poniedziałek, 20 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 18

18.


Sytuację w jakiej się znaleźli Scobee już dawno określić mógł jako FUBAR i SNAFU, a także innymi barwnymi określeniami, teraz jednak przekroczyła wszelkie wyobrażenia. Pomysł desantu na Marsa od początku wydawał się szalony, wszelkie spotykające ich więc rzeczy przed przybyciem na orbitę planety złożył więc na karb losu, usiłującego przeszkodzić im w osiągnięciu celu. Utrata łączności po wylądowaniu także mieściła się w tym zakresie, przyjął ją nawet z ulgą, bowiem cały czas spodziewał się, że coś pójdzie nie tak. Był nawet wdzięczny, że na razie prócz drobnego defektu podczas lądowania i braku możliwości porozmawiania z "Lincolnem" nie spotyka ich nic więcej. Nie miał zresztą czasu się nad tym wszystkim skupiać, bowiem upływające od lądowania godziny spędzili na obracaniu promu i ustawianiu go na pasie startowym, z jednoczesną rekonfiguracją silników rakietowych. Wyniesienie na orbitę na szczęście było w porównaniu z Ziemią pestką, niewielka grawitacja nie wymagała przyjęcia pozycji pionowej i odpalenia wszystkich dopalaczy, pozwalając wyrwać się z niej z dużo mniejszą prędkością ucieczki. Na razie wszystko poszło zgodnie z  planem, a nawet dużo szybciej, choć nasłuchując komunikatów marines miał wrażenie, że natrafili na jakieś trudności. Nie były one jednak wyraźnie zbyt wielkie, skoro piloci otrzymali pomoc w postaci dwóch żołnierzy odzianych w ciężkie zbroje, zbędnych w bazie, którzy dzięki sile egzoszkieletów wydatnie dopomogli w zmianie ustawienia "Lincolna". Ignorował fakt, iż połączenie z "Von Braunem" notorycznie się rwało, a w pewnym momencie tracić łączność zaczęli nawet z marines. Tradycyjna wzajemna wymiana pakietów grzecznościowych między Pegazem a promem zwisła zupełnie jakby na ich łącza nałożono jakieś ograniczenie, choć o ile mógł stwierdzić nadawali wciąż z niezmienną prędkością. Poczuł się tym wszystkim nieco zmęczony, gdy zobaczył jak jeden z marines z pancerzu popędził w kierunku bazy, po czym zawisł po kolejnym skoku w powietrzu. Zafascynowany Scobee spoglądał jak opada powoli i niczym mucha w smole podąża w kierunku zabudowań, gdzie gwałtownie przyśpiesza i znika. Jego kolega zajęty przy "Lincolnie" nie zauważył najwyraźniej co się stało. Po chwili zresztą także on popędził w kierunku bazy i zatrzymał się nieopodal niej, najwyraźniej na coś czekając. Trwał nieruchomo, jak gdyby zawisł w pół kroku, w drodze do pobliskich skał.

- Jones! - zawołał spanikowany Scobee. Łączność na krótkim dystansie wciąż jeszcze działała. Pilot wychylił się z kabiny.

- Tu dzieje się coś dziwnego – powiedział tamten. - Nie mogę przebić się do "Von Brauna", choć przed chwilą nadali coś na dół do bazy. Pegaz wciąż tam jest, ale nie mogę się z nim połączyć, pozycja wskazuje, że zmienili mu z jakiegoś powodu orbitę. Ostatnie co przesłał to informację o jakichś zakłóceniach grawitacyjnych...

- Jak dziwne twoim zdaniem jest to? - Scobee pokazał mu zastygłego w pół kroku żołnierza. Jones zamilkł i rozejrzał się.

- Nie bardziej dziwne niż tamto - odparł, pokazując wypełniającą horyzont potężną chmurę piasku, która zdołała niemal całkowicie zakryć niebo i widoczną na nim zorzę pełną niepokojących kolorów. Scobee poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, bowiem jeszcze pięć minut temu była ona odległa o dziesiątki mil, teraz zdawała się już do nich docierać. Chwilę później kwestia dziwności stała się akademicka, bowiem dostrzegł spadające gwiazdy, które płonęły wchodząc w atmosferę, po czym zorientował się, że muszą to być szczątki, a biorąc pod uwagę, że spadały w dużych ilościach z miejsca, w którym jak wiedział znajduje się "Von Braun", nasunęła mu się nieprzyjemna konkluzja. Nim miał okazję wypowiedzieć ją głośno, tamto miejsce rozświetlił nagły rozbłysk, który nie chciał zniknąć. Jones bez słowa popędził do kabiny, a Scobee wykrzyknął ostrzeżenie, o dziwo tym razem udało mu się nawiązać połączenie z marines. Chwilę potem biegł już do kabiny, gdzie radar "Lincolna" odebrał połączenie z Pegaza i przeskanował najbliższy obszar.

- Schodzą naprawdę szybko - mówił Jones, jednocześnie ostrzegając marines. - Kurwa! Wystrzelili do nas pociskiem taktycznym!

Scobeego zmroziło, gdy uświadomił sobie konsekwencje.

- Marines znaleźli schron! - Jones pędził już do wyjścia.

Gdy jednak znaleźli się w luku śluzy ujrzeli żołnierza zastygłego bez ruchu, w tym samym miejscu co poprzednio. Scobee złapał pilota za ramię.

- Nie damy rady.

- Co to jest?

- Nie mam pojęcia, ale nie wiem czy chcę się w to pakować. Próbowałem go wołać, ale nie odpowiada - gdy wytężył wrok dostrzegł, że nieopodal żołnierza, znajduje się teraz inny z marines w skafandrze, także zastygły bez ruchu z lufą skierowaną ku budynkom. Nie wyglądał tak nienaturalnie jak żołnierz w pancerzu, bowiem kucał i nie zawisł z uniesioną nogą. Czujniki najwyraźniej nie rozpoznawały żadnego zagrożenia, a matematyka nie dostrzegła niczego dziwnego, bowiem rozstawione przez marines działka nie reagowały. Jones zaczął przeklinać, a Scobee odetchnął głęboko, po czym zawrócił ku kabinie.

- Nie wiem czy wybuch jądrowy nie będzie najlepszym rozwiązaniem - mruknął i usiadł wpatrując się w ekran radaru. Było mu już wszystko jedno, w ciągu ułamka sekundy przeszedł do stanu tępego zaakceptowania tego, co wydarzy się w ciągu najbliższych sekund. Z niewielkim zdziwieniem dostrzegł, iż w powietrzu pojawiły się kolejne punkty. Harpie poderwały się by przechwycić nadlatujące cele i przez moment lekki promyczek nadziei zaświtał w jego sercu, nim przypomniał sobie że drony nie mają szans zdjąć nadlatującej rakiety. Pozostało mu więc jedynie wpatrywanie się w odczyty i oczekiwanie na nadchodzącą nieuchronność.

W budynku B Satya Nayada nie przeszła pełni procesu od zdziwienia do akceptacji, bo jej prywatna matematyka zawiesiła się na braku zgody na to co się dzieje. Wówczas jednak obiekt Kowalski uruchomił procedurę działanie i zaczął wołać na wszystkich częstotliwościach.

- Czerwień! Alfa i Bravo, Tęcze, do C! Powtarzam, wszyscy do C! - zaczął kląć. - Nie wiem czy odebrali, nic tu w dupę nie działa! Za mną!

- Co? - zapytała.

Coertzee chwycił ją za rękę.

- Biegniemy do schronu! - wyjaśnił. Chwyciła hełm i założyła go na głowę. Popędzili do śluzy i łącznika, z tyłu pozostał Kowalski usiłujący połączyć się z O'Harą, Everettem, a potem już kimkolwiek, bo nie słyszał się nawet z Gowem. To anomalia, kołatało się w głowie Satyi, zmienia się dynamicznie rozpychając w hiperpozycji zajmowanego przez nas punktu czasoprzestrzeni, wyzwalając jej dualizm. Nie, to ciemna materia, podpowiedział głos Everetta, niszczy strukturę rzeczywistości, niczym mrok przybyły z głębin wszechświata. Dyskusja była jednak zbędna i czysto akademicka, Coertzee otwierał właśnie śluzę. Wbiegli do środka, a tuż za nimi pomieszczenia dopadł Kowalski.

- Wynoście się! - wrzasnął i pociągnął za dźwignię. Drzwi zaczęły się zamykać pozostawiając go na zewnątrz.

- Kapralu! - zawołał Coertzee.

- Biegnę do A, muszę ostrzec przynajmniej O'Harę i Vasquez!

Drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem, ciśnienie zaczęło się wyrównywać i po chwili rozległ się dźwięk otwieranego przejścia do łącznika.

- To bez sensu - powiedział Coertzee. - Głupi jak każdy żołnierz, nie może zostawić towarzyszy, nawet jeśli sam zginie. Nie ma szansy dotrzeć do nich a potem do schronu w ciągu pięciu minut.

- Niekoniecznie - odparła Satya.

- Czemu? - był zdziwiony.

- Potem - poderwała się ponownie do biegu, mając nadzieję, że erratyczność wartości xyzt w Krasnajej Zwiezdzie da im jakąś przewagę. Nawet jeśli ciemne materie były całkowicie niepojęte i niezrozumiałe, mogły okazać się w tym wypadku pomocne. Spojrzała za okno w łączniku i poczuła się winna, iż nie uświadomiła sobie wcześniej co wiąże się z faktem, iż pośrodku stacji unosi się wir nieruchomych kamieni. Dostali w pakiecie wszystko wraz z anomalią.

Przejście przez śluzę zabrało im kolejne cenne sekundy, długość ich dalszego życia spadła poniżej czterech minut. Pobiegli korytarzem na wprost, po chwili docierając do niewielkiej sali. Satya dyszała, uświadamiając sobie, iż niepewność odeszła na dobre. Rozglądała się wokół, dostrzegając iskrzące przewody. Ślady osmaleń wskazywały, iż doszło tu do niewielkich eksplozji. Podłoga była dziwnie nierówna, spojrzawszy w dół zorientowała się, iż kroczy po leżących tu łuskach.

- Kałasznikow – poinformował ją Coertzee biorąc jedną z nich do ręki. – To tamci tu strzelali. Majorze Gow! – zawołał do mikrofonu. – Nie odpowiada. Może natknęli się na patrol…

- Nie na patrol – powiedziała. – Ma pan broń agencie? Proszę ją przygotować i pośpieszmy się.

- Po co? – zawołał ruszając za nią, gdy przyśpieszyła kroku, podążając w głąb korytarza wiodącego do wnętrza budynku C.

- Bo możemy spotkać coś, co nie jest człowiekiem.

Na ludzi majora natknęli się w kolejnym pomieszczeniu, gdy wybiegli wprost pod lufy wycelowanych w nich karabinów. Trzymali je żołnierze ukryci za przewróconymi stołami, kierując w ich stronę źródła jasnego światła, które ją całkowicie oślepiły. Zatrzymała się zdezorientowana, a na nią wpadł Coertzee.

- Co tu robicie? – zapytał wyraźnie poirytowany Gow wychodząc do przodu. Na jego sygnał Di Stefano i Malarkey opuścili broń, wyłączając zamontowane na niej latarki.

- Nie mamy czasu – powiedział Coertzee. – W naszą stronę leci pocisk jądrowy. Zostały nam trzy minuty.

- Co?

- Wykrył go „Lincoln”, za nim podążają jakieś statki. Musimy ukryć się w schronie, to nasza jedyna szansa.

- Jak dostaliście się tutaj tak szybko? Gdzie jest Kowalski?

- Majorze, nie słyszał pan...

- Proszę odpowiedzieć. Przed chwilą skończyłem z nim rozmowę.

- W takim razie powinien pan już wiedzieć…

- Ale nie wie – wtrąciła dysząc ciężko Satya. – Bo właśnie przed chwilą dostał informację o ruchu wykrytym za plecami od Di Stefano. Co słyszeliśmy w radiu. Tylko, że to właśnie nas wykrył.

- Co takiego?

- Majorze, proszę posłuchać – powiedziała. – W naszą stronę leci pocisk jądrowy, nie mam pojęcia ile czasu nam zostało. Razem z anomalią pojawiła się multiniestałość czasu. Taka jak w tej broszurze, którą czytałam na ISS. Czasoprzestrzeń zaczyna się załamywać, dlatego w różnych częściach stacji czas biegnie inaczej. Wszystko się tu rwie, stałe, grawitacja i czas. Wszyscy doświadczyliśmy różnego poczucia jego upływu, w różnych miejscach. Dotarcie tu zajęło nam ponad trzy minuty, choć pięć minut temu usłyszeliśmy, że wykrył nas pan właśnie nadbiegających z tyłu. Proszę nie pytać jak to możliwe, sama nie mam pojęcia, po prostu przyjąć, że tak jest. Mamy teraz inny problem w postaci nadlatującego pocisku. Schron to nasza jedyna szansa.

- Nie zajęliśmy jeszcze schronu – ocknął się nagle Gow odwracając na pięcie. – Kowalski?

- Pobiegł poinformować pozostałych, bo nie miał z nimi łączności.

- My również nie mamy. Nie zdążą – głos majora był beznamiętny, choć właśnie stwierdził, że za chwilę straci połowę swego oddziału. Szedł szybko usiłując jednocześnie uzyskać odpowiedź z komunikatora, uzyskując jedynie trzaski.

- Może zdążą. Nie wiem kto z nas jest w jakim przesunięciu czasowym. Majorze, jeszcze jedno.

- Tak?

- Skoro zachodzą tu wszystkie zjawiska obecne w strefie anomalii, wydaje mi się, że są tu również te istoty.

- Istoty?

- Te stwory, które w niej żyją. Były tu przed nami… oni nadali sygnał SOS jeszcze przed naszym przybyciem.

- A zatem to do nich strzelali – Gow nie zwolnił kroku, a Satya ledwo mogła mu go dotrzymać. Znaleźli się w pomieszczeniu, z którego prowadziły w dół wysokie schody, które major przeskakiwał co dwa. Na dole klatki schodowej, w migającym oświetleniu dostrzegła pozostałych żołnierzy ukrytych za załomami ściany. Apone opuścił broń, którą do nich celował.

- Nie mam łączności – poskarżył się. – Przez chwilę nie działały czujniki ruchu.

- Mamy dwie minuty by wejść do schronu – poinformował major. – Potem spadnie nam na głowę głowica atomowa. Jackson, otwórz te pieprzone drzwi, Malarkey przygotuj granaty. Wykonać! – żołnierze podskoczyli, gdy huknął. Spojrzął na Satyę oddychając ciężko – Niezbyt finezyjna taktyka, ale jedyną opcją jest szturm. Coś jeszcze może mi pani powiedzieć o problemie z czasem i tych stworach?

- Nie jestem fizykiem, największego specjalistę w Sojuszu od fizyki anomalii mamy zdaje się na górze – nagle uświadomiła sobie, że być może tak nie jest. – O ile przeżył – dodała. – Na orbicie miała miejsce ekspozja jądrowa.

- Może to nie „Von Braun” – powiedział Coertzee. Żywiła taką samą nadzieję, woląc nie angażować rachunku prawdopodobieństwa do sprawdzenia jak wielka jest to szansa.

- Kurwa, kurwa, kurwa! – zaczął jęczeć Baumannn, lecz Apone uderzył go w ramię, by umilkł.

- Przynajmniej wiemy na czym stoimy – stwierdził stoicko Gow. – Na razie skupmy się na przeżyciu, potem ustalmy czy mamy się jak stąd wydostać.

Satya miała wreszcie czas zastanowić się i przeanalizować sytuację, wraz ze słowami majora dotarły do niej implikacje. Ekplozja atomowa za półtorej minuty zmiecie z powierzchni Marsa zabudowania, wraz z jedynym środkiem transportu jakim dysponowali. Co oznaczało, iż nawet jeśli „Von Braun” wciąż czekał na nich nie będą mieli jak stąd wrócić. Spojrzała na majora mając nadzieję, że NASW dysponuje jakimś innym sposobem by ich stąd zabrać, lub przemyślanym planem ratunkowym, lecz ten pytał ją o co innego. W głębi ciemnego korytarza Hardiman swym potężnym ramieniem chwytał właśnie metalowe wrota. Za nim czaił się Malarkey, a tuż obok Di Stefano trzymał dźwignię otwierania wrót. Na szczęście schrony dysponowały sposobem awaryjnego otwarcia z zewnątrz. Baumannn i Apone zajmowali pozycję do oddania strzału.

- Pytałem o te stwory! – warknął na nią major.

- Wiem tyle co pan! – podskoczyła.

- To niedobrze – powiedział. – Wszędzie znaleźliśmy spłaszczone naboje.

- Nie rozumiem.

- Ja też. To znaczy, że Kosmarmia wystrzelała bardzo dużo amunicji i w coś trafiła. Tylko, że nie była w stanie przebić tego pociskami z kałasznikowa.

- To bardzo źle?

- AK wzór 77 posiada ulepszony pocisk makarowa, potrafi przebić szynę kolejową i pancerz Hardimana jeśli strzela odpowiednio długo w to samo miejsce. Więc cokolwiek to było, nie zostawiło śladów, odbija pociski z karabinu, a nasi przeciwnicy woleli zamknąć się w bunkrze i czekać na pomoc, niż z tym walczyć. Zielone światło! – ostatnie słowa skierował do Jacksona.

Satya zdążyła sobie jeszcze przypomnieć, że nigdzie nie dostrzegła żadnych ciał, należących do ludzi bądź innych istot, gdy wydarzenia nabrały tempa. Di Stefano szarpnął za dźwignię, a Jackson swym potężnym ramieniem pociągnął za wrota. Z wizgiem metalu uchyliły się, ciągnąc sobą metalowe konstrukcje. Malarkey wrzucił do środka granaty, a z wnętrza błysnęło gdy wpadł do środka, a tuż za nim Apone i Baumannn. Satya zakryła uszy po pierwszej eksplozji, lecz po chwili opuściła ręce, gdy nie usłyszała aby padł jakikolwiek strzał. Gow zdążył już pobiec do przodu z uniesioną bronią.

- Czysto! – zawołał Apone. Wspinał się właśnie na metalową konstrukcję, świecąc do środka latarką.

- Zabarykadowali drzwi – mruknął Baumannn.

- Jackson, usuń mi te śmieci – polecił major.

Satya poczuła się pozostawiona sama sobie, ruszyła więc w stronę schronu. Dostrzegła, iż podąża za nią Coertzee. Minęła szarpiącego się z metalowymi zaporami Hardimana, któremu pomagali już Di Stefano i Baumannn, przesuwając je z dala od wejścia. Barykada była sporych rozmiarów i najwyraźniej miała za zadanie zablokować wrota, uniemożliwiając wejście przeciwnikowi i utrudniając mu dalszą drogę. Zmontowano ją ze wszystkiego co znajdowało się w schronie, używając półek, stołów i rur. Najwyraźniej przesuwano je pośpiesznie, a na podłodze znajdowały się powyrzucane maski, menażki i pęknięte ampułki oraz środki medyczne, które wcześniej zajmowały metalowe regały. Prócz nich schron był kompletnie pusty, co potwierdził właśnie Apone wybiegający z drugiego pomieszczenia. Wszystko tonęło w półmroku migającej żarówki, zaczepionej w osłonie na suficie z potężnych żelbetonowych bloków. O ile Satya mogła ocenić od bazy oddzielało ją kilkadziesiąt stóp sądząc po wysokości klatki schodowej, którą przed chwilą zbiegła. Ściana była równie gruba. Wewnątrz Gow w zamyśleniu podniósł leżący na podłodze karabin innego typu niż noszony przez jego żołnierzy. Rozejrzał się po pustym pomieszczeniu.

- Co może mi pani o tym powiedzieć? – zapytał.

- Nie ma drugiego wyjścia – poinformował ponuro Apone.

Satya postanowiła stracić pewność siebie i zdradzić objawy histerii.

- Nie mam pojęcia! – krzyknęła.

- Nie oddali ani jednego strzału. I zniknęli z pomieszczenia, z którego nie da się wyjść inaczej niż przez drzwi, którymi nikt nie wychodził. – Gow sprawiał wrażenie zadumanego.

- Wiem tyle co pan! Nie jestem fizykiem, mamy tu do czynienia ze strefą, a w nich znikają ludzie, do ich środka nie da się wejść, a my najwyraźniej tuż przy niej jesteśmy!

- Kowalski nie odpowiada, nadal  z nikim nie mam łączności– rzucił Apone.

- Jesteśmy zbyt głęboko, ekranowanie jest za duże – zauważył Coertzee.

- A w strefie nie działa łączność. Dziękuję – zauważył z sarkazmem major. – Co nie zmienia faktu, że nasza obecna sytuacja… - przerwał mu narastający huk, więc podniósł głos. – Do środka! Jackson, zamknąć te cholerne drzwi – pozostali marines rzucili mu się na pomoc. Satya zamknęła oczy, czekając na nachodzącą apokalipsę, w której właśnie centrum się znalazła.

Wszystko mogli obserwować Scobee i Jones mający miejsca w pierwszym rzędzie. Nawigator w ciągu ostatniej pół minut pogodził się z losem. Pilot trzymał się za hełm i kiwał. Scobee widział jak Harpie podejmują desperacką próbę odpalając pociski, które jednak nie były wymierzone w lecącą zbyt szybko rakietę. Drony próbowały zestrzelić nadlatujące statki, które matematyka zidentyfikowała jako promy desantowe Buran. Zastanawiał się czy zdąży zobaczyć wynik tego starcia, stwierdził że była na duża szansa.

Nie było mu to jednak dane, bowiem czterdzieści mil przed osiągnięciem celu rakieta eksplodowała. Gdy pocisk znikł z radaru Scobee niepomiernie się zdziwił, po czym postukał w ekran, a po chwili dotarł do niego poprzez hełm narastający huk ekplozji. Chwilę zajęło mu zrozumienie do czego właśnie doszło.

- Jones! – musiał zawołać go dwukrotnie. – Oni nie celowali w nas!

Tamtej jednak z jakiegoś powodu go nie słyszał.

Nim zdążył odpowiedzieć wnętrze „Lincolna” rozbłysło nagłym światłem. Na panelu pojawiły się iskry, nastąpiła indukcja napięcia we wszystkich obwodach statku, temperatura miejscowa podniosła się gwałtowanie, gdy przez pokład statku przeszła fala elektromagnetyczna. Diody i źródła oświetlenia eksplodowały. Statek umarł w smrodzie palących się obwodów i skwierczącej izolacji, zaś chwilę później na pokładzie promu, który miał już nigdy nie wzbić się w powietrze, zapanowała ciemność.

W schronie zgasło migające światło, sprawiając że znaleźli się w mroku, bowiem Jackson zdołał przed chwilą zatrzasnąć potężne wrota, odcinając ich całkowicie od tego co działo się na zewnątrz, sprawiając iż znikł głuchy dźwięk. Satya słyszała jedynie własny oddech i docierało do niej, w jak kiepskiej sytuacji się znaleźli.

- Broń w pogotowiu! – zawołał Gow. – Cokolwiek odpowiada za zniknięcie tamtych, może tu być! – czekali w milczeniu, po czym major znowu przemówił. – Pani Nayada, czy przypomina sobie pani coś jeszcze, co może być pomocne?

- Mówiłam, że nie studiowałam fizyki tylko matematykę – powiedziała tonem pełnym emocji. – Nie znam odpowiedzi na pana pytania, nie wiem dlaczego nie ma tu żadnych ciał, ani co się tu wydarzyło!

- Proszę się zająć sformułowaniem hipotezy, to rozkaz – usłyszała, wściekła chciała odpowiedzieć mu, iż nie może wydawać jej rozkazów, lecz dotarło do niej, że major dał jej właśnie zadanie, aby nie myślała o tym co się właśnie zdarzyło. Z dwojga złego rozmyślanie nad faktem, iż zniszczeniu uległa baza nad nimi, a wraz z nią zginął Kowalski i pozostali marines, oraz dwaj piloci, a przede wszystkim, iż zostali uwięzieni na Marsie, nie było niczym przyjemnym. Satya zdążyła już przerobić scenariusze, w których uwięzienie przez żołnierzy Związku i poddanie praniu mózgu było najlepszym rozwiązaniem.

Niespodziewanie jednak światło w bunkrze zapaliło się, rozświetlając półmrok.

- Generator? – zapytał Gow.

- Nie – odpowiedział szybko Apone. – Jest z tyłu, ale trzeba go uruchomić ręcznie, nie mają tu elektroniki, która by go odpaliła.

- Jackson! Otwieraj drzwi i sprawdź odczyty promieniowania!

- Majorze, wybuch… - zaczęła Satya.

- Nie miał miejsca – powiedział Gow. – Nie celowali w bazę.

Miał rację. Gdy Jackson uchylił wrota, zza pochylonych sylwetek marines gotowych do oddania strzału dostrzegła korytarz i schody, którymi tu przybyli, oświetlone bladożółtym światłem, zamknięte w żelbetonowych ścianach.

- Promieniowanie nieco podwyższone – poinformował ich po chwili.

- Nie powinniśmy zjeść tabletek? – zapytał Coertzee.

- Jeszcze nie – odparł major. – Nasze skafandry dają nam ochronę przed promieniowaniem. Po za tym tamci stosują rozmaite sposoby ochrony swych budowli przed radiacją – Satya teraz dopiero uświadomiła sobie fakt, iż spacerowała po spokojnie po powierzchni planety pozbawionej w dużej mierze magnetosfery, co za tym idzie chłonąc zwiększoną dawkę promieniowania, choć w ilości nie będącej zabójczą dla ludzi.

- Stan amunicji – zawołał Apone, a po chwili w odpowiedzi zaczęły padać liczby, które nie wywoływały zachwytu na jego twarzy. Gow także wyraźnie się skrzywił, gdy spojrzał na Satyę.

- Ta ekplozja na niebie, którą widzieliście, jak duża była?

- Olbrzymia. Kowalski mówił o kilkuset kilotonach.

- To znaczy, że za jakiś czas dostaniemy drugą falą impulsu – powiedział. – Oddział, przygotować się. Przemieszczamy się do A, szyk osłonowy, bądźcie gotowi do oddania strzału, ale uważajcie by nie trafić naszych. Krótkie serie, oszczędzać amunicję. Apone, Jackson, Di Stefano, naprzód! Komunikacja głosowa!

- Majorze, tam na górze… - zaczął Coertzee. Gow przerwał mu.

- Powiem to tylko raz, musicie dotrzymać tempa, bo zamierzam zająć jak najszybciej pozycje obronne.

- Obronne?

- Skoro nie strzelali w bazę, odpalili pocisk na podejściu, to standardowa taktyka przed desantem bojowym Związku. Ich pojazdy są odporne na impulsy, nasza technika nie, co oznacza, iż właśnie zniszczyli wszystkie zautomatyzowane systemy obrony i czujniki ruchu jakie rozstawiliśmy. W promieniu co najmniej kilkudziesięciu mil nie działa żadna elektronika, w tym również „Lincoln” – dał mu sekundę na przetrawienie tej informacji, po czym ruszył w ślad za żołnierzami nie przerywając mówienia. – Powyższe oznacza, iż ich celem nie jest pozbycie się wroga, ale odbicie kompleksu lub wzięcie nas żywcem. Zatem będziemy walczyć z oddziałami desantowymi Kosmarmii, pozbawieni znacznej części osłony ogniowej jaką dawały nam działka. Musimy jak najszybciej dotrzeć do Kowalskiego i pozostałych.

Gdy przemieszczali się schodami z Baumannem za ich plecami, radio niespodziewanie zaczęło trzeszczeć. Po chwili usłyszeli głos Apona.

- Nie do wiary – powiedziała Satya.

- Czemu? – sapnął Coertzee.

- Po wybuchu nie powinna działać żadna łączność radiowa – odparła wbiegając na górę.

- I w zasadzie nie działa – usłyszeli Gowa. – Słyszymy tylko siebie, gdy jesteśmy niedaleko. Wpływ anomalii?

- Niekoniecznie. Może budowniczy tej bazy znaleźli jakiś sposób na utrzymanie łączności po wybuchu. W końcu ta ich zmodyfikowana technika lampowa sprawia, że ciągle mamy prąd – odparła.

- Pośpieszyć się – krzyknął Gow. – Pamiętajcie, że nie jesteśmy tu sami!

- Majorze! – zawołał Coertzee. – Skoro straciliśmy możliwość odlotu, jaki ma plan?

- Przetrwać.

Na pasie startowym w kierunku wieży także biegła dwójka ludzi. Scobee szybko pojął co oznacza detonacja kilkadziesiąt mil od nich. Nie miał czasu przejść do porządku dziennego nad utratą „Lincolna”. Pociągnął Jonesa za sobą, po czym opuścili statek. Obaj spojrzeli jeszcze raz na prom świadomi, że nigdzie już nie poleci, po czym popatrzyli w kierunku bazy. Nie dostrzegli tam zawieszonego w powietrzu żołnierza, nic się nie poruszało, prócz tego co wydobywało się z jej centrum. Z obszaru położonego między budynkami unosił się słup fioletowej poświaty, pulsując nieregularnie, oświetlając otoczenie. Tuż nad nimi rozciągała się zorza, a niebo zmieniało kolor, przyjmując każdą możliwą barwę. Zza gór wynurzyła się burza piaskowa, która nie miała prawa znaleźć się tu wcześniej niż za kilkadziesiąt godzin, najwyraźniej jednak miała już wkrótce w nich uderzyć.

Jones pokazał coś na migi. Ich interkomy przestały działać. Być może pytał co dalej. Scobee spojrzał na bazę i pomyślał, że wszędzie, tylko nie w to upiorne miejsce. Pokazał ręką na wieżę, do której pobiegli. Dotarli do niej rychło w czas, by ujrzeć wylatujący z burzy pocisk, który śmignął nad nimi z głośnym świstem, zostawiając za sobą ciemną smugę dymu z odrzutowego silnika. Uderzył wprost w przedpole między bazą a lotniskiem i eksplodował tuż przed tym nim dotknął gruntu, rozpadając się na szereg części. Podmuch przewrócił ich obu, Jones oszołomiony kręcił głową, wdzięczny losowi, że wróg nie trafił, a odłamki nie rozdarły jego kombinezonu, po czym dotarło do niego, że rakieta nie była wymierzona w zabudowania. Baza zniknęła za chmurą piasku i pyłu, wznieconego przez fragmenty ładunków, ograniczającego jakąkolwiek widoczność. Od strony bazy marines nie mieli żadnej szansy by trafić cokolwiek znajdującego się na lotnisku, a rozstawione działka milczały, pozbawione sterującej nimi matematyki, nie mając pojęcia, iż powinny właśnie otwierać ogień.

Na pasie siadał właśnie prom bojowy Związku klasy Buran, dotykając kołami ziemi, wyrzucając spadochrony i haki hamujące, płonąc ogniem wstecznych silników, gwałtownie spowalniających jego prędkość. Scobee zamarł wpatrując się w pojazd, któremu nawet działający „Lincoln” nie mógł się równać, w przeciwieństwie do ich stateczku w pełni opancerzony i uzbrojony. Drugi prom wychynął właśnie z burzy piaskowej ciągnąc za sobą słup dymu z silników. Najwyraźniej trafiła go rakieta wystrzelona z którejś z Harpii, nim impuls uczynił je kawałkiem bezużytecznego złomu. Przeszedł tuż nad nimi i Scobee zauważył, iż ma uszkodzony statecznik, a pilot wyraźnie nie panuje nad pojazdem, usiłując podciągnąć go w górę, lecz Buran wyraźnie ściąga go w lewo. Patrząc na niego z tej strony jego kształt wydał się nawigatorowi jeszcze bardziej złowieszczy, gdy dostrzegł podwieszone pod skrzydłami rakiety, a obok namalowane czerwone gwiazdy, symbol Związku Ludowych Komunistycznych Republik Radzieckich. Tył promu płonął, a pilot wyraźnie planował posadzić go na brzuchu, lecz na jego drodze wyrosła stacja Krasnaja Zwiezda. Udało mu się podciągnąć stery by przejść nad nią i skierował się wprost nad budynek B. Scobee spodziewał się, że zatrzyma się w powietrzu, tak jednak się nie stało, jednakże lewe skrzydło wleciało w obszar fioletowej poświaty pośrodku bazy.

Wszystko rozegrało się w ułamku sekundy. Skrzydło nagle się wydłużyło i zaczęło stawać wirującym paskiem metalu, wciąganym przez fioletową poświatę. Bok promu zmienił stan skupienia i zaczął się odrywać od niego przyciągany przez wir. Pojazd uległ fragmentacji i jął się rozpadać na niewielkie okrągłe drobiny, po czym eksplodował. Widząc jak wybucha, a ogień w fioletowej poświacie zmienia się w białe błyskawice, Scobee nie czekał na ciąg dalszy, tylko wbiegł do wnętrza wieży, kątem oka dostrzegając nadciągającego z dużą prędkością drugiego Burana.

Satya nie usłyszała eksplozji, łącznik nagle się zakołysał, po czym wygiął niczym wąż, rzucając nimi w najróżniejszych kierunkach. Kierunki świata zmieniły się, razem z grawitacją, bo nagle poczuła się niesamowicie lekka, po czym uderzyła plecami o okna tunelu. Złapała się metalowej kratki stanowiącej podłogę, po czym stwierdziła iż stała się bardzo ciężka, a przyciąganie ściąga ją do tyłu. Uświadomiła sobie, iż w tunelu gwałtownie wyrównuje się ciśnienie, z wysiłkiem sięgnęła więc do hełmu i opuściła szybę. Przyciągnie znowu się zmieniło, zdołała spojrzeć w górę, by odkryć iż tunel przestał stanowić korytarz biegnący w linii prostej, teraz był pofalowany niczym sinusoida, co gorsza wyginał się w każdym możliwym kierunku, falując i sprawiając wrażenie, iż stał się płynny. W niektórych miejscach wydawał się dużo szerszy. Zdawał się cały czas zmieniać pozycję, niczym miotający wąż, wewnątrz którego się znaleźli. Jego ścian uczepieni byli ludzie w skafandrach, każdy z nich sprawiał wrażenie przyciąganego w innym kierunku. Gdy spojrzała w dół ujrzała za sobą otchłań. Była fioletowa i pełna białych trzaskających bezgłośnie błyskawic, wewnątrz niej formował się czarny punkt, atakujący wszelkie zmysły swym mrokiem. Ciemność rozlewała się z niego swymi mackami, pochłaniając krążące wokół kule, których pojawiało się coraz więcej. Satyi zdawało się, że dostrzega na jednej z nich czerwoną gwiazdę, lecz chwilę później ujrzała ludzi rozciągniętych i wydłużonych, których kończyny przypominały nitki. Mrok sięgał po nich swymi wypustkami, karmiąc się nimi i rozrastając.

Ciemna materia stanowiła źródło entropii, pożerającej jasne światło. Satya wpatrywała się w nią z fascynacją, nie mogąc oderwać swego spojrzenia, gdy ktoś szarpnął ją za ramię. Upadła na sufit, lub podłogę, po czym Coertzee pociągnął ją za sobą. Korytarz wrócił częściowo do poziomego układu, drgając i falując. Grawitacja przestała istnieć, lecz wypełniające go powietrze zdawało się zmienić konsystencję, choć pozostawało dalej przeźroczyste, poruszanie się w korytarzu zaczęło przypominać wędrówkę przez wodę. Odpychając się od ścian podążyła w kierunku tego co zdawało się jej wyjściem. Starała się oddalić od mroku, który wzbudzał w niej przerażenie, lecz usłyszała za sobą dźwięk, który sprawił że się obejrzała.

Pośrodku łącznika z nicości powstawała postać ciemnej istoty, a wszystko wokół niej falowało. Spojrzała na Satyę oczami płonącymi jasno niczym gwiazdy, po czym odwróciła się, stając na drodze pochłaniającej korytarz fali mroku. Zdawało się jakby chciała go zatrzymać, powstrzymać nadciągające zniszczenie. Nagle zdało się, jej że w istocie jest coś znajomego, lecz słysząc trzask pękających części łącznika odwróciła się i ruszyła w ślad za Coertzeem. Z wysiłkiem dostarła do końca korytarza, gdzie nagle powróciła grawitacja, a ona wylądowała na podłodze. Przed nią była śluza, a w niej marines w kombinezonach. Wpadła do środka i odwróciła się, gdy Apone opuścił dźwignię. Drzwi zamykały się powoli, nim zatrzasnęły się mogła przyjrzeć się jeszcze fioletowym rozbłyskom.

- Co to było? – wydyszał Baumannn do interkomu. Nadal mogli się słyszeć.

- Chyba coś wybuchło – mruknął Coertzee.

- W każdym razie za plecami nie mamy już czego szukać – powiedział Gow. – Pozostaje nam tylko jeden kierunek.

- Majorze… - zaczęła Satya, gdy zaczęły otwierać się drugie drzwi śluzy. – Czy teraz też jej pan nie widział?

Zręcznie uniknął odpowiedzi.

- Czy to zjawisko będzie się rozrastać? – zapytał.

- Pyta pan czy zacznie niszczyć bazę? Nie wiem co się stało, ale zdaje się, że cokolwiek eksplodowało, zainicjowało jego rozrost – odparła, spoglądając na wszelki wypadek na drzwi, którymi tu przybyli. Di Stefano trzymał wycelowany w tym kierunku karabin, choć nie sądziła, żeby udało mu się cokolwiek przy jego pomocy zdziałać. Apone wyciągnął rękę i dotknął ich niepewnie.

- Zimne – powiedział.

- Na przyszłość odradzałbym takie eksperymenty – poradziła Satya. – I nie radzę w kierunku tego czegoś strzelać.

- Spotkaliśmy już te manifestacje w Australii – mruknął Apone. – Wiem, co potrafią.

-  Jeśli ta się powiększa, nie wiem ile mamy czasu.

- Ale ja wiem – spokojnie zauważył Gow. – Cztery godzin. Albo trochę mniej. Tuż przed tym stopiliśmy rdzeń. Czeka nas jeszcze eksplozja atomowa.

Satya zupełnie o tym zapomniała. Przed oczami jej pociemniało.

- Chce mi pan coś jeszcze powiedzieć? – zawołała histerycznie. – Straciliśmy nasz prom, lądują tu tamci, za plecami mamy ciemną materię, do tego w perspektywie wybuch jądrowy!

- Proszę się uspokoić. I zaufać korpusowi – poradził major.

- Co takiego?

- Jesteśmy marines. Takie rzeczy nas nie powstrzymają – zawołał Apone. – Prawda, panienki?

- A pewnie, marines wylądowali i sytuacja jest pod kontrolą – oświadczył sarkastycznie Baumannn, lecz nim zdążył dodać coś jeszcze drzwi śluzy otworzyły się do końca. Jackson już pędził przed siebie z metalowym dźwiękiem kolejnych krokow Hardimana, a pozostali ruszyli za nim. Satya nabrała powietrza by przygotować się do biegu, dochodząc do jedynego słusznego wniosku, że otaczają ją szaleńcy. Od dawna podejrzewała, że obiekty z kategorii wojsko nie mogą być do końca normalne, poprzez swoje oderwanie od społeczeństwa, teraz była jednak już przekonana, że całkowicie straciły swój zdrowy rozsądek.

- Kontakt! – rozległo się zawołanie Jacksona, a marines momentalnie zniknęli z pola jej widzenia, przypadając do ziemi, sięgając po karabiny, pozostawiając ją samą na placu boju, pośrodku korytarza, nim Coertzee pociągnął ją w dół. Nie odzywał się od dłuższego czasu, ale była mu całkowicie wdzięczna, za to co czyni.

- Błyskawica! – usłyszała w słuchawce znajomy głos.

- Grzmot! – Jackson się poderwał, a za nim pozostali, słysząc umówione hasło. Nieco podniesiona na duchu wstała.

Po chwili znaleźli się w centrum łączności, które opuścili kilkanaście minut temu. O dziwo pozostawione urządzenia nadal pracowały, włącznie z koderem fotoelektrycznym. Najwyraźniej urządzenia we wnętrzu przetrwały niszczycielski impuls, być może z powodu ekranowania bazy, lub też dziwnego oddziaływania jakie właśnie niszczyło ją od środka. Gow nie tracił czasu. Minął Vasquez i Malarkeya, którzy zaskoczyli ich w tunelu i podszedł do Kowalskiego, sprawdzającego odczyty z urządzeń.

- Sytuacja? – zapytał rozglądając się i licząc wzrokiem ludzi.

- Właśnie dotarliśmy – poinformował tamten. – Byliśmy w elektrowni kiedy nastąpiła eksplozja i ruszyliśmy do was.

- Kapralu, udzielam wam oficjalnej reprymendy – podniósł głos Gow. – Zrobiliście najgłupszą z możliwych rzeczy, w obliczu atomowego wybuchu pobiegliście ratować towarzyszy broni, zamiast zadbać o ocalenie. Doskonała robota.

- Tak jest, sir, przepraszam sir!

- Deveraux i Everett?

- Nadal na zewnątrz. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, obsadzają stanowiska na dachu. Na podejściu mamy desant wysadzany z Burana, schowali się za zasłoną pyłową. Planowałem wycofać się do C, bo nie obronimy się tutaj.

- Wycofanie do C nie jest opcją – poinformował major. – Mamy łączność?

- Tylko krótki zasięg.

W trakcie gdy rozmawiali Apone pokrzykiwał sprawdzając stan amunicji. Satya podeszła do pozostawionych urządzeń, które wciąż przetwarzały dane, a sygnał wskazywał o wciąż otwartym połączeniu.

- Nadal nadajemy – powiedziała. – I ktoś wciąż to odbiera.

Coertzee rozwiał jej złudzenia.

- Nadawaliśmy do Pegaza. Dron przetrwał, nie wiadomo czy jest tam statek.

Podeszła do okna, lecz zdążyła popatrzyć jedynie przez krótką sekundę, nim Malarkey złapał ją za rękę i cofnął, a pozostali złapali za dźwignie i na zewnątrz zaczęły się opuszczać potężne osłony. Po chwili w pomieszczeniu zrobiło się wyraźnie ciemniej, gdy zniknęła poświata padająca z zewnątrz, gdzie niebo skrzyło się ferią barw, zmieniających swe natężenie. Satya nie zdążyła zobaczyć nic więcej, bowiem obszar między bazą a pasem startowym przesłaniała chmura piasku.

Usiadła usiłując zebrać myśli i uspokoić oddech. Wszystko działo się zbyt szybko by miała czas się nad tym wszystkim zastanowić. Fakt, iż posiadali połączenie z matematyką drona w zjonizowanym powietrzu przestał ją już dziwić, podobnie jak inne przeczące logice i jej wiedzy zjawiska zachodzące w tym miejscu. Wróciła myślami do tego co wydarzyło się w tunelu i niszczycielskiej entropii, niczym wir wciągającej wszystko na swej drodze. Potężnej sile natury, którą Everett określał ciemną materią.

- Everett miałby idealne pole do obserwacji – mruknęła. – To coś w tunelu… To coś więcej niż tylko zwykłe zjawisko fizyczne. Ta ciemna istota, ta Zjawa Cienia…

- Mało naukowe określenie – powiedział Coertzee. Nie zwróciła na to uwagi.

- Można to nazwać manifestacją… w sumie nie wiem czego. Ale to sprawia wrażenie myślącej istoty.

- Tak  - wyraźnie jej nie słuchał. – Majorze! – zawołał. – Mogę się dowiedzieć jaki mamy plan?

- Nic wyrafinowanego. Pokonać wroga i ewakuować się – usłyszał w odpowiedzi.

- Do cholery! – najwyraźniej agentowi dały się mocno we znaki ostatnie przeżycia. – Proszę mnie nie zbywać! Nasza sytuacja nie jest zbyt ciekawa! Straciliśmy „Lincolna”, jesteśmy atakowani, a za naszymi plecami jest coś z czym nie możemy walczyć! Chciałbym się dowiedzieć jaki ma pan plan?

- Spokojnie, zdążysz połknąć swoją tabletkę, agenciku – rzucił spod nosa Baumannn rozkładający magazynki na jednym ze stołów, a pozostali marines zachichotali. Zajmowali się właśnie dzieleniem amunicji i wyposażenia, a każdy z nich doskonale wiedział co ma uczynić.

- Panie Coertzee, proszę po prostu nie przeszkadzać – powiedział Gow. – Nasza sytuacja nie jest idealna, to prawda, ale właśnie otrzymaliśmy prezent w postaci ptaszka, który nas stąd zabierze. Więc zamierzam to wykorzystać.

- Co takiego? – Satya nie zrozumiała, choć kod nie był zbyt hermetyczny.

- Zamierzają odeprzeć atak i zająć Burana – wyjaśnił Coertzee. – Ten prom Związku, który właśnie wysadził desant.

- Ale… - przeanalizowała szybko związane z tym utrudnienia. – To zupełnie obca technika! Kto będzie go pilotował? Nie ma tu Jonesa i Scobeego, nie wiemy nawet czy żyją… I dokąd polecimy, jeśli na górze nie ma „Von Brauna”? A co…

- Polecimy z dala od epicentrum wybuchu – powiedział Gow. – A co do reszty, to rozwiązujmy po jednym problemie naraz.

Satya pokręciła z niedowierzaniem głową. Musiała jednak przyznać, że spokój i opanowanie marines były w pewnym stopniu kojące. Znów powróciła myślami do tego, co zobaczyła w tunelu, manifestacji fizycznej niestałości, wyładowującej się pośród potężnych oddziaływań energetycznych. Skala tego zjawiska była niepojęta i nie dało się go wytłumaczyć fizyką kwantową, a nawet istnieniem ciemnej materii. To czego doświadczyła i cudem przetrwała było zderzeniem odrębnych fizycznych wartości, niszczących otaczający ją świat. Podniosła wzrok i popatrzyła na Gowa, który właśnie polecał swym ludziom minować śluzy w łącznikach, uprzedzając, że mogą natrafić na inny rodzaj przeciwnika.

- Nie wiemy co stało się z Kosmarmią – powiedział. – W przypadku nawiązania kontaktu z innym wrogiem niż tango wycofać się. W przypadku napotkania zjawisk fizycznych wycofać się. Nie wiemy jeszcze co odpowiada za to, co się tu wydarzyło, ale wolę aby sprawdzili to tamci. – podszedł do Satyi. – Proszę posłuchać, walka będzie krwawa – powiedział. – Chcę żeby trzymała się pani blisko Kowalskiego i ukryła. Nie będzie odpowiadać za wasze bezpieczeństwo, ponieważ nie ma takiej możliwości, ale musicie się go trzymać, jeśli padnie rozkaz przemieszczenia. Będziemy bronić się w tym budynku, bo nie mamy innej opcji niż zadanie tamtym strat, wymanewrowanie ich i przejęcie promu. Nie wiem co jest ich celem, ale nie dali nam wiele czasu, więc zaatakują niebawem.

Kowalski oderwał się znad paneli.

- Nie wiem jakim cudem, ale działka w A i C działają. Przestawiłem je w tryb bojowy. Część czujników także działa, być może więc uruchomią się też miny kontaktowe.

- Dobrze. To daje nam więcej niż szanse – powiedział Gow. – Aczkolwiek oni nie są głupi. Wejdą przez ścianę.

Jak gdyby na potwierdzenie jego słów coś brzęknęło i uderzyło w budynek od zewnątrz. Obecni w pomieszczeniu marines chwycili za broń.

- Przygotować się! – zawołał Gow. – Hełmy!

Widząc, iż opuszczają osłony uczyniła podobnie, po czym skierowała się ku oddalonej części pomieszczenia, gdzie Vasquez przewróciła regały, tworząc tymczasową osłonę. Przykucnęła nieopodal niej. Przez osłonę nie widziała wyrazu twarzy kobiety, ale ta nie zwracała na nią uwagi, celując w kierunku z którego usłyszeli dźwięk.

- Wyrwą zasłony i rozwalą okna! – usłyszała Apone. – Potem będą chcieli wrzucić granaty, więc nie możemy im na to pozwolić!

- Uaktywnić termonamierzanie – polecił Gow. – Sprawdzić czy działa. Cisza w eterze.

Kowalski wydawał polecenia rozproszenia się i zajęcia pozycji marines, którzy wracali od strony przejścia do budynku A.

- Skąd wiedzą, że tu jesteśmy? – Satya zorientowała się, że pytanie wypowiedziała na głos.

- Namierzają nasz sygnał radiowy, więc się paniusiu zamknij – powiedziała szorstko Vasquez. Czekali, wszyscy z karabinami gotowymi do strzału, jedynie Kowalski klęczał przy kontroli sieci matematycznej. W ciszę wdarły się dźwięki wystrzałów dobiegających gdzieś z góry, słyszalnych przez mury bazy, potem z oddali coś odpowiedziało im w ten sam sposób. Chwilę później ściany się zakołysały, z sufitu posypał się pył, a światło zamigotało, gdy usłyszeli eksplozję, a potem następną. Budynek został trafiony, a strzały umilkły.

- Cofnąć się od ścian – polecił major. – Tęcza Dwa nawiązała kontakt z wrogiem.

Jednak strzały, w których Gow rozpoznał karabin Hardimana już się nie powtórzyły. Mijały kolejne sekundy, a Satya  wpatrywała się z napięciem w otoczenie pewna, że za chwilę ściany eksplodują.

- Uruchomiłem zagłuszanie – usłyszała głos Kowalskiego. – Nie powinni teraz namierzyć nas dokładnie w interferencji – zawiesił głos. – Ruch na czujnikach nad nami.

O’Hara, Vasquez i Malarkey natychmiast się przegrupowali, celując w stronę przejścia, za którym o ile pamiętała znajduje się metalowa drabina. Po chwili usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi, po czym hurgot gdy coś przemieszczało się w dół przeskakując szczeble. Chwilę później w przejściu pojawiła się postać w znajomym skafandrze. Popatrzyła na wycelowane w nią lufy i uniosła osłonę, opuszczając pistolet. Na plecach miała zawieszony karabin snajperski.

- Idą tu skurwiele – zakasłała gdy do jej płuc dostał się pył, którym pokryty był jej kombinezon. – Dobrzy są. Nie widzieliśmy ich, gdy wystrzelili z tej chmury piasku haki by wyrwać osłony okien. Gdy Evegreen otworzył ogień poczęstowali nas od razu trzema rakietami.

- Gdzie on jest?

- Widziałam go jak wybijał się z krawędzi dachu – zakasłała. – Nie miał zbyt wielu opcji, gdy uciekaliśmy. Nie wiem czy wiecie co dzieje się pośrodku tej bazy.

- Wiemy. Widziałaś kogokolwiek? Z iloma tango mamy do czynienia?

- Sprytni są – powiedziała. – Postawili zasłonę dymną, więc spróbują wejść w innym miejscu. Ale tak, widziałam jednego i kurwa mamy przejebane, chociaż ty Baumannn się ucieszysz.

- Dlaczego?

- Nie walczymy z Kosmarmią. To specnaz.

- Nie do wiary – rozległ się głos któregoś z marines, a inny zaklął. Baumannn nie powiedział ani słowa, lecz wyraźnie spochmurniał.

- Specnaz – powiedział Gow. – Ciekawe. Myślałem, że oni chcą odzyskać bazę i wziąć nas żywcem, ale to zmienia postać rzeczy – popatrzył zamyślony na Satyę. – Cały czas zastanawiam się skąd przyleciał ten Buran i jaki ma to związek z tym co wydarzyło się na orbicie.

- Myśli pan, że przylecieli tu Sojuzem? – zapytał Coertzee. – Kiedy odlatywaliśmy nie było tam żadnego statku Związku.

- Myślę, że specnaz nie stacjonuje na Marsie, a Burany służą do desantów orbitalnych. Nie wiem skąd się wziął, ale jestem pewien, że ma to związek z eksplozją. A także, z faktem że jeszcze przed naszym przybyciem z bazy nadano sygnał SOS. Coś mi się wydaje, że oni nie zaprzestali prób utworzenia anomalii, udało im się to zrobić nazbyt skutecznie… Nieważne. Musimy się stąd ewakuować, nim dojdzie do eksplozji jądrowej. Zanim tamci się połapią, że zablokowaliśmy pręty chłodzące i sami zaczną uciekać, Alfa przygotować ładunki do wysadzenia drogę ewakuacji. Szturm w kierunku lotniska.

Apone kiwnął na Vasquez i O’Harę. Z głębin swych plecaków wydobyli coś co przypominało z wyglądu niewielkie pakunki i zaczęli umieszczać je na ścianie, wokół ciemnego okna. Najwyraźniej plan zakładał ich wysadzenie po uniesieniu osłony, choć jak pamiętała Satya byli w pewnej odległości od powierzchni. Przypomniała sobie jednak, że na zewnątrz grawitacja sprawia, że poczuje się lżejsza, o ile dziwne oddziaływania nie zmieniły jeszcze niczego na zewnątrz. Spojrzała w kierunku z którego przybiegli, lecz znajdowało się tam jedynie przejście i migające żółte światło. Popatrzyła na nadajnik, który wciąż pracował, choć nie mieli żadnego sygnału od „Von Brauna”.

- Straciłem czujniki w A – poinformował Kowalski.

- Którędy weszli?

- Nie te, poszły te na łączniku z C. Nie mam żadnej odpowiedzi. Padła elektronika.

- Prawdopodobnie warunki się zmieniają – powiedziała Satya. – W pobliżu anomalii wszystko przestaje funkcjonować.

- Na razie bardziej mnie martwi co kombinują nasi przyjaciele – powiedział Gow. – Mieli już wystarczająco dużo czasu by wejść tu z innej strony. Co z ładunkami?

- Czterdzieści sekund – ocenił Apone.

Radio zaczęło trzeszczeć, po czym przez zakłócenia przebił się znajomy głos.

- Tęcza Dwa, twój status? – natychmiast zawołał Gow.

- Wyrzuciło mnie kilkanaście jardów od obiektu, jestem przykryty piachem, więc mnie nie widzą. Straciłem całą elektronikę, nie mam systemów celowania, wspomaganie nie działa – zachrypiał Everett. – Tango wkraczają właśnie do C. Wycięli dziurę nieopodal łącznika.

- Gnoje, mają palnik – mruknął O’Hara.

- Mają co najmniej cztery zbroje bojowe, więc poszło im szybko. Do tego co najmniej ośmiu żołnierzy, są już w środku.

- Przygotować się – rzucił w eter Gow. – Tęcza, jaki jest status lotniska?

- Pył jeszcze nie opadł, ale obracają Burana. Nie jestem w stanie stwierdzić ilu pozostało tam Tango.

- Czy widzisz naszych pilotów?

- Nie.

Gow nabrał powietrza.

- Przygotuj się do dania osłony, wychodzimy na twardo, potem atakuj w kierunku lotniska. Tylko celne strzały, nie można uszkodzić Burana. Zrozumiałeś?

- Przyjęto. Majorze, proponuję się pośpieszyć. To, co jest w środku bazy, wygląda bardzo nieciekawie, zdaj się powiększać.

Nim Gow zdążył odpowiedzieć zagrały działka rozmieszczone w bazie, usłyszeli również głuche eksplozje.

- Straciliśmy korytarz, nadchodzą – w głosie Kowalskiego nie było słychać emocji.

- Gotów – zawołał O’Hara. Nim jednak Gow miał okazję się odezwać wszystko zadrżało, a wejście od strony budynku eksplodowało. Metalowe drzwi wraz z prowadnicami zostały wystrzelone do środka. W ogniu wybuchu poszybowały w linii prostej uderzając wprost w O’Harę klęczącego przy ścianie, kończącego montować ładunki. Nie miał szansy zareagować, metal zmiażdżył go wbijając w ścianę, a Satya zobaczyła jak jego skafander pęka i tryska z niego krew. Nim w pełni zorientowała się co się stało z dymu wyleciał pocisk, który zostawiając za sobą smugę opadł łukiem na podłogę i eksplodował, a pomieszczenie wypełnił dym i pył. Dał się słyszeć odgłos serii strzałów i ujrzała jak z dymu wylatują kolejne pociski, tnąc wszystko na wysokości pasa.

Wówczas uruchomiły się dwa działka sterowane siecią matematyczną, ukryte w dymie w głębi pomieszczenia. Kowalski zostawił je same sobie, na pierwszy dźwięk wystrzału przypadł do ziemi i przeturlał się z podwyższenia. Satya nie miała pojęcia kogo wzięła na cel matematyka, bowiem powietrze wypełnił dodatkowo pył eksplozji, jednak najwyraźniej musiała kogoś trafić, bowiem wróg przestał strzelać. Działka nie przerywały ognia, lecz ułamek sekundy w miejscu gdzie się znajdowały nastąpił wybuch. Powietrze wypełniły odłamki, a Satya odruchowo zasłoniła głowę. Gdy ją ponownie uniosła dostrzegła ruch.

Z nicości wypadła potężna sylwetka skryta za metalowym pancerzem, złożonym w wielu płyt, dużo większa od Hardimana. Z jej lewej dłoni trysnął strumień ognia omiatając pomieszczenie. Żołnierz nie zdołał jednak dużo zrobić, bowiem w tej samej chwili Jakcson zamachnął się swym ramieniem z chwytakiem uderzając w jego korpus. Hak wyszczerbił się, nie zdołał jednak przebić pancerza, powstrzymał jednak żołnierza, który zadrżał i zachwiał się, unosząc miotacz płomieni do góry i kierując go w sufit, który natychmiast zajął się ogniem. Nim przeciwnik zdołał zareagować Jackson otworzył ogień z działka, a kule przeszyły jego głowę, ukrytą w metalowym hełmie. Wizjer pękł i żołnierz w pancerzu przechylił się, gdy Jackson odskakiwał do tyłu. Miejsce w którym się znajdował znalazło się pod ostrzalem, lecz kule odbiły się od Hardimana, który otworzył ogień do niewidocznego przeciwnika.

Spośród dymu wynurzył się kolejny metalowy potwór, którego przywitały serie strzałów z karabinów marines rozproszonych w pomieszczeniu. Rykoszetowały trafiając w pancerz, pozostawiając ślad w postaci jasnych iskier. Przeciwnik zdawał się tym nie przejmować, uniósł ramię i zaczął odpalać lecące łukiem pociski, celując do wnętrza pomieszczenia. Zdążył wystrzelić trzy nim do jego głowy została przyłożona od dołu lufa strzelby Apone’a. Sierżant pociągnął za spust i hełm tamtego przestał istnieć, zostając dosłownie rozerwany. Sukces był chwilowy, bowiem po chwili na skafandrze Apone’a wykwitły czerwone plamy, a on sam został rzucony w bok niczym szmaciana lalka. Strzały umilkły lecz jednocześnie eksplodowały granaty wystrzelone przez żołnierza w pancerzu przed jego śmiercią, a Satya straciła całkowicie słuch. Zauważyła, iż jeden z marines został wyrzucony w powietrze, a do pomieszczenia wkroczył właśnie kolejny żołnierz w pancerzu. Kule wystrzeliwane przez Jacksona nie dawały żadnego rezultatu, lecz do strzału złożyła się Vasquez wycelowując dziwną broń, którą trzymała, spoglądając przez celownik, trzymając w obu rękach, pociągnęła za spust, a sporej wielkości bęben odwrócił się wystrzeliwując z dużą szybkością pocisk, który trafił w korpus tamtego i jednocześnie wybuchł, odrzucając go do tyłu, prosto w dym. Żołnierz zniknął, a od strony wysadzonych drzwi zaczęły padać kolejne strzały. Marines odpowiedzieli ogniem, Vasquez odłożyła dziwną broń z której strzelała i położyła się przy karabinie opartym na dwójnogu, po czym zaczęła strzelać. Pomieszczenie wypełniły śmigające pociski, choć Satya nie miała pojęcia czy ktokolwiek ze strzelających coś widzi. W uszach słyszała pisk, przez który przebijały się krzyki Gowa i Kowalskiego. Dostrzegła, iż marines w pomieszczeniu przemieszczają się, wycofując w kierunku przejścia do budynku C, gdy nadleciały kolejne granaty. Oba upadły jednak tuż przy wejściu do pomieszczenia sprawiając, iż zniknęło ono w jeszcze większej warstwie dymu. Teraz nie była w stanie dostrzec już niczego. Dym znaczyły smugi wystrzeliwanych w obie strony pocisków. Nagle znajdująca się obok niej Vasquez została gwałtownie poderwana w powietrze. Satya ujrzała jej unoszące się w powietrzu nogi i powiodła za nimi wzrokiem.

Płonący sufit przestał istnieć. Jego miejsce zajęła fioletowa poświata, z której wynurzały się potwory. Ich tułowia były okrągłe, wyrastały z nich po dwie pary rąk, wykrzywionych pod dziwnymi kątami. Głowy przypominały ludzkie, wykrzywione w dziwnym grymasie. Więcej nie zdołała dostrzec, bo została chwycona i uniesiona do góry. Zdążyła jeszcze zauważyć, jak od jednego z nich odbijają się kule wystrzelone z czyjegoś karabinu, zaś Vasquez strzela do trzymającego ją stwora z pistoletu, który odczepiła od pasa, a potem cały świat stał się fioletowy.

Rozdział 19 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz