- Co się więc tu właściwie stało? –
zapytał Aldrin.
- Prawdopodobnie nigdy się nie
dowiemy – odrzekł Everett.
- Sagan ma dość ciekawą historię o
obcej inteligencji, która… - zaczął admirał, lecz naukowiec zmierzył go złym
spojrzeniem.
- Rozmawiajmy o nauce, a nie o
fantastycze – powiedział ostrzegawczo.
Zatrzymali się na jałowej ziemi,
przez którą szli. Choć pokrywał ją pył, była twarda i ubita, co pozwoliło
utworzyć na niej prowizoryczne lotnisko, które trzeba było jednak jak się szybko
okazało utwardzać, gdy po raz pierwszy od lat spadł deszcz i zmienił wszystko w
błoto. Jedynym, co na razie wariowało, po tych wszystkich latach istnienia
multiniestałości, okazała się pogoda, kapryśna i nieprzewidywalna, bądź też
niepojęta. Znaleźli się i tacy, którzy twierdzili, że planeta stoi teraz w
obliczu katastrofy klimatycznej, spowodowanej przez zniknięcie promieniowania.
Bowiem wszelkie napromieniowane przez lata detonacji bomb atomowych miejsca
przestały istnieć, podobnie strefy multiniestałości i anomalie. Pozostała
zniszczona wojną ziemią, wypalone ruiny miast, lecz nigdzie nie było pozostałości
eksplizji atomowych. Promieniowanie zniknęło, jak gdyby go nie było, lub zostało
pożarte przez Fenriira. Między Ardenami a Poznaniem rozciągała się ziemia
pozbawiona ludzi, lecz nie życia, bowiem powróciły tam ptaki i drobne
zwierzęta, rosły karłowate drzewa, na których pojawiały się zielone pędy. Nie
było śladu po dziwacznych stworach i istotach, jakich obecność raportowano tam
przez ostatnie ćwierć wieku. Podobnie wokół Warszawy i wszędzie indziej, gdzie uprzednio
istniały obszary innej fizyki, z których przybywały dziwaczne byty. Wydawały
się obecnie snem, bowiem wszędzie tam, gdzie się znajdowały, były tylko
spustoszone przez wojnę, opuszczone dawno obszary. Dzikie pola przestały być
dzikie, były teraz jedynie opuszczone przez ludzi.
Aldrin chrząknął.
- Na moje biurtko trafiła pewna
ciekawa teoria jakiegoś Brytyjczyka. To, co się stało to interwencja obcej
siły, która miała nas ostrzec, gdy znaleźliśmy się na krawędzi zniszczenia.
Pokazali nam swą moc i jak mało znaczymy. Bo choć potrafimy niszczyć światy,
nie potrafimy ich naprawić, czy rozpalić drugiego słońca…
- Dość! – Everett wydawał się
zirytowany, tym że admirał się z nim drażnił.
Nad ich głowami przeknęły kolejne
drony, kierujące się w stronę lotniska, na którym siadł „Jefferson Davies”,
pośród licznych pojazdów transportowych Sojuszu, który umacniał swą
prowizoryczną bazę. Trudno było powiedzieć ile czasu tu przetrwa w obecnej
sytuacji politycznej. Dojechali tu z lotniska Humvee użyczonym przez generała
Grieve’a, prowadzonym przez jednego z marine. Zadanie Grieve’a stało się teraz
niezwykle trudne i od kilku dni klął coraz bardziej, tęskniąc za czasem
nieskończonej wojny, gdy wszystko było łatwe i proste, choć tak naprawdę nie
chciał wracać do tamtych dni. Zaistniała sytuacja była kompletnie nowa i
nieoczekiwana, bowiem nagle nadszedł koniec wielkiej wojny i zaskoczył całkowicie
wszystkich, tym bardziej iż trudno było powiedzieć, czy był jej końcem.
Aldrin zatrzymał się i popatrzył na
udeptaną i rozjeżdżaną ziemię.
- W sumie nie jestem pewien, czemu
chciałem zobaczyć to miejsce – powiedział. – Być może z tych samych powodów, dla
których robimy wszystko, by tamci nie poznali szczegółów. Jest w tym… jakaś
niezdrowa fascynacja.
- Tu zginął Beria? – zapytał
Everett. Otoczenie nie nosiło żadnych rozpoznawalnych śladów, zadeptane,
rozjeżdżone, dziwny pojazd został odholowany i wywieziony do magazynów w
Nevadzie, gdzie poddawano go badaniom.
- Tak – przytaknął Aldrin. –
Pomyśleć, że tak skończył człowiek, który trząsł światem przez ostatnich
czterdzieści lat... Czasem zastanawiam się, jakby to wszystko potoczyło się,
gdyby nie jego szaleństwo.
- Oddaliśmy już im ciało?
- Grieve je im przekazuje – Aldrinn
odruchowo popatrzył w kierunku skarpy. – Trudno powiedzieć do końca komu, bo
nie wiemy, kto teraz ma tam władzę. Może oni sami nawet nie wiedzą. Ale
prezydent uznał, że to dobry ruch, szansa na jakąś nawet czasową normalizację
stosunków, zwłaszcza że nic nas nie kosztuje.
- Ale nie dowiedzą się, co się
wydarzyło?
- Dziura w głowie Berii odpowiada
kalibrowi ich pocisku –powiedział
Aldrin. – Wnioski niech wyciągają sami. Daliśmy im nawet karabin, mogą sobie
dopasować pocisk. A ten należał do Sierowa, który z kolei zginął ze strzału z
kałasznikowa… w wersji polskiego wojska. Więc niech sami sobie składają tę
historię w całość – uśmiechnął się. – Dopilnowaliśmy, aby nigdzie nie zapisano
tego co opowiada marine Baumann. Słabym ogniwem mogą być żołnierze LKPR, którzy
widzieli jak zginął Sierow, ale… nie sądzę, żeby w obecnej sytuacji politycznej
i stosunków polsko-rosyjskich Związek mógł się czegoś od nich dowiedzieć.
- A więc Berię zabiliśmy my?
- Nie ulega wątpliwości, że strzał
oddała marine Deveraux – powiedział Aldrin. – Na karabinie były nawet jej
odciski palców, co zgadza się z opowieścią marine Baumanna. Niestety ma status
zaginionej w akcji, więc nie może tego potwierdzić.
- Wygodne. Zniknęła, żeby historia
się nie rozniosła – powiedział Everett.
- Za dużo czasu spędzasz z Hoener –
powiedział Aldrin. – Spiskowe te teorie.
- Hoener bardzo długo przepytywała
mnie odnośnie wszystkiego, co wydarzyło się na „Von Braunie” – odparł cierpko
Everett. – Zwłaszcza w szczególności... w kwestii Satyi.
- Przecież NASW musi oficjalnie
wiedzieć – westchnął admirał. - To część oficjalnego dochodzenia, za które
zapłacę stanowiskiem. Innego rozwiązania być nie może. Nie mam pojęcia co się
stało z Deveraux. Nie odnaleziono jej ani jej ciała, podobnie Waltera i Nayady.
- Co bardzo irytuje pewnych ludzi w
Sojuszu.
- Gleeson i jego koledzy nie
zniknęli. Jak powiedziałem, ktoś musi za to zapłacić. Na początek pewien
wkrótce emerytowany admirał. Przypną mi parę medali i ześlą w zapomnienie, tym
bardziej, że nikt nie wie, co się tu właściwie wydarzyło, nawet my. Dla
wszystkich to w jakimś stopniu wygodne. I tego się będziemy trzymać. Ale
pewnych rzeczy nie da się zapomnieć, choćby tego, że złamałem wszelkie
procedury i rozkazy. Posłałem tu grupę desantową łamiąc wszelkie możliwe
regulaminy. Gorzej, prowadziłem samowolną operację kontrwywiadowczą, która
zaprowadziła Sojusz na skraj przepaści, gdy straciliśmy sieć.
- Myślałem, że wyciągniemy wnioski.
- Wyciągamy wnioski – odparł Aldrin.
– Wkrótce wszędzie będą działać bazy relacyjne, nie wymagające autoryzacji, bo
jak widać przed niczym nas ona nie ocaliła. Nasze sieci przyśpieszą, kto wie,
może niebawem zacznie działać niezwykle powszechna sieć informacyjna nie
poddana dotychczasowym ograniczeniom.
- Mrzonki – stwierdził Everett.
Ruszyli dalej, w stronę kamiennego kręgu, pośród wysokich traw. Weszli między
nie i wpatrywali się w kamień w centralnej części. Zardzewiały BWP wciąż tu
był, choć ktoś zabrał już kabar, usiłując zidentyfikować jego pochodzenie. O
ile Aldrin wiedział przyniosło to kolejną zagadkę, bowiem jego właściciel
zginął lata temu w Hiszpanii, bestialsko zamordowany przez żołnierza specnazu.
Jego najbliższym krewnym okazał się zaś marine Bauman, co sprawiło, iż sprawa
stała się jeszcze bardziej tajemnicza i niepojęta.
- Zastanawiam się co sprowadziło w
to miejsce Fenrira – powiedział Aldrin.
- Wygląda na to, że to miejsce było
wspólne dla wszystkich światów – powiedział Everett.
- Nikt nie wierzy w twoje
multiwersum – odparł Aldrin.
- Jak zawsze – odrzekł pogodzony z
losem Everett. – Jak to wytłumaczyli tym razem? Tylko nie mów mi o Saganie.
Aldrin zastanawiał się co ma
powiedzieć. Sprawdził co prawda, jak wyglądała próba zrozumienia tego co się
stało, gdy pojawił się Fenrir, następnie rozrósł, a kolejną rzeczą było
całkowite zniknięcie osobliwości i zmiana istniejącego świata. Pozornie nie
minął nawet ułamek sekundy, choć jak się okazało pozycjometry na Ziemi znacząco
się tu różniły, a najbardziej różniły się te, należące do grupy desantowej.
Wynikało z nich, że w kosmosie stracono kilka godzin, a na całym świecie nieco
mniej, choć oczywiście uznano, że awarii doznały te należące do żołnierzy
walczących w Kompleksie. W zasadzie nikt nie wiedział właściwie zaszło, a próby
tłumaczenia spełzały na niczym. Fenrir zniknął, świat nagle okazał się
pozbawiony anomalii, multiniestałości, promieniowania, dziwnych stworów, a
niebo pełne gwiazd, które wcześniej zgasły. Fizyka dopiero to przetrawiała,
podczas gdy wojskowi dopatrywali się działania jakiejś broni psychologicznej
wroga.
- Nie martw się – powiedział więc. –
Znajdziemy jakieś oficjalne wyjaśnienia.
- Mam zgadnąć co Sagan wymyślił w
kwestii naszego znaleziska? – Everett wskazał głową na Kompleks.
- Mówisz o… tej organicznej rzeczy?
- Odnóżu. Nazywajmy rzecz po imieniu
– powiedział z naciskiem Everett. – Byłem na pokładzie „Von Brauna” kiedy
Arciniegas je odstrzeliła.
- Cokolwiek trafiła, nie ma tego nigdzie
w Kompleksie – zauważył Aldrin.
- Straciło nogę i gdzieś czmychnęło.
I przypominam, że zgodnie z moją sugestią…
-… zbadano DNA i nie jest ludzkie.
Nie należy też do łańcucha występującego na naszej planecie – zgodził się
Aldrin.
- Więc wiem co powiedział Sagan –
odparł Everett. – Nikt nie bierze pod uwagę, że przybyło z innego wszechświata,
a nie z kosmosu.
- To coś obcego – zgodził się
Aldrin. – Zostało trafione i przepadło. Więc niestety nadal tam jest.
Przebadaliśmy też inne trupy Kolektywu. Znaleźliśmy jakieś ciało przypominające generała Zhana. I choć trudno się z tym
pogodzić, wygląda na to, że nie walczyliśmy z ludźmi. Czymkolwiek Kolektyw był, na pewno nie pochodził z Chin,
nawet jeśli tak twierdzili.
- A Chiny są kompletnie puste i
opuszczone, spalone na żużel i szkło, więc nie mamy kogo zapytać – pokiwał
głową Everett. – Wygodnie.
- Schowamy to w Nevadzie i pytań nie
będzie – zgodził się Aldrin. – Wiesz, w końcu żyjemy w demokracji
kontrolowanej. Nasze społeczeństwo nie jest gotowe na pewne rewelacje. I tak
nie może się pogodzić z faktem, że mamy zawieszenie broni lub pokój, choć
przecież większość ludzi o tym marzyła.
- Poza twardogłowymi – mruknął
Everett.
- Ale Polacy świetnie to
wykorzystali – uśmiechnął się Aldrin.
Sytuacja wyjściowa po zniknięciu
Fenrira okazała się jednym wielkim chaosem. Niewielkie siły Sojuszu umocniły
się w okolicach Warszawy, po czym SAS przemieścił się do Kompleksu, który nagle
nie wiadomo skąd pojawił się w środku jałowego obszaru, a ze środka nadawano
wezwanie pomocy na częstotliwości Sojuszu. To, co tam naleziono wystarczyło,
by rzucono kolejne siły, aby zbadać Kompleks i nie dopuścić do zajęcia go przez
przeciwnika, którego siły pancerne i piechota utknęły w jałowym obszarze, gdy
przybył Fenrir. Nie była to jednak wunderwaffe, ale technologia wyprzedzająca o
lata tę, którą posiadał Sojusz, nic więc dziwnego, że kolejny dzień w środku
krzątali się naukowcy pod osłoną wojska, usiłujący zrozumieć z czym mają do
czynienia, choć nic nie działało, a większość wyglądała jakby była zniszczona i
pożarta. Everett domyślał się, że rój nanitów zwiększał swą masę, gdy wykrył
nadejście Fenrira, skoro przegryzł się nawet do podziemnych tuneli. Ocalało
kilka niedziałających gadżetów, choć pewnie ktoś natrafi prędzej czy później na
coś ciekawego, Rassmusen miotał się po ruinach w ekstazie. Związek nie miał
pojęcia co stracił, mimo iż siły rosyjskie na drugim brzegu rzeki, gdzie się
wycofały i umocniły, były niewspółmiernie większe do sił Sojuszu, choć
uzupełniano je regularnie dzięki mostowi lotniczemu. Lecz najwyraźniej Beria
nie przekazał wiedzy wielu osobom, a jego zniknięcie było niczym odcięcie
głowy. Trudno było powiedzieć kto dowodzi i rządzi Związkiem, trwały tam jakieś
przepychanki, w Moskwie ponoć doszło do zamachu, a generał o nazwisku Janajew
dowodzący Stawką i siłami na drugim brzegu Wisły na razie zajął pozycję
wyczekującą, gromadząc siły. Jego problemem okazali się jednak Polacy, podobnie
jak stali się teraz problemem Sojuszu.
- To prawda – przyznał Everett. – To
co zrobili to dyplomatyczny majstersztyk. Dziwię się, że Sojusz im na to
pozwolił.
- Zdaje się, że nie mieli dużo do
gadania, po tym co zrobił generał Sokoliński – powiedział Aldrin.
Świeżo mianowany dowódca sił
polskich w Sojuszu pokazał nagle pazury polityczne, ogłaszając, iż mieszkańcy
Warszawy są polskimi obywatelami i wziął ich pod ochronę. Trwały dyskusje czy
to daje im prawa obywateli Sojuszu, ale Polacy na tym nie poprzestali. W
Warszawie ustanowił się polski rząd pod tymczasowym przewodnictwem niejakiej
Marty Haczyńskiej. Niespodziewanie okazało się, że żołnierze Ludowej
Komunistycznej Republiki Polskiej za namową buntowników z dawnej Dziewiątej
Kompanii wypowiedzieli posłuszeństwo Związkowi, a zempolici nie zdołali tego
powstrzymać. W Warszawie uzyskali wsparcie w postaci spadochroniarzy SBS,
ogłosili się wojskiem polskim i nad ruinami miasta załopotała biało
czerwona flaga pozbawiona gwiazdy. Związek próbował stłumić bunt w zarodku, a
wówczas ogniem odpowiedział Sojusz, bowiem siły radzieckie uderzyły na SBS
będący częścią jego sił zbrojnych. Po wymianie ognia nic nie było już takie
samo. Rząd polski na uchodźstwie ogłosił, iż powraca do Warszawy, miasta
niezłomnego i odbuduje je skoro nie ma tam promieniowania, wspólnie z rządem w
Warszawie. Polska powróciła. Jej granice były nieokreślone, ale mówiło się już,
że Polacy mają chrapkę na dawne niemieckie ziemie, na które czaili się również
Francuzi. Związek nie zamierzał oddać republiki nawet w jej obecnym kształcie,
ale wieść o wolnej Warszawie poniosła się już szeroko i nagle okazało się, że
mimo lat prania mózgów i propagandy Polska wciąż jest czymś więcej niż tylko
ideą. Garnizon w Katowicach ogłosił już wystąpienie ze Związku, podobnie Kraków
i Lublin i dołączenie do odrodzonej Rzeczpospolitej. Sprawiło to, że armia pod
dowództwem Janajewa znalazła się na wrogim terytorium, a on rozważał czy czekać
na instrukcje z Moskwy, czy jednak usiłować tłumić bunt. Zaproponował aby
podzielić Warszawę między Sojusz i Związek, na Zachodnią i Wschodnią, ale
dyplomaci Sojuszu grali na czas, nie wiedząc jak sytuacja się rozwinie. Polacy
i sprawa polska nagle stały się największym problemem dla dalszego przebiegu zawieszonego starcia między Związkiem i Sojuszem. Obie strony wciąż miały broń
i arsenał, po obu stronach byli ludzie, pragnący zgnieść przeciwnika, lecz
również tacy, którzy pragnęli wykorzystać tę okazję do zawarcia pokoju.
- Polacy prędzej czy później się
pokłócą – powiedział Aldrin. – Sam wiesz, gdzie dwóch Polaków, tam trzy opinie,
więc skoro mają teraz dwie wizje Polski, warszawskiej i tej na uchodźctwie,
dojdzie jak to zwykle u nich do awantury. Na razie nikt nie chce ich drażnić. W końcu Kompleks jest na ich terenie. Badamy go jak najszybciej się
da, bo prędzej czy później się o niego upomną. A gdyby Związek zwietrzył co tu
mamy… Ich siły wciąż mogą nas zgnieść jeśli ruszą na nas.
- Grieve ma pełne ręce roboty –
zgodził się Everett. – Nie miałem okazji go poznać.
- Właściwy człowiek na właściwym
miejscu – odparł Aldrin. – Dowódca naszych marines.
- Tylko kilku przeżyło – zauważył
Everett.
- Z oddziału Kowalskiego prócz niego
jedynie Baumann, Vasquez i Weyland. Chętnie bym im pogratulował, ale mieli inne
zajęcia.
- Co może być ważniejszego od
spotkania z admirałem?
- Są w Warszawie – odparł Aldrin. –
Ze spadochroniarzami. O ile wiem porucznik Kowalski pił długo generałem
Sokolińskim. Gdy wychodziłem wznosili toast, że obaj mają miasto swoje, a w
nim… w sumie nie wiem co.
- Nasi marines nie wrócą już do NASW
– mruknął Everett.
- Kto wie – odparł Aldrin. –Trudno
powiedzieć kto wygrał bitwę nad Ziemią, straty są podobne po obu stronach, choć
mają zniszczoną Rewolucję i uszkodzony Ałmaz. Mimo wszystko szkoda, że
Arciniegas nie dostała Tiereszkowej, bo nadal siedzi tam i knuje, po tym jak
uderzyliśmy prosto w jej centrum dowodzenia będzie chciała się zemścić. Gdy
tylko porozumie się z Moskwą, na szczęście dla nas nigdy nie była zbyt
samodzielna.
- Wydaje mi się, że przed NASW teraz
inne zadania – zauważył Everett. – Bo może i świat się zmienił, ale nie
wszystko jest po staremu.
Choćby fizyka, która nie wróciła do
stanu sprzed 1961 roku. Lccz pewne zasady wciąż pozostały zmienione, choćby te
umożliwiające rzuty fotonowe i loty międzygwiezdne.
- Chcesz sprawdzić czy jesteśmy w
strefie anomalii? – zapytał Aldrin.
- Nie sądzę, ale skoro możemy teraz
opuścić Układ Słoneczny… I wygląda na to, że nie ma już granicy w okolicy
Neptuna… Warto by to wykorzystać i ruszyć w kosmos – powiedział Everett. – I
sprawdzić skąd przyleciało to coś, co zestrzeliśmy w 1961 roku, co rozpoczęło
to szaleństwo.
- Chcesz aby ktoś poleciał za pas
Kuipera?
- Może i dalej – powiedział Everett.
– Multiwersum i ewoluujące światy to skutek. Przyczyna jest inna. Może nie
przypadkowa.
- Zaczynasz mówić jak Sagan – zauważył
Aldrin.
- Chcę wiedzieć.
- Mnie to niepokoi – przyznał
admirał. – Bo nie ujmując niczego twym teoriom, to skądś przyleciało i
stworzyło multiwersum. A co jeśli ktoś to tutaj wysłał? A jeśli tak to kto?
- Zostałeś Saganistą – warknął
Everett.
- Nie – pokręcił głową Aldrin. – Ale
myślę, że znam odpowiednią kapitan i statek, który mógłby poszukać odpowiedzi.
I załogę.
„Von Braun” poddawany był
intensywnym naprawom. Kolejną rzeczą, której do końca Everett nie pojmował był
fakt, że gdy skoczyli z tego miejsca, a ślad po tym wciąż widoczny był na
powierzchni, pojawili się nad ISS we wszechświecie, który uprzednio opuścili. W
tym jedynym, który przetrwał, w momencie, gdy zniknął Fenrir. Załoga ocalała,
podobnie Mellier i Westermoreland, choć nieco połamani, gdy zostali rzuceni o
ziemię dziwaczną mocą generała Mroka.
- Arciniegas jest człowiekiem wojny
– zauważył Everett. – To nie jest dobry wybór.
- To doskonały wybór. Ocali ją. Za
to co zrobiła będzie pamiętana po wsze czasy jako bohaterka NASW, pokonała Behemota,
zaatakowała dwie wrogie stacje. Należałoby dać jej medal i ją awansować. I to
będą chcieli zrobić, posadzić ją za biurkiem w stopniu kontradmirała, bo
bohaterowie są niebezpieczni, schować z dala od pierwszej linii. A tam wykończy
się sama, bo to nie jest miejsce dla niej. Znowu sięgnie po swą butelkę.
- Wciąż jej nie wypiła – zauważył
Everett.
- Nim mnie wyrzucą sprawię, by miała
powód by tego nie czynić – powiedział admirał. – Trzeba kuć żelazo póki gorące.
Ruszać za pas Kuipera. I dalej. Coś tam jest.
- Dostaliśmy cały kosmos –
powiedział Everett. – Tam jest wiele rzeczy.
- Straciliśmy multiwersum.
- Nie jestem pewien – przyznał
naukowiec.
- Co takiego? – zapytał Aldrin.
- Wiesz… wcale nie jestem przekonany,
czy nasz świat był tym pierwszym, a Fenrira ostatnim – powiedział Everett. –
Być może był tylko jednym w całym ciągu ewolucji, które rozpoczynają się od
zmiany w wydarzeniach, a prowadzą do światów innych fizyk. Być może odegraliśmy
swą rolę, ale nie byliśmy tym światem, od którego ewolucja się rozpoczęła.
- Ale 1961 rok… - Aldrin spojrzał na
niego. – I przetrwaliśmy. Istniejemy. Ocalał jeden wszechświat.
- No właśnie… Jeśli nie od nas się
zaczęło… a co jeśli istnieje gdzieś wszechświat, w którym wydarzenia potoczyły
się inaczej? Nie doszło do wojny w 1961 roku? Beria nie przejął wcześniej
władzy? W takim razie skoro nas wszechświat przetrwał przetrwały też inne,
nawet jeśli nie istnieje multiwersum. Kolektyw też gdzieś przetrwał. I..
- Hugh – przerwał Adrin. – Chyba nie
mogę tego słuchać. A może nie chcę.
Usiadł na kamieniu pośrodku kręgu i
popatrzył w niebo.
Walter otworzył oczy i ujrzał przed
sobą Deveraux. Podniosła się i stwierdziła, że gorączka minęła. Spojrzała na
swą dłoń i poszukała śladu urazów, lecz ich nie było. Rozejrzała się.
- Gdzie my jesteśmy? – spytała.
- Nie wiem – powiedział Walter. –
Sprawdźmy.
AGNEN
Konstancin i inne miejsca,
2023 - 2015