czwartek, 29 października 2015

Najgorętsza wojna

Pojutrze Halloween. Rok temu pisałem o Cthulhu, w tym roku planowałem dać wam opowieść o wampirach w rzeczywistości alternatywnej, naszkicowałem już prawie połowę wpisu, lecz Największy z Przedwiecznych postanowił przypomnieć o sobie. Najpierw w postaci informacji o grze planszowej osadzonej w realiach opisywanego rok temu „Studium w Szmaragdzie”. Wreszcie bezpośrednio, opowieścią o bardzo zimnej wojnie. Ostatnio pisząc o sferze Dysona (nota bene większość teleskopów skierowano w stronę gwiazdy KIC, usiłując ustalić co właściwie tam widać) wspomniałem o dysku Aldersona i osadzonej na jego powierzchni akcji opowiadania „Nierównowaga sił” Charlesa Strossa. Sprawiło to, że postanowiłem sobie przypomnieć tą świetną nowelkę i w ten sposób na mój kindle zawitał zbiór opowiadań „Wireless”. „Nierównowaga sił” okazała się nadal bardzo dobra, a w książce natrafiłem na inny bardzo dobry utwór - „Colder War”. Pisząc tę blognotkę dogrzebałem się w sieci do jego polskiego tłumaczenia, jeśli ktoś chce je poznać może kliknąć na linka zamieszczonego na końcu wpisu i ominąć znajdujące się w jego dalszej części spoilery. „Zimniejsza wojna” to utrzymana w poważnym klimacie opowieść o konflikcie pomiędzy USA-ZSRR, które w alternatywnej rzeczywistości zaczynają sięgać po niekonwencjonalną broń w postaci Wielkich Przedwiecznych.

Wytrawny cthultysta rozpozna tu z łatwością odwołania do wielu utworów Howarda Phillipsa Lovecrafta, lecz ich znajomość nie jest konieczna. Pomysł wykorzystany w opowiadaniu Stross powielił później w serii o Archiwum Okropieństw, choć w humorystycznym tonie. Seria ta zderzała biurokrację tajnej służby z walką z mocami nadprzyrodzonymi nasyłanymi przez obce państwa i inne wymiary. Instytucja strzegąca nas przed złowrogimi mocami okazywała się równie nieudolna jak ta ukazana w kultowym filmie Jossa Whedona „Domek w Lesie”.
Jednak „Zimniejsza Wojna” jest na serio. W latach trzydziestych po odkryciach dokonanych przez ekspedycję naukową, która na Antarktydzie badała płaskowyż nie istniejący na żadnych mapach, podpisano Ugodę Drezdeńską, układ przestrzegany nawet przez Hitlera. Jednak w latach osiemdziesiątych kolejne państwa zaczynają go łamać, próbując otwierać bramy prowadzące w zimny i niegościnny kosmos, by przywoływać istoty mające kilkaset milionów lat o niepojętej mocy. Związek Radziecki w tajemnicy pracuje nad Projektem Kościej, rozwijając tam broń, którą przewieziono z podwodnego miasta odkrytego na  dnie Bałtyku. USA wycelowały w to miejsce, zwane Czarnobylem, setki rakiet atomowych (znanego skąd inąd projektu PLUTO, który nie został w tej rzeczywistości zarzucony), zamierzając anihilować tę część Europy, gdyby coś opuściło podziemny bunkier. Jednocześnie tworzą bazę w odległym świecie, pośród ruin wymarłej cywilizacji. Zdają sobie sprawę, że są w trudnej sytuacji. ZSRR wprowadza do walki stwory zwane serwitorami, mogące zmieniać swą strukturę molekularną, nazywane również shogothami. Znaleziono je w zaginionym mieście w Afganistanie. Gorzej zapowiada się sytuacja w Iraku, gdzie Saddam składa krwawe ofiary z ludzi, chcąc otworzyć bramę do Yog-Sothoth i w ten sposób rozwiązać problem wojny z Iranem. Amerykanie podchodzą do sprawy w sposób naukowy, nie wiedzą czym są tajemnicze, liczące miliony lat istoty, które powinny być martwe, lecz wymykają się znanej taksonomii. Ale dla niektórych stanowią rozwiązane paradoksu Fermiego. Dlaczego wciąż nie spotkaliśmy innej zaawansowanej technologicznie cywilizacji? Bowiem coś niszczy każdą cywilizację, nim ta osiągnie zbyt duży poziom zaawansowania, a tajemniczy K-tulu, czyli projekt Kościej, zdaje się być tu odpowiedzią.
Jak to zwykle bywa wszystko w spirali wyścigu zbrojeń zmienia się w wielki fuckup. Jeśli ktoś chciałby przeczytać to opowiadanie, znajdzie je na polterze. Warto to zrobić, bo to próba przeniesienia mitologii Cthulhu w czasy zimnej wojny, dużo bardziej udana niż Delta Green, będąca w końcu tylko systemem RPG o agentach tajnej wojny. Stross puszcza też oko przemycając parę wskazówek dla miłośników historii alternatywnej, jak czołgi T-56 czy nie istniejące bombowce.
Poniżej obiecany link, a o wampirach i tak kiedyś napiszę.

Zimniejsza Wojna

piątek, 23 października 2015

Fringe

Tym razem napiszę wam o liczącym 100 odcinków serialu, który został zakończony kilkanaście miesięcy temu. Nie był on niczym specjalnym, na pewno nie wyróżniał się w zalewie dużo lepszych tytułów i nie dorównywał rozmaitym perełkom z HBO czy Netflixa. Na początku zresztą sam kompletnie go zignorowałem uznając, za tanią podróbkę Archiwum X dla gimbazy i pokolenia facebooka. Podobieństwa nasuwały się same, agentka FBI, zbuntowany geniusz, a na dokładkę ekscentryczny naukowiec rodem z „Odmiennych stanów świadomości” (ktoś jeszcze pamięta ten film?) tworzą zespół badający dziwaczne zjawiska i wydarzenia. Ale z czasem wróciłem do tej serii, kiedy już zaczęła tracić oglądalność, gdy dowiedziałem się o czym traktuje. Polski podtytuł dołożony z właściwą dla naszych tłumaczy dezynwolturą doskonale to zdradza – Na granicy światów. Więc dzisiaj opiszę wam ten serial, bowiem uświadomiłem sobie, że bardzo rzadko piszę o filmach traktujących o alternatywnych rzeczywistościach, z wyjątkiem Doctora Who i Star Treka. Więc jeśli ktoś planuje przemęczyć się i obejrzeć całość (nierówną) niech dalej nie czyta. A Fringe zasługuje na uwagę, bo jego leitmotivem okazały się właśnie dwa równoległe światy.
Ale widz dowiedział się o tym dopiero pod koniec pierwszego sezonu. Choć szybko każdy zorientował się, że każdy odcinek powiązany jest nie tylko wrogą organizacją, pragnącą przyśpieszyć nadejście osobliwości technologicznej, lecz również tajemniczym Obserwatorem, który dysponuje tajemniczą mocą i przygląda się bohaterom, dopiero po roku zaczęły spadać zasłony nałożone przez scenarzystów. Początkowo w postaci znaków i wskazówek, które stopniowo składały się w jedną całość. Powoli wyjaśniało się, że szaleństwo Waltera Bishopa spowodowane zostało wycięciem sobie przez niego części mózgu, aby nie mógł tworzyć więcej śmiercionośnych wynalazków, które związane były w jakiś sposób z chorobą jego syna Petera w dzieciństwie. Wreszcie okazało się, że Peter wówczas umarł, a Walter pochował go i ukradł syna swojego odpowiednika z alternatywnej rzeczywistości. Wraz ze swym partnerem Williamem Bellem (ostatnia obok Star Treka rola Leonarda Nimoya, czyli Spocka) odkryli bowiem równoległy wymiar, nieco bardziej zaawansowany technologicznie od naszego. Odwrócona inżyniera pozwoliła wprowadzić na rynek rozmaite wynalazki, a obaj naukowcy zaczęli eksperymenty mające sprawić, by dało się przekroczyć granicę światów. Po śmierci syna Walter zabrał Petera z równoległej rzeczywistości i nie zdołał go zwrócić, zaś powiązane wydarzenia sprawiły, że jego odpowiednik, czyli Walternate, uświadomił sobie istnienie naszego świata, do którego porwano jego dziecko. Poprzysiągł go zniszczyć i odzyskać syna.
Osnowa tych wydarzeń to fabuła trzech pierwszych sezonów serialu i widać drobiazgowe zaplanowanie wszystkiego przez scenarzystów. Powolne zdradzanie tajemnicy, alternatywna rzeczywistość na wpół totalitarnej Ameryki, gdzie wciąż latają sterowce (nie było katastrofy Hindenburga w roku 1937), pełnej futurystycznej technologii, a jednocześnie skazanej na zagładę wskutek załamywania się struktury rzeczywistości, do czego doprowadziły działania naukowców z naszego świata. WTC wciąż istnieje, a siedziba sekretarza Walternata mieści się w Statui Wolności. Stamtąd alternatywna rzeczywistość prowadzi wojnę uznając, że to my ją rozpoczęliśmy. Początkowo nasza strona przegrywa wszelkie bitwy nie mając pojęcia, iż trwa wojna, potem sytuacja zaognia się wskutek przemieszczeń bohaterów między wymiarami, wzajemnego spotykania się odpowiedników i zamieniania się miejscami po przepraniu mózgu. Czołówki odcinków dziejących się po naszej stronie mają niebieski kolor, strona przeciwnika posiada kolor czerwony. Wreszcie wskutek walki oba wymiary stają na krawędzi zagłady i walczące światy zmuszone są współpracować. Co prowadzi do wymazania „niebieskiej” rzeczywistości i trwałego przerwania połączenia. Serial traci tempo, lecz zaczyna opowiadać o następnej alternatywnej rzeczywistości, która narodziła się po wymazaniu z linii czasu powodu wojny czyli Petera. Czołówka serialu staje się złota, okazuje się, że ponieważ większość wydarzeń znanych z dotychczasowej historii serialu nie miała miejsca, pozwala to na rozegranie ich w wersji pozbawionej konsekwencji wraz z licznymi twistami scenariuszowymi. Zmarłe postacie nadal żyją, zaś pozytywni bohaterowie stają się antagonistami (znowu świetny Leonard Nimoy, tym razem w roli sukinsyna). A wszystko to ostatecznie okazuje się planem zaaranżowanym przez rasę Obserwatorów, którzy przybywają i przejmują dzięki swym zdolnościom władzę nad ludzkością. Ostatni sezon to opowieść o totalitarnym świecie podbitych homo sapiens, do którego powracają po latach bohaterowie, usiłując go ocalić. Jednocześnie wyjaśnione zostają wszelkie scenariuszowe zawiłości, które zaplanowano od początku.
Końcówka nieco psuje wrażenie, ale oglądając serial na bieżąco miło było śledzić przebieg starcia dwóch światów, z których przetrwać mógł tylko jeden i powoli odkrywać tajemnice. Konsekwencje rozpadu rzeczywistości pozwoliły autorom na ciekawe opowieści (choćby o osobach zajmujących te same mieszkania w dwóch różnych światach) a przy okazji na zabawę z zawiłościami fizyki kwantowej. Choć w nazbyt lekkim stylu.
Jeśli ktoś lubi niezobowiązującą rozrywkę, nie skłaniającą do myślenia, Fringe jest serialem idealnym, do tego w przeciwieństwie do Sliders odcinki nie stanowią zamkniętych całości lecz wszystko tworzy jedną całość opowiadającą dobrze przemyślaną historię. W sam raz do obejrzenia i zapomnienia, choć jak widać główny wątek wciąż pamiętam. Ale był taki czas, że Fringe był serialem kultowym, a tajemnicze glify pojawiające się w poszczególnych odcinkach dekodowano na całym świecie.

poniedziałek, 19 października 2015

Megastruktury, kosmiczne, obce i potężne

Kilka dni temu przez polski internet przemknęła informacja o możliwym odkryciu Sfery Dysona wokół gwiazdy KIC 8462852. Przy okazji wiele osób dowiedziało się o istnieniu takiej megastruktury, konstrukcji o skali wręcz niewyobrażalnej, otaczającej wokół gwiazdę, by wykorzystać jej energię dla potrzeb odpowiednio zaawansowanej cywilizacji (drugiej w skali Kardaszewa, ale o tym kiedy indziej). Freeman Dyson wielokrotnie publicznie prosił, aby nie nazywać w ten sposób hipotetycznej sfery zwłaszcza, że w jego oryginalnym pomyśle nie była to zamknięta konstrukcja, a rój otaczających gwiazdę kolektorów. Jednak przetworzona do czegoś w rodzaju pudełka szczelnie otaczającego gwiazdę sfera trafiła do szerokopojętej SF, stąd dzisiaj zrobię subiektywny przegląd ciekawszych pomysłów wykorzystania ich w gatunku.
Sfera rozumiana w wersji Dysona opisywana była na blogu całkiem niedawno, przy okazji nie wydanej (jeszcze) po polsku „Long Utopii”. Kto ciekaw niech zajrzy do tego wpisu, gdzie duet Baxter/Pratchett opisali jak alternatywna Ziemia jest przekształcana przez obcych wyrzucających na orbitę jej fragmenty, co prowadzi w konsekwencji do destabilizacji jądra i zagłady planety. Jest to jedyny znany mi utwór gdzie konstrukcja pojawia się w wizji bliskiej pomysłodawcy, a więc rojowi ciał orbitujących wokół obiektu. W przeważającej większości sfera występuje w ujęciu klasycznym – z pustym wnętrzem, wewnątrz którego znajduje się gwiazda. Jako taka wzmiankowana jest w trylogii Ancillary Ann Leckie, gdzie w jej wnętrzu ukryta i bezpieczna znajduje się stolica Imperium Raadch (nadal polecam lekturę w oryginale, bo sądząc po recenzjach tłumacz zabił powieść wraz z zabójczym tytułem). To ciekawa odmiana sfery, która pojawiła się z czasem – z gwiazdą podtrzymującą ekosferę na jej wewnętrznej powierzchni. Jak taka rzecz mogłaby wyglądać, można zobaczyć w odcinku „Relics” Star Trek: Next Generation. Enterprise nieopatrznie wlatuje do wnętrza sfery Dysona i zostaje w niej uwięziona, krążąc nad wymarłym światem, we wnętrzu którego świeci gwiazda. Nota bene nie jest to pomysł oryginalny, bo w takim ujęciu pojawia się również w komiksie Valerian „Kraina bez gwiazd”, czy też w tetralogii o Długim Słońcu Gene Wolfe'a, gdzie świat stanowi wnętrze walca zwanego Whorlem, mknącego przez galaktykę. Są to jednak sfery o stosunkowo małej skali (choć i tak większe od Ziemi). Konstrukcja taka obejmująca cały system planetarny pojawia się u Grega Egana, gdzie ludzkość wraz z Układem Słonecznym zostaje uwięziona wewnątrz, tracąc widok na gwiazdy, co powoduje powszechną depresję. „Kwarantanna” to powieść detektywistyczna o fizyce kwantowej, w konwencji space opery sfery dwukrotnie użył Peter F. Hamilton, raz w analogiczny sposób do Egana (na marginesie dygresja – autor w Polsce mało popularny bo pisze o kosmosie, do tego rozwlekle, naprawdę jednak warto). W niewydanej u nas (nadal) trzeciej części trylogii o Pustce podczas wojny domowej we Wspólnocie wewnątrz sfery zostaje zamknięty Układ Słoneczny. Postludzkość w walce z sobą samą używa broni, którą poznała tysiąc lat wcześniej, gdy zorganizowała ekspedycję do pary Dysona, tajemniczej gwiazdy, której światło zniknęło. Tam odkryła i oczywiście wypuściła na wolność coś, co zostało uwięzione wewnątrz sfery wraz z całym systemem i tym samym stanęła na krawędzi zagłady, o czym opowiada „Gwiazda Pandory”. Wreszcie jest Charles Stross i jego „Accelerando”, opowieść o tym jak ludzkość staje się postludzkością, a przemieniona w informację wraz z SI transformuje Układ Słoneczny, wykorzystując do konstrukcji sfery planety otaczające słońce, w tym oczywiście Ziemię. Postbyty jako informacja opuszczają sferę, nim ta stanie się opakowaniem mózgu-matrioszki, gigantycznej struktury obliczeniowej, superkomputera zasilanego przez gwiazdę. Dalsze konsekwencje są ciekawe, gdy wirus infekuje bramki transportowe, pamięć ludzkości zostaje wyczyszczona i w ten sposób traci całą swoją historię. Podobny manewr zastosował Marcin Podlewski w „Głębi”, gdzie także nikt nie pamięta co właściwie się stało podczas wojny, ale w przeciwieństwie do Strossa postanawił tę kwestię wyjaśnić, niszcząc tajemnicę.
Do Strossa za chwilę wrócimy, na razie pokrótce o pierścieniu Nivena, stanowiącego wycinek sfery Dysona. Pierścień obraca się wokół gwiazdy, jego wewnętrzna strona nadaje się do zamieszkania. Cykl dnia-nocy regulują lustra unoszące się między pierścieniem a gwiazdą. Wikipedia podpowiada, że do zbudowania takiej konstrukcji należałoby użyć wszystkich planet w układzie, zaś jego konstrukcja (podobnie jak i sfery) zgodna jest z prawami fizyki. A nazywamy go nazwiskiem pisarza SF Larry'ego Nivena, bo opisał on ją po raz pierwszy w „Pierścieniu”. Podobny konstrukt w cyklu o Kulturze pojawił się u Iaina M. Banksa.
Wróćmy na koniec do Strossa. W noweli „Missile Gap” (po polsku jako „Nierównowaga Sił” w Wydaniu Specjalnym Fantastyki w 2009 roku) akcję umieścił na dysku Aldersona. To spłaszczony pierścień, z dziurą w środku gdzie znajduje się gwiazda, mający masę większą niż ona sama. Konsekwencje tego są dla żyjących na powierzchni dotkliwe. W roku 1962 cała ludzkość ocknęła się właśnie w takim miejscu, wiek gwiazd wskazywał, że minęło 800 000 lat, zaś część z nich została transformowana przez zaawansowaną cywilizację. Jej jednak nie spotykamy, zagadka nie zostaje rozwiązana. Miast tego obserwujemy ludzkość toczącą swą wojnę. Fakt, iż kontynenty zostały przeniesione na płaską powierzchnię sprawia, że rakiety nuklearne wynoszone po elipsie na orbitę przestają mieć zastosowanie, skoro latają po paraboli. Przyciąganie zresztą nie pozwala teraz umieścić satelity na orbicie, bo jako taka z nie istnieje, a żaden obiekt nie jest w stanie wyrwać się z pola grawitacyjnego. Skoro Ziemia nie jest kulą, do Azji i Europy jest naprawdę daleko, więc ZSRR zajmuje kraje Zachodu, skacząc sobie z USA do gardeł przy pomocy bombowców atomowych. Zresztą efekty strzelania rakietami wewnatrz sfery Dysona mogłyby się okazać równie ciekawe, im bliżej słońca tym grawitacja stawałaby się mniejsza, po czym wpadałaby w pole przyciągania gwiazdy. Czyli wojna konwencjonalna znowu okazałaby się niemożliwa, dopóki ktoś nie wpadł by na pomysł by zniszczyć gwiazdę.
Zeszłotygodniowa sfera Dysona okazała się być gromadą komet, tego jednak polski internet nie podchwycił. Kończąc ten przegląd przypomnę, że mówimy o konstrukcjach, rzędu wielkości przewyższających wielokrotnie Ziemię i odległość dzielącą ją od pobliskich planet.

czwartek, 15 października 2015

Odkupienia Krzysztofa Kolumba

Ta książka wzięła się z poczucia winy wywołanego zapewne świętowaniem 500 lecia odkrycia kontynentu amerykańskiego. Orson Scott Card jest praktykującym mormonem, potomkiem samego charyzmatycznego Brighama Younga, założyciela kościoła i twórcy Salt Lake City. Jego wyraziste poglądy w kwestii homoseksualizmu, którego źródłem ma być molestowanie seksualnego w dzieciństwie sprawiły, że ostatnimi czasy zaczął być poddawany w USA ostracyzmowi. Odstrzelono go jako potencjalnego scenarzystę serii komiksowej o Supermanie. Niesłusznie, bo jest jednym z ciekawszy pisarzy SF, twórcą między innymi świetniej „Gry Endera” czy niesamowitej sagi o alternatywnym USA. Mieszanie twórczości pisarskiej z poglądami jak zawsze jest mocno niesprawiedliwe. Dziś jednak nie będziemy zajmować się Alvinem Stwórcą, a książką, która po polsku ukazała się pod tytułem: „Badacze czasu. Odkupienie Krzysztofa Kolumba”.
W przyszłości udaje się skonstruować urządzenie, umożliwiające zajrzenie w przeszłość. Przydaje się ono wyłącznie historykom, bowiem nie sposób w żaden sposób wpłynąć na bieg wydarzeń. Naukowcy obserwują dawne dzieje, przyglądając się ich rzeczywistemu przebiegowi. Jeden z nich postanawia dociec co właściwie pchnęło Krzysztofa Kolumba na tory, które zaprowadziły go do odkrycia nowego kontynentu w roku 1492. W młodości był on bowiem żarliwym chrześcijaninem, nie pragnącym żeglować po nieznanych wodach. Niespodziewanie jeden z nich odnajduje ten jeden moment w czasie, gdy Kolumbowi ukazuje się Chrystus. Gdy młodzieniec po katastrofie morskiej deklaruje, że zaniesie chwałę Pana i poprowadzi krucjatę przeciw Turkom, Bóg poleca zarzucić mu ten zamiar i szukać drogi do Indii. Lecz to co Kolumb bierze za Boga, okazuje się, perfekcyjnie skonstruowanym hologramem.
Tak oto badacze czasu odkrywają, że ktoś zmienił w przemyślny sposób przyszłość, a my żyjemy w rzeczywistości alternatywnej, gdzie tory historii potoczyły się w sposób zgoła odmienny. Komuś udało się posłać hologram w przeszłość i pchnąć Kolumba na poszukiwanie Ameryki. Z czasem naukowcy zdzierają kolejne warstwy tajemnicy. We właściwej rzeczywistości badacze czasu zmienili rzeczywistość jednym punktem rozbieżności, posyłając w przeszłość wiadomość, aby uniemożliwić powstanie ich świata. Właściwa historia ludzkości była krwawa i pchnęła ją na powrót w mroki średniowiecza. Gdy Krzysztof Kolumb niesiony żarliwą wiarą poprowadził Europę na świętą wojnę, kwiat rycerstwa został wyniszczony przez trwającą dziesięciolecia wojnę z muzułmanami. Europa ostatecznie wygrała, lecz okupiła to potwornymi stratami i upadkiem gospodarki, cofając się ze swym rozwojem naukowym. Brak odkryć naukowych i impulsu związanego z chęcią zysku i przygody oraz bogactw Nowego Świata, doprowadziły do stagnacji. Wówczas wylądowali Tlaxcalanie, którzy w Meksyku zdołali zbudować swoje państwo, złożyli miliony krwawych ofiar, a z czasem przepłynęli Ocean i spadli ze swą wojenną kulturą na zniszczoną Europę. Dalszy scenariusz i kolejne stulecia historii ludzkości pisane były krwią i globalną destrukcją, zatem anonimowi badacze zmienili przeszłość, aby ocalić świat.
Lecz żyjąc w nim możemy ocenić jakie były skutki posłania Kolumba na poszukiwania Nowego Świata zamiast na krucjatę. Odkrycie przyniosło także negatywne aspekty w postaci kolonizacji i niewolnictwa, więc  badacze widząc, iż ich świat przyszłości, targany i niszczony wojnami, w którym zasoby ulegają wyczerpaniu, decydują się go zmienić. Jedynym wyjściem wydaje się postawienie na wprost Kolumba oświeconego Imperium, które wpłynie swą kulturą na Europę i vice versa.
Oczywiście naiwnością takiej koncepcji książka się nie obroni, lecz sam pomysł dwukrotnej próby uniknięcia okrucieństw historii uważam za ciekawy, podobnie jak fakt, iż nasza linia czasu jest alternatywna. A jak się kończą próby stworzenia utopii wszyscy doskonale wiemy, trenowano to w Kambodży, Albanii czy Korei Północnej. Podobnie skończyć się powinno grzebanie przy historii. Nasza alternatywna rzeczywistość nie jest najlepsza, podobnie winny skończyć się kolejne próby.

poniedziałek, 12 października 2015

Wyższa władza

Był taki czas, że komiks „Authority” uwielbiałem pasjami. Było to nim DC Comics postanowiło zarżnąć całą linię i inkorporować ją do New DC, stworzonego w 2011 roku. Obecnie to co pozostało z całego imprintu Wildstorm, nawet nie przypomina tego co było wcześniej i nie jest godne wzmianki. „Authority” stworzyli Warren Ellis i rysownik Bryan Hitch, ten ostatni nim jeszcze zdobył sławę rysując komiks „Ultimates”. Warren gości na tym blogu często, tym razem wzmiankuję go jednak jako twórcę koncepcji, bowiem o światach alternatywnych pisał kto inny.
Czym było Authority? To drużyna superbohaterów, która swe zadanie wykona za wszelką cenę, bez żadnych rozterek moralnych. W roku 1999 takie podejście było niezmiernie nowatorskie i sprawiło, że komiks był bardzo często cenzurowany.  Nie bał się poruszać odważnych tematów, a jednocześnie to, co początkowo miało być pastiszem, stało się poważną tematyką samo w sobie. Midnighter, odpowiednik Batmana, nawiązał homoseksualną relację z Apollo, czyli Supermanem tego świata, po czym obaj adoptowali dziecko. Gdy komiks przejęli Mark Millar i Frank Quitely natychmiast odjechali w politykę, nawiązując do trwającej wówczas akcji w Iraku, zachłanności korporacji i grupy G7. Czytało się to świetnie, bowiem w przeciwieństwie do innych komiksów amerykańskich, ukazywano wprost oczywisty fakt. Skoro masz supermoce stajesz się półbogiem, ze wszystkim tego konsekwencjami, włącznie z koniecznością redefinicji moralności, co w konsekwencji wkurza innych. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie Authority zmęczone ciągłymi spiskami ludzi bezceremonialnie przejęło władzę w USA i obaliło prezydenta, zaprowadzając nowy porządek świata. Ale nie o tym chcę wam opowiedzieć, lecz o serii trzeciej tego komiksu, bo po drodze DC robiło porządki kilka razy usiłując ugrzecznić twórców, lecz nie zawsze się to udawało. Było vol.2, świetna miniseria Eda Brubakera „Revolution”, a potem nadeszli Grant Morrison i Gene Ha.
Morrison to szaleniec, który wielokrotnie zmieniał świat „Batmana”, nie zawsze w sposób udany, lecz jednocześnie run jaki napisał w „New X-Men” jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie czytałem. Kilkadziesiąt numerów, podczas których dopiero pod koniec czytelnik orientuje się, że czyta jedną wielką całość, a wszystko od początku ukryte było przed jego oczami w postaci wskazówek, pozornie nie mających sensu. W przypadku „Authority” coś poszło nie tak, w ciągu 5 miesięcy wydano dwa numery, a potem Grant oświadczył udzielając wywiadu: „I fuck it!” i zajął się czym innym. Tak minęły 3 lata i tuż przed zaoraniem Wildstorm vol.3 kończył Keith Giffen na podstawie notatek Morrison. A cała seria trzecia to wędrówka po światach równoległych i dlatego trafia na bloga. Grupa rozbija się w alternatywnej rzeczywistości i usiłuje wrócić do domu, wciąż trafiając w inne miejsca. Daje to możliwości wyszydzenia przy okazji całej konwencji multiwersum i stanowi wytrych do rozbijania komiksowej czwartej ściany. Spośród światów, do których trafia Authority najbardziej urzekły mnie dwie historie.
W otwierającej komiks czteroczęściowej opowieści obserwujemy co stanie się, gdy obdarzeni mocami ludzie trafią do świata, w którym ich nie ma. Tak się składa, że jest to nasza Ziemia, gdzie postacie w trykotach pojawiają się wyłącznie w komiksach. Obserwujemy nawet jednego z bohaterów odwiedzających istniejący w rzeczywistości sklep komiksowy, gdzie przegląda zeszyty DC i Marvela. Wkrótce Authority zatapia łódź podwodną z ładunkami balistycznymi, a w Afganistanie gdzie US Army walczy z talibami omal nie rozpętuje III Wojny Światowej. Nasza Ziemia, mocno chaotyczna i uwikłania w ciągłe wojenki wydaje im się odpychająca, wahają się czy nie zaprowadzić tu porządku pacyfikując przykładowo kilka milionów ludzi i sprowadzić pokój. Ich działania obserwujemy oczami mieszkańca naszego świata, który kwestionuje ich metody. Grupa rozwiązuje sprawę jak zwykle po swojemu, wprowadzając go w błąd, obiecuje mu, że przez swe działania ocali świat, w rzeczywistości wykorzystują go, by zabić wszystkich na Ziemi, a wyzwolona energia psychiczna sprawia, że wyrywają się z tej rzeczywistości by wrócić do domu.
Jedna z kolejnych historii prowadzi ich do świata pełnego superbohaterów w trykotach, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Kiedy komiks superbohaterski zderza się z komiksem o półbogach bez zasad, z całą jaskrawością zostaje ukazany absurd tego pierwszego. Czyli konwencja, w której gadający w kółko Spiderman podczas walki z wrogiem ma czas by opowiadać dowcipy spotyka istotę zabijającą wzrokiem. O dziwo absurdalność tej pierwszej zaczyna wygrywać, a Authority mają szybko dość świata, w którym pokonani wrogowie wracają, podczas walki liczy się widowiskowość i bezsens. W jednej z moich ulubionych scen na sedes pędzi postać o pseudonimie Pierdzący Żuk, a wszyscy na polu walki przerywają wzajemną wymianę ciosów, by powstrzymać go przed aktywacją swej mocy, bowiem wówczas wszyscy zginą.

Bardzo mi się podobają te nieoczekiwanie konkluzje, świat superbohaterów bez ograniczeń mierząc się ze światem realnym wygrywa, niszcząc go boską mocą, jednocześnie trafiając w popkulturowe schematy sam się im poddaje i nie może z tym poradzić. A wszystko utrzymane w poważnym tonie kpi jednocześnie z obecnej popkultury oraz światów alternatywnych. 

sobota, 10 października 2015

Polska jądrowa zwycięska

Skoro ostatnio było o Królestwie Polskim będącym częścią wielkiego Imperium, pozostającego w nierozerwalnym sojuszu z carem, dziś sojusze te odwrócimy. Istnieje rzeczywistość, w której  w połowie XX wieku Królestwo Polskie związane jest nierozerwalnie z Niemcami. Ideologia nazistowska nie zaistniała, bowiem Prusy wygrały Wielką Wojnę. Krajem wciąż włada kaiser, a między AustroWęgrami a Cesarstwem leży odrodzona Polska. Zapewne wygląda tak jak poniżej, bowiem mapę wygrzebałem niegdyś w jednej z niemieckich gazet z czasów I Wojny Światowej, gdzie przedstawiano śmiałe plany ukształtowania świata, po pokonaniu Rosji i Francji. Jak w ogóle do tego doszło? Cóż, w latach sześćdziesiątych XIX wieku Wojnę Secesyjną wygrało Południe.
Mistrzem historii alternatywnych jest Harry Turtledove, spod jego pióra wyszło ich multum i chyba kiedyś pokuszę się o spisanie losów jakie spotkały Polskę w światach podbitych przez obcych, bądź tam gdzie wojna wybuchła wcześniej niż w rzeczywistości. Na razie jednak przypomnę, że podobnie jak my rozważamy obsesyjnie alternatywne koleje losu II Wojny Światowej, Amerykanie skupiają się na Wojnie Secesyjnej. Turtledove popełnił wielki cykl, liczący łącznie 10 książek w 3 podseriach, opowiadający o losach CSA – Stanów Skonfederowanych Ameryki, które utworzyły w roku 1862 własne państwo. Opowieść ta kończy się w latach czterdziestych XX wieku, czwartą wojną na kontynencie amerykańskim pomiędzy CSA i USA, gdzie docieramy do punktu, w którym w obozach koncentracyjnych Południa giną czarnoskórzy obywatele tego kraju i trwa wyścig o opanowanie energii atomowej. Rozmach tych powieści jest niesamowity, kto chce niech poczyta, o faszystowskiej dyktaturze w Ameryca i demokratycznych USA okupujących Kanadę, które nie zakupiły Alaski.
Jednak przy okazji poznajemy sytuację międzynarodową. Ponieważ USA w trakcie Wielkiej Wojny pozostają w Sojuszu z Prusami i AustroWęgrami, a Francja, Rosja i Wielka Brytania z CSA, do Europy nie przybywają amerykańskie posiłki. Alianci przegrywają, w Ameryce zwycięża USA. Nowy porządek świata dyktują wraz z Niemcami, którzy podobnie jak planowali od 1916 roku w rzeczywistości, tworzą Królestwo Polskie, które staje się ich sojusznikiem. W Rosji wojna domowa kończy się w latach dwudziestych pokonaniem komunizmu i powrotem cara, kładąc podwaliny pod kolejną wojnę. Gdy w roku 1941 CSA atakują USA wojna obejmuje cały świat. W Europie Niemcy walczą na froncie zachodnim, podczas gdy carska armia atakuje Polskę. Wojna toczona jest ze zmiennym szczęściem, gdy Rosjanie wkraczają na ziemie królestwa.
Koniec końców Królestwo wygrywa, dzięki narodowcom i Żydom, którzy biją się zażarcie obawiając pogromów, jakie stałyby się ich udziałem ze strony Rosjan. Niemcy i USA łamią sekret atomu, na kontynencie amerykańskim zostają użyte dwie bomby atomowe, w Europie pierwsza spada na Piotrograd, kolejną Niemcy zrzucają na Paryż. Gdy Wielka Brytania używa własnej w Hamburgu, w odpowiedzi wybuch jądrowy niszczy Londyn i kilka innych miast. Z wojny wyłania się świat podzielony między dwa zwycięskie mocarstwa, które w sojuszu tworzą nowy porządek polityczny. Niemcy rządzą w Europie, a USA w Ameryce, wspólnie w Azji pilnują aby nikt nie przejął sekretu superbomb.
A tym samym Królestwo Polskie jest po stronie atomowych zwycięzców.

poniedziałek, 5 października 2015

Gambit kwantowy

Jest początek XXII wieku. Komunistyczne Chiny nie ustają w swych atakach na przygraniczne placówki, niedawno zakończyła się wojna z Eurolandem, federacją narodów, gdzie wszyscy są równi, lecz w praktyce palmę pierwszeństwa dzierżą Niemcy, Anglicy i Francuzi pozostający w sojuszu z USA, mówiący swym obrzydliwym angielskim. Niedawno zakończyła się wojna i bitwa o Sewastopol, gdzie francuscy komandosi i Chińczycy pospołu dopuścili się okrucieństw na ludności cywilnej. Lecz Car, władca Cesarstwa WszechRosji i Królestwa Polskiego, stoi na straży porządku Imperium.
Witajcie w rzeczywistości powieści „Gambit Wielopolskiego” Adama Przechrzty. Uprzedzę, iż jestem wielkim fanem tej książki, mogę więc nie być obiektywny, wizję przedstawioną tam kupuję w całości, bo jest to jedyna znana mi książka, która z odwiecznego klinczu historii Polski z Niemcami i Rosją u bram wychodzi w inny sposób niż wojna. Polska i Rosja są częścią jednego państwa, a dla wszystkich jest to najkorzystniejsze rozwiązanie. Coż się wydarzyło? W roku 1863 nie wybuchło Powstanie Styczniowe, margrabia Wielopolski polecił wymordować w tajemnicy wszystkich domniemanych i potencjalnych przywódców, dzięki czemu ocalił Królestwo Polskie. Skoro nie było Powstania, nie było i represji, zatem Królestwo zachowało administrację, polski język urzędowy i częściową niezawisłość. Jednocześnie Polacy nie podcięli nóg liberalnym reformom cara Aleksandra II, z których w większości musiał się wycofać, po buncie Polaków. Wskutek czego do końca XIX wieku Cesarstwo stało się nowoczesnym Państwem, z uwłaszczonymi chłopami, przemysłem i armią. Bogata ludność nie wywołała komunistycznej rewolucji, Cesarstwo przetrwało I Wojnę, następnie Wojnę Ojczyźnianą. Polacy i Rosjanie wygrali swą historię idąc przez dzieje ramię w ramię. Obecnie ci pierwsi są elitą Imperium, zajmują większość stanowisk w administracji, z nich rekrutuje się korpus oficerski, najbardziej rozwiniętymi gospodarczo ziemiami są tereny Królestwa Polskiego. Dziwne to imperium i mocno archaiczne, jak gdyby, żywcem wyjęte z XIX powieści o carskiej Rosji. Wciąż obowiązuje tu kodeks honorowy, tytuły szlacheckie, dwór, działają wszelakie koterie. A jednocześnie kraj to na wskroś nowoczesny, z jedną z najlepszych armii świata, odważnie wykorzystującą pola siłowe, broń transformową,  stawiającą czoła terratankom chińskiego wojska, które atakują spod ziemi. Lecz w sercu Imperium dojrzewa spisek, mający nastawić przeciw sobie Rosjan i Polaków, jak się wkrótce okazuje istnieje spisek w spisku, a wszystko jest częścią szerszego planu.

Komputery cesarstwa zaczepiono są głęboko w multiwersum, analizują każdą z możliwych ścieżek postępowania i możliwości. Każda decyzja i jej konsekwencja jest badana, co pozwala wybrać dla Imperium najlepszą ze ścieżek rozwoju. Gdzieś w innej możliwości istnieje świat, w którym wybuchło Powstanie, a w pół wieku po osłabieniu Rosji, pchnęło ją to na drogę komunizmu. Rzeczywistość styczniowa zniszczyła szanse rozwoju Polaków i Rosjan wpychając ją na polityczne tory nienawiści. Nikt nie chce pozwolić aby sytuacja taka zaistniała w rzeczywistości, komputery wyszukują potencjalnych jokerów, którzy zmienić mogą przebieg historii. Opowieść rozpoczyna się gdy do garnizonu na granicy chińskiej przybywa sztabskapitan Czachowski, były rewolucjonista, który pragnął niepodległości Polski, jednak pojął, że walka o nią jest bez sensu, bowiem zniszczy jego kraj. Jego zadaniem jest przekonać lub zabić porucznika Rózyckiego, który założył organizację „Niepodległa”, by dla dobra Polaków zaniechał działań. Wkrótce garnizon zostaje odcięty gdy atakują Chińczycy.
To bardzo przewrotna opowieść, w której Polacy zwyciężają, nie istnieniem Polski, bowiem wraz z Rosjanami współtworzą większe państwo, jako jeden z dwóch głównych narodów Imperium. Zaznaczę, iż w swych zachwytach jestem odosobniony, większość recenzentów uznała książkę za nieprawdopodobną, a mariaż cyberpunku z XIX wiekiem za nieprawdopodobny. Stylistyka to nieco rodem z japońskiej mangi, z jednej strony roboty bojowe i zaawansowane superkomputery, z drugiej paradne szable i broń skałkowa, obok karabinów morfujących się do faz bojowych. Jednak wszystko trafia na miejsce, wraz z przesłaniem, iż w zasadzie szansę swoją Polska i Rosja zmarnowała. Nie jest tajemnicą, że niepodległości mało kto chciał, prócz kilku wariatów napadających na pociągi jak Józef Piłsudski, gdy pod koniec XIX wieku przez trzydzieści lat w konspiracji zbierano pieniądze na skarb narodowy, zebrano jedynie 200 000 rubli, jednego dnia gdy do Warszawy przyjechał car, w darze złożono mu ich 1 000 000, od wiernego społeczeństwa. A w roku 1914 szczerze dziękowano za ocalenie od Niemców, a rosyjscy generałowie zdumieni byli patriotyczną postawą Polaków. Warszawa była trzecim co do wielkości miastem Imperium, a serce gospodarcze biło w Królestwie. Te realia Przechrzta przeniósł w XXII wiek, przewrotnie pokazując jak obie nacje mogły wygrać.
Książka to przegadana, widać że pisał ją historyk, lecz nawet odarta z licznych odwołań do Powstania, dalej pozostaje doskonałą opowieścią fabularną, która przenosi nas znad chińskiej granicy, poprzez więzienie do walk w Moskwie, a wraz z głównym bohaterem nie wypuszczamy broni z rąk, przytakujemy jego zasadom traktowania kobiet, wierności i uczciwości, w przeciwieństwie do zgniłego Eurolandu i wrogich ideowo Chin. Polska wygrała, razem z Rosją.

czwartek, 1 października 2015

Wojna i pokój

W poniedziałek byłem w Krakowie. Szkło i stal futurystycznego budynku oraz problematyka spintronicznego przesyłu danych, zderzyły się ze smokiem stojącym nieruchomo pod wawelskim wzgórzem. Od razu przypomniał mi się skok na smoczą jamę opisany przez Pawła Majkę w „Pokoju Światów”. Wydana w zeszłym roku książka nie zdobyła Zajdla, ustępując miejsca „Forcie” Michała Cholewy, co dobrze pokazuje rozrywkowe gusta czytelników, odchodzących od nieco trudniejszej literatury. Nie abym miał coś do zarzucenia książce Cholewy, to militarna space opera na wysokim poziomie, acz moim osobistym zdaniem dużo lepsza było jego poprzednia książka, „Punkt Cięcia”. Jako zagorzały miłośnik SF dziejącej się w kosmosie, cieszę się, że Cholewa jest sprawcą renesansu tego mało popularnego w Polsce gatunku. Jednak uważam, że „Pokój Światów” jest książką nie tyle innego rodzaju, co po prostu wyższego sortu. Dobrze się stało, że uhonorowano ją nagrodą Żuławskiego.

Teoretycznie to historia alternatywna, choć rzecz jest dużo bliższa fantastyce, bowiem narzuca pewną konwencję, z której wynika budowa świata. Otóż tytułowy „Pokój Światów” to jakby duchowy następca „Wojny Światów” H. G. Wellsa. Obcy zwani są tu Marsjanami, choć przybyli z odległej przestrzeni, jednak ludzie trzymają się nazewnictwa rodem z tej klasycznej powieści. Od początku wojny minęło pół wieku, są lata siedemdziesiąte XX stulecia, lecz historia uwięzła w swych torach. Drugiej Wojny Światowej nie było, bowiem znane nam państwa dawno się rozpadły, stąd społecznie ludzie utknęli w konwenansach dwudziestolecia międzywojennego, co sprawia, że książkę po części czyta się jak jedną z dawnych książek przygodowych. Marsjanie przybyli podczas I Wojny, szybko mocarstwa stanęły naprzeciw nim, gdy pojawił się znany skąd inąd problem ziemskich bakterii, obcy użyli swej najpotężniejszej broni – mit-bomb, które ożywiły dawne wierzenia i legendy. Na każdej z planet to wystarczało, by stwory z zapomnianych opowieści pokonywały armie wieku rozumu i nauki. Na Ziemi wyszło aż za dobrze, wiedźmy, upiory, ale także Twardowski czy Kościej ożyli i uderzyli na Marsjan. Teraz obcy i ludzie utknęli razem, żyjąc w świecie bogów, gdzie istnieje jedna Republika Narodów, spółki handlowe jak Koleje czy Hanza i na wpół świadome organizmy jak Matka-Tajga, Wiekuista Puszcza czy Wieczna Rewolucja, zajmująca teren Rosji, gdzie mity opanowały ludzi.
W tej warstwie książka wydała mi się niezmiernie podobna do „Innych Pieśni” Jacka Dukaja. Może to i skojarzenie nieco na wyrost, lecz ponoć obaj autorzy piszą razem powieść, zatem w pełni uzasadnione. Świat Dukaja jest alternatywny nie tylko pod względem wydarzeń, lecz również fizyki, stąd też nie może być mowy o innym przebiegu historii, lecz innej konstrukcji rzeczywistości. Wynika ona z budowy wszechświata w myśl praw bliskich Arystotelesowi, gdzie byt składa się materii, tworzonej z żywiołów, oraz formy definiującej byt. Ludzie zmieniają swój wygląd wpływając na formę, a najsilniejsi jako kratistosi zyskują boskie moce, sprawiając, że w ich aurze pozostali przejmują ich sposób myślenia i upodabniają się do nich fizycznie. Sprawia to, że świat definiuje osoba o odpowiednio silnej woli, gdy kratista Illea zostaje wygnana na księżyc, morfuje go zaludniając swymi dziećmi o gorącej skórze, oddychającej płomieniami, mieszkańcy sfery Króla Burz unoszą się w powietrzu i mają niezwykle lekką skórę. Kontynenty pozostały bez zmian, jest Thor w Skandynawii, Dziadek Mróz na Syberii, broni się Księstwo Wistuli Światowida, na które napiera Czarownik. W ten pozornie chaotyczny świat przybywają obcy, przynosząc włąsną formę i całkowicie nieznaną wolę, morfując Ziemię i przekształcając ją w coś niespotykanego. Wojna form ziemskich kratistosów z obcą jaźnią, deformującą rzeczywistość, jest treścią książki.
Oczywiście obie powieści dzieli przepaść sposobu napisania, Majka napisał świetne czytadło przygodowe, będące kroniką zemsty, u Dukaja, nawet gdy pisze o wojnie strategosa Hieronima, wszystko pozostaje na dalszym planie głębi konstrukcji świata i rozważań filozoficznych. Obie przedstawiają na tyle zmienione reguły i zasady świata, że nie może być już mowy o jego podobieństwie w przebiegu historii. Opowieści to niezwykłe, z jednej strony o rzeczywistości alternatywnej, a z drugiej fantastyczne, wykraczająca poza to, co znamy.