piątek, 10 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 8

 8.

Kac był potężny i wbijał się swym bólem w granice jej istnienia. Przez ułamek sekundy zastanawiała się co tym razem wypiła, skoro doprowadziła się do takiego stanu, nie mógł przecież być to skromny dodatek do kawy, jakim uraczyła się na pokładzie. Już pamiętała, była na statku i coś było wyraźnie nie tak. Nim jeszcze zdążyła sobie przypomnieć, że tym razem nie piła, uderzyła ją panująca cisza. Otworzyła oczy orientując się, iż wokół panuje ciemność, a jej ręka porusza się w zwolnionym tempie charakterystycznym dla stanu nieważkości. Nie miała na sobie kombinezonu, choć znajdowała się na „Lincolnie”, który był najwyraźniej martwy. Ciemności nie rozświetlało nawet migotanie paneli kontrolnych.

Wszystko wróciło do niej w ułamku sekundy, uświadomiła sobie, że ostatnie co pamiętała, to ostrzeżenie Christiansena, a potem graniczne przeciążenie jakie wgniotło ją w fotel, o skali jaka nie miała prawa się przydarzyć. Coś poszło nie tak, najwyraźniej już na dzień dobry nastąpił fubar. Usiłowała dostrzec cokolwiek w ciemności, mając nadzieję, że nie straciła wzroku, gdy wskutek gwałtownej zmiany sił przeciwstawnych do grawitacji pękły naczynia krwionośne w oczach. Pewną otuchą napawał ją fakt, iż nie słyszy pracujących maszyn, co wskazywało na to, iż utracili wyłącznie zasilanie.

Jednocześnie z tą dającą nadzieję konstatacją, spłynęła na nią świadomość tego, co powyższe oznacza. Zaklęła, szukając w ciemnościach pasa i wypięła się z klamry. Odepchnęła się z fotela, walcząc z uczuciem usiłującym pozbyć się znajdującej w żołądku kawy. Na szczęście utrata przytomności była gwałtowna, inaczej wnętrze desantowca nie wyglądałoby ciekawie. Procedury sprawiły, że żaden przedmiot nie pozostał swobodny, ciasno przypięty nie mogąc  dryfować w ciasnej przestrzeni kabiny.

Zarówno w teorii i praktyce rzut fotonowy powinien zakończyć się materializacją i ponownym włączeniem wszystkich systemów przez eniaka bez udziału człowieka, który nie powinien nawet odnotować, iż sztuczna grawitacja wyłączyła się na milisekundę. Systemy powinny uruchomić się jeden po drugim, a ona nie powinna stracić przytomności i szukać pośród mroku odpowiedzi na pytanie czy oślepła. Wiedziała, iż „Lincoln” stracił zasilanie jakiś czas temu, temperatura zdążyła się już obniżyć pod działaniem −459,67 stopni Farenheita panujących na zewnątrz. Nawet jeśli przewodzenie ciepła w próżni było słabe, proces stygnięcia nadal przebiegał, choć w innym tempie. Na razie jednak stopniowe zamarzanie nie było jej głównym problemem.

Po kolei szukała przycisków i dźwigni, przełączając je by zrestartować system. Nie potrzebowała na nie patrzeć, znała ich lokalizację na pamięć, przynajmniej raz na kwartał powtarzała procedurę awaryjną. Mieli opracowane szereg czynności przewidujących uszkodzenie zasilania i akumulatorów, te jednak tym razem okazały się sprawne. Gdy „Lincoln” ożył, panele zaczęły migotać, a filtry się załączyły, z ulgą stwierdziła, że z jakiegoś powodu stracili zasilanie, które nie zostało automatyczne przywrócone przez eniaka. Coś spowodowało przeciążenie napięcia, na tyle duże, iż nie zatrzymało się na bezpiecznikach podsystemów, odłączając zasilanie na całym statku.

System włączył się w jednej chwili, a dzięki pamięci stałej matematyka odpaliła się podejmując obliczenia w przerwanym miejscu. Arciniegas na razie to nie interesowało, z ulgą stwierdziła, iż jej wzrok jest w porządku, mimo iż zamrugała oczami, następnie chwytając oparcia i podtrzymując się paneli podciągnęła do foteli jej załogi i sprawdziła puls Jonesa i Scobeego. Wciąż żyli, zatem nie bawiła się w subtelność i zaczęła ich cucić klasycznymi uderzeniami otwartą dłonią w twarz.

Zareagowali już po chwili, podobnie jak ona potrzebując chwili by ich pozbawione przeciążeniem zasilania krwią mózgi zaczęły poprawnie działać.

- Wstawać! – podniosła głos. – Do cholery, nie ma czasu!

Obaj reagowali ospale. Doskonale wiedziała, że głowy bolą ich tak samo jak ją, a przyczyną tego nie była raczej chwilowa utrata przytomności.

- Co się stało? – zapytał Scobee.

- Rusz dupę i sprawdź po kolei wszystko – powiedziała. – Straciliśmy całe zasilanie, coś przeciążyło wszystkie obwody.

- Co? – mrugał zdziwiony oczami.

- Telemetria i status! Ustal gdzie jesteśmy.

- Rzut fotonowy…

- Dobre pytanie. To ostatnie co pamiętam – mruknęła, po czym zaczęła przesuwać się w stronę drzwi. – Idę na „Von Brauna” – poinformowała. – Jones, do cholery! Za mną!

- Moja głowa…

- Filtry powietrza nie działały. Nie wiem jak długo byliśmy nieprzytomni, ale nawdychaliśmy się sporo dwutlenku węgla – powiedziała, czując tętnienie w skroniach. – Jeżeli padła sztuczna grawitacja, to znaczy, że u nich stało się to samo. Musimy jak najszybciej zrestartować system – nie musiała dodawać co może to oznaczać. Nie próbowała nawet rozważać implikacji znalezienia się w jakimś nieznanym miejscu, gdzie „Von Braun” z martwą załogą odmówi posłuszeństwa. Niewielki statek desantowy nie miał szans powrócić z głębin kosmosu na Ziemię, a oni szybko podążyliby w ślad za ludźmi Christiansena.

Filtry zdążyły się już załączyć i odczuła zmianę we wdychanym powietrzu, choć oczywiście była ona czysto iluzoryczna, jednak wydawało się, jej że nie jest już takie ciężkie. Słyszała jak Jones gramoli się z fotela i klnie uderzając o panel, po czym rusza za nią. Zignorowała ból głowy stwierdzając, iż doświadczenie w postaci częstej konieczności funkcjonowania z niespalonym alkoholem w organizmie jednak do czegoś się przydaje. Odbiła się od framugi i przepłynęła powoli przez przedział desantowy, gdzie marines przymocowali wokół swe uzbrojenie w skrzyniach. Dotarła do śluzy, sprawdziła odczyty, stwierdzając iż za drzwiami na szczęście nie ma próżni, co sugerowało, iż „Von Braun” wciąż tam pozostaje, a „Lincoln” nie urwał się z uwięzi w strumieniu fotonów. Poczekała aż dotrze do niej Jones i zabezpieczy wejście za nimi, po czym przekręciła dźwignię, otwierając drzwi.

Po raz pierwszy wdzięczna była sztywnym procedurom. Nawet jeśli ignorowała często regulamin, podstawowe zasady miała podobnie jak inni marynarze NASW wbite w krew. Sprawdzić czy zadziałał automatyczny system zamknięcia drzwi, sprawiający, iż poszczególne moduły statków tworzyły zamknięte światy, w których można było autonomicznie funkcjonować. A także zginąć, nawet jeśli w pozostałych częściach okrętów w najlepsze trwało życie. Na razie nic nie wskazywało na to, aby na dolnym pokładzie „Von Brauna” ktoś zmarł. Uderzyło ją ciężkie powietrze, system filtrowania tutaj także musiał się wyłączyć. Otworzyła znajdującą się w śluzie szafkę, wydobywając z niej butlę wraz z maską, to samo uczynił Jones. Po chwili założyli je na siebie, zapewniając sobie dopływ powietrza nadającego się do oddychania, sięgając po latarki. Statek pozbawiony był zasilania, podobnie jak jeszcze przed chwilą „Lincoln”. Nie pracowało na nim żadne urządzenie, był cichy i milczący, podobnie jak otaczający ich kosmos, gdziekolwiek się nie znajdowali. Światła jedynie nieznacznie rozświetliły panującą tu ciemność.

W tej chwili interesowała ją wyłącznie maszynownia, do której drzwi znajdowały się tuż przy zakręcie korytarza. Nie spojrzała nawet w prawo, gdzie znajdowało się wejście do pomieszczenia, w którym przeprowadzili odprawę, a na wprost drzwi chronione zamkiem szyfrowym, zapewne stojące teraz otworem, blokowane jedynie w sposób mechaniczny, gdy brak zasilania odciął elektromagnetyczną blokadę. Nie interesował ją też śródpokład. Razem z Jonesem chwycili dźwignie awaryjnego otwierania drzwi i pociągnęli za nie, przedostając się po chwili do środka.

Gdy tylko wpłynęła do zewnątrz otarła się o coś lepkiego unoszącego się w powietrzu chmurą kropelek. Wolała nie sprawdzać co to takiego, założyła najgorsze. Odbiła się od ściany lecąc w głąb pomieszczenia z jedną ręką wyciągniętą przed siebie, aby amortyzować uderzenie. Druga ręka trzymała latarkę, omiatającą znajdujące się w pomieszczeniu maszyny. Wszystkie zdawały się być martwe.

Nie znała kompletnie tego statku, usiłowała znaleźć miejsce, w którym będą zbiegać się kable, bądź tablicę głównych bezpieczników. Nie miała pojęcia czy zachowała się jakakolwiek energia, mgliście pamiętała że zgodnie z zasadami fizyki nie może ona zniknąć, nie słyszała jednak aby kiedykolwiek jakiś statek spotkało coś podobnego to tego, co dotknęło właśnie „Von Brauna” i „Lincolna”. Skoki napięcia nie miały prawa pozbawić zasilania całego statku, zatrzymując wyładowania w kolejnych podsystemach. Nawet „Alliance Star” nie umarł całkowicie, gdy uderzyło w niego wyładowanie elektromagnetyczne powstałe wskutek eksplozji bomb, elektronika padła, ale elektryka przetrwała. Tutaj wydawało się, że zniknęła całkowicie, nawet zasilanie awaryjne działające niezależnie od głównego systemu nie działało, choć powinno włączyć się by przejąć i podtrzymać pracę statku.

Pośród maszyn i generatorów znalazła panel sterowania, a przed nim fotel, do którego przypięty był nieprzytomny Gellert. Nie szukała już dłużej, uznając iż jest to najszybszy jeśli nie jedyny sposób rozwiązania jej problemów. Przemieściła się w jego pobliże i przytrzymała fotela, następnie z całej siły uderzyła go w twarz, jednocześnie nabierając powietrza i przykładając maskę do jego ust. Zachłysnął się, po czym zrestartował, a w jego oczach dostrzegła załączający się podsystem świadomość. Dała mu przez chwilę pooddychać.

- Wszystko padło, nie ma czym oddychać – powiedziała, po czym skrzywiła się, gdy odetchnęła powietrzem „Von Brauna”, mając wrażenie, że głowa rozbolała ją bardziej.

Gellert przez chwilę zdawał się nie rozumieć, po czym nagle kiwnął głową. Odpiął się z pasów i powoli, niezgrabnie, zaczął się przemieszczać, gdy dotarło do niego, że na pokładzie nie ma grawitacji. Wciąż otumaniony uderzył o jedną z rur, po czym otrząsnął się, mimo iż oddał jej maskę. Odpłynął w mrok, a ona podążyła za nim, przez chwilę obserwując strumień kropelek unoszący się w powietrzu. Zupełnie jej się to nie podobało.

Gellert dotarł do ściany, na której zaczął przerzucać kolejne wajchy i wciskać przyciski. „Von Braun” powoli ożył, usłyszała szmer uruchamianych urządzeń, a pustym pomieszczeniu zabrzmiały uruchamiające się wentylatory, zaczynając się kręcić i zasysać powietrze. Tłoczyły je do filtrów, zapewniających właściwy obieg i skład mieszkanki. Potrzeba było jeszcze jednak czasu, by osiągnięto poziom umożliwiający normalne funkcjonowanie.

- Włączaj wszystko po kolei – powiedziała. – Zacznij od grawitacji.

- Systemy i eniak… - usiłował zaprotestować, ale pokręciła głową.

- Najpierw zapewnijmy sobie możliwość działania. Co się stało?

- Jeszcze nie wiem – oparł się o ścianę i trzymał za bolącą głową, wpatrując w przyrządy. –  Straciliśmy całe zasilanie i wszystko się wyłączyło, ale żaden z akumulatorów się nie rozładował. Zupełnie jak gdyby coś odcięło do nich dostęp..

- Skoro wciąż mamy energię, to uruchamiaj – poczuła klepnięcie w ramię. Z ciemności nadleciał Jones, wydając się blady na tle mroku. – Ustaw się pionowo i złap się czegoś – poradziła.

- Tam są dwa ciała – powiedział wyraźnie wstrząśnięty.

- Kurwa – była w stanie jedynie z siebie wykrzesać. Spojrzała na Gellera – Aaronson i Rapaport? – przypomniała sobie. Skinął głową, nie mówiąc ani słowa. – Jak zginęli ? – zapytała.

- Jeden nabił się na rurę na suficie – odparł. – Drugi musiał uderzyć o ścianę.

- Nie byli zapięci – mruknął Gellert jakby do siebie, po czym zaklął. Darowała sobie jakiekolwiek słowa, nie zastanawiając się już na co natrafiła wlatując do maszynowni. Głowa bolała ją pomimo tego, choć czuła już tłoczone świeże powietrze, ustępujące miejsca stęchłemu.

Gellert otrząsnął się i zaczął przesuwać wzdłuż ściany, poleciła więc Jonesowi by podążył za nim i mu poświecił. Rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu, nie była jednak w stanie zebrać wciąż myśli. Buczący dźwięk uruchamiającego się generatora pierścieniowego podziałał na nią kojąco, poczuła jak staje się cięższa, a otaczająca ją trójwymiarowa przestrzeń zaczęła nagle posiadać dół i górę. Opadła powoli w kierunku siatki grawitonowej zamontowanej w podłodze, która po chwili ustabilizowała grawitację na poziomie ziemskim. Usłyszała jak coś uderza głucho, upadając na płytki.

Stanęła niepewnie na nogach, czekając aż jej organizm przyzwyczai się do doskonale znanych jej warunków. Głowa rozbolała ją jeszcze bardziej i zanosiło się na to, że każdy kolejny krok będzie nadzwyczaj kosztowny. Żołądek znowu podszedł jej do gardła.

Z mroku wynurzył się Gellert.

- Muszę uruchamiać wszystko po kolei – poinformował. – Nie wiem co się stało i nie chcę ryzykować. Nie mam pojęcia co się stało, jeśli coś przeciążyło obwody, może nastąpić zwarcie i…

- Zacznij od zasilania na pokładach – przerwała mu. – Chcę mieć światło awaryjne i kontrolę środowiska, muszę mieć możliwość otwarcia drzwi. Idę na mostek.

- Może przywrócę łączność? – zasugerował.

- Nie. Nic nam to nie da – odparła. – Chcę mieć możliwość przedostania się wyżej, uruchom filtrowanie i zasilanie na każdym pokładzie.

- Jeśli doszło do wybuchu, tlen…

- … się zapali. A jeśli mamy dziurę w kadłubie, ucieknie w próżnię. Ale o ile pamiętam wyżej jest mostek i kajuty załogi, a oni muszą czymś oddychać. Jones pomóż mu – dodała, pamiętając, że niektóre systemy wymagają współdziałania co najmniej dwóch osób. – Ja idę dalej.

Żaden z nich nie zaprotestował. Zostawili ją samą, w po dłuższej chwili musiała zmrużyć oczy, gdy otoczenie zamigotało na czerwono. Uruchomiły się lampy, zalewając pomieszczenie barwą awaryjną. Zgasiła latarkę. Jak się spodziewała na podłodze widniały ciemne plamy w miejscu gdzie krew spadła na ziemię przechodząc ze stanu swobodnego lotu. Na suficie dostrzegła ciemną plamę, gdzie zapewne uderzył jeden z pomocników mechanika, gdy graniczne przeciążenie rzuciło nim w tamtym kierunku. Zastanawiało ją jedynie co mogło je spowodować, wiedziała że kompensatory bezwładności zadziałały nim systemy padły, inaczej nikt z nich by nie przeżył.

Odetchnęła kilka razy i ruszyła w kierunku drzwi, które zamknęła za sobą. Korytarzem przemieszczała się w kierunku schodów, gdy drzwi prowadzące do pomieszczenia, gdzie odbyła się odprawa otworzyły się. Wynurzył się z nich oświetlony na czerwono Shelby, trzymając w ręku pistolet. Na chwilę zamarł, po czym wycelował w nią.

- Proszę to schować i się nie wygłupiać, komandorze – powiedziała.

- Ma pani krew na twarzy – zauważył.

- A panu drży ręka, nie jest pan w stanie skupić wzroku, a głowa panu odpada – sama nie wiedziała czemu zachowuje taki spokój. – Ledwo stoi pan na nogach. To efekt niedotlenienia.

- Niedotlenienia?

- Co najmniej godzinę byliśmy nieprzytomni, a filtry powietrza nie pracowały, wzrosło więc stężenie dwutlenku węgla. Na szczęście udało się je uruchomić nim osiągnęło magiczne pięć dziesiątych procenta, inaczej leżelibyśmy tutaj i wymiotowali, a potem zapadli na zawsze w śpiączkę. Proszę więc oddychać głęboko, żeby nie pogłębiać efektów hipoksji. Tlenek węgla, który pan wchłonął, utrudnia nieco oddawanie tlenu tkankom i wpływa na pana układ nerwowy.

Stał niepewnie, z wyraźnym trudem uruchamiając proces myślowy.

- A ta krew? – zapytał.

- Nie jest moja.

Ciemność zapadła bez ostrzeżenia, usłyszała jak dźwięk pracujących maszyn ustaje, jednocześnie poczuła, jak jej ciało staje się lżejsze. Wciąż zaskoczona wykorzystała ten fakt i odbiła się nogą, jednocześnie zapalając latarkę, którą zaświeciła w twarz Shelby’emu. Nie wykonał żadnego ruchu, nadal reagował z opóźnieniem, co pozwoliło jej wyjąć mu M-9 z ręki i poszybować w stanie nieważkości w głąb korytarza, w kierunku maszynowni. Nie zdążyła do niej dotrzeć. Na szczęście przytrzymała się ściany, gdy grawitacja pojawiła się ponownie, osunęła się więc powoli na podłogę. Shelby nie miał tyle szczęścia, nie przywykły do przebywania w stanie nieważkości. Uderzył głucho o ziemię, machając rękami. Poczekała chwilę, jednak efekt się nie powtórzył, najwyraźniej Gellert opanował sytuację. Wentylatory uruchamiały się ponownie. Poczekała aż przestanie kręcić się jej w głowie, mimo iż tętnienie w skroniach wyraźnie nie chciało ustać. Podeszła do niego i oddała mu broń.

- Proszę to schować – powiedziała. – Co pan w ogóle chciał z tym zrobić?

- A magazynek? – zapytał stwierdzając, iż odpięła go nim podała mu pistolet.

- Później – odparła. – W tym stanie żadne z nas nie powinno strzelać, bo zrobimy sobie krzywdę. Nie muszę oczywiście przypominać panu, jakie efekty dać może strzelanina na statku kosmicznym i trafienie w istotne komponenty okrętu.

- Czyja to krew?- nie ustępował.

- Pomocników mechanika. Zabiło ich przeciążenie, nie zapięli pasów i uderzyli z prędkością kilkudziesięciu mil na sekundę o coś, co przy tej szybkości było twardsze od betonu.

- Co spowodowało przeciążenie?

- Nie wiem – powiedziała zniecierpliwiona. – Nie mam pojęcia co odcięło zasilanie i wszystkie systemy. Jakaś awaria.

- Lub celowe działanie – powiedział.

Zirytowała się.

- Nie mam teraz czasu, Shelby, muszę dostać się na mostek – rzuciła. – Potem może sobie pan powiesić tych, którzy się nie będą chcieli przyznać. Proszę się przydać na coś i sprawdzić jak się mają wszyscy w tym pomieszczeniu. Trzeba ich ocucić.

- Idę z panią.

- Nie ma mowy – zaperzyła się. – Proszę zająć się marines i…

- Ja to zrobię – dobiegło z głębi pomieszczenia. Dostrzegła tam Gowa, który odpiął pasy i ostrożnie stawiał nogi. Gdy przesunęła bezceremonialnie Shelby’ego zauważyła, iż niektórzy z żołnierzy poruszali się już na fotelach. Wyglądało na to, że tutaj nikt nie spotkał się z bliska ze sufitem, choć nie miała pojęcia czy wszyscy odzyskają przytomność

- Dobrze – powiedziała. – Majorze, jeśli pana ludzie będą w stanie, niech dwóch uda się do maszynowni. Gellert może potrzebować pomocy.

- Tak – powiedział powoli Gow, choć nie miała pojęcia czy zrozumiał, bo wciąż usiłował złapać oddech. Wysunęła się na korytarz. W zasadzie żadne z nich nie powinno się teraz poruszać, lecz odpoczywać i czekać, aż znikną efekty zatrucia. Przydałaby się opinia medyczna, bo sama pamiętała jedynie część szkoleń przewidzianych w takiej sytuacji, lecz nie miała pojęcia, kto w załodze Christiansena pełnił rolę lekarza. Wcześniej nie wydawało się jej to ważne.

Gdy wspięła się na górę przyłożyła dłoń do drzwi, po czym otworzyła je wchodząc na korytarz. Gdy była w jego połowie światła zamigotały, po czym zmieniły barwę z czerwonej. Wydały się jej zbyt jasne, czyniąc wiercenie w jej skroniach jeszcze bardziej mocniejszym. Minęła śluzę i wejście do kajuty załogi, wchodząc od razu na drabinkę prowadzącą na mostek. Spróbowała przekręcić dźwignię, lecz ta ani drgnęła. Kontrola środowiska już działała i blokowała dostęp, choć miała nadzieję, że przyczyną nie była różnica ciśnień. Powierzchnia drzwi w dotyku nie była oziębiona.

- Poproszę pana pistolet, Shelby – powiedziała.

- Dlaczego?

- Bo chcę poczuć się bardziej męsko, kiedy dla odmiany ja będę do pana celować – stwierdziła sarkastycznie. Zawahał się, lecz oddał jej M-9, którym zastukała w metal. Odpowiedziała jej cisza, powtórzyła więc czynność nieco bardziej energicznie. Nadal nie było reakcji, zeszła z drabinki w dół, szukając wzrokiem kabli, by obejść zabezpieczenie elektromagnetyczne.

- Co się dzieje? – rozległ się kobiecy głos. Z kajuty z trudem wydobywała się Triptree, a jej oczy były przekrwione.

- Padły wszystkie systemy.

- To niemożliwe.

- A jednak – domyśliła, że tamta jako specjalistka od systemów „Von Brauna” zaczyna szukać przyczyny niemożliwej do wyobrażenia awarii, uświadamiając sobie, że właśnie wydarzyło się coś bez precedensu, co jeszcze nigdy nie spotkało statku NASW.

- Impuls elektromagnetyczny?

- Elektronika działa. Wciąż mamy energię, po prostu jej dopływ został odcięty – powiedziała. – Gellert właśnie uruchamia wszystko ponownie – jak gdyby na zamówienie światło znowu zgasło, tym razem jednak mechanik był szybszy niż poprzednio. Nim zdążyła odczuć utratę grawitacji wszystko uruchomiło się ponownie, a ciemność zapadła jedynie na ułamek sekundy. Wzrok Triptree wyrażał kompletne niezrozumienie. Arciniegas uświadomiła sobie, że musi wyglądać idiotycznie z pistoletem w ręku, więc oddała go Shelby’emu, który nawet nie próbował udawać, że jest mu do czegoś przydatny. Stał w ciszy gromadząc dane wywiadowcze poprzez obserwację zebranych, usiłując wytypować winnych. Za Triptree dostrzegła wychodzących na korytarz Hagena, Melliera i Sikorskiego. Byli bladzi i oddychali głęboko, nie ocknęli się jeszcze w pełni. Odwróciła się i zaczęła macać kable ukryte w osłonach wzdłuż drabinki.

- Co pani robi? – zapytała Tritpree, a jej głos nabrał podejrzliwej barwy.

- Usiłuję dostać się na mostek. Drzwi są zablokowane. Nikt nie odpowiada.

- Nie zgłaszają się przez interkom?

- Interkom nie działa. Nie reagują na stukanie. Ile osób tam jest?

- Kapitan Christiansen i trójka naszych zmienników. Co pani właściwie chce zrobić?

- Wyłączyć zabezpieczenia. Drzwi są zablokowane.

- Jeżeli są zablokowane, to znaczy że…

- Wiem – odwróciła się zirytowana. – Różnica ciśnień. Albo brak powietrza. Darujmy sobie ciąg dalszy, nie ma tam dziury w poszyciu, nie ma próżni, wydarzyło się coś, co pozbawiło okręt zasilania, a przeciążenie pozbawiło nas przytomności. Od kilku minut mamy na powrót filtrację powietrza, więc dostańmy się na mostek i sprawdźmy w jakim stanie jest kapitan. Coś jeszcze?

- Tak – odezwał się milczący dotąd Mellier. – Z jakiego powodu wydaje nam pani polecenia?

- Właśnie – podchwyciła Triptree. – Najstarszy stopniem jest Sikorsky.

Arciniegas rozważyła opcje. Każda z nich sprowadzała się do wzięcia każdego z nich za łeb i uderzenia o ścianę, gdyż najwyraźniej ich mózgi uległy znacznemu niedotlenieniu. Następnie uznała, że nastąpiło to już dawno temu, bowiem zdecydowali się zaciągnąć do NASW.

- Świetnie – powiedziała. – Sikorsky, rusz dupę i pomóż mi z kablami, najpierw uratujmy Christiansena i dowiedzmy się czy oddycha, a potem… Sikorsky!

Był potwornie blady i poruszał się z trudem. Nie zauważyła śladów obrażeń, musiał po prostu stracić przytomność i poddusić się wdychanym powietrzem.

- To niemożliwe – powiedział powoli. – To nie mogło się stać…

Shelby chrząknął.

- Najwyraźniej komandor Sikorsky nie jest w pełni dysponowany, więc…

- Właśnie – podchwyciła Arciniegas. – Po za tym chorąży Triptree, komandor porucznik Sikorsky nie jest najstarszy stopniem w tym towarzystwie. Pan Shelby przewyższa go rangą.

- Słucham? – zdziwił się Shelby.

- Komandor Shelby jest z wywiadu… - zaczęła Triptree, gdy Arciniegas bezceremonialnie ich minęła, ruszając korytarzem.

- Nie ustalajcie zbyt długo kolejności dziobania, bo Christiansen się udusi – powiedziała. – Sugeruję abyście jak najszybciej dostali się na mostek.

- Gdzie pani idzie? – zawołał Shelby, widząc jak schodzi w dół.

- Jestem tu niepotrzebna, poradzicie sobie sami. Idę dowiedzieć się gdzie właściwie się znaleźliśmy, bo na razie ten statek zmienił się w kawałek metalu, który nie może latać – odpowiedziała, po czym odwróciła się i rzuciła magazynek od pistoletu. Komandor wyciągnął rękę, jednak kiepsko było u niego z koordynacją, bowiem nie zdołał złapać przedmiotu, który z brzękiem uderzył o ścianę. – Gdyby Triptree i Mellier odmawiali wykonywania pana poleceń, proszę dla przykładu jedno z nich rozstrzelać, Shelby – dodała. – Bez obawy, każdy sąd wojenny pana uniewinni. – co powiedziawszy zeszła na dolny pokład.

Porzuciła towarzystwo bez żalu, zwłaszcza iż głowa nie przestała jej boleć i wszystko działało jej na nerwy. Na mostek mogli dostać się sami, w tej chwili ważniejsze było przywrócenie statku do stanu umożliwiającego mu lot w przestrzeni, w jakimkolwiek jej punkcie się znaleźli. Cokolwiek się wydarzyło napawało niepokojem, po ostatnich doświadczeniach miała nadzieję, że nie dryfują w stronę sieci Ałmaza, a w ich stronę nie zmierzają rakiety przeciwnika.

Everett usiłował wbić kod szyfrowy, stojąc wraz z Coertzeem przy drzwiach. Zatrzymała się przy nich.

- To może poczekać – powiedziała.

- Muszę sprawdzić, czy eniak działa. Jeśli nie mieliśmy zasilania kilka godzin baza danych ulegnie skasowaniu – wyjaśnił naukowiec. Typowe, podstawową troską jajogłowego jest jego maszyna. Może jednak nie wszystko było dlań stracone, bo w kolejnym zdaniu dodał: – Tam byli dwaj ludzie obsługi technicznej z załogi Christiansena, przydzieleni do wprowadzenia danych. Nie odpowiadają.

- Musimy się tam dostać – stwierdził Coertzee, a ona jedynie przez chwilę zastanawiała się, czy w jego umyśle zrodziła się ta sama myśl, z którą z zamroczenia ocknął się Shelby i tak samo jak on rozpoczyna wyjście z sytuacji kryzysowej od poszukiwania sabotażysty. Potem jednak skinęła głową.

- Proszę nie być zaskoczonym tym co może się tam znajdować – powiedziała i zajrzała do dużego pomieszczenia.

Większość marines była już na nogach. Jeden z nich pochylał się nad Nayadą, która wyraźnie nie czuła się zbyt dobrze i zdołała zwymiotować na swoje ubranie, co zapewniło zebranym niezapomniane wrażenia w stanie nieważkości. Popatrzyła niewyraźnym wzrokiem na Arciniegas, a ta zastanowiła się nad sensownością ciągnięcia kogoś takiego w kosmos, który jej zdaniem był żaden.

- Bardzo źle? – zapytał Gow. Krótko i charakterystycznie dla żołnierzy, co doceniła.

- Jeszcze nie wiemy – powiedziała. – Shelby uważa, że to sabotaż.

- A pani?

- Wiem jedynie, że mieliśmy awarię jaka dotąd nie spotkała żadnego ze statku NASW – odparła. – Rozsądek podpowiada, aby nie popadać w paranoję, ale być również gotowym na wszystko. Na pewno pomoc pana ludzi będzie potrzebna nie tylko przy uruchamianiu statku, lecz również przy… nieco innych rzeczach. Mamy dwóch martwych, nie zginęli przyjemną śmiercią.

Z korytarza dobiegło wołanie Everetta.

- Obawiam się, że możemy mieć następnych – podjęła Arciniegas.

- Co z kapitanem Christiansenem?

- Nie wiem. Shelby usiłuje się do niego dostać, mam nadzieję, że wkrótce kapitan do nas dołączy. Ja muszę dowiedzieć się w międzyczasie jaka jest nasza pozycja – nie musiała dodawać „i dowiedzieć się czy nie jesteśmy w jeszcze większym gównie”, bo Gow przyjął to w domyśle i skinął głową. Zostawiła go na miejscu, przemknęła się korytarzem ignorując Everetta i Coertzeego, po czym przez śluzę przedostała się na pokład „Lincolna”. Tam oparła się o skrzynię, by złapać oddech, starając się nie upaść. Zastanawiała się, jakie było stężenie dwutlenku węgla w powietrzu, które miała okazję wdychać. Na szczęście ocknęła się nim zapewniło jej trwałą śpiączkę, jednak nie miała pojęcia czy nie zdołało wyrządzić trwałych uszkodzeń w jej organizmie. Bieganie po pokładach też przyczyniło się do zwiększenia bólu głowy. Nie mogła sobie przypomnieć gdzie zostawiła butlę z tlenem lub komu ją oddała.

Weź się w garść, powiedziała sobie, to jedynie większy kac. Dasz radę.

Obiecała sobie, że po tym wszystkim zafunduje sobie niezapomniany stopień upojenia alkoholowego i godne pożegnanie z Christiansenem, kiedy tylko zawiną do portu. Zanim jednak mogła poużywać życia, musiała stawić mu czoła.

Odetchnęła i przedostała się do kabiny sterowania, gdzie przywitało ją znajome migotanie przyrządów. Najwyraźniej desantowiec odzyskał pełnię sprawności. Zapewne pomógł mu w tym fakt, iż jego zasilanie było niezależne od „Von Brauna”, a systemy mniej skomplikowane, w porównaniu  z nim wręcz uproszczone. Wsunęła się w fotel oddychając ciężko, usiłując skupić wzrok na odczytach przesuwających się przez ekran i wskazaniach wektorowych symulacji.

- Powiedz mi – zażądała. – Gdzie jesteśmy?

- Na granicy pasa planetoid – powiedział Scobee. – Daleko od Marsa – podał jej współrzędne w odniesieniu do ISS, które musiała przetrawić.

- Zniosło nas od Fobosa? – zapytała, obserwując przesuwający się wskaźnik prędkości.

- Lecimy siłą bezwładności – powiedział. – Ale wyszliśmy w innym miejscu i zdaje się, nie odpaliły silniki manewrowe. Suniemy prędkością wyjściową, wirujemy.

- Coś na naszej drodze?

- Na razie niczego nie widzę, ale bazuję na telemetrii „Lincolna”. Eniak „Von Brauna” nie odpowiada, więc mam jedynie odczyty krótkiego zasięgu.

Bezwładny lot w polu asteroid znajdujących się między Marsem a Jowiszem nie przerażał ją zbytnio. Wbrew nazwie planetoidy nie wypełniały całej przestrzeni, a obszar był w dużej mierze pusty, natrafienie na jakąś przypadkiem było trudne, choć po tym co się dotąd wydarzyło, zupełnie jej by nie zdziwiło.

- Odczyty o uszkodzeniach?

- Ani my ani „Von Braun” nie zostawiamy za sobą wycieku paliwa czy powietrza – odparł. – Powiedziałbym, że pod tym względem wszystko jest w porządku. Po prostu dryfujemy.

- Czyli nic w nas nie uderzyło, nie emitujemy żadnego skanu radarowego i odczytu radiowego, jesteśmy nadal niewidoczni – podsumowała. – I nie mamy pojęcia co się stało. Łączność?

- Bez „Von Brauna” nie istnieje – przypomniał jej, nieco urażony, że zadaje oczywiste pytanie. – Przecież „Lincoln” nie ma anteny dalekiego zasięgu, nie możemy podpiąć się z takiej odległości do Hermesa.

- Wiem, pytałam czy ktoś nadaje lub emituje sygnał w zasięgu naszej telemetrii.

- Nie. Ale robiłem tylko skan pasywny. Brak aktywnych źródeł radiowych w okolicy.

Zastanowiła się przez chwilę.

- Czujniki też niczego nie pokazują?

- Nie.

- Dobra, zaryzykujmy. Puść jedno odpytanie aktywne, chcę wiedzieć czy ktoś się tu nie kryje. – powiedziała.

- Podejrzewasz coś? – zapytał czujnie.

- Nic nie podejrzewam – odparła. – Gdyby tamci strzelili do nas po wyjściu z rzutu,  wyglądałoby to zupełnie inaczej. Nie wiem co nas spotkało, ale wolę być gotowa. Na razie mamy prawdopodobnie cztery ofiary. Wracam na „Von Brauna”.

- I co dalej?

 - Odzyskajmy sterowanie, potem łączność. I do cholery dowiedzmy się co właściwie się wydarzyło.

Gdy wróciła na dolny pokład dowiedziała się,  że ofiary są na razie łącznie trzy. Przeżył Shepard, który stuknął głową o eniaka i utracił przytomność, nie czyniąc przy tym najmniejszej szkody urządzeniu, choć trudno było to stwierdzić, gdyż wciąż pozostawało wyłączone. Zawinił brak ergonomiki pomieszczenia, ciasno oplecionego kablami i częściami składowymi maszyny, gdzie fotele wraz z pasami zamocowano zbyt blisko jednej z płyt tranzystorowych. Pasy z niewiadomych przyczyn nie wytrzymały natomiast przeciążenia w przypadku Darego, który w ułamku sekundy uderzył o drzwi i zginął na miejscu, następnie unosił się po pomieszczeniu, obijając o martwy komputer, pozostawiając za sobą w powietrzu ślady krwi, która opadła znacząc wszystko wokół śladami tragedii jaka tu się rozegrała. Everett spoglądał na to wszystko z posępną miną, obok niego stali Shelby i Coertzee, Gellert oceniał stan zniszczeń. Latynoska marines usiłowała ocucić Sheparda, podczas gdy Gow nic nie mówił, patrząc na opartego o ścianę Sikorsky’ego. Ten ostatni był blady i trzymał się za głowę, a ona dopiero teraz dostrzegła na niej siniak.

- Nic z tego nie będzie – powiedział Gellert. – Dopóki tego nie przejrzycie, nie zamierzam uruchamiać zasilania.

- W takim razie proszę go przejrzeć! – podniósł głos Everett. – Musimy go włączyć, on cały czas analizował dane, to teraz priorytet!

- Priorytetem są teraz inne rzeczy – mruknął Gellert patrząc na Shelby’ego. – Muszę przede wszystkim uruchomić silniki. Na razie dryfujemy.

- W pasie asteroid – poinformowała wszystkich Arciniegas. – Oddalamy się od Marsa. Gellert ma rację, eniak nie jest w tej chwili naszą podstawową potrzebą.

- Pani nic nie rozumie! – zawołał Everett. – On musi działać!

- Wiem – powiedziała. – Wcale nie z powodu pańskich tajemniczych obliczeń, albo z powodu skasowania tej bazy, bez niego nie mamy szansy przeżyć. Będziemy go potrzebować aby wykonać rzut w kierunku Ziemi, tych obliczeń nikt nie ma szansy wykonać ręcznie.

- Nie tylko – odezwał się ze swojego kąta Sikorsky. – Na tym statku on spina centralnie wszystkie systemy, koordynuje wzajemnie ich działanie. Bez niego nie jesteśmy w stanie nawet polecieć w żadnym kierunku.

- O to się akurat nie boję – powiedziała. – Tamci jakoś latają bez komputerów, my też możemy odpalić po prostu mechanicznie. Dokąd dolecimy to inna sprawa, nie mogąc skoordynować nawigacji z kierunkiem lotu. Na czym w ogóle polega problem?

- Mamy zwarcie – poinformował Gellert. – Uruchamiam po kolei wszystkie systemy, gdy dochodzę do eniaka wywala mi i wyłącza wszystko. Próbowałem dwa razy i chyba odczuliście efekty. Brzydko mówiąc sądzę, że to sprawka marynarza Dare, którego pozostałości siedzą w tej maszynie – dał im chwilę by przetrawili tę wiadomość. – Więc trzeba będzie znaleźć każdy jego kawałek i wyczyścić urządzenie. Podobnie jak robiłem to z generatorami i pompami, zanim mnie tu wezwaliście.

- Majorze Gow – powiedziała Arciniegas. – Obawiam się, że pana ludzie będą niestety potrzebni do kolejnej brudnej roboty.

- Taka już dola marines – mruknął Gow, polecając Devereaux zawołać Baumanna i Di Stefano.

- Doktorze Everett, będzie pan musiał się niestety w to włączyć – uznał za stosowne odezwać się Shelby.

- Ja też pomogę – powiedział Coertzee. – Chyba na razie do niczego innego się nie przydam.

- Zaczekaj Gellert – odezwała się, widząc jak kulejąc zbiera się do wyjścia. – Jak to możliwe, żeby jedno urządzenie odcinało wszystkie pozostałe? Nie mów mi, że projektant tego statku połączył tak wszelkie obwody.

- Nie połączył – odparł Gellert patrząc na nią swymi przekrwionymi oczami. – Też się nad tym zastanawiam.

Cofnęła się na korytarz, by go przepuścić. Spojrzał na nią wzrokiem skrywającym lekką dozę szacunku, najwyraźniej trafiła w sedno, którego nie dostrzegł nikt inny. Kuśtykał w stronę maszynowni, a ona zdała sobie sprawę, że mechanik doskonale wie co robi i nie potrzebuje instrukcji, zaś tajemnicza awaria bardzo go niepokoi. Nie powiedziała nic, nie zamierzała mu przeszkadzać w robocie na której się doskonale znał, zresztą to nie był jej statek.

- Co z mostkiem? – zapytała.

- Hagen i Triptree hydraulicznie wyrównują ciśnienie – odpowiedział Shelby. – Powinniśmy lada moment móc się tam dostać. Zależy mi by jak najszybciej dowiedzieć się czy w naszą stronę nie lecą okręty Związku.

- Ciekawy tok rozumowania, nadążam, ale pana priorytety nie przestają mnie zadziwiać. Nie lecą.

- Skąd pani wie?

- Sprawdziłam na „Lincolnie”. W promieniu promila nie ma okrętów wroga. Dalej niestety nie jesteśmy w stanie zobaczyć, ale jak na razie oddalamy się od ich przestrzeni z całkiem przyzwoitą prędkością. Musieliśmy stracić zasilanie w momencie wyjścia z rzutu fotonowego, w trakcie odpalania silników. Wyhamowaliśmy w polu defleksyjnym, ale przestały działać nim nastąpiła korekcja i lecimy dalej.

Shelby wpatrywał się w nią z uwagą.

- Zapomniałem o „Lincolnie” – przyznał oparty o ścianę Sikorsky łamiącym głosem. – On ma radar krótkiego zasięgu.

- A łączność? – zapytał komandor.

- Nic z tego – pokręciła głową. – Nie podłączymy się do sieci Hermes. Nie mamy takiego zasięgu, Lincoln to statek wyłącznie orbitalny, nie potrzebuje łączności dalekiego zasięgu, zresztą nie ma nawet gdzie na nim zamontować anten.

- Dobrze. Chodźmy na mostek.

- Odpocznij Sikorsky – poradziła. – Nie wyglądasz najlepiej.

- Nie czuję się dobrze – przyznał dotykając siniaka na czole. – Wolno myślę, ale jakoś dam radę.

- Odpręż się. Ocucimy Christiansena i zdejmie ci z barków obowiązki – pocieszyła.

Ale nie ocucili. Gdy udało się przekręcić właz prowadzący na mostek okazało się, że wszyscy są martwi. Trzech członków załogi, których imion nie znała oraz kapitan zajmowali swe fotele, w których stracili życie, a liczba ofiar wzrosła do sześciu. Spośród niewielkiej załogi „Von Brauna” znaczna część jej członków nie żyła, trójkę zabiło przeciążenie, które porwało ich swą siłą z zajmowanych miejsc, z jakiego powodu zginęła pozostała czwórka miała pojęcia, choć patrząc na zalane krwią oczy mogła mieć jedynie podejrzenia. Nie chciała jednak się na razie nad tym zastanawiać, gdy zobaczyła Christiansena zwisającego z fotela, głowa nagle rozbolała ją jeszcze bardziej. Hagen i Triptree wpatrywali się w swych towarzyszy nie będąc w stanie niczego powiedzieć, a ona zawróciła i po drabince zsunęła się w dół i stanęła nieopodal śluzy. Popatrzyła na Melliera i Sikorsky’ego wzrokiem zawierającym dozę współczucia na jaką było ją stać po czym z bezsilności uderzyła ręką o ścianę. Ból rozciętej pięści sprawił, że zaklęła, zapominając o złym samopoczuciu.

Shelby zszedł powoli po drabince, w ślad za pozostałymi. Najwyraźniej nikt nie miał na razie chęci pozostawać w ciasnym pomieszczeniu mostka, pośród ciemnych monitorów, pozbawionych dopływu danych eniaka, w miejscu rozświetlanym jedynie przez rozbłyski wskaźników poziomu energii statku, informujących o działających urządzeniach, rzucając przy tym blask na ciała. Komandor miał nieodgadniony wyraz twarzy.

- Z jakiego powodu zginęli? – zapytał.

- Czy to ważne?

- Dla mnie tak.

- Szczerze nie chce mi się na razie zastanawiać. I gówno mnie to obchodzi. Jakby to powiedział Gellert, liczy się efekt końcowy – odparła z goryczą.

- Liczy się dużo więcej – powiedziała Triptree, nie starając się nawet ukryć swej niechęci.

- Wiem – odparła Arciniegas. – To byli członkowie waszej załogi, których od miesięcy widywaliście codziennie. I wasz kapitan. A ja go polubiłam. I zostawmy w tym miejscu ten temat, chorąży – popatrzyła na swoją rękę i zaczęła się oddalać.

- Dokąd pani idzie? – zapytał Shelby.

- A jak pan, myśli? – zapytała z irytacją. – Napić się oczywiście. Rzeczywistość mnie przytłacza.

- Proszę zostać – powiedział. – I przestać z tym odstawianiem teatru na mój użytek. Mamy w tej chwili ważniejszą kwestię, niż chęć przetrawienia przez panią w samotności tego, co właśnie zobaczyliśmy.

- Mianowicie?

- Kapitan Christiansen nie żyje – zauważył. – Okręt został pozbawiony dowodzenia.

- Świetnie panu idzie razem z Sikorskym – odparła. – Poda panu kody dostępu, przydadzą się gdy uruchomimy eniaka. Da pan radę doprowadzić nas z powrotem na Ziemię. Triptree, Hagen i Mellier będą służyć pomocą.

- Nie zamierzam się tym zajmować, kapitan Arciniegas – powiedział, a do niej po chwili dotarło do czego zmierza.

- Odbiło ci Shelby? – zapytała. – A podobno to ja jestem wciąż pijana? Chyba zaszkodziło ci przeciążenie.

- Proszę nie dramatyzować – nie dał się zbić z tropu. – Niniejszym obejmuje pani dowództwo „Von Brauna”.

- Co takiego? – Triptree była szybka. – Dowództwo przypada komandorowi Sikorsky’emu, który…

- … który jak łatwo zauważyć ma wstrząs mózgu lub wyjątkowo źle znosi zatrucie dwutlenkiem węgla – wszedł jej w słowo Shelby. – Bez urazy, komandorze.

- Nie czuję się urażony – zapewnił Sikorsky. – I rzeczywiście, chwilowo do niczego się nie nadaję – głos nadal miał słaby.

- Nie widzę także powodu by udawać, że się na czymś znam – kontynuował Shelby. – Moja specjalność jest nieco innego rodzaju, mimo iż jestem komandorem NASW, statki nie są moją domeną.

- Proszę sobie w takim razie wybrać Triptree – poradziła Arciniegas. – Na pewno pali się do tego zadania.

- Nie uważam, aby pani porucznik powinna obejmować to stanowisko – zimno odparła chorąży. – Jej podejście do regulaminu i wyczyny są dość dobrze znane, daje także im wyraz na każdym kroku.

- Zgadza się, mam NASW w głębokim poważaniu – potwierdziła Arciniegas.

- Pani sprzeciw Triptree oczywiście zostanie odnotowany – westchnął Shelby. – Jednakże mimo oporów, które również ja posiadam, byłbym ślepy, gdybym nie zauważył, że w ciągu ostatniej godziny porucznik Arciniegas zrobiła więcej niż ktokolwiek inny na pokładzie. W zasadzie nas pani ocaliła.

- Ocuciłam jedynie Gellerta.

- I zadbała o uruchomienie podstawowych systemów, jednocześnie wyprzedzając o krok każdego z obecnych na pokładzie. Nie zajmując się przy tym dyskusją na temat kolejności dowodzenia. Bez urazy chorąży Triptree – popatrzył na nią. Nic nie odpowiedziała, także Hagen i Mellier zachowali milczenie. Kontynuował – to chyba odpowiada przy okazji na pytanie dlaczego pani, Arciniegas?

- Świetnie – była jedynie w stanie powiedzieć.

- Więc jakby to pani powiedziała, nie traćmy czasu na jałową dyskusję, tylko proszę wziąć się do roboty. Otrzymuje pani dowodzenie celem przywrócenia statku do pełnej funkcjonalności i tak to zostanie odnotowane w dzienniku, gdy tylko uda się go uruchomić. Proszę sprawić aby znowu był sprawny, gotów do lotu i nawiązania łączności z Hermesem. Czy to jasne, pełniąca obowiązki kapitan „Von Brauna”, podporucznik Arciniegas?

- Przyjęto – powiedziała po chwili wahania, gdy powoli docierało do niej w jakie gówno się ładuje.

- Proszę mi powiedzieć jeszcze jedno – rzekł Shelby. – I zaspokoić moją ciekawość. Nie ma pani ochoty się napić?

- Oczywiście, że mam – odpowiedziała zirytowana. – A pan nie ma po tym co przed chwilą zobaczył? Po znalezieniu czwórki ludzi zmarłych wskutek dekompresji lub przeciążenia? Czemu pan w ogóle pyta?

- Mam wrażenie, że w ciągu ostatniej godziny zobaczyłem zupełnie inną kapitan Arciniegas, niż tą, która dawała mi się poznać przez poprzedni okres. Kiedy zastanawiałam się, jak NASW mogła komuś takiemu powierzyć dowodzenie swym flagowym okrętem.

- NASW jest pełna szaleńców – odpowiedziała.

- Pije pani bo nie robi już kariery?

- To wy zakładacie, że piję, żeby zapomnieć o tym co się stało. Piję i używam życia bo znowu mogę to robić, bo sprawia mi to przyjemność, bo nie muszę brać udziału w wyścigu szczurów i udowadniać sobie i innym, że jestem najlepsza i mogę dostać fotel kapitana.

- Nigdy pani nie zrozumiem – powiedział po chwili. – Ale na szczęście nie muszę.

- A czym pan zamierza się zająć?

- Szukaniem potwierdzenia pewnych oczywistych implikacji.

- Zna pan moje zdanie w tej materii. I z oczywistych względów nie życzę powodzenia.

- Więc nie podziękuję – skinął głową, po czym oddalił się w kierunku schodów prowadzących na dolny pokład. Westchnęła i odwróciła się do obecnych, by kuć żelazo, póki gorące i zmierzyć się z niechęcią, której poziom przekraczał wszelkie znane skale.

- Sikorsky, wypad na koję – powiedziała. – Gdy uruchomimy statek będziesz potrzebny, żeby doprowadzić tę krypę do portu. Chyba nie myślisz, że Shelby pozwoli mi zachować dowodzenie?

- Arci, ja..

- Mellier, proszę go odprowadzić, a potem wracać, mamy wiele do zrobienia. Chorąży Triptree, proszę schować uczucia malujące się na twarzy. Im szybciej sprawdzimy każdy podsystem i przywrócimy funkcjonalność statku, tym szybciej będzie mnie pani miała z głowy. Zgadza się, kompletnie nie znam tego statku, jestem tu od kilku chwil, w przeciwieństwie do was, którzy znacie tu każdy kąt i spędziliście na nim tygodnie. Więc wyłącznie od waszej woli współpracy zależy jak szybko się mnie pozbędziecie. Niestety zacząć musimy od zabrania ciał z mostka, więc do roboty.

Rozdział 9 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz