25.
Satya odbiła się od ściany, po czym zorientowała się,
że ponownie przyciąganie zmieniło swój wektor, a ona leży nieruchomo. Odruchowo
poszukała swojego hełmu, usiłując sobie przypomnieć co z nim zrobiła. Nadal go
miała. Żyła. Czerwone światła jej nie pożarły, znalazła się w fiolecie.
Otworzyła oczy, dostrzegając nieopodal Waltera, który
usiłował się podnieść. Znajdowali się na żelbetonie. Kręciło się jej w głowie,
lecz postarała się rozejrzeć. Nie miała nawet cienia nadziei, że zorientuje się
co właściwie się stało, generał strzelający do Zjawy Cienia i czerwone
świetliki niszczące wszystko na swej drodze, atakujące zarówno Barię jak i
czterorękie stwory, zmieniły matematykę relacji w wielką niewiadomą. Ostatnim
co pamiętała była przerażająca chmura czerwonej śmierci, nie pozostawiająca
niczego na swej drodze.
Zamrugała oczami, dotykając podłogi, po czym
przyjrzała się otoczeniu. Miejsce wyglądało znajomo. Walter wykazał więcej
refleksu niż ona, zrywając się na nogi mimo, iż broczył krwią po uderzeniu
zadanym przez generała i niczym kot przywierając do niedalekiej ściany, na
której znajdowały się metalowe drzwi z hydraulicznym zamknięciem.
- To nasza budowla – powiedział, a ona uświadomiła
sobie, że mówiąc to, ma na myśli Związek. – Przypomina bazę Kordon. W zonie
czegoś takiego nie ma. Wiecie gdzie jesteśmy? – zapytał.
- Wyjrzyj przez okno – zakasłała, wskazując miejsce z
którego do pomieszczenia wpadało światło, po czym powoli podniosła się na nogi,
podczas gdy on ostrożnie spoglądał w stronę pomarańczowego nieba. - Witamy na
Marsie – dodała.
Zamarł,niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, spoglądając
na marsjańskie niebo i znajdujący się tam pejzaż. Przeżywał to, co ona nie tak
dawno temu, choć podróż po zonie i nieznanym powinna go przygotować na
spotkanie z obcą planetą. A może i nie, tego spodziewać się nie mógł. Odwrócił
się od okna i opadł, opierając się plecami o ścianę. Dotknął rany na swojej
głowie.
- Mars – rzekł zdumionym głosem. – Niesamowite.
- Wygląda jak baza Krasnaja Zwiezda – powiedziała,
rozpoznawszy wcześniej charakterystyczne wnętrze pomieszczenia obiektu, w
którym wcześniej przebywała. – Musimy uważać. Był tu specnaz, musimy odnaleźć
marines i…
- Marines? –zapytał. Pokręcił głową. –
Zaatakowaliście Marsa imperialiści, a ja mam ci pomagać? – skrzywił się z
wyraźną goryczą. Satya nagle zrozumiała, że on po prostu nie ma pojęcia co
robić, straciwszy z oczu cel, na którym był skupiony, z niezachwianą
lojalnością wobec swoich zasad i przekonań. A także, że przecież ma przed sobą
żołnierza Związku, jej wroga, który wrócił na swoje terytorium. Patrzyła na
niego wyczekująco, jednak on z jakiegoś powodu nie poruszał się, jakby nie
mogąc podjąć decyzji.
- Uciekł mi – powiedział. – Nie wiem co ten szaleniec
jeszcze jest w stanie zrobić. Nie mam już jak go powstrzymać.
- Czemu tak nienawidzisz generała? – zapytała.
- Widziałaś co zrobił? – warknął. – Od początku
miałem rację, on jest szaleńcem, który zniszczy wszystko, by osiągnąć swój cel.
- Nie wiesz tego – zaprotestowała. – Nie będę go
bronić, nawet jeśli posłużył się nami aby sprowadzić i zaatakować Zjawę Cienia,
ale sam mówił, że stanowi zagrożenie…
- Nie – przerwał. – Oni wszyscy kryją się za
frazesami, opowiadają różne rzeczy, chcąc tylko jednego. Spotkałem na swej
drodze kogoś takiego, kto miał ten sam cel i dążył do niego nie bacząc na
konsekwencje. Ten jest jeszcze bardziej szalony, na wielu płaszczyznach zatruł
ludziom umysły szykując ich na wojnę z moim krajem w imię swych przekonań. By wszcząć
nieograniczoną wojnę, posługując się siłami, których nie rozumie. Dlatego ją
zaatakował.
- O czym mówisz? – nie rozumiała.
- Koniec końców wszyscy chcą tego samego – odparł z
goryczą. – Mocy, która da im władzę. Chcą ją przejąć i zrozumieć. Specnaz, Kompleks,
generał, wy, pewnie ktoś jeszcze.
- Jakiej mocy?
- Mroku! – wybuchnął. – Wszyscy chcą posiąść moc,
która stoi za zoną i ją wykorzystać, by pokonać swoich wrogów.
- Przecież ta siła…
- Nie zaprzeczajcie – rzekł oskarżycielsko. –
Przecież wy również po to przylecieliście, nieprawdaż? Sama mówiłaś, ukraść
wiedzę o ciemnej materii, jak myślisz z jakiego powodu najechaliście teren
mojego kraju?
- To nie tak…
- Nie? W takim razie po co wysłano oddział wojska? Po
to aby poszerzyć wiedzę naukową? Chcecie tego samego, nawet jeśli ty nie chcesz
tego przyznać!
Nie znalazła odpowiedzi na jego słowa. W końcu
właśnie po to ją wysłano, od początku traktując przedmiotowo, nawet jak się
okazało dla Everetta była tylko narzędziem prowadzącym do celu. Do zdobycia władzy
nad niezrozumiałą siłą, niszczącą całe połacie świata. Nagle poczuła się winna,
Walter miał rację. Nie dało się ukryć, ze przyleciała tutaj wraz z oddziałem
marines, którego ostatecznym celem było zniszczenie tej bazy, zgodnie ze swoimi
kanonami prowadzenia wojny, wymagającej niszczenia w sieci relacji wzajemnych
obiektów przeciwnika.
- Rdzeń! – przypomniała sobie nagle. – Musimy się
stąd wydostać!
- Co takiego?
- Baza zostanie zniszczona, uszkodzono elektrownię
aby wywołać wybuch atomowy – zawołała zrywając się na nogi. Uświadomiła sobie,
że Walter nie posiada skafandra i skazany jest na pobyt w bazie, a co za tym
idzie w jego wypadku wynik równania, mógł być tylko jeden. Nie miał jak się
stąd wydostać. Na razie musiała jak najszybciej odnaleźć marines. Podbiegła do
okna, by sprawdzić czy „Lincoln” wciąż jeszcze jest na pasie, przypominając
sobie jednocześnie, że przecież został uszkodzony, a major Gow chciał opanować
prom specnazu.
„Lincoln” wciąż tam był, znajdując się na pasie
startowym, nie było żadnego innego pojazdu. Ze zdumieniem stwierdziła, iż nie
był odwrócony, wciąż sterczał tyłem od pasa startowego, choć przecież
pamiętała, że piloci zdążyli przygotować go do startu. Nie dostrzegała tam
także żadnego innego statku. Niebo było czyste, jak w chwili lądowania, nie
dostrzegła na nim ani jednej chmury, nie widać było płonących gwiazd
spalających się w atmosferze. Daleko na horyzoncie widniał wąski pasek odległej
burzy piaskowej. Od strony pasa przemieszczały się ludzkie postacie,
rozproszone w dwóch rzędach, podskakując
zabawnie. Stała przez ułamek sekundy w oknie nie rozumiejąc na co patrzy, aż
nagle przyszło zrozumienie. Cofnęła się, widząc jak postacie się rozpraszają.
- To niemożliwe – powiedziała, po czym nagle ocknęła
się, rzucając biegiem do drzwi. – Uciekamy!
Walterowi nie trzeba było powtarzać dwa razy, w
przeciwieństwie do niej nie zadawał pytań, mimo odniesionych ran, poderwał się
na nogi i popędził za nią, chwytając zawór otwierający drzwi, które otworzył.
Wpadli w korytarz, a ona zatrzasnęła za sobą wejście i popędziła naprzód.
Chwilę później rozległ się huk i wszystko się zatrzęsło, ze ścian posypał się
pył. Światła zamigotały. Spojrzała na trzymany w ręku hełm, uświadamiając
sobie, że chyba wpojono jej wystarczająco głęboko, aby cały czas miała go przy
sobie. Dyszała ciężko, nie przerywała jednak biegu, dopóki nie przeszli przez
kolejne drzwi do pomieszczenia. Tam wreszcie się zatrzymała i założyła hełm na
głowę.
- Co się dzieje? – zapytał Walter, zamykając za sobą
kolejne przejście.
- To przecież niemożliwe – zdołała jedynie
odpowiedzieć.
- Kto do nas strzelał? – zażądał wyjaśnień, opierając
się dłonią o ścianę. Krew na jego głowie zasychała na krótkich włosach. – To
był pocisk z granatnika.
- Marines – odparła.
- Twoi ludzie do nas strzelają?– zapytał, po czym
nagle z sarkazmem dodał – Znam to.
- Nie rozumiesz – odparła. – Jesteśmy wcześniej.
- Co?
- Marines dopiero zajmują bazę. „Lincoln” właśnie
wylądował, jeszcze nie weszliśmy do środka, nie rozpoczęliśmy transmisji danych
– powiedziała. – Strzelili bo zobaczyli ruch w środku, to byliśmy my!
- Jak to wcześniej?
- Ja jestem na zewnątrz w promie, czekam aż wejdą do
środka – powiedziała. – To niemożliwe. Cofnęliśmy się w czasie. To niezgodne z
prawami fizyki. Nie mogę przecież zajmować tej samej superpozycji…
- Skończ już z fizyką i wyrzuć ją sobie do kosza –
powiedział. – Jesteśmy w zonie, ta baza jest w zasięgu zmiennej, tak? Tu nic
nie obowiązuje. Muszę znaleźć jakąś broń.
Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. To co się właśnie
działo i co widziała wykraczało poza wszelkie ograniczone próby zrozumienia
stref anomalii z punktu widzenia fizyki kwantowej oraz wyjaśnień generała. Nie
można znaleźć się przed punktem zerowym stożka światła nawet w myśl odrzuconego
modelu Einsteina, więc jak…
- Chodź! – zawołał.
Miał rację, nieważne co tu się działo, musieli gdzieś
się ukryć. Marines najpierw będą strzelać, potem zadawać pytania. Z punktu
widzenia fizyki sprawa, była jeszcze bardziej skomplikowana, a o ile pamiętała
implikacje teoretycznych podróży w czasie, nie powinna ich spotkać. Choć z
drugiej strony nie miała pojęcia co się wydarzy, skoro w ciągu ostatnich godzin
otrzymała wyjaśnienia leżące poza poziomem jakichkolwiek możliwości w świetle
obowiązującej wiedzy fizycznej. Jeśli w tym, co mówił generał był choć cień
prawdy, znalazła się po prostu w innym rejonie czasoprzestrzeni. Z drugiej
stronie nie było tu aspektów, płaszczyzn, najwyraźniej hiperpozycje deformowała
rodząca się dopiero multiniestałość.
- Tak. Chodźmy, będziemy bezpieczni w budynku C, tam
nie atakowaliśmy – powiedziała. Nagle uświadomiła sobie coś jeszcze – Skoro my
tu jesteśmy, może jest również generał. I Zjawa Cienia, ja ją tu spotkałam. Za
jakieś dwie godziny. I te czerwone światła. Też mogą tu być.
Spojrzał na nią krzywo.
- Mam nadzieję, że go tu znajdę – powiedział.
- Gdzie on się podział? Zniknął razem z tą Zjawą –
zauważyła przemieszczając się za nią przez kolejny korytarz, prowadzący jak
miała nadzieję do łącznika. Musieli tam dotrzeć przed przybyciem marines, tego
jednego była pewna, choć sama do końca nie wiedziała dlaczego. Multiniestałość
w bazie rozpadła się do reszty, wcześniej jedynie czas płynął inaczej w
rozmaitych miejscach, teraz jego synchronizacja całkowicie się rozpadła. Nie
próbowała nawet tego zrozumieć.
- Nie mam pojęcia – pokręcił głową. – Muszę przyznać,
że porwał się na coś, o czym nie pomyślałby nikt. Dopaść Ciemną Panią…
Najpotężniejszego z tworów zony.
- A te czerwone światła?
- Nie mam pojęcia czym były – odparł. – Nie spotkałem
nigdy czegoś takiego. Są przerażające.
Błyszcząca czerwona śmierć. Znowu ujrzała ją przed
oczami.
Zamilkł gdy podeszli do kolejnych drzwi i otworzyli
je. Z pomieszczenia przed nimi błysnęło fioletowym światłem, a w środku czekały
na nich czterorękie stwory. Zaskoczenie było kompletne. Nie mieli żadnej szansy
czegokolwiek zrobić, w ciasnej przestrzeni bazy momentalnie wykorzystały swa
przewagę, chwytając się niczym małpy elementów wyposażenia. Było ich kilka i
dostrzegły ich pierwsze, Walter nie miał nawet czym strzelić, a Satya została
chwycona i pociągnięta do środka, przerzucona do kolejnego z nich i pogrążyła
się po raz kolejny w fiolecie.
Trzymana była mocno, nie mogła się poruszyć, a gdy
próbowała się szarpać, uścisk zaciskał się mocniej. Wreszcie zaprzestała walki,
gdy miejsce fioletu zastąpiło jasne światło, oślepiając ją zielonym rozbłyskiem
prosto w oczy. Tym razem nie dostrzegła nad sobą nieba.
Znalazła się w pomieszczeniu, którego sufit był
wysoki i odległy, skąpanym w poświacie zielonych lamp. Dwie istoty nieporadnie przemieszczając
się na rękach wyniosły ją ze źródła fioletowego światła, wirującego i
pulsującego tuż za nią wewnątrz czegoś w rodzaju okręgu, choć dużo lepszym
słowem jak stwierdziła byłby portal. Wynurzyły się z niego kolejne, niosąc
szarpiący się pakunek, którym okazał się Walter. Po chwili oboje zostali
puszczeni wprost na podłogę, a w ich głowy skierowane zostały lufy czegoś, co
przypominało jej broń. Długie palce na spustach trzymały istoty o podłużnych
pyskach, z wydłużonymi oczami, za plecami których dostrzegła najdziwniejszą
menażerię, jaką kiedykolwiek widziała. Przesłonił ją stający tuż przed nią
niewielki człowieczek z twarzą przesłoniętą chirurgiczną maską. Odwrócił się do
grupy odzianych podobnie do niego i zawołał coś do podobnych mu ludzi, stojących
na podeście, gdzie znajdowały się jakieś urządzenia. Ton jego głosu wyrażał
zdziwienie, a Satya uświadomiła sobie, że posługuje się językiem, który już
kiedyś słyszała. Po chwili skojarzyła sobie, że jedynym miejscem, gdzie mogło
to nastąpić był MIT, Boston Massachusetts, uczelniana zbieranina
najinteligentniejszych spośród uciekinierów z różnych stron świata. Konstatacja
ta przerodziła się w zdumienie, nim mogło nadejść zrozumienie, została
pochwycona przez masywną istotę trzymającą wcześniej broń. Bezceremonialnie
wzięła ją jedną ręką i skierowała się w stronę miejsca, gdzie Satya dostrzegła
leżące ciała z napisem CCCP na skarafandrach.
- Nie! – zawołała. – Nie!
Idący obok człowieczek machnął ze zniecierpliwieniem
ręką.
- Ty się uspokoi – powiedział. – Twe myśli będą
wydrenowane, nie boli – jego angielski był mocno niepoprawny i nie miała
pojęcia czy dobrze go zrozumiała. Ale wydźwięk tych słów sprawił, że zaczęła
krzyczeć jeszcze bardziej. Nie była jednak w stanie się wyrwać.
Wówczas rozległ się huk, a niosący ją stwór zachwiał
się. Z jego głowy trysnęła krew, gdy pojawiła się w niej dziura. Stwór opadł na
kolano, wypuszczając Satyę, zaryczał nerwowo. Rozległ się kolejny dźwięk, który
zidentyfikowała jako strzał, a potem następny. Z balustrady otwarto ogień z
karabinu snajperskiego. Gdy uniosła głowę zobaczyła jak ciało masywnego
przeszywają pociski. Mały człowieczek uciekał, zaś inne masywne stwory
podrywały się, łapiąc za swą broń. Przeturlała się szybko, gdy wokół niej
śmigać zaczęły kolejne kule, kierując w stronę ściany, by jak najszybciej zejść
z linii ognia.
Zobaczyła jak nieopodal Walter wyprowadza właśnie
kopnięcie w potężnego stwora, który wcześniej go trzymał, usiłując wyrwać mu
broń. Istota broczyła obficie krwią, lecz kule zdawały się nie wyrządzać jej
wielkiej szkody, część pocisków zwyczajnie rykoszetowała odbijając się od jej
skóry. Ryczał gniewnie, nie pozwalając wyrwać sobie czegoś, co wyglądało na
karabin, machnął ręką posyłając Waltera w kierunku ściany, o którą tamten
uderzył i osunął się nieco zamroczony. Do stwora podbiegały kolejne,
spoglądając w górę, w kierunku z którego padały strzały, gdzie znajdowało się
coś w rodzaju galerii. Oderwał się stamtąd ciemny kształt i zeskoczył w dół, z
łomotem uderzając o podłogę. Nadzieja kiełkująca w sercu Satyi zamarła, ujrzała
bowiem żołnierza w potężnej zbroi bojowej, dużo większej od hardimana, ze
znakiem czerwonej gwiazdy. Uniósł rękę i otworzył ogień z potężnego działka,
które zaczęło siec wszystko co znajdowało się między nim a portalem na strzępy.
Znajdujące się tu stwory poleciały do tyłu, jednak jak się okazało to nie
wystarczyło by je powstrzymać, mimo iż ich ciała rozrywały kolejne kule,
usiłowały się podnieść. Żołnierz widząc to uniósł drugie ramię i zaprzestał
strzelania, zamiast tego uaktywnił długi i skoncentrowany strumień ognia, który
podpalił istoty.
Gdzieś za jego plecami wybuchło coś, co Satya po
wydarzeniach ostatnich godzin rozpoznała jako pocisk z granatnika, jednak
eksplozja nie powstrzymała masywnej istoty pędzącej w kierunku rosyjskiego
żołnierza. Wskoczyła mu na plecy, przewracając go masą swego pędu, a następnie
swymi rękami uderzać poczęła miarowo w jego głowę. Żołnierz przewracając się
skierował strumień ognia w bok, w kierunku podestu, podpalając znajdujących się
tam niewielkich ludzi. Satya odzyskała zdolność ruchu i zaczęła odczołgiwać się
jak najdalej stamtąd, oddalając się w chwili gdy stwór przerwał miarowe walenie
głową w hełmie, chwycił ją oburącz i przechylił do tyłu, łamiąc z trzaskiem
kark. Nie zdążył zrobić nic więcej, bowiem został właśnie trafiony w sam środek
głowy i strzał ten posłał go w tył. Gdy usiłował się podnieść, padły kolejne
strzały.
Satya dostrzegła, iż w głębi pomieszczenia stwory
przegrupowały się, ustawiły w linii i wydawały się być odporne na odbijające
się od nich pociski. Uniosły swoją broń i zaczęły strzelać. Rozległ się huk
wystrzałów, a pociski zaczęły trafiać w galerię, skąd strzelali walczący.
Wyleciał stamtąd granat, upadając obok istot, po czym pomieszczenie utonęło w
rozbłysku wyładowań elektrycznych. Stwory padły na podłogę, a ich ciała zaczęły
podrygiwać w drgawkach. Skutek był jeszcze jeden, przez pomieszczenia przeszły
snopy iskier, tryskając z rozmaitych kabli, a z sufitu zjeżdżać zaczęły
metalowe kurtyny. Potężna przesłona opuszczała się powoli by, odciąć główne
pomieszczenie, zaś inne ze zgrzytem po obu stronach przesuwały się by oddzielić
galerię od reszty budynku. Znajdujący się tam żołnierze nie czekali, z
balustrady opadały liny, a po chwili osłaniani ogniem znajdujących się na górze
zaczęli spuszczać się po nich ludzie w skafandrach. Po dotknięciu podłogi
turlali się pod ściany, strzelając do dalszej części pomieszczenia, gdzie
rozmaite istoty usiłowały się przegrupować. Po chwili metalowa przesłona opadła
z trzaskiem odcinając ich od reszty hali.
Zapadła cisza. Na ile Satya potrafiła się zorientować
wszyscy przestali strzelać, gdy rozejrzała się ujrzała leżące ciała masywnych
stworów, dogasające szczątki ludzi z maskami na twarzach. Czuła smród palącego
się mięsa, a żołądek podchodził jej do gardła. Gdyby nie fakt, iż ostatni raz
jadła wiele godzin temu na pokładzie „Von Brauna”, zaczęłaby wymiotować.
- Satya Nayada! – ktoś do niej podszedł, a ona
rozpoznała w nim Coertzeego. Nim zdążył powiedzieć więcej, obok pojawił się
Kowalski.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
Satya usiłowała zdekodować rzeczywistość w postaci
żołnierzy z napisem NASW na skafandrach, oraz sylwetkami z oznaczeniami
czerwonej gwiazdy znajdującymi się z drugiej strony, rozpraszającymi się po
pomieszczeniu.
- Rosjanie! – zawołała, a widząc że obiekty nie
wchodzą we wrogą relację wzajemną zapytała: - Co tu robicie razem z Rosjanami?
- Właśnie Kowalski, powiedz nam kurwa, co my tutaj
właściwie robimy? – rozpoznała gniewny głos Baumannna.
Nim ktoś zdążył odpowiedzieć, za plecami Coertzeego
dostrzegła mijającą ich postać w skafandrze z napisem CCKP, która nabrała
rozpędu i podbiegła do podnoszącego się z ziemi Waltera. Z całej siły
wymierzyła mu kopnięcie, a on zaskoczony poleciał do tyłu. Satya krzyknęła, a postać
uniosła kolbę karabinu do ciosu, po czym zawahała się i wycelowała w jego
kierunku lufę, przykładając ją do jego głowy.
- Powinnam cię zabić zdrajco, tu teraz i na miejscu!
– rozległy się słowa pełne wściekłości wykrzyczane po polsku.
Wygenerowało to dodatkowy ruch w pomieszczeniu,
Kowalski nagle przycisnął Satyę do ziemi, zasłaniając ją i celując w kierunku
kobiety. Dostrzegła jak marines rozpraszają się, a sylwetki Rosjan gwałtownie
zmieniają pozycję, a wszyscy zaczynają do siebie celować. Coertzee gwałtownie
usuwał się ze środka pomieszczenia, by nie znaleźć się na linii strzału.
Walter i kobieta zdawali się być tego nieświadomi.
Kolanem dociskała jego gardło do posadzki, pozostawiając mu niewiele swobody,
wciskając mu w twarz lufę karabinu.
- Może powinnaś, obiecałaś mi to – odpowiedział.
- Wiesz co uczyniłeś? – warknęła.
- Satya mi powiedziała – odpowiedział.
Kobieta przycisnęła lufę do jego głowy mocniej.
- Nie zmieniłeś się.
- Jesteś starsza – stwierdził. – Co ci się stało?
- Ta blizna to twoja sprawka.
- Towarzysko Budzyńska! – krzyknął Kowalski, nie
mając pojęcia o czym rozmawia kobieta. Satya także nie zrozumiała tej
konwersacji, pojęła jednak, że musi ją coś łączyć z tym polskim żołnierzem.
Widoczne było to aż nazbyt dobrze w napięciu panującym między nimi. Kobieta
popatrzyła w kierunku kaprala, a przez uniesioną osłonę hełmu błysnęły jej
zielone oczy.
- Koniec rozejmu? – warknął kapral.
Budzyńska przez chwilę milczała.
- Gruszawoj! –zawołała. – K’mnie! – spojrzała znowu
na Waltera. – Masz szczęście, że jesteś mi potrzebny. Na razie zamknij się i
nic nie mów.
- Gdzie jestem? – zapytał mimo to, a wówczas uderzyła
go z całej siły drugą ręką zaciśniętą w pięść, posyłając go na ziemię. Cofnęła
się.
- Spokojnie, kapralu – przeszła na angielski. – Nie
zamierzam do was jeszcze strzelać. Po prostu biorę to co moje.
- Co takiego?
- Ta kobieta pochodzi z waszego oddziału, to dla mnie
jasne – kiwnęła głową w stronę Satyi. – Ale ten mężczyzna jest obywatelem
ludowej związkowej republiki poszukiwanym od kilku lat za liczne przestępstwa.
Tym bardziej, że znalazł się w bazie z siłami przeciwnika. To żołnierz wrogiej
wam armii. Nie macie do niego praw.
- Ale… – zaczęła Satya, lecz Kowalski ją uciszył.
- Nie teraz – patrzył na Budzyńską i dał pozostałym
sygnał, by opuścili na razie broń.
Gruszawoj podbiegł do Budzyńskiej, która zaczęła
wyjaśniać mu po rosyjsku.
- Lejtnancie. Ten mężczyzna musi pozostać żywy,
poszukiwany jest z polecenia najwyższych władz komunizmu rewolucyjnego.
- Kto to jest, towarzyszko major?
- Niech wystarczy wam, że interesuje się nim
osobiście marszałek Sierow. Musi trafić do Akwarium – na dźwięk ostatniego
słowa Gruszawoj wyraźnie pobladł. – Uważajcie na niego, to doskonale wyszkolony
żołnierz zwiadu. Możecie go nieco uszkodzić, jeśli spróbuje stawiać opór, ale
nie możecie go zabić. Jeśli spróbuje do was cokolwiek powiedzieć, obetnijcie mu
jakąś część ciała. Zrozumieliście?
- Tak jest, towarzyszko major!
- Słyszeliście, Walter? – spojrzała w dół, na
mężczyznę, który splunął krwią, po otrzymanym ciosie. – To chyba jasne, prawda?
Wracasz do domu, nawet jeśli nie do końca rozumiesz sytuacji w jakiej się
znalazłeś, wszystko się z czasem wyjaśni. Jedyną osobą, z którą będziecie
rozmawiać będę na chwilę obecną ja. I kiedy wydam wam polecenie, wykonacie je
bez wahania, czy to jasne? – pochyliła się ku niemu. – Zrozumiałeś?
Patrzyli sobie prosto w oczy, po czym ku zaskoczeniu
Satyi Walter pokiwał głową. Zupełnie jakby w słowach tamtej kryło się coś
więcej.
Kowalski był już obok Budzyńskiej.
- Co do cholery wyczyniacie? –warknął.
- Zapewniam nam przyszłość – odparła. – Uspokoiliście
się już kapralu? Mówiłam, że to nie wasza sprawa.
Gruszawoj chwycił bezceremonialnie Waltera, prowadząc
w kierunku swoich ludzi. Satya zorientowała się, że jedynie ona zrozumiała jej
słowa, a marines wciąż celowali do Rosjan. Poderwała się.
- Co tu się dzieje? – zawołała. – Gdzie my właściwie
jesteśmy?
- Właśnie, towarzyszko major – rzekł głośno Kowalski.
– Kiedy zamierzaliście nam powiedzieć, że doskonale wiecie kto jest naszym
przeciwnikiem? Kiedy mieliście zamiar wyjawić, że znaleźliśmy się w bazie
Kolektywu?
Budzyńska nie wydawała się speszona.
- To prawda. Naszym wrogiem są maoiści.
Informacja ta zdawała się nie zrobić żadnego wrażenia
na pozostałych żołnierzach, którzy nawet nie drgnęli. Satya zamrugała oczami i
dekodowała wprowadzając przetworzoną informację do zmiennej sieci relacji
wzajemnych Związku i Sojuszu. Kowalski był wściekły.
- Poznaj major Budzyńską z GRU i jej oddział speznazu
– powiedział. – Programowo nie mówi prawdy i prowadzi gierki na niebo wyższym
poziomie niż Coertzee. A ty agenciku nie zorientowałeś się, co się tu dzieje?
Naprawdę wszystko to musiał odkryć tępy kapral?
- Co więc się dzieje? – zapytała.
- Usiłowała mi wmówić, że przylecieli tutaj, bo załoga
bazy wezwała ich na pomoc, gdy zaczęliśmy atakować Marsa. Ale przecież SOS
zostało nadane przed naszym przybyciem. Tylko, że wtedy nie mogli wiedzieć, co
będzie naszym celem. Krasnaja Zwiezda już wtedy była atakowana. Major Gow nie
mógł zrozumieć, dlaczego przysłali specnaz, a nie Kosmarmię. Właśnie dlatego,
nie z naszego powodu, lecz Kolektywu. Może wyjaśnicie teraz co to za fioletowe
światła i skąd my się tu właściwie wzięliśmy?
- Gdzie major Gow? – zapytała Satya.
- Nie żyje. Podobnie Malarkey, O’Hara i Apone – wciąż
był wściekły. – I chyba pora, żeby pomścić ich śmierć.
- Kapralu, ponoszą was emocje… - wtrącił Coertzee.
- Jeszcze jakaś dobra rada? Od kiedy pojawił się
specnaz wydajesz się mocno zagubiony agencie – zaatakowal go Coertzee. – Nie
byłeś nawet w stanie niczego rozgryźć, a jeśli tak to nie uznałeś za stosowne
się z nami podzielić, jedyne co potrafisz to doradzać, abyśmy do nich nie
strzelali. Do kurwy nędzy, nie miałem jeszcze do czynienia z czteroręczną
wersją Ochotników, ale te duże to były ich jednostki bojowe, takie jak w
Australii.
- Kapralu. Macie całkowitą rację – powiedział uspokajającym
tonem Coertzee. – To Kolektyw. I gratuluję wyciągnięcia wniosku, faktycznie
wpakowaliśmy się w środek jakiegoś starcia między Kolektywem a Związkiem.
- Proszę, może wykombinowałeś czym są te fioletowe
światła i dlaczego te stwory są odporne na ich pociski? – jego złość nie
opadała.
- To coś w rodzaju skrótu fotonowego przez przestrzeń
– wtąciła Satya. – Przenoszą do innych miejsc.
Kowalski spojrzał na nią, jakby chciał podnieść głos,
po czym się powstrzymał.
- Inne miejsca? – zapytała Budzyńska.
- Byłam w zonie – odparła, celowo używając słowa
znanego tamtej kobiecie, która nieco ją przerażała. Szrama biegnąca poprzez
twarz widoczną w hełmie nadawała jej groźny wygląd.
- Nie rozmawiaj z nią – wtrącił Kowalski, po czym
spojrzał na tamtą. – Wypieprzaj stąd Rosjanko. Co jeszcze przed nami ukryłaś?
- Powiedzcie mi kapralu, co byście pomyśleli, gdyby
waszą bazę zaatakowali maoiści, odporni na waszą broń? – przysunęła się bliżej.
– Wysłano posiłki z najbliższej bazy. A potem desant specnazu. Tylko, że
jednocześnie na orbicie pojawił się statek, a bazę zajęli marines. Wniosek
byłby prosty. Sojusz zawarł przymierze z Kolektywem.
- Wiecie co? Wszyscy jesteście pieprznięci – mruknął
kapral.
- Nie trzeba było otwierać im przejścia i tworzyć
anomalii – powiedział Coertzee.
- Nie otwieraliśmy – odparła.
- Więc to oni je otworzyli, dlatego nad waszą bazą
pojawiła się ciemna materia – skojarzyła Satya. Popatrzyła na portal – To
trochę jak dystorsje grawitacyjne – powiedziała. – Oni tworzą tu
multiniestałości, by załamać przestrzeń i przejść na skróty. Tylko, że te
anomalie prowadzą w inne miejsca. Tego nie przewidzieli.
- Naukowiec? – domyśliła się Budzyńska. – Bo
żołnierzem nie jesteście. Więc gdzie byliście w zonie? – w jej pytaniu kryło
się coś drapieżnego. Zapytaj Waltera, chciała odpowiedzieć Satya, lecz
powstrzymała się, napięcie panujące wokół było wyraźnie zbyt duże. Myśli Satyi
biegły już innym trybem.
- Są odporne tylko na ich na pociski?
- Sama widziałaś – wzruszył ramionami Kowalski. –
Nasze przebijają je bez problemu. Ich kałasznikowy nie dają rady.
- Inna prędkość wylotowa? Rodzaj naboju? –
zastanawiała się. – Nie znam się na tym. Może gęstość molekularna? – nagle
zmroziło ją. – Są przystosowane do konkretnej broni. Do waszych kałasznikowów.
- Tak – potwierdziła spokojnie Budzyńska.
Satya nagle wszystko zrozumiała.
- Kowalski, te istoty zaadaptowały się do walki z
taką bronią – powiedziała. – Dlatego są odporne… One zostały zaadaptowane by
nie groziły im te pociski, to standardowa broń Rosjan, tak? Teraz rozumiem, te
cechy o których mówił, kuloodporność, ręce dające przewagę na niewielkiej
przestrzeni…
- Kto mówił? – zapytała Budzyńska, lecz Satya ją
zignorowała. Popatrzyła na Kowalskiego.
- Kolektyw zyskał nie tylko zdolność generowania
anomalii grawitacyjnych – powiedziała. – To dopiero początek. To są Ochotnicy Qing,
zyskali dostęp do mocy, o której mówił, kontrolują stałe fizyczne i adaptują
swoje ciała. Panują nad Ciemną Materią. Nad Mrokiem.
- Znacie to słowo od Waltera? – natarła Budzyńska.
Satya nie odpowiadała. Implikacje tego, co właśnie
sobie uświadomiła, były dla niej przerażające. Generał miał rację, gra toczyła
się o panowanie nad mocą zmieniającą świat. Kolektyw w niej wygrywał, Związek
dawno to zrozumiał, a Sojusz pozostał w tyle. Everett pragnął jedynie
zrozumienia, nie zdając sobie sprawy do czego prowadzi. Ale taka moc w ręku
szaleńców, którzy zaczynają zmieniać w nieznany dla nikogo sposób grawitację, a
skończyć mogą na unicestwianiu całych miast poprzez generowanie
multiniestałości… Chryste. Popatrzyła na Budzyńską.
- Co robiliście w tej bazie? – zapytała. – Oni nie
zaatakowali was bez powodu, robiliście coś z ciemną materią. A oni was
zaatakowali, prawda?
- O czym mówisz? – zapytał Kowalski.
- Masz rację, wpakowaliśmy się w sam środek walki
Związku z Kolektywem – powiedziała. – Dlatego tu przylecieli, ponieważ Krasnaja
Zwiezda została zaatakowana przez specjalnie przystosowanych żołnierzy
Kolektywu, którzy chcieli ich z jakiegoś powodu powstrzymać. Nie mam pojęcia co
robili, ale efektem tego była na pewno anomalia.
- Świetnie – warknął z tyłu Baumannn. – Jeszcze jeden
powód by się ich wreszcie pozbyć.
Budzyńska westchnęła.
- Dobrze, niech wam będzie. Kilka dni temu naszym
naukowcom udało się stworzyć pierwszą stabilną i kontrolowaną anomalię.
- A wszędzie gdzie jest anomalia oni mogą otworzyć
przejście – Satya wskazała na leżących Ochotników. – Więc spadli wam na głowy i
postanowili to wykorzystać. A my władowaliśmy się prosto w środek tego
wszystkiego.
- Skoro wiemy już, że wpadliśmy w gówno, to może
wymyślmy się jak z niego się wydostać? – zaproponowała Vasquez.
Nim kolejna osoba zdążyła coś powiedzieć rozległ się huk,
a potem kolejny. Metalowa zasłona zadrżała, gdy spadały na nią kolejne
uderzenia, a dźwięki zlewały się w jeden.
- Nasi przyjaciele wrócili – Di Stefano skierował w
tamta stronę swój ciężki karabin. – Powiedziałbym, że z młotami kowalskimi.
- I zapewne teraz dysponują przewagą ogniową –
zauważył Jackson.
- Pora pomyśleć o jakiejś drodze ewakuacji –
zaproponowała Vasquez.
- Dokąd? – nie wytrzymał Baumann. –Z przodu mamy
wroga.
- Dobrze, że przynajmniej strzela zwykłymi pociskami
– mruknął Di Stefano.
Do czasu, pomyślała Satya. Dopóki nie przystosują
kolejnych żołnierzy, mogących stanąć na wprost wojsk Sojuszu.
- Co jest za nami? – zapytała Budzyńska łapiąc Satyę
za ramię. Wyrwała się szybko, a tamta nie próbowała jej trzymać. Wskazywała na
fioletowy portal.
- Mars. Ale… w stanie multiniestałości czasowej. Tam
jest wcześniej.
- Wcześniej?
- Nie mam pojęcia jak to możliwe. Kiedy nas złapali,
marines dopiero wkraczali do bazy – wyjaśniła Satya. – Przez okno zobaczyłam
jak atakują chwilę po wylądowaniu „Lincolna”, a potem strzeliliście
granatnikiem – spojrzała na Kowalskiego.
- Masz swoją Zjawę Cienia – prychnęła Vasquez w
stronę Devereaux.
- Wiem, co widziałam – powiedziała tamta.
- Widziałaś mnie – zapewniła Satya. – Nie Ciemną
Panią.
- Kogo?
- Oni ją tak nazywają – wskazała na Rosjan. – Ona
istnieje, widziałam ją. Ale… nie sądzę, żebyśmy musieli się jej obawiać – przed
oczami stanął jej znowu potworny wrzask tej niepojętej istoty. – Generał Mrok
ją zaatakował.
- Kto taki? – Budzyńska podniosła gwałtownie głos.
Satya spoglądała na nią w zdumieniu, słysząc w jej głosie gwałtownie skrywane
emocje.
- Zapytaj Waltera – poradziła wreszcie. Jednak gdy
tamta wbiła w nią spojrzenie swych zielonych oczu, nie była w stanie go
wytrzymać i odwróciła głowę, kapitulując.
- Zapytam, bądźcie pewni – odpowiedziała kobieta. – A
on mi wszystko powie. Mam swoje sposoby i uwierzcie mi, mam z Walterem nie
wyrównane dawno rachunki, więc nie będę się powstrzymywać – Satya słyszała w
jej głosie jakby osobistą urazę. Jakby Walter osobiście zadał jej jakiś ból.
Cofnęła się, gdy Budzyńska skierowała się w kierunku Gruszawoja.
- Kowalski, musimy uwolnić tego człowieka z ich rąk –
powiedziała.
- Satya, sytuacja jest już wystarczająco spieprzona –
odpowiedział zmęczonym głosem. – Nie zamierzam poświęcać ludzi, by uratować
jakiegoś Rosjanina.
- To nie Rosjanin – odpowiedziała. – On jest powodem
dla którego tu przybyliśmy. To jego imię wysyłała ciemna materia z tej bazy.
- Co? – wyjaśniła mu, przypominając sobie, że nie
mógł tego wcześniej słyszeć. Po chwili zastanowienia odparł: - Jakiś podstęp
Związku albo Kolektywu.
- Nie – pokręciła głową. – Nie wiem dlaczego, ale on
jest odpowiedzią, której szuka Everett.
- Och, świetnie – jęknął Baumannn. – Teraz jeszcze
ciągnijmy ze sobą jakiegoś Ruska, twoje niedoczekanie…
- Kto to właściwie jest? – zapytał Coertzee,
przypominając o sobie, będący dotąd statystą w toczonych rozmowach. – Może to
Kolektyw nadawał jego nazwisko?
- Nie mam pojęcia. Ale jego nazwisko nas tu
sprowadziło i jest z tym wszystkim powiązane. Musimy go zabrać – powiedziała
stanowczo, spoglądając na to co robią tamci, którzy właśnie zdejmowali ze
swojego martwego kompana zbroję. Budzyńska podeszła do nich ponownie. Dawało
się odczuć coraz większą nerwowość, a głuche uderzenia się nasiliły. Metalowa
zasłona wyraźnie się wygięła, dając do zrozumienia Kowalskiemu, iż najwyższa
pora zająć pozycję bojową, w której chcieliby zginąć, gdy do środka wtargną
przeważające siły wroga.
- Ruszamy? – zapytała tamta.
- Dokąd?
- Na Marsa – odpowiedziała. – Chyba, że znaleźliście
inną drogę ewakuacji.
- Nie wiemy, czy to jest bezpieczne – powiedział.
- Możemy trafić do zony – uprzedziła Satya. – W
miejsce gdzie… - zawahała się. – Za plecami zostawiliśmy coś, z czym nikt z nas
nie ma szans. Czerwone światło.
- Mimo to, ja i moje ludzie wykorzystamy ten… portal
– powiedziała stanowczo Budzyńska.
Satya nie wiedziała czy nie wylądują w anomalii.
Domyślała się, że Kolektyw otworzył przejście do Krasnajej Zwiezdy, z miejsca,
w którym się znaleźli. Coś jednak poszło nie tak, bo kolejni Ochotnicy,
przystosowani do walki w Krasnajej Zwiezdzie trafiali do aspektów. Tam właśnie
mogli wylądować oni, z drugiej strony pomyślała o tym co może się stać, jeśli
przybędą do bazy, w której napotkają sami siebie. Nie potrzebowała Everetta, by
przeczuwać, że konsekwencje mogą być katastrofalne. Dużo gorsze niż anomalia
jaka rodziła się tam na jej oczach. Jednak nic nie powiedziała. Instynkt
przetrwania brał górę, wszystko było lepsze, niż czteroręczne stwory. Wolała
nie zastanawiać się jaki los czekałby ją gdyby schwytał ją Kolektyw. Rosjanie
wyciągali właśnie martwego żołnierza ze skafandra, który podali Walterowi,
każąc mu go założyć.
- Świetnie, idźcie sobie w cholerę – Kowalski był
wyraźnie zmęczony.
- Oczywiście, że pójdziemy a wy za nami, przecież nie
zostawicie nas chodzących samopas – głos Budzyńskiej był pewny siebie. – Nie
wydaje mi się, żebyście pozwolili na to, prawda kapralu?
- Ależ skąd, pozwalamy, odwróćcie się do nas plecami
i idźcie – zaproponował sarkastycznie Baumannn. Budzyńska zmieniła go zimnym
spojrzeniem.
- Pójdziemy –
poinformowała, po czym skierowała się w kierunku Gruszawoja. Ten pilnował
Waltera zakładającego skafander zabitego specnazowca, podczas gdy jego dwaj
pozostali przy życiu towarzysze mierzyli z kałasznikowów w stojących na wprost
marines. Ci odwzajemniali się tym samym, mając prawie przewagę liczebną.
Coertzee chrząknął, a Kowalski spojrzał w jego
kierunku poirytowany.
- Nie chciałbym niczego sugerować kapralu, ale nie
wiem czy sytuacja pozwala nam pozostać tu dłużej – wskazał na przegrodę, skąd
dobiegał coraz bardziej natarczywy dźwięk uderzeń. – A oni zbyt łatwo chcą nas
tu porzucić.
- Wiem, nie mogę spuścić ich z oka – burknął
Kowalski, wyraźnie rozważający ilu żołnierzy straci jeśli wyda rozkaz otwarcia
ognia. Specnaz wyraźnie zbierał się do wymarszu. Gruszawoj podał Walterowi hełm
nie przestając trzymać go na muszce. Kapral nie był usatysfakcjonowany,
wychodziło mu, iż walkę przeżyje dwóch marines i Coertzee, oraz być może Satya,
z wyłączeniem jego osoby, bo zgodnie z zasadami prowadzenia działań wojennych
należało pozbawić przeciwnika w pierwszej kolejności ośrodka dowodzenia. Myśl o
tym, że Baumannn przejmie komendę wpłynęła natychmiast na jego decyzję. Już
niedługo. Nie teraz. Jakimś cudem odzyskał Nayadę, którą uznał już za straconą,
więc może tej misji jeszcze nie trafił w całości szlag, nawet jeśli tak
wyglądało. Jej powrót był czymś w rodzaju promyczka nadziei.
Dźwięk walenia umilkł i został zastąpiony przez inny
będący przeciągłym warczeniem.
- Zdaje się że mają wiertła – poinformował Jackson. –
Pewnie diamentowe. Nie wiem co to za stop, ale za kilka minut się przebiją.
- Ruszamy – zdecydował Kowalski.
- Jesteśmy pewni, że tego chcemy? – zapytała Vasquez
patrząc w stronę portalu.
- Dokąd ruszamy? – jęknął Baumannn.
- Wyeliminować specnaz – Kowalski rzucił donośnie,
nie zamierzając niczego ukrywać. Budzyńska poderwała już swój oddział i
trzymała Waltera za ramię, w drugiej ręce mierząc doń z pistoletu. Wyraźnie nie
zamierzała czekać, Gruszawoj cofał się powoli za nią, wraz ze swymi ludźmi
patrząc w kierunku marines. Ci podążyli za nimi. Walter zignorował spojrzenie
Satyi, gdy ją mijał, zaś ona usłyszała skierowany do niego głos Budzyńskiej
przepełniony jadem:
- Daj mi tę satysfakcję i spróbuj ucieczki. Zgadnij w
jakie miejsce będę strzelała najpierw.
Nie próbował nawet odpowiadać. Satya była przekonana,
że tych dwoje coś niegdyś łączyło i najwyraźniej nie rozstali się w pokoju.
Nagle kobieta przestała ją przerażać, nie była już zmiennoprzecinkową
pozbawioną uczuć i groźną fanatyczką z wrogiego obozu, za groźnym spojrzeniem
rzucanym przez zielone oczy kryły się uczucia, ich właścicielka była
skrzywdzoną kobietą szukającą zemsty. Walter nie miał najmniejszych szans.
- Za mną – powiedział Kowalski, mijając ją, chcąc
dogonić tamtych. Vasquez także wysforowała się do przodu, by nie zostawiać
specnazu na wysuniętej pozycji. Satya ruszyła w kierunku fioletu, po raz
ostatni rzucając okiem na pozostawianą za sobą salę pełną trupów. Jak zawsze
obudził się w niej naukowiec, przesuwając fakt śmierci i martwych na daleką
pozycję, a przez myśl przemknęło jej, jak wiele mogli się tu dowiedzieć. A
przede wszystkim odkryć jak Kolektyw zdołał zapanować nad tajemnicą stref
anomalii, zacząć wykorzystywać multiniestałości do zmian stałych fizycznych
takich jak grawitacja, czy przede wszystkim transformacja własnych ciał. To, co
widziała w sali wskazywało na jakieś połączenie technologii z biologią, choć
nie była tego w stanie jednoznacznie stwierdzić. Możliwość panowania czy też
ukierunkowania takiej siły znajdowała się poza jej wyobrażeniem, Everett miał
rację niepokojąc się prostą zdolnością generowania anomalii grawitacyjnych,
wykraczające poza ich zrozumienie. Z drugiej strony zapewne to samo
powiedzieliby ci, którzy wyrwani sprzed ognia rozpalanego w jaskiniach
ujrzeliby cuda elektryczności, czy też elektroniki. Wszystko co widziała w
zonie i na Marsie, co usłyszała od generała, nawet najbardziej nielogiczne
rzeczy musiały mieć swoje wytłumaczenie. Jak mówił jeden z jej profesorów
najbardziej zaawansowana nauka nie będzie w żaden sposób różnić się od magii.
Kolektyw czynił wyraźne postępy, jeszcze rok temu do otwarcia dystorsji
niezbędna była obecność Ochotników, teraz udało im się uczynić to nad
Atlantykiem, mimo iż żadnego nie zdołano znaleźć. Kolejne miesiące przynieść
mogły zagrożenia o skali jakiej nie mogła sobie jeszcze wyobrazić.
Na razie jednak ogarnął ją fiolet skrótu w
czasoprzestrzeni, robacza dziura spinająca dwa punkty wszechświata, którą jak
domyślała się otworzył Kolektyw by dostać się na Marsa, a wbrew jego intencjom
umożliwił przejście do aspektów zony. Tym razem nie zmieniała już kierunku ani
grawitacji, kilka kroków później znalazła się w Krasnajej Zwiezdzie, co
przyjęła z ulgą, wciąż obawiając się, że pojawi się w miejscu wypełnionym
czerwonymi światłami, pożerającymi wszystko co żyje.
Światła w bazie migotały, a ona nie była początkowo w
stanie zidentyfikować pomieszczenia, w którym się znalazła, ani też części
bazy. Rozglądała się podczas gdy wokół niej obiekty zajmowały swe pozycje,
rekonfigurując się w układzie wojna, przyjmując najbardziej optymalny układ dla
dwóch zbiorów uwikłanych we wzajemnym konflikcie. Popatrzyła na Waltera,
którego pchnięto na ścianę, skrytego za osłoną hełmu, którą opuścił tak samo
jak wszyscy, podczas przekraczania między światami. Sprawdziła odczyty
stwierdzając, że w bazie wciąż jeszcze znajdowała się atmosfera, choć
zwiększyła się zawartość dwutlenku węgla, grawitacja także działała. Tuż przed
sobą dostrzegła przegrodę przesłaniającą okno, podeszła szybkim krokiem by
odnaleźć przełączniki mechaniczne i dźwignie umożliwiające jej podniesienie.
Osłona powoli przesunęła się po zewnętrznej ścianie budynku, wpuszczając do
środka jasne światło marsjańskiego dnia.
Im bardziej wznosiła się w górę tym więcej szczegółów
dostarczała, powoli odsłaniając rzeczywistość na zewnątrz, wpływając także na
narastające wewnątrz napięcie. Żołnierze obu grup czekali, nie przestając do
siebie mierzyć, aż ujrzą miejsce, do którego przybyli. Osłona ukazała czerwony
piasek Marsa oraz pas startowy, a Satya na podstawie kąta patrzenia
stwierdziła, iż znajdować się muszą gdzieś w narożniku budynku A na piętrze,
nieopodal miejsca zniszczonego granatnikiem, tuż nad elektrownią atomową.
Ważniejsze jednak było kiedy, a wyglądało na to, że czas wrócił do normy. Na
pasie stal odwrócony „Lincoln”, a tuż przed nim prom Buran, również zwrócony
dziobem w kierunku, w którego przyleciał. Marsjański piasek miał kolor ciemnej
czerwieni, znajdując się w cieniu ferii barw jaką mieniło się niebo,
rozkładające się nad nimi furią burzy piaskowej szalejącej w górnych warstwach
atmosfery. Potężny kłąb pyłu dosięgał pasa startowego, gotów by uderzyć z furią
we wszystko co się na nim znajdowało.
- Nie pozostało nam dużo czasu – zauważył Kowalski,
unosząc osłonę.
- Mniej niż sądzicie – powiedziała do niego
Budzyńska. – A zatem imperialisto, co dalej?
- Myślę, że pora, abyście rozważyli, kto ma przewagę
ogniową – zaproponował.
- Powiem to krótko jak ja to widzę – obejrzał się
spoglądając w fioletowe światło, które nie znikało. - Za plecami mamy portal, z
którego za kilka chwil mogą wyroić się maoiści w liczbie jakiej nie damy rady
odeprzeć. Pod nami mamy stopiony rdzeń, który wkrótce eksploduje. Sugerowałabym
jak najszybciej skierować się do promu i tu pragnę przypomnieć, że kody
startowe, blokujące zniszczenie promu podczas startu i przejęcia go przez
wroga, mam ja. Dodatkowo, imperialisto, jedynie my możemy gdziekolwiek
polecieć.
- To znaczy?
- Buran to prom orbitalny. Może polecieć wyłącznie do
jednej z marsjańskich baz, które należą do nas, lub zadokować do statku
kosmicznego. A jedyny jaki tu się znajduje, należy do nas.
- Tam jest „Von Braun” – przypomniała Satya.
Budzyńska zmierzyła ją krótkim spojrzeniem.
- Nie wydaje mi się – odparła. – Sądzę, że to tego
czasu „Korolow” rozwiązał już ten niewielki problem.
- „Korolow”?
- Krążownik bojowy klasy Progress. Wasz niewielki
stateczek nie miał żadnych szans, z siłą ogniową okrętu kilkukrotnie bardziej
większego od waszych Apollo – zawiesiła głos, czekając aż informacja ta dotrze
do wszystkich marines. – Pomyślcie o tym i rozważcie waszą sytuację.
Niezależnie od tego, przydałaby mi się eskorta do wieży kontroli, na wypadek
gdyby zaatakowali mnie maoiści. Po dotarciu na miejsce chętnie przyjmę
kapitulację tych, którzy chcą stąd odlecieć i ocalić swe życia.
Satya pokręciła głową co nie uszło uwadze
Budzyńskiej.
- Chcecie się poddać? Chętnie powitam was w naszym
przodującym ustroju – powiedziała kierując swe słowa bezpośrednio do niej.
- Zostaw ją w spokoju! - rzucił z boku Coertzee.
- Dlaczego? Wyboru może dokonać sama. Nie możecie jej
nic polecić – odparła Budzyńska i spojrzała na Satyę. - Gdybym mogła wydać
jakiś rozkaz byłoby to wyceluj broń w głowę agenta Sojuszu i strzel w nią jeśli
spróbuje powiedzieć choć jedno słowo. Za bardzo mnie denerwujecie, szpionie.
Satya nie odpowiedziała. Przez jej twarz przebiegł
gwałtowny grymas.
- Dość – przerwał im Kowalski. - Chyba jednak wolę rozwiązać dzielące nas
różnice w inny sposób – oświadczył.
- Tu i teraz? Proszę, taktyczna pozycja pozwala
wystrzelać się nam wszystkim nawzajem, może po waszej stronie dwie osoby
przetrwają i będą mogły przeżyć ostatnie osiemnaście minut swojego życia.
- Dlaczego osiemnaście?
- Bo tyle pozostało do detonacji ładunku nuklearnego,
który uaktywniliśmy w pancerzu bojowym naszego poległego towarzysza przed
opuszczeniem bazy maoistów – wyjaśniła. – Więc jeśli chcecie, możecie podziwiać
z bliska eksplozję atomową i sprawdzić czy przejdzie ona przez ten portal. Ja wolałabym
jak najszybciej oddalić się na bezpieczną odległość. To jak imperialiści,
idziecie z nami?
- Jesteś szalona! – zawołała Satya, po chwili ciszy.
Kowalski zaklął.
- Wbrew pozorom jestem bardzo pragmatyczna – odparła
Budzyńska. – Nie podejmuję żadnych bezsensownych działań, ani takich, które nie
zostałby głęboko przemyślane i nie przyniosły określonych skutków.
- Zostawianie ładunku nuklearnego….
- … jest taktyczną koniecznością – odparła tamta. –
Spytaj swojego kaprala Kowalskiego. Skoro w jakiś dziwny sposób bocznym
wejściem znalazłam się w bazie maoistów, leżącej zapewne na Ziemi, zapewne w
jakimś zapomnianym rejonie Himalajów bądź Hindukuszu, tak daleko od naszych
terytoriów, że nie liczyli się nawet z możliwością ataku, albo w głębi zony, należało to wykorzystać. Skoro tam
hodują twory odporne na naszą broń, opracowują techniki grożące temu światu,
mając taką możliwość muszę zniszczyć tę placówkę. Robię to dla dobra Związku,
ale również Sojuszu. Maoiści są wspólnym wrogiem, którego należy wyeliminować
za wszelką cenę. Widzieliście co potrafią.
- Nie racjonalizujcie, towarzyszko – powiedział
Kowalski.
- Nie? Powiedzcie, mając bombę atomową, nie
postąpilibyście tak samo? – zapytała z widoczną
kpiną w głosie.
Powinienem wpaść na to sam, pomyślał Kowalski, cel
strategiczny powinien być dla mnie oczywisty. Dla niej było jasne, że należy
skorzystać z okazji i rozpieprzyć wrogą instalację, ja skupiłem się na
przeżyciu. Wyprzedza mnie na każdym kroku. Muszę jak najszybciej się jej
pozbyć, ale nie mogę tego uczynić. Jest kluczem do opuszczenia tego miejsca, ma
kody startowe do Burana.
- Wynośmy się stąd – odpowiedział. – Siedemnaście
minut.
Ruszyli w kierunku przejścia prowadzącego na parter.
Opuścił osłonę hełmu i sprawdził czy działa łączność.
- Po dotarciu do celu przechodzimy w plan B – rzucił
do interkomu.
- No wreszcie, kurwa… - zaczął Baumannn, lecz Vasquez
ucięła.
- Jaki mamy plan?
- Nie wiem czy będziemy mieli łączność – powiedział
Kowalski. – Poszukać osłon, wykorzystać otoczenie. Deveraux, trzymasz się z
tyłu i używasz snajperki. Cel żołnierz idący na przedzie, dla ciebie również
Jackson, gdyby nie miała pozycji. Di Stefano i Vasquez pozbyć się żołnierza
numer dwa. Baumannn, zdejmujesz Gruszawoja. Ten ich więzień i Budzyńska muszą
przeżyć. Być może będzie trzeba ją zranić, by odebrać jej broń, ale musi być
przytomna. Czy to jasne?
- Kowalski – rozległ się głos Satyi.
- Nie teraz. Ty idziesz do tyłu, Coertzee, ty
również. Nie wysuwać się do przodu, gdy zacznie się walka padacie na ziemię, w
pierwszej kolejności będą strzelać do nas. Przyjęto?
Marines potwierdzili. Satya usiłowała coś powiedzieć,
lecz uciął jej w połowie zdania.
Minęli kolejne łączniki i wreszcie dotarli do śluzy.
W bazie wszystko migotało, a promieniowanie znacznie wzrosło. Nie miał pojęcia
ile czasu zostało im do stopienia rdzenia, nie był już tego w stanie stwierdzić
po tym jak wcześniej opuścili Krasnają Zwiezdę i znaleźli się na terytorium
Kolektywu. Szedł ostatni pilnując tyłów, być może eksplozja atomowa miała
nastąpić za kwadrans, lecz tamci mogli wcześniej rozwalić drzwi, posłać za nimi
swoje potwory, a przy okazji deaktywować ładunek.
Śluzę przeszli w dwu mieszanych grupach, pilnujących
się nawzajem, po czym znaleźli się na zewnątrz, w marsjańskiej grawitacji,
przyjmując formacje marszowe. Budzyńska nie zareagowała, gdy marines
rozproszyli się, choć sytuacja musiała być dla niej jasna. Nagle wszystko to
wydało się Kowalskiemu idiotyczne. Dość miał już udawania i wyniosłości tamtej.
Gdy obejrzał się w kierunku bazy niemal oniemiał.
Krasnaja Zwiezda zmieniła się we wściekły wir
kawałków metalu, płynnych linii żelbetonu, wyładowań białych iskier i
migającego wściekle fioletowego światła, w centrum rozszerzając się czarną
materią mrocznego punktu emanującego swą innością. W niebo biła wstęga zakłóceń
fioletowej barwy, niknąc w przestworzach. To, po co przybyli, znajdowało się
wyciągnięcie ręki, zmieniając rzeczywistość rozrastało się stając anomalią,
pochłaniającą rzeczywistość. Z bazy ocalała już tylko część budynku A, od
którego kolejne części odrywały się dołączając do wiru i zmieniając swój stan
skupienia, gdy natrafiały na odmienne stałe fizyczne, przejmujące władze nad
powierzchnia Marsa, zmieniające jego atmosferę i powierzchnię. To, co sączyło
się niewielkim strumyczkiem multiniestałości gdy przybyli, zostało pogłębione
eksplozją Burana i otwarciem kolejnych portali, teraz stało się rozrastającą
zagładą, zmieniającą rzeczywistość. Za ich plecami rodziła się zona, za
czternaście minut mająca eksplodować wybuchem atomowym gdzieś po drugiej
stronie fioletowego portalu, kolejny wybuch miał dołączyć lada chwila, gdy
anomalia sięgnie elektrowni i stopionego rdzenia w budynku A. Ich czas dobiegał
końca wraz z sięgającą swego kresu Krasnają Zwiezdą.
Grawitacja szalała, jego ciało stawało się ciężkie, a
momentami każdy krok graniczył z cudem, by chwilę później umożliwić wybicie się
i wyskoczenie na kilkadziesiąt stóp do przodu. Im dalej znajdowali się od
szaleństwa za plecami, tym bardziej wszystko zdawało się wracać do normy, mimo
iż podążali w kierunku burzy zajmującej nieboskłon przed nimi, której pierwsze
podmuchy dawało się już odczuć wraz z niesionym piaskiem. Wielobarwne chmury
przybierały ciemnogranatową barwę, zamieniając czerwone niebo Marsa w złowrogą
noc.
„Lincoln” stał bezużyteczny na pasie, stanowiąc teraz
kawałek złomu, zniszczony bezpowrotnie przed impuls elektromagnetyczny, tuż
przed nim czerniał Buran, w swym potężnym pancerzu, z lufami działek
przeciwlotniczych, gotowych zestrzelić wrogie drony. Stał nieopodal wieży kontrolnej,
która podobnie jak on wydawała się pusta.
Budzyńska zaskrzeczała w interkomie.
- Piloci i moi ludzie nie odpowiadają – powiedziała.
– Coś ci o tym wiadomo, imperialisto?
- Nie – odparł Kowalski, szukający wzrokiem miejsca,
w którym mógłby przypaść do ziemi.
- Radzę wam zatrzymać się, jeśli nie chcecie zginąć.
Nawet przez skafander usłyszał dźwięk zgrzytającego
metalu.
- Stać! – krzyknął, jednocześnie podnosząc karabin i
celując do niej. Nie ruszyła się z miejsca, nie uniosła nawet swojej broni.
Marines gwałtownie stanęli, celując w kierunku żołnierzy specnazu, którzy
znaleźli się przed nimi. Z gruntu wokół wysunęły się kule umieszczone na
podłużnych teleskopowych pałkach. Zatrzymały się bez ruchu tuż nad marsjańskim
piaskiem, gdy Kowalski rozejrzał się dostrzegł, iż były wszędzie wokół.
- Co to jest? – usłyszał Satyę, znajdującą się na
końcu, tuż za Coertzeem..
- Pieprzone pole minowe – uprzedził odpowiedź
Baumannn.
- Chyba znasz ten typ imperialisto – w tle słyszał
trzeszczący głos Budzyńskiej. – Miny aktywowały się, gdyż wasze radia nie
nadają na odpowiedniej częstotliwości. Każdy następny krok stanie się waszym
ostatnim.
- Wasz również!
- Nie wszystkich – Budzyńska wskazała mu ustawienie
swoich ludzi. – Skoro przeżyję ja, Gruszawoj i nasz jeniec, moja misja osiągnie
swój cel. Na wypadek gdybyście chcieli zacząć strzelać, przypomnij swoim
ludziom, że po aktywowaniu wybuchają na dźwięk o określonym poziomie decybeli.
Taki jak karabinowy strzał – Kowalski nie odpowiedział. Doskonale znał ten
model min przeciwpiechotnych, stosowanych przez Związek, które w zwykłych
warunkach bez problemu wykrywały elektroniczne szperacze. Miny zbliżeniowe z
nadajnikiem radiowym, kolejny dowód niebywałej pomysłowości Związku w budowaniu
mechanicznych urządzeń śmierci. Budzyńska kontynuowała – W przeciwieństwie do
was imperialiści, nie zapomnieliśmy o zaminowaniu pasa po wylądowaniu.
- Czego chcesz?
- Rzućcie broń – powiedziała. – Teraz. Nasz czas jest
ograniczony. Po prostu wsiądę do promu i was tu zostawię, jeśli tego nie zrobicie.
Będziecie mogli podziwiać sobie z bliska wybuch jądrowy.
- Może i wylecimy w powietrze, ale was zabierzemy ze
sobą – powiedział Kowalski podnosząc broń do strzału.
- Nie wydaje mi się – pokręciła głową Budzyńska. –
Zawsze zdążymy strzelić wam w plecy.
- W jaki sposób, skoro jesteście przed nami?
- Ale za wami jest mój sojusznik.– jej głos był
spokojny, gdy nagle wykonała dziwne ruchy rękami i odwróciła się do niego.
Kowalski wiedział, że nie powinien się oglądać i po prostu wydać rozkaz do
strzału. Jackson, Devereaux, Di Stefano i Baumannn stali w niewielkiej
odległości od siebie, celując w znajdujących się tuż przed nimi żołnierzy
specnazu, zgodnie z wydanym wcześniej rozkazem. Dwaj z nich znajdowali się przy
krawędzi pola minowego, lecz Gruszawoj i Budzyńska stali nieco z tyłu, wraz ze
swoim jeńcem. Nie próbował uciekać, być może już dawno zrozumiał to, co dopiero
docierało do Kowalskiego, że ich opcje dawno się skończyły. Ten nie zamierzał
jednak się poddać, skoro był w dupie miał zamiar zabrać ze sobą tylu
skurwysynów ilu tylko zdoła, a przede wszystkim zastrzelić Budzyńską. Potem
mógł już wylecieć w powietrze. Wbrew rozsądkowi postanowił jednak się obejrzeć.
Ujrzał Coertzeego leżącego w piachu, a obok niego Satyę, która trzymała w ręku
odebrany agentowi pistolet. Za ich
plecami wzrastała anomalia.
- Co takiego? - zdołał jedynie powiedzieć.
Satya cofnęła się o krok i wycelowała w jego stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz