piątek, 18 września 2015

Polskie machiny wojny

W roku 1858 we wsi Antoniów, w zaborze austriackim, stanęły warsztaty narodowe, w których wybudowano w tajemnicy potężne machiny, skryte za swymi pancerzami, metalowe statki na potężnych kołach, zaopatrzone w potężne armaty. Napędzane siłą pary i nafty wskutek procesu tenardyzacji, zostały wynalezione przez wielkiego wynalazcę Ignacego Łukasiewicza. W trzech z nich, nazwanych od imion wieszczów narodowych „Adam”, „Juliusz” i „Zygmunt”,  w roku 1863 zaatakowano twierdzę Iwangorod, przywracając jej nazwę Dęblin. To, co miało być powstaniem wybuchłym w styczniu, objęło szybko całe Mazowsze i Podlasie. Kraj jest wolny, Królestwo Polskie wyzwolono dzięki potężnym działom i karabinom Gatlinga. Twardochody strzegą granic państwa, kierowanego przez Naczelnika Romualda Traugutta. Lecz kilkadziesiąt miesięcy później sytuacja odrodzonego kraju, nie wygląda dobrze.
Trwają pertraktacje z Sasami, aby zgodnie z Konstytucją Trzeciego Maja sięgnęli po polską koronę. Kraków wciąż pozostaje w rękach Austriackich, bowiem w zamian za poparcie sprawy polskiej przez Cesarza Napoleona i zaszachowanie przezeń Austrii, Traugutt musiał przystać na respektowanie obecnego kształtu granic, co sprawia, iż oskarżany jest o zdradę. Prusy wyczekują, Bismarck pragnął rozpętać europejską wojnę i zjednoczyć Prusy, jednak nie może zaatakować Francji. Papież chce amputowania gangreny, zbuntowanej córki kościoła, nie posłusznej swemu panu, carowi. Ten zrobi wszystko, by zetrzeć z mapy zbuntowaną prowincję i uczynić z niej przykład. Przygotował już własne twardochody i szykuje się na atak do strony Suwalszczyzny. Polacy mogą przeciwstawić mu jedynie entuzjazm i najnowsze wynalazki, potężny twardochód „Zawisza Czarny”, wyposażony w pociski akumulacyjne, w którym na koła nawleczono specjalne pasy, aby ułatwić mu poruszanie się. Naprzeciw niego stanie jeszcze większa „Imperatrica Katarina”, sporządzona na podstawie planów wykradzionych z Polski. Na szczęście działa już system telegrafu bez drutu wprowadzony w Polsce przez Szkota Maxwella, po ulicach krążą lekkochody na czterech kołach napędzanych parą. Taką sytuację zastaje młody porucznik Starosławski, świeżo po ukończeniu szkolenia we Francji, którego pierwszym zadaniem będzie znalezienie zdrajcy sprzedającego Rosjanom najnowsze wynalazki Królestwa.
Witajcie w rzeczywistości „Orła bielszego niż gołębicy” Konrada T. Lewandowskiego. Pisarz wszystkim doskonale znany, znany z kontrowersyjnych opinii i wypowiedzi, wyspecjalizował się w powieści historycznej. Można nie zgadzać się z jego zdaniem, lecz nie sposób odmówić mu warsztatu, oraz doskonale przeprowadzonego riserczu. W książce cieszy szereg szczegółów i fakt, jak głęboko jest przemyślana, niektóre zwroty akcji naprawdę zaskakują. Sytuacja geopolityczna przedstawiona jest bardzo realnie, nikt nie skacze z radości na wieść o odzyskaniu przez Polskę niepodległości, zaborcy chętnie pozbyliby się tego problemu, lecz na przeszkodzie stoją twardochody, a mocarstwa nie chcą pozwolić, aby inne zyskały coś ich kosztem, Rosja zamierza swój wewnętrzny problem rozwiązać inaczej, nawet jeśli utopi Królestwo we krwi, a przy okazji zniszczy część swych wojsk. Armią polską dowodzi generał Emilia Plater, która nie zginęła w Powstaniu Listopadowym. Pojawiają się także sztyletnicy, jako elitarna formacja. To mało znany epizod Powstania Styczniowego, a szkoda, bowiem rzecz to jakby żywcem wyjęta  z „Assasin’s Creed”. Sztyletnicy wtapiali się w otoczenie, ich celem było zasianie wśród Rosjan terroru adekwatnego do tego, jaki władze carskie zastosowały wobec Polaków. To, że walczyć zaczęli głównie ze zdrajcami to inna sprawa, ale stali się mistrzami kamuflażu, zmieniali stroje i mundury, nie powtarzali tych samych planów dwa razy. Ich zamachy na wysokich oficjeli w Warszawie były głośne, a strach Rosjan uzasadniony, w naszej rzeczywistości zabić mieli ponad 900 osób.
Realność książki sprawia, że nawet dysponując steampunkową maszynerią, Królestwo nie ma szans w starciu z Imperium, o czym bohaterowie wiedzą od początku. Traugutt jest twardym realistą, więc co go czeka. Jednakże w połowie książki, za sprawą chłopca o nazwisku Tesla, odkryte zostaje, iż świat, w którym poruszają się bohaterowie, nie jest jedyny, bowiem jest rzeczywistość alternatywna. Prowadzi nas to do moim zdaniem uproszczonego zakończenia, ale nie zmienia to mojego zdania o książce. Warto. Plastyczność wizji i brak przestojów, sprawia, że pędzimy podczas lektury z prędkością twardochodu. To jedna z bardziej udanych książek Przewodasa i z jednej strony pozostaje szkoda, że wyszła w mało znanej serii „Zwrotnice Historii”. Z drugiej, edytorsko to najlepsze z książek wydawanych na rynku, w twardej oprawie, z wyklejkami, na pięknym papierze, z wkładką w postaci numeru „Tygodnika Illustrowanego” z epoki, opisującego polskie zwycięstwa. Książkę otwierają szpalty złamane w formie francuskiej gazety, gdzie korespondent opisuje atak na Dęblin. Całości dopełniają świetne ilustracje Tomasza Piorunowskiego. NCK wydające serie nie współpracuje z Empikiem i innymi księgarniami, stąd książkę znaleźć można wyłącznie w dystrybucji internetowej. Wychodzą tu rzeczy nierówne, dotyczące alternatywnej historii Polski, więc zawita na bloga jeszcze nie raz. KTL raczej już nic po ostatniej książce „Utopie” tu nie opublikuje, uwikłał się bowiem w spór z dyrektorem.
Tak oto wygraliśmy powstanie styczniowe, a książka ukazała się w jego 150 rocznicę. Jest jednak rzeczywistość, w której Powstania nigdy nie było, a w XXII wieku świat wygląda zupełnie inaczej. O czym napiszę niebawem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz