środa, 2 sierpnia 2023

Ciemne Materie: Epilog

 

- Co się więc tu właściwie stało? – zapytał Aldrin.

- Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy – odrzekł Everett.

- Sagan ma dość ciekawą historię o obcej inteligencji, która… - zaczął admirał, lecz naukowiec zmierzył go złym spojrzeniem.

- Rozmawiajmy o nauce, a nie o fantastycze – powiedział ostrzegawczo.

Zatrzymali się na jałowej ziemi, przez którą szli. Choć pokrywał ją pył, była twarda i ubita, co pozwoliło utworzyć na niej prowizoryczne lotnisko, które trzeba było jednak jak się szybko okazało utwardzać, gdy po raz pierwszy od lat spadł deszcz i zmienił wszystko w błoto. Jedynym, co na razie wariowało, po tych wszystkich latach istnienia multiniestałości, okazała się pogoda, kapryśna i nieprzewidywalna, bądź też niepojęta. Znaleźli się i tacy, którzy twierdzili, że planeta stoi teraz w obliczu katastrofy klimatycznej, spowodowanej przez zniknięcie promieniowania. Bowiem wszelkie napromieniowane przez lata detonacji bomb atomowych miejsca przestały istnieć, podobnie strefy multiniestałości i anomalie. Pozostała zniszczona wojną ziemią, wypalone ruiny miast, lecz nigdzie nie było pozostałości eksplizji atomowych. Promieniowanie zniknęło, jak gdyby go nie było, lub zostało pożarte przez Fenriira. Między Ardenami a Poznaniem rozciągała się ziemia pozbawiona ludzi, lecz nie życia, bowiem powróciły tam ptaki i drobne zwierzęta, rosły karłowate drzewa, na których pojawiały się zielone pędy. Nie było śladu po dziwacznych stworach i istotach, jakich obecność raportowano tam przez ostatnie ćwierć wieku. Podobnie wokół Warszawy i wszędzie indziej, gdzie uprzednio istniały obszary innej fizyki, z których przybywały dziwaczne byty. Wydawały się obecnie snem, bowiem wszędzie tam, gdzie się znajdowały, były tylko spustoszone przez wojnę, opuszczone dawno obszary. Dzikie pola przestały być dzikie, były teraz jedynie opuszczone przez ludzi.

Aldrin chrząknął.

- Na moje biurtko trafiła pewna ciekawa teoria jakiegoś Brytyjczyka. To, co się stało to interwencja obcej siły, która miała nas ostrzec, gdy znaleźliśmy się na krawędzi zniszczenia. Pokazali nam swą moc i jak mało znaczymy. Bo choć potrafimy niszczyć światy, nie potrafimy ich naprawić, czy rozpalić drugiego słońca…

- Dość! – Everett wydawał się zirytowany, tym że admirał się z nim drażnił.

Nad ich głowami przeknęły kolejne drony, kierujące się w stronę lotniska, na którym siadł „Jefferson Davies”, pośród licznych pojazdów transportowych Sojuszu, który umacniał swą prowizoryczną bazę. Trudno było powiedzieć ile czasu tu przetrwa w obecnej sytuacji politycznej. Dojechali tu z lotniska Humvee użyczonym przez generała Grieve’a, prowadzonym przez jednego z marine. Zadanie Grieve’a stało się teraz niezwykle trudne i od kilku dni klął coraz bardziej, tęskniąc za czasem nieskończonej wojny, gdy wszystko było łatwe i proste, choć tak naprawdę nie chciał wracać do tamtych dni. Zaistniała sytuacja była kompletnie nowa i nieoczekiwana, bowiem nagle nadszedł koniec wielkiej wojny i zaskoczył całkowicie wszystkich, tym bardziej iż trudno było powiedzieć, czy był jej końcem.

Aldrin zatrzymał się i popatrzył na udeptaną i rozjeżdżaną ziemię.

- W sumie nie jestem pewien, czemu chciałem zobaczyć to miejsce – powiedział. – Być może z tych samych powodów, dla których robimy wszystko, by tamci nie poznali szczegółów. Jest w tym… jakaś niezdrowa fascynacja.

- Tu zginął Beria? – zapytał Everett. Otoczenie nie nosiło żadnych rozpoznawalnych śladów, zadeptane, rozjeżdżone, dziwny pojazd został odholowany i wywieziony do magazynów w Nevadzie, gdzie poddawano go badaniom.

- Tak – przytaknął Aldrin. – Pomyśleć, że tak skończył człowiek, który trząsł światem przez ostatnich czterdzieści lat... Czasem zastanawiam się, jakby to wszystko potoczyło się, gdyby nie jego szaleństwo.

- Oddaliśmy już im ciało?

- Grieve je im przekazuje – Aldrinn odruchowo popatrzył w kierunku skarpy. – Trudno powiedzieć do końca komu, bo nie wiemy, kto teraz ma tam władzę. Może oni sami nawet nie wiedzą. Ale prezydent uznał, że to dobry ruch, szansa na jakąś nawet czasową normalizację stosunków, zwłaszcza że nic nas nie kosztuje.

- Ale nie dowiedzą się, co się wydarzyło?

- Dziura w głowie Berii odpowiada kalibrowi ich pocisku –powiedział Aldrin. – Wnioski niech wyciągają sami. Daliśmy im nawet karabin, mogą sobie dopasować pocisk. A ten należał do Sierowa, który z kolei zginął ze strzału z kałasznikowa… w wersji polskiego wojska. Więc niech sami sobie składają tę historię w całość – uśmiechnął się. – Dopilnowaliśmy, aby nigdzie nie zapisano tego co opowiada marine Baumann. Słabym ogniwem mogą być żołnierze LKPR, którzy widzieli jak zginął Sierow, ale… nie sądzę, żeby w obecnej sytuacji politycznej i stosunków polsko-rosyjskich Związek mógł się czegoś od nich dowiedzieć.

- A więc Berię zabiliśmy my?

- Nie ulega wątpliwości, że strzał oddała marine Deveraux – powiedział Aldrin. – Na karabinie były nawet jej odciski palców, co zgadza się z opowieścią marine Baumanna. Niestety ma status zaginionej w akcji, więc nie może tego potwierdzić.

- Wygodne. Zniknęła, żeby historia się nie rozniosła – powiedział Everett.

- Za dużo czasu spędzasz z Hoener – powiedział Aldrin. – Spiskowe te teorie.

- Hoener bardzo długo przepytywała mnie odnośnie wszystkiego, co wydarzyło się na „Von Braunie” – odparł cierpko Everett. – Zwłaszcza w szczególności... w kwestii Satyi.

- Przecież NASW musi oficjalnie wiedzieć – westchnął admirał. - To część oficjalnego dochodzenia, za które zapłacę stanowiskiem. Innego rozwiązania być nie może. Nie mam pojęcia co się stało z Deveraux. Nie odnaleziono jej ani jej ciała, podobnie Waltera i Nayady.

- Co bardzo irytuje pewnych ludzi w Sojuszu.

- Gleeson i jego koledzy nie zniknęli. Jak powiedziałem, ktoś musi za to zapłacić. Na początek pewien wkrótce emerytowany admirał. Przypną mi parę medali i ześlą w zapomnienie, tym bardziej, że nikt nie wie, co się tu właściwie wydarzyło, nawet my. Dla wszystkich to w jakimś stopniu wygodne. I tego się będziemy trzymać. Ale pewnych rzeczy nie da się zapomnieć, choćby tego, że złamałem wszelkie procedury i rozkazy. Posłałem tu grupę desantową łamiąc wszelkie możliwe regulaminy. Gorzej, prowadziłem samowolną operację kontrwywiadowczą, która zaprowadziła Sojusz na skraj przepaści, gdy straciliśmy sieć.

- Myślałem, że wyciągniemy wnioski.

- Wyciągamy wnioski – odparł Aldrin. – Wkrótce wszędzie będą działać bazy relacyjne, nie wymagające autoryzacji, bo jak widać przed niczym nas ona nie ocaliła. Nasze sieci przyśpieszą, kto wie, może niebawem zacznie działać niezwykle powszechna sieć informacyjna nie poddana dotychczasowym ograniczeniom.

- Mrzonki – stwierdził Everett. Ruszyli dalej, w stronę kamiennego kręgu, pośród wysokich traw. Weszli między nie i wpatrywali się w kamień w centralnej części. Zardzewiały BWP wciąż tu był, choć ktoś zabrał już kabar, usiłując zidentyfikować jego pochodzenie. O ile Aldrin wiedział przyniosło to kolejną zagadkę, bowiem jego właściciel zginął lata temu w Hiszpanii, bestialsko zamordowany przez żołnierza specnazu. Jego najbliższym krewnym okazał się zaś marine Bauman, co sprawiło, iż sprawa stała się jeszcze bardziej tajemnicza i niepojęta.

- Zastanawiam się co sprowadziło w to miejsce Fenrira – powiedział Aldrin.

- Wygląda na to, że to miejsce było wspólne dla wszystkich światów – powiedział Everett.

- Nikt nie wierzy w twoje multiwersum – odparł Aldrin.

- Jak zawsze – odrzekł pogodzony z losem Everett. – Jak to wytłumaczyli tym razem? Tylko nie mów mi o Saganie.

Aldrin zastanawiał się co ma powiedzieć. Sprawdził co prawda, jak wyglądała próba zrozumienia tego co się stało, gdy pojawił się Fenrir, następnie rozrósł, a kolejną rzeczą było całkowite zniknięcie osobliwości i zmiana istniejącego świata. Pozornie nie minął nawet ułamek sekundy, choć jak się okazało pozycjometry na Ziemi znacząco się tu różniły, a najbardziej różniły się te, należące do grupy desantowej. Wynikało z nich, że w kosmosie stracono kilka godzin, a na całym świecie nieco mniej, choć oczywiście uznano, że awarii doznały te należące do żołnierzy walczących w Kompleksie. W zasadzie nikt nie wiedział właściwie zaszło, a próby tłumaczenia spełzały na niczym. Fenrir zniknął, świat nagle okazał się pozbawiony anomalii, multiniestałości, promieniowania, dziwnych stworów, a niebo pełne gwiazd, które wcześniej zgasły. Fizyka dopiero to przetrawiała, podczas gdy wojskowi dopatrywali się działania jakiejś broni psychologicznej wroga.

- Nie martw się – powiedział więc. – Znajdziemy jakieś oficjalne wyjaśnienia.

- Mam zgadnąć co Sagan wymyślił w kwestii naszego znaleziska? – Everett wskazał głową na Kompleks.

- Mówisz o… tej organicznej rzeczy?

- Odnóżu. Nazywajmy rzecz po imieniu – powiedział z naciskiem Everett. – Byłem na pokładzie „Von Brauna” kiedy Arciniegas je odstrzeliła.

- Cokolwiek trafiła, nie ma tego nigdzie w Kompleksie – zauważył Aldrin.

- Straciło nogę i gdzieś czmychnęło. I przypominam, że zgodnie z moją sugestią…

-… zbadano DNA i nie jest ludzkie. Nie należy też do łańcucha występującego na naszej planecie – zgodził się Aldrin.

- Więc wiem co powiedział Sagan – odparł Everett. – Nikt nie bierze pod uwagę, że przybyło z innego wszechświata, a nie z kosmosu.

- To coś obcego – zgodził się Aldrin. – Zostało trafione i przepadło. Więc niestety nadal tam jest. Przebadaliśmy też inne trupy Kolektywu. Znaleźliśmy jakieś ciało przypominające generała Zhana. I choć trudno się z tym pogodzić, wygląda na to, że nie walczyliśmy z ludźmi. Czymkolwiek Kolektyw był,  na pewno nie pochodził z Chin, nawet jeśli tak twierdzili.

- A Chiny są kompletnie puste i opuszczone, spalone na żużel i szkło, więc nie mamy kogo zapytać – pokiwał głową Everett. – Wygodnie.

- Schowamy to w Nevadzie i pytań nie będzie – zgodził się Aldrin. – Wiesz, w końcu żyjemy w demokracji kontrolowanej. Nasze społeczeństwo nie jest gotowe na pewne rewelacje. I tak nie może się pogodzić z faktem, że mamy zawieszenie broni lub pokój, choć przecież większość ludzi o tym marzyła.

- Poza twardogłowymi – mruknął Everett.

- Ale Polacy świetnie to wykorzystali – uśmiechnął się Aldrin.

Sytuacja wyjściowa po zniknięciu Fenrira okazała się jednym wielkim chaosem. Niewielkie siły Sojuszu umocniły się w okolicach Warszawy, po czym SAS przemieścił się do Kompleksu, który nagle nie wiadomo skąd pojawił się w środku jałowego obszaru, a ze środka nadawano wezwanie pomocy na częstotliwości Sojuszu. To, co tam naleziono wystarczyło, by rzucono kolejne siły, aby zbadać Kompleks i nie dopuścić do zajęcia go przez przeciwnika, którego siły pancerne i piechota utknęły w jałowym obszarze, gdy przybył Fenrir. Nie była to jednak wunderwaffe, ale technologia wyprzedzająca o lata tę, którą posiadał Sojusz, nic więc dziwnego, że kolejny dzień w środku krzątali się naukowcy pod osłoną wojska, usiłujący zrozumieć z czym mają do czynienia, choć nic nie działało, a większość wyglądała jakby była zniszczona i pożarta. Everett domyślał się, że rój nanitów zwiększał swą masę, gdy wykrył nadejście Fenrira, skoro przegryzł się nawet do podziemnych tuneli. Ocalało kilka niedziałających gadżetów, choć pewnie ktoś natrafi prędzej czy później na coś ciekawego, Rassmusen miotał się po ruinach w ekstazie. Związek nie miał pojęcia co stracił, mimo iż siły rosyjskie na drugim brzegu rzeki, gdzie się wycofały i umocniły, były niewspółmiernie większe do sił Sojuszu, choć uzupełniano je regularnie dzięki mostowi lotniczemu. Lecz najwyraźniej Beria nie przekazał wiedzy wielu osobom, a jego zniknięcie było niczym odcięcie głowy. Trudno było powiedzieć kto dowodzi i rządzi Związkiem, trwały tam jakieś przepychanki, w Moskwie ponoć doszło do zamachu, a generał o nazwisku Janajew dowodzący Stawką i siłami na drugim brzegu Wisły na razie zajął pozycję wyczekującą, gromadząc siły. Jego problemem okazali się jednak Polacy, podobnie jak stali się teraz problemem Sojuszu.

- To prawda – przyznał Everett. – To co zrobili to dyplomatyczny majstersztyk. Dziwię się, że Sojusz im na to pozwolił.

- Zdaje się, że nie mieli dużo do gadania, po tym co zrobił generał Sokoliński – powiedział Aldrin.

Świeżo mianowany dowódca sił polskich w Sojuszu pokazał nagle pazury polityczne, ogłaszając, iż mieszkańcy Warszawy są polskimi obywatelami i wziął ich pod ochronę. Trwały dyskusje czy to daje im prawa obywateli Sojuszu, ale Polacy na tym nie poprzestali. W Warszawie ustanowił się polski rząd pod tymczasowym przewodnictwem niejakiej Marty Haczyńskiej. Niespodziewanie okazało się, że żołnierze Ludowej Komunistycznej Republiki Polskiej za namową buntowników z dawnej Dziewiątej Kompanii wypowiedzieli posłuszeństwo Związkowi, a zempolici nie zdołali tego powstrzymać. W Warszawie uzyskali wsparcie w postaci spadochroniarzy SBS, ogłosili się wojskiem polskim i nad ruinami miasta załopotała biało czerwona flaga pozbawiona gwiazdy. Związek próbował stłumić bunt w zarodku, a wówczas ogniem odpowiedział Sojusz, bowiem siły radzieckie uderzyły na SBS będący częścią jego sił zbrojnych. Po wymianie ognia nic nie było już takie samo. Rząd polski na uchodźstwie ogłosił, iż powraca do Warszawy, miasta niezłomnego i odbuduje je skoro nie ma tam promieniowania, wspólnie z rządem w Warszawie. Polska powróciła. Jej granice były nieokreślone, ale mówiło się już, że Polacy mają chrapkę na dawne niemieckie ziemie, na które czaili się również Francuzi. Związek nie zamierzał oddać republiki nawet w jej obecnym kształcie, ale wieść o wolnej Warszawie poniosła się już szeroko i nagle okazało się, że mimo lat prania mózgów i propagandy Polska wciąż jest czymś więcej niż tylko ideą. Garnizon w Katowicach ogłosił już wystąpienie ze Związku, podobnie Kraków i Lublin i dołączenie do odrodzonej Rzeczpospolitej. Sprawiło to, że armia pod dowództwem Janajewa znalazła się na wrogim terytorium, a on rozważał czy czekać na instrukcje z Moskwy, czy jednak usiłować tłumić bunt. Zaproponował aby podzielić Warszawę między Sojusz i Związek, na Zachodnią i Wschodnią, ale dyplomaci Sojuszu grali na czas, nie wiedząc jak sytuacja się rozwinie. Polacy i sprawa polska nagle stały się największym problemem dla dalszego przebiegu zawieszonego starcia między Związkiem i Sojuszem. Obie strony wciąż miały broń i arsenał, po obu stronach byli ludzie, pragnący zgnieść przeciwnika, lecz również tacy, którzy pragnęli wykorzystać tę okazję do zawarcia pokoju.

- Polacy prędzej czy później się pokłócą – powiedział Aldrin. – Sam wiesz, gdzie dwóch Polaków, tam trzy opinie, więc skoro mają teraz dwie wizje Polski, warszawskiej i tej na uchodźctwie, dojdzie jak to zwykle u nich do awantury. Na razie nikt nie chce ich drażnić. W końcu Kompleks jest na ich terenie. Badamy go jak najszybciej się da, bo prędzej czy później się o niego upomną. A gdyby Związek zwietrzył co tu mamy… Ich siły wciąż mogą nas zgnieść jeśli ruszą na nas.

- Grieve ma pełne ręce roboty – zgodził się Everett. – Nie miałem okazji go poznać.

- Właściwy człowiek na właściwym miejscu – odparł Aldrin. – Dowódca naszych marines.

- Tylko kilku przeżyło – zauważył Everett.

- Z oddziału Kowalskiego prócz niego jedynie Baumann, Vasquez i Weyland. Chętnie bym im pogratulował, ale mieli inne zajęcia.

- Co może być ważniejszego od spotkania z admirałem?

- Są w Warszawie – odparł Aldrin. – Ze spadochroniarzami. O ile wiem porucznik Kowalski pił długo generałem Sokolińskim. Gdy wychodziłem wznosili toast, że obaj mają miasto swoje, a w nim… w sumie nie wiem co.

- Nasi marines nie wrócą już do NASW – mruknął Everett.

- Kto wie – odparł Aldrin. –Trudno powiedzieć kto wygrał bitwę nad Ziemią, straty są podobne po obu stronach, choć mają zniszczoną Rewolucję i uszkodzony Ałmaz. Mimo wszystko szkoda, że Arciniegas nie dostała Tiereszkowej, bo nadal siedzi tam i knuje, po tym jak uderzyliśmy prosto w jej centrum dowodzenia będzie chciała się zemścić. Gdy tylko porozumie się z Moskwą, na szczęście dla nas nigdy nie była zbyt samodzielna.

- Wydaje mi się, że przed NASW teraz inne zadania – zauważył Everett. – Bo może i świat się zmienił, ale nie wszystko jest po staremu.

Choćby fizyka, która nie wróciła do stanu sprzed 1961 roku. Lccz pewne zasady wciąż pozostały zmienione, choćby te umożliwiające rzuty fotonowe i loty międzygwiezdne.

- Chcesz sprawdzić czy jesteśmy w strefie anomalii? – zapytał Aldrin.

- Nie sądzę, ale skoro możemy teraz opuścić Układ Słoneczny… I wygląda na to, że nie ma już granicy w okolicy Neptuna… Warto by to wykorzystać i ruszyć w kosmos – powiedział Everett. – I sprawdzić skąd przyleciało to coś, co zestrzeliśmy w 1961 roku, co rozpoczęło to szaleństwo.

- Chcesz aby ktoś poleciał za pas Kuipera?

- Może i dalej – powiedział Everett. – Multiwersum i ewoluujące światy to skutek. Przyczyna jest inna. Może nie przypadkowa.

- Zaczynasz mówić jak Sagan – zauważył Aldrin.

- Chcę wiedzieć.

- Mnie to niepokoi – przyznał admirał. – Bo nie ujmując niczego twym teoriom, to skądś przyleciało i stworzyło multiwersum. A co jeśli ktoś to tutaj wysłał? A jeśli tak to kto?

- Zostałeś Saganistą – warknął Everett.

- Nie – pokręcił głową Aldrin. – Ale myślę, że znam odpowiednią kapitan i statek, który mógłby poszukać odpowiedzi. I załogę.

„Von Braun” poddawany był intensywnym naprawom. Kolejną rzeczą, której do końca Everett nie pojmował był fakt, że gdy skoczyli z tego miejsca, a ślad po tym wciąż widoczny był na powierzchni, pojawili się nad ISS we wszechświecie, który uprzednio opuścili. W tym jedynym, który przetrwał, w momencie, gdy zniknął Fenrir. Załoga ocalała, podobnie Mellier i Westermoreland, choć nieco połamani, gdy zostali rzuceni o ziemię dziwaczną mocą generała Mroka.

- Arciniegas jest człowiekiem wojny – zauważył Everett. – To nie jest dobry wybór.

- To doskonały wybór. Ocali ją. Za to co zrobiła będzie pamiętana po wsze czasy jako bohaterka NASW, pokonała Behemota, zaatakowała dwie wrogie stacje. Należałoby dać jej medal i ją awansować. I to będą chcieli zrobić, posadzić ją za biurkiem w stopniu kontradmirała, bo bohaterowie są niebezpieczni, schować z dala od pierwszej linii. A tam wykończy się sama, bo to nie jest miejsce dla niej. Znowu sięgnie po swą butelkę.

- Wciąż jej nie wypiła – zauważył Everett.

- Nim mnie wyrzucą sprawię, by miała powód by tego nie czynić – powiedział admirał. – Trzeba kuć żelazo póki gorące. Ruszać za pas Kuipera. I dalej. Coś tam jest.

- Dostaliśmy cały kosmos – powiedział Everett. – Tam jest wiele rzeczy.

- Straciliśmy multiwersum.

- Nie jestem pewien – przyznał naukowiec.

- Co takiego? – zapytał Aldrin.

- Wiesz… wcale nie jestem przekonany, czy nasz świat był tym pierwszym, a Fenrira ostatnim – powiedział Everett. – Być może był tylko jednym w całym ciągu ewolucji, które rozpoczynają się od zmiany w wydarzeniach, a prowadzą do światów innych fizyk. Być może odegraliśmy swą rolę, ale nie byliśmy tym światem, od którego ewolucja się rozpoczęła.

- Ale 1961 rok… - Aldrin spojrzał na niego. – I przetrwaliśmy. Istniejemy. Ocalał jeden wszechświat.

- No właśnie… Jeśli nie od nas się zaczęło… a co jeśli istnieje gdzieś wszechświat, w którym wydarzenia potoczyły się inaczej? Nie doszło do wojny w 1961 roku? Beria nie przejął wcześniej władzy? W takim razie skoro nas wszechświat przetrwał przetrwały też inne, nawet jeśli nie istnieje multiwersum. Kolektyw też gdzieś przetrwał. I..

- Hugh – przerwał Adrin. – Chyba nie mogę tego słuchać. A może nie chcę.

Usiadł na kamieniu pośrodku kręgu i popatrzył w niebo.

 

Walter otworzył oczy i ujrzał przed sobą Deveraux. Podniosła się i stwierdziła, że gorączka minęła. Spojrzała na swą dłoń i poszukała śladu urazów, lecz ich nie było. Rozejrzała się.

- Gdzie my jesteśmy? – spytała.

- Nie wiem – powiedział Walter. – Sprawdźmy.

 

AGNEN

Konstancin i inne miejsca, 2023 - 2015

wtorek, 1 sierpnia 2023

Ciemna Symetria: Początek i Koniec

 

Wszystko dzieje się w jednym momencie. I właśnie wówczas się zaczyna, bo czas nie jest linearny, płynie w różnym tempie, nie tylko w jedną stronę, a nierzadko wcale. Jest sekwencją wydarzeń, a przyczyna powoduje skutek, nawet jeśli nierównomierność sprawia, że wyprzedzają się nawzajem, lub inny kierunek czasu sprawia, że są mylnie interpretowane. Są również miejsca, gdzie czas nie płynie w ogóle, a także przestrzenie w których czas nie istnieje, nie mogące współistnieć wzajemnie ze sobą. Na szczęście różne kierunki czasu a także jego jednoczesność wydarzeń dają możliwość, by do tego nie dopuścić.

Zatem wszystko zaczyna się właśnie w tym momencie, co dociera do Satyi, w chwili gdy wydarzenia osiągają założony skutek, stając się przyczyną i powodują, że zyskuje świadomość wszystkich okoliczności.

Wszechświat rozpada się w bólu, a multiwersum pojawia się w chwili eksplozji i ewoluuje w nieskończoną ilość wszechświatów, które różnią się od siebie warunkami tak skrajnymi oraz odległymi, jak woda i ogień. Fenrir rodzi się w tym momencie i miejscu, które zadaje mu ból, przychodząc na świat otoczony grawitacją, tworzoną przez czerwone kręgi. Jego istnienie rozpoczyna się wraz z rozpoczęciem ewolucji wszechświatów, wywołaną przez załamanie kwantowe, w sercu ciemnych materii, czasu i grawitacji.

Bo staje się to w momencie gdy kula z karabinu snajperskiego Satyi Nayady przebija głowę Berii, a następnie stojącego tuż za nim generała Mrok. Rozbłyska tam jasnym światłem, bo stanowi wszechświat sam, w sobie, niosąc w sobie moc, która została tam skryta aby uwolnić ciemność, jaką nosi w sobie generał. To kula z karabinu, który dawno temu upuściła w kręgu kamieni i inna snajperka, gdy zginęła na oczach Waltera. Mrok wypływa z generała, ciemna materia wraca wprost do Ciemnej Pani, wyzwolonej porzez strzaskanie zbiornika grawitacyjnych okowów, a ona odzyskuje to, co jej zabrano i uderza swą mocą w uwięzionego Fenrira, który zapada się w tej samej chwili w swej entropii. Nie może się rozrastać, uwięziony przez siły grawitacyjne, które zabijają go, ponieważ nie ma ich w jego wszechświecie, i ranią go upływem czasu. W ten sposób Fenrir umiera, o ile można użyć w jego przypadku takiego określenia.

Fenrir przychodzi na świat, czuje zadawany ból, następnie zaczyna uciekać, brocząc we wszystkich wszechświatach ciemną materią. Nieskończona liczba ewoluujących wymiarów zostaje zamknięta wówczas w ograniczonej przestrzeni i nakłada się na siebie ewoluując, a Fenrir wyrywa się z niewoli. Unosi się ponad świat, którego nie jest w stanie pojąć, a świat nie jest w stanie pojąć jego. Żywi się promieniowaniem jądrowym, ucząc się w nim przemieszczać dociera do Marsa, a nakarmiony oddala się, odnajdując źródła pożywienia w postaci położonych daleko słońc. Ucieka jak najdalej od miejsca, które zadało mu ból, żywiąc się gwiazdami, zmieniając wszystko po drodze, zostawiając ślad w postaci ciemnej materii, którzy niektórzy wezmą za komunikację. Aż dociera do swojego wszechświata jednoczesności czasu, który nie może istnieć w tym samym miejscu co świat bez czasu i świat z upływem czasu. Na szczęście coś dokonuje anihilacji wszystkiego, gdy tam skąd uciekł, to co spadło i zostało zestrzelone, wznosi się ponad ziemię, a następnie odlatuje z powrotem do miejsca, z którego przybyło.

Ale to subiektywne odczucie tego, co się dopiero wydarzy. Lecz nie wydarzyło się, bo dla tych, dla których czas płynie w inną stronę, początek wygląda inaczej. Multiwersum rodzi się i rozpoczyna ewolucję w chwili gdy nad Ziemią następuje eksplozja jądrowa i trafia w coś, co nadleciało od strony pasa Kuipera. Być może to inny wszechświat, Satya nie ma pojęcia, co wówczas przybyło. W chwili trafienia wszystko eksploduje ciemnymi materiami, dochodzi do narodzin wszechświatów, które w tym momencie istnieją już od zawsze, lecz uwięzione są w tych samych hiperpozycjach, bo ogranicza je zdarzenie, które je stworzyło. Ewoluują w tym samym momencie, aż po kres, kiedy rodzi się wszechświat ostateczny i tylko on powinien pozostać, jednak coś zmieniło warunki i wszystkie wszechświaty tańczą w jednym miejscu, choć stanowią multiwersum, a ich istnienie nie dobiega końca. Ostateczny wszechświat musi wyeliminować zagrożenie, Fenrir rusza poprzez wszechświaty, być może by je zrozumieć, a być może je zniszczyć, po drodze karmi się energią jądrową gwiazd, gdy przybywa do wszechświata, w którym doszło do rozbicia, idąc śladem tego, co nadleciało od strony pasa Kuipera, tropem ciemnych materii, które do niego przemawiają. Dociera do Ziemi, gdzie znajduje ich źródło i zostaje uwięziony w upływie czasu, następnie wszystko znika w implozji i wszechświat umiera.

Tak wygląda początek i koniec, koniec i początek. To nie jest pętla, to stany fizyki kwantowej. To nie są możliwości, lecz równoczesność. Tak wygląda wszechświat z którego przybył Fenrir. Nie ma przyczyny i skutku, wszystko jest, nie w tej samej chwili czy momencie, ale po prostu istnieje, bo czasu nie ma. Wszystko to dzieje się, lecz dla istot odczuwających upływ czasu można w tym układzie sekwencje dowolnie zmieniać. Bo dla nich istnieje zarówno przyczyna jak i skutek. One to już raz przeżyły, nieistotne w jakiej kolejności, we wszechświatach, gdzie upływ czasu ma różny kierunek i tempo. Dla Fenrira czas nie upływa, on istnieje wszędzie w każdym momencie, zostaje wtłoczony w ten bieg, gdy pojawia się w tym wszechświecie, szukając źródła problemu jakim jest brak czasu i uciekając z niego, gdy zaczyna odczuwać upływ i ból zadany przez grawitację, tworzącą czas.

Satya to wie, bowiem to ona układa sekwencje wydarzeń i układała je zawsze. Gdy moc ciemności trafia w Ciemną Panią uderza również w nią, a z niej w Fenrira. I rozumie już, że każdy spełnił swą rolę, w spirali przyczynowości, a ona musiała do tego doprowadzić, więc zaczyna do tego doprowadzać. Z innych wszechświatów patrzą na nią istoty takie jak Ciemna Pani, nie są ludźmi, nie ma pojęcia czym są, ale usiłują powstrzymać rozpad uniwersum. Można to zrobić przestawiając sekwencje wydarzeń, tam gdzie czas płynie i ma przyczynę oraz skutek. W świecie, z którego przybyła. Bo w multiwersum nie ma wersji przyszłości i możliwych permutacji, sprawiających, że spośród nieskończonej liczby możliwości przebiegu wydarzeń można wybrać ich wersję, w której wszystko ocaleje. Skoro jest jednoczesność, można przesuwać wydarzenia, nie we wszechświecie Fenrira, ale w tym, gdzie czas biegnie, co pozwala na ich ustawianie i powodowanie przyczyn prowadzących do skutku.

Satya widzi to wszystko jak i nieskończoną liczbę światów. Widzi jak przybywa Ciemna Pani, poświęcając się bez możliwości powrotu do swego wszechświata, w którym mieszka pośród ciemnych materii, a zdolności jakie posiada są czymś zwykłym. Aby go ocalić musi doprowadzić do ciągu wydarzeń, który to umożliwi. Jest w każdym momencie czasu, lecz tylko i wyłącznie między 1961 a 1989 rokiem. Wszechświaty utknęły w tej samej pozycji przestrzeni, nieważne w którą stronę płynie bądź nie płynie czas i to musi ulec zmaniie. Ciemna Pani łączy się w jakiś sposób z Satyą, czerpiąc z jej wiedzy, korzystając z niej i zmieniając ją w Ciemną Panią, choć Satya nią nie jest i nigdy nie będzie, ale była nią zawsze. Widzi nieskończoną liczbę wydarzeń prowadzących do zagłady wszechświatów i próbuje do tego nie dopuścić, cały czas zmieniając sekwencję, co zmierza wydarzenia. Mija nieskończoność nim zostaje znaleziony właściwa chronologia.

By się to wszystko zadziało Satya musi sprawić, by Walter odnalazł Kompleks, aby mogła go zniszczyć, doprowadzając do badań nad ciemną materią i odkrycia Fenrira, przygotowania roju, który go zniszczy, musi dać moc Światle, aby dokonał kolapsu i zebrał broń atomową, którą powiększy Fenrira, gdy uwięzi go rój. Wszyscy muszą trafić na swe miejsca, aby to się udało. Ona musi znaleźć Waltera na Marsie, by dotarł tu w tej chwili, dzięki jej wiedzy Ciemna Pani migocze ciemną materią imiona alfabetem Morsa, Gerber musi dostać karabin Nadii, dotknięty przez nią w kręgu, gdy przychodzi na koniec walki Waltera z Zachertem, by zastrzelić Arkuszyna, aby w jego głowie znalazł się pocisk, który sprawi, że tamten choć martwy będzie żył dzięki ciemnym materiom, nosząc w głowie to, co może je pokonać i zaniesie go do momentu, w którym Deveraux będzie mogła wystrzelić. Te i setki innych wydarzeń, które dzieją się w nieskończonej liczbie możliwości, ale muszą zadziać się w takiej sekwencji, aby Satya rzuciła karabin do Waltera, ten strzelił do Ciemnej Pani by ją zabić i uwolnić, a Deveraux pociągnęła za spust w momencie gdy Fenrir zapadał się będzie z powodu nasycenia i jednoczesnego odczuwania czasu powodowanego przez grawitację, by nie zdążył zniszczyć multiwersum, a wówczas wniknie w niego ciemna materia, stanowiąca moc Ciemnej Pani, wykorzystując jego osłabienie.

Satya nie jest Ciemną Panią, ta po prostu czerpie od niej wiedzę, a Satya uczestniczy w tym poprzez nieskończoność, gdy poprawia sekwencję wydarzeń, poprzez swoje manifestacje, działanie, dając się uwięzić, by znaleźć się w tym miejscu w tej chwili. Odczuwa inne wersje tego co się nie wydarzyło, lecz istotne jest tu i teraz. Widzi inne wszechświaty, które niszczy Fenrir, gdy ostateczny wszechświat usuwa sprzeczności, w tych wszechświatach żyją istoty niepodobne do ludzi. Są istoty zwące siebie Kolektywem, są inne bardziej mroczne, są także takie, których cele stoją w sprzeczności z działaniami Ciemnej Pani, mają własne agendy i usiłują jej przeciwdziałać. Są i światy ludzkie, a ona dostrzega nawet taki, gdzie stoi obok Waltera w jakimś laboratorium, usiłując wszystko zmienić, by ocalić multiwersum.

Wszystko to trwa przez nieskończoność, a Satya jest kotwicą Ciemnej Pani, która nie potrafi w żaden sposób porozumieć się z mieszkańcami tego wszechświata, podobnie jak Walter nie był w stanie z Polakami. Ona nawet nie postrzega go tak jak oni przy pomocy kilku zmysłów, żyjąc pośród ciemnych materii, świadoma jest tylko czasu i wydarzeń, które układa właśnie w tą jedną właściwą sekwencję.

A Satya złączona z Ciemną Panią ocala wraz z pozostałymi wszechświaty przed tym co nadeszło, nadchodzi i nadejdzie. Przed Fenrirem.

I w ten sposób wszystko się kończy i zaczyna, zaczyna i kończy.

Początek i koniec >>