czwartek, 11 stycznia 2018

Ekspansja Persepolis

Nowy Rok zaczniemy od spoilerowania. Jak co roku grudzień przyniósł nam kolejny tom książkowej serii Ekspansja, jeśli ktoś więc cyklu tego nie zna, ogląda zaś świetny serial stanowiący adaptację powieści, powinien w tym miejscu przerwać czytanie niniejszego wpisu.
„Ekspansja” to jedna z najlepszych wydawanych obecnie space oper, której autorzy posługują się pseudonimem James S. A. Corey. Wikipedia z łatwością pozwala ich zidentyfikować, więc pozwolę sobie tę kwestię pominąć. W Polsce cykl się nie przyjął, Fabryka Słów odpadła po pierwszy tomie, stanowiącym wstęp do cyklu. Niestety w dobie postapo, zombie, elfów i magii kosmos słabo się sprzedaje, jeden Podlewski wiosny nie czyni. Na podstawie serii powstały dwa sezony serialu „Expanse”, trzeci będzie miał premierę w tym roku, w Polsce również przechodzą przeszły zdaje się bez echa. A szkoda, bo to najlepsza produkcja Sy Fy od czasu zakończenia Battlestar Galactica, umiejętnie rozwijająca wiele wątków z książki, przedstawiająca świat przyszłości, poruszająca dojrzałe tematy.
Czym jest tytułowa Ekspansja? Autorzy słusznie zauważyli, iż większość książek SF traktuje o czasach gdy ludzie już dawno sięgnęli gwiazd, bądź zbudowali gwiezdne imperia. Zdawkowo zaś traktowana jest historia opisująca jak do tego doszło, najczęściej podawana w postaci kilku zdań dotyczących przeszłości świata opisywanego. Postanowili więc zmienić ten stan rzeczy i opowiedzieć o diasporze ludzkości w przestrzeń kosmiczną. W chwili gdy rozpoczyna się „Przebudzenie Lewiatana” ludzkość nie potrafi opuścić Układu Słonecznego, choć silnik Espteina umożliwił jego podbój. W pasie asteroid wykształciła się kultura złomiarzy, trwa zimna wojna między Narodami Zjednoczonymi Ziemi a terraformowanym Marsem, nieubłaganie zbliża się wojna. Kosmos pełnej jest awanturników, biznesmenów i innych podejrzanych typków. Pasiarze nie znoszą porządku, Ziemian i Marsjan. W pierwszym tomie grupka bohaterów skupionych wokół Jamesa Holdena zostaje wplątana w wydarzenia, które zmienią historię ludzkości. Ich macierzysty statek „Canterbury” zostaje zniszczony, początkowo wydaje się że stoi za tym Mars, jednakże gdy bohaterowie uprowadzą marsjańską kanonierkę „Rocinante”, jasne będzie już, iż za wszystkim stoi ktoś, kto jak wydaje się, pragnie wojny. Gra toczyć się będzie jednak o znacznie większą stawkę, nie będę więc streszczał tu intrygi politycznej i fascynujących wątków pobocznych. Wszystko kręcić się będzie wokół protomolekuły, obcego tworu dokonującego transformacji tkanek, pochodzącego z głębin czasu, jak się z czasem okaże posłanego celowo w stronę Ziemi miliony lat temu. Przemieniającego wszystko co żywe w sposób podobny do Chagi z książki Iana Mac Donalda. Którą można wykorzystać przede wszystkim jako broń… Rozgrywka o protomolekułę, związane z nią eksperymenty, zniszczenie całej stacji i skierowanie jej ku Wenus to jedynie początek, w kolejnych tomach historia zyskała wymiar epicki. Spiski, bioinżyniera, napięcia na linii Ziemia-Mars, wreszcie pojawienie się istot stanowiących broń ostateczną to ciąg dalszy tej opowieści. Wreszcie zostaje nam wyjawiony celem istnienia protomolekuły (kto ogląda niech nie czyta dalej, bo tego jeszcze w serialu nie było). Wenus zostaje przekształcona w bramę międzyplanetarną dając ludzkości dostęp do tysięcy światów w całej galaktyce. Ludzie otrzymują infrastrukturę stworzoną w zamierzchłych czasach przez obcych, umożliwiającą im loty do wielu systemów Drogi Mlecznej. Protomolekuły rozsyłane po całym wszechświecie transformowały planety tworząc kolejne bramy. Kimkolwiek jednak byli jej twórcy, miliony lat temu zniknęli bez śladu. Pozostają równie tajemniczy jak protomolekuła. Wiadomo jedynie, iż zmiotło ich coś, posługującego się inżynierią na skalę planetarną, co również zniknęło w odległej przeszłości. Kolejne tomy ujawniają, że jednak chyba nie do końca. Kiedy ludzkość zaczyna kolonizować pierwsze światy uruchamia dawno zapomniane maszyny terraformujące, przy okazji odkrywając, iż coś zdaje się czaić w otchłaniach kosmosu, choć zagrożenie jest mgliste i niejasne.
Początkowo „Ekspansja” planowana była na trzy tomy, potem poszerzono je do dziewięciu. Otwarcie drogi w kosmos zmienia całkowicie sytuację w Układzie Słonecznym, prowadząc do utraty znaczenia dotychczasowych potęg. Jednocześnie ludzkość znajduje się w sytuacji małpy znajdującej łopatkę w piaskownicy, potrafi posłużyć się narzędziem, lecz nie rozumie zasady jego działania, nie pojmuje też jak je zbudować. Nie przybliża jej do tego wybuch wojny powodującej upadek dotychczasowych potęg, niszczycielskiego ataku na Ziemię, zdrady jednego z admirałów. Jednocześnie gdzieś w tle głównych wydarzeń znikają statki przechodzące przez wrota. Koniec poprzedniego tomu przyniósł długo upragniony pokój. Ludzkość rusza w kosmos, ostatni buntownicy i przeciwnicy zostają wygnani. W ubiegłym roku byłem rozczarowany tak szybkim zamknięciem wątków, zwłaszcza finałowym pokonaniem floty Marco Inarosa, poprzez wykorzystanie zjawiska znikania statków we wrotach. Jaki potwór je pożerał nie zostało wyjaśnione, zdołano zrozumieć co prowadzi do tego zjawiska i je wyeliminować, jednak cokolwiek je powodowało pozostało zagadką. Zbuntowany admirał Duarte zostało odizolowany w jednym z systemów gwiezdnych. Pomyślałem, iż chyba cykl ciągnięty jest na siłę i nie oczekiwałem po kolejnym tomie niczego więcej.
Niesłusznie. „Wzrost Persepolis” rozpoczyna ostatnią tercję dziewięcioczęściowej opowieści. Na początku wzdrygnąłem się odkrywając, iż od ostatnich wydarzeń minęły ponad dwie dekady. Ludzkość kolonizuje światy, bada galaktykę, gwarantem przymierza dawnych sił politycznych jest zjednoczona flota Ziemi i Marsa. Sekretarz NZ Avasarali udało się więc osiągnąć swój cel, choć jest już ona dawno staruszką. Dawni bohaterowie odeszli, pojawili się zupełnie nowi, usiłujący utrzymać porządek. Kolonizowane światy powoli wybijają się na niezależność, galaktyka jest zaludniana, a załoga „Rocinante” nadal jest na gwiezdnych szlakach. Tymczasem… nagle odkrywamy, że to wcale nie Marco Inaros namówił do buntu Winstona Duarte. Rzecz miała się zgoła odwrotnie, Duarte wykorzystał bunt by uciec z 1/3 marsjańskiej floty do wybranego przez siebie systemu, a izolacja była mu na rękę. Na Lakonii stworzył nowe społeczeństwo, korzystając z inżynierii społecznej.
Muszę przyznać, iż autorom udało się dość ładnie uśpić czujność czytelnika w poprzednich tomach. Skutecznie odwrócili uwagę spektakularną apokalipsą na Ziemi od głównego adwersarza, na pierwszy plan wysuwając terrorystę, który z watażki awansował na bojownika o wolność, choć jego celem było od początku utrzymanie władzy. W jego miejsce dostajemy admirała, którego bunt w poprzednich tomach był uzasadniony, nie mogąc patrzeć jak Mars ustępuje Ziemi wolał się zbuntować. Tymczasem okazuje się, iż nic nie było takie oczywiste. Autorom udało się stworzyć adwersarza niezwykle przerażającego i groźnego. Duarte wykorzystał lata izolacji spędzone w systemie Lakonia na badania nad protomolekułą. Jednocześnie zbudował faszystowskie Państwo, którego jest jedynym władcą, niczym król tytułowego Persepolis. Izolacja dała mu niezbędny czas na przygotowania, zdołał rozwinąć technologie nieznane reszcie ludzkości, sam zaś sięgnął po nieśmiertelność, wiedząc iż wszystkie Imperia rozpadają się po śmierci swego twórcy, przygotował się na wieczne panowanie jako post-człowiek. Lakonię oparł na ideologii, w którą szczerze wierzą dwa pokolenia wyrosłe po ucieczce z Układu Słonecznego. Teraz powracają z cywilizacyjną misją. Duarte nie chodzi o podbój i władzę, lecz o objęcie ludzkości ochroną, przed tym co czyhać może w otchłaniach kosmosu. Wie, że jedynie zjednoczona ludzkość może stawić temu czoła. Jego cele są szczytne, zamierza zrealizować je przez podbój. Jednocześnie jego wojska nie składają się z tępych żołdaków, zamierzających podbić diasporę, lecz ludzi świadomych swej misji. Wiedzących, iż dopiero dzieci podbitych będą mogły uwierzyć w ich ideologię, stąd też nadmierny ucisk jest bezcelowy. Oczywiście nie da się rozbić omletu bez rozbijania jajek, Lakończycy uderzając na Układ Słoneczny spodziewają się oporu, lecz nie buntu, są także jedynie ludźmi, więc emocje spowodują spiralę przemocy.
Jak zawsze w serii spoglądamy na wydarzenia z wielu punktów widzenia, po raz pierwszy jednak mamy okazję obserwować je oczami jednego z adwersarzy, dowodzącego flotą najeźdźców. Oddanego sprawie i wierzącego w pełni w ideologię Duarte. Akceptującego jego najmroczniejsze sekrety, także ten skrywany na razie przed resztą ludzkości, iż karą na Lakonii jest oddanie zakażeniu protomolekularnemu. Rozumiemy szybko w jaki sposób Duarte osiągnął taki przełom, eksperymentując na swych ludziach. Jednak takie przedstawienie wydarzeń sprawia, iż nie sposób odmówić części racji Lakończykom, mimo iż trudno się z nimi utożsamiać. Zjednoczenie ludzkości w obliczu zagrożenia wydaje się jednak koniecznością.
Akcja książki toczy się wartko, począwszy od ataku na Stację Medina i bitew w Układzie Słonecznym, gdy flota zjednoczonego Marsa i Ziemi mobilizuje się by odpowiedzieć na zagrożenie. W samym środku wszystkiego znajduje się oczywiście załoga Rocinante, a w szczególności James Holden, po raz kolejny jak się okazuje trzymający klucz do tajemnicy. Bowiem to, co zniszczyło twórców protomolekuły zdaje się wreszcie powracać. Po raz pierwszy także brak tu pozytywnego zakończenia.
Przed nami przedostatnia część cyklu, na którą tym razem czekał będę z niecierpliwością. Zostajemy pozostawieni z otwartym zakończeniem, takim jak w „Imperium Kontratakuje”. Tym bardziej, iż w ostatnich słowach Duarte odsłania swój cel, niezwykle śmiały i dalekosiężny. Pragnie bowiem czegoś więcej niż ocalenia ludzkości i nieśmiertelności, którą już dostał. Być może grudzień 2018 roku przyniesie odpowiedź, czy to zdobył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz