sobota, 29 października 2016

Nazi Avengers

Zupełnie zapomniałem o tym opowiadaniu, którego tytuł zrozumiałem w pełni dopiero po latach. W czerwcu 1989 roku mało kto znał w tych stronach komiksy Marvela, kolega wmawiał mi patrząc na rysunek opublikowany na pierwszej stronie wydanego dwa lata wcześniej albumu „Funky Kovala”, że Ben Grimm Thing to Człowiek Skała, a ten gość z młotem i hełmem ze skrzydełkami to Człowiek Młot. Rzecz jasna chodziło o Thora, ale o tym wtedy nie wiedziałem, kiedy w numerze 6/89 Fantastyki (jeszcze nie Nowej Fantastyki) pojawiło się opowiadanie „Thor spotyka Kapitana Amerykę” kompletnie mi to nic nie mówiło. A tymczasem jest ono niezmiernie ważne dla jego zrozumienia i docenienia. Trzeba wiedzieć, że to nic innego jak one-liner z okładek marvelowskich komiksów, gdzie superbohaterowie się spotykają, okładają po mordach, następnie odkrywają, iż zbłądzili i leją wspólnie złoczyńcę.
W wypadku opowiadania Davida Brina chodzi jednak o coś innego, w roku 1962 świat wygląda zupełnie inaczej. Opowiadanie powstało do antologii mającej złożyć hołd „Człowiekowi z Wysokiego Zamku” Philipa K. Dicka. Opowiadania traktowały o świecie, w którym Naziści wygrali. A w tym wypadku prawie wygrali, bowiem Ameryka broni się ostatkiem sił, a marines podejmują ostatnią desperacką misję. USA stawiają bowiem czoła nordyckim bogom. Co się stało? Właściwie nie wiadomo, w roku 1944 wojna była praktycznie skończona, Alianci przygotowywali się do lądowania w Normandii, mówiło się o powojennym świecie, powstaniu ONZ. Nagle z ZSRR zaczęły dochodzić niepokojące wieści, o olbrzymach i krasnoludach, o Fenrirze, o bogach wikingów, którzy powrócili i walczą po stronie Niemców. Początkowo nikt w to nie dowierzał, dopóki Odyn i jego świta nie wzburzyli mórz i oceanów, zamieniając inwazję Dnia D w klęskę. Osiemnaście lat później USA walczy z bogami, choć w nich nie wierzy. Goebbels przekonał świat, że dzięki swym obrzędom Naziści wezwali na pomoc nordycki panteon, Amerykanie w to wątpią. Krwawe obrzędy i nadludzka moc przeciwnika nie ulega wątpliwości, lecz podejrzewają, iż za nieznaną mocą kryją się Obcy, którzy przybrali postać z dawnych wierzeń. Niemcy wyznający teraz Bogów z Valhalli, składając im ofiary z ludzi prą do przodu. Świat przepadł pod butami Aesirów, w Afryce płonie wieczny ogień i szaleje Fenrir. Na wieść o umieszczeniu przez USA na orbicie satelit dokonują inwazji na Kanadę. Technika Amerykanów zdaje się przegrywać z potęgą dawnych Bogów. Po stronie aliantów walczy jeden z nich, Loki, nie rozwiewa on oczywiście ani trochę tajemnicy, choć sugeruje, iż prawda może być zupełnie inna niż wygląda.
Dalszy ciąg jest dość łatwy do przewidzenia, Loki zdradzi ponownie, choć natura jego zdrady nie będzie tak oczywista jak się wydaje, pozornie wciągając Amerykanów w pułapkę, stawiając dowodzącego marines kapitana przed Thorem, zasugeruje mu jak wygląda prawda, będąca potęgą mitu i narodzinami popkulturowej legendy. A jednocześnie zgrabnym łącznikiem z herosem komiksów Marvela. Postacią z legend, które przybierają tu formę nieco podobną do tej, jaką mają w „Amerykańskich Bogach” Gaimana.
Czytając po raz drugi opowiadanie, zrozumiawszy wszelkie konotacje kulturowe, bardzo je polubiłem, mimo iż nie posiada ono happy-endu, acz zakończenie dające promyk nadziei i ujawniające kim są tak naprawdę bogowie walczący po stronie Nazistów bardzo mi się podobało. Ale jak się okazało na tym się nie skończyło, bowiem kilka dni temu, gdzieś po drugiej stronie kraju, wpadł mi w ręce komiks zatytułowany „Life Eaters”. W zasadzie graphic-novel, która w nieznany sposób trafiła na stoisko z używanymi książkami. Jej autorami są David Brin i Scott Hampton. Świat, w którym w okupowanej Europie pewnej nocy rozbłysły światła i przybyli Bogowie, a by z nimi walczyć Amerykanie sięgnęli po technologię, zostaje przeniesiony na karty komiksu składającego się z trzech części. Pierwsza z nich dość wiernie adaptuje opowiadanie, choć duch odniesienia do komiksu Marvela gdzieś przy okazji ginie, dwie kolejne przedstawiają ciąg dalszy, przenosimy się do dżungli Wietnamu, gdzie azjatyccy bogowie stają do walki z nordyckim najeźdźcą, dowiadujemy się, że mroczne afrykańskie bóstwa powstały. Świat powoli staje się piekłem, zmierzającym do Ragnaroku, ostatecznego starcia. Pośród tego wszystkiego nadal miotają się Wolni Amerykanie, usiłujący ocalić świat, choć zaczynają już powoli rozumieć, z czym walczą.
Od strony artystycznej komiks bardzo mi się podoba, malarska paleta Hamptona i jego rysunki tworzą piękną wizję świata, całkowicie inną od amerykańskiej pulpy, do której nawiązywało opowiadanie Brina. Sam jednak scenariusz, choć odpowiada za niego autor opowiadania, psuje mocny efekt jakim było zakończenie „Thor spotyka Kapitana Amerykę”. Ta krótka opowieść jest perełką (można ją było do nie dawna za darmo przeczytać w oryginale na stronie autora, nadal wisi w archiwum internetu), rozbudowanie jej w pełnoprawną historię, przedstawiającą do końca konflikt ludzi i bogów, wyjaśniającą wszystko łopatologicznie przynosi zawód. Zupełnie jak gdyby „Człowiek z Wysokiego Zamku” kończył się zwycięstwem Amerykanów i pokonaniem Japonii i Niemiec. A przecież nie to było treścią tej opowieści, podobnie jak nie była nią w wypadku opowiadania Brina wojna między USA i Niemcami.
Jeśli pośród wielu opowieści traktujących o Niemcach wygrywających wojnę szukacie czegoś oryginalnego, polecam „Thora spotykającego Kapitana Amerykę”. Jedno z lepszych opowiadań o alternatywnym przebiegu II Wojny Światowej, nawet jeśli Polacy po raz kolejni dostali w dupę i zostali eksterminowani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz