piątek, 21 sierpnia 2015

Muza na manowcach

Miałem nadzieję, że pobloguję sobie za jakiś czas spokojnie o światach alternatywnych, ale w oczy rzuciła mi się informacja, iż Muza wydaje książkę Ann Leckie "Zabójcza sprawiedliwość", reklamując ją jako najlepszą space operę ostatnich lat. Ręce opadają na klawiaturę, bo skoro powieść nazwano space operą, to na podobnej zasadzie "Kompleks 7215" winno się zakwalifikować jako powieść klaustrofobiczną. Przede wszystkim jednak geniusz marketingu, który postanowił wydać w Polsce książkę pod tytułem nie mającym wiele wspólnego z oryginałem, zaś kopiującym tytuł pewnego thrilera prawniczego i filmu sensacyjnego, powinien sobie pogratulować.

"Ancillary Justice" zasłużenie w roku 2014 otrzymała nagrody Hugo i Nebula. Ann Leckie debiutowała opowieścią wykraczającą daleko poza SF. W przyszłości tak odległej, że daty nie mają znaczenia, Imperium Raadch podbiło większość swych ludzkich pobratymców. Raadchai przypominają nieco Rzymian, stosując podobnie do nich system adopcji rodowej, dającej awans społeczny, co w szybkim tempie prowadzi do akulturacji podbitej ludzkości. Na czele Radch stoi funkcjonujący w wielu ciałach Anander Miaanai, posługujący się sztucznymi inteligencjami, sterującymi statkami bojowymi trzech klas - Justice, Mercy i Sword. Największe z nich prócz statku kierują także symultanicznie jednostkami ludzkimi pozbawionymi osobowości, rekrutującymi się spośród klonów i jeńców. To właśnie tytułowe "ancillary", czyli jednostki wsparcia. Z zapowiedzi książki wynika, że tłumacz przełożył to słowo tłumacząc je jako serwitor, choć nie wiem czy to najlepsze słowo. Właśnie taka jednostka jest bohaterką książki, przyjąwszy imię Breq jako ostatnia ocalała ze statku "Sprawiedliwość Toren", rozpoczyna realizację swej zemsty na władcy Imperium. Jej los poznajemy na dwóch planach. W przeszłości, przedstawiającej los statku i wydarzenia jakie pchnęło Breq na tę drogę i w teraźniejszości, gdzie plany wchodzą w fazę realizacji. I bynajmniej jej celem nie jest zabójstwo, bo Breq doskonale wie, że nie rozwiąże to kwestii tego, co zamierza uczynić. Stąd nie jest to zabójcza sprawiedliwość, lecz "Sprawiedliwość Serwitorki" jeśli będziemy trzymać się tego słowa, zwłaszcza że kolejne części tworzą trylogię tytułowej Ancillary z podtytułami "Mercy" i "Sword", nawiązującymi w warstwie znaczeniowej do statków Raadchai.

Nie jest to na pewno książka dla szukających akcji, mimo szufladkowania jako space opery, niewiele tu walk czy bitew. Poznajemy za to doskonale motywację bohaterów, ich uczucia, wreszcie patrzymy na świat oczami ocalałej w ciele serwitora sztucznej inteligencji, prowadzącej narrację w pierwszej osobie. Co nie oznacza, iż Breq jest kobietą, Raadchai nie używają w mowie rozróżnienia między płciami, co wyróżnia ich Imperium. W języku angielskim zabieg ten sprawdził się doskonale, choć dopiero po jakimś czasie czytelnik zaczyna się orientować, że nie wszystkie postacie są kobietami, co wyjaśnione zostaje dzięki podkreśleniu różnicy między Raadch a resztą ludzkości.
Jeśli ktoś szuka nietuzinkowej SF, od której trudno się oderwać, będącej jednocześnie bardzo dobrą książką, polecam lekturę Ann Leckie. Ta powieść to jedna z perełek, która mimo swej okładki i tytułu po wpisaniu w googla dającemu wynik w postaci filmu sensacyjnego, wejdzie do kanonu SF. Doskonałe ukazanie odrębności kulturowej Raadchai i spojrzenie na świat oczami sztucznej inteligencji opisywanej w pierwszej osobie, odkrywającej powoli manipulację na wielu poziomach jakiej dopuszczono się stulecia wcześniej, z tajemniczymi obcymi zwącymi się Presgerami w tle, jest czymś co warto poznać. O ile oczywiście marketingowcy wraz z tłumaczem (nie doszukałem się informacji kto zacz) nie zarżnęli całości tekstu. Sposób ten wpisuje się doskonale w tradycję, w której "Terminator" stał się Elektronicznym Mordercą, a "Dirty Dancing" przetłumaczono jako Wirujący Seks. Swego czasu mistrzem takich działań było nieistniejące już gdańskie wydawnictwo Phantom Press, któremu zdarzało się mylić okładki i tytuły, a Clive Barkera ze Stephenem Kingiem, zaś ich tłumacze nie byli w stanie zachować spójności redakcyjnej. Po dziś dzień pamiętne jest pierwsze tłumaczenie "Najdalszego Brzegu"  Ursuli Le Guin, w którym zmieniły się w stosunku do poprzednich części nazwy własne, imiona Mistrzów, a na pierwszej stronie złamano podstawową regułę Ziemiomorza pytając Arena : Jak ci na imię? (w oryginale "How are you called?"). Komiksy TM Semic miały swego pana Matusika, który z tytułu będącego parodią Indiany Jonesa "Raider of the Lost Temple" potrafił zrobić "Jeźdźców ostatniej świątymi" przeczytawszy "Riders of the Last Temple". Nic to, dosięgnie ich może wszystkich kiedyś zabójcza sprawiedliwość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz