poniedziałek, 20 czerwca 2016

Raz, dwa, trzy, Mały Brat patrzy!

Jak głosi stare porzekadło, na wszystko jest odpowiedni czas i miejsce. Podobna zasada obowiązuje w wypadku książek, filmów i komiksów. W odpowiednim momencie naszego życia pozostawią niezatarte wrażenie, w innych chwilach staną się nic nie znaczącą i błahą lekturą. Przekonuję się o tym często, komiks Alana Moore'a „V jak Vendetta” jakoś mnie nie porwał. Ale oglądany po kilku  latach od lektury film, wówczas jeszcze braci Wachowskich, choć zarzynający część wątków, wywołał bardzo ciekawe skojarzenia. Oglądałem go o ile pamiętam 10 lat temu, stara-nowa władza zaznaczała właśnie po raz pierwszy swoją obecność wpadając do domów bladym świtem, wprowadzając godziny policyjne dla młodzieży w dużych miastach, odciskając w coraz większym stopniu ograniczenie obywatelskich praw na zwykłych ludziach. Obrazki z walk z globalistami i terrorystami wplecione w akcję filmu dały wrażenie, że na naszych oczach dzieje się coś niedobrego. Atmosfera stawała się coraz bardziej duszna (zaznaczam, że wpisu tego nie należy traktować jako polityczny), hasło bohaterów, iż to nie obywatele powinni bać się swego rządu, lecz że to właśnie rząd powinien bać się swoich obywateli, dawało do myślenia. Zwłaszcza jego interpretacje i konotacje; wkrótce maskę V podchwycili Anonymousi i zaczęli bić się o to, co wydawało im się wolnością w internecie.
Dekadę później mamy powtórkę tego wszystkiego, rosnące zagrożenie terrorystyczne niczym po WTC, rząd, który chcąc ochronić obywateli, wprowadza przepisy ograniczające ich prawa. Technologia poszła znacznie do przodu, działania Państwa z „V jak Vendetta” wydają się jedynie dziecinną igraszką. Wszystko robi się dla dobra obywateli, którzy mając pełne brzuchy, kieszenie i rozrywkę nie zwrócą uwagi na nic innego. Zmierzamy w kierunku świata rodem z „Incala” Jodorowskiego. Ale nie o tym, w moje ręce wpadła książka „Mały Brat” Cory'ego Doctorowa, uwypuklająca wszystkie powyższe obawy. W oryginale ukazała się w roku 2008, po polsku w 2011, gdybym przeczytał ją wtedy byłaby jedynie ciekawostką. Czytana w obecnym momencie dziejowym jest czymś więcej.
Doktorowa przedstawiać nie trzeba, to znany aktywista sieciowy, który zamieszcza swe książki będące głównie mieszaniną cyber-socjopunka za darmo, w otwartoźródłowych formatach. Walczy o wolną sieć i jest jedną z osób, które promują zasadę wolnego dostępu, którą znaleźć można także na tym blogu. Książkę swą popełnił prawie 8 lat temu dla młodzieży, lecz okazała się ona zadziwiająco profetyczna. Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości – przypominam, iż pisał ją w roku 2008, a jego przewidywania okazały się dużo bardziej trafne, niż wieszczącego nadejście osobliwości Raya Kurtzweila. W roku 2016 nie nosimy inteligentnych ubrań, lecz jesteśmy inwigilowani, przyglądają się nam wszechobecne kamery. Jedynie w szkołach uczniowie nie korzystają z netbooków z systemem nadzorującym ich aktywność w sieci. Gdy w San Francisco zostaje dokonany zamach główny bohater ma nieszczęście brać wówczas udział w grze miejskiej, co czyni go podejrzanym, z racji obecności w okolicy miejsca zdarzenia. Odmowa podania hasła do telefonu czyni z niego potencjalnego wroga kraju, bowiem w myśl założenia, że niewinny nie ma nic do ukrycia, każdy staje się podejrzanym. Dalej jest jeszcze ciekawiej, po zamachu wprowadzane są kolejne zabezpieczenia, mające rozprawić się z terrorystami, a uderzające w prawa i wolności. Bohater sprowadza na siebie kolejne kłopoty gdy okazuje się, że porusza się metrem w sposób odbiegający od algorytmu. Jego karta miejska wskazuje, iż jego przejazdy są mocno nieregularne i dziwaczne. Poszukując swego najlepszego przyjaciela decyduje się podjąć walkę z systemem, a w tym celu shakować społeczeństwo. W sposób bardziej błyskotliwy niż czynił to bohater serialu „Mr. Robot” (jeśli jeszcze nie znacie, polecam). Rząd rzuca przeciw niemu wszystkie dostępne metody.
Siłą książki jest opisywana technologia. Od strony branżowej nie mam się do czego przyczepić, sam używam Linuxa, VPN, sieci TOR, szyfrowania i kryptografii oraz PGP (to objawy mojej paranoi, które teraz się jeszcze nasilą). I właśnie to stanowi o jakości książki, autor nie stara się nic wymyślić, opisuje technologię dostępną już 8 lat temu. O ile jeszcze wówczas oprogramowanie analizujące ruch na podstawie nagranego obrazu było w powijakach, obecnie od kilku lat implementowane jest na lotniskach. System detekcji wrogich intencji wskazuje służbom lotniskowym osoby, których zachowanie odbiega od zaprogramowanej normy. Uczy się w miarę nabierania doświadczenia. W ciągu kolejnej dekady zostanie udoskonalony jeszcze bardziej, rzecz jasna algorytm uderza także w zwykłych ludzi, którzy zachowują się w sposób wyróżniający ich z szarej masy. Bohater książki hakuje kamery poprzez wkładanie do butów żwirów i kamieni, co zmienia skutecznie jego sposób chodzenia i wydaje się być ciekawym sposobem. Na szczęście mimo setek obserwujących nas systemów nie zostały one jeszcze scentralizowane, automatycznie nie łączą się dane naszej aktywności bankowej, z komunikacji miejskiej. Ratuje nas rozproszenie, sytuacja opisywana w „Małym Bracie”, gdzie ludzie zaczynają się tłumaczyć z udawania na drugi koniec miasta, gdzie zazwyczaj nie bywają, zdaje się koszmarem, lecz wcale nie tak bardzo odległym. To tylko kwestia kolejnego kroku technologicznego, na razie awkizycji tych danych dokonują ludzie, a kolejni szukają między nimi wspólnych połączeń i klastrów. Lecz wprowadzane systemy są coraz doskonalsze, ocenia się, że obecnie znaczną część aktywności facebookowej, na grupach i forach prowadzą programy zarządzające wieloma tożsamościami, operatorzy przejmują ich role podczas operacji prowadzonych przez służby. A szary obywatel dostaje wówczas rykoszetem i nie wytłumaczy się już łatwo zwykłą ciekawością, która zabiera go do tych miejsc. Przed nami kolejny krok, oprogramowanie łączące metadane z wielu źródeł, istniejące w "Małym Bracie".
Doctorow w roku 2008 mocno koloryzował, zderzając to co nastąpiło w USA po WTC, z postępem technologicznym. W roku 2016 sytuacja taka powoli staje się codziennością. Nie jest problemem, że nadchodząca Ustawa nakaże rejestrować prepaidy, dając nieograniczony dostęp do danych służbom. Problemem jest właśnie rykoszet, szukając terrorysty, trafi się w obywatela, w sposób opisany w „Małym Bracie”. Kilka lat temu wydawało się to fantastyką, teraz dzień ten zdaje się być coraz bliższy. Wszystko to wydaje się nierealne, co jednak zrobicie gdy wasz dostawca internetu zablokuje wam DNS lub przekieruje na inny adres? Nie jest nawet do tego potrzebny, obecna technika pozwala zrobić to bez jego udziału. Pozdrawiam wszystkich korzystających z darmowego WiFi, najłatwiej to zrobić w warszawskich autobusach. Jeśli zrobi się brzydkie rzeczy z siecią można od razu pogrzebać w smartfonach pasażerów. I robić to mogą nie tylko domorośli hakerzy.
„Mały Brat” to ciekawa i przystępna lekturaz w kontekście nadchodzącej Ustawy. Pokazuje jej uboczne skutki i daje nieco do myślenia. A co tak naprawdę z niej wyniknie, zobaczymy w kontekście najbliższych lat. Ale jeśli nie używacie VPN i korzystacie z Google, to pokochajcie lepiej swą władzę. Bo to nie ona powinna kochać swych obywateli, lecz właśnie obywatele...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz