10.
Matematyka nie próżnowała,
gdy zaczęła już działać ukazała wektory podejścia przeciwnika, obrazując je w
formie czerwonych trójkątów, otoczonych przez koła wyznaczające zasięg rażenia
salwy rakietowej. Eniak wyliczał je niesamowicie szybko, Arciniegas przez
chwilę nie mogła uwierzyć, że jest w stanie działać sprawniej, niż połączona
sieć matematyczna ISS. W polu zasięgu pocisków znajdował się już niebieski
kwadrat oznaczający „Von Brauna”, więc
Hagen zaczął obliczać możliwe manewry odejścia, kreśląc wektory ucieczki.
Jednak mimo tego Arciniegas nie musiała wpatrywać się w ekran taktyczny
znajdujący się przed Mellierem by stwierdzić, że ich sytuacja była całkowicie
beznadziejna.
- Gdzie jest komandor
Shelby? – było pierwszym pytaniem Triptree, jak zwykle dającej jasno do
zrozumienia, co sądzi o obecności na mostku Arciniegas, a także wskazującym na
fakt, iż pełnienie przez nią obowiązków uważa za wybitnie tymczasowe.
- Ma obecnie inne zajęcia –
powiedziała chwilowa kapitan. – Jakiś problem, chorąży?
- Uważam, że…
- Wiem co pani uważa. I
proszę zachować to dla siebie – Arciniegas wpatrywała się w monitory, nie mogła
jednak znaleźć żadnego wyjścia z tej sytuacji. Trójkąty oznaczone były znakami
zapytania, brak dostępu do Hermesa nie pozwalał zidentyfikować ich nazw.
Powoli, lecz nieubłaganie zbliżały się w kierunku kwadratu. – Mellier, żadnych
aktywnych skanów. Triptree, proszę wygasić wszystkie systemu do minimalnego
poboru energii. Dopóki sądzą, że lecą do martwego statku nie będą do nas
strzelać. Macie ich obserwować, nie podejmować, żadnych działań i poinformować
mnie, jeśli w ich działaniach coś się zmieni. Idę na dół.
- Gdy lecą w naszym kierunku
cztery Woschody? – nie wytrzymała Triptree.
- Jeśli nie przyśpieszą,
nie dolecą do nas wcześniej niż za pół godziny, przepraszam za dwadzieścia
dziewięć minut, zgodnie z wyliczeniami matematyki.
- Nic nie zamierza pani
robić? – odezwał się milczący dotąd Mellier, którego wyraźnie świerzbiły palce
by zdjąć namiar i zidentyfikować wrogie okręty, choć tak samo jak ona zdawał
sobie sprawę, że nie są w stanie mierzyć się z siłami przeciwnika. Okręty szły
równym szykiem w odległości kilkunastu tysięcy mil od siebie, nieco się
oddalając, chcąc okrążyć „Von Brauna”, po czym dokonać desantu i wejść na jego
pokład. Zapewne jeden z nich przewoził pluton kosmarmiejców, gotowych
przedostać się do środka w każdy możliwy sposób, przez śluzę czy poszycie, jak
tego dokonywali już w przeszłości.
- Nie jesteśmy w stanie nic
zrobić – odpowiedziała. – Chyba, ze któreś z was wyprowadzi mnie z błędu i
powie, że ten statek ma jakieś unikalne możliwości, o których nie wiem. Silniki
są całkiem wygaszone, więc nie wystartujemy dopóki się nie uruchomią. Gdy
podniesiemy osłony dysz, wykryją każdą próbę ich uruchomienia i odpalą w naszą
stronę rakiety impulsowe, nim uda nam się wyjść z jałowego odpalenia i
uruchomić ciąg miną cztery minuty, to da im wystarczająco dużo czasu by nas zdjąć.
Nie wykonamy rzutu, nawet jeśli matematyka obliczy współrzędne, bo jesteśmy
nieruchomi. Wyprowadźcie mnie z błędu, bardzo chciałabym się mylić.
- Skąd pewność, że nie będą
do nas strzelać? – zapytała Triptree.
- Bo są przekonani, że lecą
zająć łatwą zdobycz, pozbawioną zasilania, z celowo uszkodzonym przez ich
sabotażystę eniakiem, naprowadzani sygnałem emitowanym przez nadajnik ukryty na
pokładzie, który będzie wskazywał naszą pozycję nawet mimo obniżonej emisji i
maskowania. Nie znaleźli się tu przypadkiem, czekali na nas i wysłali cztery
Woschody, żeby mieć pewność, że nie uciekniemy – powiedziała unosząc się z
fotela. – Dlatego jestem przekonana, że wymierzyli w nas rakiety impulsowe,
które odpalą i zdetonują w pobliżu, aby uszkodzić nam elektronikę i nie
pozwolić odlecieć. Dopóki sądzą, że wszystko poszło zgodnie z ich planem, a
„Von Braun” jest niesprawny, nie zaryzykują strzału. Gratka jaką jest przejęcie
statku Sojuszu, do tego prototypowego, jest czymś z czego nie zrezygnują. Ale
ważniejsze dla nas jest co innego, nie wiem czy sabotażu dokonano na ISS, czy
też na pokładzie jest szpieg, a przede wszystkim czy nie pozostawiono tu
kolejnych niespodzianek. Idę znaleźć Shelby’ego.
- I co dalej? – zapytał
Hagen.
- Dobre pytanie – odparła
zupełnie szczerze. – Jeśli ten wasz statek jest taki jak mi mówiono, nie widzą
go na radarach. Zadbaj z łaski swojej Triptree żebyśmy nie nadawali żadnych
sygnałów radiowych – to powiedziawszy opuściła mostek.
Gellerta spotkała na dolnym
pokładzie, nieopodal miejsca w którym go zostawiła.
- Nie mogę znaleźć
Shelby’ego – poinformował.
- Jak można zniknąć na
niewielkim statku kosmicznym?
- Nie można. Proponuję go
wywołać przez interkom.
Spoglądali przez chwilę na
siebie, a Arciniegas przyjęła do wiadomości, iż ma przed sobą osobę, na której
nie zdoła wyładować swej frustracji powodowanej przede wszystkim ciasnymi
sposobami myślenia i utartymi schematami postępowania personelu NASW na mostku,
a przede wszystkim faktem, iż musiała uzasadniać każdą swą decyzję.
- Dobrze – zgodziła się. –
Masz teraz inne zadanie. Sprawdź każdy kluczowy system statku, czy nie mamy tu
jeszcze innych niespodzianek. I zrób to szybko.
- Dlaczego?
- Bo za jakiejś pół godziny
do abordażu podejdzie jeden z czterech lecących w naszą stronę Woschodów, a do śluzy
zapuka kosmarmia – wyjaśniła usłużnie.
- W jakiej sile? – zapytał
Gow, który od pewnego czasu przysłuchiwał się ich rozmowie.
- Nie mam pojęcia, majorze
– odparła. – Standardowo desant przeprowadzają siłą plutonu, dokonując
dehermetyzacji pokładu, by zniszczyć jakikolwiek opór. Jeśli udałoby się ich
odciąć po wejściu do środka i wpompować do wnętrza powietrze, ich ruchy w
skafandrach próżniowych będą nieco ograniczone. Projektowano je do walki w
próżni, nieważkość daje im przewagę.
- A my nie mamy takiego
wyposażenia, jedynie skafandry bojowe i dwa pancerze – stwierdził Gow. – Mogę
zapytać co pani planuje?
- W kwestii walki na
pokładzie? Kompletnie nic. Nie będę jednak ukrywać, że na razie nie mam jeszcze
pomysłu jak jej uniknąć, bo jesteśmy w ich zasięgu i cały czas nas namierzają –
przyznała.
- Snafu – powiedział marine
wychylający się zza pleców majora, a ona mogła jedynie przyznać mu rację.
Sytuacja normalna, wszystko spieprzone. Całkowicie. Chwilę później spieprzyło
się jeszcze bardziej, gdy Gellert udał się na śródpokład, by sprawdzić
przedział bojowy. Naturalną konsekwencją rozumowania po dokonanych odkryciach
zarówno dla niego jak i Arciniegas było zajrzenie w pierwszej kolejności do
miejsca, gdzie znajdowało się całe uzbrojenie, w tym rakiety jak i drony.
Wejście chronił zamek szyfrowy, jednak mimo podjęcia próby otwarcia przez
Gellerta drzwi ani drgnęły. Sądziła, że nie zna po prostu kodu, nie będąc
upoważnionym do wejścia do tej strefy, jednak na taką sugestię wzruszył jedynie
ramionami, po czym zresetował system przepinając kilka kabli. Mimo to drzwi się
nie poruszyły.
- Pięknie. Nie możemy
latać, a teraz jeszcze do tego strzelać – zauważyła. – Daj mi cokolwiek, żebym
przynajmniej mogła porzucać w te Woschody kamieniami, kiedy podejdą bliżej.
- Sarkazm jest
niepotrzebny, a kamieni nie mamy. To nie ten rodzaj okrętu, który potrzebuje
balastu – odpowiedział. – Znowu wywaliło zawór ciśnieniowy.
- Jak to możliwe?
- Ciśnienie musiało być
obniżone wcześniej – powiedział. – Zanim włączyliśmy w tej części zasilanie. Po
uruchomieniu eniaka kontrola środowiska odkryła problem i po prostu
pomieszczenie zablokowała.
Po ostatnich wydarzeniach
uznała, że to nie przypadek i poczekała, aż Gellert wyrówna poziomy, co przy
działającym zasilaniu odbyło się szybciej niż poprzednio. Musiała wejść do
środka i sprawdzić, czy dysponuje jeszcze czymkolwiek do obrony „Von Brauna”,
choć zdawała sobie sprawę, iż jakakolwiek próba otwarcia ognia zakończy się
jeden możliwy sposób. Jednak po otwarciu drzwi wszystko odeszło na dalszy plan,
bowiem znaleźli tam Shelby’ego.
Przez chwilę spoglądała na
ciało leżące nieopodal wyrzutni rakietowej nim je rozpoznała. Kolejną chwilę
zajęło jej podejście do zwłok, pochylenie się nad nimi i przyjrzenie kałuży
krwi, w której znalazła się jego obrócona ku podłodze twarz. Leżał skulony z
rękami rozłożonymi na boki. Nie musiała nawet odwracać ciała, by wiedzieć, że
zginął z powodu gwałtownej dekompresji, która zniszczyła jego narządy.
- Musiał być w środku, gdy
ciśnienie się zmieniło – powiedział Gellert, stając nad nią. Przez chwilę przed
oczami przemknęła jej twarz Christiansena, nad którego śmiercią nie miała dotąd
czasu się zastanowić, a która właśnie nabrała nowego wymiaru.
- Dość szybko się zmieniło
– przyznała, wstając. – Znajdź mi Coertzeego. Migiem.
Wywiązał się ze swego
zadania dość szybko, podczas gdy ona rozejrzała się po pomieszczeniu, nie
dostrzegając niczego, co zwróciłoby jej uwagę. Zamyślona pogrążyła się w
marzeniach na temat ukrytej na „Lincolnie” butelki szkockiej, gdy powrócił w
towarzystwie agenta CIA, prowadząc wraz z nim Everetta, Gowa oraz Nayadę do
kompletu. Ta widząc ciało Shelby’ego zbladła, lecz tym razem udało się jej nie
zabrudzić stroju, w który się przebrała. Najwyraźniej szybko przyzwyczajała się
do śmierci na pokładzie „Von Brauna”, o ile można się do niej było w ogóle
przyzwyczaić.
- Co się stało? – zapytał
Everett.
- Jak pewnie powie to po
raz kolejny Gellert, doszło do następnej awarii. Zbierają na tym statku
śmiertelnie żniwo, strasznie wadliwa konstrukcja. Dekompresja, komandor
pozostawał wewnątrz pomieszczenia, gdy zawór ciśnieniowy przestał działać, co
ciekawe nastąpiło to w ułamku milisekundy. Nie miał najmniejszej szansy.
- Słyszę pani ton – odparł
naukowiec. – Zmierza pani do czegoś?
- Tak. Od tej pory na każdym
pokładzie przejść strzec będzie marine, mający w zasięgu wzroku pozostałych.
Nikt nigdzie nie będzie chodził sam, zawsze parami i pod obserwacją.
- Ma pani jakieś dowody, że
to nie był wypadek? – zapytał Coertzee.
- Proszę mnie nie
rozśmieszać – odparła. – Shelby od początku był przekonany, że na tym statku
działa szpieg, nawet jeśli nikt ze mną na czele nie dawał temu wiary. Myśli
pan, że awaria na „Von Braunie” to przypadek? Pani Nayada, z jakiego powodu
eniak przestał działać?
Hinduska zamrugała oczami.
- Nie wiem z jakiego powodu
przestał działać, procedura odłączała całe zasilanie i…
- Ma pani rację – wtrącił
się Everett. – Po wyjściu z rzutu eniak odciął całe zasilanie podczas włączania
silników manewrowych, co spowodowało przeciążenie. Nie wiem jednak dlaczego tak
się stało, być może nadmiar danych jakie korelował spowodował przeciążenie,
albo..
- … albo ktoś uczynił to
celowo, wprowadzając odpowiednią procedurę, prawda?
- Jeśli tak, to mogło się
to stać na ISS – zauważył.
- To co stało się Shelby’emu
pozwala mi w to wątpić – powiedziała. – Powiedziałabym, że nie stało się to
przypadkiem, a komandor stał się dla kogoś zagrożeniem.
- A nie przypadkiem udziela
się pani przestrzenna paranoja? – naukowiec zmrużył oczy.
- Chce pan posłuchać o
paranoi? – skrzywiła się. – „Von Braun” pozbawiony energii i zasilania leci w
pole asteroid, jednocześnie dzięki ukrytemu nadajnikowi emituje sygnał, który
sprawia, że w jego stronę zmierzają cztery Woschody.
- Co takiego?
- Najwyraźniej czekały na
nas w miejscu planowanego zakończenia rzutu, jednak przeciążenie rzuciło nas
nieprzewidzianym wektorem i dopiero teraz zdołały nas dojść, ale jesteśmy w
zasięgu ich rażenia. Nie próbują do nas strzelać, ich załogi są przekonane, że
nie mamy nawet jak odpowiedzieć ogniem, wejdą na pokład by zdobyć statek i pana
cenny komputer. To wszystko zostało zaplanowane, a wykonawca tego planu jest na
statku.
- Kto nim jest?
- Nie mam pojęcia, ale może
nim być każdy. Niespełniony naukowiec z ambicjami, Satya Nayada, która z tego
co usłyszałam zna rosyjski, czy też pełniąca obowiązki kapitana, sfrustrowana
zesłaniem na stanowisko dowódcy transportowca. Nie zapominajmy o dowódcy
marines i którymś z jego żołnierzy. Nie zamierzam się tym zajmować, nie będę
sprawdzać kto ma alibi, może się w to pobawić pan, panie Coertzee, o ile
oczywiście nie pozbył się pan z jakiegoś powodu Shelby’ego. Od tej chwili
wszyscy przemieszczamy się parami jak papużki i każdy patrzy sobie na ręce.
- Zakładając, że sprawców
nie jest dwóch – zauważył Coertzee.
- Jak powiedziałam, nie
będę tego dochodzić. Na razie ustawiamy wartę na każdym pokładzie.
- A czym pani zamierza się
zajmować? – zapytał Gow.
- Rozwiązać problem
lecących w naszą stronę czterech Woschodów, nawiązaniem łączności z ISS i
poczekaniem, aż przyleci tutaj JAG, zaaresztuje nas wszystkich prewencyjnie i
podda wielogodzinnym przesłuchaniom, aby ustalić kto i w jakiej kolejności
włóczył się po statku. A teraz poproszę majorze Gow przysłać tu jednego z
marines, aby poddał czujnej obserwacji Gellerta, który dokona przeglądu systemu
uzbrojenia – ostentacyjnie ominęła ich wszystkich, by wyjść z ciasnego
pomieszczenia. Zorientowała się, że podążają za nią. Na zewnątrz natrafiła na
kolejne dwie osoby.
- Nieoceniona Triptree –
powiedziała, nie starając się nawet ukryć ironii. – Widzę, że najważniejsze
było dla pani wyprowadzanie ze stanu katatonii Sikorskiego? – wyglądał nieco
lepiej, najwyraźniej odpoczynek dobrze mu zrobił. Co zapowiadało, iż będzie
mogła ze spokojem oddać mu dowodzenie i zająć się butelką szkockiej do czasu
przybycia trybunału inkwizycyjnego.
- Przyszliśmy porozmawiać z
komandorem Shelby – Triptree zdecydowała się zignorować zaczepkę. – Myślę, że
powinien przemyśleć sytuację, skoro w naszą stronę lecą cztery okręty
przeciwnika, a my nic nie robimy.
- Proszę tak nie maskować
chęci pozbycia się mnie z mostka tłumacząc to dobrem ogółu – powiedziała
Arciniegas. – A co do komandora Shelby, to jeśli chce pani z nim porozmawiać,
to najlepszy będzie seans spirytystyczny.
- Co takiego?
- Ktoś go zabił. Może
chorąży NASW, który co chwilę opuszczał mostek, by sprawdzać stan pracy
systemów na pokładach?
- A może była komandor w
poszukiwaniu czegoś innego? – odcięła się natychmiast Triptree, podejrzanie
szybko przechodząc nad tym co usłyszała do porządku dziennego.
- Shelby nie żyje? –
zapytał Sikorsky.
- A myślisz, że
zgromadziliśmy się tutaj na zebraniu kółka różańcowego? – była coraz bardziej
poirytowana, a obecność całej grupy ludzi źle na nią działała. – Niektórzy
właśnie wychodzą z szoku, inni ten stan udają. Ale na razie to zostawmy,
Triptree przyprowadziła cię tutaj, aby pozbawić mnie dowództwa? To dobry
moment, mam nadzieję, że masz jakiś pomysł co zrobić z czterema woschodami,
będą tu za dwadzieścia minut.
Triptree zdecydowała się
powiedzieć o jedno słowo za dużo.
- Dowodzi teraz komandor
Sikorsky – przypomniała. – Więc pani docinki są zbędne.
- Niezupełnie – powiedziała
Arciniegas.
- Słucham?
- Komandor Shelby powierzył
mi dowództwo do czasu przywrócenia funkcjonalności „Von Brauna” i nawiązania
łączności. Co jeszcze nie nastąpiło.
- Okoliczności się zmieniły
– podjęła rękawicę Triptree.
- A pewnie. Z bardzo złych
na jeszcze gorsze.
- Pełen profesjonalizm –
skomentowała niespodziewanie Nayada. – NASW ma tak na co dzień?
- Potem się dziwią, że nikt
za nimi nie przepada – odezwał się marine Baumann, który od jakiegoś czasu
przysłuchiwał się pyskówce wraz z pozostałymi żołnierzami. – Zamknięci w tych
swoich okręcikach bawią się w wojenkę bez jednego wystrzału, ukryci bezpiecznie
za swą technologią, podczas gdy my walczymy w błocie i w nim umieramy.
- Czy naprawdę te spory nam
w czymś pomagają? – zapytała Nayada.
- Nie – powiedział Gow. – I
najwyraźniej ich tu nie rozwiążemy, zrobimy więc…
- Marines póki co nie mogą
wydawać rozkazów NASW – odezwała się Triptree.
- A chorążowie robić tyle
zamieszania, więc proszę się zamknąć – odparła Arciniegas, czując się nagle
przywołana do porządku. Mogła mieć wszystko w dupie, lecz nie musiała pozwalać,
aby spektakl ten oglądali inni. – Dość tego.
Triptree chciała wyraźnie
powiedzieć coś jeszcze, lecz uciszył ją Sikorsky.
- Okrętem dowodzi nadal
kapitan Arciniegas – powiedział. – I na razie nie będziemy tego zmieniać. Nie
zamierzam ukrywać, że obecnie nie jestem w stanie zebrać myśli i nie potrafię
się w stanie skupić. Moja głowa pęka z bólu, stoję wyłącznie dzięki temu, że
trzymam się ściany. Dużo się nie zmieni gdy siądę na fotelu na mostku i będę
usiłował ocenić sytuację.
- Ciekawa deklaracja –
zauważył Coertzee, a Arciniegas spoglądała na swojego dawnego pierwszego oficera
zastanawiając się, na ile celowe jest to działanie z jego strony, a na ile
rzeczywisty stan rzeczy. Zręcznie odsuwał od siebie odpowiedzialność za to, co
nadchodziło, wiedząc iż w obecnej sytuacji można będzie podjąć tylko jedną
decyzję.
- Gellert, ile czasu
potrzeba na detonowanie silników? – zapytała.
- Wystarczy obejść kilka
zabezpieczeń, by podpalić mieszankę chemiczną – odparł. – Sądzę, że kilka minut
– odpowiedział tak szybko, że wiedziała, iż już od jakiegoś czasu musiał
zastanawiać się nad tym problemem.
- Nie może pani tego
uczynić! – powiedział gniewnie Everett.
- Mogę i właśnie to zrobię
– odpowiedziała. – Gdy wszystko inne zawiedzie. Nie obronimy się przed desantem
kosmarmii, który w pierwszej kolejności dehermetyzuje pokład, by przejąć statek
nienaruszony. Nie możemy dopuścić aby wpadł on w ręce przeciwnika, nie
wspominając już o pana eniaku. Jeśli dobrze pójdzie, wybuch dosięgnie któregoś
z Woschodów i może zabierzemy ich ze sobą.
- Jeśli dobrze pójdzie?
- Kapitan Arciniegas ma
rację – powiedział Gow. – Czy nam się to podoba czy nie. Szczerze mówiąc, mając
wybór wolałbym zginąć w bezpośredniej walce, ale w sytuacji takiej jak ta
naszym obowiązkiem…
- A ja wołałabym nie zginąć
w ogóle! – zawołała nieco histerycznie Nayada. – Czy ktoś z was pomyślał o
mnie?
- Cały czas myślę o pani,
od kiedy zaczęli do nas strzelać nad Florydą – powiedziała Arciniegas. –
Zaczynam się nawet zastanawiać czy tamtym nie zależy przypadkiem bardziej na
pani niż na statku, w sumie nie wiem z jakiego powodu wysłali w tym kierunku
Woschody.
- Co to są Woschody? –
zapytała po chwili Nayada.
- Podstawowy statek
kosmiczny przeciwnika. Załoga liczy dwadzieścia osób, może zabrać moduł
desantowy kosmarmii, do tego wystrzelić osiemdziesiąt rakiet, ma działko NR.
Przewyższa nas siłą ognia. Prócz tego mają sporo nieco mniejszych Wostoków i
kilka dużo większych Sojuzów. My mamy Apollo, kilka razy większe od tego
maleństwa, a przede wszystkim lepiej uzbrojone.
- Nie potrzebuję wykładu z
nazewnictwa – Nayada oddychała szybciej, wyraźnie zdenerwowana.
- Jeśli ktoś może nas z
tego wyciągnąć, to właśnie kapitan Arciniegas – przerwał słabym głosem
Sikorsky. Znowu pobladł.
- Nadmiar wiary cię zgubi –
mruknęła. – Jeżeli to był powód oddania mi dowodzenia, to będę musiała cię
zawieść. Nie zdołam nas ocalić- popatrzyła na zebranych, podtrzymując
Sikorsky’ego, który omal się nie przewrócił. Baumann i marine Di Stefano
podbiegli by go złapać. Odsunęła się. - Majorze Gow, za pana zgodą, nie wiem
który z was jest medykiem w oddziale, ale proszę zająć się komandorem. Sikorsky
pochylił się w jej kierunku.
- Nie wiń Triptree –
szepnął. – To dobry marynarz.
- Będzie jeszcze lepszym gdy wyleci
na zewnątrz bez kombinezonu – mruknęła. – W sumie powinna zostać wysadzona na
najbliższej asteroidzie za niesubordynację – dodała nieco głośniej, patrząc w
kierunku Triptree. Jej mina była zacięta, a Arciniegas darowała sobie komentarz
na temat nieudolnego gambitu, który usiłowała właśnie przeprowadzić, by usunąć
ją z mostka. Udałoby się jej, gdyby jej nie zirytowała.
-
Jakie rozkazy, pełniąca obowiązki kapitan? – zapytała chorąży,
podkreślając w każdym zdaniu tymczasowe stanowisko Arciniegas, a swym tonem
przypominając, że dowodzi skazanym na zagładę okrętem i nic nie zdoła tego
zmienić.
- Uruchomić matematykę jednego
Phaetona, chorąży – odpowiedziała. – Priorytet procedury lot w jednym kierunku
z unikaniem kolizji z obiektami.
- W jakim celu?
- Bo taki jest mój rozkaz – Triptree
niespodziewanie skinęła głową, nie podejmując wyzwania.
- Obiektami jakiego rodzaju?
- Wybuchowymi. Nadlatującymi dość
szybko – wyjaśniła. Czekała na pytanie dotyczące sensowności tego co poleciła,
lecz ono nie nastąpiło. Najwyraźniej tamta postanowiła podporządkować się
hierarchii i regulaminowi NASW, choć nie porucznik Eleonorze Consueli
Arciniegas. W ich obecnej sytuacji niewiele to zmieniało.
- Gellert, skontroluj jedną
wyrzutnię, potem załadujcie do niego Phaetona, gdy Triptree skończy – poleciła.
– A zanim to uczynicie podczep do niego nadajnik, postaraj się aby nie przestał
nadawać, gdy odepniesz go od zasilania statku, sprawdź czy nie podłożyli nam
jeszcze ładunku wybuchowego. Zróbcie to szybko i zameldujcie gdy skończycie –
oczy Gellerta rozjaśnił nagły błysk, lecz nie dał po sobie niczego poznać.
- Mogę dowiedzieć się co pani właściwie
planuje uczynić? – zapytał Everett widząc, iż zamierza odejść.
- Dowiedzieć się czy ten statek
rzeczywiście jest niewidzialny – odparła. – Majorze Gow, jeśli nam się nie uda,
uprzedzę wszystkich odpowiednio wcześniej. Ale do tego czasu proponuje wziąć
pod uwagę moje zalecenia odnośnie poruszania się po tym okręcie pod okiem pana
żołnierzy.
- To mógł być również któryś z
marines – zauważył Coertzee.
- Zgadza się. Powiedziałam to
wcześniej – przypomniała. – Równie prawdopodobne jest, że w spisku bierze
udział więcej osób. Miłych poszukiwań. Proszę nie ustawać i wziąć pod uwagę jak
skończył Shelby.
Jej powrót na mostek nie spotkał się
z komentarzem, choć dostrzegła wyraz twarzy Hagena i Melliera.
- Zdziwieni? – spytała siadając w
fotelu kapitana.
- Gdzie Triptree? – spytał Hagen.
- Rozstrzelana za próbę buntu razem
z komandorem Sikorskim. Jak sytuacja? – zapytała przyglądając się odczytom.
Woschody już się rozdzieliły. Trzy okrążały „Von Brauna”, czwarty szedł prosto
w jego kierunku, zgodnie z odczytami dopasowując prędkość i ruch wirowy do
dryfującego statku. Przygotowywał się do zrzucenia modułu desantowego, który
dzięki swym przystosowanym do tego celu zaczepom mógł bez problemu podłączyć
się do śluzy martwego statku. Standardowa taktyka w przypadku okrętów Sojuszu
pozbawionych zasilania, wskutek zniszczenia elektroniki dzięki rakietom
impulsowym. O ile kojarzyła jak dotąd tamtym udało się to uczynić dwa razy, nie
zamierzała pozwolić by „Von Braun” był trzeci.
- Piętnaście minut – mruknął Hagen.
– Przyśpieszyli.
- Będzie musiał zwolnić by dokonać
synchronizacji – zauważyła. Migające na czerwono symbole i przyciski na panelu
Melliera wskazywały wyraźnie, iż przeciwnik utrzymuje na nich namiar, a
artylerzyści zapewne są gotowi by w każdej chwili wystrzelić w ich kierunku.
- Co dalej? – zapytał.
- Czekamy – odparła. – Ale nie będę
ukrywać, że być może będziemy musieli się wysadzić.
Przyjęli tę decyzję w milczeniu,
choć nie zastanawiała się ją akceptują. Ona sama nie miała czasu się nad tym
zastanowić. Jeśli najgorsze miałoby nadejść planowała przynajmniej dotrzeć
jeszcze wreszcie do swojej butelki. Na razie wpatrywała się w czerwone trójkąty
widniejące na osi xyz, nieubłaganie zbliżające się w ich stronę. Nie odzywała
się.
Gdy wrogowi do osiągnięcia celu pozostało
jedynie osiem minut przez interkom zameldowała się Triptree, zgłaszając
gotowość. Arciniegas dotąd zachowująca spokój odetchnęła głęboko, polecając
wracać jej na mostek, a Gellertowi zająć stanowisko w maszynowni, gdzie
oczekiwać miał na informację o wyniku podjętych działań.
Wszystko jak zwykle w dużej mierze
opierało się na przypadku, a także na nadziei, iż statek ze swą obniżoną emisją
sygnału nie pojawi się na radarze przeciwnika, pozostając jedynie martwym
obiektem, nie wysyłającym żadnych fal ani promieniowania. Nadziei, iż tym razem
fubar nie nastąpi, bo z nimi jest Bóg i elektronika, a z tamtymi jedynie bagaż
ludzkich błędów.
Mellier i Hagen nic nie mówili,
wiedziała jednak, że zastanawiają się co zaplanowała. Czekali w wyraźnym
napięciu, choć ona sama zachowywała zimny spokój, wiedząc że nie zdoła już
niczego zmienić. Triptree bez słowa usadowiła się na swoim stanowisku.
- Przygotuj się do odpalenia –
powiedziała Arciniegas. – Wybierz mu punkt docelowy jak najdalej od nas, w
głębi pasa, z błyskawicznym odejściem. Żadnej krótkiej smyczy, leci bez
jakiejkolwiek kontroli.
- Mogą go szybko zestrzelić –
zauważyła Triptree.
- Mam nadzieję, że nie tak szybko –
odparła. - Nie możemy pozwolić sobie na żadną emisję radiową, ani jakąkolwiek
emisję sygnału – uznała, iż skoro „Von Braun” miał orbitować nad Marsem
pozostając niewykryty, dzięki swym czujnikom dokonując jednocześnie odczytu w
trybie pasywnym, Woschody mogą go zignorować, skupiając się na innym celu.
Przycisnęła guzik interkomu dzwoniąc do maszynowni. Gellert po chwili podniósł
słuchawkę i zameldował. – Zaczynamy – poinformowała go. – Jeśli nam się nie uda
i strzelą rakietą impulsową, bądź gotów na mój sygnał do uruchomienia reakcji.
- Mam nadzieję, że się nie pomylę,
nie lubię jak marines patrzą mi na ręce – burknął.
- Lepiej się nie pomyl – poradziła.
– Jeśli nie wylecimy w powietrze osobiście dopilnuję abyś dostał kulkę w łeb
zanim przylecą tu twoi przyjaciele – odłożyła słuchawkę. Nie sądziła, aby
Gellert odpowiadał za sabotaż, bowiem jako główny mechanik statku załatwiłby
kwestię pozbawienia „Von Brauna” energii dużo sprawniej, przekazując okręt w
ręce przeciwnika, jednak nie zamierzała mu tego mówić. Wybrała ogólne nadawanie
– Majorze Gow, wszyscy, zaczynamy. Proszę się zapiąć, nie mogę przewidzieć
jakie manewry będziemy musieli wykonać – nie dodała, że jeśli wróg nie nabierze
się na podstęp, nawet jeśli zdołaliby odpalić silniki i wykonać zwrot rakiety
dopadłyby ich przy jakiejkolwiek próbie odejścia. Odczekała chwilę i
powiedziała – Mellier, w dalszej kolejności na mój rozkaz bądź gotów do
odpalenia Aegisów, następnie Bellerofontów, Hagen pełna gotowość. Chorąży
Triptree, proszę wystrzelić Phaetona – wydawszy rozkazy skupiła się na ekranie
taktycznym.
Przez pokład przebiegło ledwie
odczuwalne drżenie.
- Poszedł – potwierdziła wykonanie
rozkazu Triptree, choć na ekranie taktycznym od niebieskiego kwadratu
oddzieliła się już zielona kropka symbolizująca znajdujący się w przestrzeni
dron zwiadu i rozpoznania. Pozbawiony jakiegokolwiek uzbrojenia, przez to
lżejszy i nadrabiający większym silnikiem rakietowym, a co za tym idzie
prędkością, dron przez milisekundę uruchamiał obwód samosterujący, odczytując
procedurę nawigacyjną wraz z ostatnią posiadaną telemetrią pobraną ze statku.
Odkrywszy, iż pozbawiony jest łączności z matematyką macierzystej jednostki,
rozpoczął samodzielną realizację zaprogramowanego zadania. Reakcja chemiczna
sprawiła, iż silniki rozbłysły ogniem rozpoczynając osiąganie założonej
prędkości. Phaeton nie zdołał odnaleźć w zasięgu żadnego pola grawitacyjnego,
które mógłby wykorzystać do rozpędzenia użył więc dopalacza, osiągając szybkość
44 mil przebywanych na sekundę, niemożliwą do zastosowania na statku załogowym
z powodu zabójczego przyśpieszenia. Oddalał się od „Von Brauna” po trzech
sekundach odłączywszy dopływ paliwa, mknąc ze stałą szybkością 156000 mil na
godzinę. Gdy znajdował się ponad 200 mil od statku a odległość nadal rosła
zareagował wreszcie przeciwnik, przez 5 sekund nie podejmujący żadnych działań,
całkowicie zaskoczony tym co właśnie się stało. Po raz kolejny ujawniła się
podstawowa słabość przeciwnika, bazującego na ludzkiej reakcji. Wróg
potrzebował chwili by zrozumieć, że jego zdobycz ucieka, następnie podjąć
decyzję w łańcuchu rozkazów, uniemożliwiającym częściową samodzielność
stosowaną w siłach zbrojnych Sojuszu. Jednak gdy rozkaz został już wydany,
przeciwnik z zabójczą precyzją przystąpił do jego realizacji. NASW nigdy nie
osiągnęła takiego poziomu wyszkolenia i koordynacji załóg, jakie posiadali
marynarze Związku, po wielokroć uczeni na pamięć poszczególnych działań wraz ze
schematem reakcji. Nie było to jednak potrzebne, gdyż elektronika była dużo
sprawniejsza i skuteczniejsza, co właśnie pokazywała. W momencie gdy Woschody
wystrzeliły rakiety w kierunku Phaetona, a ten wykrył je w obszarze swej
telemetrii, błyskawicznie skorygował kurs uruchamiając na ułamek sekundy silnik
manewrowy. Dwie niekierowane rakiety pomknęły w pustkę.
- Ruszają – powiedział Hagen, choć
zdążyła już dostrzec migające wskaźniki trójkątów, świadczące o rozgrzaniu
reaktorów jądrowych NERVA, podgrzewających gazy wylotowe napędu. Prędkość
statków przeciwnika była wskutek zastosowania takiego rodzaju napędu dużo
mniejsza, najwyraźniej zwyciężyła miłość tamtych do atomu, dla Arciniegas mocno
zastanawiająca. Jednak dzięki takim rozwiązaniom przyjętym przez tamtych,
statki Sojuszu napędzane silnikami chemicznymi były dużo bardziej zwrotne, z
czego uczyniły przewagę stając na wprost ciężko opancerzonych i lepiej
uzbrojonych okrętów Związku.
Woschody rozpędzały się dzięki
dopalaczom, jednocześnie znajdujący się najbliżej Phaetona wystrzelił kolejną
rakietę. Tym razem matematyka „Von Brauna” rozpoznała w niej Ch-33, kierującą
się śladem energetycznym zostawionym przez drona. Ten zdawał sobie nic z niej
nie robić.
- Oszczędnie strzelają – zauważył
Mellier, gotów w każdej chwili uruchomić systemy bojowe.
- Bo chcą przejąć statek
nienaruszony – odparła Arciniegas. – Takie mieli rozkazy.
W ciszy obserwowali jak w kierunku
zielonej kropki zmierza migający na czerwono pocisk. Zbliżał się do drona
osiągając zawrotną prędkość, a Phaeton kompletnie go ignorował. Gdy doszedł na
odległość pięćdziesięciu mil uruchomiła się procedura samosterująca i
wystrzelony został pakiet wysokoenergetyczny, rozrzucając wokół cząstki.
Jednocześnie zasłonięty obszarem podniesionej temperatury dron odpalił swoje
silniki, dokonując kolejnej korekty kursu i odchodząc na bezpieczną odległość.
Rakieta jakimś cudem dała się nabrać, wyposażona jedynie w czujnik nie
potrafiła na bieżąco dostosować się do faktu, iż źródło ciepła uległo zmianie i
eksplodowała. Phaeton mknął już dalej niesiony siłą inercji, powróciwszy na
poprzedni kurs, wykorzystując fakt, iż podniesiona temperatura uniemożliwiła
wystrzelenie w pobliżu miejsca eksplozji przez krótki czas kolejnych rakiet.
Kolejne sekundy wystarczyły jednak by zagłębić się jeszcze bardziej w pas
asteroid.
Woschody przestały się patyczkować.
Osiągnęły prędkość maksymalną, a Arciniegas dziękowała komu tylko mogła, że
dzięki swym prymitywnym skanerom tamci nie połapali się jeszcze, że ścigają
miraż. Zapomnieli o drobnym elemencie, stanowiącym o prędkości początkowej
drona, dającej przeciążenie przekraczające wielokrotnie możliwości jakie znieść
mógł ludzki organizm. Ona nie przegapiłaby takiej przesłanki wskazującej, iż
cel oddala się od niej z szybkością dotąd zarezerwowaną wyłącznie dla
bezzałogowych urządzeń. Być może jednak tamci złożyli to, co widzą na karb
nieznanych możliwości prototypowego statku Sojuszu. Kapitanowie wroga wiedzieli
już, że nie dojdą celu, który uważali za „Von Brauna”. W jego stronę pomknęły
kolejne pociski.
- Siedem rakiet impulsowych –
poinformował Mellier, po czym dodał. – Torpeda jądrowa w przestrzeni. Mały
Saber. Uzbroiła się – powiedział, gdy na ekranie dostrzegł ślad rozpoczynającej
się reakcji rozpadu atomu. Pociski na ciągłym odrzucie szły w stronę Phaetona,
powoli go doganiając, choć zdołał się oddalić już na prawie dwa tysiące mil od
swej początkowej pozycji. Dowódca wrogiej eskadry nie miał wyjścia, jeżeli
prawdą było to, co mówiono o Kosmflocie, czekałaby go w najlepszym wypadku
jedynie degradacja, a nie przymusowa reedukacja w jednym z marsjańskich obozów
pracy. Musiał powrócić z łupem, po który wysłano go zapewniając czterokrotną
przewagę. Teraz pozostało mu jedynie postawienie wszystkiego na jedną kartę i
unieruchomienie „Von Brauna” poprzez całkowite zniszczenie jego słabego punktu
w postaci elektroniki.
Phaeton rozpoznał zagrożenie,
rozpoczynając manewry uchyleniowe, jednak siedem rakiet impulsowych rozłożyło
się po szerokim obszarze, sprawiając iż pomknął ponownie na poprzedni kurs,
którym podążała torpeda. Wynik był łatwy do przewidzenia, bowiem luki w
procedurach samosterujących sprawiły, że utknął usiłując wydostać się w pola
rażenia jednego pocisku, umykając wprost w zasięg kolejnego. Jego ścieżka
ucieczki zapętliła się, wciąż jednak przypominała szaleńcze manewry statku
NASW, bowiem o ile była w stanie ocenić jedynie doświadczony pilot byłby w
stanie uciec spod takiej salwy wystrzelonej przez cztery Woschody. W normalnych
okolicznościach w stronę rakiet mknęłyby już drony klasy Aegis, zapewniające
ucieczkę okrętu, pod osłoną atakujących przeciwnika Bellerofontów. Woschody
podjęły już przeciwdziałanie w oczekiwaniu na taką reakcję uzbrajając działka
NR i wystrzeliwując w kierunku spodziewanego wektora ataku sterowane pociski o
ręcznym sposobie detonacji. Atak jednak nie nadchodził, a w oddali rakiety
impulsowe zaczęły wybuchać, podnosząc pole elektromagnetyczne, skutecznie myląc
elektronikę drona. Chwilę potem wszystkie punkty zniknęły z telemetrii.
- Eksplozja jądrowa dziewięć i pół
tysiąca mil stąd – poinformował Mellier.
- Brak możliwości stwierdzenia co
się tam dzieje – powiedział Hagen. Pasywny skaner nie był w stanie przebić się
przez poziom powstałych zakłóceń. Arciniegas niezbyt interesował wynik starcia,
podejrzewała, że Phaeton przestał istnieć. Skupiała się na czerwonych
trójkątach, które podążały w tamtym kierunku. Najwyraźniej dały się nabrać, nie
podejrzewając nawet, że „Von Braun” wciąż podąża ruchem wirowym w poprzednim
kierunku. Oddalały się wyłączywszy ciąg, pokonując dwie mile na sekundę.
- Poczekamy, aż odejdą na cztery
tysiące mil. Za dwie godziny ruszamy – powiedziała Arciniegas. – Monitoruj ich
cały czas pasywnie, czy nie zmieniają kursu – wywołała Gellerta. – Bezpośrednie
zagrożenie minęło. Proszę pozostać w pogotowiu, być może będziemy musieli
szybko uciekać – miała jednak nadzieję, że żaden z okrętów przeciwnika nie
zawróci, a dowódca eskadry pewien jest, że dopadł swój cel.
- Miło, że nie wysadzamy się razem
ze statkiem – usłyszała w odpowiedzi.
- To tylko odroczenie –
odparła, odkładając słuchawkę.
- Zorientują się, że ich
nabraliśmy, gdy dolecą do miejsca eksplozji – zauważył Hagen.
- Nie tak prędko –
powiedziała. – W pierwszej kolejności dojdą do wniosku, że razem z elektroniką
usmażyli ten swój przekaźnik, będą musieli więc szukać wraku statku
pozbawionego zasilania. Nie odpalili na tyle blisko, by Phaeton wyparował, ale
gdy znajdą jego resztki będziemy już daleko.
- To znaczy gdzie? –
zapytała Triptree.
- Hagen, znajdź najbliższy
przekaźnik Hermesa i wyznacz kurs – powiedziała. - Sprawdzimy systemy i spadamy
z powrotem na ISS, jeśli tylko będziemy mogli wykonać rzut nie ryzykując
wyłączeniem obwodów. Bez obawy Triptree, najpierw nawiążemy łączność, żebyście
już nie musieli znosić mojej obecności na mostku.
To powiedziawszy przymknęła
na chwilę oczy. Miała nadzieję, że farsa związana z byciem kapitanem nie potrwa
już zbyt długo. Wkrótce powrócą na ISS, gdzie będą musieli zmierzyć się z
szaleństwem podejrzliwości wywiadu NASW i JAG, a ona zamierzała przetrwać
nadchodzącą zamieć dzięki swemu dobremu przyjacielowi Jackowi Danielsowi. Punkt
życia, w którym rozwijała swą karierę i przejmowała się takim rzeczami
zostawiła już dawno temu za sobą, obecnie nie zastanawiała się nawet jak mogła
niegdyś być osobą przypominającą nieco Triptree. Jej myśli uciekły nagle ku
Christiansenowi i poczuła gorycz. Była przekonana, że jego śmierć oraz
pozostałych obecnych na mostku nie była wynikiem przypadku, w obecnej sytuacji
nie była jednak w stanie wiele z tym faktem zrobić. Wezwała Gellerta, polecając
mu dokonać przeglądu statku poczynając od zbrojowni w poszukiwaniu kolejnych
niespodzianek, choć instynktownie czuła, że tajemniczy sabotażysta wyczerpał już
arsenał swych sztuczek, choć nie do końca miała pojęcie dlaczego.
Odpowiedź kryła się eniaku,
w którego odwołane procedury wpatrywali się Shepard i Everett. Satya Nayada
wciąż dochodziła do siebie po ostatnim komunikacie Arciniegas. Fakt, iż jej
życie było zagrożone przez przeciwnika do niedawna pozostającego w sferze bytu
istniejącego wyłącznie w komunikatach prasowych, wciąż był dla niej mocno
abstrakcyjny. W jej osobistej przestrzeni przesunąć musiała powyższe założenia
na płaszczyznę realności, co nie poprawiło jej samopoczucia. Jednocześnie
uderzyła ją łatwość z jaką wszyscy wokół zgodzili się i zaakceptowali to co się
działo, a także możliwość samoistnego odebrania sobie życia, aby przeciwnik na
nie zdobył kawałka metalu. Jej poziom niezrozumienia i nieakceptacji faktu, iż
jakikolwiek sens ma to w czym bierze udział, przekraczał granice jej poznania.
- Do tego nie da się
przyzwyczaić – poinformował ją Shepard, gdy wypowiedziała na głos swe obawy. –
Czasem nie ma jednak innego wyjścia – było mu jednak zapewne łatwiej, bowiem
jako obiekt personel NASW był częścią zbioru, w którym powyższe założenia były
pewną stałą, niezmienną dla obecnych w tym układzie, za wyjątkiem obiektów
dokooptowanych, takich jak Satya Nayada. Najbardziej zszokowała ją Arciniegas,
swym głosem pozbawionym emocji, jednocześnie pełnym lekceważenia, szafująca ich
życiem. Nastroju Satyi nie poprawiał fakt, iż pozostaje ono w rękach kogoś tak
nieodpowiedzialnego, kto wyraźnie nie powinien się tu znajdować. Nie tak
wyobrażała sobie NASW, mając przed oczami obraz dzielnych rycerzy walczących w
kosmosie, jak w tych serialach dla dzieci, choć okres ten już dawno pozostawiła
za sobą. Nie miała nawet z kim porozmawiać, Coertzee gdzieś zniknął, Everett
nie reagował, wyraźnie zaniepokojony o swą cenną maszynę, a obecność dwójki
marines z karabinami w rękach nie działała na nią kojąco. Zwłaszcza gdy jednym
z nich był Baumann, a drugim Vasquez, wyraźnie żywiąca pogardę do niej jako
kobiety, co okazywała na każdym kroku.
- Wygląda na to, że tu nic nie
ma – dobiegł jej głos Sheparda. Na polecenie Everetta przeglądał karty z
podstawowymi procedurami, bowiem naukowiec uznał, że mogły zostać one
podmienione. Ona sama czuła się jak piąte koło u wozu, choć wpatrywała się w
szereg sum kontrolnych na ekranie, sprawdzając ich zgodność w kolejce poleceń,
nawet jeśli nie miała pojęcia czego szuka. Nie była cybernetykiem ani
proceduratorem, jedynie matematykiem, w zasadzie potrafiła wyłącznie ocenić
zgodność kodu.
- Sprawdźmy jeszcze raz –
usłyszała głos Everetta. – Dane mogłyby zostać utracone.
Baumann prychnął.
- Słyszałeś? – szepnęł do Deveraux.
– Dane? A co z nami?
- Matematyka statku już
działa – uznała za stosowne utrzeć jej nosa Satya.
- Widziałem jak działa –
odpowiedział marine. – Ciekawe kiedy ten wasz komputer zbuntuje się kolejny raz
i znowu spróbuje nas zabić.
- On się nie zbuntował, to
niemożliwe…
- Pewnie, mieliśmy już
dzisiaj to niemożliwe – rzucił Baumann. – Mówię ci Dev, te eniaki nas kiedyś
zgubią, tę całą technikę możemy sobie o kant dupy potłuc, zawsze w
ostateczności okazuje się, że najlepsze są zwykły karabin i nóż. Tamci dają
sobie świetnie radę bez tej naszej elektroniki.
- W takim razie proszę
zmienić strony i przenieść się do tamtych – poradziła Satya. – Będzie sobie pan
mógł rzucać się z nożem wprost pod lufę sieci dział sterowanych eniakami.
W oczach Baumanna pojawił
się niespodziewanie groźny błysk. Drgnął, jak gdyby chcąc wstać, lecz Deveraux
nie patrząc nawet w jego stronę powiedziała:
- Uspokój się. To cywil – a
Baumann wyraźnie się rozluźnił. Francuzka popatrzyła w jej stronę – Strzelałaś
kiedyś? Widziałaś w ogóle jakiegoś komunistę?
- Na relacjach z …
- Nie mówię o cukierkowych
wiadomościach z frontu. Miałaś kogoś z rodziny w wojsku?
- Nie.
- Więc nie masz pojęcia jak
tam jest – zamilkła, wyraźnie kończąc rozmowę. To Satyę nieco zirytowało.
- W takim razie powiedz mi –
zażądała. – Wciąż obnosicie się to swoją wyższością, pokazujecie że jesteście
lepsi od wszystkich, ode mnie, od NASW. Może i jesteście elitą armii, lecz nie
mam pojęcia dlaczego, nie mam pojęcia jaka jest wojna, więc oświeć mnie,
powiedz że to syf, opowiedz kilka banałów, takich jak na spotkaniach
rekrutacyjnych, albo rzuć kilka zdań jak pijani weterani opowiadający o walkach
w Hindukuszu czy Wietnamie, nim zwija ich FBI.
Devereaux popatrzyła na nią
jak na jakieś zjawisko.
- Myślisz, że wiesz o czym
mówisz? – zapytała. – Myślisz, że wojna to tylko wesołe opowieści?
- Zaskocz mnie – odparła
Satya. – Opowiedz, czym się różni od latania statkiem pełnym trupów.
- Myślisz, że coś widziałaś,
bo zobaczyłaś parę ciał? – żachnęła się Deveraux. – Zapomnisz o nich, nawet
jeśli nie potrafisz wyrzucić ich z pamięci. Ja nie pamiętam już nawet twarzy
niektórych moich przyjaciół, z którymi służyłam przez ostatnie dwa i pół roku.
Mam dwadzieścia lat, nie wiem ilu towarzyszy straciłam, nie wiem ile osób
zabiłam. Szokuje cię to?
- Nie – pokręciła głową
Satya, uświadamiając sobie, że może prowokowanie tamtej nie było zbyt mądre.
Była młoda, nie potrafiła w ryzach utrzymać swych emocji, do tego najwyraźniej
przeżycia odcisnęły na niej swe piętno. Jeśli nie zginie zapewne zasili szeregi
weteranów, nie potrafiących odnaleźć sobie miejsca w Ameryce lat
osiemdziesiątych, szukających pocieszenia w narkotykach i alkoholu,
wszczynających burdy, usiłujących walczyć z systemem, ukrywających się w
Montanie wraz z niedobitkami terrorystów z sekt hippisowskich.
O dziwo jednak Deveraux
umilkła, gdy odezwał się Baumann.
- Coś pani opowiem, pani
doktor Nayada – powiedział zmienionym głosem, nie dając jej szansy na
sprostowanie, iż nie zdołała obronić swojego doktoratu. – Uważa nas pani za
wariatów, sądzi że niepotrzebnie pakuje się pieniądze na szkolenie takich jak
my, którzy potem nie potrafią się odnaleźć w społeczeństwie, napadają na ludzi,
bo ich psychika jest zwichrowana, więc lepiej zastąpić ich maszynami. Proszę
nie zaprzeczać, widziałem jak pani na nas patrzy, jest pani czasem wręcz
przerażona. Tylko, że te wasze eniaki nas nie obronią. Każdy z nas widział
rzeczy, o których wy jajogłowi bezpieczni dzięki nam za swymi biurkami nie mają
pojęcia. Walczyłem w miejscach, których nazw nie potrafię wymienić, z rzeczami
jakie nie miały prawa istnieć. I zawsze ratował mnie mój nóż i karabin.
- Ale…
- Osiem lat temu tamci
wysadzili desant na południu Hiszpanii – nie dał się uciszyć, nie przypominał
już Baumanna, jakiego poznała. - Podczas
gdy wojsko walczyło w Kordobie, ich specjalne oddziały opanowały statki i
udając uciekinierów ruszyły w górę rzeki. Gwadalkiwirem dotarły do Sewilli i
wymordowały tam wszystkich mieszkańców. Zresztą nie tylko, zgwałcili wszystkie
kobiety i dzieci powyżej czwartego roku życia, o tym pani nie słyszała?
- Ja…
- To znak rozpoznawczy
specnazu. Wie pani co to jest? To ich jednostki specjalne, komandosi, najlepsi
z najlepszych, trzon ich desantu. Świetnie wyszkoleni, nadzwyczaj szybcy i
skuteczni, w zasadzie niemożliwi do zatrzymania. Ślepo wykonujący rozkazy swych
panów, ponoć w procesie ich szkolenia całkowicie pozbawia się ich jakichkolwiek
uczuć, zmieniając w ludzkie maszyny. Są jak zwierzęta.
- Proszę…
Nie dał sobie przerwać.
- W pierwszej kolejności do
Sewilli rzucono plutony cyberpancerne. Trzeba było jak najszybciej odeprzeć
tamtych, opanowali już most i gdyby przeszli przez rzekę, odpaliliby na naszej
flance kieszonkową atomówkę, rzucając potem trzon swych sił, korzystając z
faktu, iż nasza broń przestanie działać. Cyberczołgi władowały się na te ich
miny Mazura i wysiadły, wszystko pozostało więc w rękach Rangersów no i
piechoty morskiej, rzuconej tam z „Lexingtona”. Okopano się na jednym brzegu
rzeki, ustawiono wieżyczki i przenośną sieć matematyczną łączącą działka z
detektorami ruchu i identyfikującymi kąt wystrzału. Wydawało się, że to
wystarczy by powstrzymać tamtych, bo przecież eniaki są doskonałe nieprawdaż?
Ale powiem ci co się wydarzyło – nachylił się ku Satyi. – Bez problemu specnaz
oszukał nasze czujniki, eniaki nie zadziałały, a oni zaatakowali. Udało się ich
odeprzeć, jednak życie straciło kilkudziesięciu marine. Między innymi mój brat.
Znaleźli go pokrojonego na kawałki. Dosłownie. Tamci odcięli mu każdy palec,
każdą część ciała, rozcięli brzuch i wyjęli po kolei organy, żołądek, płuca,
serce, jelita. Obok ułożono oczy, język, uszy. Dokonał tego jeden z tamtych,
uczynił to przy pomocy noża mojego brata. Takiego noża – wyjął zza pasa potężne
ostrze z czarną rączką. – To kabar, nóż piechoty morskiej, każdy z nas takie
ma. Powiedz mi, jaki człowiek w ferworze bitwy znajduje czas by zabić kogoś w
taki sposób? Bo nie uczyniono tego po śmierci, medycy byli zgodni, że mój brat
wciąż żył, gdy mu to robiono. Ten kto to uczynił pozostawił go w tym stanie i
zabrał jego nóż. Powiedz, twoim zdaniem zrobił to człowiek, czy też zwierzę?
Dalej uważasz, że przed kimś takim obroni cię eniak? Twoja nauka? Widzisz z kim
walczymy?
Nie wiedziała co powiedzieć.
Baumann zamilkł.
- Twoje szczęście, że nie
lecimy na Marsa – mruknęła Deveraux.
– Gdybyś zobaczyła tamtych
na żywo, wymioty byłyby najmniejszym problem – dodał po chwili Baumann.
Nie odpowiedziała. Nie było
najmniejszego sensu, by podejmowała z nimi jakąkolwiek dyskusję, gdy bagaż ich
doświadczeń jasno definiował obiekt przeciwnik jako zdehumanizowaną istotę
równą potworowi. W jednym mieli rację, na szczęście nie lecieli na Marsa.
Powróciła do studiowania linijek kodu, choć nie mogła się na nich skupić, gdyż
w głowie wciąż dźwięczały jej słowa Baumanna.
Wreszcie się doczekała. Po
dłuższym czasie pokład przeszył dźwięk uruchamianych silników, gdy „Von Braun”
powrócił do pełnej funkcjonalności, rozpoczynając oddalanie się od pola
asteroid.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz