16.
Marsjańskie niebo było
pomarańczowe, nie była to jednak barwa płomienia, lecz odcień przyjemny dla
oka, w swej górnej części nabierający ciemnego koloru. Wysoko nad horyzontem
wisiało słońce, mniejsze niż na Ziemi, lecz równie jasne, a wokół niego można
było dostrzec otoczkę niebieskiej barwy. Nad płaskimi górami wisiały chmury,
przyjmując kształty dalekie od pierzastych obłoków, wydłużone i nieco bardziej
rozproszone. W oddali na horyzoncie Satya dostrzegła ciemną linię; zdawała
sobie sprawę, że gdzieś tam wykwitły grzyby atomowych eksplozji, wzniecając
piaskową burzę, szalejącą setki mil stąd. Jednak niebo nad górami zajmowała
zorza, rozpalająca niebo setkami barw, zmieniające swe natężenie. Niebo
pulsowało we wszystkich odcieniach tęczy. Zatrzymała się spoglądając na ten
niesamowity spektakl.
- To wybuch atomowy, proszę
się nie niepokoić – powiedział Gow takim tonem jakby eksplozje jądrowe były
dlań czymś normalnym. – „Von Braun” zestrzelił niedawno pocisk lecący w
kierunku orbity – a zatem zjawisko było całkowicie sztuczne. Wybite wybuchem
elektrony zderzyły się z nielicznymi atomami i molekułami marsjańskiego
powietrza, zostały zaabsorbowane wskutek czego zaczęły świecić. Zjawisko było
niecodziennie i Satyę martwił jego zasięg, musiał być dużo większy niż na
Ziemi.
Piasek był oddzielnym
zagadnieniem, nie była w stanie poczuć przez rękawice jego konsystencji, jednak
był wyraźnie dużo bardziej sypki i drobny, przypominał nieco popiół. Nim
przyzwyczaiła się do grawitacji i ostrożnego stawiania kroków, zdołała wzniecić
kilka kłębów kurzu, sprawiając że jego drobiny osiadły na jej wizjerze.
Była wyraźnie lżejsza i poruszało
się jej łatwiej, co sprawiło, iż ćwierć mili jakie musiała przebyć od pasa
startowego do budynku kompleksu nie wydawały się tak odległe. Ostrożnie
stawiała kroki, nie będąc w stanie osiągnąć jeszcze takiej biegłości, z jaką
poruszał się Gow i dwaj marines określani przez niego mianem Tęczy, w ciężkich
egzoszkieletach, którzy żabimi podskokami powrócili przed chwilą do „Lincolna”.
Pod kierunkiem Scobee’go i Jonesa zaczęli przesuwać ostrożnie prom. Korzystając
ze swej zwiększonej siły byli w stanie powoli obracać desantowiec pozbawiony
ładunku, przesuwając go cal po calu, obok wypakowanych skrzyń, które
rozładowywali właśnie Baumann i Di Stefano. Gow polecił im czynić to szybciej,
ale praktycznie tego nie zarejestrowała, zafascynowana faktem, iż znalazła się
na Marsie. Wszystko poszło w niepamięć w obliczu faktu, iż stąpała po
powierzchni obcej planety. Dla bibliotekarki odpowiedzialnej za system
katalogowy Deweya było to doświadczenie równie zdumiewające co niespodziewanie.
Żałowała, że nie może zatrzymać się i choć przez chwilę przyjrzeć miejscu, w
którym się znalazła, lecz Gow ją poganiał, gdy przemieszczali się w kierunku
znajdujących się przed nimi budynków.
- Myślałam, że wyprzedzamy
plan – zauważyła spoglądając na zapięty na nadgarstku zegarek wskazujący czas
jaki upłynął od początku misji. Major wręczył go jej gdy opuszczali „Lincolna”
uprzedzając, iż jeśli godzina startu
została jasno określona i nie będzie przesuwana. Zrobił wszystko by podkreślić
dość mocno, iż perspektywa pozostawienia tych, którzy się spóźnią na
powierzchni planety jest bardzo realna.
- Im szybciej zabierzemy się
z tej planety tym lepiej – odpowiedział jej teraz, a ona po raz pierwszy
usłyszała w jego głosie emocje, nad którymi jak dotąd się jej wydawało
całkowicie panował.
- Coś nie tak, majorze? –
usłyszała w słuchawce głos idącego obok nich Coertzeego.
- Jesteśmy na terytorium
wroga. Wszystko jest nie tak – enigmatycznie uciął Gow.
Bryła budynku przesłoniła
całkiem widok. Zbliżyli się do obiektu znajdującego się po lewej stronie, do
którego prowadził wybetonowany podjazd. Ściany budynku były surowe, a grube
szkło uniemożliwiało zajrzenie przez iluminatory do wnętrza, mimo iż osłony
były uniesione. Budowla przypominała nieco trapez, ze ścianami pochylonymi
lekko ku górze, zniekształconymi przez dwie dziury wyrwane podczas szturmu.
Kąty proste w jakiś dziwny sposób raziły swą topornością, być może udział w tym
miał żelbeton z którego wzniesiono budowlę, najeżoną metalowymi szynami i
prętami. Spoglądając na bazę Satya miała wrażenie, iż konstrukcja wzniesiona
została przez całkowicie obcą cywilizację, po czym uświadomiła sobie, że w
pewnym sensie tak było.
Przed wyrwą w ścianie
klęczała Vasquez poprawiającą coś przy dronie. Z bliska przypominał
niewielkiego pająka, mającego śmigła na czterech wyciągniętych pałąkach, z
obrotową kamera dużych rozmiarów znajdującą się w dolnej części, otoczoną
rozmaitego rodzaju czujnikami. Marine wymieniała właśnie w pojeździe rzecz w
kształcie dużego sześcianu, w którym Satya rozpoznała moduł baterii.
- Zużywa zbyt dużo energii –
powiedziała nie podnosząc głowy, a jej głos rozległ się w słuchawkach osób
połączonych węzłem łączności z majorem. – Próbowałam go unieść na wysokość
pierwszego piętra i stracił praktycznie całe zasilanie. Do tego wywaliło całkiem
czujniki, gdy usiłowałam zrobić termoskan. To gówno jest popsute.
- Może nie – powiedział Gow.
– „Von Braun” na razie nie jest w stanie nas wesprzeć, bo ich drony też nie
latają. Najwyraźniej ktoś w sztabie nie wziął pod uwagę, że w rzadszej atmosferze
potrzebne są śmigła innego kształtu.
- Świetnie, jak zwykle NASW
musiała coś spieprzyć – burknęła Vasquez.
- Szeregowy, przywołuję was
do porządku – powiedział ojcowskim tonem Gow. – Nie walczcie z prawami fizyki,
puśćcie dron dookoła i postarajcie się zrobić skan budynków C i D. Chcę mieć
obraz tego co tam się dzieje. Tamci gdzieś się ukryli.
- Na razie się nie wychylają
– poinformowała Vasquez łapiąc za programator.
Gow skierował się do
budynku, ruszyli więc w ślad za nimi.
- Dlatego pan tak pogania
ludzi – powiedział Coertzee. – Nie mamy wsparcia z powietrza.
- Proszę mi uwierzyć, na
otwartym terenie w każdej sytuacji poczuję się dużo pewniej, gdy na perymetrze
rozstawione zostaną pelotki i moździerze, które podłączymy pod bojową sieć
matematyczną– odpowiedział Gow.
- Myślałam, że nie planuje
pan prowadzenia wojny – zauważyła Satya. – Skoro chcecie na odchodnym bazę…
- Ja nigdy nie planuję, ale
robię wszystko by być na nią gotowy – odparł major. – To standardowa taktyka.
Będzie pani bezpieczniejsza.
Powinna przytaknąć, bądź
podziękować, ale milczała. W ślad za Coertzeem weszła do środka, pozwalając by
Gow poprowadził ich w kierunku ciężkich metalowych drzwi. Nigdzie nie
dostrzegła panelu, który mógłby je otworzyć, ale major chwycił dźwignię znajdującą
się w ścianie i pociągnął w dół. Drzwi zaczęły się otwierać, a ona z każdym
krokiem czynionym wewnątrz budynku czuła się coraz cięższa. Nagle ciało zaczęło
jej ciążyć gdy znalazła się w zasięgu siatki grawitacyjnej. W ciągu ostatniej
półtorej godziny zdążyła odzwyczaić się od przyciągania ziemskiego i teraz
znalezienie się w jego zasięgu było sporym obciążeniem. Odetchnęła głęboko i
ruszyła dalej, wiedząc że jej organizm szybko przestanie zauważać te niewygody.
Ciężkie metalowe drzwi
zamknęły się z brakiem jakiejkolwiek gracji, a ciemność śluzy rozświetliło
blade światło żarówki. Zaczęła dostrzegać już w konstrukcji bazy pewną
prawidłowość, nie starano się niczego wykończyć, uczynić bardziej przyjaznym
dla oka i ergonomicznym, wszystko wystawało ze ścian strasząc swą obecnością.
Wokół panował półmrok, z jakiegoś powodu tamci oszczędzali na świetle. Gdy ze
zgrzytem otworzyły się kolejne drzwi i weszli w tunel na którego ścianach
znajdowały się wystające zawory i rury, a skapująca woda z łączeń na suficie
utworzyła już wgłębienia w podłodze, Gow zdjął swój kask. Postąpiła podobnie i
sterylne powietrze zamkniętego obiegu skafandra, którego pozostało jej jeszcze
na pół godziny, zastąpił śmierdzący zaduch, wymieszany ze spalenizną i zapachem
smaru maszyn. Skrzywiła się.
- Proszę pozostać w
skafandrze i pilnować hełmu – powiedział Gow. – Proszę być gotową, by założyć
go, gdy ktoś z nas wyda takie polecenie.
Skinęła bez słowa głową.
Tunel wyprowadził ich w kierunku pomieszczenia pełnego generatorów i cewek,
gdzie czekał O’Hara. Zajmował się
instalowaniem czegoś, co Satya zakwalifikowała do zbioru obiektów ładunki
wybuchowe, karabin leżał tuż obok niego i zdążył chwycić go i wycelować, gdy
tylko usłyszał jak wchodzą do pomieszczenia. W ustach trzymał papierosa, a
niedopałki znajdujące się obok wskazywały, że to co najmniej trzeci.
- Budynek A odcięty –
poinformował majora.
- Gdzie Apone?
- Sprawdzali resztę tej
części i górne piętra, szukają tego tango, którego zobaczyła Deveraux. Na razie
bez rezultatu. Pewnie uciekł do części C.
- Alfa Jeden – zawołał Gow,
odczekał chwilę, po czym przycisnął do ucha interkom. – Apone! – zawołał.
- Im dalej w głąb kompleksu
tym bardziej siada łączność – powiedział O’Hara. – Nie wiem co tu robili, ale
całkowicie ekranowali korytarze. Mają tu system kablowej łączności, ale jeszcze
go nie rozgryźliśmy. Albo przestał działać, albo mieli na centrali ręcznego
operatora, bo jest całkowicie głucho w słuchawkach. Sierżant zaraz się zgłosi,
tę łączność rwie od kiedy wszedł na górne piętro.
- Dół jest całkowicie
zabezpieczony?
- Tak – powiedział O’Hara. –
Nim weszli na górę, sprawdzili każde pomieszczenie. Tango musieli uciec do C,
bo oddali nam cały budynek.
- Trochę dziwne, że
zostawili w naszych rękach zasilanie – zauważył Coertzee. Gow zgromił go
wzrokiem, dając wyraźnie do zrozumienia, co sądzi o wtrącaniu się w operację
stricte wojskową.
- To komuchy, ich w ogóle
nie można zrozumieć – mruknął O’Hara. – Dlaczego połączyli w taki sposób
prądnice i turbogeneratory pozostaje ich tajemnicą, ale mocy mieli tu tyle, że
wystarczyłoby do zasilenia niewielkiego miasta. Chyba to miejsce nie służyło
tylko zbieraniu danych – wstał i przeszedł w kierunku podestu, na którym
rozłożone były części elektronicznego urządzenia, połączonego kablami. Podał jedno
z nich Gowowi, który wpatrywał się w odczyty.
- Czujniki ruchu we
wszystkich intersekcjach – zauważył O’Hara. – Nawet mysz się nie prześlizgnie.
Major nie odpowiedział.
Satya zakaszłała, gdy marine wypuścił chmurę dymu.
- Myślałam, że w kosmosie
nie można palić z uwagi na filtry powietrza – powiedziała.
- Nie zostaniemy tu tak
długo, aby miało to znaczenie – odparł O’Hara gasząc papierosa i sięgając po
kolejnego. – Za kilka godzin te filtry przestaną istnieć. A ja nie paliłem od
dwóch dni.
W słuchawce rozległ się
trzask radia, a po chwili głos sierżanta.
- O’Hara, zgłoś do cholery.
- Tu Gow. Gdzie jesteś
sierżancie?
- Piętro zabezpieczone do
tunelu łącznika. Odcięliśmy już kable.
- Zaminujcie i wracajcie, po
tym jak rozstawicie czujniki. I przyślij kogoś do B, musimy się śpieszyć.
- Przyjąłem. Blokuję
łącznik, Malarkey wraca. Bez odbioru.
Major popatrzył na O’Harę.
- Na razie zostajesz tu,
pociągnij kabel do śluzy i ustaw nadajniki. Kiedy na perymetrze ustawią sprzęt
połącz się z siecią bojową. Potrzebuję ustawić stanowisko dowodzenia w części
B.
-Nie lepiej tutaj? – zapytał
marine. Major pokręcił głową.
- Tam są rejestratory –
popatrzył na Satyę, ta pokiwała głową. Dane i cel ich misji znajdowały się w
sąsiednim budynku, choć nie wiedziała czemu major zwlekał z doprowadzeniem jej
bezpośrednio w tamto miejsce, skoro jak sam powtarzał powinni się śpieszyć. Gdy
pozostawili Evergreena i wędrowali przez kolejny ciemny korytarz, zadała
pytanie.
- Myślałam, że chce zająć
pan całą bazę. Nie atakujecie budynku C?
- Tam jest laboratorium –
odpowiedział. – To czego potrzebujemy, to budynek D. Tam jest generator
grawitacji i filtry powietrza. Odłączamy im zasilanie w budynku C, więc oni
mogą spróbować nam odciąć przyciąganie i wpuścić dwutlenek węgla. Kiedy tylko
się przegrupujemy i zabezpieczymy budynek B ruszamy dalej.
- Nie ma pan tylu ludzi, by
zająć całą bazę – zauważył Coertzee.
- Nie zamierzam tego czynić
– powiedział Gow. – Zamierzam ją kontrolować, a to różnica. Niech tamci siedzą
sobie w swojej części i nie przeszkadzają, nie będą tego czynić, jeśli nie dam
im takiej możliwości. I tak zachowują się w sposób dla mnie niepojęty.
- To znaczy? – zapytała
Satya.
- Nawet biorąc pod uwagę
fakt, iż w placówce położonej na takim uboczu podstawowym zadaniem Kosmarmii jest
utrzymanie posłuchu i porządku, a stacjonujący tu żołnierze nie brali dawno
udziału w działaniach wojennych, bo na Marsie nikt nie brał tego pod uwagę, nie
powinni zachowywać się jak kompletni idioci – odparł. – Po pierwszym
zaskoczeniu ich dowódca powinien podjąć jakiekolwiek działania. Obawiałem się,
że natrafimy tu na kogoś ze zmysłem taktycznym, kto przyciśnie nas ogniem
podczas ataku na budynek, lub co gorsza zacznie ostrzeliwać lądującego
„Lincolna”. W najgorszym wypadku powinien zadbać o kulę w łeb dla każdego
obecnego tu naukowca a potem doprowadzić do eksplozji jądrowej rdzenia, gdy już
wejdziemy do środka. A jeśli to się nie uda, uszkodzić strukturę w każdy
możliwy sposób. Dlatego ciągnęliśmy ze sobą te wszystkie generatory zasilania i
przenośne filtry powietrza. Tymczasem tamci wycofali się do wnętrza, na razie
widzieliśmy tylko jednego z nich i udało im się postawić zasłonę dymną w górnej
części kompleksu A, po czym gdzieś przepadli. Nie przypuścili nawet
zwyczajowego samobójczego ataku.
- Zatem pan improwizuje –
powiedziała Satya po chwili zastanowienia.
- Dostosowuję taktykę do
sytuacji na terenie działań.
- W udany sposób, jak mi się
wydaje. Skąd założenie, że tamci nie robią tego również?
- Bo ich struktura nie
przewiduje na tym poziomie łańcucha dowodzenia odstępstwa od pewnych procedur –
odparł. – I właśnie to mnie niepokoi, nie wiem co się za tym kryje.
Dotarli do schodów, którymi
wspięli się do następnej śluzy, nad którą Satya odczytała napis koridor, uświadamiając sobie, że brzmi
praktycznie identycznie jak w języku, którym się posługiwala na co dzień. Gow
przerzucił kolejną dźwignię, następnie jeszcze jedną i znaleźli się w łączniku
umieszczonym nad ziemią. Światło na chwilę ich oślepiło, gdyż zdążyli
przyzwyczaić się do panującego w bazie półmroku. Przez znajdujące się tu
iluminatory mogli dostrzec powierzchnię planety.
- Pod ziemią biegnie jeszcze
tunel serwisowy – powiedział major prowadząc ich w kierunku śluzy odcinającej
dostęp do budynku B. Satya zwróciła uwagę, że za każdym razem sprawdzał
liczniki znajdujące się nieopodal dźwigni, wskazujące stan powietrza po drugiej
stronie. Uświadomiła sobie, że od jakiegoś czasu skupia się na odczytywaniu
słów zanotowanych cyrylicą na ścianach. Dawno nie miała okazji czytać niczego w
tym języku, jednak ze zdumieniem stwierdziła, iż wciąż dużo pamięta. Może
jednak wybranie jej do tego zadania, nie było tak wielkim przejawem szaleństwa
ze strony NASW, jak jej się wydawało.
Gdy spojrzała w lewo
dostrzegła w oddali dziób „Lincolna”. Desantowiec został już praktycznie
przekręcony na pas startowy, gdzie mógł się rozpędzić i oderwać od ziemi, by
opuścić strefę marsjańskiego przyciągania. Kroki niosły się echem w ciasnej
przestrzeni, a ona przeniosła wzrok w prawo, po czym zatrzymała się gwałtownie
zastanawiając się na co właściwie patrzy.
- Majorze, dlaczego te
kamienie się unoszą? – zapytała zbliżając się do iluminatora.
- To chyba raczej pytanie do
pani – powiedział Gow po dłuższej chwili.
- Nie jestem fizykiem,
proszę zapytać Everetta – mruknęła, zastanawiając się jakiego rodzaju
oddziaływanie ma przed oczami i co je powoduje. W przestrzeni między budynkami
nic się nie poruszało, jednak na wysokości jej oczu, dostrzegała nieruchome
drobiny piasku i spore głazy, zastygłe bez ruchu, nie mające punktu podparcia.
Zdawały się zbiegać pośrodku, tworząc zwartą grupę, im bliżej korytarza, tym
było ich mniej. Punktu centralnego nie mogła dostrzec poprzez warstwę pyłu,
zdawało się jej, że coś tam pulsuje na fioletowo, jednak gdy wytężyła wzrok,
wrażenie zniknęło.
- Co oni tu robili? –
zapytał Coertzee, lecz mogła jedynie wzruszyć ramionami. Przeniosła wzrok na
pozostałe korytarze zawieszone w powietrzu między budynkami, jednak nie
dostrzegła w nich żadnego ruchu. Za iluminatorami panowała ciemność. Łącznika
między budynkami C i D nie była w ogóle w stanie dostrzec, przesłaniały je
zawieszone w powietrzu drobiny ziemi i kawałki skał. Skąpane w pomarańczowej
poświacie sprawiały niepokojący widok.
- Pośpieszmy się –
powiedział Gow. Satya ruszyła za nim, czując narastający w niej niepokój.
Cokolwiek działo się w tym miejscu, zdecydowanie przekraczało jej zdolność
pojmowania. Skupiła się na kolejnych napisach, gdy przekraczali śluzę, wchodząc
do budynku B. Plątaniną korytarzy dotarli do pomieszczenia, w którym dostrzegła
sporej wielkości maszyny, pracujące z miarowym, jednostajnym szumem. Nie była w
stanie domyślić się ich przeznaczenia, jednak gdy spostrzegła że przesuwają się
między nimi taśmy ciemnej barwy, zorientowała się że patrzy na proces
rejestracji ferromagnetycznej. Przy jednym z urządzeń na fotelu siedział
Kowalski, karabin odłożył obok oscylatora.
- Posłałem już Jaksona po
koder – powiedział na widok Gowa. – Zaraz tu będzie. Podłączymy go i możemy
zaczynać, chyba zidentyfikowałem rejestratory połączone z anteną. Zresztą Satya
chyba zorientuje się w tym lepiej niż ja, jak tylko uda się nam zacząć
odczytywać te ich dźwięki i wyświetlić je w postaci liczb.
Skinęła głową, wdzięczna że
użył jej imienia.
- Po za tym wszystko w
normie? – zapytał major z napięciem w głosie.
- Nie – odparł Kowalski. –
Deveraux rozłożyła czujniki ruchu i od razu zgłupiały przez te ekranowane
ściany.
- Gdzie ona jest?
- Powinna zaraz wrócić.
Rozkłada działka przy przejściu do C.
- Co z ich łącznością?
- Nie działa. Nadali sygnał SOS, ale nie ma
odpowiedzi. Niszcząc antenę całkowicie ich odcięliśmy. Jedyne połączenie
radiowe jakie wychodzi w tej chwili z bazy idzie przez „Lincolna”.
- Muszę porozmawiać z
Everettem – powiedział major. – Widzieliśmy coś dziwnego.
- Na razie mamy pewien problem
– odparł Kowalski.
- Znowu zerwało łączność?
- Nie, mamy bezpośrednie
połączenie z Pegazem i eniakiem, ale coś jest nie tak – powiedział kapral. –
Nie możemy z nimi porozmawiać, przesyłamy jedynie dane, a odpowiedzi przychodzą
z dużym opóźnieniem, mocno zniekształcone. Scobee usiłuje coś z tym zrobić,
lecz nie wie skąd biorą się te zakłócenia.
- Poinformuj mnie gdy
sytuacja się zmieni – powiedział Gow. Skierował spojrzenie ku Coertzeemu. –
Podobno zna pan te urządzenia. Proszę znaleźć czytnik i uruchomić taśmy. Im
szybciej zaczniemy je kodować tym lepiej. Wydaje mi się, że powinniśmy
pośpieszyć się bardziej niż nam się dotąd wydawało.
- Ja również – mruknął
Coertzee.
Usłyszeli zgrzyt, który
osobista baza dźwięków wydawanych przez obiekty wroga Satyi zidentyfikowała
jako drzwi do pomieszczenia. Deveraux weszła do środka z uniesionym karabinem.
- Czujniki i działka gotowe.
Wejście do C odcięte.
- Gdy tylko pojawi się Apone
rozpoznajecie teren do C – poinformował Gow. – W wypadku oporu wycofujecie cię.
- Myśli pan, że będą walczyć?
– zapytała Satya.
- Prędzej czy później
otrząsną się i przestaną uciekać – mruknął Kowalski.
- Jesteś pewna, że ich
widziałaś? – Gow popatrzył na Devereux. Ta nie odpowiedziała.
- Powiedz mu – odezwał się
kapral. Marine nabrała powietrza.
- Widziałam ciemną sylwetkę,
ruszała się bardzo szybko – zawiesiła głos. – Miała jasne oczy – dodała po
chwili.
- Do cholery! – wybuchnął
niespodziewanie dla siebie Gow. – Teraz przesadzasz! Nie życzę słuchać sobie
tych bredni!
- Tak sir. Właśnie to
widziałam sir, choć jedynie przez ułamek sekundy, sir! – Devereaux stanęła na
baczność.
- Wahała się czy o tym mówić
– powiedział Kowalski.
- Słuchajcie, żołnierzu…
-zaczął major.
- Też ją widziałam –
powiedziała Satya. – Dwa razy. Na pokładzie „Von Brauna”.
- Co? – major przeniósł na
nią wzrok.
- Ciemna sylwetka bez
widocznych cech płciowych, choć nie mam pojęcia czemu wydawało mi się, że jest
kobietą. Płonące jasno oczy i długie ręce – głos Satyi był pełen spokoju. W
przeciwieństwie do Gowa, który zaklął.
- Mam wystarczająco dużo na
głowie, by słuchać tych bredni o Zjawie Cienia!
- Nie powiedziałam nic o
Zjawie Cienia – odparła Satya.
- Ani ja, sir – dodała
Deveraux.
- Nie pozwól by władzę nad
tobą przejęła panika. Wizje mogą być wówczas czymś prawdziwym. Omal fantazją.
Na pewno to widziałaś? - zapytał Coertzee.
- Tak – Satya odpowiedziała
automatycznie.
- Nie kłamie – agent był
wyraźnie zdziwiony.
- Proszę posłuchać –
wycedził Gow. – Naprawdę nie mam ochoty słuchać o rzeczach wyobrażonych i
przywidzeniach, które nie mają prawa zaistnieć.
- Podobnie jak kamienie
unoszące się w powietrzu? – zapytała Satya.
Wpatrywali się w siebie w
milczeniu.
- Weźmy się wreszcie do
pracy – przerwał impas Gow. Coertzee skinął głową, przyznając, iż jest to
najrozsądniejsze wyjście z sytuacji.
Satya odłożyła na bok hełm,
nieopodal stanowiska Kowalskiego, usiłując zrozumieć funkcję znajdujących się
tutaj maszyn, wielkością przewyższających znacznie eniaki, wypełnionych
dziwnymi trybami przypominającymi dawne zegary, połączonymi dziwacznymi
sprężynami. Ich sporą część zajmowały rolki i szpule, na które nawinięto taśmy.
Większość spośród nich Coertzee zdążył już zdjąć, składując je nieopodal
maszyny wyposażonej w coś rodzaju ekranu monitora. Gdy zaczęła studiować napisy
na części pudełek, usiłując rozeznać się w rodzaju danych, zorientowała się, iż
określają one jakieś współrzędne. Po chwili zorientowała się, że podano również
pomiary i dłuższą chwilę spędziła usiłując przeliczyć wiorsty na mile, nie
mogąc przypomnieć sobie ilu arszynom odpowiada cal, potem przypomniała sobie,
że wróg używa podziałki milimetrowej. Przynajmniej tamci nie używali
dziwacznego systemu metrycznego, przy którym upierali się jeszcze niektórzy z
członków Sojuszu, usiłując podawać odległości w kilometrach.
Kowalski podsunął jej kartki
papieru z pismem maszynowym, zorientowała się, że to spis rejestrowanych
danych. Pokazał jej na stosy papierów rozłożone na blatach przy każdym z
urządzeń i nieco zmartwiała widząc ilość zadrukowanego cyrylicą tekstu, którego
mimo wszystko nie czytała zbyt płynnie. Zaczęła przerzucać je po kolei,
szukając w tym jakiegoś logicznego ciągu, usiłując sprawić, żeby odnalazła w
tym wszystkim porządek. Wszystko to sprawiło, że zapomniała o reszcie świata, a
unoszące się w powietrzu kamienie i ciemną sylwetkę odesłała w niebyt rzadko
używanych banków pamięci. Minęło sporo czasu nim zorientowała się, że taśmy
ułożone były w pewnym porządku, który zakłócił z gracją godną prawdziwego
agenta, Coertzee, układający je na stosie. Jeżeli miała jakieś szanse połapania
się w tym wszystkim właśnie go straciła. Teraz jednak zwrócenie mu uwagi nie
miałoby sensu, pozostało jedynie zacząć systematyzować dane na podstawie tego
co uda się jej odczytać, choć wiedziała, że nie uda się jej na pewno przesłać
wszystkich. Analizując jednak zapisy wiedziała jednak, że większość zapisów na
taśmach dotyczyć będzie danych astrometrycznych, o których mówił Everett.
Pozostało jedynie rozkodować współrzędne, a ona odruchowo zaczęła już
klasyfikować miejsca dokonanych pomiarów jako obiekty w systemie dziesiętnym.
Nie natrafiła na dane w języku polskim, co stwierdziła z ulgą, bo nie była
pewna czy przypomni sobie ten język.
W międzyczasie marines
dostarczyli na miejsce koder, a Coertzee zdołał go podłączyć i uruchomić. Gow
wydawał im kolejne rozkazy, ona jednak nie była do końca ich świadoma,
pogrążona w tworzeniu klucza systematyzującego. W pewnym momencie agent trącił
ją mówiąc, iż może zacząć kodowanie. Podniosła wzrok na monitor, na którym w
postaci fal pojawiały się informacje, trafiające do kodera, którego matematyka
z mozołem odczytywała zapisane tu liczby nie pojmując ich znaczenia, nie radząc
sobie z zawartymi dodatkowymi zapisami w postaci rosyjskich słów. Siadła przy
dołączonej klawiaturze i zaczęła dzielić dane według treści.
- Zaczęliśmy transmisję – po
jakimś czasie gdzieś w tle usłyszała głos Kowalskiego. Była już zbyt głęboko
pogrążona w świecie liczb, dzieląc je według przypisanej im klasyfikacji, po
tym jak posłała definicję utworzonych zbiorów w kosmos, na pokład „Von
Brauna”. Wszystko to zajmowało niestety
czas, lecz niestety bezpośrednie połączenie i transmisja dwóch rodzajów
całkowicie niepasujących do siebie danych była całkowicie niemożliwa.
- Dobrze – mruknął w oddali
Gow. – Dlaczego matematyka bojowa wciąż się nie uruchomiła? Apone, gdzie ty do
cholery jesteś? – stukał poirytowany w sprzęt przyniesiony przez Baumanna i Di
Stefano, nie mogąc nawiązać łączności.
- Znalazłem ich – rzucił
nagle podekscytowanym głosem Kowalski. – Te rejestratory monitorują aktywność
elektryczną systemów bazy, rozgryzłem wreszcie ten schemat. Dwie godziny temu
zamknęli obwód w budynku C w tej sekcji. Tu jest podziemne wejście, mają tu
bunkier.
Gow gwizdnął.
- Mają podziemną strukturę,
jasne. Zamierzają przeczekać, aż przypieprzą nam atomówką – pokiwał głową. –
Albo wysadzą nas sami, jeśli mają alternatywne przełączenie. Idziemy po nich.
Vasquez, podnoś drona, chcę zobaczyć co jest w C – Satya podniosła na chwilę
wzrok i zorientowala się, że w międzyczasie marines zdążyli rozłożyć nieco
elektronicznych urządzeń, przypominających nieco stanowisko jakie major miał na
„Lincolnie”.
Apone pojawił się wreszcie
wraz z Malarkeyem dysząc ciężko.
- Łączność nie działa –
powiedział.
- Wiem – odparł Gow. – Gdzie
byłeś przez ostatnią godzinę?
- Godzinę? Przez ostatni
kwadrans sprawdzałem górne piętro w budynku A. Nic tam nie ma. Ani śladu
pożaru.
- Co więc się do cholery
dymi? – zapytał major wpatrując się w obraz przesyłany przez drona, którego
Vasquez usiłowała podnieść właśnie do góry. Miejsce zajmowane wcześniej przez
antenę zniszczoną rakietą kryło się za kłębami dymu. Major pokręcił gałkami
powiększając czarnobiały obraz, polecając jej podlecieć bliżej. Po chwili
wpatrywali się w płomyki liżące dach budowli.
- To nie jest zasłona dymna.
W środku nic nie ma – zauważył Apone.
- Ten dach musi być pokryty
jakąś łatwopalną substancją – stwierdził Kowalski.
- To nic by nie zmieniło, tu
nie ma tlenu, więc nie paliłaby się od dwóch godzin – Satya oderwała się od
swojego monitora. Gow zamierzał coś powiedzieć, kiedy obraz widoczny na jego
ekranie nagle zachwiał się.
- Ruch w łączniku – rzucił
Kowalski. Satya zorientowała się, że Baumann i Di Stefano wraz z Malerkeyem
podrywają się gwałtownie podnosząc broń. Sama nie była pewna co ujrzała, bowiem
nie potrafiła stwierdzić, czy plamy tańczące za płomieniami można uznać za coś
więcej niż rzucane cienie.
- O’Hara, coś przemieszcza
się w kierunku śluzy z D – głos Gowa był spokojny. – Zgraj automatykę bojową,
rażenie celów w zasięgu czujników ruchu.
- Na razie brak ruchu po tej
stronie – usłyszeli w odpowiedzi.
- Przełącz mi namiary – po
chwili Gow wpatrywał się w ekran.
- Nie wyjdą tamtędy tak
łatwo, zaspawaliśmy na sztywno – powiedział Apone. Czekali przez chwilę w
napięciu, lecz nic się nie wydarzyło. Gow zmarszczył czoło, przenosząc wzrok na
obraz z drona, gdy nagle jego miejsce zastąpił biały szum.
- Vasquez, nie mam obrazu.
- Straciliśmy drona, sir!
- Zestrzelony? – Gow wciąż
zachowywał spokój, choć członkowie jego oddziału byli już w pełni gotowości,
czekając na wydanie przez niego rozkazu.
- Straciłam sygnał, sir. Nie
widzę stąd niczego, bo był poza krawędzią budynku – głos Vasquez tonął w
trzaskach łączności.
- Widzisz jakichś tango?
- Nie.
- Deveraux, na dach, osłona
snajperska – polecił Apone. Kobieta bez słowa chwyciła karabin oraz hełm i
popędził ku drzwiom. Gow wydawał polecenia obu żołnierzom w hardimanach, którzy
zaczęli przemieszczać się od strony pasa startowego. Satya skupiła się na
danych przesyłanych z czujnikow, czekając w napięciu na rozwój sytuacji, jednak
nie rejestrowały one żadnego ruchu w obszarze kontrolowanym przez Sojusz.
Popatrzyła jeszcze raz na dane, na które przed chwilą natrafiła.
- Mam szczątki drona –
powiedział Jakckson. – Dziwne, nie jest osmalony, ani wygięty… - jego głos
przybrał dziwny ton, słyszalny nawet mimo zakłóceń. – To zakręcony pierścień z
oznaczeniem ze skrzydła…
- Co?
- Jakby coś go skręciło.
- Majorze, gdzie był dron
gdy straciliście kontakt? – zapytała Satya. – Podleciał za blisko środka,
prawda? Znalazł się w przestrzeni między budynkami?
- Tak – powiedział Gow. –
Czemu…
- To multiniestałość
czasoprzestrzeni – Satya nie miała wątpliwości. – Między łącznikami jest
strefa. Oni nazwali ją tu zoną, zdaje się, że prowadzili jakieś doświadczenia -
a jednak Everett miał rację, badali tu te oddziaływania i jakoś udało im się je
wygenerować. Nagle zrozumiała. - Dron
wpadł w ten sam obszar, w którym kamienie się unoszą, a ogień pali się mimo
braku tlenu.
Baumann zaczął kląć.
- „Von Braun” do nas nadaje
– powiedział Kowalski. Gow ocknął się.
- Alfa i Bravo Zero stać,
Vasquez w tył. Deveraux stój – rzucił do swojego interkomu. – Kwitować odbiór.
– poczekał, aż wymienieni marines potwierdzili odebranie sygnału, po czym
polecił Kowalskiemu przełączyć transmisję ze statku. Usłyszeli dziwnie
rozciągnięty głos Arciniegas ostrzegający ich o możliwości napotkania
zmienionej fizyki.
- Rychło w czas, kurwa –
warknął Baumann, ale umilkł pod ostrzegawczym spojrzeniem Kowalskiego i
Apone’a.
- Przyjąłem – powiedział
major poważnym tonem. – Tango ukryli się w podziemnym bunkrze, idziemy po nich
– postukał w interkom.
- Znowu nas odcięło –
poinformował Kowalski.
- Naprawdę chce pan ich
zaatakować? – zapytał zdumionym tonem Coertzee.
- Nie. Zamierzam sprawdzić
czy nie mają stamtąd możliwości wysadzenia górnej części kompleksu. Mogą sobie
tam siedzieć, jeśli tylko my będziemy mieć klucze do wejścia prowadzącego do
bunkra. Ale nie będę czekał, aż użyją na nas tej swojej anomalii.
- To fizyka, nie da się nią
sterować – powiedziała Satya.
- Proszę to powiedzieć
żołnierzom z Cape Caneveral – odparł Gow. – Apone, zbieraj drużynę, ściągaj mi
tu Tęczę-Jeden. Idziemy do C. Kowalski, zostajesz tutaj i monitorujesz
sytuację. Deveraux osłona z zewnątrz razem z Tęczą-Dwa, Vasquez do O’Hary. Pani
Nayada, nim powróci pani do tych swoich danych, jak mam sprawdzić gdzie
przebiega granica strefy?
- Nie wydaje mi się, żeby
anomalia była w łączniku – powiedziała po chwili zastanowienia Satya. – Proszę
jednak pamiętać, że z tego co kojarzę manifestacja multiniestałości jest
kompletnie niestała i nieprzewidywalna. W językach Związku używa się idealnie
pasującego określenia – zmienna.
- Świetnie. Jak mam sprawić
by się w nią nie wpakować?
- Proszę improwizować –
poradziła Satya. – Puścić coś przodem, nie wiem, mówicie na to zdaje się
szperacz, tak? Od min? Czujka fal elektromagnetycznych? Będą dawać inne
odczyty.
- Jakie?
- Inne. Będą oddziaływać
inaczej gdy zmienią się stałe. Zorientujecie się.
- Jest tez inny sposób –
dodał Coertzee. – Strzelajcie przed siebie i patrzcie co dzieje się z
pociskami.
- Niewiele zobaczymy gdy
zawrócą i trafią prosto w któregoś z nas. Dziękuję, nie skorzystam – odparł
major. – Wie pan, Coertzee, my już mieliśmy z tym gównem do czynienia na Ziemi.
Kowalski, ustal ile czasu potrzebują jeszcze nasi piloci. Chcę jak najszybciej
być gotów do ewakuacji.
- Cele misji nie zmieniły
się – przypomniał agent.
- Anomalia zmienia wszystko
– odparł Gow. – Nie będę narażał się na walkę w warunkach zmieniającej się
fizyki, miałem już raz okazję brać udział w takich działaniach i widziałem co
się wówczas dzieje. Chcę abyśmy byli gotowi jak najszybciej stąd zabrać. Niech
O’Hara zainicjuje stopienie rdzenia, tak aby nie dało się go już cofnąć.
- Nie wiem czy reakcja
atomowa zajdzie w przypadku innych wartości – mruknęła Satya, lecz Gow nie
usłyszał jej, lub postanowił zignorować. Patrząc na powstałe zamieszanie i
marines szykujących się do ataku, słuchając wydawanych rozkazów, stwierdziła że
nie doda nic więcej mądrego. Powróciła do systematyzacji danych, dochodząc do
wniosku, że być może znajdzie coś więcej na temat dziwacznych oddziaływań
nazywanych przez Everetta ciemną materią. A jednak miał rację, a to oznaczało,
iż wywracał właśnie ustalony porządek fizyki kwantowej, która wykopała go na
bruk wiele lat temu z jego dziwacznymi teoriami światów alternatywnych. A tym
samym wkrótce spełnić będzie mógł swe skryte zapewne głęboko marzenie i wziąć
odwet na swych naukowych adwersarzach, udowadniając że wszechświat jaki znają
jest jeszcze bardziej niepoznany niż sądzili. Gdy zastanowiła się nad tym
głębiej stwierdziła, że nie tylko niszczy paradygmat fizyki kwantowej i
nieoznaczoności stałych wartości, lecz także fizykę relatywistyczną Związku.
Nagle dotarło do niej, iż oznacza to, że nie mają o niczym pojęcia, bo fakt
istnienia ciemnej materii nie tłumaczy sposobu jak zbudowany jest wszechświat.
Zadrżała, zrozumiawszy że właśnie bierze udział w usunięciu podstawy naukowej
jego konstrukcji. Fakt ten sam w sobie nie był przerażający, bowiem działo się
tak nie po raz pierwszy, jednak nie kojarzyła by wcześniej ktoś oferował w
zamian wyjaśnienie, iż rządzi nim tajemnicza i nieodgadniona siła, niewidoczna
i nierozpoznawalna, wywierająca nań dziwny i niezrozumiały wpływ.
Musiała zrobić sobie chwilę
przerwy, więc wstała i przeciągnęła się, podchodząc do Kowalskiego. Przy
rozstawionym sprzęcie wciąż chwytał kolejne pokrętła, zmieniając ustawienia i
przyglądając się odczytom.
- Co za szmelc – mruknął
poirytowany.
- Niekoniecznie –
powiedziała. – Wszystko zakłóca ekranowanie. A nie od dziś wiadomo, że nasze
elektronika przestaje działać w pobliżu tych stref anomalii. Zapewne dlatego
mamy zaniki w łączności.
- Tak – odparł. – Nie ma jak
wspaniała przewaga technologiczna Sojuszu – po czym zaśmiał się i pokręcił
głową. – Baumann miał sporo racji, nie wiem czy te wszystkie eniaki i cały
sprzęt dają nam rzeczywiście taką przewagę.
- To tylko maszyny.
- Maszyny mają tamci –
zwrócił im uwagę Coertzee. – Eniaki pozwalają nam choćby na to co robimy w tej
chwili, akwizycję danych i ich analizę. Oni potrafili jedynie je tu agregować,
obliczenia musieliby wykonać ręcznie chcąc wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. My
dzięki tym informacjom jesteśmy w stanie momentalnie ich przeskoczyć.
- Agencie Coertzee –
westchnęła Satya. – W idealnym świecie podłączylibyśmy się po prostu do ich
rejestratorów i skopiowali dane, a fakt iż znajdują się na nośnikach
magnetycznych nie grałby roli po posiadalibyśmy odpowiedni interfejs. Niestety
nie będzie to nigdy możliwe, my operujemy na danych zapisywanych w systemie
zerojedynkowym, tamci dokonują zapisu w częstotliwości gigaherzowej. Wie pan
jaka jest inteligencja eniaka w naszej skali?
- Eniak się nie myli.
- Zgadza się, matematyka nie
popełnia błędów, jej inteligencja wynosi zero, zaś człowieka jeden, ale pomylić
się może tylko on. Fotokoder to sprytne urządzenie i powstało by odczytywać
dane z ich zapisu i tłumaczyć je na system szesnastkowy, w ten sposób
przekazuje je do Satyi Nayady, która systematyzuje je dzieląc na struktury,
obiekty i relacje, następnie przekazuje
dane przez koder, który przenosi je na „Von Brauna” zamienione na zera i
jedynki, gdzie muszą zostać wydrukowane na kartach perforowanych i wprowadzone
do eniaka, bo nie znamy innego sposobu programowania procedur. Jeśli Satya
Nayada popełni błąd może mieć to fundamentalne znaczenie, bo eniak tego nie
wychwyci i bazować będzie na złej wyjściowej.
- Do czego pani zmierza? –
zapytał zagubiony w zawiłościach systematyzacji i programowania proceduracji
informacyjnej.
- Eniaki są szybkie i niezawodne,
a ludzie powolni i popełniający błędy. Ale maszyny są pozbawione jakiejkolwiek
inteligencji, zaś my jesteśmy błyskotliwi. Proszę o tym nie zapominać.
- Celne – mruknął Kowalski.
- Powiedział to pewien
naukowiec – odparła. – Więc jeśli weźmiemy pod uwagę, kto okazuje się lepszy
jeśli zabierze się maszyny, to proste równania matematyczne prowadzą nas do
wniosku, iż Sojusz stoi na straconej pozycji.
- Niebezpiecznie ociera się
pani o pacyfizm – głos Coertzeego zabrzmiał ostrzegawczo.
- Po prostu stwierdzam
fakty. I proszę nie mówić takich rzeczy – powiedziała. – Z jakiegoś nie do
końca znanego mi powodu pana lubię, choć nie powinnam. Nie rozumiem tego, ale
nie chciałabym zmieniać zdania.
Przeciągnęła się i powróciła
do stołu z rozłożonymi taśmami. Algorytm, to było właśnie to czego
potrzebowała, podzielenie danych i ustalenie dla nich struktury. Mniej więcej
zorientowała się w ich charakterze i rodzaju, miejscach z których informacje
przesyłały sputniki i uzyskane tam przez nich wartości. Mogła wrócić do
kodowania i ponownie uruchomić nadawanie. Starała się nie rozpraszać, choć było
to nieco trudne.
- Wciąż coś jest nie nadal
nie tak z transmisją na „Von Brauna” – mruknął Kowalski. – Nadajemy przez
„Lincolna” do Pegaza i otrzymujemy potwierdzenia, ale są coraz rzadsze.
- To pewnie wpływ anomalii –
powiedziała. – Może Everett to wyjaśni. Gow ma rację, powinniśmy się stąd
wynieść jak najszybciej, trudno powiedzieć czy jej strefa oddziaływania się nie
zwiększy – sama zdziwiła się sobie jak bardzo była spokojna mając świadomość,
że kilkadziesiąt kroków od niej zaczyna się strefa, w której wartości fizyczne
i chemiczne są zupełnie inne.
- Scobee potrzebuje jeszcze
czterech godzin.
- Jakim cudem, jesteśmy
tutaj już co najmniej od trzech – zirytował się Coertzee.
- Dzięki, szybko ci poszło –
Kowalski odpowiedział komuś do interkomu. – O’Hara uruchomił procedurę
stopienia rdzenia, wysuwa pręty. W ciągu niecałych pięciu godzin ta baza
przestanie istnieć.
- Lepiej żeby nas tutaj
wówczas nie było – westchnęła Satya. – Co się poza tym dzieje?
- Wolałbym, żeby skupiła się
pani na danych – mruknął Coertzee.
- A ja wolałabym wiedzieć co
się dzieje – powiedziała. – Wbrew pozorom lepiej mi się myśli, gdy nie muszę
się domyślać z nerwowych ruchów kaprala Kowalskiego, że coś idzie nie tak.
- Na razie wszystko w
porządku – powiedział marine. – Stary prowadzi ludzi przez łącznik, macają
teren przed sobą. O’Hara i Vasquez zabezpieczają generatory, cokolwiek
wcześniej pojawiło się w korytarzu z C nie próbowało przebić się na tę stronę.
Dev i Jackson rozstawili się na perymetrze wokół bazy ale nie dostrzegli
żadnego ruchu. Czujniki też milczą. Scobee i Jones przełączają silniki
rakietowe na „Lincolnie”. Chwilowo jak widać mamy łączność – uśmiechnął się
maskując napięcie, po czym przełączył interkom na głośnik. Satya przeszła w
tryb indeksowania i systematyzacji automatycznej, jednocześnie nasłuchując
komunikatów.
Gow przedostał się przez
łącznik, który na szczęście nie stał się śmiertelną pułapką złożoną z
manifestacji anomalii. Oddziaływania elektromagnetyczne nie ujawniły jej
obecności, choć nie ulegało wątpliwości, iż jej centrum znajduje się w punkcie
leżącym pośrodku okręgu w którym zamykała się przestrzeń pomiędzy budynkami.
Zjawisko rozciągało się ponad bazę, choć nie mieli pojęcia jak wysoko sięgała
anomalia. Satya pamiętała, że pomijając fakt, iż anomalia nie powinna
występować na Marsie, gdzie jednak udało się ją najwyraźniej wywołać w jakiś
sposób naukowcom Związku, biorąc pod uwagę miejsce występowania i charakter ich
pracy, łączyć powinna się z nieprzenikalnymi strefami zwanymi w językach
tamtych „zonami”. Tutaj najwyraźniej nie miało to miejsca, skoro oglądali tuż
przed lądowaniem zdjęcia wykonane przez drona. Jednak jego obecność sprawiała,
że logicznie myślący człowiek, zgodnie z jej definicją posiadający inteligencję
równą jeden powinien natychmiast zacząć się oddalać. Lecz ona brała udział w
misji wojskowej, zaś żołnierze byli podobni w pewnym zakresie do eniaków, po
wprowadzeniu procedury „wykonać misję” byli niezdolni do zmiany opcji zero.
Kiedy wprowadzała dane Gow
przedostał się przez śluzę, gdzie podzielił oddział, nie nawiązując wciąż
kontaktu z wrogiem. Budynek D miał puste korytarze, gdzie nikt nie chciał
podjąć walki z połączonymi siłami BFST, Rangersów, SAS, SBS tworzącymi obecnie USMC.
W pewnym momencie skan nasłuchu przestawiła jednak na tryb aktywny.
- Majorze, coś tu mam –
usłyszała głos Apone’a.
- Czekaj, przemieszczam się.
Oni też czekali. W
międzyczasie włączył się O’Hara pytając czemu to wszystko trwa tyle czasu, a
oni zachowują ciszę radiową. Najwyraźniej znowu zerwała się łączność z
budynkiem A. Kowalski uspokoił go, czekając na informacje. Wreszcie odezwał się
Apone.
- Do wszystkich, gra
przechodzi na wyższy poziom.
- Co to znaczy? – zapytała
Satya.
- Natrafili na ślady
obecności tamtych – powiedział Kowalski sięgając po karabin odstawiony obok
stacji, przy której stał. Położył go tuż przed sobą na panelu. – Ślady użycia
przez nich broni. – dodał i zaczął sprawdzać czujniki ruchu. Po chwili
usłyszeli głos Gowa.
- Znaleźliśmy ślady walki,
idziemy do schronu, brak jakiegokolwiek kontaktu, brak ciał.
- Przyjąłem – potwierdził
Kowalski.
- Walki? Do czego oni
strzelali? – zdziwił się Coertzee.
- Ruch za naszymi plecami –
usłyszeli jeszcze nim transmisja znowu zanikła.
Satyę ogarnęło nagle
nieprzyjemne wrażenie.
- Kowalski, ten sygnał SOS,
od kiedy oni go nadają? – zapytała nagle zmienionym tonem.
- Nie wiem – powiedział
zdziwiony. – Sprawdzę rejestrację… - Satya już podchodziła do niego by złapać
interkom, gdy spojrzał na nią zdumiony. – Trzy i pół godziny. Chyba czas jest
źle ustawiony…
- Nie – odparła wciskając
przycisk nadawania. – Majorze Gow! – nie odpowiadał. Spojrzała na Kowalskiego.
Musimy jak najszybciej się z nim połączyć i go ostrzec!
- Przed czym ostrzec?
- To strefa anomalii,
zapomnieliśmy, że prócz nas jest tu coś jeszcze!
- Co takiego? Czujniki ruchu nie pokazują…
Nim zdążyła odpowiedzieć w
eter wdarł się głos Scobeego.
- Mamy problem! – słychać
było panikę.
- Jaki problem? – usłyszeli
głos O’Hary.
- Wyjrzyjcie kurwa przez
okno!
Satya rozejrzała się i
przemieściła w kierunku ściany, gdzie wymacała dźwignię i nacisnęła. Zasłona ze
zgrzytem zaczęła się unosić, wpuszczając nieco więcej marsjańskiego światła.
Słońce zdawało się nie zmienić pozycji i świeciło w tym samym miejscu, złożyła
to jednak na karb doby, która była dłuższa niż na Ziemi. Nie dostrzegła nigdzie
żadnego z dwóch księżyców, jednak pół horyzontu zajmowała olbrzymia chmura
marsjańskiego piasku, nadciągająca nad Cydonię od strony Utopii Planitii. W ciągu
ostatnich godzin zbliżyła się bardziej niż się na to zapowiadało.
- O co ci chodzi? – zapytał
Kowalski, lecz w rozmowę włączyła się Deveraux, która zaczęła kląć i Jackson,
wołający by popatrzyli na niebo.
- Na dwunastej! – zawołał.
Satya z tej odległości mogła
dostrzec jedynie część pasa startowego, „Lincoln” i kompleks startowy były
niewidoczne. Przechyliła się i przycisnęła do grubej szyby, by spojrzeć jak
najbardziej pionowo w górę.
Wysoko, prawie pionowo nad
nimi dostrzegła na nieboskłonie coś dziwnego, co wzięła w pierwszej chwili za
jakiegoś satelitę, po chwili dotarło jednak do niej, że świeci zbyt jasno,
niczym gwiazda, a rozbłysk rozchodzi się na wszystkie strony, jak rozgwiazda,
rozpalając niebo ferią barw. To było coś innego niż detonacja pocisku, ten
wybuch miał miejsce dużo wyżej. Przeszedł ją dreszcz, gdy zrozumiała co ma
przed oczami.
- Eksplozja jądrowa, na oko
co najmniej kilkaset kiloton – powiedział pobladły Kowalski.
- Co to jest? – Satya na
głos wypowiedziała pytanie, choć odpowiedź nasuwała się sama. Nieco bliżej nich
widoczna była inna gwiazda, spadająca i pozostawiająca za sobą ognisty ślad,
kierująca się ku odległym szczytom Arabia Terra. Jakiś obiekt płonąc w
atmosferze spadał wprost na Marsa.
- Mam nadzieję, że nie „Von
Braun” – odezwał się Coertzee, choć wiedzieli, że przypominający kometę ślad
mógł zostawić jedynie jakiś pojazd kosmiczny.
- Mamy inny problem –
usłyszeli głos Jonesa. – Radar „Lincolna” wyłapał właśnie jakieś obiekty.
Schodzą z orbity prosto w naszym kierunku – zamilkł na chwilę. – Jeden
zapieprza naprawdę szybko, dotrze tu za sześć minut. Wykrywam ślady
promieniowania, to chyba głowica atomowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz