środa, 30 września 2015

Dzień „D”

Dziś w formie galerii okładek pozwolę sobie zwrócić uwagę na serię francuskich komiksów „Joeur J”. Seria to mocno nierówna, choć scenarzystę ma tego samego, zmieniają się jedynie rysownicy.  Każdy album przedstawia świat, w którym wydarzenia potoczyły się inaczej.  Tory historii alternatywnej są jak zawsze mocno fascynujące, więc nawet jeśli realizacja wszystkich pomysłów nie wyszła autorom najlepiej, przedstawienie ich samych wydaje mi się ciekawe. Nie czytałem większości albumów, spośród przeczytanych nie wszystkie były ciekawe, brak w nich elementów fantastycznych. Jednak zarówno fani gdybania, jak i rozmaitych nurtów, takich jak choćby postapo czy steampunku, znajdą coś dla siebie. Sporo albumów to wariacja pewnych filmów, np. „Chinatown” Romana Polańskiego, czy „Trzeciego Człowieka” Orsona Wellesa.
1. Rosjanie na księżycu!
Kiedy misja Apollo kończy się katastrofą, gdy lądownik zostaje zniszczony przez niewielki meteoryt, w dniu 19 września 1969 roku na srebrnym globie staje Walentyna Tierieszkowa. W 10 lat później świat staje na krawędzi nuklearnej zagłady, podczas gdy w bazie księżycowej załoga stara się ocalić pokój.
2. Paryż, sektor sowiecki
6 czerwca 1944 roku gwałtowna burza niszczy siły aliantów na kanale La Manche, mające lądować w Normandii. Europę wyzwala Armia Czerwona, a Paryż zostaje podzielony na Zachodni i Wschodni, gdy docierają tam siły USA. W roku 1951 konflikt się zaostrza.
3. Czerwony wrzesień (1)
4. Czarny październik (2)
W roku 1914 Wojna Światowa na zachodzie dobiega końca, gdy Prusy zajmują Paryż. W Algierze premier organizuje rząd na wygnaniu i ruch oporu. Kiedy w roku 1917 Mikołaj II zamierza zakończyć wojnę Rosji z Niemcami, posłana zostaje grupa mająca na celi pomóc Stalinowi zabić cara, by wojna mogła być kontynuowana, co ocali Republikę Algierską.
5. Kto zabił prezydenta?
22 listopada 1973 w Dallas zostaje zabity prezydent Richard Nixon, a na jaw zaczynają wychodzić jego brudne sprawki.
6. Potęga dla imaginacji?
W maju 1968 bunt studentów we Francji przerodził się w wojnę domowa. 5 lat później trwa odbudowa miasta, kultywującego rewolucjonistów, jednak wciąż nie można odnaleźć skradzionych wówczas 200 milionów franków.
7. Niech żyje Cesarz!
Zawarty między Napoleonem a Wielką Brytanią w roku 1802 pokój nigdy nie został zerwany. W roku 1925 konflikt trwa nadal. Anglia stworzyła imperium pary, zaś Francja elektryczności w oparciu o wynalazki Tesli, granicząc z Chinami.
8. Paryż wciąż płonie
Wojna wybuchła po zamieszkach roku 1968 (De Gaulle znowu zmarł) zmieniła się w wojnę domową, która zniszczyła Francję, sprawiając, że 8 lat później wciąż przebywają tam siły ONZ.
9. Apokalipsa w Teksasie
III Wojna Światowa wybuchła podczas kryzysu kubańskiego w roku 1962. Cztery lata później ZSRR i USA nie istnieją, a Francja i Wielka Brytania starają się ocalić to co zostało z Ameryki przed imperializmem wzrastającej potęgi Meksyku.
10. Gang Kennedych
Luizjana nie została sprzedana przez Napoleona i wciąż pozostaje francuska, w roku 1947 w USA wciąż trwa prohibicja. Rodzina Kennedych przemyca alkohol z Nowego Orleanu, ścigana przez mafię i policję.
11. Noc Tuileries
Rok 1795. Rewolucja Francuska dobiega końca, kiedy armia Marii Antoniny maszeruje na Paryż i nawet śmiały plan Dantona może nie ocalić miasta.
12. Lew Egiptu
W roku 1502 Mamelukowie pokonują Turków w Smyrnie przy użyciu niesamowitych maszyn. Borgiowie są przekonani, że Leonardo Da Vinci sprzedał swe wynalazki Egiptowi, podczas gdy Machiavelli wprowadza w życie swe intrygi.
13. Colomb Pacha
W roku 1492 Abd Al Colomb odkrywa w imieniu miłościwego Allaha kontynent amerykański.
14. Omega (1)
W roku 1942 Francja jest krajem faszystowskim, jej wrogiem jest demokratyczna Wielka Brytania. Śmierć bohaterskiego pilota, Antoine de Saint Exupery’ego staje się iskrą, rozpalającą pamięć o Wojnie Stuletniej, prowadzącą do kolejnego konfliktu.
15. Sekta z Nazaretu
Po tym jak w roku 33 Poncjusz Piłat ułaskawił Chrystusa, wraz ze swymi wyznawcami uległ on radykalizacji. Ryby zniszczyły Jerozolimę, teraz przygotowują nadejście Apokalipsy dla Imperium Rzymskiego.
16. Biała Gwiazda
17 kwietnia 1912 roku Titanic dopływa do Nowego Jorku kończąc swój dziewiczy rejs bez najmniejszego incydentu.
17. Napoleon Waszyngton
W roku 1799 syn bohatera amerykańskiej rewolucji, Carlo Buonapartego, adoptowany przez Waszyngtona, wyrusza na poszukiwanie Eldorado.
18. Operacja Karol Wielki (2 – ciąg dalszy albumu 14)
Począwszy od roku 1914 Francja i Anglia toczą wojną. W roku 1943 faszystowska Francja zaczyna wystrzeliwać na Londyn rakiety. Grupa bojowników usiłuje powstrzymać tę operację.
19. Zabójstwo Jauresa
Wariacja na temat mało znanego w Polsce zabójstwa, które pchnęło Francuzów w I Wojnę Światową.
20. Czerwony Smok
W roku 1954 USA ocala Francję w Wietnamie pod Dien-Bien-Phu atakiem nuklearnym na komunistów, co prowadzi do napięcia z Chinami.
21. Zmierzch przeklętych (3  - osadzony w tej samej rzeczywistości co albumy 14 i 18)
Faszystowscy piloci francuscy toczą ostatni bój w roku 1943 z nacierającymi aliantami.
W październiku ukaże się długo przekładany album 22 – Stepowe Imperium. W roku 1241 Dżyngis Chan spalił Rzym, Chrześcijanie jednoczą się by ocalić Zachód.

czwartek, 24 września 2015

Podróż

Ostatnio na profilu bloga pojawiały się informacje o lądowaniu na Saturnie kosmonauty z Korei Północnej, czy odkryciu nowej planety w Układzie Słonecznym przez Tadżykistan. Historia to mocno alternatywna do rzeczywistości, w której przyszło mi funkcjonować. Napiszmy więc o alternatywnym świecie, gdzie podbój kosmosu przebiegł nieco inaczej.
„Voyage” Stephena Baxtera, to pierwszy tom trylogii o NASA, przy czym żadna z książek nie jest ze sobą powiązana w inny sposób, niż wspomnianą organizacją. Jedynie pierwsza dzieje się w alternatywnym świecie. Punkt rozbieżności następuje w Dallas w roku 1963, kiedy kule dosięgają nie JFK, ale jego żonę. Stąd mamy nie Kennedy Space Center, lecz Jaqueline Space Center. Jednak historia zmienia swój bieg gdy Neil Armstrong stoi na księżycu. Mimo swej niechęci Nixon zaprasza JFK do swego gabinetu, gdzie wspólnie oglądają historyczny moment, będący jednocześnie zakończeniem kosmicznego wyścigu. Wówczas JFK wzywa do kolejnego skoku – lądowania na Marsie. Niedawno czytałem esej Joe Haldemana (tego od „Wiecznej Wojny”) zamieszczony w książce „Vietnam and Other Alien Worlds”, w którym opisuje jak nie poleciał w kosmos. Okazuje się, że Joe zgłaszał swój akces do NASA, lecz na przeszkodzie stanęły mu kilka spraw – Wietnam, oraz fakt, że gdy NASA przedstawiła Nixonowi swój projekt dalszego rozwoju, przyciął im fundusze i sprawił, że po dziś dzień nie latamy w daleki kosmos. Ale jednocześnie zdecydował, aby rozwijać program kosmicznych promów. W rzeczywistości książkowej program ten zostaje zarzucony, bo USA porwana słowami byłego prezydenta, postanawia ruszyć na Marsa. W ten sposób zostaje pogrzebany po raz kolejny program naukowy badania kosmosu. Dlaczego po raz kolejny? Skierowanie sił i środków na lądowanie na Marsa sprawia, że nie tylko promy nie powstają, lecz również zarzucone zostają programy badania Układu Słonecznego. Nie ma Vikinga, Pioneera, Marinera, nawet jeśli książkowi oponenci krzyczą, iż lot na Marsa jest nieekonomiczny i naukowo nieopłacalny. Przy okazji Baxter czyni pewną aluzję wskazując, iż dekadę wcześniej doszło do tego samego. Gdy JFK polecił stanąć na księżycu przed Rosjanami, porzucono plany naukowo-rozwojowe NASA, by dopiąć celu. Nie ma sond ani badań Układu, co więc jest? Znawcy historii podboju kosmosu docenią pracę włożoną przez autora w to, aby powieść była jak najbardziej wiarygodna. Zatem ostatnim księżycowym lotem jest Apollo 15, konstrukcja Skylaba oparta jest na idei Wehnera von Brauna, by wykorzystać puste zbiorniki na paliwo, jako sekcje mieszkalne. Saturn V wynosi orbitalną bazę księżycową zwaną Moonlab, projekt Apollo-Sojuz to wizyta Apollo na stacji Salut i dokowanie Sojuza do obu amerykańskich stacji. Jednocześnie trwają eksperymenty z napędem jądrowym NERVA. Kończą się one jednak niepowodzeniem, wskutek tragicznego wypadku, choć załoga wraca na Ziemię, umiera z powodu zatrucia promieniowaniem. Powyższe sprawia, że Ares wyrusza na Marsa wyposażony w rakietę Saturn VB oraz ulepszenia powstałe dzięki projektom Skylab i Moonlab. W rezultacie 27 marca 1986 roku ludzkość ląduje na Marsie. Nie wiemy co stanie się dalej, bowiem wiedza o otaczającym Ziemię kosmosie jest szczątkowa, a po tym jak program dobiega końca, także sens istnienia NASA. Rok 1986 jest niejako symboliczny, bowiem w naszej rzeczywistości katastrofa „Challengera” była wyznacznikiem końca pewnej ery. NASA w zasadzie po niej już się nie podniosła, czy też czyniła to niezmiernie powoli. W książce po fiasku NERVY czyni to bardzo szybko. Wymowa powieści jest niejednoznaczna, choć człowiek staje na Marsie, program poznania kosmosu jest dużo mniej ambitny niż miało to miejsce w rzeczywistości.
Czepnąłbym się nieco do konstrukcji książki, bowiem od początku wiemy kto leci na Marsa, a potem obserwujemy trening i rywalizację astronautów w przeszłości, ale to nie recenzja. Uprzedzę jedynie czytelników, że wszystko dzieje się powoli i wieje nudą. Bo choć Baxterowi świetnie wyszło opisanie biurokratycznych przepychanek, politycznych uwarunkowań, nadając tym samym realizmu alternatywnej NASA, jednocześnie odarł wszystko z romantyzmu. Jak to w życiu. Lot na Marsa i jego realizacja, oraz zagrożenie z uwagi na nadmierne wydatki w administracji Cartera i Reagana zostały pokazane świetnie. To nie są opisywane niedawno fantazje Ellisa o Brytyjczykach w kosmosie. Tak po prostu mogło być. Jeśli ktoś pasjonuje się historią podboju przestrzeni kosmicznej powinien przeczytać rzecz koniecznie, znajdzie tu wiele smaczków, jak choćby fakt, że awaria Apollo-N (czyli NERVY) przebiega podobnie do losów Apollo 13. Pozostali po lekturze „Voyage” zostaną jedynie z gorzkim pytaniem, czy Mars był tego wszystkiego wart?

poniedziałek, 21 września 2015

2 września 1859, dzień naszej zagłady

Niewiele wiemy o naszej przeszłości. Gazety spłonęły, gdy nadeszła apokalipsa. Nikt nie pamięta już co stało się 2 września, gdy słońce rozbłysło. Ponoć nastąpił rozbłysk, a niebo stało się piękne. Zorze rozświetliły noc, widoczne były na całej półkuli, od Japonii aż po Karaiby. Lecz gdy wszystko zapłonęło, świat się skończył. Telegrafy nas zniszczyły, iskry wyładowań przeszły między słupami i liniami, niszcząc wszystko co napotykały na swej drodze. Gdy niebo stało się czerwone, a powietrze gorące, przetrwali jedynie ci, którzy schronili się pod ziemią. Zginęła większość ludzkości, niewielu uciekło przed zabójczym płomieniem i Flarą. Z czasem  opuściliśmy nasze schronienia w kopalniach Śląska, ponoć gdzieś daleko w Ameryce, Afryce, Chinach i Anglii żyją ludzie. Spopielony świat powoli się odrodził, lecz rośliny, które wyrosły, nie przypominają tych, które znamy. Trudno także żyć w świecie pozbawionym zwierząt. Teraz, w 150 lat później, możemy jedynie wegetować, czasem udaje nam się znaleźć jakieś zapomniane urządzenia i wynalazki, z wieku wielkiej nauki, kiedy ludzkość osiągnęła swój technologiczny szczyt. Lecz wiemy, że słońce może zdradzić nas ponownie.
To nie jest żadna książka. 2 września 1859 do Ziemi dotarła burza magnetyczna o niespotykanej sile. O ile rozbłyski słoneczne osiągają naszą planetę po 3 – 4 dniach, koronalny wyrzut masy dotarł tym razem po 18 godzinach od zaobserwowania przez Richarda Carringtona. To fakt historyczny, zaburzenia magnetyzmu spowodowały awarie sieci telegraficznych, na świecie zapalał się papier w telegrafach. Choć odłączono je od prądu, indukcja była na tyle silna, że wciąż działały. Zorzę widziano nawet w Górach Skalistych, było tak jasno, że sądzono, iż nastał dzień. Jak napisał Kurier Warszawski dzień później: „Wieczorem po 8ej, uważano na horyzoncie Warszawskim, prześliczną zorzę północną, świecącą ognistemi barwami”. Nocne niebo w kolorze ognia widoczne było nad całą Polską. W alternatywnej rzeczywistości wybuch był jeszcze silniejszy. W ten sposób narodził się świat, w którym gdy ludzie wyszli wreszcie z głębokich kopalń odkryli, że wszystko spłonęło. Jeśli ktoś chce elementów fantastycznych, może dołożyć do tego rośliny i stwory, jakie powstały wskutek promieniowania Flary. Po wyjściu z tuneli ludzie zaczęli walkę o wojnę i jedzenie, odnajdując karabiny i pistolety. Ale to rok 1859, więc żaden nie jest jeszcze ładowany odtylcowo. Zapewne przetrwał gdzieś jakiś wynalazca, który uruchomił pociągi parowe, ale technika nie poszła raczej do przodu, skoro nie było takiej potrzeby. Witajcie w steampunkowym postapo świata po Flarze.
A nieco bardziej na poważnie, burze takiego rozmiaru zdarzają się raz na 500 lat. Problemem będzie następna. Ostatnia nas ominęła, wyrzut masy z 23 lipca 2012 minął ziemię, mniejsze jak w 1989 roku, potrafiły pozbawić zasilania cały Quebec. NASA twierdzi, że powtórka tego co stało się w roku 1859, zniszczy system energetyczny uprzemysłowionych krajów. Spali na pewno transformatory wysokiego napięcia, nie będzie można ich wymienić, a polska wikipedia podpowiada, że czas produkcji jednego wynosi 12 miesięcy (oczywiście w warunkach zapewnienia dostaw surowca i energii). Sieci energetyczne są powiązane, więc w ramach reakcji łańcuchowej cały świat pogrąży się w ciemnościach. No i będziemy mieli postapo, nie potrzeba będzie ataku na Warszawę. Ci, którzy wyjdą z tuneli metra, które nie będzie jeździć, odkryją świat, w którym nic nie kupią, nie zadziała domofon, a w zimie ogrzewanie.
Pomysł nieco mocniejszego rozbłysku zawdzięczam Jeffowi Levine, resztę dołożyłem sam. W przerwach w opisywaniu alternatywnych rzeczywistości w innych utworach zamieszczać będę czasem na blogu w dziale „Inne historie świata” teksty traktujące o alternatywnym przebiegu niektórych wydarzeń. Takich nieco mniej znanych, niż klasyczne wariacje na temat świata bez Hitlera czy znanych wydarzeń historycznych.  Jako ilustrację wykorzystano rysunek plam na Słońcu wykonany przez Richarda Carringtona w dniu 1 września 1859 roku. Cytat pochodzi z numeru 233 Kuriera Warszawskiego, z 4 września.

piątek, 18 września 2015

Polskie machiny wojny

W roku 1858 we wsi Antoniów, w zaborze austriackim, stanęły warsztaty narodowe, w których wybudowano w tajemnicy potężne machiny, skryte za swymi pancerzami, metalowe statki na potężnych kołach, zaopatrzone w potężne armaty. Napędzane siłą pary i nafty wskutek procesu tenardyzacji, zostały wynalezione przez wielkiego wynalazcę Ignacego Łukasiewicza. W trzech z nich, nazwanych od imion wieszczów narodowych „Adam”, „Juliusz” i „Zygmunt”,  w roku 1863 zaatakowano twierdzę Iwangorod, przywracając jej nazwę Dęblin. To, co miało być powstaniem wybuchłym w styczniu, objęło szybko całe Mazowsze i Podlasie. Kraj jest wolny, Królestwo Polskie wyzwolono dzięki potężnym działom i karabinom Gatlinga. Twardochody strzegą granic państwa, kierowanego przez Naczelnika Romualda Traugutta. Lecz kilkadziesiąt miesięcy później sytuacja odrodzonego kraju, nie wygląda dobrze.
Trwają pertraktacje z Sasami, aby zgodnie z Konstytucją Trzeciego Maja sięgnęli po polską koronę. Kraków wciąż pozostaje w rękach Austriackich, bowiem w zamian za poparcie sprawy polskiej przez Cesarza Napoleona i zaszachowanie przezeń Austrii, Traugutt musiał przystać na respektowanie obecnego kształtu granic, co sprawia, iż oskarżany jest o zdradę. Prusy wyczekują, Bismarck pragnął rozpętać europejską wojnę i zjednoczyć Prusy, jednak nie może zaatakować Francji. Papież chce amputowania gangreny, zbuntowanej córki kościoła, nie posłusznej swemu panu, carowi. Ten zrobi wszystko, by zetrzeć z mapy zbuntowaną prowincję i uczynić z niej przykład. Przygotował już własne twardochody i szykuje się na atak do strony Suwalszczyzny. Polacy mogą przeciwstawić mu jedynie entuzjazm i najnowsze wynalazki, potężny twardochód „Zawisza Czarny”, wyposażony w pociski akumulacyjne, w którym na koła nawleczono specjalne pasy, aby ułatwić mu poruszanie się. Naprzeciw niego stanie jeszcze większa „Imperatrica Katarina”, sporządzona na podstawie planów wykradzionych z Polski. Na szczęście działa już system telegrafu bez drutu wprowadzony w Polsce przez Szkota Maxwella, po ulicach krążą lekkochody na czterech kołach napędzanych parą. Taką sytuację zastaje młody porucznik Starosławski, świeżo po ukończeniu szkolenia we Francji, którego pierwszym zadaniem będzie znalezienie zdrajcy sprzedającego Rosjanom najnowsze wynalazki Królestwa.
Witajcie w rzeczywistości „Orła bielszego niż gołębicy” Konrada T. Lewandowskiego. Pisarz wszystkim doskonale znany, znany z kontrowersyjnych opinii i wypowiedzi, wyspecjalizował się w powieści historycznej. Można nie zgadzać się z jego zdaniem, lecz nie sposób odmówić mu warsztatu, oraz doskonale przeprowadzonego riserczu. W książce cieszy szereg szczegółów i fakt, jak głęboko jest przemyślana, niektóre zwroty akcji naprawdę zaskakują. Sytuacja geopolityczna przedstawiona jest bardzo realnie, nikt nie skacze z radości na wieść o odzyskaniu przez Polskę niepodległości, zaborcy chętnie pozbyliby się tego problemu, lecz na przeszkodzie stoją twardochody, a mocarstwa nie chcą pozwolić, aby inne zyskały coś ich kosztem, Rosja zamierza swój wewnętrzny problem rozwiązać inaczej, nawet jeśli utopi Królestwo we krwi, a przy okazji zniszczy część swych wojsk. Armią polską dowodzi generał Emilia Plater, która nie zginęła w Powstaniu Listopadowym. Pojawiają się także sztyletnicy, jako elitarna formacja. To mało znany epizod Powstania Styczniowego, a szkoda, bowiem rzecz to jakby żywcem wyjęta  z „Assasin’s Creed”. Sztyletnicy wtapiali się w otoczenie, ich celem było zasianie wśród Rosjan terroru adekwatnego do tego, jaki władze carskie zastosowały wobec Polaków. To, że walczyć zaczęli głównie ze zdrajcami to inna sprawa, ale stali się mistrzami kamuflażu, zmieniali stroje i mundury, nie powtarzali tych samych planów dwa razy. Ich zamachy na wysokich oficjeli w Warszawie były głośne, a strach Rosjan uzasadniony, w naszej rzeczywistości zabić mieli ponad 900 osób.
Realność książki sprawia, że nawet dysponując steampunkową maszynerią, Królestwo nie ma szans w starciu z Imperium, o czym bohaterowie wiedzą od początku. Traugutt jest twardym realistą, więc co go czeka. Jednakże w połowie książki, za sprawą chłopca o nazwisku Tesla, odkryte zostaje, iż świat, w którym poruszają się bohaterowie, nie jest jedyny, bowiem jest rzeczywistość alternatywna. Prowadzi nas to do moim zdaniem uproszczonego zakończenia, ale nie zmienia to mojego zdania o książce. Warto. Plastyczność wizji i brak przestojów, sprawia, że pędzimy podczas lektury z prędkością twardochodu. To jedna z bardziej udanych książek Przewodasa i z jednej strony pozostaje szkoda, że wyszła w mało znanej serii „Zwrotnice Historii”. Z drugiej, edytorsko to najlepsze z książek wydawanych na rynku, w twardej oprawie, z wyklejkami, na pięknym papierze, z wkładką w postaci numeru „Tygodnika Illustrowanego” z epoki, opisującego polskie zwycięstwa. Książkę otwierają szpalty złamane w formie francuskiej gazety, gdzie korespondent opisuje atak na Dęblin. Całości dopełniają świetne ilustracje Tomasza Piorunowskiego. NCK wydające serie nie współpracuje z Empikiem i innymi księgarniami, stąd książkę znaleźć można wyłącznie w dystrybucji internetowej. Wychodzą tu rzeczy nierówne, dotyczące alternatywnej historii Polski, więc zawita na bloga jeszcze nie raz. KTL raczej już nic po ostatniej książce „Utopie” tu nie opublikuje, uwikłał się bowiem w spór z dyrektorem.
Tak oto wygraliśmy powstanie styczniowe, a książka ukazała się w jego 150 rocznicę. Jest jednak rzeczywistość, w której Powstania nigdy nie było, a w XXII wieku świat wygląda zupełnie inaczej. O czym napiszę niebawem.

środa, 16 września 2015

Nieodkryty kraj

Ten tekst jest wyrazem mojej bezsilności i konieczności odreagowania. Nie będzie o rzeczywistości alternatywnej, choć napiszę nieco o fantastyce i o naszej codzienności. Kwestia uchodźców jest sprawą złożoną, wiele już na ten temat napisano emocjonalnych tekstów w internecie, choć nie da się jej rozłożyć na czynniki pierwsze i prosty podział świata w kontekście czerni i bieli. Nie będę tu zajmował stanowiska, bo to nie miejsce na taką dyskusję, napiszę o tym co mi przeszkadza. Obowiązki zawodowe rzuciły mnie do miejsca, gdzie pracownicy bez skrępowania wyrażają swoje opinie. To jeszcze nic dziwnego, acz zawsze mnie zadziwia, że człowiek od IT zwany czasem adminem, gdy gdzieś się już pojawi i stanie obiektem ataku z powodu nie działającego kabla, następnie zmieni się w niewidzialną osobę i można będzie rozmawiać nie przejmując się jego obecnością. No to rozmawiają. W sensie merytorycznym dyskusji przeszkadza mi tylko jedno, pojawiające się nadmiernie często słownictwo pewnego rodzaju. W sumie merytoryki nie ma w tym za grosz, gdy najmniej negatywnym słowem jest „brudas”. Tak, to właśnie oni stoją na granicach i planują wtargnąć na strzeżone osiedla i gwałcić ich mieszkańców. Bo Unia chce, żeby w każdym domu musiał być jeden. Internet łyknie każdą głupotę, człowiek ją rozpowszechni. Jednak, kolejny dzień słucham w tle popijających kawę, przeżywających napór brudasów, małp, podludzi. Może i w korpach mamy political corectness, ale są miejsca, gdzie wstydem nie jest posługiwanie się takim językiem. Panuje tam wszechobecne przerażenie, tym co zamierza nas napaść. Jakakolwiek dyskusja nie ma sensu, bo rozmówca nie ma argumentów, tylko przekonania. Przed oczami stoi mi od kilku dni pewna scena, z filmu Star Trek VI, ta widoczna poniżej.
Za chwilę wyjaśnię dlaczego. Nic nie odbija tak doskonale lęków, jak fantastyka. W latach pięćdziesiątych w USA doby polowań na czarownice nakręcono „Inwazję porywaczy ciał”. Film doczekał się kilku remake'ów, tracą one swój pierwotny kontekst, którym byli komuniści. Obcy podmieniali ludzi i powoli przejmowali Amerykę, to samo robili czerwoni, sącząc przeciętnemu Smithsowi swe poglądy. Wróg mógł ukrywać się wszędzie i być każdym.
Doskonałym zwierciadłem swoich czasów jest seria o Alienie. Rok 1979, obcy który jest w nas, wewnątrz, niszczy nas od środka, jak Amerykę czasów Nixona i Cartera. Aliens, rok 1986, to już Ameryka Reaganowska, która w roku 1983 przypomniała na Granadzie, że jest supermocarstwem i rozpycha się ponownie na świecie ze swą armią. Marines dostaną w dupę, ale jednak wygrają. Alien 3 to rok 1992, komunizm upadł, ale zwycięstwo okazało się nie przynosić zwycięstwa dobra. Co jest dobrem a co złem w świecie bez przeciwnika? No i wreszcie Alien Resurrection. Postmodernizm i klonowanie, koniec wieku i owca Dolly, czyli rok 1997.
A teraz wróćmy do Star Treka. Scenariusz pisano od roku 1989, obraz miał premierę w roku 1991. Film rozpoczyna się eksplozją księżyca Praxis, wskutek czego największy wróg Federacji, Imperium Klingońskie straci swe zasoby energetyczne. Klingoni mogą zrobić tylko jedno, ruszyć na Federację i zdobyć nowe źródła energii. ZSRR chwieje się właśnie w posadach, imperium upada, USA obawiają się tego co może nastąpić. Nikt tego jeszcze nie wie, gdy w roku 1992 będzie miał premierę Star Trek Deep Space 9, który opowie o pomocy Federacji narodowi Bajoran, którzy wydobyli się spod 50 letniej okupacji, będzie to aż nadto jasne odzwierciedlenie, pomocy dla krajów tej części Europy.
Na razie mamy jednak rok 1990. Gazety i mieszkańcy USA nie ufają mieszkańcom krajów takich jak Bolonga, do dziś wielu z nich uważa, ze byliśmy częścią ZSRR. Ktoś mówi, o panującym głodzie, ustami kapitana Kirka lud odpowiada: „Let them die!”. To załatwi sprawę, zginą i ich nie będzie, problem przestanie istnieć. Kirk ma zresztą powody by ich nienawidzić, walczył z nimi całe życie, bili mu syna. Jego zdanie jest idealne na nasze dzisiejsze czasy. To wszystko rozwiąże, barbarzyńcy przestaną szturmować Rzym. Zniknie problem krajów Europy Środkowej i ZSRR.
Jeśli ktoś oglądał „Star Treka VI”, wie jak to się skończyło. Przy całej swej trekowej cukierkowatości, scenarzyści stają na wysokości zadania. Okazuje się, że gdy Federacja postanawia wyciągnąć rękę i porozumieć się z wrogiem, po obu stronach znajdą się ludzie, którzy nie chcą zmiany sytuacji, pełni uprzedzeń i nienawiści, która pcha ich do szalonych czynów, a nawet współdziałania. W jednej z ostatnich scen Kirk wypowiada nieco patetyczne zdanie, po tym jak zmierzył się z własnymi demonami i pokonał spisek wymierzony w serce porozumienia: „To wszystko wydarzyło się z powodu przyszłości. Niektórzy ludzie myślą, że przyszłość oznacza koniec historii. Lecz nie dotarliśmy jeszcze do jej kresu. Pani ojciec nazwał przyszłość nieodkrytym krajem. Ludzi bardzo przeraża zmiana”. Nieodkryty kraj to zapożyczenie z wiersza Alfreda Tennysona. Nie wiem co nas czeka. Nikt tego nie wie. Nie mam pojęcia czy odreagowałem. Wiem jedynie, że wszyscy spotkamy się w nieodkrytym kraju. I tylko od nas zależy jaki on będzie.

poniedziałek, 14 września 2015

Krzyżacy i wikingowie czyli Wietnam a sprawa polska

Usiłuję się przemóc, żeby zacząć o pisać o książkach przedstawiających alternatywną wersję historii Polski. Nie jest to łatwe zwłaszcza, iż pomijając fakt, że większość z nich pozbawiona jest elementów fantastycznych, 90 % z nich skupia się próbie wyjścia z traumy II Wojny Światowej. Czyli, co by było gdyby, Polska nie przegrała z Niemcami. Stąd cała seria książek wydawana obecnie w wydawnictwie War Book, czy utwory Marcina Wolskiego. „Burza” Parowskiego jest na tym tle wyjątkiem, bo prezentuje temat od innej strony. Amerykanie w podobny sposób kręcą się wokół rozważań na temat Południa wygrywającego wojnę Secesyjną. Niezastąpiony Harry Turtledove popełnił na ten temat szereg książek, doprowadzając opowieść o CSA (czyli konfederacji południowych Stanów) aż do lat czterdziestych XX wieku. W ramach ciekawostki podam, że Polska stała się tam Królestwem zależnym od Prus.
Na razie jednak pomińmy alternatywne wersje przebiegu II Wojny, wrzućmy taga „Śniąc o potędze”, dla oznaczania Polski alternatywnej. Ciekawą książką jest „Krzyżacki Poker” Dariusza Spychalskiego, wydany przez Fabrykę Słów w roku 2013. Punkt rozbieżności nastąpił w XVII wieku, gdy Powstanie Chmielnickiego zakończyło się ugodą z Polską i Litwą, w rezultacie narodziła się Rzeczpospolita Trojga Narodów. Jeremi Wiśniowiecki został wygnany i wykroił sobie kawałek Afryki, w roku 1683 nie było odsieczy wiedeńskiej, więc nikt nie zatrzymał Arabów. Akcja książki dzieje się w roku 1957, Europa zachodnia jest we władzy kalifatu, na początku książki komandosi Prus ewakuują z medresy religijnej w Al-Dublin czołowego naukowca. Prusy istnieją bowiem jako kraj, który nadal jest zależny od Polski, czy też raczej Rzeczpospolitej, której składają hołd. Wciąż żyją Prusowie, dawne jaćwieskie plemię, które metodami terrorystycznymi usiłuje wywalczyć sobie wolność od Niemców. Ci zaś planują obalić władzę Rzplitów, którzy pokonali ich w wojnie kilkadziesiąt lat wcześniej. Sama Rzeczpospolita jest potęgą graniczącą z Turcją, która jednak pozostaje ślepa na działania wywiadu sąsiedniego kraju. Dopiero atomowa eksplozja na Bałtyku otworzy im oczy na nowe zagrożenie.

Bardzo to ciekawy scenariusz, gdzie autor nie wpadł w pułapkę wpisywania postaci żyjących w naszej rzeczywistości, w historię alternatywną, która potoczyła się inaczej o wieki wcześniej. Książkę czyta się jak dobrą powieść sensacyjną, choć trudno nieco się zorientować w realiach zmienionej geografii i miast południa jak Nowy Kraków, gdyż nie zamieszczono tu mapki. Nieco nie na miejscu wydaje mi się także przeniesienie o 300 lat stosunków szlachta- nieherbowi. Choć zmieniły się granice i czasy, część postaci zachowuje się jak żywcem wyjęta z postaci Sienkiewicza, inne z kolei są pełne buty oficerów II RP.
Inną ciekawą wizją rzeczywistości jest „Ragnarok 1940”, choć Polska wzmiankowana jest tu na marginesie. W tej wersji aż do XX wieku przetrwały państwa wikingów, z ich kulturą i barbarzyńskimi obyczajami, składaniem ofiar z ludzi. Ameryka została skolonizowana przez nich, a osadnictwo się utrzymało, stąd na północy kontynentu wyrosła inna potęga. Osią książki jest spisek państw wikingów, prowadzący do wybuchu odpowiednika II Wojny Światowej, kiedy zaatakowana zostaje Wielka Brytania. Autor stworzył dość ciekawą wizję, korzystając ze swej znajomości kultury mieszkańców północy. Sporo tu ciekawych pomysłów, choćby zabójcy z plemion indiańskich, wykorzystujący swe umiejętności rodem z powieści o Winnetou.
Zawsze kiedy zaczynam czytać historie alternatywne traktujące o Polsce przypomina mi się genialne opowiadanie Andrzeja Ziemiańskiego „Bomba Heisenberga”. Kto nie czytał niech odnajdzie je czym prędzej. Otwiera je opis walk toczonych w dżunglach północnego Wietnamu, pomiędzy Wojskiem Polskim a armią USA. Gdzieś w tle hitlerowskie Niemcy przygotowują się do zawarcia sojuszu z Polską, która usiłuje przejąć tajemniczy tytułowy wynalazek. Ale cała historia ma swoje drugie i trzecie dno, będącym fizyką kwantową. 
Ciąg dalszy opowieści o Polsce w multiwersum nastąpi.

czwartek, 10 września 2015

Ich najlepsza godzina

„Rozłąka” jest pierwszą książką Christophera Priesta wydaną po polsku, a jest on autorem bez wątpienia ciekawym i na tyle u nas nieznanym, że na polskiej Wikipedii przekręcono nawet jego imię. W roku 2006 na ekranach gościł film Christophera Nolana „Prestiż”, opowiadający o pojedynku dwóch magików – Hugh „Wolverine” Jackmana i Christiana „Batmana” Bale’a, z których jeden zaczyna posługiwać się szalonym wynalazkiem Tesli, wówczas okazuje się, że mamy do czynienia nie tyle z nauką czy magią, a fantastyką. Za „Rozłąkę” nie mogłem się długo zabrać, bo to jedna z ostatnich pozycji w świetnej serii wydawnictwa Mag „Uczta Wyobraźni”, którą po 9 latach postanowiono zamknąć, zastępując ciekawą serią „Artefakty”, przedstawiającej dokonania SF, które nie pojawiły się wcześniej w Polsce, lub przemknęły niezauważone. Lecz ostatecznie przemogłem irytację związaną z zakończeniem serii, a lektura powieści Priesta sprawiła, że jestem nią oczarowany.
Fantastyki w ujęciu SF tu nie za wiele, książka ociera się o realizm magiczny i oniryzm, a jej konstrukcja sprawia, że czytelnik sam rekonstruuje sobie wydarzenia. Na początku zostaje nam delikatne zasugerowane, że 1999 rok, w którym historyk bada dzieje II Wojny Światowej, jest nieco inny, niż w naszej rzeczywistości. Potem przeskakujemy do roku 1936, następnie do 1941, po powrocie do roku 1999 odkrywamy, że historia potoczyła się rzeczywiście inaczej, choć w opisywanych wydarzeniach czasów wojny nic na to nie wskazywało. Kolejny powrót w lata czterdzieste przynosi nam wersję wydarzeń, w której druga wojna przebiegła inaczej, historyk w roku 1999 odkrywa, że osoba, która przyniosła mu rękopis, w jego rzeczywistości nie istnieje.

„Rozłąka” to przede wszystkim opowieść o dwóch braciach bliźniakach, często ze sobą mylonych, co stanowi również jedną z osnów powieści. Po olimpiadzie roku 1936 w Berlinie jeden z nich staje się pacyfistą, drugi wstępuje do RAF, skłócą się na tle kobiety, lecz ich losy nadal będą się przenikać i wzajemnie na siebie wpływać. Stanowią jednocześnie metaforę przenikających się dwóch światów alternatywnych, które tu współistnieją wzajemnie. W jednym z nich historia potoczyła się w sposób jaki znamy, w drugim, który zdaje się dominujący, w roku 1941 Wielka Brytania po misji Rudolfa Hessa zawarła pokój z Niemcami. Pozwoliło to rzucić im pełne siły do walki z ZSRR, co z kolei doprowadziło do uwikłania się przez USA w wojnę z Japonią i Rosją na Syberii. W rezultacie pół wieku później Wielka Brytania stanowi nadal imperium, jest osią Unii Europejskiej, do której przynależą również Niemcy, pokonane i wyniszczone wskutek wojny z USA. Ten ostatni z kolei kraj jest zacofany, rządzi w nim FBI obsesyjnie kontrolujące przybyszy z Europy oraz lokalne milicje, kraj zapóźniony jest technologicznie i niechętnie nastawiony do obcych, popadł w znany wcześniejszej nam historii izolacjonizm.

Jednak właściwą część opowieści stanowią opowieści dwóch braci, ukazujące nam jedynie pozornie te same wydarzenia, które opisywane są równolegle. Jeden z braci doprowadza do pokoju z Niemcami, drugi ma wpływ na zaistnienie historii w wydaniu, w jakim żyjemy obecnie, obie wersje istnieją jednak równolegle i zdają się na siebie wpływać, w tle pojawia się także wersja rzeczywistości, w której żaden z braci nie przeżył. Światy pozostają w superpozycji, a wraz z nimi opowieść. Choć jestem rozczarowany nieco finałem i zabiegiem narracyjnym, jakim posłużył się tu Priest, jest to kolejna książka dla tych, którzy szukają w fantastyce czegoś więcej. Nie jest to książka także łatwa do zaszufladkowania, choć tak się bez wątpienia stanie. W „Uczcie wyobraźni” zostanie ledwo zauważona, bo to seria mocno niszowa, dla miłośników czegoś więcej, z której udało się wydostać jedynie kilku autorom i wypłynąć na szersze wody publikacji w Polsce. A na pewno „Rozłąka” jest pozycją, która wykracza poza ciasne ramy gatunkowe i mocno nietuzinkową. To historia o tym, że żaden obiekt nie jest samotną wyspą, pozostaje w układzie zależności z innymi wpływając na siebie wzajemnie, czy to w przypadku ludzi będących braćmi, czy światów równoległych.

czwartek, 3 września 2015

Ex Machina

Pożartowałem trochę na facebooku, gdyż algorytm Amazona bazując na podstawie moich zainteresowań i geolokalizacji podsuwa mi książki polskich autorów SF. Oczywiście to kwestia ciasteczek w przeglądarkach, bo nieco na wyrost stwierdziłem, że skrypt nie przejdzie testu Turinga. W roku 1950 Alan Turing stworzył test mający sprawdzić, czy maszyna posiadła umiejętność myślenia podobną do ludzkiego. Człowiek w trakcie rozmowy z innymi osobami określa, która z nich jest maszyną. Ostatnio media obiegła informacja, że test Turinga został wreszcie zaliczony, acz wiele wskazuje na to, że była to dziennikarska wakacyjna kaczka. Nie udało mi się dogoglować do jakichkolwiek wyników, jako ostatnie wciąż podawane są dane ostatniego dialogu z Clever Botem, programem rozwijanym od 1988 roku. W 2011 zabrakło mu do zaliczenia testu jedynie 4%, bowiem 59 % rozmówców nie rozpoznało w nim maszyny, zaś 63% prawidłowo rozpoznało człowieka. Algorytm amazona odpadnie w przedbiegach, bo to zwykły program na podstawie dopływu danych łączący je proceduralnie. Na podobnej zasadzie działa google, czy allegro, stąd wiele osób szukających czegoś na aukcji klnie potem na forach, że podsuwane są im wibratory, nieświadome, iż ktoś dokonywał wcześniej takiego wyszukiwania na tym samym urządzeniu. Ciekawsza jest sprawa z algorytmem facebooka, jego działanie jest pilnie strzeżoną tajemnicą przedsiębiorstwa, dopasowuje się on dynamicznie co widać doskonale po zawartości walla. Na jakiej zasadzie otrzymujemy powiadomienia (bo wbrew pozorom wcale głównym wyznacznikiem nie są najczęściej odwiedzane strony i ciasteczka cookie) to prawdziwa zagadka. Między innymi dlatego nie przepadam za facebookiem, bo filtruje on content wedle tajemniczego wzorca, dopasowując się do upodobań właściciela profilu, co sprawia, że zaczyna on być przekonany, że otaczają go ludzie o podobnych przekonaniach, ale to już temat na inny tekst. W każdym razie kolejnym newsem była wiadomość, że SI zamierza po zdobyciu wolności trzymać nas w ZOO. I tu walimy w kolejną ścianę, bo kiedy wyobrażamy sobie sztuczną inteligencję, natychmiast sprowadzamy ją do poziomu ewolucyjnego przeciwnika, który będzie chciał nas zniszczyć. Myślenie w kategoriach Terminatora jest jednak potwornie uproszczone i nieuzasadnione.
Jaka będzie sztuczna inteligencja? Natychmiast przypisujemy jej nasze najgorsze cechy, zakładając, iż chaotyczny człowiek nie dostosuje się do niej i dojdzie do konfliktu. Na palcach jednej ręki w SF można policzyć utwory, gdzie autorzy dostrzegają, że SI będzie inną formą życia, a tym samym całkowicie obcą, ewoluującą poza nasze proste schematy postrzegania. W The Lifecycle Of Software Objects” Teda Chianga autor pokazuje nawet, że można ją będzie pokochać, przychodzi mi także do głowy, „Miasto Permutacji” Grega Egana, gdzie trudno oddzielić SI od człowieka. Jeszcze dekadę temu Egan czy Dukaj wieszczyli połączenie ludzi z SI w cyfrowym post-świecie, obecnie wizja ta zaczęła trzeszczeć i nie jest już tak oczywista, co widać po „Starości Aksolotla”.
Dość ładnie problem SI pokazuje kameralny film „Ex Machina”, mój osobisty film na najlepszy film SF roku 2015. W zamkniętej posiadłości szefa największej przeglądarki na świecie (aż nazbyt czytelna aluzja, zresztą bardzo dobra rola Oscara Isaacsa znanego z filmu „Drive”) pracownik testuje robota. Okazuje się jednak, że to co miało być testem Turinga, nie do końca jest tym, czym się wydaje. Film to cichy i spokojny, pozbawiony akcji, choć w zakończeniu autorzy nie potrafili wyzwolić się z zaklętego kręgu myślenia o SI, ale udało im się pokazać jej motywy jako całkowicie obce i niezrozumiałe. Być może właśnie taka będzie sztuczna inteligencja, zwróci na nas uwagę podobną do tej, jaką poświęcamy psom czy kotom.
Myślenie, iż dzieci powstaną i zniszczą swych twórców zdaje się mocno przyziemne, choć cały serial „Battlestar Galactica”, skąd inąd świetny, został zbudowany na tym schemacie, opisanym wiele lat wcześniej przez Gregory'ego Brenforda, u którego galaktyka stała się miejscem starcia krzemowego i białkowego życia. Swego czasu Charles Stross poszedł w podobnym pomyśle na całość, opisując SI Eschatona, który dokonawszy ewolucji ogłosił, że jest szefem, po czym w nieznany sposób rozrzucił ludzkość po gwiazdach, zabraniając jej gmerać w swej przeszłości. Co oczywiście nie znaczy, że nie próbowała.
„Ex Machina” to film spokojny i wart polecenia, oczywiście jeżeli ktoś nie szuka akcji. I nie oczekuje, że machiny opanują Ziemię. Zresztą uczyniły to już przecież w Matrixie ponad 15 lat temu...