środa, 16 września 2015

Nieodkryty kraj

Ten tekst jest wyrazem mojej bezsilności i konieczności odreagowania. Nie będzie o rzeczywistości alternatywnej, choć napiszę nieco o fantastyce i o naszej codzienności. Kwestia uchodźców jest sprawą złożoną, wiele już na ten temat napisano emocjonalnych tekstów w internecie, choć nie da się jej rozłożyć na czynniki pierwsze i prosty podział świata w kontekście czerni i bieli. Nie będę tu zajmował stanowiska, bo to nie miejsce na taką dyskusję, napiszę o tym co mi przeszkadza. Obowiązki zawodowe rzuciły mnie do miejsca, gdzie pracownicy bez skrępowania wyrażają swoje opinie. To jeszcze nic dziwnego, acz zawsze mnie zadziwia, że człowiek od IT zwany czasem adminem, gdy gdzieś się już pojawi i stanie obiektem ataku z powodu nie działającego kabla, następnie zmieni się w niewidzialną osobę i można będzie rozmawiać nie przejmując się jego obecnością. No to rozmawiają. W sensie merytorycznym dyskusji przeszkadza mi tylko jedno, pojawiające się nadmiernie często słownictwo pewnego rodzaju. W sumie merytoryki nie ma w tym za grosz, gdy najmniej negatywnym słowem jest „brudas”. Tak, to właśnie oni stoją na granicach i planują wtargnąć na strzeżone osiedla i gwałcić ich mieszkańców. Bo Unia chce, żeby w każdym domu musiał być jeden. Internet łyknie każdą głupotę, człowiek ją rozpowszechni. Jednak, kolejny dzień słucham w tle popijających kawę, przeżywających napór brudasów, małp, podludzi. Może i w korpach mamy political corectness, ale są miejsca, gdzie wstydem nie jest posługiwanie się takim językiem. Panuje tam wszechobecne przerażenie, tym co zamierza nas napaść. Jakakolwiek dyskusja nie ma sensu, bo rozmówca nie ma argumentów, tylko przekonania. Przed oczami stoi mi od kilku dni pewna scena, z filmu Star Trek VI, ta widoczna poniżej.
Za chwilę wyjaśnię dlaczego. Nic nie odbija tak doskonale lęków, jak fantastyka. W latach pięćdziesiątych w USA doby polowań na czarownice nakręcono „Inwazję porywaczy ciał”. Film doczekał się kilku remake'ów, tracą one swój pierwotny kontekst, którym byli komuniści. Obcy podmieniali ludzi i powoli przejmowali Amerykę, to samo robili czerwoni, sącząc przeciętnemu Smithsowi swe poglądy. Wróg mógł ukrywać się wszędzie i być każdym.
Doskonałym zwierciadłem swoich czasów jest seria o Alienie. Rok 1979, obcy który jest w nas, wewnątrz, niszczy nas od środka, jak Amerykę czasów Nixona i Cartera. Aliens, rok 1986, to już Ameryka Reaganowska, która w roku 1983 przypomniała na Granadzie, że jest supermocarstwem i rozpycha się ponownie na świecie ze swą armią. Marines dostaną w dupę, ale jednak wygrają. Alien 3 to rok 1992, komunizm upadł, ale zwycięstwo okazało się nie przynosić zwycięstwa dobra. Co jest dobrem a co złem w świecie bez przeciwnika? No i wreszcie Alien Resurrection. Postmodernizm i klonowanie, koniec wieku i owca Dolly, czyli rok 1997.
A teraz wróćmy do Star Treka. Scenariusz pisano od roku 1989, obraz miał premierę w roku 1991. Film rozpoczyna się eksplozją księżyca Praxis, wskutek czego największy wróg Federacji, Imperium Klingońskie straci swe zasoby energetyczne. Klingoni mogą zrobić tylko jedno, ruszyć na Federację i zdobyć nowe źródła energii. ZSRR chwieje się właśnie w posadach, imperium upada, USA obawiają się tego co może nastąpić. Nikt tego jeszcze nie wie, gdy w roku 1992 będzie miał premierę Star Trek Deep Space 9, który opowie o pomocy Federacji narodowi Bajoran, którzy wydobyli się spod 50 letniej okupacji, będzie to aż nadto jasne odzwierciedlenie, pomocy dla krajów tej części Europy.
Na razie mamy jednak rok 1990. Gazety i mieszkańcy USA nie ufają mieszkańcom krajów takich jak Bolonga, do dziś wielu z nich uważa, ze byliśmy częścią ZSRR. Ktoś mówi, o panującym głodzie, ustami kapitana Kirka lud odpowiada: „Let them die!”. To załatwi sprawę, zginą i ich nie będzie, problem przestanie istnieć. Kirk ma zresztą powody by ich nienawidzić, walczył z nimi całe życie, bili mu syna. Jego zdanie jest idealne na nasze dzisiejsze czasy. To wszystko rozwiąże, barbarzyńcy przestaną szturmować Rzym. Zniknie problem krajów Europy Środkowej i ZSRR.
Jeśli ktoś oglądał „Star Treka VI”, wie jak to się skończyło. Przy całej swej trekowej cukierkowatości, scenarzyści stają na wysokości zadania. Okazuje się, że gdy Federacja postanawia wyciągnąć rękę i porozumieć się z wrogiem, po obu stronach znajdą się ludzie, którzy nie chcą zmiany sytuacji, pełni uprzedzeń i nienawiści, która pcha ich do szalonych czynów, a nawet współdziałania. W jednej z ostatnich scen Kirk wypowiada nieco patetyczne zdanie, po tym jak zmierzył się z własnymi demonami i pokonał spisek wymierzony w serce porozumienia: „To wszystko wydarzyło się z powodu przyszłości. Niektórzy ludzie myślą, że przyszłość oznacza koniec historii. Lecz nie dotarliśmy jeszcze do jej kresu. Pani ojciec nazwał przyszłość nieodkrytym krajem. Ludzi bardzo przeraża zmiana”. Nieodkryty kraj to zapożyczenie z wiersza Alfreda Tennysona. Nie wiem co nas czeka. Nikt tego nie wie. Nie mam pojęcia czy odreagowałem. Wiem jedynie, że wszyscy spotkamy się w nieodkrytym kraju. I tylko od nas zależy jaki on będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz