sobota, 25 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 23

23.


Podążali wzdłuż jeziora o czerwonych wodach. Satya dostrzegła przesuwające się po jego powierzchni jakieś białe i obłe kształty, na które pozostali spoglądali z wyraźnym niepokojem. Starała trzymać się jak najdalej zdradliwej toni, krocząc przez trawę wydeptaną ścieżką. Drugi brzeg nikł pośród fioletowych gałęzi, zwieszających się nisko ponad toń wody, zakrywając znajdujący się tam las. Miejsce to wywoływało w niej dreszcze. Nie wiedziała nawet kiedy przestało przypominać jej Ziemię, zmieniając się w coś zupełnie obcego, pełnego nieznanej roślinności.

Przez zniszczoną bramę przeszli na dziedziniec budowli zwanej dworem. Satya musiała przyznać, iż wygląda ona zupełnie inaczej niż z daleka, stanowiąc w zasadzie odmienną budowlę od tej, jaką dostrzec mogła z oddali. Jej ściany nie były białe, lecz brudne i popękane, a dach w dużej mierze się nie zachował. Fasada pozbawiona była okien i drzwi, sam budynek sprawiał wrażenie opuszczonego i martwego, w przeciwieństwie do tego co leżało u jego stóp. Mimo, iż się zmierzchało łatwo można było dostrzec w świetle rozpalonych ognisk krzątające się sylwetki o wydłużonych kończynach, pośród rozstawionych szałasów i namiotów. Satya naliczyła co najmniej kilkadziesiąt osób, a inna część jej umysłu dostrzegła jeszcze wielu krążących wokół, dosiadających dziwacznych stworów.

Generał chwycił ją mocno za ramię.

- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że nie możesz tu przemieszczać się bez ograniczeń?

- Co masz na myśli? – zapytała.

- Niestety będę musiał umieścić cię w klatce – powiedział. – Dla twojego własnego bezpieczeństwa.

- Co takiego?

- Zrozum – powiedział jak zwykle spokojnym i pewnym głosem. – Nie mogę być przy tobie cały czas. Baria i jej ludzie stają się coraz bardziej nerwowi. Nie dajmy im powodu do niepokoju, nie chciałbym aby spalili cię jako czarownicę.

- Ale… - nie dał sobie powiedzieć jednak nic więcej. Trzymając ją mocnym uchwytem poprowadził ją w kierunku budowli znajdującej się z prawej strony, równie zniszczonej jak dwór. Tuż przed nim wzniesiono konstrukcję z żerdzi, związanych ciasno ze sobą czymś przypominającym drut. Zdawało się, że nikt jej nie pilnował, choć wewnątrz mogła dostrzec opartą o jedną ze ścian, siedzącą na ziemi sylwetkę. Generał wskazał jej ciasne przejście prowadzące do wnętrza, pomiędzy pręty rozmieszczone co kilka cali, tworzące więzienie. Przez chwilę przyglądała się jego wyrazowi twarzy, lecz nie zmienił się ani na jotę, po czym weszła do środka, słysząc jak zamyka za nią wejście.

- Przepraszam, to nie na długo – powiedział. – Wkrótce wyruszymy.

- Robi to po to, abyście nie uciekli – rozległ się głos mężczyzny siedzącego za ścianką tworzoną z prętów. - Nie jest waszym przyjacielem, nawet jeśli takiego udaje.

- Tłumaczyłem już, że wasza wizja świata jest nieodpowiednia, młodszy lejtnancie – karcącym głosem powiedział Mrok. – Nieco więcej zaufania. Niedługo wrócę.

Satya usłyszała szczęk zamykanych skobli i usłyszała jak się oddala. Poprzez pręty przyjrzała się siedzącemu nieopodal mężczyźnie, noszącemu podarty czarny strój, zarośniętemu i brudnemu. Mimo zarostu była w stanie stwierdzić, że jest od niego o kilka lat starsza, lecz jego oblicze zdobiło kilka blizn, wskazujących, iż wiele już przeszedł.

- Kim jesteś? – zapytała, choć znała już odpowiedź.

- Młodszy lejtnant Karol Walter, numer identyfikacyjny wszczepu 7215, Czwarta drużyna Zwiadu Dziewiątej Kompanii Piątej Zmechdywizji Drugiej Armii Ludowego Wojska Polskiej KRR – odpowiedział i zamilkł przyglądając się jej badawczo. Satya nie odpowiadała, patrzyła na człowieka, którego nazwisko nadawała z Marsa ciemna materia, formująca w bazie Krasnaja Zwiezda strefę anomalii. O czym nie powiedziała dotąd generałowi. Lecz Mrok i bez tego wiedział, że młody mężczyzna jest kimś ważnym, mówiąc iż był świadkiem zniszczenia tego, co nazywał Kompleksem.

- Mam więc mu nie ufać? – zapytała wreszcie. – Nie wierzyć w to co mówi generał?

Tamten prychnął.

- Kim jesteście? – zapytał. Satya zaczynała się orientować, że używa jakiejś dziwnej formy polskiego, jakiej nie znała, akcenty rozkładając podobnie do generała, używając jednak jakichś dziwacznych form językowych. Pocieszające mogło być jedynie to, że podejrzewała, iż ją równie trudno zrozumieć, z jej amerykańską wymową rodem z Massachusetts.

- Satya Nayada, cywilna konsultantka NASW… Narodowej Agencji Kosmicznej Wojny – przetłumaczyła mu skrót, widniejący na jej kombinezonie. Po chwili lekkiego wahania dodała – Jestem obywatelką Stanów Zjednoczonych Ameryki, wchodzących w skład Sojuszu Wolnych Narodów. Ale nie jestem żołnierzem.

- Imperialistka – jego głos był pełen niedowierzania, uniósł się nieco by lepiej się jej przyjrzeć. – Tutaj… Można było się spodziewać, że nawiążecie porozumienie z tym zdrajcą.

- Nie współpracuję z nim – odparła. – Po raz pierwszy zobaczyłam go kilka godzin temu. Opowiada szalone rzeczy – mruknęła. – To wariat. Przybyłam tu niedawno, a on ocalił mi życie, gdy Czarna chciała mnie zjeść jak tego żołnierza specnazu.

- Specnazu? – wydawało się jej, że nagle zastygł.

- Pojawił sie tu wraz ze mną – pokiwała głową. - Nie wiem jak to się stało. Wcześniej byliśmy na Marsie.

- Na Marsie? – zdawał się nie rozumieć jej słów.

- Takiej planecie w Układzie Słonecznym – wyjaśniła cierpliwie.

- Wiem co to Mars – odpowiedział. – Czerwona planeta, gdzie znajdują się nasze bazy. Dowód możliwości naszego przodującego ustroju.

Nie była w stanie dociec czy wierzy w slogany, które wypowiada, czy też czyni to z cynizmem. Bariera językowa była dla niej zbyt duża. Przyglądała mu się uważnie. Czyżby spotkała po raz pierwszy w swoim życiu prawdziwego komunistę? Wierzącego w swoją sprawę? Potwora, gotowego ją zabić za jej poglądy, z którym zamknięto ją w jednej klatce?

- Być może – powiedziała więc ostrożnie.

- Co Sojusz robił na Marsie? – zapytał ostro, przesuwając się bliżej. – Jak przedarliście się przez sieć niezwyciężonych Wostoków i Woschodów?

Być może ta rozmowa nie miała sensu. Natrafiła na kogoś gorszego niż szalony Mrok. Wierzącego w ideę. Nie kogoś zmęczonego wojną jak Gow i jego oddział, czy kogoś cynicznego szukającego szybkich podniet jak Arciniegas, nie wierząca w nic poza sobą. Kogoś takiego jak Shelby, lub osoby z którymi studiowała, ślepo wierzące w moralną wyższość i słuszność kontrolowanej demokracji w USA i gwiaździsty sztandar, na który składano przysięgi.

- Przylecieliśmy znaleźć odpowiedź na pewne pytanie – powiedziała wreszcie. -  Jednak nie miał kto jej nam udzielić, bowiem przed nami ktoś inny napadł już na bazę Krasnaja Zwiezda, gdzie lądowaliśmy. Ten ktoś nie był ani ze Związku ani z Sojuszu. Potem pojawił się specnaz, doszło do walki, a nas objęła anomalia… zona, jak wy ją nazywacie. Ja znalazłam się tutaj.

- Na jakie pytanie szukaliście odpowiedzi? – zapytał.

- Chcieliśmy się dowiedzieć z jakiego powodu anomalia otaczająca bazę usiłuje się z nami porozumieć – powiedziała. – I woła nas pojedynczym słowem nadawanym alfabetem Morsa.

- Jakim?

- Walter.

Rozdziawił usta i zrozumiała, że go zaskoczyła.

- Nie mam pojęcia – powiedział zdumiony, gdy zdołał je już zamknąć.

 

W ogóle nie wiedział wiele, a także nie miał do niej zbyt wiele zaufania, ona zaś sondowała go badawczo, gdy opowiadali sobie swoje historie. O otaczającym go świecie miał jeszcze mniejsze pojęcie niż Satya. Powtórzył jej jednak wszystko co było mu wiadome o aspektach i płaszczyznach oraz stożkach światła, mówiąc iż dowiedział się o tym w Kompleksie, miejscu gdzie naukowcy i żołnierze ukryci poza czasem przygotowywali się do ostatecznej wojny ze Związkiem o wyzwolenie Polski. W olbrzymiej części potwierdził słowa generała, uświadamiając jej, że opierają się najwyraźniej na badaniach, jakie prowadzono przez lata w punkcie zero, a przynajmniej na obowiązującej tam doktrynie opisu świata. To co sama zobaczyła i usłyszała zdawało się wskazywać, iż mogą w jakimś stopniu odpowiadać prawdzie. W końcu tamci zajmowali się ciemnymi materiami przez lata, lecz wszystko to kłóciło się ze stanem jej wiedzy. Świat opisywała przecież teoria kwantowa, a nie łysenskizm.

Nie chciał powiedzieć wiele o sobie, za jego słowami krył się jakiś niewypowiedziany żal i rozgoryczenie, poczucie niewypowiedzianej straty. Dowiedziała się jedynie, że brał udział w wyprawie mającej na celu odkrycie tajemnicy zony leżącej pod Warszawą. Wyprawa osiągnęła cel z jednym tylko ocalałym, a o okolicznościach śmierci jej członków nie chciał powiedzieć ani jednego słowa. W środku anomalii odkrył istniejące poza czasem miejsce, zamieszkane przez naukowców, szykujących się na wojnę ze Związkiem.

Gdyby nie fakt, iż zgodnie z jego opowieścią wydarzyło się to w ciągu ostatnich miesięcy, Satya byłaby przekonana, że był członkiem ekspedycji, która zniknęła pięć lat wcześniej. Zastanawiała się, czy dylatacja czasowa powodowana przez anomalie może być aż tak wielka, lecz jej myśli zaprzątał przede wszystkim fakt,  iż żołnierza również prześladowała istota o płonących oczach.

- Nie wiem czym ona jest – powiedział Walter. – Stalkerzy w Warszawie nazywają ją Ciemną Panią. Twierdzą, że jej pojawienie zwiastuje nieszczęście. Może i rzeczywiście tak jest…

- Mrok nazywa ją postbytem, który manifestuje się we wszystkich płaszczyznach i prawdziwym świecie… - zaczęła, nim wybuchnął, a ona uświadomiła sobie, że zapomniała, iż rozmawia z żołnierzem, któremu naukowe rozważania były obce.

- Mrok to szaleniec! – warknął. – Jak wszyscy fanatycy – przemawiało przez niego zgorzknienie. – Nie wiem czy to nie on was tu przysłał, ale jeśli nie, to nie wierzcie mu.

- Nie ufasz mi – zauważyła.

- A wy mi ufacie? – żachnął się. – Życie w Związku nauczyło mnie tego dawno, a ostatnie miesiące w szczególności. Spotkałem kogoś podobnego do tego generała, on mi go przypomina. Skrywa swoje prawdziwe cele, będzie dążył do celu każdymi możliwymi środkami, używając metod i środków o jakich wam się nie śniło. Może być miły i pomocny, ale to jedynie maska. Poświęci wszystkich i zostawi za sobą stos trupów.

- Ale czego on chce? – zapytała.

- Nie mam pojęcia – odparł. – Mówi, że został uwięziony między aspektami i nie może opuścić już płaszczyzn wewnątrz stożka. Uważa, że mogę mu w tym pomóc, bowiem jestem jakoś związany z Ciemną Panią i wciąż widzę punkt zero. Nie ukrywał tego, kiedy ze mną rozmawiał, po tym jak znaleźli mnie na kamieniu w tym przeklętym kręgu.

- Mnie też o to zapytał… Ja również widziałam tę wstęgę – powiedziała w zamyśleniu. Popatrzyła nań badawczo. - Jeśli mu nie ufasz, czemu mu to wszystko powiedziałeś?

- A co by to zmieniło? – zapytał. – Rozumiem jego pragnienie wydostania się stąd, ja także je podzielam. Nie chcę tu pozostawać.

Kłamiesz, pomyślała. Ten młody człowiek z przedwcześnie podstarzałą twarzą coś ukrywał. Nie miała pojęcia czy Mrok wprowadzał ją w błąd, wiedziała jednak, że Walter nie mówił jednak całej prawdy. Jego oczy mówiły jej wszystko, twarz miał zbyt uczciwą. Wpatrywała się weń myśląc jakim piekłem musi być codzienne życie w Związku, skoro zmieniło go w kogoś takiego, a on sam przeszedł tak wiele.

- Nie mam pojęcia jak wam pomóc – powiedziała. – Też chciałabym się stąd wydostać. Ale jedyne co wiem to, iż wpadłam tutaj wprost z Marsa i nie mam pojęcia jak tam wrócić.

- Ja wolałbym wrócić na Ziemię.

- Do Związku?

- Nie wiem – powiedział po chwili. – Nic tam już na mnie nie czeka. Nigdzie nic na mnie nie czeka – po czym zamilkł.

Zmieniła temat. Jedyne co mogła to rozmawiać, sprawiało to, że nie musiała rozmyślać nad całą sytuacją. Już dawno powinna znowu wpaść w panikę, załamać się po tym co zobaczyła i gdzie się znalazła. Teraz śmieszny wydawał się jej fakt, że godziny temu znajdowała się w bazie skazanej na atomową zagładę, z grupką marines, zastanawiając się jak wrócić w kosmos i do domu. To jeszcze było zrozumiałe, to co spotkało ją od tamtego czasu wykroczyło poza bezpieczny świat sieci relacji wzajemnych. Próba definiowana obiektowego nie była tu w stanie zadziałać. Zamknęła oczy, czekając aż się załamie, lecz moment ten nie nadszedł. Pozostało jej jedynie dekodowanie poznawcze, nic więcej nie mogła uczynić.

- Zatem te opowieści o aspektach i płaszczyznach to prawda? – zapytała.

- Nie mam pojęcia – odparł. – Mi również o tym opowiedziano, generał opowiada to samo, co mówiono w Kompleksie. Mogę wam tylko opowiedzieć co sam widziałem wędrując do wnętrza zony, te ich wyjaśnienia mogły to potwierdzać, nawet jeśli nie zawsze je rozumiałem.

- Cyganka – rozległ się koło niej nagle syk.

Satya podskoczyła. Po drugiej stronie prętów dostrzegła Czarną, która niepostrzeżenie zbliżyła się do nich w trakcie, gdy była zajęta rozmową. Walter nawet nie drgnął, najwyraźniej wiedział o jej przybyciu, lecz był czujny. Kobieta trzymała się w nieznacznej odległości od klatki, jak gdyby obawiała się do niej podejść. Stała pośród zapadającego zmierzchu, na tle ciemnych sylwetek swych ludzi i niewielkich ognisk, rozpalonych w oddali.

- Co? – zdołała wypowiedzieć jedynie Satya, zaskoczona.

- Jesteś cyganką – syknęła tamta swym czarnym językiem. – Pamiętam z dzieciństwa opowieści o tym przeklętym narodzie złodziei. Kłamliwi i ciemnoskórzy. Dlatego wzięłam cię za nią.

Za Zjawę Cienia, z powodu koloru jej skóry. Ciekawe co Czarna powiedziałaby, gdyby ujrzała Apona? Nic dziwnego, że tamci się jej lękali, wśród ludzi Barii o wydłużonych kończynach wszyscy stanowili typy kaukaskie, jeśli rzeczywiście jak twierdził generał żyli tu od lat po nuklearnym holokauście, stanowiąc zmienionych przez anomalię dawnych mieszkańców tej ziemi, stanowili jednorodny typ społeczeństwa. Być może w innym wypadku jej pojawienie stałoby się tylko sensacją, lecz ci prześladowani byli przez istotę o skórze utkanej z mroku. Jej ciemna aparycja mocno się z nią kojarzyła, w połączeniu z opowieściami z dawnych czasów, mogła wzbudzać lęk.

- Nie jestem cyganką – zaczęła Satya. – Pochodzę z Ameryki.

- Być może – odparła Czarna. – Nie jestem przekonana. Nie wiem co myślisz. Uważam, że jesteś zagrożeniem. Gdyby nie generał, już dawno bym się ciebie pozbyła.

- Ten wasz generał was okłamuje – powiedział Walter.

- Zamilcz komunisto! – warknęła. – Żyjesz tylko dzięki generałowi! Nie zapominaj o tym!

- Nie jestem twoim wrogiem – powiedział. – Tylko on i jemu podobni. Wykorzystują nas wszystkich do własnych celów.

- Coś ci powiem – warknęła, zbliżając się do jego klatki. – Może i generał zachowuje się niezrozumiale, nie wszystkie jego działania są dla mnie jasne i mogę się z nim nie zgadzać, ale to on nas wszystkich ocalił. Przybył tuż po katastrofie i ocalił naszą społeczność w ruinach, gdy umieraliśmy dziesiątkowani przez te dziwaczne stwory, nauczył nas jak nawiązać jedność z Mrokiem, podnieść się i odbudować nasz dom! Potem powrócił, gdy nasz świat zaczął się ponownie załamywać i pokazał jak znajdować ścieżki miedzy innymi miejscami. Dzięki niemu nie muszę kryć się już w piwnicach, uciekając przed gwałcicielami i kanibalami! Dzięki niemu wiem, że pewnego dnia wyruszę stąd na zwycięską wojnę, a tacy jak ty, odpowiedzialni za zniszczenie naszego świata, zostaną pokonani! Mój kraj powróci, a wraz z nim wolność!

Splunęła w jego kierunku, spojrzała z wyraźną niechęcią na Satyę, po czym oddaliła się w kierunku ciemnej bryły dworu, nad którym rozlewał się nieznaczny fioletowy poblask. Spoglądała w ślad za nią, przyglądając się jej ludziom, odpoczywającym w upiornej ciszy, dopóki nie odezwał się Walter.

- Spotkałem już Czarną. Ale nie taką – powiedział. – W innym aspekcie. Tamta również była fanatyczką, gotową powieść swych ludzi na zatracenie – urwał. – Gdy zobaczyłem, że żyje, byłem mocno zaskoczony, lecz okazało się, że ona w ogóle mnie nie pamięta. Ta nigdy mnie spotkała. Przynajmniej wiem, że ta część opowieści była prawdą. Na tych równoległych płaszczyznach żyją ci sami ludzie. A generał przez lata odwiedził wiele z nich rozsiewając swą opowieść, oni wierzyli w Mrok, a on to wykorzystał, przyjmując takie imię. Stał się dla nich czymś w rodzaju Boga. Dlatego z nimi przebywa. Dzięki temu ma nieskończoną armię, mogącą go obronić i szykującą się na wojnę.

- Na wojnę z kim?

- Myślałem, że z nami imperialistko – odparł. – Ponoć chciał kiedyś rzucić wyzwanie całemu Związkowi, by przywrócić zapomnianą ideę upadłego dawno kraju. Lecz kto wie, z kim naprawdę będzie walczył? – zapytał. – W Kompleksie z jakiegoś powodu odsunęli go od władzy, a on sam zniknął. Nigdy nie dowiedziałem się, co kryło się za tą opowieścią. Ponoć w pewnym momencie sprzeciwił się on idei takiej wojny i miał inny cel, na co nie przystali pozostali, żądni zniszczenia mojej rodiny, Polski. Lecz generał Mrok, który nas tutaj umieścił nie wygląda na kogoś kto chce pokoju. On manipuluje nami wszystkimi.

- Być może chce się stąd po prostu wydostać.

- Być może. Lecz ja w to nie wierzę. Za bardzo mi kogoś przypomina – powiedział.

A ty przy całej swej nieufności jesteś zbyt prostolinijny, stwierdziła. Choć podejrzewasz, że mogę być współpracownikiem generała, łatwo cię pociągnąć za język. Jak studentów mojej uczelni, którzy nierzadko dawali wyraz swym poglądom, po czym znikali, aresztowani za szerzenie pacyfizmu. Nie chcesz mówić o sobie, spotkało cię niedawno coś bolesnego. Przypominasz mi mnie, lata temu, po śmierci Tomasza. Twoje rany się jeszcze nie zagoiły.

Nagle dotarło do niej, że spośród wszystkich ludzi, których spotkała od czasu lotu na orbitę ten dziwny żołnierz wydaje się jej najbardziej ludzki. Musiała znaleźć się wewnątrz anomalii by spotkać kogoś takiego.

- Jesteś pewien, że to nie ta sama Czarna? – zapytała.

- Tamta zginęła – powiedział. Po chwili dodał – A wraz z nią wszyscy tamtejsi mieszkańcy, dzieci, kobiety, cała społeczność. Z ręki kogoś podobnego do generała – w jego głosie dało się odczuć emocje. Satya zaczęła rozumieć co może ukrywać ten zmęczony życiem młodzieniec. Zrozumiała co może kryć się za jego czujnością. Uważał generała za zagrożenie i chciał je wyeliminować. Choć sądził, że skrywa powyższy zamiar głęboko, był on czytelny niczym książka. A jeżeli ona wiedziała o tym po pięciu minutach rozmowy, zapewne Mrok również.

- Zginiesz, jeśli spróbujesz go zabić – powiedziała.

- Nic innego mi nie pozostało – odpowiedział gniewnie. – Nie mam już powrotu do swoich, straciłem wszystko co było dla mnie ważne! To co mam to wartości, jakie wyznaję, którym mnie nauczono! I obowiązek, by ocalić mój kraj, przed wojną, jaką on chce sprowadzić nam na głowy! Jeśli będzie trzeba zginę by go powstrzymać!

- Typowy komunista z czytanek dla dzieci – pokręciła głową. – Gotów zginąć z fanatyzmem dla swoich przekonań. Nie masz przypadkiem ochoty mnie zabić, bo jestem wrogiem?

- Przynajmniej mam jakieś przekonania, moją wiarą nie są jedynie pieniądze i chęć wykorzystania innych! – warknął.

- Jesteś pewien, że chcesz go zabić dlatego, że jest on wrogiem twojego kraju? – zapytała. – Czy też dlatego, że przypomina ci on kogoś, kto zdaje się bardzo mocno dał ci się we znaki, a ty nie zdołałeś powstrzymać tego co uczynił? Bo takie mam właśnie wrażenie.

Nie odpowiedział, a ona zorientowała się, że trafiła w czuły punkt. Zamilkła, wiedząc że narazie nie mają o czym rozmawiać. Spojrzała w żar przyćmionych ognisk, w zapadającą powoli ciemność, w której czaiło się nieznane, przed którym strzegły ją straże ludzi Barii, w ledwo widoczny fioletowy poblask nad dworem. Z jednej strony była z siebie dumna, iż nie wpada w panikę w obliczu tego co ją spotkało, z drugiej nie mogła tego zrozumieć. Nie pojmowała jak to się stało, że nic jej nie przeraża, a ona nie załamuje się, lecz jest w stanie funkcjonować. Nie zmieniało to faktu, iż wszystko co dzisiaj usłyszała brzmiało jak szaleństwo, wywracające jej wiedzę o fizyce na wskroś. Aspekty, płaszczyzny… a jednak tu była. Nie na Marsie, lecz w zupełnie innym miejscu, pośród szaleńców. Ukryła twarz w dłoniach. Chciała się obudzić. Gdziekolwiek, niekoniecznie w swym ogrodzie, na ISS, w Krasnajej Zwiezdzie, byle nie tutaj.

- Jak jest na Marsie? – zapytał niespodziewanie Walter. Podniosła głowę.

- Trudno powiedzieć. Nie byłam tam zbyt długo – odparła. – Jest się lżejszym, a tamtejszy piasek nie przypomina ziemskiego.

- W dzieciństwie chciałem zostać astronautą – powiedział. – Tak jak Gagarin lądować na Wenus. Życie miało jednak inne plany. Czasem jednak kiedy wędrujesz po zonie może się wydawać, że jesteś na innej planecie. Zwłaszcza gdy widzisz nad sobą kilka księżyców, rośliny jakie nie mają prawa pojawić się na Ziemi i te wszystkie twory…

- Czterorękie?

- One nie są najdziwniejsze – powiedział. – Ale rozumiem niepokój generała i Czarnej. One nie pochodzą stąd.

- Jak wszyscy możecie być tego tacy pewni? – zapytała.

- Jeśli znam się na czymś w moim życiu to na zonie – odparł. – Nie jest to wiedza naukowa, lecz nabyta w praktyce. Ale jestem przekonany, że naukowcy z Instytutu Łysenkowskiego zgodziliby się ze mną. Te twory nie pochodzą z zony, nie tylko dlatego, że mają czerwoną krew. Ich zachowanie i wygląd nie przypomina niczego mi znanego, choć trudno to opisać. Nie wydaje mi się by powstały w którejś z płaszczyzn, a jeśli tak, to nie potrafię wyobrazić sobie takiej, która sprawia, że przydatne mogą być cechy uniemożliwiające poruszanie się, a jednocześnie dające kuloodporność, o której mówiłaś.

Mars, pomyślała. Zamknięta przestrzeń i ciasne korytarze pełne żołnierzy. Walter kontynuował:

- Nie znam także tworów wędrujących między aspektami i światem poza zoną prócz…

- … prócz niej? – dopowiedziała.

Pokiwał głową.

- Spotkałaś ją. Wiesz dobrze, że jest jedyna w swoim rodzaju. Nie sądzę by była związana z tymi tworami.

- Skąd więc przybywają?

- Nie mam pojęcia – westchnął. – Rozumem zony nie zmierzysz, można ją tylko przeżyć – powiedział, jak gdyby powtarzając jakiś cytat. Znowu się zamyślił – Nie wiem czym są, choć jestem tu krótko widziałem je i wiem, że Czarna ma powód do niepokoju.

Chrząknęła.

- Generał mówił, że widziałeś ją z bliska… Ja miałam z nią kontakt jedynie przelotnie. Mówił, że widziałeś jak zniszczyła Kompleks.

- Nie wiem co widziałem – powiedział szybko. – Wiem, że w jakiś sposób mi pomogła, lecz nie wiem dlaczego. Widziałem jak… pojawiła się w Kompleksie, gdy Polacy wtargnęli do wnętrza, gdy jego osłony przestały działać.

- Polacy?

- Twory zony zamieszkujące Dzikie Pola. Tak nazywamy rejon wokół Warszawy. Nieważne. Kiedy wdarły się do środka…

- Myślałam, że nauczono się tam z nimi walczyć – zauważyła. – Przynajmniej tak mówił generał.

- Jednak Polakom udało się tam dostać – powiedział wymijająco. – Wraz z nimi przybyła ona. Chciałem już z tym wszystkim skończyć i pozwoliłem by po mnie przyszła – zamilkł.

- I co się stało? – zapytała po chwili.

- Ocknąłem się na kamieniu – odparł. – Schwytała mnie Czarna i zabrała do generała. Tam dowiedziałem się, że w tej płaszczyźnie minęło wiele miesięcy, od kiedy przejście do Kompleksu zniknęło. On nie potrafi go dostrzec i do niego wrócić, choć ja w miejscu jego lokalizacji wciąż widziałem ten fioletowy blask. Od kiedy punkt zero przepadł aspekty przestały być dlań przewidywalne i zaczęły pojawiać się w nich te dziwne stwory. Nie potrafił się już stąd wydostać, więc jego plan legł w gruzach. Jakikolwiek by on nie był.

- Na zewnątrz zaś nie pozostało nic – powiedziała.

- To znaczy? – wyraźnie się ożywił.

- Z tego co mi przekazano czerwona mgła zniknęła, pozostawiając kompletnie pustą i jałową przestrzeń. Nic tam nie ma, tylko pustka, choć nie zdołano jej dobrze zbadać przed upadkiem Warszawy…

- Warszawa upadła? – w jego głosie usłyszała nagle emocje. – Wy ją zajęliście?

- Nie – pokręciła głową. – Nie wiemy wiele. Podobno Związek ją porzucił po zniknięciu tej południowej anomalii, choć stara się to ukryć. Nie znam żadnych szczegółów. To było kilka lat temu, ja dowiedziałam się o tym w ciągu ostatnich dwóch dni.

- Kilka lat temu? Który rok jest na zewnątrz?

- 6 lub 7 czerwca 1989 roku – odparła ostrożnie. – Tak mi się wydaje.

- W Kompleksie spędziłem kilkanaście tygodni. Tu jestem od trzech dni. Czas płynie wszędzie inaczej– mruknął. Przestał się odzywać i pogrążył w myślach, a Satya pomyślała, że ciężko przyjął informacje o upadku Warszawy. Żałowała, że nie może powiedzieć mu więcej, lecz dopóki do jej domu nie wpadła bezceremonialnie ekipa z CIA i nie załadowała jej na pokład „Lincolna”, anomalie i działania wojenne były dla niej czymś odległym. W zupełnie innym życiu. Warszawa upadła, tylko tyle zapamiętała z którejś z odpraw lub materiałów, nie miała pojęcia co kryło się za tym stwierdzeniem.

Spoglądała na niego zastanawiając się czy powiedział jej prawdę. Kim tak naprawdę był ten człowiek, brudny i nieogolony, na którego twarzy malowało się poczucie olbrzymiej straty i dużej winy? Dlaczego jego nazwisko mknęło przez przestrzeń kosmiczną sprawiając, że Sojusz wziął na poważnie teorie doktora Everetta i posłał na Marsa desant, by zdobyć wiedzę o ciemnych materiach? Nie wyglądało na to, aby miał pojęcie o czymkolwiek, zdawał się być tu równie nie na swoim miejscu jak ona.

- Czemu ona zostawiła cię na tym kamieniu? – zapytała. – Nieważne jak się ją nazywa w Związku, Sojuszu czy w tym miejscu, wszyscy twierdzą zgodnie, że jest zwiastunem śmierci. Nie zabiła cię. Czego ona od ciebie chciała?

Podniósł głowę.

- Nie wiem – powiedział. – Mogę tylko powtórzyć to co chyba mi przekazała… Zdawało mi się, że chce abym ją ocalił.

- Co takiego?

- To nadchodzi. Ocal nas. Takich chyba słów użyła.

Satya nie wiedziała co powiedzieć. Myśl, że wszechpotężna istota, krążąca swobodnie poprzez czasoprzestrzeń kwantowej struktury wszechświata, potrzebuje pomocy, wydała się jej szalona. Pokręciła głową, zastanawiając się nad brzmieniem tych słów. Przed sobą miała zaś kogoś, kto wiedział jeszcze mniej niż ona, kogo nazwisko pojawiało się w równych odstępach czasu, przez migającą ciemną materię, która jak teraz mogła się domyślać, zwiastowała narodziny strefy anomalii na Marsie.

Zmierzch zapadał powoli, najwyraźniej również w tym miejscu był czerwiec, nawet jeśli od chwili przybycia wciąż nie udało się jej zobaczyć słońca, kryjącego się za stalowoszarym niebem i niską warstwą chmur. Pulsujący fioletem kolor nad ruinami dworu stał się bardziej intensywny. Usłyszała szelest, a gdy obejrzała się, dostrzegła nadchodzącego generała.

- Widziałem, że udało się wam porozmawiać – rzucił. – Dowiedzieliście się od siebie czegoś ciekawego?

- Nie mamy pojęcia jak się stąd wydostać – oświadczyła Satya, sądząc że do tego zmierza.

- Postaram się w tym pomóc – uśmiechnął się. Nie uszło to uwagi Waltera.

- W jaki sposób? Poprzez tortury?

- Wasza niechęć do mnie ma podstawy ideologiczne, młodszy lejtnancie – rzekł generał z karcącą nutą. – Naprawdę uważacie, że wybrałbym tak karygodne metody? Wbrew temu co wam się wydaje, wolę współpracę. Chyba każdemu z nas zależy na opuszczeniu tego miejsca.

- Nie wiem na czym wam zależy, ale wiem, że ktoś powinien was powstrzymać – odparł Walter. – Obojętnie jakie macie zamiary.

- Z jakiegoś powodu pragniecie mnie zabić – generał spoglądał nań uważnie. – Choć nie dałem wam ku temu powodów. Skoro byliście członkiem sił Kompleksu powinniście mieć do mnie nieco zaufania, tymczasem traktujecie mnie z nienawiścią godną wiernego żołnierza Związku. Zastanówcie się nad tym wszystkim. Byłem obywatelem Związku i potrafiłem wyzwolić się z sieci jaką mnie opleciono. Wy możecie również.

Walter nie odpowiedział. W jego wzroku tliła się nienawiść. Satya nie miała pojęcia jaki mógł być jej powód.

- Co dalej? – zapytała.

- Dalej? Mam nadzieję, że już wkrótce się dowiemy. Jeśli nie… trzeba będzie spróbować czegoś innego – rzekł powoli, po czym skierował się ku płonącym ogniskom.

- Śpieszy mu się – powiedział powoli Walter. – Gdyby miał czas poczekałby kilka dni i dostał nas na tacy.

- To znaczy? – nie zrozumiała.

- Jestem tu trzy dni – odparł. – Wciąż działają na mnie środki które wstrzyknięto mi w Kompleksie. Lecz pewnie już nie długo. Wkrótce zacznę się zmieniać. Ty również. Przejdziemy ewolucję i upodobnimy się do ludzi Czarnej.

- Co takiego?

- Wystarczy tydzień w zonie, by nie było już odwrotu. Ona zmienia ludzi w twory. My także zostaniemy poddani adaptacji. Staniemy się częścią tego co nazywają afiliacją, będą wiedzieć wszystko co myślimy, a nas zaleją ich myśli – wyjaśnił. Nie mogła zrozumieć dlaczego mówi o tym z takim spokojem. Myśl o przemianie w kogoś takiego jak Baria przeraziła ją.

- Generał nie wygląda jak oni – zdołała zauważyć.

- Prawda? Ciekawe– przyznał. – Może nabył jakichś specjalnych umiejętności wędrując między aspektami? Robi to w końcu od lat, choć nie wiem jak wiele czasu dla niego upłynęło – nie dał Satyi zastanowić się nad tymi słowami. – Zrobili się nerwowi – powiedział cicho.

- Kto taki?

- Czarna i jej ludzie – wyjaśnił nie spuszczając oczu z ciemności. Spojrzała w stronę ognisk.

- Nic nie widzę – powiedziała.

- Jakby przygotowywali się do odparcia jakiegoś ataku – stwierdził. – Jestem żołnierzem, widzę jak się zachowują. Ale są nieco spanikowani, choć tego bym po nich nie oczekiwał.

- Czarna mówiła, że coś nas ściga – przypomniała sobie. – Szło naszym śladem.

Spojrzał wzrokiem w kierunku, z którego przybyła. Wstał i chwycił pręty, przez dłuższy czas nasłuchując.

- Nie ma tam niczego co bym znał – powiedział po chwili. – Ale nie jestem najlepszym z tropicieli. Być może któryś z moich ludzi… gdyby jeszcze żyli… nieważne. Miała rację. Coś tam jest. Cokolwiek to jest, przyszło tu za wami.

- Co takiego?

- Nie wiem. Ale wydaje mi się, że prawdziwym problemem będzie coś innego – nagle poderwał się na nogi. – Musimy się stąd wydostać – powiedział.

Nie zdołała spytać dlaczego. Poczuła jak jej włosy się jeżą, a powietrze wypełnia dziwny zapach. Również wstała i rozejrzała się, lecz nie dostrzegła żadnej zmiany w otaczającym ich świecie, choć sylwetki na wprost ognia poderwały się i zaczęły szybko poruszać, co z daleka przypominało taniec nad płomieniami. Chwytały swą broń, co była w stanie dostrzec pośród zmierzchu. Generał pędził w ich stronę.

- Co się dzieje? – zapytała czując suchość w ustach, lecz jej głos zabrzmiał dziwnie cicho w powietrzu, które zaczęły wypełniać dziwne trzaski.

- Zmienna – usłyszała. – Albo coś jeszcze.

Niebo nad nimi rozbłysło upiornym fioletem, oświetlając otoczenie swym blaskiem. Generał dopadł już klatek i otworzyl skoble.

- Wystarczyło was umieścić w jednym miejscu – wysapał. – Byłem przekonany, że ona po was przyjdzie. Jesteście oboje dla niej ważni! – zawołał odkrywczo.

Nie zdołał dodać już nic więcej, gdy nad dworem nastąpiło gwałtowne wyładowanie, a niebo przeszyła fioletowa błyskawica. Jej blask wypełnił całe niebo, które ożyło, gdy na świat runął deszcz stworów.

Przybywały spośród jasnego światła fioletowego rozbłysku, dziesiątkami spadając na dziedziniec pomiędzy ludzi Czarnej. Ich sylwetki podrywały się właśnie do biegu, niektórzy chwytali za broń, zmierzając biegiem w jedno miejsce. Tyle była w stanie dostrzec nim rozbłysk zniknął i zapadł półmrok zmierzchu, pełen podrywających się nieporadnie z powierzchni ziemi kształtów.

Generał zaklął i odczepił od pasa jakiś przedmiot. Gdy uniósł go przed siebie Satya zrozumiała, że trzyma jakąś broń. Wycelował ją wprost w czterorękiego stwora, który skoczył właśnie w jego kierunku. Nim zdążyła zorientować się co się stało, istota upadła u jego stóp popiskując i wyjąc, choć trzymana przez niego rzecz nie wydała żadnego dźwięku ani nie wypaliła. Stwór toczył pianę z ust, a jej znowu wydaje się, że powtarza jakieś słowa. Jego oczy po chwili zamknęły się, a drgawki zamarły.

- Idziemy – mężczyzna odwrócił się, po czym skoczył gwałtownie w bok. Z klatki wypadł Walter, jednak jego ruchy były mocno nieporadne, jak gdyby był osłabiony. Zapewne nie jadł nic od kilku dni, nie miał szansy sięgnąć generała, który wymierzył mu cios w głowę, trzymaną bronią, posyłając na ziemię. Mrok odwrócił się do niej chwytając ją za rękę. – Nie możemy pozwolić, by nas otoczyli – warknął.

- Walter! – zdołała wykrztusić.

Nim Mrok zdążył odpowiedzieć musiał puścić jej rękę i unieść ponownie swą dziwną broń. Dostrzegła jak w ich stronę podskakując nieporadnie na ziemi zmierza kilka tworów. Generał wycelował w ich kierunku, sprawiając iż dwa z nich upadły z piskiem i wyciem, choć ponownie niczego nie usłyszała. Ruszył do przodu. Cofnęła się opierając o pręty klatki, widząc nacierające w półmroku istoty.

- Grawimetryczna broń Kompleksu – powiedział Walter podnosząc się powoli z ziemi i potrząsając głową. – Zakłóca pracę organizmu tworów. Nie widziałem jej zminiaturyzowanej. Ciekawe skąd on ją wziął?

- Co? – była jedynie w stanie powiedzieć, spoglądając na kolejne zmierzające w ich kierunku istoty.

- Pomóż mi, nie mogę wstać! – powiedział z siłą rozkazu, który sprawił, iż otrząsnęła się i chwyciła go mocno, lecz wówczas pchnął ją i przewrócił ją na ziemię. Nim miała szansę zaprotestować upadła na plecy, a nas sobą poczuła ruch powietrza. Tuż obok niej po chwili opadła czteroręczna istota, a jej głowa z impetem wbiła się między pręty klatki. Siła skoku sprawiła, iż jeden z nich pękł. Stwór potrzasnął gniewnie głową, spojrzał na nią plując śliną. Po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć się jego twarzy, ludzkiemu obliczu o wydłużonych oczach zmienionych w ślepia. Chwilę później spadł na nią cios pięści, a potem drugi. Stwór oszołomiony pokręcił głową, podczas gdy Walter szarpał złamany pręt klatki. Istota z warknięciem cofnęła się uwalniając swe ciało, a wówczas udało mu się wreszcie wyrwać złamany drąg. Stwór spiął się do kolejnego skoku, lecz Walter był szybszy. Gdy istota wybiła się w powietrze nadziała się wprost na ostre zakończenie prętu, który wbił się jej głęboko poprzez krótką szyję, gdy impet przewrócił go na powrót. Trysnęła krew, a stwór podskoczył, zadrgał po czym znieruchomiał opadając na ziemię.

Satya nie zdążyła nawet w tym czasie wykonać żadnego ruchu ani nic powiedzieć. Zobaczyła, że Walter dysząc ciężko podaje jej rękę usiłując się podnieść.

- Nie jadłem wiele przez ostatnie dni – powiedział. – Omal mnie nie pokonał.

Wstała, patrząc przed siebie. Na dziedzińcu szamotały się cienie, ogniska zostały zadeptane. Szalona walka trwała w najlepsze, wszędzie dostrzegła przygięte do ziemi zgarbione sylwetki, które mimo trudności w poruszaniu się w tym miejscu stawiały czoła ludziom Czarnej, którzy cofali się wymachując swymi halabardami. Nie była w stanie dostrzec generała, gdzieś zniknął. Walter pochylił się i nieporadnie ruszył w kierunku bitwy.

- Tędy nie uciekniemy! – zawołała.

- Ja nie uciekam – Walter odwrócił się w jej stronę. – Potrzebuję jakiejś broni.

Przez chwilę sądziła, że zamierza dołączyć do walki, po chwili jednak przypomniała sobie, jakie ma zamiary.

- Dlaczego chcesz go powstrzymać?

- Mówiłem ci – odkrzyknął. – Sama widziałaś jaki jest i co nim kieruje. Wykorzystał nas by ściągnąć tu te stwory. Nie byłem mu już potrzebny, w przeciwieństwie do ciebie mogłem mu zagrozić, więc chciał mnie tu zostawić.

- Nie wiesz tego! – nie wiedziała czy ją usłyszał, bowiem nie czekał na odpowiedź. Pochylony zaczął przekradać się w kierunku walki, kierowany żądzą fanatyka mającego tylko jeden cel. Stała drżąc w ciemności, nie wiedząc co uczynić. Zewsząd dobiegały piski i wycie czteroręcznych stworów, pozostali toczyli walkę i umierali w ciszy. Chcąc nie chcąc pochyliła się i podążyła w ślad za Walterem. Zdążyła przejść jedynie kilka kroków, gdy dostrzegła jak odwraca się do niej i cofa w jej stronę.

- Jesteś zbyt głośna! – syknął gniewnie. Wówczas ponad nim nagle wzrósł cień, a ciemna sylwetka ponownie zadała mu w głowę cios trzymanym w ręku przedmiotem. Padł na ziemię po raz kolejny choć nie stracił przytomności. Generał pojawił się w zasadzie znikąd i wyprowadził z całej siły kopniak w brzuch leżącego. Walter skulił się.

- Przestań! – zawołała Satya.

Mrok cofnął się o pół kroku rozglądając czujnie na boki. Sprawdziwszy otoczenie spoglądał na Waltera leżącego obok ciał czterorękich stworów. Swą bronią przypominającą pistolet celował wokół szukając zagrożenia.

- Żeby mógł mnie zabić? – zapytał. – Doskonale wiem czego chce, choć nie wiem z jakiego powodu. Co ja wam uczyniłem, towarzyszu Walter?

Młody żołnierz wciąż jeszcze nie otrząsnął się ze skutków ciosu. Satya patrzyła na generała gniewnie.

- On ma rację! Ściągnąłeś tu te stwory!

- Jeśli ktoś je ściągnął to byliście to wy – odparł Mrok. – Więc szukajcie winy w sobie. Nie miałem pojęcia, że tu przybędą. A wy o tym wiedzieliście? – nie odpowiedziała. – Tak myślałem. Nie wiecie z jakiego powodu jesteście dla niej ważni, prawda? Z jakiego powodu tu jesteście? Ale musi być jakaś przyczyna, to przecież nie może być przypadek, że spotykają się dwie osoby, które Pani Ciemności popycha w jakimś kierunku? Liczyłem, że pojawi się wiedząc, że tu jesteście. Nie sądziłem, że będą to te istoty.

- I co dalej? – wydyszał Walter. – Co chcieliście zrobić, gdyby się pojawiła?

- Towarzyszu Walter, nie wiem czego ode mnie chcecie – Mrok cofnął się o kilka kroków, wciąż kontrolując otoczenie. W najbliższej odległości nie było żadnych istot, gdzieś w oddali za jego plecami czteroręczne stwory przypuszczały atak na ustawionych w linii wojowników, którzy strzelali do nich ze swej broni. Między istoty wpadali jeźdźcy zadający ciosy przy użyciu swych ostrzy. Generał zdawał się świadom faktu, że na razie nic im nie grozi. Mówił dalej – Mam wrażenie, że bierzecie mnie za kogoś kim nie jestem. Nie wiem kogo wam przypominam, ale nie biorę udziału w waszej wojnie.

- Ale chcesz ją rozpętać na nowo – warknął Walter.

- Nie – pokręcił głową generał. – Wasza wojna mnie nie interesuje. Już wziąłem w niej udział, jeszcze w czasach gdy toczyli ją ci, którzy wierzyli, że mogą zbudować lepszy świat. Ale ta epoka już się skończyła, teraz po obu stronach pozostały jedynie skurwysyny pragnące utrzymać się przy władzy. Mam wrażenie, że takich właśnie spotkałeś młodszy lejtnancie.

Walter spoglądał nań z widoczną nienawiścią.

- Kim tak naprawdę jesteście? – zapytał.

Generał zaśmiał się.

- Ja jestem generał Mrok. Kiedyś przyjąłem go jako pseudonim, będący przeciwieństwem mojego imienia. Nazywałem się wówczas…. – nie zdołał jednak dokończyć.

Powietrze rozdarł trzask. Satya spojrzała w kierunku dworu szukając kolejnego fioletowego rozbłysku, jednak go nie znalazła. Lecz z miejsca, z którego przybyła do obozu bił czerwony poblask. Ponad ziemię unosiła się chmura jaskrawych światełek koloru czerwonego. Wydawały dźwięk podobny do brzęczenia, niczym owady, tworząc dywan migających punkcików. Zmieniały co chwila położenie, przemieszczając się z błyskawiczną szybkością. Zawisły na chwilę ponad grafitowymi zaroślami, po czym pomknęły w kierunku walczących.

Rój spadł z powietrza niczym burza na walczących. Skupił się na pierwszej linii obrony ludzi Czarnej, przy pomocy halabard atakujących kilkanaście stworów, nacierającymi od strony dworu. Osiadł na ziemi kręcąc się niczym wir miriadami czerwonych iskier. Zajęło ledwie kilka sekund nim poderwał się w górę, rekonfigurując swój układ do pierwotnego kształtu chmury. Poniżej nie pozostało nic, jedynie sucha ziemia. Walczący zniknęli bez śladu, podobnie roślinność znajdująca się w tym miejscu. Istniał jedynie krąg pustej ziemi.

Wojownicy cofnęli się, jakby wahając się co dalej uczynić, lecz stwory nie zrezygnowały. Zaczęły skakać w kierunki roju wiszącego nad powierzchnią ziemi. Wpadały do jego wnętrza, znikając wewnątrz chmury jaką tworzył, która falowała, po czym jej powierzchnia wygładzała się niczym toń uspokojonej wody, wciąż migocząc na czerwono. Satya wpatrywała się w ten widok z fascynacją, gdy rój nagle ożył. Rozpadł się na kilka struktur przypominających rozgwiazdę, które pomknęły w wielu kierunkach. Jedna z nich skierowała się w ich stronę.

Generał zdążył zakląć jednocześnie unosząc swą broń w kierunku nadlatujących punkcików. Horyzont zdarzeń wypełniły miriady czerwonych świateł. Nie zdążyła nawet nic powiedzieć, ledwie uświadomiła sobie, że za chwilę ją pochłoną. Wówczas czerwień eksplodowała ciemnością. Rój rozpadł się, a światła opadły na ziemie i zamigotały, zasypując ją deszczem czerwonych gwiazd. Po chwili zgasły, pozostawiając jedynie krąg nad polem walki, który wydawał się chwiać, a poszczególne światełka spadały.

Tuż przed nimi ciemność przyoblekała materialną postać, mrocznej istoty o płonących oczach, która opadła na kolana. Zdawała się nie być sobą, zamroczona lub zmęczona, nie była istotą którą Satya do tej pory dostrzegała, jej oczy zdawały się blednąć. Za jej plecami czerwone punkty zaczęły się wznosić, przesłaniając niebo, skupiały się w jednym miejscu, formując gęstą kulę. Satya zrozumiała, że szykują się do ataku. Ciemna istota zaczęła powoli się unosić.

Lecz gdy odwróciła się by stawić czoła zagrożeniu, nagle zawyła gwałtownie, tracąc swą integralność. Pisk jaki wydała był nie do wytrzymania, Satya poczuła wręcz fizyczny ból jaki został jej właśnie zadany. Opadła na kolana, trzymając się za uszy, z jej nosa zaczęła lecieć krew.

Generał stał na wprost Ciemnej Pani z wycelowanym pistoletem. Istota została właśnie trafiona i bladła.

- Co robisz, szaleńcze! – wykrztusiła Satya. Czerwone światło pomknęło w ich stronę, lecz nie widziała już tego wyraźnie. Dostrzegła, iż Walter podrywa się i wyprowadza cios nogą, trafiając generała w piszczel. Nie udało się go jednak wywrócić, choć zachwiał się i opuścił swą broń. Ciemna Pani zamilkła i drgnęła, opadając bezsilnie na ziemię, sącząc się swą ciemnością pośród której znikały dwa jasne punkty. Wówczas generał skoczył na nią i zapadł się w mroku. Wraz z nim zniknął sprzed oczu Satyi. Jej świat wypełniła wszechobecna czerwień, która miała ją ogarnąć. Pochłaniała ją kula czerwonego swiatła.

Lecz nim to się wydarzyło wszystko utonęło w fioletowym rozbłysku.

23.

Podążali wzdłuż jeziora o czerwonych wodach. Satya dostrzegła przesuwające się po jego powierzchni jakieś białe i obłe kształty, na które pozostali spoglądali z wyraźnym niepokojem. Starała trzymać się jak najdalej zdradliwej toni, krocząc przez trawę wydeptaną ścieżką. Drugi brzeg nikł pośród fioletowych gałęzi, zwieszających się nisko ponad toń wody, zakrywając znajdujący się tam las. Miejsce to wywoływało w niej dreszcze. Nie wiedziała nawet kiedy przestało przypominać jej Ziemię, zmieniając się w coś zupełnie obcego, pełnego nieznanej roślinności.

Przez zniszczoną bramę przeszli na dziedziniec budowli zwanej dworem. Satya musiała przyznać, iż wygląda ona zupełnie inaczej niż z daleka, stanowiąc w zasadzie odmienną budowlę od tej, jaką dostrzec mogła z oddali. Jej ściany nie były białe, lecz brudne i popękane, a dach w dużej mierze się nie zachował. Fasada pozbawiona była okien i drzwi, sam budynek sprawiał wrażenie opuszczonego i martwego, w przeciwieństwie do tego co leżało u jego stóp. Mimo, iż się zmierzchało łatwo można było dostrzec w świetle rozpalonych ognisk krzątające się sylwetki o wydłużonych kończynach, pośród rozstawionych szałasów i namiotów. Satya naliczyła co najmniej kilkadziesiąt osób, a inna część jej umysłu dostrzegła jeszcze wielu krążących wokół, dosiadających dziwacznych stworów.

Generał chwycił ją mocno za ramię.

- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że nie możesz tu przemieszczać się bez ograniczeń?

- Co masz na myśli? – zapytała.

- Niestety będę musiał umieścić cię w klatce – powiedział. – Dla twojego własnego bezpieczeństwa.

- Co takiego?

- Zrozum – powiedział jak zwykle spokojnym i pewnym głosem. – Nie mogę być przy tobie cały czas. Baria i jej ludzie stają się coraz bardziej nerwowi. Nie dajmy im powodu do niepokoju, nie chciałbym aby spalili cię jako czarownicę.

- Ale… - nie dał sobie powiedzieć jednak nic więcej. Trzymając ją mocnym uchwytem poprowadził ją w kierunku budowli znajdującej się z prawej strony, równie zniszczonej jak dwór. Tuż przed nim wzniesiono konstrukcję z żerdzi, związanych ciasno ze sobą czymś przypominającym drut. Zdawało się, że nikt jej nie pilnował, choć wewnątrz mogła dostrzec opartą o jedną ze ścian, siedzącą na ziemi sylwetkę. Generał wskazał jej ciasne przejście prowadzące do wnętrza, pomiędzy pręty rozmieszczone co kilka cali, tworzące więzienie. Przez chwilę przyglądała się jego wyrazowi twarzy, lecz nie zmienił się ani na jotę, po czym weszła do środka, słysząc jak zamyka za nią wejście.

- Przepraszam, to nie na długo – powiedział. – Wkrótce wyruszymy.

- Robi to po to, abyście nie uciekli – rozległ się głos mężczyzny siedzącego za ścianką tworzoną z prętów. - Nie jest waszym przyjacielem, nawet jeśli takiego udaje.

- Tłumaczyłem już, że wasza wizja świata jest nieodpowiednia, młodszy lejtnancie – karcącym głosem powiedział Mrok. – Nieco więcej zaufania. Niedługo wrócę.

Satya usłyszała szczęk zamykanych skobli i usłyszała jak się oddala. Poprzez pręty przyjrzała się siedzącemu nieopodal mężczyźnie, noszącemu podarty czarny strój, zarośniętemu i brudnemu. Mimo zarostu była w stanie stwierdzić, że jest od niego o kilka lat starsza, lecz jego oblicze zdobiło kilka blizn, wskazujących, iż wiele już przeszedł.

- Kim jesteś? – zapytała, choć znała już odpowiedź.

- Młodszy lejtnant Karol Walter, numer identyfikacyjny wszczepu 7215, Czwarta drużyna Zwiadu Dziewiątej Kompanii Piątej Zmechdywizji Drugiej Armii Ludowego Wojska Polskiej KRR – odpowiedział i zamilkł przyglądając się jej badawczo. Satya nie odpowiadała, patrzyła na człowieka, którego nazwisko nadawała z Marsa ciemna materia, formująca w bazie Krasnaja Zwiezda strefę anomalii. O czym nie powiedziała dotąd generałowi. Lecz Mrok i bez tego wiedział, że młody mężczyzna jest kimś ważnym, mówiąc iż był świadkiem zniszczenia tego, co nazywał Kompleksem.

- Mam więc mu nie ufać? – zapytała wreszcie. – Nie wierzyć w to co mówi generał?

Tamten prychnął.

- Kim jesteście? – zapytał. Satya zaczynała się orientować, że używa jakiejś dziwnej formy polskiego, jakiej nie znała, akcenty rozkładając podobnie do generała, używając jednak jakichś dziwacznych form językowych. Pocieszające mogło być jedynie to, że podejrzewała, iż ją równie trudno zrozumieć, z jej amerykańską wymową rodem z Massachusetts.

- Satya Nayada, cywilna konsultantka NASW… Narodowej Agencji Kosmicznej Wojny – przetłumaczyła mu skrót, widniejący na jej kombinezonie. Po chwili lekkiego wahania dodała – Jestem obywatelką Stanów Zjednoczonych Ameryki, wchodzących w skład Sojuszu Wolnych Narodów. Ale nie jestem żołnierzem.

- Imperialistka – jego głos był pełen niedowierzania, uniósł się nieco by lepiej się jej przyjrzeć. – Tutaj… Można było się spodziewać, że nawiążecie porozumienie z tym zdrajcą.

- Nie współpracuję z nim – odparła. – Po raz pierwszy zobaczyłam go kilka godzin temu. Opowiada szalone rzeczy – mruknęła. – To wariat. Przybyłam tu niedawno, a on ocalił mi życie, gdy Czarna chciała mnie zjeść jak tego żołnierza specnazu.

- Specnazu? – wydawało się jej, że nagle zastygł.

- Pojawił sie tu wraz ze mną – pokiwała głową. - Nie wiem jak to się stało. Wcześniej byliśmy na Marsie.

- Na Marsie? – zdawał się nie rozumieć jej słów.

- Takiej planecie w Układzie Słonecznym – wyjaśniła cierpliwie.

- Wiem co to Mars – odpowiedział. – Czerwona planeta, gdzie znajdują się nasze bazy. Dowód możliwości naszego przodującego ustroju.

Nie była w stanie dociec czy wierzy w slogany, które wypowiada, czy też czyni to z cynizmem. Bariera językowa była dla niej zbyt duża. Przyglądała mu się uważnie. Czyżby spotkała po raz pierwszy w swoim życiu prawdziwego komunistę? Wierzącego w swoją sprawę? Potwora, gotowego ją zabić za jej poglądy, z którym zamknięto ją w jednej klatce?

- Być może – powiedziała więc ostrożnie.

- Co Sojusz robił na Marsie? – zapytał ostro, przesuwając się bliżej. – Jak przedarliście się przez sieć niezwyciężonych Wostoków i Woschodów?

Być może ta rozmowa nie miała sensu. Natrafiła na kogoś gorszego niż szalony Mrok. Wierzącego w ideę. Nie kogoś zmęczonego wojną jak Gow i jego oddział, czy kogoś cynicznego szukającego szybkich podniet jak Arciniegas, nie wierząca w nic poza sobą. Kogoś takiego jak Shelby, lub osoby z którymi studiowała, ślepo wierzące w moralną wyższość i słuszność kontrolowanej demokracji w USA i gwiaździsty sztandar, na który składano przysięgi.

- Przylecieliśmy znaleźć odpowiedź na pewne pytanie – powiedziała wreszcie. -  Jednak nie miał kto jej nam udzielić, bowiem przed nami ktoś inny napadł już na bazę Krasnaja Zwiezda, gdzie lądowaliśmy. Ten ktoś nie był ani ze Związku ani z Sojuszu. Potem pojawił się specnaz, doszło do walki, a nas objęła anomalia… zona, jak wy ją nazywacie. Ja znalazłam się tutaj.

- Na jakie pytanie szukaliście odpowiedzi? – zapytał.

- Chcieliśmy się dowiedzieć z jakiego powodu anomalia otaczająca bazę usiłuje się z nami porozumieć – powiedziała. – I woła nas pojedynczym słowem nadawanym alfabetem Morsa.

- Jakim?

- Walter.

Rozdziawił usta i zrozumiała, że go zaskoczyła.

- Nie mam pojęcia – powiedział zdumiony, gdy zdołał je już zamknąć.

 

W ogóle nie wiedział wiele, a także nie miał do niej zbyt wiele zaufania, ona zaś sondowała go badawczo, gdy opowiadali sobie swoje historie. O otaczającym go świecie miał jeszcze mniejsze pojęcie niż Satya. Powtórzył jej jednak wszystko co było mu wiadome o aspektach i płaszczyznach oraz stożkach światła, mówiąc iż dowiedział się o tym w Kompleksie, miejscu gdzie naukowcy i żołnierze ukryci poza czasem przygotowywali się do ostatecznej wojny ze Związkiem o wyzwolenie Polski. W olbrzymiej części potwierdził słowa generała, uświadamiając jej, że opierają się najwyraźniej na badaniach, jakie prowadzono przez lata w punkcie zero, a przynajmniej na obowiązującej tam doktrynie opisu świata. To co sama zobaczyła i usłyszała zdawało się wskazywać, iż mogą w jakimś stopniu odpowiadać prawdzie. W końcu tamci zajmowali się ciemnymi materiami przez lata, lecz wszystko to kłóciło się ze stanem jej wiedzy. Świat opisywała przecież teoria kwantowa, a nie łysenskizm.

Nie chciał powiedzieć wiele o sobie, za jego słowami krył się jakiś niewypowiedziany żal i rozgoryczenie, poczucie niewypowiedzianej straty. Dowiedziała się jedynie, że brał udział w wyprawie mającej na celu odkrycie tajemnicy zony leżącej pod Warszawą. Wyprawa osiągnęła cel z jednym tylko ocalałym, a o okolicznościach śmierci jej członków nie chciał powiedzieć ani jednego słowa. W środku anomalii odkrył istniejące poza czasem miejsce, zamieszkane przez naukowców, szykujących się na wojnę ze Związkiem.

Gdyby nie fakt, iż zgodnie z jego opowieścią wydarzyło się to w ciągu ostatnich miesięcy, Satya byłaby przekonana, że był członkiem ekspedycji, która zniknęła pięć lat wcześniej. Zastanawiała się, czy dylatacja czasowa powodowana przez anomalie może być aż tak wielka, lecz jej myśli zaprzątał przede wszystkim fakt,  iż żołnierza również prześladowała istota o płonących oczach.

- Nie wiem czym ona jest – powiedział Walter. – Stalkerzy w Warszawie nazywają ją Ciemną Panią. Twierdzą, że jej pojawienie zwiastuje nieszczęście. Może i rzeczywiście tak jest…

- Mrok nazywa ją postbytem, który manifestuje się we wszystkich płaszczyznach i prawdziwym świecie… - zaczęła, nim wybuchnął, a ona uświadomiła sobie, że zapomniała, iż rozmawia z żołnierzem, któremu naukowe rozważania były obce.

- Mrok to szaleniec! – warknął. – Jak wszyscy fanatycy – przemawiało przez niego zgorzknienie. – Nie wiem czy to nie on was tu przysłał, ale jeśli nie, to nie wierzcie mu.

- Nie ufasz mi – zauważyła.

- A wy mi ufacie? – żachnął się. – Życie w Związku nauczyło mnie tego dawno, a ostatnie miesiące w szczególności. Spotkałem kogoś podobnego do tego generała, on mi go przypomina. Skrywa swoje prawdziwe cele, będzie dążył do celu każdymi możliwymi środkami, używając metod i środków o jakich wam się nie śniło. Może być miły i pomocny, ale to jedynie maska. Poświęci wszystkich i zostawi za sobą stos trupów.

- Ale czego on chce? – zapytała.

- Nie mam pojęcia – odparł. – Mówi, że został uwięziony między aspektami i nie może opuścić już płaszczyzn wewnątrz stożka. Uważa, że mogę mu w tym pomóc, bowiem jestem jakoś związany z Ciemną Panią i wciąż widzę punkt zero. Nie ukrywał tego, kiedy ze mną rozmawiał, po tym jak znaleźli mnie na kamieniu w tym przeklętym kręgu.

- Mnie też o to zapytał… Ja również widziałam tę wstęgę – powiedziała w zamyśleniu. Popatrzyła nań badawczo. - Jeśli mu nie ufasz, czemu mu to wszystko powiedziałeś?

- A co by to zmieniło? – zapytał. – Rozumiem jego pragnienie wydostania się stąd, ja także je podzielam. Nie chcę tu pozostawać.

Kłamiesz, pomyślała. Ten młody człowiek z przedwcześnie podstarzałą twarzą coś ukrywał. Nie miała pojęcia czy Mrok wprowadzał ją w błąd, wiedziała jednak, że Walter nie mówił jednak całej prawdy. Jego oczy mówiły jej wszystko, twarz miał zbyt uczciwą. Wpatrywała się weń myśląc jakim piekłem musi być codzienne życie w Związku, skoro zmieniło go w kogoś takiego, a on sam przeszedł tak wiele.

- Nie mam pojęcia jak wam pomóc – powiedziała. – Też chciałabym się stąd wydostać. Ale jedyne co wiem to, iż wpadłam tutaj wprost z Marsa i nie mam pojęcia jak tam wrócić.

- Ja wolałbym wrócić na Ziemię.

- Do Związku?

- Nie wiem – powiedział po chwili. – Nic tam już na mnie nie czeka. Nigdzie nic na mnie nie czeka – po czym zamilkł.

Zmieniła temat. Jedyne co mogła to rozmawiać, sprawiało to, że nie musiała rozmyślać nad całą sytuacją. Już dawno powinna znowu wpaść w panikę, załamać się po tym co zobaczyła i gdzie się znalazła. Teraz śmieszny wydawał się jej fakt, że godziny temu znajdowała się w bazie skazanej na atomową zagładę, z grupką marines, zastanawiając się jak wrócić w kosmos i do domu. To jeszcze było zrozumiałe, to co spotkało ją od tamtego czasu wykroczyło poza bezpieczny świat sieci relacji wzajemnych. Próba definiowana obiektowego nie była tu w stanie zadziałać. Zamknęła oczy, czekając aż się załamie, lecz moment ten nie nadszedł. Pozostało jej jedynie dekodowanie poznawcze, nic więcej nie mogła uczynić.

- Zatem te opowieści o aspektach i płaszczyznach to prawda? – zapytała.

- Nie mam pojęcia – odparł. – Mi również o tym opowiedziano, generał opowiada to samo, co mówiono w Kompleksie. Mogę wam tylko opowiedzieć co sam widziałem wędrując do wnętrza zony, te ich wyjaśnienia mogły to potwierdzać, nawet jeśli nie zawsze je rozumiałem.

- Cyganka – rozległ się koło niej nagle syk.

Satya podskoczyła. Po drugiej stronie prętów dostrzegła Czarną, która niepostrzeżenie zbliżyła się do nich w trakcie, gdy była zajęta rozmową. Walter nawet nie drgnął, najwyraźniej wiedział o jej przybyciu, lecz był czujny. Kobieta trzymała się w nieznacznej odległości od klatki, jak gdyby obawiała się do niej podejść. Stała pośród zapadającego zmierzchu, na tle ciemnych sylwetek swych ludzi i niewielkich ognisk, rozpalonych w oddali.

- Co? – zdołała wypowiedzieć jedynie Satya, zaskoczona.

- Jesteś cyganką – syknęła tamta swym czarnym językiem. – Pamiętam z dzieciństwa opowieści o tym przeklętym narodzie złodziei. Kłamliwi i ciemnoskórzy. Dlatego wzięłam cię za nią.

Za Zjawę Cienia, z powodu koloru jej skóry. Ciekawe co Czarna powiedziałaby, gdyby ujrzała Apona? Nic dziwnego, że tamci się jej lękali, wśród ludzi Barii o wydłużonych kończynach wszyscy stanowili typy kaukaskie, jeśli rzeczywiście jak twierdził generał żyli tu od lat po nuklearnym holokauście, stanowiąc zmienionych przez anomalię dawnych mieszkańców tej ziemi, stanowili jednorodny typ społeczeństwa. Być może w innym wypadku jej pojawienie stałoby się tylko sensacją, lecz ci prześladowani byli przez istotę o skórze utkanej z mroku. Jej ciemna aparycja mocno się z nią kojarzyła, w połączeniu z opowieściami z dawnych czasów, mogła wzbudzać lęk.

- Nie jestem cyganką – zaczęła Satya. – Pochodzę z Ameryki.

- Być może – odparła Czarna. – Nie jestem przekonana. Nie wiem co myślisz. Uważam, że jesteś zagrożeniem. Gdyby nie generał, już dawno bym się ciebie pozbyła.

- Ten wasz generał was okłamuje – powiedział Walter.

- Zamilcz komunisto! – warknęła. – Żyjesz tylko dzięki generałowi! Nie zapominaj o tym!

- Nie jestem twoim wrogiem – powiedział. – Tylko on i jemu podobni. Wykorzystują nas wszystkich do własnych celów.

- Coś ci powiem – warknęła, zbliżając się do jego klatki. – Może i generał zachowuje się niezrozumiale, nie wszystkie jego działania są dla mnie jasne i mogę się z nim nie zgadzać, ale to on nas wszystkich ocalił. Przybył tuż po katastrofie i ocalił naszą społeczność w ruinach, gdy umieraliśmy dziesiątkowani przez te dziwaczne stwory, nauczył nas jak nawiązać jedność z Mrokiem, podnieść się i odbudować nasz dom! Potem powrócił, gdy nasz świat zaczął się ponownie załamywać i pokazał jak znajdować ścieżki miedzy innymi miejscami. Dzięki niemu nie muszę kryć się już w piwnicach, uciekając przed gwałcicielami i kanibalami! Dzięki niemu wiem, że pewnego dnia wyruszę stąd na zwycięską wojnę, a tacy jak ty, odpowiedzialni za zniszczenie naszego świata, zostaną pokonani! Mój kraj powróci, a wraz z nim wolność!

Splunęła w jego kierunku, spojrzała z wyraźną niechęcią na Satyę, po czym oddaliła się w kierunku ciemnej bryły dworu, nad którym rozlewał się nieznaczny fioletowy poblask. Spoglądała w ślad za nią, przyglądając się jej ludziom, odpoczywającym w upiornej ciszy, dopóki nie odezwał się Walter.

- Spotkałem już Czarną. Ale nie taką – powiedział. – W innym aspekcie. Tamta również była fanatyczką, gotową powieść swych ludzi na zatracenie – urwał. – Gdy zobaczyłem, że żyje, byłem mocno zaskoczony, lecz okazało się, że ona w ogóle mnie nie pamięta. Ta nigdy mnie spotkała. Przynajmniej wiem, że ta część opowieści była prawdą. Na tych równoległych płaszczyznach żyją ci sami ludzie. A generał przez lata odwiedził wiele z nich rozsiewając swą opowieść, oni wierzyli w Mrok, a on to wykorzystał, przyjmując takie imię. Stał się dla nich czymś w rodzaju Boga. Dlatego z nimi przebywa. Dzięki temu ma nieskończoną armię, mogącą go obronić i szykującą się na wojnę.

- Na wojnę z kim?

- Myślałem, że z nami imperialistko – odparł. – Ponoć chciał kiedyś rzucić wyzwanie całemu Związkowi, by przywrócić zapomnianą ideę upadłego dawno kraju. Lecz kto wie, z kim naprawdę będzie walczył? – zapytał. – W Kompleksie z jakiegoś powodu odsunęli go od władzy, a on sam zniknął. Nigdy nie dowiedziałem się, co kryło się za tą opowieścią. Ponoć w pewnym momencie sprzeciwił się on idei takiej wojny i miał inny cel, na co nie przystali pozostali, żądni zniszczenia mojej rodiny, Polski. Lecz generał Mrok, który nas tutaj umieścił nie wygląda na kogoś kto chce pokoju. On manipuluje nami wszystkimi.

- Być może chce się stąd po prostu wydostać.

- Być może. Lecz ja w to nie wierzę. Za bardzo mi kogoś przypomina – powiedział.

A ty przy całej swej nieufności jesteś zbyt prostolinijny, stwierdziła. Choć podejrzewasz, że mogę być współpracownikiem generała, łatwo cię pociągnąć za język. Jak studentów mojej uczelni, którzy nierzadko dawali wyraz swym poglądom, po czym znikali, aresztowani za szerzenie pacyfizmu. Nie chcesz mówić o sobie, spotkało cię niedawno coś bolesnego. Przypominasz mi mnie, lata temu, po śmierci Tomasza. Twoje rany się jeszcze nie zagoiły.

Nagle dotarło do niej, że spośród wszystkich ludzi, których spotkała od czasu lotu na orbitę ten dziwny żołnierz wydaje się jej najbardziej ludzki. Musiała znaleźć się wewnątrz anomalii by spotkać kogoś takiego.

- Jesteś pewien, że to nie ta sama Czarna? – zapytała.

- Tamta zginęła – powiedział. Po chwili dodał – A wraz z nią wszyscy tamtejsi mieszkańcy, dzieci, kobiety, cała społeczność. Z ręki kogoś podobnego do generała – w jego głosie dało się odczuć emocje. Satya zaczęła rozumieć co może ukrywać ten zmęczony życiem młodzieniec. Zrozumiała co może kryć się za jego czujnością. Uważał generała za zagrożenie i chciał je wyeliminować. Choć sądził, że skrywa powyższy zamiar głęboko, był on czytelny niczym książka. A jeżeli ona wiedziała o tym po pięciu minutach rozmowy, zapewne Mrok również.

- Zginiesz, jeśli spróbujesz go zabić – powiedziała.

- Nic innego mi nie pozostało – odpowiedział gniewnie. – Nie mam już powrotu do swoich, straciłem wszystko co było dla mnie ważne! To co mam to wartości, jakie wyznaję, którym mnie nauczono! I obowiązek, by ocalić mój kraj, przed wojną, jaką on chce sprowadzić nam na głowy! Jeśli będzie trzeba zginę by go powstrzymać!

- Typowy komunista z czytanek dla dzieci – pokręciła głową. – Gotów zginąć z fanatyzmem dla swoich przekonań. Nie masz przypadkiem ochoty mnie zabić, bo jestem wrogiem?

- Przynajmniej mam jakieś przekonania, moją wiarą nie są jedynie pieniądze i chęć wykorzystania innych! – warknął.

- Jesteś pewien, że chcesz go zabić dlatego, że jest on wrogiem twojego kraju? – zapytała. – Czy też dlatego, że przypomina ci on kogoś, kto zdaje się bardzo mocno dał ci się we znaki, a ty nie zdołałeś powstrzymać tego co uczynił? Bo takie mam właśnie wrażenie.

Nie odpowiedział, a ona zorientowała się, że trafiła w czuły punkt. Zamilkła, wiedząc że narazie nie mają o czym rozmawiać. Spojrzała w żar przyćmionych ognisk, w zapadającą powoli ciemność, w której czaiło się nieznane, przed którym strzegły ją straże ludzi Barii, w ledwo widoczny fioletowy poblask nad dworem. Z jednej strony była z siebie dumna, iż nie wpada w panikę w obliczu tego co ją spotkało, z drugiej nie mogła tego zrozumieć. Nie pojmowała jak to się stało, że nic jej nie przeraża, a ona nie załamuje się, lecz jest w stanie funkcjonować. Nie zmieniało to faktu, iż wszystko co dzisiaj usłyszała brzmiało jak szaleństwo, wywracające jej wiedzę o fizyce na wskroś. Aspekty, płaszczyzny… a jednak tu była. Nie na Marsie, lecz w zupełnie innym miejscu, pośród szaleńców. Ukryła twarz w dłoniach. Chciała się obudzić. Gdziekolwiek, niekoniecznie w swym ogrodzie, na ISS, w Krasnajej Zwiezdzie, byle nie tutaj.

- Jak jest na Marsie? – zapytał niespodziewanie Walter. Podniosła głowę.

- Trudno powiedzieć. Nie byłam tam zbyt długo – odparła. – Jest się lżejszym, a tamtejszy piasek nie przypomina ziemskiego.

- W dzieciństwie chciałem zostać astronautą – powiedział. – Tak jak Gagarin lądować na Wenus. Życie miało jednak inne plany. Czasem jednak kiedy wędrujesz po zonie może się wydawać, że jesteś na innej planecie. Zwłaszcza gdy widzisz nad sobą kilka księżyców, rośliny jakie nie mają prawa pojawić się na Ziemi i te wszystkie twory…

- Czterorękie?

- One nie są najdziwniejsze – powiedział. – Ale rozumiem niepokój generała i Czarnej. One nie pochodzą stąd.

- Jak wszyscy możecie być tego tacy pewni? – zapytała.

- Jeśli znam się na czymś w moim życiu to na zonie – odparł. – Nie jest to wiedza naukowa, lecz nabyta w praktyce. Ale jestem przekonany, że naukowcy z Instytutu Łysenkowskiego zgodziliby się ze mną. Te twory nie pochodzą z zony, nie tylko dlatego, że mają czerwoną krew. Ich zachowanie i wygląd nie przypomina niczego mi znanego, choć trudno to opisać. Nie wydaje mi się by powstały w którejś z płaszczyzn, a jeśli tak, to nie potrafię wyobrazić sobie takiej, która sprawia, że przydatne mogą być cechy uniemożliwiające poruszanie się, a jednocześnie dające kuloodporność, o której mówiłaś.

Mars, pomyślała. Zamknięta przestrzeń i ciasne korytarze pełne żołnierzy. Walter kontynuował:

- Nie znam także tworów wędrujących między aspektami i światem poza zoną prócz…

- … prócz niej? – dopowiedziała.

Pokiwał głową.

- Spotkałaś ją. Wiesz dobrze, że jest jedyna w swoim rodzaju. Nie sądzę by była związana z tymi tworami.

- Skąd więc przybywają?

- Nie mam pojęcia – westchnął. – Rozumem zony nie zmierzysz, można ją tylko przeżyć – powiedział, jak gdyby powtarzając jakiś cytat. Znowu się zamyślił – Nie wiem czym są, choć jestem tu krótko widziałem je i wiem, że Czarna ma powód do niepokoju.

Chrząknęła.

- Generał mówił, że widziałeś ją z bliska… Ja miałam z nią kontakt jedynie przelotnie. Mówił, że widziałeś jak zniszczyła Kompleks.

- Nie wiem co widziałem – powiedział szybko. – Wiem, że w jakiś sposób mi pomogła, lecz nie wiem dlaczego. Widziałem jak… pojawiła się w Kompleksie, gdy Polacy wtargnęli do wnętrza, gdy jego osłony przestały działać.

- Polacy?

- Twory zony zamieszkujące Dzikie Pola. Tak nazywamy rejon wokół Warszawy. Nieważne. Kiedy wdarły się do środka…

- Myślałam, że nauczono się tam z nimi walczyć – zauważyła. – Przynajmniej tak mówił generał.

- Jednak Polakom udało się tam dostać – powiedział wymijająco. – Wraz z nimi przybyła ona. Chciałem już z tym wszystkim skończyć i pozwoliłem by po mnie przyszła – zamilkł.

- I co się stało? – zapytała po chwili.

- Ocknąłem się na kamieniu – odparł. – Schwytała mnie Czarna i zabrała do generała. Tam dowiedziałem się, że w tej płaszczyźnie minęło wiele miesięcy, od kiedy przejście do Kompleksu zniknęło. On nie potrafi go dostrzec i do niego wrócić, choć ja w miejscu jego lokalizacji wciąż widziałem ten fioletowy blask. Od kiedy punkt zero przepadł aspekty przestały być dlań przewidywalne i zaczęły pojawiać się w nich te dziwne stwory. Nie potrafił się już stąd wydostać, więc jego plan legł w gruzach. Jakikolwiek by on nie był.

- Na zewnątrz zaś nie pozostało nic – powiedziała.

- To znaczy? – wyraźnie się ożywił.

- Z tego co mi przekazano czerwona mgła zniknęła, pozostawiając kompletnie pustą i jałową przestrzeń. Nic tam nie ma, tylko pustka, choć nie zdołano jej dobrze zbadać przed upadkiem Warszawy…

- Warszawa upadła? – w jego głosie usłyszała nagle emocje. – Wy ją zajęliście?

- Nie – pokręciła głową. – Nie wiemy wiele. Podobno Związek ją porzucił po zniknięciu tej południowej anomalii, choć stara się to ukryć. Nie znam żadnych szczegółów. To było kilka lat temu, ja dowiedziałam się o tym w ciągu ostatnich dwóch dni.

- Kilka lat temu? Który rok jest na zewnątrz?

- 6 lub 7 czerwca 1989 roku – odparła ostrożnie. – Tak mi się wydaje.

- W Kompleksie spędziłem kilkanaście tygodni. Tu jestem od trzech dni. Czas płynie wszędzie inaczej– mruknął. Przestał się odzywać i pogrążył w myślach, a Satya pomyślała, że ciężko przyjął informacje o upadku Warszawy. Żałowała, że nie może powiedzieć mu więcej, lecz dopóki do jej domu nie wpadła bezceremonialnie ekipa z CIA i nie załadowała jej na pokład „Lincolna”, anomalie i działania wojenne były dla niej czymś odległym. W zupełnie innym życiu. Warszawa upadła, tylko tyle zapamiętała z którejś z odpraw lub materiałów, nie miała pojęcia co kryło się za tym stwierdzeniem.

Spoglądała na niego zastanawiając się czy powiedział jej prawdę. Kim tak naprawdę był ten człowiek, brudny i nieogolony, na którego twarzy malowało się poczucie olbrzymiej straty i dużej winy? Dlaczego jego nazwisko mknęło przez przestrzeń kosmiczną sprawiając, że Sojusz wziął na poważnie teorie doktora Everetta i posłał na Marsa desant, by zdobyć wiedzę o ciemnych materiach? Nie wyglądało na to, aby miał pojęcie o czymkolwiek, zdawał się być tu równie nie na swoim miejscu jak ona.

- Czemu ona zostawiła cię na tym kamieniu? – zapytała. – Nieważne jak się ją nazywa w Związku, Sojuszu czy w tym miejscu, wszyscy twierdzą zgodnie, że jest zwiastunem śmierci. Nie zabiła cię. Czego ona od ciebie chciała?

Podniósł głowę.

- Nie wiem – powiedział. – Mogę tylko powtórzyć to co chyba mi przekazała… Zdawało mi się, że chce abym ją ocalił.

- Co takiego?

- To nadchodzi. Ocal nas. Takich chyba słów użyła.

Satya nie wiedziała co powiedzieć. Myśl, że wszechpotężna istota, krążąca swobodnie poprzez czasoprzestrzeń kwantowej struktury wszechświata, potrzebuje pomocy, wydała się jej szalona. Pokręciła głową, zastanawiając się nad brzmieniem tych słów. Przed sobą miała zaś kogoś, kto wiedział jeszcze mniej niż ona, kogo nazwisko pojawiało się w równych odstępach czasu, przez migającą ciemną materię, która jak teraz mogła się domyślać, zwiastowała narodziny strefy anomalii na Marsie.

Zmierzch zapadał powoli, najwyraźniej również w tym miejscu był czerwiec, nawet jeśli od chwili przybycia wciąż nie udało się jej zobaczyć słońca, kryjącego się za stalowoszarym niebem i niską warstwą chmur. Pulsujący fioletem kolor nad ruinami dworu stał się bardziej intensywny. Usłyszała szelest, a gdy obejrzała się, dostrzegła nadchodzącego generała.

- Widziałem, że udało się wam porozmawiać – rzucił. – Dowiedzieliście się od siebie czegoś ciekawego?

- Nie mamy pojęcia jak się stąd wydostać – oświadczyła Satya, sądząc że do tego zmierza.

- Postaram się w tym pomóc – uśmiechnął się. Nie uszło to uwagi Waltera.

- W jaki sposób? Poprzez tortury?

- Wasza niechęć do mnie ma podstawy ideologiczne, młodszy lejtnancie – rzekł generał z karcącą nutą. – Naprawdę uważacie, że wybrałbym tak karygodne metody? Wbrew temu co wam się wydaje, wolę współpracę. Chyba każdemu z nas zależy na opuszczeniu tego miejsca.

- Nie wiem na czym wam zależy, ale wiem, że ktoś powinien was powstrzymać – odparł Walter. – Obojętnie jakie macie zamiary.

- Z jakiegoś powodu pragniecie mnie zabić – generał spoglądał nań uważnie. – Choć nie dałem wam ku temu powodów. Skoro byliście członkiem sił Kompleksu powinniście mieć do mnie nieco zaufania, tymczasem traktujecie mnie z nienawiścią godną wiernego żołnierza Związku. Zastanówcie się nad tym wszystkim. Byłem obywatelem Związku i potrafiłem wyzwolić się z sieci jaką mnie opleciono. Wy możecie również.

Walter nie odpowiedział. W jego wzroku tliła się nienawiść. Satya nie miała pojęcia jaki mógł być jej powód.

- Co dalej? – zapytała.

- Dalej? Mam nadzieję, że już wkrótce się dowiemy. Jeśli nie… trzeba będzie spróbować czegoś innego – rzekł powoli, po czym skierował się ku płonącym ogniskom.

- Śpieszy mu się – powiedział powoli Walter. – Gdyby miał czas poczekałby kilka dni i dostał nas na tacy.

- To znaczy? – nie zrozumiała.

- Jestem tu trzy dni – odparł. – Wciąż działają na mnie środki które wstrzyknięto mi w Kompleksie. Lecz pewnie już nie długo. Wkrótce zacznę się zmieniać. Ty również. Przejdziemy ewolucję i upodobnimy się do ludzi Czarnej.

- Co takiego?

- Wystarczy tydzień w zonie, by nie było już odwrotu. Ona zmienia ludzi w twory. My także zostaniemy poddani adaptacji. Staniemy się częścią tego co nazywają afiliacją, będą wiedzieć wszystko co myślimy, a nas zaleją ich myśli – wyjaśnił. Nie mogła zrozumieć dlaczego mówi o tym z takim spokojem. Myśl o przemianie w kogoś takiego jak Baria przeraziła ją.

- Generał nie wygląda jak oni – zdołała zauważyć.

- Prawda? Ciekawe– przyznał. – Może nabył jakichś specjalnych umiejętności wędrując między aspektami? Robi to w końcu od lat, choć nie wiem jak wiele czasu dla niego upłynęło – nie dał Satyi zastanowić się nad tymi słowami. – Zrobili się nerwowi – powiedział cicho.

- Kto taki?

- Czarna i jej ludzie – wyjaśnił nie spuszczając oczu z ciemności. Spojrzała w stronę ognisk.

- Nic nie widzę – powiedziała.

- Jakby przygotowywali się do odparcia jakiegoś ataku – stwierdził. – Jestem żołnierzem, widzę jak się zachowują. Ale są nieco spanikowani, choć tego bym po nich nie oczekiwał.

- Czarna mówiła, że coś nas ściga – przypomniała sobie. – Szło naszym śladem.

Spojrzał wzrokiem w kierunku, z którego przybyła. Wstał i chwycił pręty, przez dłuższy czas nasłuchując.

- Nie ma tam niczego co bym znał – powiedział po chwili. – Ale nie jestem najlepszym z tropicieli. Być może któryś z moich ludzi… gdyby jeszcze żyli… nieważne. Miała rację. Coś tam jest. Cokolwiek to jest, przyszło tu za wami.

- Co takiego?

- Nie wiem. Ale wydaje mi się, że prawdziwym problemem będzie coś innego – nagle poderwał się na nogi. – Musimy się stąd wydostać – powiedział.

Nie zdołała spytać dlaczego. Poczuła jak jej włosy się jeżą, a powietrze wypełnia dziwny zapach. Również wstała i rozejrzała się, lecz nie dostrzegła żadnej zmiany w otaczającym ich świecie, choć sylwetki na wprost ognia poderwały się i zaczęły szybko poruszać, co z daleka przypominało taniec nad płomieniami. Chwytały swą broń, co była w stanie dostrzec pośród zmierzchu. Generał pędził w ich stronę.

- Co się dzieje? – zapytała czując suchość w ustach, lecz jej głos zabrzmiał dziwnie cicho w powietrzu, które zaczęły wypełniać dziwne trzaski.

- Zmienna – usłyszała. – Albo coś jeszcze.

Niebo nad nimi rozbłysło upiornym fioletem, oświetlając otoczenie swym blaskiem. Generał dopadł już klatek i otworzyl skoble.

- Wystarczyło was umieścić w jednym miejscu – wysapał. – Byłem przekonany, że ona po was przyjdzie. Jesteście oboje dla niej ważni! – zawołał odkrywczo.

Nie zdołał dodać już nic więcej, gdy nad dworem nastąpiło gwałtowne wyładowanie, a niebo przeszyła fioletowa błyskawica. Jej blask wypełnił całe niebo, które ożyło, gdy na świat runął deszcz stworów.

Przybywały spośród jasnego światła fioletowego rozbłysku, dziesiątkami spadając na dziedziniec pomiędzy ludzi Czarnej. Ich sylwetki podrywały się właśnie do biegu, niektórzy chwytali za broń, zmierzając biegiem w jedno miejsce. Tyle była w stanie dostrzec nim rozbłysk zniknął i zapadł półmrok zmierzchu, pełen podrywających się nieporadnie z powierzchni ziemi kształtów.

Generał zaklął i odczepił od pasa jakiś przedmiot. Gdy uniósł go przed siebie Satya zrozumiała, że trzyma jakąś broń. Wycelował ją wprost w czterorękiego stwora, który skoczył właśnie w jego kierunku. Nim zdążyła zorientować się co się stało, istota upadła u jego stóp popiskując i wyjąc, choć trzymana przez niego rzecz nie wydała żadnego dźwięku ani nie wypaliła. Stwór toczył pianę z ust, a jej znowu wydaje się, że powtarza jakieś słowa. Jego oczy po chwili zamknęły się, a drgawki zamarły.

- Idziemy – mężczyzna odwrócił się, po czym skoczył gwałtownie w bok. Z klatki wypadł Walter, jednak jego ruchy były mocno nieporadne, jak gdyby był osłabiony. Zapewne nie jadł nic od kilku dni, nie miał szansy sięgnąć generała, który wymierzył mu cios w głowę, trzymaną bronią, posyłając na ziemię. Mrok odwrócił się do niej chwytając ją za rękę. – Nie możemy pozwolić, by nas otoczyli – warknął.

- Walter! – zdołała wykrztusić.

Nim Mrok zdążył odpowiedzieć musiał puścić jej rękę i unieść ponownie swą dziwną broń. Dostrzegła jak w ich stronę podskakując nieporadnie na ziemi zmierza kilka tworów. Generał wycelował w ich kierunku, sprawiając iż dwa z nich upadły z piskiem i wyciem, choć ponownie niczego nie usłyszała. Ruszył do przodu. Cofnęła się opierając o pręty klatki, widząc nacierające w półmroku istoty.

- Grawimetryczna broń Kompleksu – powiedział Walter podnosząc się powoli z ziemi i potrząsając głową. – Zakłóca pracę organizmu tworów. Nie widziałem jej zminiaturyzowanej. Ciekawe skąd on ją wziął?

- Co? – była jedynie w stanie powiedzieć, spoglądając na kolejne zmierzające w ich kierunku istoty.

- Pomóż mi, nie mogę wstać! – powiedział z siłą rozkazu, który sprawił, iż otrząsnęła się i chwyciła go mocno, lecz wówczas pchnął ją i przewrócił ją na ziemię. Nim miała szansę zaprotestować upadła na plecy, a nas sobą poczuła ruch powietrza. Tuż obok niej po chwili opadła czteroręczna istota, a jej głowa z impetem wbiła się między pręty klatki. Siła skoku sprawiła, iż jeden z nich pękł. Stwór potrzasnął gniewnie głową, spojrzał na nią plując śliną. Po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć się jego twarzy, ludzkiemu obliczu o wydłużonych oczach zmienionych w ślepia. Chwilę później spadł na nią cios pięści, a potem drugi. Stwór oszołomiony pokręcił głową, podczas gdy Walter szarpał złamany pręt klatki. Istota z warknięciem cofnęła się uwalniając swe ciało, a wówczas udało mu się wreszcie wyrwać złamany drąg. Stwór spiął się do kolejnego skoku, lecz Walter był szybszy. Gdy istota wybiła się w powietrze nadziała się wprost na ostre zakończenie prętu, który wbił się jej głęboko poprzez krótką szyję, gdy impet przewrócił go na powrót. Trysnęła krew, a stwór podskoczył, zadrgał po czym znieruchomiał opadając na ziemię.

Satya nie zdążyła nawet w tym czasie wykonać żadnego ruchu ani nic powiedzieć. Zobaczyła, że Walter dysząc ciężko podaje jej rękę usiłując się podnieść.

- Nie jadłem wiele przez ostatnie dni – powiedział. – Omal mnie nie pokonał.

Wstała, patrząc przed siebie. Na dziedzińcu szamotały się cienie, ogniska zostały zadeptane. Szalona walka trwała w najlepsze, wszędzie dostrzegła przygięte do ziemi zgarbione sylwetki, które mimo trudności w poruszaniu się w tym miejscu stawiały czoła ludziom Czarnej, którzy cofali się wymachując swymi halabardami. Nie była w stanie dostrzec generała, gdzieś zniknął. Walter pochylił się i nieporadnie ruszył w kierunku bitwy.

- Tędy nie uciekniemy! – zawołała.

- Ja nie uciekam – Walter odwrócił się w jej stronę. – Potrzebuję jakiejś broni.

Przez chwilę sądziła, że zamierza dołączyć do walki, po chwili jednak przypomniała sobie, jakie ma zamiary.

- Dlaczego chcesz go powstrzymać?

- Mówiłem ci – odkrzyknął. – Sama widziałaś jaki jest i co nim kieruje. Wykorzystał nas by ściągnąć tu te stwory. Nie byłem mu już potrzebny, w przeciwieństwie do ciebie mogłem mu zagrozić, więc chciał mnie tu zostawić.

- Nie wiesz tego! – nie wiedziała czy ją usłyszał, bowiem nie czekał na odpowiedź. Pochylony zaczął przekradać się w kierunku walki, kierowany żądzą fanatyka mającego tylko jeden cel. Stała drżąc w ciemności, nie wiedząc co uczynić. Zewsząd dobiegały piski i wycie czteroręcznych stworów, pozostali toczyli walkę i umierali w ciszy. Chcąc nie chcąc pochyliła się i podążyła w ślad za Walterem. Zdążyła przejść jedynie kilka kroków, gdy dostrzegła jak odwraca się do niej i cofa w jej stronę.

- Jesteś zbyt głośna! – syknął gniewnie. Wówczas ponad nim nagle wzrósł cień, a ciemna sylwetka ponownie zadała mu w głowę cios trzymanym w ręku przedmiotem. Padł na ziemię po raz kolejny choć nie stracił przytomności. Generał pojawił się w zasadzie znikąd i wyprowadził z całej siły kopniak w brzuch leżącego. Walter skulił się.

- Przestań! – zawołała Satya.

Mrok cofnął się o pół kroku rozglądając czujnie na boki. Sprawdziwszy otoczenie spoglądał na Waltera leżącego obok ciał czterorękich stworów. Swą bronią przypominającą pistolet celował wokół szukając zagrożenia.

- Żeby mógł mnie zabić? – zapytał. – Doskonale wiem czego chce, choć nie wiem z jakiego powodu. Co ja wam uczyniłem, towarzyszu Walter?

Młody żołnierz wciąż jeszcze nie otrząsnął się ze skutków ciosu. Satya patrzyła na generała gniewnie.

- On ma rację! Ściągnąłeś tu te stwory!

- Jeśli ktoś je ściągnął to byliście to wy – odparł Mrok. – Więc szukajcie winy w sobie. Nie miałem pojęcia, że tu przybędą. A wy o tym wiedzieliście? – nie odpowiedziała. – Tak myślałem. Nie wiecie z jakiego powodu jesteście dla niej ważni, prawda? Z jakiego powodu tu jesteście? Ale musi być jakaś przyczyna, to przecież nie może być przypadek, że spotykają się dwie osoby, które Pani Ciemności popycha w jakimś kierunku? Liczyłem, że pojawi się wiedząc, że tu jesteście. Nie sądziłem, że będą to te istoty.

- I co dalej? – wydyszał Walter. – Co chcieliście zrobić, gdyby się pojawiła?

- Towarzyszu Walter, nie wiem czego ode mnie chcecie – Mrok cofnął się o kilka kroków, wciąż kontrolując otoczenie. W najbliższej odległości nie było żadnych istot, gdzieś w oddali za jego plecami czteroręczne stwory przypuszczały atak na ustawionych w linii wojowników, którzy strzelali do nich ze swej broni. Między istoty wpadali jeźdźcy zadający ciosy przy użyciu swych ostrzy. Generał zdawał się świadom faktu, że na razie nic im nie grozi. Mówił dalej – Mam wrażenie, że bierzecie mnie za kogoś kim nie jestem. Nie wiem kogo wam przypominam, ale nie biorę udziału w waszej wojnie.

- Ale chcesz ją rozpętać na nowo – warknął Walter.

- Nie – pokręcił głową generał. – Wasza wojna mnie nie interesuje. Już wziąłem w niej udział, jeszcze w czasach gdy toczyli ją ci, którzy wierzyli, że mogą zbudować lepszy świat. Ale ta epoka już się skończyła, teraz po obu stronach pozostały jedynie skurwysyny pragnące utrzymać się przy władzy. Mam wrażenie, że takich właśnie spotkałeś młodszy lejtnancie.

Walter spoglądał nań z widoczną nienawiścią.

- Kim tak naprawdę jesteście? – zapytał.

Generał zaśmiał się.

- Ja jestem generał Mrok. Kiedyś przyjąłem go jako pseudonim, będący przeciwieństwem mojego imienia. Nazywałem się wówczas…. – nie zdołał jednak dokończyć.

Powietrze rozdarł trzask. Satya spojrzała w kierunku dworu szukając kolejnego fioletowego rozbłysku, jednak go nie znalazła. Lecz z miejsca, z którego przybyła do obozu bił czerwony poblask. Ponad ziemię unosiła się chmura jaskrawych światełek koloru czerwonego. Wydawały dźwięk podobny do brzęczenia, niczym owady, tworząc dywan migających punkcików. Zmieniały co chwila położenie, przemieszczając się z błyskawiczną szybkością. Zawisły na chwilę ponad grafitowymi zaroślami, po czym pomknęły w kierunku walczących.

Rój spadł z powietrza niczym burza na walczących. Skupił się na pierwszej linii obrony ludzi Czarnej, przy pomocy halabard atakujących kilkanaście stworów, nacierającymi od strony dworu. Osiadł na ziemi kręcąc się niczym wir miriadami czerwonych iskier. Zajęło ledwie kilka sekund nim poderwał się w górę, rekonfigurując swój układ do pierwotnego kształtu chmury. Poniżej nie pozostało nic, jedynie sucha ziemia. Walczący zniknęli bez śladu, podobnie roślinność znajdująca się w tym miejscu. Istniał jedynie krąg pustej ziemi.

Wojownicy cofnęli się, jakby wahając się co dalej uczynić, lecz stwory nie zrezygnowały. Zaczęły skakać w kierunki roju wiszącego nad powierzchnią ziemi. Wpadały do jego wnętrza, znikając wewnątrz chmury jaką tworzył, która falowała, po czym jej powierzchnia wygładzała się niczym toń uspokojonej wody, wciąż migocząc na czerwono. Satya wpatrywała się w ten widok z fascynacją, gdy rój nagle ożył. Rozpadł się na kilka struktur przypominających rozgwiazdę, które pomknęły w wielu kierunkach. Jedna z nich skierowała się w ich stronę.

Generał zdążył zakląć jednocześnie unosząc swą broń w kierunku nadlatujących punkcików. Horyzont zdarzeń wypełniły miriady czerwonych świateł. Nie zdążyła nawet nic powiedzieć, ledwie uświadomiła sobie, że za chwilę ją pochłoną. Wówczas czerwień eksplodowała ciemnością. Rój rozpadł się, a światła opadły na ziemie i zamigotały, zasypując ją deszczem czerwonych gwiazd. Po chwili zgasły, pozostawiając jedynie krąg nad polem walki, który wydawał się chwiać, a poszczególne światełka spadały.

Tuż przed nimi ciemność przyoblekała materialną postać, mrocznej istoty o płonących oczach, która opadła na kolana. Zdawała się nie być sobą, zamroczona lub zmęczona, nie była istotą którą Satya do tej pory dostrzegała, jej oczy zdawały się blednąć. Za jej plecami czerwone punkty zaczęły się wznosić, przesłaniając niebo, skupiały się w jednym miejscu, formując gęstą kulę. Satya zrozumiała, że szykują się do ataku. Ciemna istota zaczęła powoli się unosić.

Lecz gdy odwróciła się by stawić czoła zagrożeniu, nagle zawyła gwałtownie, tracąc swą integralność. Pisk jaki wydała był nie do wytrzymania, Satya poczuła wręcz fizyczny ból jaki został jej właśnie zadany. Opadła na kolana, trzymając się za uszy, z jej nosa zaczęła lecieć krew.

Generał stał na wprost Ciemnej Pani z wycelowanym pistoletem. Istota została właśnie trafiona i bladła.

- Co robisz, szaleńcze! – wykrztusiła Satya. Czerwone światło pomknęło w ich stronę, lecz nie widziała już tego wyraźnie. Dostrzegła, iż Walter podrywa się i wyprowadza cios nogą, trafiając generała w piszczel. Nie udało się go jednak wywrócić, choć zachwiał się i opuścił swą broń. Ciemna Pani zamilkła i drgnęła, opadając bezsilnie na ziemię, sącząc się swą ciemnością pośród której znikały dwa jasne punkty. Wówczas generał skoczył na nią i zapadł się w mroku. Wraz z nim zniknął sprzed oczu Satyi. Jej świat wypełniła wszechobecna czerwień, która miała ją ogarnąć. Pochłaniała ją kula czerwonego swiatła.

Lecz nim to się wydarzyło wszystko utonęło w fioletowym rozbłysku.

Rozdział 24 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz