13.
Milisekundę po tym jak
zapadła ciemność, urządzenia uruchomiły się ponownie, a głośny brzęczyk
włączony uprzednio z polecenia Arciniegas, mający wybudzić ich w przypadku
ponownego wpadnięcia w przeciążenie, informował o zakończeniu rzutu. Jej wzrok
pobiegł w pierwszej kolejności na zegar i stwierdziła, że od zakończenia
odliczania minęły zaledwie dwie sekundy. Światła zamigały, monitory uruchomiły
się ponownie, telemetria rozpoczęła interpretację odbieranych danych i określanie
pozycji „Von Brauna” względem ISS. Arciniegas nie musiała nic mówić, rozkazy
wydała wcześniej, procedurę mieli ustaloną. Mellier wystrzeliwał kolejno
Phaetona i dwa Bellerofonty, Hagen przestawiał radar bojowy na daleki zasięg,
zaś Triptree przekierowywała do generatora kwantowego energię z systemu
uzbrojenia. Odcięli je całkowicie, nie pozwalając by uruchomiło się pół minuty
po zakończeniu rzutu, uznając je za zbędne i niepotrzebne. W przypadku pułapki
zaplanowali w pierwszej kolejności ewakuować się na ISS, nie podejmując walki
na terytorium wroga. Eniak przeszedł już w tryb obliczania następnego skoku,
ściągając współrzędne aktualnej pozycji celem określenia punktu wyjściowego
kolejnego rzutu.
- Osiągnęliśmy założone
współrzędne – potwierdził Hagen. – Obszar Ares, niska orbita, 250 mil nad
powierzchnią, przyciąganie minimalne.
- Brak platform orbitalnych
w zasięgu – usłyszała głos Melliera. – Bellerofonty nie wykryły bezpośredniego
zagrożenia.
- Jest telemetria. Brak
wrogich jednostek w zasięgu rażenia – mówił Hagen. – Dwa sputniki w odległości
2000 mil.
- Zdjąć – powiedziała
odruchowo, choć zdawała sobie sprawę, że zupełnie niepotrzebnie. Zaprogramowali
drony już wcześniej, teraz wystarczyło jedynie przekazać im stosowny sygnał.
Mellier wcisnął przycisk i na ekranie taktycznym dostrzegła jak drony pomknęły
z pełnym przyśpieszeniem silników rakietowych. Obserwowała jak przemieszczają
się w przeciwnych kierunkach, po kilkunastu sekundach odpalając rakiety.
- Spływają dane z Phaetona-1
i 2 – poinformowała Triptree naciskając szybko klawisze. Dwójkę wystrzelili
przed chwilą, nakierowując ją nad Aresa, gdzie dron wykonywał serię zdjęć
przelatując nad całym obszarem, ze szczególnym uwzględnieniem Cydonii. Bardziej
interesowała ją wystrzelona kilka godzin temu jedynka, która zbliżając się do
powoli do planety od strony ich poprzedniej pozycji miała czas by zebrać dane.
- Podawaj – powiedziała.
- Brak wrogich okrętów w tej
części hemisfery – mówiła Triptree z niedowierzaniem w głosie. – Brak
aktywności orbitalnej… Wygląda na to, że statki zgromadzili z drugiej strony
planety.
- Bo Woschody znad Aresa
posłali za nami – powiedziała Arciniegas. – Nie przewidzieli, że możemy się tu
pojawić. Może jednak Aldrin miał rację – mruknęła bardziej do siebie. – Wejść
na geostacjonarną - poleciła.
Kropki na ekranie taktycznym
dosięgły właśnie czerwonych punktów, z łatwym do przewidzenia skutkiem. Symbole
znikły z ekranu. W ciągu dwóch minut jakie minęły od zakończenia rzutu
przeciwnik został całkowicie oślepiony, tracąc jakąkolwiek możliwość zobaczenia
tego, co dzieje się w przestrzeni kosmicznej na obszarze setek mil
rozciągających się nad obszarem Ares, na krawędzi którego leżała Cydonia.
Należało się spodziewać, że nawet jeśli nie byli w stanie wykryć „Von Brauna”
dostrzegli zakłócenie fotonowe oraz drony, nim rakiety dosięgły celów podnieśli
już alarm. Jednak Woschody znajdujące się z drugiej strony Marsa potrzebowały
kilku godzin by dotrzeć na ich pozycję, zapewne właśnie startowały, poderwane w
alarmie bojowym, jaki na Marsie nie miał miejsca od lat. Sześć godzin,
stanowiące ich okno.
- Dane z dwójki? – zapytała.
Triptree przełączyła monitor
na widok aktywny i zaczęła wyświetlać zdjęcia z Phaetona przedstawiające
czarnobiały obraz Cydonii. Powiększyła obraz, przeskakując szybko między
kolejnymi zdjęciami, aż trafiła na obszar przedstawiający Krasnają Zwiezdę.
Zgodnie z wprowadzoną procedurą Phaeton nie zwolnił, aby nie dać wrogowi cienia
podejrzenia, co jest celem przybyszy, lecz pomknął dalej po wyznaczonej elipsie
wokół Aresa. Choć w przestrzeni nie mieli powodu by ukrywać, iż powód ich
przybycia jest nieco inny niż zwykły lot zwiadowczy, na powierzchni planety
wciąż musieli się liczyć z możliwością przerzucenia sił wojskowych, gdyby tamci
zorientowali się dokąd lecą. Dron wykonał przyśpieszoną serię zdjęć, którą
Triptree właśnie interpretowała.
- Brak aktywności na
obszarze – poinformowała. – Chwileczkę, tu jest coś nowego... – powiększyła
fragment zdjęcia przedstawiający kraniec jednego z modułów bazy. – Jakiś
obiekt, nie mogę go rozpoznać…
Arciniegas wbiła wzrok w
plątaninę szarych plam, lecz nie była w stanie niczego zobaczyć. Wszystkich
ubiegł Mellier.
- T-79 – powiedział. –
Podwójnie opancerzony, działka kaliber 1,46 cala. Zastąpiony przez T-87, ale
wciąż powszechnie używany.
- Silnik ma wyłączony –
poinformowała Triptree przeglądając skan termiczny. – Nie używali go od
jakiegoś czasu.
- Ale poprzednio go nie było
– stwierdziła Arciniegas. – Musieli go przerzucić w ciągu ostatnich kilku dni.
Jakieś inne ślady aktywności? Szukaj pojazdów transportowych lub helikopterów.
Triptree analizowała na
monitorze przesłane obrazy Krasnajej Zwiezdy i jej sąsiedztwa, podczas gdy
Phaeton na ekranie krążył po elipsie, kierując się ponownie ku obszarowi
położonemu nad Cydonią. Migawka pracowała nieprzerwanie, wykonując zdjęcia w
ułamkach sekund, dzięki cybernetycznym procedurom kompensując ruch, nie
dopuszczając do nadmiernego rozmazania. Precyzja zdjęć nie była tak duża jak w
przypadku wykonywanych przez satelity, ale i tak były one nieocenionym
wsparciem.
- Bellerefonty naliczyły na
orbicie siedemnaście min magnetycznych – poinformował Mellier. – Wciąż się nie
aktywowały, nie zdołały nas jeszcze namierzyć.
- Niech nie strzelają na
razie do nich – powiedziała po chwili zastanowienia. – Spróbuj ustalić
częstotliwość namierzania – spodziewała się takich niespodzianek. Marsa
otaczało pole minowe, aktywowane po namierzeniu emisji wrogiego statku, tu
jednak ujawniała się przewaga „Von Brauna”, niewidocznego na konwencjonalnych
radarach, o obniżonej emisji tła i powierzchni załamującej fale. Dla dronów i
rakiet z ich prędkością miny nie stanowiły problemu. Teraz gdy posiadali ich
dane w telemetrii, matematyka korygowała trasy i pozwalała je omijać.
Wyliczenia po raz kolejny przebiegły błyskawicznie. Eniak „Von Brauna” coraz
bardziej przypominał jej broń ostateczną.
Zadzwonił telefon. Zgłasza
się maszynownia.
- Generatory naładowane.
Możemy próbować skakać – usłyszała głos Gellerta. Spojrzała na zegar. Cztery
minuty pięćdziesiąt. Niezły wynik, niemożliwy do osiągnięcia na jakimkolwiek
statku.
- Obliczenia zakończone.
Parametry rzutu na ISS gotowe – poinformował jednocześnie Hagen.
- Nie podoba mi się to
„próbować” – powiedziała do słuchawki.
- A mi nie podoba się, że
jesteśmy w miejscu takim jak to – odparł Gellert, więc zakończyła rozmowę.
- Przerzućcie zdjęcia do
„Lincolna” – poleciła. – A eniak przestawcie w ten tryb analizy. Niech Everett
popatrzy na to wszystko. Jakiekolwiek ślady aktywności?
- W przestrzeni czysto –
powiedział Mellier. – Na powierzchni na razie spokój, nie wiedzą co zamierzamy,
widzą tylko drony, więc wyczekują naszego ruchu – wciąż ich obecność wyglądała
na zwykłą misję zwiadowczą. Oczywiście zapewne ktoś na dole zorientował się, że
ma na orbicie „Von Brauna”. Po poprzednim locie na Marsa i wystrzeleniu
Phaetona oraz starciu nieopodal Rewolucji, wiedzieli jakie możliwości ma
najnowsza zabawka Sojuszu. Ponadto wszystko wskazywało na to, że cel jego misji
został już dawno ujawniony wrogowi. Nie było więc nad czym się zastanawiać.
Mogła sobie wyobrazić płynące radiem polecenia i kolejki rozkazów, przekazywane
do kolejnych decydentów. Lada chwila informacja o ich pojawieniu dojdzie do
kogoś mającego wiedzę na temat rzeczywistego celu
Phaeton przesłał kolejną
porcję zdjęć z obszaru Ares, bezpośrednio do eniaka, który analizował je pod
kątem zadanym przez Triptree, badającą zdjęcia starym dobrym sposobem.
- Nie ma żadnych innych
nowych obiektów – poinformowała. – Brak śladów przemieszczenia i pojazdów na
płycie lotniska.
Arciniegas odetchnęła
głęboko. W piątej minucie ich obecności na terytorium wroga nadeszła pora
podjęcia decyzji.
- Wysłać sygnał do Phaetona
Dwa – poleciła. Przyjrzała się wykresom telemetrii, pozycji „Von Brauna” na
orbicie geostacjonarnej daleko od Cydonii, nieco bliżej obszaru Ares na Arabia
Terra, zaczepionego gdzieś nieopodal bieguna nad Utopią Planitią. Kropka
oznaczona arabską cyfrą zmieniła pozycję i zaczęła się przemieszczać, kierując
powoli ku atmosferze. Dron pędził ku swej zgubie by w bezpośrednim przelocie
nad wrogim terenem wykonać ostatnie fotografie, a jednocześnie ściągnąć na
siebie ogień przeciwnika, wskazując jednocześnie obszary z których strzelano.
Jego program i wyuczona technika uniku rakiet zaprowadzić miały go w końcowej
fazie bezpośrednio nad Krasnają Zwiezdę, by w razie ujawnienia jakiegoś
niebezpieczeństwa „Lincoln” mógł zawrócić tuż przed lądowaniem, stanowiącym
punkt bez odwrotu. Arciniegas nie musiała wydawać kolejnego rozkazu,
Bellerefonty pomknęły oczyszczać drogę ze sputników wiszących nad Arabia Terra,
by pozbawić wroga możliwości monitorowania obszaru Cydonii.
Chwyciła za słuchawkę
telefonu i połączyła się z Lincolnem.
- Przygotuj się Scobee –
powiedziała, gdy zgłosił się. – Czekaj na potwierdzenie – następnie przełączyła
się do modułu transportowego, czekając aż dowódca marines odbierze
zainstalowany tam telefon. – Majorze Gow, widział pan już aktualne zdjęcia. Ze
swojej strony jestem gotowa dać wam zielone światło.
- Nie widzę przeciwskazań –
powiedział po chwili.
- W takim razie do
zobaczenia za sześć godzin.
- Do zobaczenia po wojnie –
odpowiedział, a ona przełączała się już do kabiny pilotów.
- Scobee, sprowadź mi mój
statek z powrotem, albo nakopię ci do dupy – poleciła.
- Tak jest – odpowiedział
suchym, pełnym przejęcia głosem.
- Powodzenia – nacisnęła
przycisk osobiście zwalniając zaczepy, a gdy poczuła wstrząs, dostrzegła jak
Triptree wystrzeliwuje zgodnie z planem kolejne ładunki.
Jako pierwszy w przestrzeni
silniki uruchomił dron klasy Pegaz, zapewniający wsparcie i łączność podczas
operacji prowadzonej na taką skalę. Oddalał się od „Von Brauna” ściągając
aktualne dane telemetryczne zebrane przez Jedynkę, Dwójkę i Bellerefonty,
przesyłając je do wszystkich dronów, aktualizując ich informacje o zastosowaną
dotychczas taktykę, przejmując wsparcie cyberprocedur na obszarze operacji i
koordynując współdziałanie urządzeń. Jego matematyka była autonomiczna i po
zaprogramowaniu był w stanie pod tym względem odciążyć „Von Brauna”. Po chwili
wyłączył silniki i kierował się siłą bezwładności na orbitę geostacjonarną na
granicy Utopii Planitii i Arabia Terra.
Hagen skorygował pozycję
„Von Brauna” zmienioną wskutek wystrzelenia ładunków. Silniki manewrowe
wyłączyły się nim jeszcze zdążyła odczuć, że zostały uruchomione. Choć
wiedziała, że to próżność, poleciła rzucić na jej monitor obraz z kamery
przedniej, co Triptree uczyniła dając swą postawą wyraźnie do zrozumienia, ile
widzi w tym sensu. Arciniegas się tym nie przejęła, spojrzała na czarnobiały
obraz, na którym czerń kosmosu odcinała się wyraźnie od sfery planety, żałując
iż nie ma możliwości ujrzeć jej legendarnej czerwieni. Byli nad Marsem
należącym do tamtych. Choć regularnie przybywały tu statki zwiadowcze, by
wystrzelić drony i uciec na dopalaczach na bezpieczną pozycję po zaktualizowaniu
informacji, na powierzchni planety, nie licząc nieudanej misji sprzed lat, nie
stanęła stopa obywatela Sojuszu. Właśnie się to zmieniało, gdy w stronę globu
mknęły dwa kontenery desantowe z zaczepionymi mikrorakietami, sterowanymi przez
Pegaza. Szły pod maksymalnym możliwym kątem w dół, zmieniając go na
łagodniejszy i wyhamowując. Po kilku minutach dostrzegła rozbłysk, gdy
termoosłony zaczęły spełniać swe zadanie. Nieco zaniepokojona popatrzyła na
odczyty ciśnienia, pamiętając, że podstawowy czynnik misji oparli na założeniu,
iż drony i statki przystosowane do działań w atmosferze ziemskiej spełnią swe
zadanie na Marsie, gdzie grawitacja planety była trzykrotnie mniejsza, a
atmosfera rzadsza, co sprawiało, że utrzymanie się w powietrzu wymagało dużo
większej prędkości. Granica atmosferyczna przebiegała jednak nieco wyżej niż na
Ziemi, nawet jeśli nie dało się jej dokładnie wyznaczyć, co już uwzględniła
matematyka statku w swych wyliczeniach drogi podejścia.
Na telemetrii dostrzegła, iż
ruszył „Lincoln”, dotąd oddalający się swobodnie w kierunku planety, po tym jak
wyczepiony stracił łączność z „Von Braunem”. Scobee uruchomił silniki,
oddaliwszy się na bezpieczną odległość od statku macierzystego, ruszając w ślad
za dwoma ładunkami, lecąc nad planetą, lekko pochylony w kierunku atmosfery.
Matematyka desantowca przestawiała się na nawigację planetarną, w której z
uwagi na grawitację niezbędne było określenie kierunków góra-dół.
- Zmień kąt, nachylenie nie
musi być mniejsze niż sześć procent, to nie Ziemia – syknęła, a Hagen spojrzał
na nią ze zdziwieniem, bowiem na podstawie odczytu siatki taktycznej nie była
tego w stanie stwierdzić. Ze zdumieniem skonstatował, iż miała jednak rację, a
Scobee dokonał korekty kursu. Mimo, iż rzadka atmosfera pozwalała na ostry kąt
wejścia, w fazie planowania misji przyjęli, że nie zamierzają powtórzyć błędu
dokonanego podczas desantu marsjańskiego, gdzie flota Sojuszu starała się zejść
jak najszybciej na powierzchnię, by nie stać się łatwym celem dla przeciwnika,
co spowodowało, że w dużej mierze desant rozbił się o powierzchnię. Tym razem
ryzyko polegało głównie na długotrwałej ekspozycji na strzał. Po części
zazdrościła Scobeemu, pierwszemu od lat pilotowi, który miał możliwość deorbitacji
w środowisku innym niż atmosfera ziemska.
Po kilku minutach na obrazie
z kamery dostrzegła kolejny rozbłysk, gdy „Lincoln” wszedł w atmosferę, a wokół
niego podniosła się temperatura. Leciał powoli w ślad za pakunkami, obciążony
paliwem rakietowym, niezbędnym by wyrwać się przyciąganiu. Teraz nie było już
odwrotu. Zegar wskazywał, iż minął właśnie kwadrans, wystarczająco dużo czasu,
by tamci mieli czas się przygotować.
- Na razie wszystko zgodnie
z planem? – zapytała obserwując odczyty.
- Wszystko zgodnie z planem
komandora Christiansena – Triptree nie mogła nie przypomnieć jej, że wykonywali
to, co wymyślił nieżyjący dowódca „Von Brauna”. Puściła to mimo uszu, nie
zamierzając negować faktu, iż realizowali krok po kroku, to co wcześniej
omówili, zgodnie z założeniami świętej pamięci kapitana. Poczuła jednak lekkie
ukłucie, gdy wróciła do rzeczywistości, w której była tu jedynie tymczasowo, a
jej miejscem pełnienia służby był desantowiec. Okłamywała samą siebie,
brakowało jej tego, co przeżywała w tej chwili, a loty zdezelowanym statkiem
unikającym rakiet, nie mogły się z tym równać.
Podniosła słuchawkę, gdy
usłyszała dźwięk telefonu, a kontrolka wskazała, iż Everett usiłuje się z nią
połączyć.
- Czy grupa już
wystartowała? – zapytał nie bawiąc się w uprzejmości.
- Chyba poczuł pan, że
odlatują doktorze – odparła. – Coś o czym powinnam wiedzieć?
- Nic ważnego – usłyszała po
dłuższej chwili.
- Doktorze, czy jest coś o
czym… - wyraźnie ją to zaniepokoiło.
- Nie ma przeciwskazań do
kontynuowania misji – zapewnił dziwnym tonem, wygłaszając oficjalną formułkę,
co sprawiło, że w jej głowie zapaliło się ostrzegawcze światełko. Przerwał
jednak rozmowę, a ona wiedziała, że musi go przycisnąć. Jednak nie dano jej na
to czasu.
- Kontakt – poinformował
Mellier. – Poderwali dwa myśliwce przechwytujące z bazy Ares.
- Tylko dwa? - zakładali, że
będzie to co najmniej eskadra. Na razie szczęście było po ich stronie.
- Nie ma śladów innej
aktywności na pasie startowym, najwyraźniej na tyle ich stać – wróg wyraźnie
nie spodziewał się ich obecności w tym miejscu, a przemieszczając statki na
Ziemię wytworzył lukę w obronie. Stawka nie wzięła pod uwagę realnej możliwości
ataku na Marsa. Zastanawiające, czy wiedzieli o czymś czego CINSPAC nie wziął
pod uwagę?
- Odpalają rakiety –
poinformował Mellier. – Jak na razie czternaście.
- Mogą sobie strzelać –
rzuciła Triptree. Miała rację. System obrony mógł dać sobie radę z trafieniem w
nadlatujące pociski, ciężko reagujące mimo swej samosterowności, był jednak
bezsilny w przypadku obiektów zmieniających kierunki lotu. Matematyka
wszystkich obiektów Sojuszu automatycznie skorygowała kurs, a Scobee po prostu
podążył w ślad za nimi. Tamci doskonale wiedzieli, że tak się stanie,
Arciniegas wiedziała jednak, że musieli spróbować, choćby po to by sprawdzić co
leci w ich kierunku, na radarach nie mogąc jeszcze odróżnić nadlatujących
obiektów od rakiet. Teraz wiedzieli już, że mają na wprost siebie co najmniej
drony zmieniające kurs. Wkrótce „Lincoln” znajdzie się w zasięgu ich sieci
radiowej i odkryją, że emisja jego sygnału odpowiada tej klasie pojazdu. Wtedy
zacznie się bardziej niebezpieczna część, gdy ktoś pójdzie po rozum do głowy i
wpadnie na to, że skoro prom ląduje, będzie próbował odlecieć, a najłatwiejszym
sposobem, by mu to uniemożliwić jest odpalenie atomówek w górnych warstwach
atmosfery i wytworzenie zabójczego impulsu.
- Te myśliwce to Lapoty –
poinformował Mellier. – Wznoszą się dość szybko. Wkrótce będą w zasięgu.
Matematyka rozpoznawała cele
błyskawicznie, po tym jak eniak wszedł w tryb bojowy. Wróg posłał w ich
kierunku Migi-125, kolejne wersje charakterystycznych modeli z zagiętym
dziobem, mogące wydostać się z atmosfery i walczyć na orbicie, będących
utrapieniem niewielkich kanonierek klasy Mercury. Planował przechwycić wroga
jeszcze w górnej części atmosfery. „Lincoln” wciąż miał do przebycia długą
drogę, wchodząc w głąb atmosfery nad Utopią Planitią, lecąc w pozycji prawie
horyzontalnej. Tamci na razie nie byli jeszcze w stanie określić celu lotu,
prowadzącego jak dotąd w stronę Arabia Terra. Scobee zgodnie z planem zwiększał
kąt schodzenia, na Ziemi niemożliwy do zastosowania, tutaj nie skutkujący tak
wielkim przegrzaniem i przeciążeniem, z powodu braku tak znacznego tarcia i
mniejszej grawitacji.
- Wystrzelić Phaetona –
zdecydowała. Dwójka, zmieniając kierunki lotu niczym kometa, cięła atmosferę
pozostawiając za sobą ognisty ogon. Za chwilę stracą zwiad satelitarny, a na to
nie mogła pozwolić. Jedynka wciąż była za daleko, nie zbliżywszy się do Marsa,
mknąc od strony pasa planetoid.
- Podrywają kolejne myśliwce
– usłyszała głos Melliera. – Ruch na obszarze całego Aresa, startują… to
myśliwce Su! – w głosie taktyka dało się słyszeć nutę triumfu. Wróg wyraźnie
spanikował. Nie mogąc określić dokąd zmierzają siły Sojuszu, nie zamierzał
czekać aż wylądują. W powietrze startowały samoloty na całym obszarze, co było
przedwczesne. Su-39 gotowe były przechwycić przeciwnika, gdy tylko znajdzie się
w ich zasięgu, co z pewnością by uczyniły, na razie jednak marnowały jedynie
paliwo, nie wiedząc nawet dokąd się udać.
- Lapoty w zasięgu
przechwycenia – usłyszała.
- Otworzyć paczkę –
poleciła, a Mellier wysłał sygnał, gdyż Pegaz od kilku sekund zgłaszał już
gotowość do działania, otrzymawszy z „Von Brauna” obliczenia możliwości
wyeliminowania wroga.
Poniżej rakiety odpadły od kontenera,
a termoosłony odczepiły się i runęły w dół, spełniwszy swoje zadanie. Pozostał
jedynie Bellerofont spadający ku powierzchni, dotąd bezpiecznie ukryty w
środku, teraz odpalający swe silniki rakietowe. Dron skazany był na zagładę,
nie dysponując odpowiednią mocą by wyrwać się na powrót z atmosfery, w miejscu
gdzie nie mógł posługiwać się siłą bezwładności mając paliwa jedynie na dwie
godziny, co jednak było wystarczające. Mknął już w kierunku Lapotów.
Piloci namierzali już źródło
jego sygnału i Migi wystrzeliły rakiety R-27 znane w Sojuszu jako Alamo,
naprowadzane na sygnał radarowy wrogiego pojazdu, a chwilę później poprawiły
dwoma pociskami Strieła, polującymi na źródło ciepła wytwarzane przez silniki
Bellerefonta. Samolot pilotowany przez człowieka musiałby zacząć uciekać,
wystrzeliwując dibole i pakiety energetyczne, aby zmylić namiary. Matematyka
Bellerefonta nie miała takich problemów, spośród setek wyuczonych i
zaprogramowanych procedur wybrała najwłaściwszą. Dron serią gwałtownych
manewrów, niemożliwych do wykonania dla ludzkiego pilota z powodu przeciążenia,
po prostu wyminął pociski i łukiem przemknął na flankę Lapotów, gdzie obracając
się wokół własnej osi wystrzelił rakiety Sidewinder, po jednej na każdy
myśliwiec. Piloci odbili natychmiast w bok, lecz nie mieli żadnych szans, po
chwili punkty oznaczające Lapoty zniknęły z ekranu taktycznego. Nie spodziewała
się, że pójdzie tak łatwo, pojawienie się drona musiało ich całkowicie
zaskoczyć, a lot w marsjańskiej atmosferze musiał być dla pilotów wyzwaniem.
- Sojusz – Związek, dwa zero
– powiedział Mellier. Na Ziemi pojedynki Bellerefontów i wrogich myśliwców były
raczej wyrównane.
Bellerofont nie próżnował,
nie wykrywszy celów w swoim zasięgu, ani nie otrzymawszy informacji o wrogich
obiektach w zasięgu siatki taktycznej Pegaza, pomknął w kierunku „Lincolna”,
schodzącego przez termosferę by go osłonić. Matematyka „Von Brauna”
poinformowała, że desantowiec osiąga punkt, w którym dojdzie do zmiany kursu.
- Ruszamy – poleciła
Hagenowi.
- Przyjęto. Przemieszczamy
się na pozycję B – potwierdził.
„Von Braun” odpalił na
chwilę silniki manewrowe, kierując się nad Cydonię, gdzie pozostać miał już do
końca misji.
- Mają zwiększoną prędkość –
powiedział Hagen. – Wszystkie drony i „Lincoln”.
- Zbyt wysoką? – przez
chwilę zaniepokoiła się, że Scobee ignoruje wskazania matematyki, na którą
poleciła mu całkowicie się zdać. To nie było lądowanie na Ziemi, które
przeprowadzali wielokrotnie, gdzie desant wykonany z taką prędkością i kątem
byłby niemożliwy. W dwudziestej drugiej minucie misji mknęliby wciąż z
prędkością 15000 mil na godzinę, zbliżając się do granicy mezosfery 85 mil od
powierzchni. Tutaj ten podział nie obowiązuje, przypomniała sobie, choć
odruchowo posługuję się tymi nazwami. „Lincoln” był w środkowej części
atmosfery, a Utopia Planitia przenikała poniżej niego z prędkością 18000 mil na
godzinę.
- W normie – matematyka
desantowca opierała się na danych zebranych przez lata dzięki wystrzeliwanym tu
dronom, na bieżąco przeliczając kąt wejścia i masę statku. Nie zmieniało to
jednak faktu, że pilot nie mógł w tym wypadku zbyt polegać na intuicji, bowiem
prom tej klasy lądował na Marsie po raz pierwszy. Przynajmniej nie wpadał tu w
tak znaczny obłok plazmy, odcinający na kilka minut łączność, a ognista burza
otaczająca desantowiec była dużo mniejsza.
„Lincoln” osiągnął wysokość
50 mil i odpalił silniki rakietowe, kończąc swobodne opadanie na silniczkach
manewrowych, zmieniając kierunek swego lotu, przecinając przestrzeń nad Arabia
Terra. Wszedł w lot poziomy wytracając prędkość. Sztabowcy Związku zapewne
przeliczali już nowy tor lotu kreśląc prostą linię, choć nie wiódł on jeszcze w
stronę Krasnajej Zwiezdy. Gdzieś daleko łukiem szedł w tę samą stronę płonący
Phaeton, a jego trasa lotu wciąż nie przecinała się jeszcze z kursem
„Lincolna”. Wraz z promem podążała rakieta desantowa, hamująca silnikiem
wstecznym, by utrzymać się za promem, wioząca ostatni z wystrzelonych ładunków.
- Mamy ruch na jedynce –
poinformowała Triptree. – Wrogie jednostki wynurzają się zza tamtej półkuli.
- Ile?
- Na razie dwa Wostoki i
jeden Woschod – powiedział Mellier. – Gdy podejdą bliżej będę miał dokładne
dane – matematyka zidentyfikuje ich unikalne sygnały, przypisując je do nazw
znajdujących się w bazie danych eniaka, co pozwoli na dokładną identyfikację
statków wraz z ich typem uzbrojenia.
Na razie wyliczyła czas
przybycia przeciwnika.
- Sześć godzin i 14 minut
nim punkt B znajdzie się w ich zasięgu – poinformował Mellier.
- Mamy niewielkie okienko
czasowe – stwierdziła. – Nie informujcie „Lincolna”. Nie dajmy im na razie
poczucia, że mają więcej czasu – wolała aby trzymali się wciąż pierwotnego
założenia, że grupa naziemna musi zakończyć w ciągu pięciu i pół godziny jakie
im pozostały. Chciała dmuchać na zimne.
Desantowiec zszedł już na
wysokość 40 mil i przecinał przestrzeń nad Arabią Terrą, zwolniwszy do 10000
mil na godzinę. Wciąż szedł zbyt szybko, a Arciniegas ponownie złapała się na
tym, że żałuje iż nie może tam się znajdować, dokonywać korekty kursu i być
pierwszym pilotem Sojuszu, który wyląduje na Marsie i bezpiecznie z niego
odleci. Podnieś dziób Scobee, pomyślała, zwolnij, bo zaryjesz w ziemię przy
lądowaniu. Sztuka polegała na tym, iż przed przyziemieniem „Lincoln” musiał
wytracić prędkość do 200 mil, by spróbować wykorzystać pas o długości 2 mil do
hamowania. Na szczęście tamci przewidzieli zaopatrzenie bazy bezpośrednio z
kosmosu, bo w innym wypadku takie lądowanie byłoby niemożliwe, lecz promy klasy
Buran wyposażono w szereg silników wstecznych, umożliwiającym im hamowanie, do
jakiego nie był zdolny „Lincoln”.
W sztabie obrony planetarnej
Marsa ktoś poszedł najwyraźniej po rozum do głowy, bo usiłujące przechwycić
„Lincolna” Suchoje, nagle zmieniły kurs i pomknęły w stronę Cydonii.
- Teraz zaczyna się zabawa –
stwierdził Mellier.
- Zorientowali się, że naszym
celem jest jedna ze skrajnych baz Aresa – Hagen wypowiedział na głos to co było
oczywiste. Związkowi sztabowcy przenalizowali możliwe cele, wybierając
najbardziej prawdopodobne. Pora była już skomplikować grę i przenieść ją na
nieco wyższy poziom.
- Faza trzecia – poleciła,
choć Mellier przesłał już polecenia do Pegaza, który przekazywał je na planetę.
Nadrabiali opóźnienie, sukinsyny, miała nadzieję, że wróg tak szybko się nie
połapie. Podczas gdy opadały termoosłony, a matematyka Pegaza uruchamiała znajdujące
się wewnątrz urządzenia, Arciniegas rzuciła przyjrzała się celom wybranym przez
eniaka, spośród których Mellier zatwierdził już obiekty przeznaczone do
zniszczenia. Nie miała żadnych uwag, taktyk doskonale wiedział co robi.
- Gotów do odpalenia –
powiedział.
Podniosła słuchawkę i
nacisnęła przycisk wywołania maszynowni.
- Daj mi Sikorskiego –
poleciła gdy zgłosił się Gellert.
- Jestem – usłyszała po
chwili.
- Potrzebuję autoryzacji.
- Naprawdę chcemy to zrobić?
- Masz jakieś wątpliwości? –
spytała. Na panelu widziała, iż uaktywnia się urządzenia ukryte w ostatnim
ładunku w postaci wyrzutni rakietowej i towarzyszących jej dronów planetarnych,
które uruchamiały swe wirniki. Wystrzelony został właśnie pocisk pędzący w
kierunku Krasnajej Zwiezdy, a przenoszone wewnątrz drony opadały swobodnie
uruchamiając swe silniki. Rakiety desantowe spełniły swe zadania, a ich
szczątki spadały na Marsa.
- Nie mam żadnych. Dokopmy
skurwysynom – wprowadził do eniaka swoje kody dostępu. Ona także nie wahała
się, na tej wojnie nie było miejsca na sentymenty. Nawet jeśli Sojusz używał
takiej broni rzadko, czynił to wyłącznie z powodów pragmatycznych. Na początku
wojny zużyto wszystkie ładunki, nie zdołano jednak powstrzymać tamtych. Teraz
broni nuklearnej używano z rozwagą, w przeciwieństwie do przeciwnika. Jednak w
przestrzeni kosmicznej nie musiała się zastanawiać, nie miała dylematów takich
jakie mógł mieć Sztab Połączonych Sił Sojuszu, AFCOM, gdy przychodziło do
ostrzału terytoriów wroga. Wprowadziła szybko swój kod wywołania, który eniak
po chwili zaakceptował, dzięki procedurom otrzymanym z Hermesa, wraz z
rozkazami CINSPAC o przekazaniu jej dowodzenia. Dawne kody Christiansena
wymazano.
- Wykonać – zatwierdziła
rozkaz. Gdy zapoznała się z planami opracowanymi na ISS, nie zdziwiło jej
zupełnie, iż przewidziano uderzenie nuklearne, choć nie było to niezbędne do
osiągnięcia celów misji. Jednak po tym jak Związek rozpoczął na powrót
działania wojenne, nie omieszkano wykorzystać okazji, by zadać jego strukturom
jak największe możliwe straty. „Von Braun” zadrżał, gdy wystrzelili pocisk
mknący w kierunku planety pod maksymalnym możliwym kątem z pełnym
przyśpieszeniem rakietowym, wielokrotnie przekraczającym szybkość schodzenia w
dół promu. Na chwilę zdradzili swą pozycję, co nie miało znaczenia, gdy
poruszali się w kierunku zaplanowanej pozycji geostacjonarnej. Ze swym systemem
tłumienia ciepła, obniżonym źródłem promieniowania i emisji radiowej statek
wtapiał się w tło czujników tamtych, co potwierdził podczas niedawnego spotkania
z okrętami Związku. Obserwowała pocisk na ekranie taktycznym emitujący sygnał
charakterystyczny dla głowicy Peacekeeper, pędzącej ku dolnym partiom
atmosfery.
Tymczasem rakieta AGM-65
Maverick wystrzelona z lecącej w ślad za „Lincolnem” wyrzutni nabrała prędkości
mknąc w stronę bazy Krasnaja Zwiezda. W każdej chwili Arciniegas spodziewała
się wystrzelenia pocisków z instalacji obronnej przeciwnika, próbującego
powstrzymać nadlatującą rakietę, nakierowującą się na przekazany jej przed
chwilą z Pegaza obraz celu. Maverick leciał nisko co miało uniemożliwić jego
zestrzelenie, jednak artylerzyści tamtych dzięki swym kątomierzom potrafili
dokonywać cudów. Na razie jednak nie podjęli żadnych działań, co mogło mieć
związek z próbą zdekodowania tego, co właściwie zamierza Sojusz, dlaczego na
orbicie krążą drony pozbawione wsparcia statku, zaś w atmosferze Marsa znalazło
się wiele obiektów, w tym co najmniej jeden prom desantowy zmierzający na
Cydonię. Musieli już upewnić się, że mają do czynienia z desantem, wciąż jednak
nie wiedzieli co jest jego celem, a Maverick kierowany ku Krasnajej Zwieździe
mógł wyglądać na kolejną zmyłkę.
- Harpie mają problem –
poinformowała Triptree.
- Jakiego rodzaju?
- Nie są na razie w stanie
ustabilizować lotu, przyziemiają – wyjaśniła tamta. – Nie mogą utrzymać
wysokości, silniki chodzą na wysokich obrotach. Zużywają więcej paliwa. Dziwne.
Arciniegas zastanawiała się
przez chwilę. Drony klasy Harpia zrzucone na Marsa wraz z odpalonym przed
chwilą pociskiem Maverick, nie radziły sobie wyraźnie z lotem. Wymieniały
między sobą informacje, usiłując określić przyczynę. Pegaz połączył się z
matematyką „Von Brauna” poszukując rozwiązania, a eniak zaczął wyświetlać
liczby na ekranie monitora. Arciniegas nie wiedziała co o tym sądzić, grawitacja
była trzykrotnie mniejsza niż na Ziemi, co powinno dać im tu przewagę oraz
zwiększone możliwości, podobne do tego co prezentowały Suchoje poniżej
wspinające się właśnie na wyższy pułap, by stawić czoła Peacekeeperowi. Zgodnie
z przewidywaniami porzuciły lot na Cydonię, gdy tylko zidentyfikowano
wystrzelenie z orbity pocisku klasy ICBM rzucono wszystkie siły, by spróbować
go przechwycić.
Połączyła się z Everettem.
- Proszę zerknąć na te dane
doktorze – powiedziała bez ogródek. Harpie analizowały sytuację, przyczepione
do powierzchni, ich śmigła nie pracowały. Było ich sześć, stanowiły obok
rakietowych dronów podstawową siłę bojową lotnictwa Sojuszu, w przeciwieństwie
do nich nie potrzebując pozostawać przez cały czas w powietrzu i w konsekwencji
tracić paliwa. Dzięki śmigłom mogły podrywać się i lądować prowadząc
samodzielnie zaplanowane operacje, co właśnie miało miejsce. Posiadały
zawieszenie kardanowe, dwa pierścienie zawieszone jeden w drugim, przecinające
się pod kątem prostym jak w żyrokompasie, co pozwalało im zachować
stabilizację.
- Problem z siłą nośną –
odezwał się po chwili Everett.
- Co takiego?
- Za małe śmigła.
Zrozumiała.
- Świetnie – skomentowała. –
Tygodnie planowania i jak zwykle nikt nie wziął pod uwagę oczywistego.
- Zgadza się, nie dają rady
w tak rzadkiej atmosferze. Łopaty powinny być większe. Tak się skupiliście na
kodowaniu zmiennych lotu odrzutowego i lądowaniu, że wasi planiści nie
zauważyli oczywistego.
- Szkoda, że nie wpadł pan
na to wcześniej.
- Nikt mnie nie zapytał – odparł.
- Właśnie straciliśmy naszą
przewagę w powietrzu – poinformowała pozostałych i wyjaśniła w czym problem.
Zastanawiała się przez chwilę. – Skompensuj i przekaż by reagowały na bieżąco
zgodnie z pierwotnym scenariuszem, niech zrobią ile mogą, nim je stracimy.
- Będzie za chwilę okazja –
powiedziała Triptree. – Dwa Suchoje nie odpuściły.
- Chcą zdjąć „Lincolna” –
stwierdził Mellier. Miał rację, myśliwce wleciały na obszar Cydonii, usiłując
przechwycić prom w końcowej fazie podejścia. Pojazd zataczał właśnie łuk w
kierunku Krasnajej Zwiezdy. Desantowiec jak zwykle w atmosferze był całkowicie
bezbronny i niesterowalny, zwłaszcza że schodził tu dużo szybciej. Harpie
otrzymały informację z Pegaza, któremu pozycję Suchoji przesłała właśnie
matematyka „Von Brauna”, otrzymawszy dane od Phaetona Trzy.
Dużo rzeczy zaczęło dziać
się jednocześnie, Arciniegas jednak udało śledzić się je wszystkie, dzięki
wyświetlanym na panelach informacjom przetwarzanym przez niesamowitą matematykę
statku. Do Krasnajej Zwiezdy dotarł właśnie pocisk Maverick, samonaprowadzający
się bezbłędnie dzięki swemu cyberprocesorowi, monitorującemu wskazania z
kamery. Wybuch targnął wieżą radarową odcinając kompleks od świata i
pozbawiając jakiejkolwiek łączności, a także uniemożliwiając namierzenie
nadlatujących obiektów. Do końca baza nie otworzyła ognia, czego Arciniegas nie
mogła zrozumieć. Taktyka Związku jak zwykle była niezrozumiała, pamiętała że
wieże obrony przeciwlotniczej są sprawne, bowiem zdjęły kilka dni temu
Phaetona. Chwilę później wieża eksplodowała, gdy wbiła się w nią płonąca
dwójka, z uruchomioną procedurą kamikaze, zgodnie z wyliczeniami
przeprowadzonymi co do sekundy przez matematykę Pegaza, powodującą wybuch w
chwili dotarcia do celu. Dron przed samozniszczeniem przesłał ostatnie zdjęcia
poddawane teraz interpretacji.
Jednocześnie wysoko w
atmosferze Peacekeeeper rozdzielił się, rozpoczynając sekwencyjne odpalanie
głowic termojądrowych. Rozpadł się na 11 pocisków, które zgodnie skierowały się
ku swym zaprogramowanym celom pokonując w ciągu sekund dziesiątki mil.
Rozłożyły się szerokim wachlarzem nad Aresem i jasne stało się, że zmierzają w
kierunku wszystkich baz na tym obszarze. Ich przechwycenie stało się
priorytetem dla przeciwnika, który zaczął natychmiast namierzać głowice MIRV.
Dwa Suchoje kierujące się ku
Krasnajej Zwieździe wykryły na radarach nadlatującego Bellerofonta, usiłując
namierzyć go przed wystrzeleniem pocisków. Radionamiernikami piloci zaznaczyli
cel i odpalili Strieły. Cyberprocedura Bellerefonta zareagowała natychmiast,
wybierając najoptymalniejszy sposób postępowania. Dron nie zmienił kursu, mknął
wprost ku nadlatającym rakietom, w ostatniej chwili na dopalaczach odchodząc
prawie pionowo w górę. Strieły nie był w stanie tak szybko w stanie zmienić
kursu i po prostu straciły namiar. Piloci Suchoji doskonale wiedzieli jednak co
robią, najwyraźniej mając zaliczoną kolejkę na Ziemi, w strefie bojowej.
Przewidzieli manewr Bellerofonta i obszar zmiany kursu jeden z myśliwców pokrył
ogniem działek. Dron odbił w lewo i wówczas trafiła go seria drugiego Suchoja,
który zdjął go serią z działka Grazjewa kalibru 30 mm. Cyberprocedury
samosterujące przeszły w ułamku sekundy w tryb zakończenia działania.
Bellerefont wystrzelił jednego mavericka i dwa sidewindery po czym eksplodował,
by nie dopuścić do przejęcia układów elektronicznych przez przeciwnika. Na
marsjańskim niebie pozostał ślad eksplozji, a z chmury wyleciały rakiety. Jedną
odchodzący w lewo Su-39 zdążył zgubić wystrzeliwując zmyłkę, druga dosięgła go
w locie i zmieniła w kulę ognia. Pozostał jeden samolot przeciwnika, który na
dopalaczach ruszył w kierunku widniejącej na niebie smugi, kierującej się ku
powierzchni. „Lincoln” zwolnił do 1700 mil na godzinę, wytracał prędkość tnąc
warstwę lodowych chmur na wysokości ośmiu mil. Do celu pozostało mu już jedynie
100 mil i jak informowała matematyka osiągnąć go miał w czasie poniżej 5 minut.
Pilot Su zdejmował właśnie namiar z promu usiłując podejść jak najbliżej.
Arciniegas nie mogła do tego
dopuścić. Stracili drona zbyt wcześnie, nie mieli przewagi w powietrzu, nie
wyeliminowali jeszcze całej obrony Krasnajej Zwiezdy. Na ekranie taktycznym w
połowie drogi do niej był maverick, a wróg o dziwo nie zrobił niczego by
spróbować powstrzymać rakietę nawet przy pomocy działek zainstalowanych w
znajdującym się tam T-79.
- Odpalaj Harpie i zdejmij
ten myśliwiec – poleciła.
Mellier przesłał polecenia,
a drony uruchomiły śmigła i powoli dźwignęły się z gruntu, niepewnie
manewrując. Cyberprocedury nie do końca potrafiły dać sobie radę z faktem, iż z
nieznanych dla nich przyczyn nie leciały tak jak powinny. Stabilizując swój lot
namierzyły znajdującego się kilkanaście mil dalej Su, którego pilot nie widział
na radarze zawieszonych nisko obiektów.
Na mostku „Von Brauna”
załoga śledziła jednak co innego. Ożyły systemy przechwytywania i w kierunku
głowic MIRV wystrzelone zostały pociski rozpoznane przez matematykę statku jako
Gazele, przeznaczone do powstrzymywania ładunków na niskim pułapie.
Mellier gwizdnął.
- Cholerne komuchy –
powiedział. – Nawet tutaj mają tarczę antyrakietową.
Arciniegas nie spodziewała
się niczego innego. Tamci rozszczepiali atom w ilościach hurtowych, usiłując
przesuwać front przy użyciu bomb, pociski pozostawiając w celu niszczenia
rakiet Sojuszu. Mogła jedynie patrzyć jak artylerzyści tamtych znowu stanęli na
wysokości zadania, dokonując niemożliwego, z precyzją jakiej nie powstydziłby
się eniak przewidując trajektorię lotu głowic. Wystrzelili sześć gazel, które
osiągnęły wysokość 40 mil i eksplodowały gdy tylko znalazły się na tym samym
pułapie co opadające MIRVy. Każda wybuchła z siłą megatony zmieniając niebo nad
Marsem w rozbłysk jasnego światła, uniemożliwiając Phaeotonowi zajrzenie na
obszar Utopii Planitii. Wciąż jednak mieli sygnał z transponderów głowic, spośród
których 9 momentalnie zgasło. Dwa MIRVy jakimś cudem przeszły jednak przez
ścianę eksplozji atomowej, być może znajdując się w momencie wybuchu zbyt
nisko, by mogły zostać zniszczone lub naruszono ich elektronikę. Czerwone
migające punkty osiągnęły w ciągu kilku sekund powierzchnię. Phaeton przesłał
na ekran obraz dwóch jasnych rozbłysków pośród szarej plamy, gdy na powierzchni
Marsa nastąpiły prawie równocześnie dwie eksplozje nuklearne o sile 300 kiloton
każda.
- Yeah! – zawołała Triptree.
– Macie gnoje! Pięknym za nadobne! Za Alaskę!
- Za Marsylię – powiedział
Mellier.
- Za Holandię – dołączył się
Hagen.
Arcinigas nie odezwała się
ani słowem. Bacznie obserwowała czujniki, spoglądając jednocześnie na załogę
mostka. Zastanawiała się czy u każdego entuzjazm jest szczery.
- Powinniśmy robić to
częściej – usłyszała głos Triptree. – I posłać skurwysynów do diabła.
- Przetrwaliby to –
stwierdził kwaśno Hagen. – Wiesz jak okopali się w tych swoich miastach?
Podobno schrony i tunele mają na takiej głębokości, pod żelbetonowymi kopułami,
przywalone całymi jardami ziemi, że nie jesteśmy im w stanie zrobić krzywdy.
- A potem zawsze z nich
wyłażą – dodał Mellier, śledzący lot Harpii w kierunku myśliwca.
Kolejny Maverick osiągnął
właśnie cel trafiając w T-79 stojącego samotnie obok Krasnajej Zwiezdy. Czołg
eksplodował rozpadając się na części, wybuchła jego amunicja niszcząc przy
okazji stanowisko obrony przeciwlotniczej nieopodal pasa. Nie podjęto żadnej
próby, by zdjąć rakietę, a Arciniegas spoglądała na obraz z Phaetona marszcząc
brwi. Plan zakładał, że nad lotniskiem znajdzie się Bellerofont, a teren okrążą
Harpie i pod ich ogniem „Lincoln” zacznie lądować. Nie wyglądało jednak na to,
żeby ktoś kwapił się by stawić mu czoła, optyka drona nie rejestrowała na powierzchni
najmniejszego ruchu.
Phaeton przesyłał natomiast
obraz dwóch grzybów atomowych wznoszących się z obszaru Aresa ponad burzę
piasku i pyłu jaką wzbudziły rozchodzącą się od epicentrum. Tego też nie
przewidzieli, wyglądało na to, że rozpętali coś w rodzaju huraganu piaskowego,
uniemożliwiającego zobaczenie tego co stało się poniżej. Nawet radar i skan
LIDAR nie był w stanie przebić się przez zakłócenia, posród których zniknęły
myśliwce Su, strzelające do głowic rakietami wraz z Gazelami. Nawet jeśli Suchoje
przetrwały wybuch, zostały skutecznie wyeliminowane, bowiem nie miały już gdzie
wylądować. Dwie bazy położone najbliżej Krasnajej Zwiezdy, przestały istnieć.
Wsparcie dla placówki nie mogło zostać udzielone w przeciągu najbliższych
godzin, gdyż położona najbliżej niej infrastruktura, oddalona o 300 mil,
zmieniła się właśnie w atomową pustynię.
- Mars wkroczył właśnie w
nowy etap rozwoju. Fazę postapo – powiedziała mściwym głosem Triptree. – Nadal
twierdzę, że powinniśmy to samo uczynić z całym terenem Związku.
- To niczego nie rozwiąże,
szeregowy – powiedziała zmęczonym głosem Arciniegas. - Jak powiedział Hagen, oni to przetrwają. Raz
już usiłowaliśmy to zrobić, zużyliśmy cały nasz arsenał atomowy, zniszczyliśmy
do spółki z nimi pół Europy, a oni i tak szli dalej i dotarli do Francji.
- Proszę zobaczyć co
zdziałał jeden statek takiego typu – odparła Triptree. – Cała eskadra Aten…
- … niewiele by zdziałała,
chorąży. Złapaliśmy ich z opuszczonymi spodniami, gdyby stacjonowała tu ich
flota, zdjęliby nasze drony i Peacekeepera momentalnie z nieba. Nie wspomnę już
o tym, że śmiem twierdzić, że zestrzeli nas jedna porządna salwa z Sojuza. Nasz
pancerz ablacyjny praktycznie nie istnieje, przez te powłokę obniżającą
promieniowanie i dziwaczny kształt maskujące naszą obecność – powiedziała
Arciniegas. – Przewagę daje nam przede wszystkim możliwość wykonania rzutu
fotonowego w krótkim odstępie czasu. Co sprawia, że potrzebujemy tylu
generatorów i zużywamy tak wiele energii, przez co nasze uzbrojenie jest szczątkowe…
- Tym uzbrojeniem kapitan
Christiansen był w stanie zestrzelić Woschoda! – zaperzyła się Triptree.
- Zgadza się, bardzo
pomysłowym manewrem – przytaknęła Arciniegas. – Co nie zmienia faktu, że w
bezpośredniej konfrontacji szanse niestety byłyby po stronie Woschoda.
Matematyka tego statku jest fenomenalna, ale nawet ona nie pomoże, gdy strzelą
do nas całą salwą. Bądźmy szczerzy, jesteśmy się jedynie w stanie bronić by
osłonić naszą ucieczkę w strumień fotonów. Nie dalibyśmy rady stawiać czoła
Woschodowi przez dłuższy czas, a Sojuz momentalnie by nas zniszczył –
westchnęła. – Naprawdę bardzo chciałabym, żeby NASW przysłała nam teraz kilka
statków wsparcia, nawet jeden Apollo by wystarczył.
- Nie wiem czego pani
kapitan się obawia, przez najbliższe sześć godzin nic nam nie zagrozi –
zjadliwie zapewniła Triptree.
Arciniegas milczała,
doskonale wiedziała, że jej życzenia się nie sprawdzą. NASW nie pośle tu nikogo
i nie zaryzykuje skazania statków na zagładę, które gdyby tu wskoczyły przez
kilka dni ładować musiałyby generatory kwantowe, jednocześnie przekierowując
energię z silników manewrowych, co uniemożliwiłoby im całkowicie ucieczkę przed
nadciągającą marsjańską flotą.
Zamiast tego skupiła się na
tym co działo się na ekranie taktycznym. Harpie leciały w kierunku myśliwca.
Pilot dostrzegł je już na radarze, nie potrafił jednak stwierdzić z tej
odległości z jakiego rodzaju dronami ma do czynienia. Eksplozja atomowa i
zniszczenie sputników sprawiły, iż stracił jakąkolwiek łączność ze sztabem, był
więc skazany wyłącznie na siebie. I zapewne to sprawiło, że postanowił się
poświęcić i zostać gierojem Sojuza, bowiem zignorował lecące powoli na jego
flance Harpie i mknął w kierunku „Lincolna”. Szalone manewry rozpoczął dopiero
gdy wykrył lecące w jego stronę trzy rakiety Sidewidender, lecz choć zmylił
jedną z nich nie zdołał umknąć pozostałym dwóm. W ostatniej chwili swego życia
wystrzelił jeszcze Striełę w kierunku „Lincolna”, po czym eksplodował po
bezpośrednim trafieniu.
Strieła mknęła w kierunku
promu, gotowa by zdjąć namiar termiczny z źródła ciepła jakie stanowił na
marsjańskim niebie, a unoszące się z wysiłkiem na swych niewielkich śmigłach
Harpie pozostały daleko w tyle.
- Brak możliwości
przechwycenia – poinformował Mellier. Eniak nie znalazł żadnych dostępnych
rozwiązań. W idealnym świecie na ostatnim etapie misji Bellerefont zdejmował
właśnie z nieba pociski, a Harpie otaczały lotnisko uniemożliwiając odpalenie
ze stanowisk przeciwlotniczych do dotykającego powierzchni desantowca. Jak
każda jednak operacja także i ta przebiegała w sposób zupełnie niezaplanowany.
W dwudziestej dziewiątej
minucie misji na Utopii Planitii szalała burza piaskowa, w górę wznosiła się
chmura pyłu i atomowy grzyb, a Związek Ludowych Komunistycznych Republik
Radzieckich stracił panowanie nad tą częścią planety, łączność oraz jakąkolwiek
możliwość ujrzenia tego co dzieje się na Cydonia Mensae. Nad północną hemisferę
pędziły Woschod i Wostoki mające przybyć za kilka godzin, na razie jednak na
obszarze tym niepodzielnie panował Sojusz Wolnych Narodów, a wróg pozbawiony
sputników nie był w stanie nie tylko wykryć niewidocznego statku klasy Atena,
lecz również ujrzeć dronów. Przestrzeń kosmiczna należała do „Von Brauna”, coś
jednak nie dawało Arciniegas spokoju, choć źródła niepokoju nie potrafiła na
razie określić. Na razie skupiła się jednak na podchodzącym do ostatniej fazy
lądowania „Lincolnie”, w kierunku którego mknęła rakieta, złapawszy właśnie
namiar na jego silniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz