po raz pierwszy w życiu miała okazję porozmawiać z kimś z przeciwnego obozu, generał dał jej już do zrozumienia, że nie jest z nim związany. Była skłonna mu uwierzyć, biorąc pod uwagę to co mówił. Wciąż zastanawiała się kim właściwie jest ten starszy mężczyzna, o ostrych rysach. Głos miał pewny, a jego wygląd w żadnym stopniu nie przypominał Czarnej, ani jej ludzi. Jego stosunek do tych istot był także zgoła dziwaczny, choć zdawał się je ignorować, Czarna i pozostali traktowali go z szacunkiem. Nie podjęła wezwania czającego się w tym co powiedział, stwierdzając, iż pora uruchomić proces poznawczy. Jak sam powiedział, nie miało znaczenia kto spowodował deszcze meteorów, choć nie chciało się jej wierzyć, że ktoś w Sojuszu mógł być tak szalony. Mrok po chwili podjął opowieść. - To był niesamowity widok. Przerażający i piękny zarazem, tego dnia po raz ostatni okolice Warszawy widziały niebo nie zasnute chmurami. Wpatrywałem się jak urzeczony w nadchodzącą śmierć. Inni uciekli do wybudowanych w tym miejscu schronów, ukryli się w zbudowanej niedawno linii metra, ja wiedziałem, że nie będzie dla nas ratunku. Mogłem jedynie obserwować, jak wprost w to miejsce spada z nieba ognisty kamień, paląc się mrocznym płomieniem. - jego głos się zmienił. Nie patrzył już na Satyę, ani przed siebie, choć podążał śladem idącego przed nim żołnierza. -  Nie wiem skąd przyleciał i w jaki sposób został strącony nam na głowy, ale był czymś zupełnie innym, niż pozostałe, wpatrywałem się weń z jakąś dziwną fascynacją, gdy zmierzał wprost w środek Królewskiej Góry, miejsca które wówczas tu istniało. Wiedziałem, że umrę. Wówczas nastąpił rozbłysk, kiedy uderzyła weń rakieta przeznaczona dla obszaru na południe od Warszawy. Opad nastąpił wokół, wyznaczając granice tego co zaczęliśmy nazywać potem zoną. A pozostałość, która tu spadła wybiła olbrzymi krater i sprawiła, że wszystko zginęło.

Zamilkł, najwyraźniej pogrążając się we wspomnieniach. Satya rozejrzała się, przyglądając dziwacznym zaroślom i gałęziom, pękającym z trzaskiem przy najmniejszym dotknięciu, gdy przez nie się przedzierali.

- Nie chce mi się w tę opowieść wierzyć– powiedziała. Nigdzie nie dostrzegła Warszawy, nieopodal której jak wynikało z jego słów się znalazła. – Nic nie wygląda tu na martwe.

- Prawda? - spojrzał na nią i nagle przestraszyła się jego wzroku. Oczy mu rozbłysły. - Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy otworzyłem oczy i zobaczyłem ten sam widok, jaki miałem przed oczami tuż przed wybuchem. Ja także nic nie rozumiałem, dopiero z czasem pojąłem co zaszło, choć nie będę ukrywał, że nadal nie poznałem odpowiedzi na część pytań – pochylił się ku niej. - Kiedy pozostali siedzieli w schronach, dotarło do mnie jak zmienił się świat. Odkryłem, że trwa tam wieczny dzień, wychodząc za mur trafiam na obszar mieniący się fioletowym światłem, zaś jeśli podejmę drogę tunelem metra dotrę do zbombardowanej Warszawy. Implikacje strategiczne tego odkrycia sprawiły, że jasnym stało się dla mnie jaka to szansa. Tak narodził się Kompleks.

- Kompleks to ten punkt zero? – usiłowała nadążyć. Nie miała pojęcia o czym mówi, a wszystko to coraz bardziej zaczynało przypominać bełkot szaleńca. Wolała jednak jego towarzystwo, niż tamtych i Barii, która wyraźnie chciała ją z nieznanego powodu zabić.

- Miejsce, gdzie czas stał w miejscu, płynąc jedynie subiektywnie – mówił dalej. Desynchronizacja czasu w anomalii była czymś z czym sama się zetknęła, jednak fakt, iż czas mógł w ogóle nie istnieć nie był dla niej czymś łatwym do zaakceptowania. -  Na zewnątrz szalała atomowa zima, a nasz świat był jeszcze bardziej niezrozumiały, czas zdawał się tu nie płynąć, a jednocześnie płynął zupełnie inaczej. Zebrałem ludzi. Zza fioletowego blasku zaczęły przybywać dziwne potwory, odkryliśmy z czasem ich naturę. Prowadziliśmy już wówczas nad nimi badania, tworząc dzięki nim bronie, a z czasem dzięki technologii emisji fal o niskich częstotliwościach ucząc się je odstraszać. Tak narodziło się miejsce, które miało być zalążkiem przyszłej wolności – jego głos brzmiał miarowo.

Opuścili zarośla i wyszli na otwartą przestrzeń, wkraczając w ostre trawy, sięgające jej do pasa. Niebo nadal było stalowoszare. Nagle zatrzymali się, zauważyła, iż Czarna przystanęła na chwilę, a wraz z nią jej ludzie. Generał zamilkł, gdy kobieta zaczęła wpatrywać się w las, z którego właśnie przyszli. Nie była w stanie dostrzec skarpy, przesłoniętej przez krzewy. Drzewa zdawały się martwe i nieruchome, cisza aż kuła w uszy.

To właśnie to, uświadomiła sobie. To nie generał wywołuje we mnie takie wrażenie. To ta cisza. Nie ma tu żadnych owadów, a drzew nie porusza najmniejszy wietrzyk.

Czarna wciąż wpatrywała się w tamtym kierunku, wreszcie cofnęła się, lecz nie odprężyła. Dała ręką znak i ruszyli dalej.

- Coś się dzieje? - zapytała Satya.

- Wydawało się jej, że coś zobaczyła – powiedział generał. - Musimy uważać, w miejscach takich jak to, gdzie aspekty się spotykają, można natrafić na dziwne istoty.

- Takie jak ja?

- To coś innego – mruknął. Postanowiła wrócić do przerwanej rozmowy.

- Te potwory się przystosowują – powiedziała. – Nie uodporniły się na waszą broń odstraszającą?

- W owym czasie nie uważaliśmy tego za dziwne – podjął. - Uznaliśmy to za efekt tego, że przybywają tu z wielu płaszczyzn, nie wracając tam nigdy ponownie, nie mają więc możliwości adaptywistycznej ewolucji. Nam w owym czasie podstawowy problem sprawiała tu manifestacja Mroku, przyjmująca postać kobiety, wiesz o kim mówię, prawda? Nie znajdowaliśmy sposobu by ją powstrzymać, na szczęście nie usiłowała nigdy wedrzeć się do środka, krążąc wokół, a gdy podjęła taką próbę mieliśmy już system odstraszania i nie miała szansy tego uczynić.

Przypomniała sobie dziwaczną istotę utkaną z cienia, o której mu opowiedziała. Wciąż miała ją przed oczami, miała wrażenie, że chciała jej coś powiedzieć.

- Czym ona jest? - zapytała wreszcie, usiłując pozbyć się z pamięci jasnych jak gwiazdy oczu.

- Królowa Śmierci? Nie będę ukrywał, że wymyka się mojemu poznaniu, nawet w moim obecnym stadium rozwoju – popatrzyła na niego uważnie, zastanawiając się co ma na myśli. Nie zwrócił na to uwagi. -  Wiem, że niegdyś była żywa, lecz nie jest częścią Mroku, potrafi wędrować między płaszczyznami i tamtym światem.

- Nadal nic z tego nie rozumiem – powiedziała powoli. Zaczynało do niej docierać, że najprawdopodobniej trafiła na kogoś niespełna rozumu. W przyjęciu takiego założenia przeszkadzało jej tylko jedno, fakt iż kroczyła przez roślinność barwy morza, wraz z istotami, jakich nigdy wcześniej nie spotkała.

- Powinnaś się cieszyć, że ktoś jest wam w stanie objaśnić to jak działa nasz świat, my takiego komfortu nie mieliśmy – mruknął. -  Musieliśmy odkrywać tajemnicę tego, co znajduje się za fioletowym blaskiem, dlaczego zawsze trafialiśmy gdzie indziej. Gdy wychodziliśmy poza kompleks, trafialiśmy w miejsca, które wyglądały podobnie, lecz nie wszystkie zamieszkiwali ludzie. A jeśli nawet… zdawali się być za każdym razem inni.

- Płaszczyzny. Alternatywne wersje tych samych miejsc – powiedziała powoli.

- Zamknięte na zewnątrz w ciasnym okręgu czerwonej mgły – rzekł. – Ale to mieliśmy odkryć dopiero  z czasem i stwierdzić, jak bardzo fragmentaryczny stał się świat. Wreszcie naukowcy w kompleksie stworzyli teorię stożków czasoprzestrzennych, a nasi fizycy opracowali urządzenia umożliwiające podróż do płaszczyzn już raz odwiedzonych. Okupiliśmy to wieloma stratami. Z drugiej strony możliwe było odwiedzanie kolejnych płaszczyzn. Czyniłem to osobiście… z czasem wykształciłem w sobie pod wpływem czynników łysenkogennych pewne specjalne umiejętności, przechodzenia na płaszczyzny zdatne do potrzymania życia dla człowieka.

- Czynniki łysenkogenne? – przestała nadążać.

- Łysenkizm. Nauka związku, która okazała się prawdziwa, choć wy jej uznajecie - przypomniał. - Nadal brniecie w teorie mendlowskich molekuł?

- Nie jestem biologiem – powiedziała. – Mówisz, że potrafisz wędrować po aspektach. Ale wcześniej powiedziałeś, że zostałeś tu uwięziony. W świecie kanibalii dowodzonych przez Czarną – bijący z niej sceptycyzm był aż nadto widoczny.

- Nie zrozumiałaś – pokręcił głową. - Utknąłem pośród płaszczyzn, nie mogę przejść do świata z którego przybyłaś. A Czarna przetrwała wojnę na wielu płaszczyznach, na kilku przejęła władzę, gdzie niegdzie stymuluje rozwój technologiczny, w innych zebrała na swym obszarze dawne uzbrojenie i szykuje się z nim na wojnę, gdzie indziej adaptywizm poszedł w rozwój biologiczno-ewolucyjny, nie wszędzie przeżyła. Spotkałem wiele jej wersji i zapowiedziałem im by szykowały się na wojnę ze Związkiem – uśmiechnął się do siebie i ściszył głos. - Powiedziałem im, że jestem Mrokiem i nadałem cel.

- Mrok to jakiś rodzaj religii? – zapytała, usiłując zrozumieć jego słowa. Ponownie się zaśmiał.

- Co stanie się jeżeli z nieskończonej liczby płaszczyzn wyjdą armie, których liczba będzie niepoliczalna? Czy Związek ma szanse? Czy Beria ma szanse? To będzie zwycięska walka – nagle spoważniał. - Tak w każdym razie sądziłem w tamtej chwili, gdy jeszcze postrzegałem czas linearnie. A z rozwojem religii nie miałem nic wspólnego. Mrok zapadł na wielu płaszczyznach. Ja tylko wykorzystywałem dawną legendę do tego, co było odczuwalne na większości stożków.

- Czyli?

- Mroku. Czy też tej waszej ciemnej materii. Tak ją nazywacie, nieprawdaż?

- To tylko teoria fizyczna – mruknęła.

- Nie, to coś więcej – jego głos zmienił barwę. -  Znacie podstawę łysenkizmu? – zapytał. - Każdy organizm ewoluuje, adaptując się do przemian w rzeczywistości. Bakterie, wirusy, rośliny, zwierzęta. Jak uważają naukowcy, w ślad za ewoluującymi tworami adaptować zaczęła się do nich natura, co tłumaczy rozprzestrzenianie się zony oraz zmiennych w ślad ze ekspansją tworów, rozumiesz?

- Tak – usiłowała przestawić się na bełkot pseudonaukowy Związku, lecz nie przychodziło jej to z łatwością.

- Nie rozumiesz – stwierdził. - Odpowiedź mamy od początku przed oczami, lecz nikt jej nie dostrzega. Implozja ciemnej materii po jej upadku na Ziemię rozpoczęła ewolucję fundamentalnych zasad. Z chwilą powstania stożków adaptowały samoistnie powiązane ze sobą dziedziny znane nam jako nauki przyrodnicze. Fizyka, biologia i chemia.

Dopiero po chwili dotarło do niej, co usiłuje jej powiedzieć.

- Brednie – stwierdziła. – Jak coś nieożywionego może ewoluować? Jak mogą zmieniać się  siły natury?

- A jednak – powiedział generał. – One ewoluują, rozwijając się adaptywnie wraz z płaszczyznami, co sprawia że nie pozostają stałe, znajdując  się w ciągłym rozwoju. Prowadzi to nie tylko do zjawisk takich jak zmienne, gdy nakładają się na siebie stożki usiłując zająć tę samą pozycję w hiperprzestrzeni. Prowadzi także do powstawania całych stożków, gdzie fizyka przyjmuje obszar kompletnie nam nieznany. Podstawową stałą jest zrewidowana teoria względności, zredukowana do zasady łysenkizmu, zdające się tłumaczyć budowę naszego świata. Jednak ewolucja zasad w niektórych stożkach całkowicie je zmieniła, do tego stopnia, że straciły połączenie z punktem zero, gdy nie mogły współistnieć wskutek fundamentalnej różnicy zasad wykluczających się wzajemnie.  Są wiec aspekty przestrzeni gdzie elektrony mają masę, są stożki gdzie mechanika klasyczna przestała obowiązywać. Są nawet stożki gdzie świat definiuje ta wasza teoria… kwantowa, to dobre słowo. Nie wspominając już nawet o takich, gdzie organizmy ewoluowały poza strukturę waszych molekuł. Niektóre nawet definiują się w całości tworząc kompletny aspekt naszej rzeczywistości, gdzie  nie ma ona prawa istnieć w świetle obowiązujących tam stałych. Wiem o tym.

Stalowoszare niebo i dziwna roślinność wciąż się nie zmieniły. Podobnie ostrożnie krocząca naprzód Czarna. Kobieta co jakiś czas się oglądała, Satya kątem oka widziała nadjeżdżających jeźdźców, którzy zbliżyli się do wędrowców. To, co mówił tamten, nie było niczym więcej niż szaleństwem. Stojącym całkowicie w sprzeczności z fizyką kwantową budującą wszechświat. Miała wciąż nadzieję, że ocknie się na Marsie, gdzie na jej głowie leży jakiś kamień. Lecz otoczenie nie chciały zniknąć, podobnie jak wcześniej, gdy marzyła o powrocie do swego ogrodu nie chciała zniknąć stacja ISS i „Lincoln”. -  To wszystko stworzyły ciemne materie? – zapytała ostrożnie.

- Nie mam pojęcia – przyznał. – Wiem jaki był skutek, przyczyna pozostaje niejasna, ale w świetle łysenkowskiej budowy świata w pełni logiczna. Ciemna materia zmieniła środowisko zmuszając świat do ewolucyjnej adaptacji. Nie mam pojęcia dlaczego to wszystko może współistnieć, bo w wielu płaszczyznach jak łatwo przewidzieć fizyka osiągnęła poziom inadaptywny, nawet wy chyba zrozumiecie co stanie się, gdy materia spotka się z antymaterią.

Musiała jednak przyznać, że w tym szaleństwie była metoda. Zapewne fizyk były w stanie obalić jego słowa, Everett wysłuchałby ich z satysfakcją. Ona jednak była matematykiem, jej siłą było wyciągnie logicznych wniosków, znała jedynie podstawy fizyki.

- Jeżeli tu był punkt zero, to co z innymi anomaliami? – zapytała. – Tam nie ma bariery granicznej, zamykającej w hiperprzestrzeni stożki. One się rozrastają.

- Cóż – rzekł. – To jest właśnie dobre pytanie. Mimo, iż się rozwinąłem, poruszałem się jedynie w ściśle określonym obszarze hiperprzestrzeni powiązanych stożków. A od czasu tego co nazwałaś kollapsem nie potrafię opuścić tej płaszczyzny. Wszystko wskazuje na to, że bariera odcina nie tylko przestrzeń, ale również czas.

- Bariery nie ma, pod Warszawą od trzech lat istnieje jedynie pusta przestrzeń – przypomniała.

- To prawda – przyznał. – Dopóki była za pośrednictwem punktu zero to miejsce połączone było ze światem,  z którego przybywasz. Teraz jej nie ma, a my nie możemy opuścić tego miejsca. Tam mieszkają ludzie, a tu postludzkość.

- Kto taki? – zapytała.

- Wszyscy w aspektach ewoluowaliśmy – rzekł. Staliśmy się czymś więcej. PostPolakami, jak powiedzieliby żołnierze radzieccy..

- Brednie – postanowiła wreszcie mu przerwać.

- Czyżby? – nagle się zatrzymał i spojrzał w jej kierunku. -  Ja nią jestem. Rozwinąłem się, ewolucja łysenkowska zakłada rozwój wyłącznie biologiczny, lecz jak widać wyszła poza biologię w przypadku zasad. Ewoluowałem poza ograniczenia nakładane przez zasady punktu zero, gdzie życie biologiczne jest jedynie wypadkową istnienia. I zamierzam stać się czymś więcej.

- To po prostu boski kompleks – powiedziała Satya, w pełni świadoma tego co może wydarzyć się za chwilę. Nagle zrobiło się jej wszystko jedno, co przydarzy się dalej. Nie wiedziała co gorsze, utrata świadomości na statku kosmicznym, baza pełna wrogich żołnierzy i anomalia, czy szaleniec zwący się generałem. Lecz on pokręcił spokojnie głową.

- Nie. Bóg to istota posiadająca moc zmieniania rzeczywistości. Ja jej nie posiadam… choć taka wizja jest kusząca. Funkcjonowałem jedynie na wielu płaszczyznach, nie podlegając ograniczeniom czasu i przestrzeni. Jestem jedynie częścią układu świadomą tego co w nim zachodzi, nie mam mocy sprawczej. Nie potrafię zapanować nad właściwościami stożka.

- Nie? Co dalej?

- Przecież wiesz – powiedział. – Dążycie do tego samego, choć myślicie w kontekstach wyłącznie militarnych. Dalszym etapem może być tylko zapanowanie nad właściwościami wszechświata.

- Nad czym?

- W tej chwili stałe ewoluują samoistnie. Ale co jeśli komuś uda się nad nimi zapanować? – zapytał.

- To ci chodzi po głowie? Możliwość użycia niestałej fizyki jako broni? – zapytała. – Niczym nie różnisz się od ludzi, których poznałam. Jesteś jak pewien naukowiec, który postanowił mnie wykorzystać – dodała. Everett i pozostali. Począwszy od użycia bazy danych, na pragnieniu odnalezienia ciemnej materii kończąc.

- Wiec myślał w strasznie przyziemnych kategoriach – powiedział. - W kategoriach w jakich myśleli również naukowcy z kompleksu. Nie wydaje wam się, że ktoś już nad tym zaczyna panować?

Nagle wszystko stało się oczywiste.

- Kolektyw – zrozumiała. – Anomalie grawitacyjne.

- Kolektyw? Zaraz mi to wyjaśnisz. Ja miałem na myśli czteroręcznych. – pokiwał głową. – Wpadli tu z fioletu ciągnąc za sobą jeńców w postaci rosyjskich żołnierzy. Byli nieco zdziwieni, najwyraźniej nie spodziewali się tu trafić. Coś im nie wyszło. Pojawili się jeszcze kilka razy. Wcześniej pojawił się BWP prosto z Ludowej Polski. Ktoś zaczyna władać nad tym, co nazwałaś multiniestałoscią, a my określamy mianem zony.

Milczała, rozważając konsekwencje jego słów.

- Ktoś? – zapytała wreszcie. Wzruszył ramionami.

- Jestem postbytem o ograniczonych zdolnościach. Lecz czas płynie tu nierównomiernie – powiedział poważnym tonem. – Potrafię jedynie wędrować między aspektami i odczytywać wzorce myśli. Lecz jest ktoś kto doprowadził do zniszczenia punktu zero, w którym czas nie płynął i wyeliminował aspekty z rzeczywistego świata. Lecz  prócz południowej zony są tam inne, prawda? Nieograniczone barierami, zamknięte w obszarach własnej fizyki, rozszerzające swe granice, powiązane ze sobą, skąd twory dokonują ekspansji przystosowując się nie do otoczenia, lecz do przeciwnika i jego taktyki walki. Zupełnie jakby udoskonalano metody, szykując się przed ostatecznym atakiem. A co jeśli ten ktoś wykorzysta zmienne nie jako broń, lecz jako coś znacznie groźniejszego?

- Groźniejszego?

- Jeżeli nic się nie zmieniło w tych waszych mózgach elektronowych używacie rozmaitych programów i funkcji matematycznych określających ich działanie, definiujących dane środowiska – powiedział.

- Procedur – wyjaśniła.

- Właśnie. Wasz cybernetyk może dowolnie nimi manipulować, zmieniając wedle uznania, przepisując na nowo – rzekł. -  Zastanówcie się co się stanie, jeśli czymś takim samym są ewoluujące stałe fizyczne, gdy komuś uda się nad nimi zapanować. Zmienne będą naszym najmniejszym problemem, jeśli tamte fizyki przedefiniują i przeprogramują nasz świat. Obawiam się, że to już się dzieje. Bo jest ktoś, kto porusza się między fizykami wraz z ciemnymi materiami i nie przejmuje się ograniczeniami. Kto zniszczył kompleks.

- Zjawa Cienia?  - zrozumiała kogo ma na myśli. - Kim ona jest?

- Nie mam pojęcia. Kiedyś sądziłem, że jest jedynie tworem powstałym z tego co nazywasz ciemnymi materiami, a ja Mrokiem, teraz wiem, że jest czymś innym.  Od pewnego czasu zdaje się, że jej występowanie się nasila. To mogłoby znaczyć, że granice między zonami zaczynają się zacierać. To, co brałem niegdyś za chaotyczne występowanie może mieć jakiś cel. Niesie ze sobą śmierć. Ona istnieje poza znanymi prawami fizyki. Jesteście jedną z dwóch osób, które ją widziały i dotąd żyją.

- Kto jest drugą?

Nie odpowiedział. Zamiast tego zamilkł, rozglądając się niespokojnie. Popatrzył w kierunku Czarnej idącej na przedzie pochodu, pośród wzniecanego pyłu. Grupa stanęła, a Satya dostrzegła, że otoczenie zmieniło się. Jakiś czas temu wyszli na otwartą przestrzeń, pozostawiając martwy las za sobą. Aż po horyzont ciągnęły się wysokie i suche trawy porośnięte przez czarne kwiaty, spośród których wyrastały ruiny budowli. Jedna z nich wyróżniała się w oddali swymi białymi ścianami. Obejrzała się. Za linią drzew nie dostrzegła fioletowej poświaty.

Generał zdawał się być pogrążony w rozmyślaniach, jednakże przyglądając się mu odkryła, że nie jest to prawdą. Bezruch był pozorny, mężczyzna działał, nawet jeśli nie wykonywał przy tym ruchu. Przyglądała mu się uważnie, zmarszczkom zdobiącym jego twarz, usiłując dociec tego, co malowało się na jego obliczu. Z jednej strony niezwykle spokojny i racjonalny, w wielkim przekonaniem wypowiadał coś, co brzmiało jak bełkot szaleńca. Nie wiedziała co ma myśleć o wszystkim co jej dotąd opowiedział. Kłóciło się to z jej wizją świata i znajomością jego budowy, począwszy od faktu, że usiłował jej wmówić, iż niezmierzalne ciemne materie Everetta istnieją w tym miejscu naprawdę, stanowiąc żywą potęgę zwącą się Mrokiem. Z drugiej strony nie mogła zaprzeczyć, że nie znajdowała się już na Marsie, a od początku tej wyprawy prześladowała ją istota o płonących oczach. Lecz to o czym opowiadał jej najwyraźniej pomylony starszy człowiek przeczyło jej racjonalnemu pojmowaniu świata i znanym jej zasadom jego istnienia. Myśli biegły jak szalone, gdy usiłowała ułożyć wszystko co dotąd usłyszała. Wyrzuciła z pamięci fakt, iż Czarna i jej ludzie pokroili rosyjskiego żołnierza, lecz myśl o tym oraz związanym z tym aspektach, drążyła powoli i nieubłaganie jej świadomość. Jedyne czego mogła być obecnie pewna, że musiała się jak najszybciej stąd wydostać.

- Nie jestem w stanie w to wszystko uwierzyć – powiedziała, rozglądając się po spustoszonej rzeczywistości. – Spójrz na to z mojego punktu widzenia. Wprost ze strzelaniny w marsjańskiej bazie trafiam wprost w miejsce, gdzie spotykam kogoś, kto cały czas mówi, wmawiając mi, że świat wygląda inaczej. Może wciąż leżę na Marsie przygnieciona gruzami bazy? A to wszystko jest jedynie produktem mojego niedotlenionego mózgu? – wizja była bardzo kusząca.

- Po prostu nie miałem od lat okazji porozmawiać z kimś, kto wie coś o fizyce – powiedział. – Od czasu kollapsu, gdy zostałem tu uwięziony. Wybacz więc moją gadatliwość, zwłaszcza że chciałem dowiedzieć się, co przez te lata odkryliście na temat Mroku. I z zawodem stwierdzam, że niewiele – nagle dotarło do niej, że mówiąc jej to wszystko jednocześnie sprawdzał co wie. Wcale nie był taki szalony, jaki się jej wydawał. Nagle spoważniał. - Wyczuwam, że rzeczywistość aspektu znowu się zmienia. A podjazdy Czarnej nie mogą znaleźć ścieżek.

- Co takiego? Skąd to wiesz? – zapytała.

- Nie musimy używać mowy aby się porozumiewać – przypomniał. – Zresztą za jakiś czas ty również nie będziesz musiała.

Nim Satya zadała pytanie, znała już odpowiedź. Uświadomiła sobie co tamten ma na myśli. Adaptację i ewolucję, o której mówił. Przemianę. Zmroziło ją to zupełnie, a jej racjonalność usiłowała taką koncepcję odrzucić. Dotarło jednak do niej, iż z nieznanych jej przyczyn nie miała problemu ze zrozumieniem mężczyzny, mimo iż od lat nie posługiwała się polskim. Być może rzeczywiście posiadał jakieś tajemnicze umiejętności, które sobie przypisywał. Z kolei grupa Barii milczała przez całą drogę, lecz żołnierze zdawali się w jakiś tajemniczy sposób porozumiewać się między sobą, co sprawiało nieco upiorne wrażenie, gdy niespodziewanie zaczynali współpracować przy wykonywaniu jakiejś czynności.

- To twoja wina – usłyszała skrzeczący głos. Z trudem wyłapała znaczenie pojedynczych słów wypowiedzianych przez Barię, która zbliżyła się do nich. – Zgubiliśmy drogę, to sprawka twojej Pani Śmierci! Powinniśmy ją zabić!

- Nie – generał podniósł głos.

- Nie pamiętamy tego miejsca – rzuciła Baria. – Nie możemy znaleźć obozu. To ona za to odpowiada. Pozbądźmy się jej.

- Płaszczyzna znowu się zmienia – powiedział generał i  popatrzył na Satyę. – O tym właśnie mówiłem, gdy dwa aspekty ze sobą kolidują pojawiają się zmienne fizyczne, a przestrzeń podlega przemianie. Stożki są w ciągłym ruchu. Poszukam przejścia. – wstał i oddalił się od nich, zatrzymując na niewielkim wzniesieniu. Zamknął oczy i stanął bez ruchu.

Czarna splunęła.

- Najpierw przybył tamten – powiedziała. – A teraz ty. Ale czuję, że pojawiło się coś jeszcze. I idzie naszym śladem – rozejrzała się niespokojnie, oglądając za siebie. Niczego nie mogła tam dostrzec, nawet najmniejszego ruchu. Generał otworzył oczy.

- Przejdziemy tędy wprost do dworu – powiedział. – Jedynie widzimy ten znajdujący się na innej płaszczyźnie – wskazał wprost na budynek o białych ścianach, leżący przed nimi. Satya mogła dostrzec, że skrywa go dach z czerwonej dachówki.

- Nie jest zniszczony – zauważyła Czarna. – Nie wiem czy powinniśmy tam iść.

- Ja również nie chcę sprawdzać z jakiego powodu nie jest w ruinie i kto go zamieszkuje – generał był nieco poirytowany. – Dotrzemy tędy do miejsca, z którego wyruszyliśmy – popatrzył na Satyę. – Nawet ja muszę uważać, by nie trafić do niektórych sąsiadujących płaszczyzn. W części z nich nie ma czym oddychać, atmosfera uległa znacznym przemianom, a także biochemia tamtejszej roślinności. W innych… żyją stworzenia, których nikt nie powinien nigdy spotkać, rodem z najgorszych koszmarów. Od czasu zniknięcia punktu zero, wszystko tu się załamuje i miesza ze sobą, rzeczywistość nie jest tak bezpieczna jak niegdyś, gdy aspekty z rzadka kolidowały ze sobą.

- Coś nas ściga – powiedziała donośnym głosem Czarna. Generał oderwał wzrok od Satyi.

- Nie wiemy tego. Być może – zastanowiła się, spoglądając za siebie. -  Podjazdy niczego nie dostrzegły.

- Coś tam jest – Czarna patrzyła na linię drzew.

- Zatem ruszajmy.

Zgodziła się bez słowa i ruszyła w kierunku swoich ludzi.

- Zabiłaby mnie, gdyby mogła – odezwała się Satya.

- Postaram się aby tego nie uczyniła – powiedział generał. – Jej życie jest pełne przesądów i niebezpieczeństw. Nie dziw się, że uważa cię za zagrożenie i przyczynę jednego z nich.

- Nie dziwię się! – eksplodowała wreszcie Satya. – Nie interesują mnie jej motywy! Nie chcę tu być, nie chcę słuchać o aspektach, jedyne czego chcę to się stąd wydostać!

- Zatem mamy podobne cele – powiedział Mrok. – A ty mi w tym pomożesz. Ty i ten drugi.

- Kto taki?

- Ktoś kto był świadkiem zniszczenia przez Panią Ciemności kompleksu, a teraz jest w moich rękach – powiedział generał. – Nazywa się Walter.

Rozdział 21 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz