środa, 15 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 13

 13.

Milisekundę po tym jak zapadła ciemność, urządzenia uruchomiły się ponownie, a głośny brzęczyk włączony uprzednio z polecenia Arciniegas, mający wybudzić ich w przypadku ponownego wpadnięcia w przeciążenie, informował o zakończeniu rzutu. Jej wzrok pobiegł w pierwszej kolejności na zegar i stwierdziła, że od zakończenia odliczania minęły zaledwie dwie sekundy. Światła zamigały, monitory uruchomiły się ponownie, telemetria rozpoczęła interpretację odbieranych danych i określanie pozycji „Von Brauna” względem ISS. Arciniegas nie musiała nic mówić, rozkazy wydała wcześniej, procedurę mieli ustaloną. Mellier wystrzeliwał kolejno Phaetona i dwa Bellerofonty, Hagen przestawiał radar bojowy na daleki zasięg, zaś Triptree przekierowywała do generatora kwantowego energię z systemu uzbrojenia. Odcięli je całkowicie, nie pozwalając by uruchomiło się pół minuty po zakończeniu rzutu, uznając je za zbędne i niepotrzebne. W przypadku pułapki zaplanowali w pierwszej kolejności ewakuować się na ISS, nie podejmując walki na terytorium wroga. Eniak przeszedł już w tryb obliczania następnego skoku, ściągając współrzędne aktualnej pozycji celem określenia punktu wyjściowego kolejnego rzutu.

- Osiągnęliśmy założone współrzędne – potwierdził Hagen. – Obszar Ares, niska orbita, 250 mil nad powierzchnią, przyciąganie minimalne.

- Brak platform orbitalnych w zasięgu – usłyszała głos Melliera. – Bellerofonty nie wykryły bezpośredniego zagrożenia.

- Jest telemetria. Brak wrogich jednostek w zasięgu rażenia – mówił Hagen. – Dwa sputniki w odległości 2000 mil.

- Zdjąć – powiedziała odruchowo, choć zdawała sobie sprawę, że zupełnie niepotrzebnie. Zaprogramowali drony już wcześniej, teraz wystarczyło jedynie przekazać im stosowny sygnał. Mellier wcisnął przycisk i na ekranie taktycznym dostrzegła jak drony pomknęły z pełnym przyśpieszeniem silników rakietowych. Obserwowała jak przemieszczają się w przeciwnych kierunkach, po kilkunastu sekundach odpalając rakiety.

- Spływają dane z Phaetona-1 i 2 – poinformowała Triptree naciskając szybko klawisze. Dwójkę wystrzelili przed chwilą, nakierowując ją nad Aresa, gdzie dron wykonywał serię zdjęć przelatując nad całym obszarem, ze szczególnym uwzględnieniem Cydonii. Bardziej interesowała ją wystrzelona kilka godzin temu jedynka, która zbliżając się do powoli do planety od strony ich poprzedniej pozycji miała czas by zebrać dane.

- Podawaj – powiedziała.

- Brak wrogich okrętów w tej części hemisfery – mówiła Triptree z niedowierzaniem w głosie. – Brak aktywności orbitalnej… Wygląda na to, że statki zgromadzili z drugiej strony planety.

- Bo Woschody znad Aresa posłali za nami – powiedziała Arciniegas. – Nie przewidzieli, że możemy się tu pojawić. Może jednak Aldrin miał rację – mruknęła bardziej do siebie. – Wejść na geostacjonarną  - poleciła.

Kropki na ekranie taktycznym dosięgły właśnie czerwonych punktów, z łatwym do przewidzenia skutkiem. Symbole znikły z ekranu. W ciągu dwóch minut jakie minęły od zakończenia rzutu przeciwnik został całkowicie oślepiony, tracąc jakąkolwiek możliwość zobaczenia tego, co dzieje się w przestrzeni kosmicznej na obszarze setek mil rozciągających się nad obszarem Ares, na krawędzi którego leżała Cydonia. Należało się spodziewać, że nawet jeśli nie byli w stanie wykryć „Von Brauna” dostrzegli zakłócenie fotonowe oraz drony, nim rakiety dosięgły celów podnieśli już alarm. Jednak Woschody znajdujące się z drugiej strony Marsa potrzebowały kilku godzin by dotrzeć na ich pozycję, zapewne właśnie startowały, poderwane w alarmie bojowym, jaki na Marsie nie miał miejsca od lat. Sześć godzin, stanowiące ich okno.

- Dane z dwójki? – zapytała.

Triptree przełączyła monitor na widok aktywny i zaczęła wyświetlać zdjęcia z Phaetona przedstawiające czarnobiały obraz Cydonii. Powiększyła obraz, przeskakując szybko między kolejnymi zdjęciami, aż trafiła na obszar przedstawiający Krasnają Zwiezdę. Zgodnie z wprowadzoną procedurą Phaeton nie zwolnił, aby nie dać wrogowi cienia podejrzenia, co jest celem przybyszy, lecz pomknął dalej po wyznaczonej elipsie wokół Aresa. Choć w przestrzeni nie mieli powodu by ukrywać, iż powód ich przybycia jest nieco inny niż zwykły lot zwiadowczy, na powierzchni planety wciąż musieli się liczyć z możliwością przerzucenia sił wojskowych, gdyby tamci zorientowali się dokąd lecą. Dron wykonał przyśpieszoną serię zdjęć, którą Triptree właśnie interpretowała.

- Brak aktywności na obszarze – poinformowała. – Chwileczkę, tu jest coś nowego... – powiększyła fragment zdjęcia przedstawiający kraniec jednego z modułów bazy. – Jakiś obiekt, nie mogę go rozpoznać…

Arciniegas wbiła wzrok w plątaninę szarych plam, lecz nie była w stanie niczego zobaczyć. Wszystkich ubiegł Mellier.

- T-79 – powiedział. – Podwójnie opancerzony, działka kaliber 1,46 cala. Zastąpiony przez T-87, ale wciąż powszechnie używany.

- Silnik ma wyłączony – poinformowała Triptree przeglądając skan termiczny. – Nie używali go od jakiegoś czasu.

- Ale poprzednio go nie było – stwierdziła Arciniegas. – Musieli go przerzucić w ciągu ostatnich kilku dni. Jakieś inne ślady aktywności? Szukaj pojazdów transportowych lub helikopterów.

Triptree analizowała na monitorze przesłane obrazy Krasnajej Zwiezdy i jej sąsiedztwa, podczas gdy Phaeton na ekranie krążył po elipsie, kierując się ponownie ku obszarowi położonemu nad Cydonią. Migawka pracowała nieprzerwanie, wykonując zdjęcia w ułamkach sekund, dzięki cybernetycznym procedurom kompensując ruch, nie dopuszczając do nadmiernego rozmazania. Precyzja zdjęć nie była tak duża jak w przypadku wykonywanych przez satelity, ale i tak były one nieocenionym wsparciem.

- Bellerefonty naliczyły na orbicie siedemnaście min magnetycznych – poinformował Mellier. – Wciąż się nie aktywowały, nie zdołały nas jeszcze namierzyć.

- Niech nie strzelają na razie do nich – powiedziała po chwili zastanowienia. – Spróbuj ustalić częstotliwość namierzania – spodziewała się takich niespodzianek. Marsa otaczało pole minowe, aktywowane po namierzeniu emisji wrogiego statku, tu jednak ujawniała się przewaga „Von Brauna”, niewidocznego na konwencjonalnych radarach, o obniżonej emisji tła i powierzchni załamującej fale. Dla dronów i rakiet z ich prędkością miny nie stanowiły problemu. Teraz gdy posiadali ich dane w telemetrii, matematyka korygowała trasy i pozwalała je omijać. Wyliczenia po raz kolejny przebiegły błyskawicznie. Eniak „Von Brauna” coraz bardziej przypominał jej broń ostateczną.

Zadzwonił telefon. Zgłasza się maszynownia.

- Generatory naładowane. Możemy próbować skakać – usłyszała głos Gellerta. Spojrzała na zegar. Cztery minuty pięćdziesiąt. Niezły wynik, niemożliwy do osiągnięcia na jakimkolwiek statku.

- Obliczenia zakończone. Parametry rzutu na ISS gotowe – poinformował jednocześnie Hagen.

- Nie podoba mi się to „próbować” – powiedziała do słuchawki.

- A mi nie podoba się, że jesteśmy w miejscu takim jak to – odparł Gellert, więc zakończyła rozmowę.

- Przerzućcie zdjęcia do „Lincolna” – poleciła. – A eniak przestawcie w ten tryb analizy. Niech Everett popatrzy na to wszystko. Jakiekolwiek ślady aktywności?

- W przestrzeni czysto – powiedział Mellier. – Na powierzchni na razie spokój, nie wiedzą co zamierzamy, widzą tylko drony, więc wyczekują naszego ruchu – wciąż ich obecność wyglądała na zwykłą misję zwiadowczą. Oczywiście zapewne ktoś na dole zorientował się, że ma na orbicie „Von Brauna”. Po poprzednim locie na Marsa i wystrzeleniu Phaetona oraz starciu nieopodal Rewolucji, wiedzieli jakie możliwości ma najnowsza zabawka Sojuszu. Ponadto wszystko wskazywało na to, że cel jego misji został już dawno ujawniony wrogowi. Nie było więc nad czym się zastanawiać. Mogła sobie wyobrazić płynące radiem polecenia i kolejki rozkazów, przekazywane do kolejnych decydentów. Lada chwila informacja o ich pojawieniu dojdzie do kogoś mającego wiedzę na temat rzeczywistego celu

Phaeton przesłał kolejną porcję zdjęć z obszaru Ares, bezpośrednio do eniaka, który analizował je pod kątem zadanym przez Triptree, badającą zdjęcia starym dobrym sposobem.

- Nie ma żadnych innych nowych obiektów – poinformowała. – Brak śladów przemieszczenia i pojazdów na płycie lotniska.

Arciniegas odetchnęła głęboko. W piątej minucie ich obecności na terytorium wroga nadeszła pora podjęcia decyzji.

- Wysłać sygnał do Phaetona Dwa – poleciła. Przyjrzała się wykresom telemetrii, pozycji „Von Brauna” na orbicie geostacjonarnej daleko od Cydonii, nieco bliżej obszaru Ares na Arabia Terra, zaczepionego gdzieś nieopodal bieguna nad Utopią Planitią. Kropka oznaczona arabską cyfrą zmieniła pozycję i zaczęła się przemieszczać, kierując powoli ku atmosferze. Dron pędził ku swej zgubie by w bezpośrednim przelocie nad wrogim terenem wykonać ostatnie fotografie, a jednocześnie ściągnąć na siebie ogień przeciwnika, wskazując jednocześnie obszary z których strzelano. Jego program i wyuczona technika uniku rakiet zaprowadzić miały go w końcowej fazie bezpośrednio nad Krasnają Zwiezdę, by w razie ujawnienia jakiegoś niebezpieczeństwa „Lincoln” mógł zawrócić tuż przed lądowaniem, stanowiącym punkt bez odwrotu. Arciniegas nie musiała wydawać kolejnego rozkazu, Bellerefonty pomknęły oczyszczać drogę ze sputników wiszących nad Arabia Terra, by pozbawić wroga możliwości monitorowania obszaru Cydonii.

Chwyciła za słuchawkę telefonu i połączyła się z Lincolnem.

- Przygotuj się Scobee – powiedziała, gdy zgłosił się. – Czekaj na potwierdzenie – następnie przełączyła się do modułu transportowego, czekając aż dowódca marines odbierze zainstalowany tam telefon. – Majorze Gow, widział pan już aktualne zdjęcia. Ze swojej strony jestem gotowa dać wam zielone światło.

- Nie widzę przeciwskazań – powiedział po chwili.

- W takim razie do zobaczenia za sześć godzin.

- Do zobaczenia po wojnie – odpowiedział, a ona przełączała się już do kabiny pilotów.

- Scobee, sprowadź mi mój statek z powrotem, albo nakopię ci do dupy – poleciła.

- Tak jest – odpowiedział suchym, pełnym przejęcia głosem.

- Powodzenia – nacisnęła przycisk osobiście zwalniając zaczepy, a gdy poczuła wstrząs, dostrzegła jak Triptree wystrzeliwuje zgodnie z planem kolejne ładunki.

Jako pierwszy w przestrzeni silniki uruchomił dron klasy Pegaz, zapewniający wsparcie i łączność podczas operacji prowadzonej na taką skalę. Oddalał się od „Von Brauna” ściągając aktualne dane telemetryczne zebrane przez Jedynkę, Dwójkę i Bellerefonty, przesyłając je do wszystkich dronów, aktualizując ich informacje o zastosowaną dotychczas taktykę, przejmując wsparcie cyberprocedur na obszarze operacji i koordynując współdziałanie urządzeń. Jego matematyka była autonomiczna i po zaprogramowaniu był w stanie pod tym względem odciążyć „Von Brauna”. Po chwili wyłączył silniki i kierował się siłą bezwładności na orbitę geostacjonarną na granicy Utopii Planitii i Arabia Terra.

Hagen skorygował pozycję „Von Brauna” zmienioną wskutek wystrzelenia ładunków. Silniki manewrowe wyłączyły się nim jeszcze zdążyła odczuć, że zostały uruchomione. Choć wiedziała, że to próżność, poleciła rzucić na jej monitor obraz z kamery przedniej, co Triptree uczyniła dając swą postawą wyraźnie do zrozumienia, ile widzi w tym sensu. Arciniegas się tym nie przejęła, spojrzała na czarnobiały obraz, na którym czerń kosmosu odcinała się wyraźnie od sfery planety, żałując iż nie ma możliwości ujrzeć jej legendarnej czerwieni. Byli nad Marsem należącym do tamtych. Choć regularnie przybywały tu statki zwiadowcze, by wystrzelić drony i uciec na dopalaczach na bezpieczną pozycję po zaktualizowaniu informacji, na powierzchni planety, nie licząc nieudanej misji sprzed lat, nie stanęła stopa obywatela Sojuszu. Właśnie się to zmieniało, gdy w stronę globu mknęły dwa kontenery desantowe z zaczepionymi mikrorakietami, sterowanymi przez Pegaza. Szły pod maksymalnym możliwym kątem w dół, zmieniając go na łagodniejszy i wyhamowując. Po kilku minutach dostrzegła rozbłysk, gdy termoosłony zaczęły spełniać swe zadanie. Nieco zaniepokojona popatrzyła na odczyty ciśnienia, pamiętając, że podstawowy czynnik misji oparli na założeniu, iż drony i statki przystosowane do działań w atmosferze ziemskiej spełnią swe zadanie na Marsie, gdzie grawitacja planety była trzykrotnie mniejsza, a atmosfera rzadsza, co sprawiało, że utrzymanie się w powietrzu wymagało dużo większej prędkości. Granica atmosferyczna przebiegała jednak nieco wyżej niż na Ziemi, nawet jeśli nie dało się jej dokładnie wyznaczyć, co już uwzględniła matematyka statku w swych wyliczeniach drogi podejścia.

Na telemetrii dostrzegła, iż ruszył „Lincoln”, dotąd oddalający się swobodnie w kierunku planety, po tym jak wyczepiony stracił łączność z „Von Braunem”. Scobee uruchomił silniki, oddaliwszy się na bezpieczną odległość od statku macierzystego, ruszając w ślad za dwoma ładunkami, lecąc nad planetą, lekko pochylony w kierunku atmosfery. Matematyka desantowca przestawiała się na nawigację planetarną, w której z uwagi na grawitację niezbędne było określenie kierunków góra-dół.

- Zmień kąt, nachylenie nie musi być mniejsze niż sześć procent, to nie Ziemia – syknęła, a Hagen spojrzał na nią ze zdziwieniem, bowiem na podstawie odczytu siatki taktycznej nie była tego w stanie stwierdzić. Ze zdumieniem skonstatował, iż miała jednak rację, a Scobee dokonał korekty kursu. Mimo, iż rzadka atmosfera pozwalała na ostry kąt wejścia, w fazie planowania misji przyjęli, że nie zamierzają powtórzyć błędu dokonanego podczas desantu marsjańskiego, gdzie flota Sojuszu starała się zejść jak najszybciej na powierzchnię, by nie stać się łatwym celem dla przeciwnika, co spowodowało, że w dużej mierze desant rozbił się o powierzchnię. Tym razem ryzyko polegało głównie na długotrwałej ekspozycji na strzał. Po części zazdrościła Scobeemu, pierwszemu od lat pilotowi, który miał możliwość deorbitacji w środowisku innym niż atmosfera ziemska.

Po kilku minutach na obrazie z kamery dostrzegła kolejny rozbłysk, gdy „Lincoln” wszedł w atmosferę, a wokół niego podniosła się temperatura. Leciał powoli w ślad za pakunkami, obciążony paliwem rakietowym, niezbędnym by wyrwać się przyciąganiu. Teraz nie było już odwrotu. Zegar wskazywał, iż minął właśnie kwadrans, wystarczająco dużo czasu, by tamci mieli czas się przygotować.

- Na razie wszystko zgodnie z planem? – zapytała obserwując odczyty.

- Wszystko zgodnie z planem komandora Christiansena – Triptree nie mogła nie przypomnieć jej, że wykonywali to, co wymyślił nieżyjący dowódca „Von Brauna”. Puściła to mimo uszu, nie zamierzając negować faktu, iż realizowali krok po kroku, to co wcześniej omówili, zgodnie z założeniami świętej pamięci kapitana. Poczuła jednak lekkie ukłucie, gdy wróciła do rzeczywistości, w której była tu jedynie tymczasowo, a jej miejscem pełnienia służby był desantowiec. Okłamywała samą siebie, brakowało jej tego, co przeżywała w tej chwili, a loty zdezelowanym statkiem unikającym rakiet, nie mogły się z tym równać.

Podniosła słuchawkę, gdy usłyszała dźwięk telefonu, a kontrolka wskazała, iż Everett usiłuje się z nią połączyć.

- Czy grupa już wystartowała? – zapytał nie bawiąc się w uprzejmości.

- Chyba poczuł pan, że odlatują doktorze – odparła. – Coś o czym powinnam wiedzieć?

- Nic ważnego – usłyszała po dłuższej chwili.

- Doktorze, czy jest coś o czym… - wyraźnie ją to zaniepokoiło.

- Nie ma przeciwskazań do kontynuowania misji – zapewnił dziwnym tonem, wygłaszając oficjalną formułkę, co sprawiło, że w jej głowie zapaliło się ostrzegawcze światełko. Przerwał jednak rozmowę, a ona wiedziała, że musi go przycisnąć. Jednak nie dano jej na to czasu.

- Kontakt – poinformował Mellier. – Poderwali dwa myśliwce przechwytujące z bazy Ares.

- Tylko dwa? - zakładali, że będzie to co najmniej eskadra. Na razie szczęście było po ich stronie.

- Nie ma śladów innej aktywności na pasie startowym, najwyraźniej na tyle ich stać – wróg wyraźnie nie spodziewał się ich obecności w tym miejscu, a przemieszczając statki na Ziemię wytworzył lukę w obronie. Stawka nie wzięła pod uwagę realnej możliwości ataku na Marsa. Zastanawiające, czy wiedzieli o czymś czego CINSPAC nie wziął pod uwagę?

- Odpalają rakiety – poinformował Mellier. – Jak na razie czternaście.

- Mogą sobie strzelać – rzuciła Triptree. Miała rację. System obrony mógł dać sobie radę z trafieniem w nadlatujące pociski, ciężko reagujące mimo swej samosterowności, był jednak bezsilny w przypadku obiektów zmieniających kierunki lotu. Matematyka wszystkich obiektów Sojuszu automatycznie skorygowała kurs, a Scobee po prostu podążył w ślad za nimi. Tamci doskonale wiedzieli, że tak się stanie, Arciniegas wiedziała jednak, że musieli spróbować, choćby po to by sprawdzić co leci w ich kierunku, na radarach nie mogąc jeszcze odróżnić nadlatujących obiektów od rakiet. Teraz wiedzieli już, że mają na wprost siebie co najmniej drony zmieniające kurs. Wkrótce „Lincoln” znajdzie się w zasięgu ich sieci radiowej i odkryją, że emisja jego sygnału odpowiada tej klasie pojazdu. Wtedy zacznie się bardziej niebezpieczna część, gdy ktoś pójdzie po rozum do głowy i wpadnie na to, że skoro prom ląduje, będzie próbował odlecieć, a najłatwiejszym sposobem, by mu to uniemożliwić jest odpalenie atomówek w górnych warstwach atmosfery i wytworzenie zabójczego impulsu.

- Te myśliwce to Lapoty – poinformował Mellier. – Wznoszą się dość szybko. Wkrótce będą w zasięgu.

Matematyka rozpoznawała cele błyskawicznie, po tym jak eniak wszedł w tryb bojowy. Wróg posłał w ich kierunku Migi-125, kolejne wersje charakterystycznych modeli z zagiętym dziobem, mogące wydostać się z atmosfery i walczyć na orbicie, będących utrapieniem niewielkich kanonierek klasy Mercury. Planował przechwycić wroga jeszcze w górnej części atmosfery. „Lincoln” wciąż miał do przebycia długą drogę, wchodząc w głąb atmosfery nad Utopią Planitią, lecąc w pozycji prawie horyzontalnej. Tamci na razie nie byli jeszcze w stanie określić celu lotu, prowadzącego jak dotąd w stronę Arabia Terra. Scobee zgodnie z planem zwiększał kąt schodzenia, na Ziemi niemożliwy do zastosowania, tutaj nie skutkujący tak wielkim przegrzaniem i przeciążeniem, z powodu braku tak znacznego tarcia i mniejszej grawitacji.

- Wystrzelić Phaetona – zdecydowała. Dwójka, zmieniając kierunki lotu niczym kometa, cięła atmosferę pozostawiając za sobą ognisty ogon. Za chwilę stracą zwiad satelitarny, a na to nie mogła pozwolić. Jedynka wciąż była za daleko, nie zbliżywszy się do Marsa, mknąc od strony pasa planetoid.

- Podrywają kolejne myśliwce – usłyszała głos Melliera. – Ruch na obszarze całego Aresa, startują… to myśliwce Su! – w głosie taktyka dało się słyszeć nutę triumfu. Wróg wyraźnie spanikował. Nie mogąc określić dokąd zmierzają siły Sojuszu, nie zamierzał czekać aż wylądują. W powietrze startowały samoloty na całym obszarze, co było przedwczesne. Su-39 gotowe były przechwycić przeciwnika, gdy tylko znajdzie się w ich zasięgu, co z pewnością by uczyniły, na razie jednak marnowały jedynie paliwo, nie wiedząc nawet dokąd się udać.

- Lapoty w zasięgu przechwycenia – usłyszała.

- Otworzyć paczkę – poleciła, a Mellier wysłał sygnał, gdyż Pegaz od kilku sekund zgłaszał już gotowość do działania, otrzymawszy z „Von Brauna” obliczenia możliwości wyeliminowania wroga.

Poniżej rakiety odpadły od kontenera, a termoosłony odczepiły się i runęły w dół, spełniwszy swoje zadanie. Pozostał jedynie Bellerofont spadający ku powierzchni, dotąd bezpiecznie ukryty w środku, teraz odpalający swe silniki rakietowe. Dron skazany był na zagładę, nie dysponując odpowiednią mocą by wyrwać się na powrót z atmosfery, w miejscu gdzie nie mógł posługiwać się siłą bezwładności mając paliwa jedynie na dwie godziny, co jednak było wystarczające. Mknął już w kierunku Lapotów.

Piloci namierzali już źródło jego sygnału i Migi wystrzeliły rakiety R-27 znane w Sojuszu jako Alamo, naprowadzane na sygnał radarowy wrogiego pojazdu, a chwilę później poprawiły dwoma pociskami Strieła, polującymi na źródło ciepła wytwarzane przez silniki Bellerefonta. Samolot pilotowany przez człowieka musiałby zacząć uciekać, wystrzeliwując dibole i pakiety energetyczne, aby zmylić namiary. Matematyka Bellerefonta nie miała takich problemów, spośród setek wyuczonych i zaprogramowanych procedur wybrała najwłaściwszą. Dron serią gwałtownych manewrów, niemożliwych do wykonania dla ludzkiego pilota z powodu przeciążenia, po prostu wyminął pociski i łukiem przemknął na flankę Lapotów, gdzie obracając się wokół własnej osi wystrzelił rakiety Sidewinder, po jednej na każdy myśliwiec. Piloci odbili natychmiast w bok, lecz nie mieli żadnych szans, po chwili punkty oznaczające Lapoty zniknęły z ekranu taktycznego. Nie spodziewała się, że pójdzie tak łatwo, pojawienie się drona musiało ich całkowicie zaskoczyć, a lot w marsjańskiej atmosferze musiał być dla pilotów wyzwaniem.

- Sojusz – Związek, dwa zero – powiedział Mellier. Na Ziemi pojedynki Bellerefontów i wrogich myśliwców były raczej wyrównane.

Bellerofont nie próżnował, nie wykrywszy celów w swoim zasięgu, ani nie otrzymawszy informacji o wrogich obiektach w zasięgu siatki taktycznej Pegaza, pomknął w kierunku „Lincolna”, schodzącego przez termosferę by go osłonić. Matematyka „Von Brauna” poinformowała, że desantowiec osiąga punkt, w którym dojdzie do zmiany kursu.

- Ruszamy – poleciła Hagenowi.

- Przyjęto. Przemieszczamy się na pozycję B – potwierdził.

„Von Braun” odpalił na chwilę silniki manewrowe, kierując się nad Cydonię, gdzie pozostać miał już do końca misji.

- Mają zwiększoną prędkość – powiedział Hagen. – Wszystkie drony i „Lincoln”.

- Zbyt wysoką? – przez chwilę zaniepokoiła się, że Scobee ignoruje wskazania matematyki, na którą poleciła mu całkowicie się zdać. To nie było lądowanie na Ziemi, które przeprowadzali wielokrotnie, gdzie desant wykonany z taką prędkością i kątem byłby niemożliwy. W dwudziestej drugiej minucie misji mknęliby wciąż z prędkością 15000 mil na godzinę, zbliżając się do granicy mezosfery 85 mil od powierzchni. Tutaj ten podział nie obowiązuje, przypomniała sobie, choć odruchowo posługuję się tymi nazwami. „Lincoln” był w środkowej części atmosfery, a Utopia Planitia przenikała poniżej niego z prędkością 18000 mil na godzinę.

- W normie – matematyka desantowca opierała się na danych zebranych przez lata dzięki wystrzeliwanym tu dronom, na bieżąco przeliczając kąt wejścia i masę statku. Nie zmieniało to jednak faktu, że pilot nie mógł w tym wypadku zbyt polegać na intuicji, bowiem prom tej klasy lądował na Marsie po raz pierwszy. Przynajmniej nie wpadał tu w tak znaczny obłok plazmy, odcinający na kilka minut łączność, a ognista burza otaczająca desantowiec była dużo mniejsza.

„Lincoln” osiągnął wysokość 50 mil i odpalił silniki rakietowe, kończąc swobodne opadanie na silniczkach manewrowych, zmieniając kierunek swego lotu, przecinając przestrzeń nad Arabia Terra. Wszedł w lot poziomy wytracając prędkość. Sztabowcy Związku zapewne przeliczali już nowy tor lotu kreśląc prostą linię, choć nie wiódł on jeszcze w stronę Krasnajej Zwiezdy. Gdzieś daleko łukiem szedł w tę samą stronę płonący Phaeton, a jego trasa lotu wciąż nie przecinała się jeszcze z kursem „Lincolna”. Wraz z promem podążała rakieta desantowa, hamująca silnikiem wstecznym, by utrzymać się za promem, wioząca ostatni z wystrzelonych ładunków.

- Mamy ruch na jedynce – poinformowała Triptree. – Wrogie jednostki wynurzają się zza tamtej półkuli.

- Ile?

- Na razie dwa Wostoki i jeden Woschod – powiedział Mellier. – Gdy podejdą bliżej będę miał dokładne dane – matematyka zidentyfikuje ich unikalne sygnały, przypisując je do nazw znajdujących się w bazie danych eniaka, co pozwoli na dokładną identyfikację statków wraz z ich typem uzbrojenia.

Na razie wyliczyła czas przybycia przeciwnika.

- Sześć godzin i 14 minut nim punkt B znajdzie się w ich zasięgu – poinformował Mellier.

- Mamy niewielkie okienko czasowe – stwierdziła. – Nie informujcie „Lincolna”. Nie dajmy im na razie poczucia, że mają więcej czasu – wolała aby trzymali się wciąż pierwotnego założenia, że grupa naziemna musi zakończyć w ciągu pięciu i pół godziny jakie im pozostały. Chciała dmuchać na zimne.

Desantowiec zszedł już na wysokość 40 mil i przecinał przestrzeń nad Arabią Terrą, zwolniwszy do 10000 mil na godzinę. Wciąż szedł zbyt szybko, a Arciniegas ponownie złapała się na tym, że żałuje iż nie może tam się znajdować, dokonywać korekty kursu i być pierwszym pilotem Sojuszu, który wyląduje na Marsie i bezpiecznie z niego odleci. Podnieś dziób Scobee, pomyślała, zwolnij, bo zaryjesz w ziemię przy lądowaniu. Sztuka polegała na tym, iż przed przyziemieniem „Lincoln” musiał wytracić prędkość do 200 mil, by spróbować wykorzystać pas o długości 2 mil do hamowania. Na szczęście tamci przewidzieli zaopatrzenie bazy bezpośrednio z kosmosu, bo w innym wypadku takie lądowanie byłoby niemożliwe, lecz promy klasy Buran wyposażono w szereg silników wstecznych, umożliwiającym im hamowanie, do jakiego nie był zdolny „Lincoln”.

W sztabie obrony planetarnej Marsa ktoś poszedł najwyraźniej po rozum do głowy, bo usiłujące przechwycić „Lincolna” Suchoje, nagle zmieniły kurs i pomknęły w stronę Cydonii.

- Teraz zaczyna się zabawa – stwierdził Mellier.

- Zorientowali się, że naszym celem jest jedna ze skrajnych baz Aresa – Hagen wypowiedział na głos to co było oczywiste. Związkowi sztabowcy przenalizowali możliwe cele, wybierając najbardziej prawdopodobne. Pora była już skomplikować grę i przenieść ją na nieco wyższy poziom.

- Faza trzecia – poleciła, choć Mellier przesłał już polecenia do Pegaza, który przekazywał je na planetę. Nadrabiali opóźnienie, sukinsyny, miała nadzieję, że wróg tak szybko się nie połapie. Podczas gdy opadały termoosłony, a matematyka Pegaza uruchamiała znajdujące się wewnątrz urządzenia, Arciniegas rzuciła przyjrzała się celom wybranym przez eniaka, spośród których Mellier zatwierdził już obiekty przeznaczone do zniszczenia. Nie miała żadnych uwag, taktyk doskonale wiedział co robi.

- Gotów do odpalenia – powiedział.                

Podniosła słuchawkę i nacisnęła przycisk wywołania maszynowni.

- Daj mi Sikorskiego – poleciła gdy zgłosił się Gellert.

- Jestem – usłyszała po chwili.

- Potrzebuję autoryzacji.

- Naprawdę chcemy to zrobić?

- Masz jakieś wątpliwości? – spytała. Na panelu widziała, iż uaktywnia się urządzenia ukryte w ostatnim ładunku w postaci wyrzutni rakietowej i towarzyszących jej dronów planetarnych, które uruchamiały swe wirniki. Wystrzelony został właśnie pocisk pędzący w kierunku Krasnajej Zwiezdy, a przenoszone wewnątrz drony opadały swobodnie uruchamiając swe silniki. Rakiety desantowe spełniły swe zadania, a ich szczątki spadały na Marsa.

- Nie mam żadnych. Dokopmy skurwysynom – wprowadził do eniaka swoje kody dostępu. Ona także nie wahała się, na tej wojnie nie było miejsca na sentymenty. Nawet jeśli Sojusz używał takiej broni rzadko, czynił to wyłącznie z powodów pragmatycznych. Na początku wojny zużyto wszystkie ładunki, nie zdołano jednak powstrzymać tamtych. Teraz broni nuklearnej używano z rozwagą, w przeciwieństwie do przeciwnika. Jednak w przestrzeni kosmicznej nie musiała się zastanawiać, nie miała dylematów takich jakie mógł mieć Sztab Połączonych Sił Sojuszu, AFCOM, gdy przychodziło do ostrzału terytoriów wroga. Wprowadziła szybko swój kod wywołania, który eniak po chwili zaakceptował, dzięki procedurom otrzymanym z Hermesa, wraz z rozkazami CINSPAC o przekazaniu jej dowodzenia. Dawne kody Christiansena wymazano.

- Wykonać – zatwierdziła rozkaz. Gdy zapoznała się z planami opracowanymi na ISS, nie zdziwiło jej zupełnie, iż przewidziano uderzenie nuklearne, choć nie było to niezbędne do osiągnięcia celów misji. Jednak po tym jak Związek rozpoczął na powrót działania wojenne, nie omieszkano wykorzystać okazji, by zadać jego strukturom jak największe możliwe straty. „Von Braun” zadrżał, gdy wystrzelili pocisk mknący w kierunku planety pod maksymalnym możliwym kątem z pełnym przyśpieszeniem rakietowym, wielokrotnie przekraczającym szybkość schodzenia w dół promu. Na chwilę zdradzili swą pozycję, co nie miało znaczenia, gdy poruszali się w kierunku zaplanowanej pozycji geostacjonarnej. Ze swym systemem tłumienia ciepła, obniżonym źródłem promieniowania i emisji radiowej statek wtapiał się w tło czujników tamtych, co potwierdził podczas niedawnego spotkania z okrętami Związku. Obserwowała pocisk na ekranie taktycznym emitujący sygnał charakterystyczny dla głowicy Peacekeeper, pędzącej ku dolnym partiom atmosfery.

Tymczasem rakieta AGM-65 Maverick wystrzelona z lecącej w ślad za „Lincolnem” wyrzutni nabrała prędkości mknąc w stronę bazy Krasnaja Zwiezda. W każdej chwili Arciniegas spodziewała się wystrzelenia pocisków z instalacji obronnej przeciwnika, próbującego powstrzymać nadlatującą rakietę, nakierowującą się na przekazany jej przed chwilą z Pegaza obraz celu. Maverick leciał nisko co miało uniemożliwić jego zestrzelenie, jednak artylerzyści tamtych dzięki swym kątomierzom potrafili dokonywać cudów. Na razie jednak nie podjęli żadnych działań, co mogło mieć związek z próbą zdekodowania tego, co właściwie zamierza Sojusz, dlaczego na orbicie krążą drony pozbawione wsparcia statku, zaś w atmosferze Marsa znalazło się wiele obiektów, w tym co najmniej jeden prom desantowy zmierzający na Cydonię. Musieli już upewnić się, że mają do czynienia z desantem, wciąż jednak nie wiedzieli co jest jego celem, a Maverick kierowany ku Krasnajej Zwieździe mógł wyglądać na kolejną zmyłkę.

- Harpie mają problem – poinformowała Triptree.

- Jakiego rodzaju?

- Nie są na razie w stanie ustabilizować lotu, przyziemiają – wyjaśniła tamta. – Nie mogą utrzymać wysokości, silniki chodzą na wysokich obrotach. Zużywają więcej paliwa. Dziwne.

Arciniegas zastanawiała się przez chwilę. Drony klasy Harpia zrzucone na Marsa wraz z odpalonym przed chwilą pociskiem Maverick, nie radziły sobie wyraźnie z lotem. Wymieniały między sobą informacje, usiłując określić przyczynę. Pegaz połączył się z matematyką „Von Brauna” poszukując rozwiązania, a eniak zaczął wyświetlać liczby na ekranie monitora. Arciniegas nie wiedziała co o tym sądzić, grawitacja była trzykrotnie mniejsza niż na Ziemi, co powinno dać im tu przewagę oraz zwiększone możliwości, podobne do tego co prezentowały Suchoje poniżej wspinające się właśnie na wyższy pułap, by stawić czoła Peacekeeperowi. Zgodnie z przewidywaniami porzuciły lot na Cydonię, gdy tylko zidentyfikowano wystrzelenie z orbity pocisku klasy ICBM rzucono wszystkie siły, by spróbować go przechwycić.

Połączyła się z Everettem.

- Proszę zerknąć na te dane doktorze – powiedziała bez ogródek. Harpie analizowały sytuację, przyczepione do powierzchni, ich śmigła nie pracowały. Było ich sześć, stanowiły obok rakietowych dronów podstawową siłę bojową lotnictwa Sojuszu, w przeciwieństwie do nich nie potrzebując pozostawać przez cały czas w powietrzu i w konsekwencji tracić paliwa. Dzięki śmigłom mogły podrywać się i lądować prowadząc samodzielnie zaplanowane operacje, co właśnie miało miejsce. Posiadały zawieszenie kardanowe, dwa pierścienie zawieszone jeden w drugim, przecinające się pod kątem prostym jak w żyrokompasie, co pozwalało im zachować stabilizację.

- Problem z siłą nośną – odezwał się po chwili Everett.

- Co takiego?

- Za małe śmigła.

Zrozumiała.

- Świetnie – skomentowała. – Tygodnie planowania i jak zwykle nikt nie wziął pod uwagę oczywistego.

- Zgadza się, nie dają rady w tak rzadkiej atmosferze. Łopaty powinny być większe. Tak się skupiliście na kodowaniu zmiennych lotu odrzutowego i lądowaniu, że wasi planiści nie zauważyli oczywistego.

- Szkoda, że nie wpadł pan na to wcześniej.

- Nikt mnie nie zapytał – odparł.

- Właśnie straciliśmy naszą przewagę w powietrzu – poinformowała pozostałych i wyjaśniła w czym problem. Zastanawiała się przez chwilę. – Skompensuj i przekaż by reagowały na bieżąco zgodnie z pierwotnym scenariuszem, niech zrobią ile mogą, nim je stracimy.

- Będzie za chwilę okazja – powiedziała Triptree. – Dwa Suchoje nie odpuściły.

- Chcą zdjąć „Lincolna” – stwierdził Mellier. Miał rację, myśliwce wleciały na obszar Cydonii, usiłując przechwycić prom w końcowej fazie podejścia. Pojazd zataczał właśnie łuk w kierunku Krasnajej Zwiezdy. Desantowiec jak zwykle w atmosferze był całkowicie bezbronny i niesterowalny, zwłaszcza że schodził tu dużo szybciej. Harpie otrzymały informację z Pegaza, któremu pozycję Suchoji przesłała właśnie matematyka „Von Brauna”, otrzymawszy dane od Phaetona Trzy.

Dużo rzeczy zaczęło dziać się jednocześnie, Arciniegas jednak udało śledzić się je wszystkie, dzięki wyświetlanym na panelach informacjom przetwarzanym przez niesamowitą matematykę statku. Do Krasnajej Zwiezdy dotarł właśnie pocisk Maverick, samonaprowadzający się bezbłędnie dzięki swemu cyberprocesorowi, monitorującemu wskazania z kamery. Wybuch targnął wieżą radarową odcinając kompleks od świata i pozbawiając jakiejkolwiek łączności, a także uniemożliwiając namierzenie nadlatujących obiektów. Do końca baza nie otworzyła ognia, czego Arciniegas nie mogła zrozumieć. Taktyka Związku jak zwykle była niezrozumiała, pamiętała że wieże obrony przeciwlotniczej są sprawne, bowiem zdjęły kilka dni temu Phaetona. Chwilę później wieża eksplodowała, gdy wbiła się w nią płonąca dwójka, z uruchomioną procedurą kamikaze, zgodnie z wyliczeniami przeprowadzonymi co do sekundy przez matematykę Pegaza, powodującą wybuch w chwili dotarcia do celu. Dron przed samozniszczeniem przesłał ostatnie zdjęcia poddawane teraz interpretacji.

Jednocześnie wysoko w atmosferze Peacekeeeper rozdzielił się, rozpoczynając sekwencyjne odpalanie głowic termojądrowych. Rozpadł się na 11 pocisków, które zgodnie skierowały się ku swym zaprogramowanym celom pokonując w ciągu sekund dziesiątki mil. Rozłożyły się szerokim wachlarzem nad Aresem i jasne stało się, że zmierzają w kierunku wszystkich baz na tym obszarze. Ich przechwycenie stało się priorytetem dla przeciwnika, który zaczął natychmiast namierzać głowice MIRV.

Dwa Suchoje kierujące się ku Krasnajej Zwieździe wykryły na radarach nadlatującego Bellerofonta, usiłując namierzyć go przed wystrzeleniem pocisków. Radionamiernikami piloci zaznaczyli cel i odpalili Strieły. Cyberprocedura Bellerefonta zareagowała natychmiast, wybierając najoptymalniejszy sposób postępowania. Dron nie zmienił kursu, mknął wprost ku nadlatającym rakietom, w ostatniej chwili na dopalaczach odchodząc prawie pionowo w górę. Strieły nie był w stanie tak szybko w stanie zmienić kursu i po prostu straciły namiar. Piloci Suchoji doskonale wiedzieli jednak co robią, najwyraźniej mając zaliczoną kolejkę na Ziemi, w strefie bojowej. Przewidzieli manewr Bellerofonta i obszar zmiany kursu jeden z myśliwców pokrył ogniem działek. Dron odbił w lewo i wówczas trafiła go seria drugiego Suchoja, który zdjął go serią z działka Grazjewa kalibru 30 mm. Cyberprocedury samosterujące przeszły w ułamku sekundy w tryb zakończenia działania. Bellerefont wystrzelił jednego mavericka i dwa sidewindery po czym eksplodował, by nie dopuścić do przejęcia układów elektronicznych przez przeciwnika. Na marsjańskim niebie pozostał ślad eksplozji, a z chmury wyleciały rakiety. Jedną odchodzący w lewo Su-39 zdążył zgubić wystrzeliwując zmyłkę, druga dosięgła go w locie i zmieniła w kulę ognia. Pozostał jeden samolot przeciwnika, który na dopalaczach ruszył w kierunku widniejącej na niebie smugi, kierującej się ku powierzchni. „Lincoln” zwolnił do 1700 mil na godzinę, wytracał prędkość tnąc warstwę lodowych chmur na wysokości ośmiu mil. Do celu pozostało mu już jedynie 100 mil i jak informowała matematyka osiągnąć go miał w czasie poniżej 5 minut. Pilot Su zdejmował właśnie namiar z promu usiłując podejść jak najbliżej.

Arciniegas nie mogła do tego dopuścić. Stracili drona zbyt wcześnie, nie mieli przewagi w powietrzu, nie wyeliminowali jeszcze całej obrony Krasnajej Zwiezdy. Na ekranie taktycznym w połowie drogi do niej był maverick, a wróg o dziwo nie zrobił niczego by spróbować powstrzymać rakietę nawet przy pomocy działek zainstalowanych w znajdującym się tam T-79.

- Odpalaj Harpie i zdejmij ten myśliwiec – poleciła.

Mellier przesłał polecenia, a drony uruchomiły śmigła i powoli dźwignęły się z gruntu, niepewnie manewrując. Cyberprocedury nie do końca potrafiły dać sobie radę z faktem, iż z nieznanych dla nich przyczyn nie leciały tak jak powinny. Stabilizując swój lot namierzyły znajdującego się kilkanaście mil dalej Su, którego pilot nie widział na radarze zawieszonych nisko obiektów.

Na mostku „Von Brauna” załoga śledziła jednak co innego. Ożyły systemy przechwytywania i w kierunku głowic MIRV wystrzelone zostały pociski rozpoznane przez matematykę statku jako Gazele, przeznaczone do powstrzymywania ładunków na niskim pułapie.

Mellier gwizdnął.

- Cholerne komuchy – powiedział. – Nawet tutaj mają tarczę antyrakietową.

Arciniegas nie spodziewała się niczego innego. Tamci rozszczepiali atom w ilościach hurtowych, usiłując przesuwać front przy użyciu bomb, pociski pozostawiając w celu niszczenia rakiet Sojuszu. Mogła jedynie patrzyć jak artylerzyści tamtych znowu stanęli na wysokości zadania, dokonując niemożliwego, z precyzją jakiej nie powstydziłby się eniak przewidując trajektorię lotu głowic. Wystrzelili sześć gazel, które osiągnęły wysokość 40 mil i eksplodowały gdy tylko znalazły się na tym samym pułapie co opadające MIRVy. Każda wybuchła z siłą megatony zmieniając niebo nad Marsem w rozbłysk jasnego światła, uniemożliwiając Phaeotonowi zajrzenie na obszar Utopii Planitii. Wciąż jednak mieli sygnał z transponderów głowic, spośród których 9 momentalnie zgasło. Dwa MIRVy jakimś cudem przeszły jednak przez ścianę eksplozji atomowej, być może znajdując się w momencie wybuchu zbyt nisko, by mogły zostać zniszczone lub naruszono ich elektronikę. Czerwone migające punkty osiągnęły w ciągu kilku sekund powierzchnię. Phaeton przesłał na ekran obraz dwóch jasnych rozbłysków pośród szarej plamy, gdy na powierzchni Marsa nastąpiły prawie równocześnie dwie eksplozje nuklearne o sile 300 kiloton każda.

- Yeah! – zawołała Triptree. – Macie gnoje! Pięknym za nadobne! Za Alaskę!

- Za Marsylię – powiedział Mellier.

- Za Holandię – dołączył się Hagen.

Arcinigas nie odezwała się ani słowem. Bacznie obserwowała czujniki, spoglądając jednocześnie na załogę mostka. Zastanawiała się czy u każdego entuzjazm jest szczery.

- Powinniśmy robić to częściej – usłyszała głos Triptree. – I posłać skurwysynów do diabła.

- Przetrwaliby to – stwierdził kwaśno Hagen. – Wiesz jak okopali się w tych swoich miastach? Podobno schrony i tunele mają na takiej głębokości, pod żelbetonowymi kopułami, przywalone całymi jardami ziemi, że nie jesteśmy im w stanie zrobić krzywdy.

- A potem zawsze z nich wyłażą – dodał Mellier, śledzący lot Harpii w kierunku myśliwca.

Kolejny Maverick osiągnął właśnie cel trafiając w T-79 stojącego samotnie obok Krasnajej Zwiezdy. Czołg eksplodował rozpadając się na części, wybuchła jego amunicja niszcząc przy okazji stanowisko obrony przeciwlotniczej nieopodal pasa. Nie podjęto żadnej próby, by zdjąć rakietę, a Arciniegas spoglądała na obraz z Phaetona marszcząc brwi. Plan zakładał, że nad lotniskiem znajdzie się Bellerofont, a teren okrążą Harpie i pod ich ogniem „Lincoln” zacznie lądować. Nie wyglądało jednak na to, żeby ktoś kwapił się by stawić mu czoła, optyka drona nie rejestrowała na powierzchni najmniejszego ruchu.

Phaeton przesyłał natomiast obraz dwóch grzybów atomowych wznoszących się z obszaru Aresa ponad burzę piasku i pyłu jaką wzbudziły rozchodzącą się od epicentrum. Tego też nie przewidzieli, wyglądało na to, że rozpętali coś w rodzaju huraganu piaskowego, uniemożliwiającego zobaczenie tego co stało się poniżej. Nawet radar i skan LIDAR nie był w stanie przebić się przez zakłócenia, posród których zniknęły myśliwce Su, strzelające do głowic rakietami wraz z Gazelami. Nawet jeśli Suchoje przetrwały wybuch, zostały skutecznie wyeliminowane, bowiem nie miały już gdzie wylądować. Dwie bazy położone najbliżej Krasnajej Zwiezdy, przestały istnieć. Wsparcie dla placówki nie mogło zostać udzielone w przeciągu najbliższych godzin, gdyż położona najbliżej niej infrastruktura, oddalona o 300 mil, zmieniła się właśnie w atomową pustynię.

- Mars wkroczył właśnie w nowy etap rozwoju. Fazę postapo – powiedziała mściwym głosem Triptree. – Nadal twierdzę, że powinniśmy to samo uczynić z całym terenem Związku.

- To niczego nie rozwiąże, szeregowy – powiedziała zmęczonym głosem Arciniegas. -  Jak powiedział Hagen, oni to przetrwają. Raz już usiłowaliśmy to zrobić, zużyliśmy cały nasz arsenał atomowy, zniszczyliśmy do spółki z nimi pół Europy, a oni i tak szli dalej i dotarli do Francji.

- Proszę zobaczyć co zdziałał jeden statek takiego typu – odparła Triptree. – Cała eskadra Aten…

- … niewiele by zdziałała, chorąży. Złapaliśmy ich z opuszczonymi spodniami, gdyby stacjonowała tu ich flota, zdjęliby nasze drony i Peacekeepera momentalnie z nieba. Nie wspomnę już o tym, że śmiem twierdzić, że zestrzeli nas jedna porządna salwa z Sojuza. Nasz pancerz ablacyjny praktycznie nie istnieje, przez te powłokę obniżającą promieniowanie i dziwaczny kształt maskujące naszą obecność – powiedziała Arciniegas. – Przewagę daje nam przede wszystkim możliwość wykonania rzutu fotonowego w krótkim odstępie czasu. Co sprawia, że potrzebujemy tylu generatorów i zużywamy tak wiele energii, przez co nasze uzbrojenie jest szczątkowe…

- Tym uzbrojeniem kapitan Christiansen był w stanie zestrzelić Woschoda! – zaperzyła się Triptree.

- Zgadza się, bardzo pomysłowym manewrem – przytaknęła Arciniegas. – Co nie zmienia faktu, że w bezpośredniej konfrontacji szanse niestety byłyby po stronie Woschoda. Matematyka tego statku jest fenomenalna, ale nawet ona nie pomoże, gdy strzelą do nas całą salwą. Bądźmy szczerzy, jesteśmy się jedynie w stanie bronić by osłonić naszą ucieczkę w strumień fotonów. Nie dalibyśmy rady stawiać czoła Woschodowi przez dłuższy czas, a Sojuz momentalnie by nas zniszczył – westchnęła. – Naprawdę bardzo chciałabym, żeby NASW przysłała nam teraz kilka statków wsparcia, nawet jeden Apollo by wystarczył.

- Nie wiem czego pani kapitan się obawia, przez najbliższe sześć godzin nic nam nie zagrozi – zjadliwie zapewniła Triptree.

Arciniegas milczała, doskonale wiedziała, że jej życzenia się nie sprawdzą. NASW nie pośle tu nikogo i nie zaryzykuje skazania statków na zagładę, które gdyby tu wskoczyły przez kilka dni ładować musiałyby generatory kwantowe, jednocześnie przekierowując energię z silników manewrowych, co uniemożliwiłoby im całkowicie ucieczkę przed nadciągającą marsjańską flotą.

Zamiast tego skupiła się na tym co działo się na ekranie taktycznym. Harpie leciały w kierunku myśliwca. Pilot dostrzegł je już na radarze, nie potrafił jednak stwierdzić z tej odległości z jakiego rodzaju dronami ma do czynienia. Eksplozja atomowa i zniszczenie sputników sprawiły, iż stracił jakąkolwiek łączność ze sztabem, był więc skazany wyłącznie na siebie. I zapewne to sprawiło, że postanowił się poświęcić i zostać gierojem Sojuza, bowiem zignorował lecące powoli na jego flance Harpie i mknął w kierunku „Lincolna”. Szalone manewry rozpoczął dopiero gdy wykrył lecące w jego stronę trzy rakiety Sidewidender, lecz choć zmylił jedną z nich nie zdołał umknąć pozostałym dwóm. W ostatniej chwili swego życia wystrzelił jeszcze Striełę w kierunku „Lincolna”, po czym eksplodował po bezpośrednim trafieniu.

Strieła mknęła w kierunku promu, gotowa by zdjąć namiar termiczny z źródła ciepła jakie stanowił na marsjańskim niebie, a unoszące się z wysiłkiem na swych niewielkich śmigłach Harpie pozostały daleko w tyle.

- Brak możliwości przechwycenia – poinformował Mellier. Eniak nie znalazł żadnych dostępnych rozwiązań. W idealnym świecie na ostatnim etapie misji Bellerefont zdejmował właśnie z nieba pociski, a Harpie otaczały lotnisko uniemożliwiając odpalenie ze stanowisk przeciwlotniczych do dotykającego powierzchni desantowca. Jak każda jednak operacja także i ta przebiegała w sposób zupełnie niezaplanowany.

W dwudziestej dziewiątej minucie misji na Utopii Planitii szalała burza piaskowa, w górę wznosiła się chmura pyłu i atomowy grzyb, a Związek Ludowych Komunistycznych Republik Radzieckich stracił panowanie nad tą częścią planety, łączność oraz jakąkolwiek możliwość ujrzenia tego co dzieje się na Cydonia Mensae. Nad północną hemisferę pędziły Woschod i Wostoki mające przybyć za kilka godzin, na razie jednak na obszarze tym niepodzielnie panował Sojusz Wolnych Narodów, a wróg pozbawiony sputników nie był w stanie nie tylko wykryć niewidocznego statku klasy Atena, lecz również ujrzeć dronów. Przestrzeń kosmiczna należała do „Von Brauna”, coś jednak nie dawało Arciniegas spokoju, choć źródła niepokoju nie potrafiła na razie określić. Na razie skupiła się jednak na podchodzącym do ostatniej fazy lądowania „Lincolnie”, w kierunku którego mknęła rakieta, złapawszy właśnie namiar na jego silniki.

Rozdział 14 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz