Ten
tekst jest wyrazem mojej bezsilności i konieczności odreagowania.
Nie będzie o rzeczywistości alternatywnej, choć napiszę nieco o
fantastyce i o naszej codzienności. Kwestia uchodźców jest sprawą
złożoną, wiele już na ten temat napisano emocjonalnych tekstów w
internecie, choć nie da się jej rozłożyć na czynniki pierwsze i
prosty podział świata w kontekście czerni i bieli. Nie będę tu
zajmował stanowiska, bo to nie miejsce na taką dyskusję, napiszę
o tym co mi przeszkadza. Obowiązki zawodowe rzuciły mnie do
miejsca, gdzie pracownicy bez skrępowania wyrażają swoje opinie.
To jeszcze nic dziwnego, acz zawsze mnie zadziwia, że człowiek od
IT zwany czasem adminem, gdy gdzieś się już pojawi i stanie
obiektem ataku z powodu nie działającego kabla, następnie zmieni się w niewidzialną osobę i można będzie rozmawiać nie przejmując się jego
obecnością. No to rozmawiają. W sensie merytorycznym dyskusji
przeszkadza mi tylko jedno, pojawiające się nadmiernie często
słownictwo pewnego rodzaju. W sumie merytoryki nie ma w tym za grosz,
gdy najmniej negatywnym słowem jest „brudas”. Tak, to właśnie
oni stoją na granicach i planują wtargnąć na strzeżone osiedla i
gwałcić ich mieszkańców. Bo Unia chce, żeby w każdym domu
musiał być jeden. Internet łyknie każdą głupotę, człowiek ją
rozpowszechni. Jednak, kolejny dzień słucham w tle popijających
kawę, przeżywających napór brudasów, małp, podludzi. Może i w
korpach mamy political corectness, ale są miejsca, gdzie wstydem nie
jest posługiwanie się takim językiem. Panuje tam wszechobecne przerażenie, tym co
zamierza nas napaść. Jakakolwiek dyskusja nie ma sensu, bo rozmówca
nie ma argumentów, tylko przekonania. Przed oczami stoi mi od kilku
dni pewna scena, z filmu Star Trek VI, ta widoczna poniżej.
Za
chwilę wyjaśnię dlaczego. Nic nie odbija tak doskonale lęków, jak fantastyka. W latach pięćdziesiątych w USA doby polowań na
czarownice nakręcono „Inwazję porywaczy ciał”. Film doczekał
się kilku remake'ów, tracą one swój pierwotny kontekst, którym byli komuniści. Obcy
podmieniali ludzi i powoli przejmowali Amerykę, to samo robili
czerwoni, sącząc przeciętnemu Smithsowi swe poglądy. Wróg mógł
ukrywać się wszędzie i być każdym.
Doskonałym
zwierciadłem swoich czasów jest seria o Alienie. Rok 1979, obcy
który jest w nas, wewnątrz, niszczy nas od środka, jak Amerykę
czasów Nixona i Cartera. Aliens, rok 1986, to już Ameryka
Reaganowska, która w roku 1983 przypomniała na Granadzie, że jest
supermocarstwem i rozpycha się ponownie na świecie ze swą armią.
Marines dostaną w dupę, ale jednak wygrają. Alien 3 to rok 1992,
komunizm upadł, ale zwycięstwo okazało się nie przynosić
zwycięstwa dobra. Co jest dobrem a co złem w świecie bez
przeciwnika? No i wreszcie Alien Resurrection. Postmodernizm i
klonowanie, koniec wieku i owca Dolly, czyli rok 1997.
A
teraz wróćmy do Star Treka. Scenariusz pisano od roku 1989, obraz miał premierę w roku 1991. Film rozpoczyna się eksplozją księżyca
Praxis, wskutek czego największy wróg Federacji, Imperium
Klingońskie straci swe zasoby energetyczne. Klingoni mogą zrobić
tylko jedno, ruszyć na Federację i zdobyć nowe źródła energii.
ZSRR chwieje się właśnie w posadach, imperium upada, USA obawiają
się tego co może nastąpić. Nikt tego jeszcze nie wie, gdy w roku
1992 będzie miał premierę Star Trek Deep Space 9, który opowie o
pomocy Federacji narodowi Bajoran, którzy wydobyli się spod 50
letniej okupacji, będzie to aż nadto jasne odzwierciedlenie, pomocy
dla krajów tej części Europy.
Na
razie mamy jednak rok 1990. Gazety i mieszkańcy USA nie ufają
mieszkańcom krajów takich jak Bolonga, do dziś wielu z nich uważa,
ze byliśmy częścią ZSRR. Ktoś mówi, o panującym głodzie,
ustami kapitana Kirka lud odpowiada: „Let them die!”. To załatwi
sprawę, zginą i ich nie będzie, problem przestanie istnieć. Kirk
ma zresztą powody by ich nienawidzić, walczył z nimi całe życie,
bili mu syna. Jego zdanie jest idealne na nasze dzisiejsze czasy. To
wszystko rozwiąże, barbarzyńcy przestaną szturmować Rzym. Zniknie problem krajów Europy Środkowej i ZSRR.
Jeśli
ktoś oglądał „Star Treka VI”, wie jak to się skończyło.
Przy całej swej trekowej cukierkowatości, scenarzyści stają na
wysokości zadania. Okazuje się, że gdy Federacja postanawia
wyciągnąć rękę i porozumieć się z wrogiem, po obu stronach znajdą się ludzie, którzy nie chcą zmiany sytuacji, pełni uprzedzeń i
nienawiści, która pcha ich do szalonych czynów, a nawet
współdziałania. W jednej z ostatnich scen Kirk wypowiada nieco patetyczne zdanie, po tym jak zmierzył się z własnymi demonami
i pokonał spisek wymierzony w serce porozumienia: „To wszystko wydarzyło się z powodu
przyszłości. Niektórzy ludzie myślą, że przyszłość oznacza
koniec historii. Lecz nie dotarliśmy jeszcze do jej kresu. Pani
ojciec nazwał przyszłość nieodkrytym krajem. Ludzi bardzo
przeraża zmiana”. Nieodkryty kraj to zapożyczenie z wiersza
Alfreda Tennysona. Nie wiem co nas czeka. Nikt tego nie wie. Nie mam
pojęcia czy odreagowałem. Wiem jedynie, że wszyscy spotkamy się w
nieodkrytym kraju. I tylko od nas zależy jaki on będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz