Miałem nadzieję, że pobloguję
sobie za jakiś czas spokojnie o światach alternatywnych, ale w oczy rzuciła mi
się informacja, iż Muza wydaje książkę Ann Leckie "Zabójcza
sprawiedliwość", reklamując ją jako najlepszą space operę ostatnich lat.
Ręce opadają na klawiaturę, bo skoro powieść nazwano space operą, to na
podobnej zasadzie "Kompleks 7215" winno się zakwalifikować jako
powieść klaustrofobiczną. Przede wszystkim jednak geniusz marketingu, który
postanowił wydać w Polsce książkę pod tytułem nie mającym wiele wspólnego z
oryginałem, zaś kopiującym tytuł pewnego thrilera prawniczego i filmu sensacyjnego, powinien sobie
pogratulować.
"Ancillary Justice"
zasłużenie w roku 2014 otrzymała nagrody Hugo i Nebula. Ann Leckie debiutowała
opowieścią wykraczającą daleko poza SF. W przyszłości tak odległej, że daty nie mają
znaczenia, Imperium Raadch podbiło większość swych ludzkich pobratymców.
Raadchai przypominają nieco Rzymian, stosując podobnie do nich system adopcji
rodowej, dającej awans społeczny, co w szybkim tempie prowadzi do akulturacji
podbitej ludzkości. Na czele Radch stoi funkcjonujący w wielu ciałach Anander
Miaanai, posługujący się sztucznymi inteligencjami, sterującymi statkami
bojowymi trzech klas - Justice, Mercy i Sword. Największe z nich prócz statku
kierują także symultanicznie jednostkami ludzkimi pozbawionymi osobowości, rekrutującymi się
spośród klonów i jeńców. To właśnie tytułowe "ancillary", czyli
jednostki wsparcia. Z zapowiedzi książki wynika, że tłumacz przełożył to słowo
tłumacząc je jako serwitor, choć nie wiem czy to najlepsze słowo. Właśnie taka jednostka jest bohaterką książki,
przyjąwszy imię Breq jako ostatnia ocalała ze statku "Sprawiedliwość
Toren", rozpoczyna realizację swej zemsty na władcy Imperium. Jej los
poznajemy na dwóch planach. W przeszłości, przedstawiającej los statku i
wydarzenia jakie pchnęło Breq na tę drogę i w teraźniejszości, gdzie plany
wchodzą w fazę realizacji. I bynajmniej jej celem nie jest zabójstwo, bo Breq
doskonale wie, że nie rozwiąże to kwestii tego, co zamierza uczynić. Stąd nie
jest to zabójcza sprawiedliwość, lecz "Sprawiedliwość Serwitorki"
jeśli będziemy trzymać się tego słowa, zwłaszcza że kolejne części tworzą
trylogię tytułowej Ancillary z podtytułami "Mercy" i "Sword", nawiązującymi w warstwie znaczeniowej do statków Raadchai.
Nie jest to na pewno książka dla
szukających akcji, mimo szufladkowania jako space opery, niewiele tu walk czy
bitew. Poznajemy za to doskonale motywację bohaterów, ich uczucia, wreszcie
patrzymy na świat oczami ocalałej w ciele serwitora sztucznej inteligencji,
prowadzącej narrację w pierwszej osobie. Co nie oznacza, iż Breq jest kobietą,
Raadchai nie używają w mowie rozróżnienia między płciami, co wyróżnia ich
Imperium. W języku angielskim zabieg ten sprawdził się doskonale, choć dopiero
po jakimś czasie czytelnik zaczyna się orientować, że nie wszystkie postacie są
kobietami, co wyjaśnione zostaje dzięki podkreśleniu różnicy między Raadch a
resztą ludzkości.
Jeśli ktoś szuka nietuzinkowej
SF, od której trudno się oderwać, będącej jednocześnie bardzo dobrą książką,
polecam lekturę Ann Leckie. Ta powieść to jedna z perełek, która mimo swej okładki i tytułu po wpisaniu w googla dającemu wynik w postaci filmu sensacyjnego, wejdzie do kanonu SF. Doskonałe ukazanie odrębności kulturowej Raadchai i
spojrzenie na świat oczami sztucznej inteligencji opisywanej w pierwszej
osobie, odkrywającej powoli manipulację na wielu poziomach jakiej dopuszczono
się stulecia wcześniej, z tajemniczymi obcymi zwącymi się Presgerami w tle,
jest czymś co warto poznać. O ile oczywiście marketingowcy wraz z tłumaczem
(nie doszukałem się informacji kto zacz) nie zarżnęli całości tekstu. Sposób
ten wpisuje się doskonale w tradycję, w której "Terminator" stał się Elektronicznym
Mordercą, a "Dirty Dancing" przetłumaczono jako Wirujący Seks. Swego czasu
mistrzem takich działań było nieistniejące już gdańskie wydawnictwo Phantom
Press, któremu zdarzało się mylić okładki i tytuły, a Clive Barkera ze
Stephenem Kingiem, zaś ich tłumacze nie byli w stanie zachować spójności
redakcyjnej. Po dziś dzień pamiętne jest pierwsze tłumaczenie "Najdalszego
Brzegu" Ursuli Le Guin, w którym
zmieniły się w stosunku do poprzednich części nazwy własne, imiona Mistrzów, a
na pierwszej stronie złamano podstawową regułę Ziemiomorza pytając Arena : Jak
ci na imię? (w oryginale "How are you called?"). Komiksy TM
Semic miały swego pana Matusika, który z tytułu będącego parodią Indiany Jonesa
"Raider of the Lost Temple" potrafił zrobić "Jeźdźców ostatniej
świątymi" przeczytawszy "Riders of the Last Temple". Nic to,
dosięgnie ich może wszystkich kiedyś zabójcza sprawiedliwość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz