środa, 2 sierpnia 2023

Ciemne Materie: Epilog

 

- Co się więc tu właściwie stało? – zapytał Aldrin.

- Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy – odrzekł Everett.

- Sagan ma dość ciekawą historię o obcej inteligencji, która… - zaczął admirał, lecz naukowiec zmierzył go złym spojrzeniem.

- Rozmawiajmy o nauce, a nie o fantastycze – powiedział ostrzegawczo.

Zatrzymali się na jałowej ziemi, przez którą szli. Choć pokrywał ją pył, była twarda i ubita, co pozwoliło utworzyć na niej prowizoryczne lotnisko, które trzeba było jednak jak się szybko okazało utwardzać, gdy po raz pierwszy od lat spadł deszcz i zmienił wszystko w błoto. Jedynym, co na razie wariowało, po tych wszystkich latach istnienia multiniestałości, okazała się pogoda, kapryśna i nieprzewidywalna, bądź też niepojęta. Znaleźli się i tacy, którzy twierdzili, że planeta stoi teraz w obliczu katastrofy klimatycznej, spowodowanej przez zniknięcie promieniowania. Bowiem wszelkie napromieniowane przez lata detonacji bomb atomowych miejsca przestały istnieć, podobnie strefy multiniestałości i anomalie. Pozostała zniszczona wojną ziemią, wypalone ruiny miast, lecz nigdzie nie było pozostałości eksplizji atomowych. Promieniowanie zniknęło, jak gdyby go nie było, lub zostało pożarte przez Fenriira. Między Ardenami a Poznaniem rozciągała się ziemia pozbawiona ludzi, lecz nie życia, bowiem powróciły tam ptaki i drobne zwierzęta, rosły karłowate drzewa, na których pojawiały się zielone pędy. Nie było śladu po dziwacznych stworach i istotach, jakich obecność raportowano tam przez ostatnie ćwierć wieku. Podobnie wokół Warszawy i wszędzie indziej, gdzie uprzednio istniały obszary innej fizyki, z których przybywały dziwaczne byty. Wydawały się obecnie snem, bowiem wszędzie tam, gdzie się znajdowały, były tylko spustoszone przez wojnę, opuszczone dawno obszary. Dzikie pola przestały być dzikie, były teraz jedynie opuszczone przez ludzi.

Aldrin chrząknął.

- Na moje biurtko trafiła pewna ciekawa teoria jakiegoś Brytyjczyka. To, co się stało to interwencja obcej siły, która miała nas ostrzec, gdy znaleźliśmy się na krawędzi zniszczenia. Pokazali nam swą moc i jak mało znaczymy. Bo choć potrafimy niszczyć światy, nie potrafimy ich naprawić, czy rozpalić drugiego słońca…

- Dość! – Everett wydawał się zirytowany, tym że admirał się z nim drażnił.

Nad ich głowami przeknęły kolejne drony, kierujące się w stronę lotniska, na którym siadł „Jefferson Davies”, pośród licznych pojazdów transportowych Sojuszu, który umacniał swą prowizoryczną bazę. Trudno było powiedzieć ile czasu tu przetrwa w obecnej sytuacji politycznej. Dojechali tu z lotniska Humvee użyczonym przez generała Grieve’a, prowadzonym przez jednego z marine. Zadanie Grieve’a stało się teraz niezwykle trudne i od kilku dni klął coraz bardziej, tęskniąc za czasem nieskończonej wojny, gdy wszystko było łatwe i proste, choć tak naprawdę nie chciał wracać do tamtych dni. Zaistniała sytuacja była kompletnie nowa i nieoczekiwana, bowiem nagle nadszedł koniec wielkiej wojny i zaskoczył całkowicie wszystkich, tym bardziej iż trudno było powiedzieć, czy był jej końcem.

Aldrin zatrzymał się i popatrzył na udeptaną i rozjeżdżaną ziemię.

- W sumie nie jestem pewien, czemu chciałem zobaczyć to miejsce – powiedział. – Być może z tych samych powodów, dla których robimy wszystko, by tamci nie poznali szczegółów. Jest w tym… jakaś niezdrowa fascynacja.

- Tu zginął Beria? – zapytał Everett. Otoczenie nie nosiło żadnych rozpoznawalnych śladów, zadeptane, rozjeżdżone, dziwny pojazd został odholowany i wywieziony do magazynów w Nevadzie, gdzie poddawano go badaniom.

- Tak – przytaknął Aldrin. – Pomyśleć, że tak skończył człowiek, który trząsł światem przez ostatnich czterdzieści lat... Czasem zastanawiam się, jakby to wszystko potoczyło się, gdyby nie jego szaleństwo.

- Oddaliśmy już im ciało?

- Grieve je im przekazuje – Aldrinn odruchowo popatrzył w kierunku skarpy. – Trudno powiedzieć do końca komu, bo nie wiemy, kto teraz ma tam władzę. Może oni sami nawet nie wiedzą. Ale prezydent uznał, że to dobry ruch, szansa na jakąś nawet czasową normalizację stosunków, zwłaszcza że nic nas nie kosztuje.

- Ale nie dowiedzą się, co się wydarzyło?

- Dziura w głowie Berii odpowiada kalibrowi ich pocisku –powiedział Aldrin. – Wnioski niech wyciągają sami. Daliśmy im nawet karabin, mogą sobie dopasować pocisk. A ten należał do Sierowa, który z kolei zginął ze strzału z kałasznikowa… w wersji polskiego wojska. Więc niech sami sobie składają tę historię w całość – uśmiechnął się. – Dopilnowaliśmy, aby nigdzie nie zapisano tego co opowiada marine Baumann. Słabym ogniwem mogą być żołnierze LKPR, którzy widzieli jak zginął Sierow, ale… nie sądzę, żeby w obecnej sytuacji politycznej i stosunków polsko-rosyjskich Związek mógł się czegoś od nich dowiedzieć.

- A więc Berię zabiliśmy my?

- Nie ulega wątpliwości, że strzał oddała marine Deveraux – powiedział Aldrin. – Na karabinie były nawet jej odciski palców, co zgadza się z opowieścią marine Baumanna. Niestety ma status zaginionej w akcji, więc nie może tego potwierdzić.

- Wygodne. Zniknęła, żeby historia się nie rozniosła – powiedział Everett.

- Za dużo czasu spędzasz z Hoener – powiedział Aldrin. – Spiskowe te teorie.

- Hoener bardzo długo przepytywała mnie odnośnie wszystkiego, co wydarzyło się na „Von Braunie” – odparł cierpko Everett. – Zwłaszcza w szczególności... w kwestii Satyi.

- Przecież NASW musi oficjalnie wiedzieć – westchnął admirał. - To część oficjalnego dochodzenia, za które zapłacę stanowiskiem. Innego rozwiązania być nie może. Nie mam pojęcia co się stało z Deveraux. Nie odnaleziono jej ani jej ciała, podobnie Waltera i Nayady.

- Co bardzo irytuje pewnych ludzi w Sojuszu.

- Gleeson i jego koledzy nie zniknęli. Jak powiedziałem, ktoś musi za to zapłacić. Na początek pewien wkrótce emerytowany admirał. Przypną mi parę medali i ześlą w zapomnienie, tym bardziej, że nikt nie wie, co się tu właściwie wydarzyło, nawet my. Dla wszystkich to w jakimś stopniu wygodne. I tego się będziemy trzymać. Ale pewnych rzeczy nie da się zapomnieć, choćby tego, że złamałem wszelkie procedury i rozkazy. Posłałem tu grupę desantową łamiąc wszelkie możliwe regulaminy. Gorzej, prowadziłem samowolną operację kontrwywiadowczą, która zaprowadziła Sojusz na skraj przepaści, gdy straciliśmy sieć.

- Myślałem, że wyciągniemy wnioski.

- Wyciągamy wnioski – odparł Aldrin. – Wkrótce wszędzie będą działać bazy relacyjne, nie wymagające autoryzacji, bo jak widać przed niczym nas ona nie ocaliła. Nasze sieci przyśpieszą, kto wie, może niebawem zacznie działać niezwykle powszechna sieć informacyjna nie poddana dotychczasowym ograniczeniom.

- Mrzonki – stwierdził Everett. Ruszyli dalej, w stronę kamiennego kręgu, pośród wysokich traw. Weszli między nie i wpatrywali się w kamień w centralnej części. Zardzewiały BWP wciąż tu był, choć ktoś zabrał już kabar, usiłując zidentyfikować jego pochodzenie. O ile Aldrin wiedział przyniosło to kolejną zagadkę, bowiem jego właściciel zginął lata temu w Hiszpanii, bestialsko zamordowany przez żołnierza specnazu. Jego najbliższym krewnym okazał się zaś marine Bauman, co sprawiło, iż sprawa stała się jeszcze bardziej tajemnicza i niepojęta.

- Zastanawiam się co sprowadziło w to miejsce Fenrira – powiedział Aldrin.

- Wygląda na to, że to miejsce było wspólne dla wszystkich światów – powiedział Everett.

- Nikt nie wierzy w twoje multiwersum – odparł Aldrin.

- Jak zawsze – odrzekł pogodzony z losem Everett. – Jak to wytłumaczyli tym razem? Tylko nie mów mi o Saganie.

Aldrin zastanawiał się co ma powiedzieć. Sprawdził co prawda, jak wyglądała próba zrozumienia tego co się stało, gdy pojawił się Fenrir, następnie rozrósł, a kolejną rzeczą było całkowite zniknięcie osobliwości i zmiana istniejącego świata. Pozornie nie minął nawet ułamek sekundy, choć jak się okazało pozycjometry na Ziemi znacząco się tu różniły, a najbardziej różniły się te, należące do grupy desantowej. Wynikało z nich, że w kosmosie stracono kilka godzin, a na całym świecie nieco mniej, choć oczywiście uznano, że awarii doznały te należące do żołnierzy walczących w Kompleksie. W zasadzie nikt nie wiedział właściwie zaszło, a próby tłumaczenia spełzały na niczym. Fenrir zniknął, świat nagle okazał się pozbawiony anomalii, multiniestałości, promieniowania, dziwnych stworów, a niebo pełne gwiazd, które wcześniej zgasły. Fizyka dopiero to przetrawiała, podczas gdy wojskowi dopatrywali się działania jakiejś broni psychologicznej wroga.

- Nie martw się – powiedział więc. – Znajdziemy jakieś oficjalne wyjaśnienia.

- Mam zgadnąć co Sagan wymyślił w kwestii naszego znaleziska? – Everett wskazał głową na Kompleks.

- Mówisz o… tej organicznej rzeczy?

- Odnóżu. Nazywajmy rzecz po imieniu – powiedział z naciskiem Everett. – Byłem na pokładzie „Von Brauna” kiedy Arciniegas je odstrzeliła.

- Cokolwiek trafiła, nie ma tego nigdzie w Kompleksie – zauważył Aldrin.

- Straciło nogę i gdzieś czmychnęło. I przypominam, że zgodnie z moją sugestią…

-… zbadano DNA i nie jest ludzkie. Nie należy też do łańcucha występującego na naszej planecie – zgodził się Aldrin.

- Więc wiem co powiedział Sagan – odparł Everett. – Nikt nie bierze pod uwagę, że przybyło z innego wszechświata, a nie z kosmosu.

- To coś obcego – zgodził się Aldrin. – Zostało trafione i przepadło. Więc niestety nadal tam jest. Przebadaliśmy też inne trupy Kolektywu. Znaleźliśmy jakieś ciało przypominające generała Zhana. I choć trudno się z tym pogodzić, wygląda na to, że nie walczyliśmy z ludźmi. Czymkolwiek Kolektyw był,  na pewno nie pochodził z Chin, nawet jeśli tak twierdzili.

- A Chiny są kompletnie puste i opuszczone, spalone na żużel i szkło, więc nie mamy kogo zapytać – pokiwał głową Everett. – Wygodnie.

- Schowamy to w Nevadzie i pytań nie będzie – zgodził się Aldrin. – Wiesz, w końcu żyjemy w demokracji kontrolowanej. Nasze społeczeństwo nie jest gotowe na pewne rewelacje. I tak nie może się pogodzić z faktem, że mamy zawieszenie broni lub pokój, choć przecież większość ludzi o tym marzyła.

- Poza twardogłowymi – mruknął Everett.

- Ale Polacy świetnie to wykorzystali – uśmiechnął się Aldrin.

Sytuacja wyjściowa po zniknięciu Fenrira okazała się jednym wielkim chaosem. Niewielkie siły Sojuszu umocniły się w okolicach Warszawy, po czym SAS przemieścił się do Kompleksu, który nagle nie wiadomo skąd pojawił się w środku jałowego obszaru, a ze środka nadawano wezwanie pomocy na częstotliwości Sojuszu. To, co tam naleziono wystarczyło, by rzucono kolejne siły, aby zbadać Kompleks i nie dopuścić do zajęcia go przez przeciwnika, którego siły pancerne i piechota utknęły w jałowym obszarze, gdy przybył Fenrir. Nie była to jednak wunderwaffe, ale technologia wyprzedzająca o lata tę, którą posiadał Sojusz, nic więc dziwnego, że kolejny dzień w środku krzątali się naukowcy pod osłoną wojska, usiłujący zrozumieć z czym mają do czynienia, choć nic nie działało, a większość wyglądała jakby była zniszczona i pożarta. Everett domyślał się, że rój nanitów zwiększał swą masę, gdy wykrył nadejście Fenrira, skoro przegryzł się nawet do podziemnych tuneli. Ocalało kilka niedziałających gadżetów, choć pewnie ktoś natrafi prędzej czy później na coś ciekawego, Rassmusen miotał się po ruinach w ekstazie. Związek nie miał pojęcia co stracił, mimo iż siły rosyjskie na drugim brzegu rzeki, gdzie się wycofały i umocniły, były niewspółmiernie większe do sił Sojuszu, choć uzupełniano je regularnie dzięki mostowi lotniczemu. Lecz najwyraźniej Beria nie przekazał wiedzy wielu osobom, a jego zniknięcie było niczym odcięcie głowy. Trudno było powiedzieć kto dowodzi i rządzi Związkiem, trwały tam jakieś przepychanki, w Moskwie ponoć doszło do zamachu, a generał o nazwisku Janajew dowodzący Stawką i siłami na drugim brzegu Wisły na razie zajął pozycję wyczekującą, gromadząc siły. Jego problemem okazali się jednak Polacy, podobnie jak stali się teraz problemem Sojuszu.

- To prawda – przyznał Everett. – To co zrobili to dyplomatyczny majstersztyk. Dziwię się, że Sojusz im na to pozwolił.

- Zdaje się, że nie mieli dużo do gadania, po tym co zrobił generał Sokoliński – powiedział Aldrin.

Świeżo mianowany dowódca sił polskich w Sojuszu pokazał nagle pazury polityczne, ogłaszając, iż mieszkańcy Warszawy są polskimi obywatelami i wziął ich pod ochronę. Trwały dyskusje czy to daje im prawa obywateli Sojuszu, ale Polacy na tym nie poprzestali. W Warszawie ustanowił się polski rząd pod tymczasowym przewodnictwem niejakiej Marty Haczyńskiej. Niespodziewanie okazało się, że żołnierze Ludowej Komunistycznej Republiki Polskiej za namową buntowników z dawnej Dziewiątej Kompanii wypowiedzieli posłuszeństwo Związkowi, a zempolici nie zdołali tego powstrzymać. W Warszawie uzyskali wsparcie w postaci spadochroniarzy SBS, ogłosili się wojskiem polskim i nad ruinami miasta załopotała biało czerwona flaga pozbawiona gwiazdy. Związek próbował stłumić bunt w zarodku, a wówczas ogniem odpowiedział Sojusz, bowiem siły radzieckie uderzyły na SBS będący częścią jego sił zbrojnych. Po wymianie ognia nic nie było już takie samo. Rząd polski na uchodźstwie ogłosił, iż powraca do Warszawy, miasta niezłomnego i odbuduje je skoro nie ma tam promieniowania, wspólnie z rządem w Warszawie. Polska powróciła. Jej granice były nieokreślone, ale mówiło się już, że Polacy mają chrapkę na dawne niemieckie ziemie, na które czaili się również Francuzi. Związek nie zamierzał oddać republiki nawet w jej obecnym kształcie, ale wieść o wolnej Warszawie poniosła się już szeroko i nagle okazało się, że mimo lat prania mózgów i propagandy Polska wciąż jest czymś więcej niż tylko ideą. Garnizon w Katowicach ogłosił już wystąpienie ze Związku, podobnie Kraków i Lublin i dołączenie do odrodzonej Rzeczpospolitej. Sprawiło to, że armia pod dowództwem Janajewa znalazła się na wrogim terytorium, a on rozważał czy czekać na instrukcje z Moskwy, czy jednak usiłować tłumić bunt. Zaproponował aby podzielić Warszawę między Sojusz i Związek, na Zachodnią i Wschodnią, ale dyplomaci Sojuszu grali na czas, nie wiedząc jak sytuacja się rozwinie. Polacy i sprawa polska nagle stały się największym problemem dla dalszego przebiegu zawieszonego starcia między Związkiem i Sojuszem. Obie strony wciąż miały broń i arsenał, po obu stronach byli ludzie, pragnący zgnieść przeciwnika, lecz również tacy, którzy pragnęli wykorzystać tę okazję do zawarcia pokoju.

- Polacy prędzej czy później się pokłócą – powiedział Aldrin. – Sam wiesz, gdzie dwóch Polaków, tam trzy opinie, więc skoro mają teraz dwie wizje Polski, warszawskiej i tej na uchodźctwie, dojdzie jak to zwykle u nich do awantury. Na razie nikt nie chce ich drażnić. W końcu Kompleks jest na ich terenie. Badamy go jak najszybciej się da, bo prędzej czy później się o niego upomną. A gdyby Związek zwietrzył co tu mamy… Ich siły wciąż mogą nas zgnieść jeśli ruszą na nas.

- Grieve ma pełne ręce roboty – zgodził się Everett. – Nie miałem okazji go poznać.

- Właściwy człowiek na właściwym miejscu – odparł Aldrin. – Dowódca naszych marines.

- Tylko kilku przeżyło – zauważył Everett.

- Z oddziału Kowalskiego prócz niego jedynie Baumann, Vasquez i Weyland. Chętnie bym im pogratulował, ale mieli inne zajęcia.

- Co może być ważniejszego od spotkania z admirałem?

- Są w Warszawie – odparł Aldrin. – Ze spadochroniarzami. O ile wiem porucznik Kowalski pił długo generałem Sokolińskim. Gdy wychodziłem wznosili toast, że obaj mają miasto swoje, a w nim… w sumie nie wiem co.

- Nasi marines nie wrócą już do NASW – mruknął Everett.

- Kto wie – odparł Aldrin. –Trudno powiedzieć kto wygrał bitwę nad Ziemią, straty są podobne po obu stronach, choć mają zniszczoną Rewolucję i uszkodzony Ałmaz. Mimo wszystko szkoda, że Arciniegas nie dostała Tiereszkowej, bo nadal siedzi tam i knuje, po tym jak uderzyliśmy prosto w jej centrum dowodzenia będzie chciała się zemścić. Gdy tylko porozumie się z Moskwą, na szczęście dla nas nigdy nie była zbyt samodzielna.

- Wydaje mi się, że przed NASW teraz inne zadania – zauważył Everett. – Bo może i świat się zmienił, ale nie wszystko jest po staremu.

Choćby fizyka, która nie wróciła do stanu sprzed 1961 roku. Lccz pewne zasady wciąż pozostały zmienione, choćby te umożliwiające rzuty fotonowe i loty międzygwiezdne.

- Chcesz sprawdzić czy jesteśmy w strefie anomalii? – zapytał Aldrin.

- Nie sądzę, ale skoro możemy teraz opuścić Układ Słoneczny… I wygląda na to, że nie ma już granicy w okolicy Neptuna… Warto by to wykorzystać i ruszyć w kosmos – powiedział Everett. – I sprawdzić skąd przyleciało to coś, co zestrzeliśmy w 1961 roku, co rozpoczęło to szaleństwo.

- Chcesz aby ktoś poleciał za pas Kuipera?

- Może i dalej – powiedział Everett. – Multiwersum i ewoluujące światy to skutek. Przyczyna jest inna. Może nie przypadkowa.

- Zaczynasz mówić jak Sagan – zauważył Aldrin.

- Chcę wiedzieć.

- Mnie to niepokoi – przyznał admirał. – Bo nie ujmując niczego twym teoriom, to skądś przyleciało i stworzyło multiwersum. A co jeśli ktoś to tutaj wysłał? A jeśli tak to kto?

- Zostałeś Saganistą – warknął Everett.

- Nie – pokręcił głową Aldrin. – Ale myślę, że znam odpowiednią kapitan i statek, który mógłby poszukać odpowiedzi. I załogę.

„Von Braun” poddawany był intensywnym naprawom. Kolejną rzeczą, której do końca Everett nie pojmował był fakt, że gdy skoczyli z tego miejsca, a ślad po tym wciąż widoczny był na powierzchni, pojawili się nad ISS we wszechświecie, który uprzednio opuścili. W tym jedynym, który przetrwał, w momencie, gdy zniknął Fenrir. Załoga ocalała, podobnie Mellier i Westermoreland, choć nieco połamani, gdy zostali rzuceni o ziemię dziwaczną mocą generała Mroka.

- Arciniegas jest człowiekiem wojny – zauważył Everett. – To nie jest dobry wybór.

- To doskonały wybór. Ocali ją. Za to co zrobiła będzie pamiętana po wsze czasy jako bohaterka NASW, pokonała Behemota, zaatakowała dwie wrogie stacje. Należałoby dać jej medal i ją awansować. I to będą chcieli zrobić, posadzić ją za biurkiem w stopniu kontradmirała, bo bohaterowie są niebezpieczni, schować z dala od pierwszej linii. A tam wykończy się sama, bo to nie jest miejsce dla niej. Znowu sięgnie po swą butelkę.

- Wciąż jej nie wypiła – zauważył Everett.

- Nim mnie wyrzucą sprawię, by miała powód by tego nie czynić – powiedział admirał. – Trzeba kuć żelazo póki gorące. Ruszać za pas Kuipera. I dalej. Coś tam jest.

- Dostaliśmy cały kosmos – powiedział Everett. – Tam jest wiele rzeczy.

- Straciliśmy multiwersum.

- Nie jestem pewien – przyznał naukowiec.

- Co takiego? – zapytał Aldrin.

- Wiesz… wcale nie jestem przekonany, czy nasz świat był tym pierwszym, a Fenrira ostatnim – powiedział Everett. – Być może był tylko jednym w całym ciągu ewolucji, które rozpoczynają się od zmiany w wydarzeniach, a prowadzą do światów innych fizyk. Być może odegraliśmy swą rolę, ale nie byliśmy tym światem, od którego ewolucja się rozpoczęła.

- Ale 1961 rok… - Aldrin spojrzał na niego. – I przetrwaliśmy. Istniejemy. Ocalał jeden wszechświat.

- No właśnie… Jeśli nie od nas się zaczęło… a co jeśli istnieje gdzieś wszechświat, w którym wydarzenia potoczyły się inaczej? Nie doszło do wojny w 1961 roku? Beria nie przejął wcześniej władzy? W takim razie skoro nas wszechświat przetrwał przetrwały też inne, nawet jeśli nie istnieje multiwersum. Kolektyw też gdzieś przetrwał. I..

- Hugh – przerwał Adrin. – Chyba nie mogę tego słuchać. A może nie chcę.

Usiadł na kamieniu pośrodku kręgu i popatrzył w niebo.

 

Walter otworzył oczy i ujrzał przed sobą Deveraux. Podniosła się i stwierdziła, że gorączka minęła. Spojrzała na swą dłoń i poszukała śladu urazów, lecz ich nie było. Rozejrzała się.

- Gdzie my jesteśmy? – spytała.

- Nie wiem – powiedział Walter. – Sprawdźmy.

 

AGNEN

Konstancin i inne miejsca, 2023 - 2015

wtorek, 1 sierpnia 2023

Ciemna Symetria: Początek i Koniec

 

Wszystko dzieje się w jednym momencie. I właśnie wówczas się zaczyna, bo czas nie jest linearny, płynie w różnym tempie, nie tylko w jedną stronę, a nierzadko wcale. Jest sekwencją wydarzeń, a przyczyna powoduje skutek, nawet jeśli nierównomierność sprawia, że wyprzedzają się nawzajem, lub inny kierunek czasu sprawia, że są mylnie interpretowane. Są również miejsca, gdzie czas nie płynie w ogóle, a także przestrzenie w których czas nie istnieje, nie mogące współistnieć wzajemnie ze sobą. Na szczęście różne kierunki czasu a także jego jednoczesność wydarzeń dają możliwość, by do tego nie dopuścić.

Zatem wszystko zaczyna się właśnie w tym momencie, co dociera do Satyi, w chwili gdy wydarzenia osiągają założony skutek, stając się przyczyną i powodują, że zyskuje świadomość wszystkich okoliczności.

Wszechświat rozpada się w bólu, a multiwersum pojawia się w chwili eksplozji i ewoluuje w nieskończoną ilość wszechświatów, które różnią się od siebie warunkami tak skrajnymi oraz odległymi, jak woda i ogień. Fenrir rodzi się w tym momencie i miejscu, które zadaje mu ból, przychodząc na świat otoczony grawitacją, tworzoną przez czerwone kręgi. Jego istnienie rozpoczyna się wraz z rozpoczęciem ewolucji wszechświatów, wywołaną przez załamanie kwantowe, w sercu ciemnych materii, czasu i grawitacji.

Bo staje się to w momencie gdy kula z karabinu snajperskiego Satyi Nayady przebija głowę Berii, a następnie stojącego tuż za nim generała Mrok. Rozbłyska tam jasnym światłem, bo stanowi wszechświat sam, w sobie, niosąc w sobie moc, która została tam skryta aby uwolnić ciemność, jaką nosi w sobie generał. To kula z karabinu, który dawno temu upuściła w kręgu kamieni i inna snajperka, gdy zginęła na oczach Waltera. Mrok wypływa z generała, ciemna materia wraca wprost do Ciemnej Pani, wyzwolonej porzez strzaskanie zbiornika grawitacyjnych okowów, a ona odzyskuje to, co jej zabrano i uderza swą mocą w uwięzionego Fenrira, który zapada się w tej samej chwili w swej entropii. Nie może się rozrastać, uwięziony przez siły grawitacyjne, które zabijają go, ponieważ nie ma ich w jego wszechświecie, i ranią go upływem czasu. W ten sposób Fenrir umiera, o ile można użyć w jego przypadku takiego określenia.

Fenrir przychodzi na świat, czuje zadawany ból, następnie zaczyna uciekać, brocząc we wszystkich wszechświatach ciemną materią. Nieskończona liczba ewoluujących wymiarów zostaje zamknięta wówczas w ograniczonej przestrzeni i nakłada się na siebie ewoluując, a Fenrir wyrywa się z niewoli. Unosi się ponad świat, którego nie jest w stanie pojąć, a świat nie jest w stanie pojąć jego. Żywi się promieniowaniem jądrowym, ucząc się w nim przemieszczać dociera do Marsa, a nakarmiony oddala się, odnajdując źródła pożywienia w postaci położonych daleko słońc. Ucieka jak najdalej od miejsca, które zadało mu ból, żywiąc się gwiazdami, zmieniając wszystko po drodze, zostawiając ślad w postaci ciemnej materii, którzy niektórzy wezmą za komunikację. Aż dociera do swojego wszechświata jednoczesności czasu, który nie może istnieć w tym samym miejscu co świat bez czasu i świat z upływem czasu. Na szczęście coś dokonuje anihilacji wszystkiego, gdy tam skąd uciekł, to co spadło i zostało zestrzelone, wznosi się ponad ziemię, a następnie odlatuje z powrotem do miejsca, z którego przybyło.

Ale to subiektywne odczucie tego, co się dopiero wydarzy. Lecz nie wydarzyło się, bo dla tych, dla których czas płynie w inną stronę, początek wygląda inaczej. Multiwersum rodzi się i rozpoczyna ewolucję w chwili gdy nad Ziemią następuje eksplozja jądrowa i trafia w coś, co nadleciało od strony pasa Kuipera. Być może to inny wszechświat, Satya nie ma pojęcia, co wówczas przybyło. W chwili trafienia wszystko eksploduje ciemnymi materiami, dochodzi do narodzin wszechświatów, które w tym momencie istnieją już od zawsze, lecz uwięzione są w tych samych hiperpozycjach, bo ogranicza je zdarzenie, które je stworzyło. Ewoluują w tym samym momencie, aż po kres, kiedy rodzi się wszechświat ostateczny i tylko on powinien pozostać, jednak coś zmieniło warunki i wszystkie wszechświaty tańczą w jednym miejscu, choć stanowią multiwersum, a ich istnienie nie dobiega końca. Ostateczny wszechświat musi wyeliminować zagrożenie, Fenrir rusza poprzez wszechświaty, być może by je zrozumieć, a być może je zniszczyć, po drodze karmi się energią jądrową gwiazd, gdy przybywa do wszechświata, w którym doszło do rozbicia, idąc śladem tego, co nadleciało od strony pasa Kuipera, tropem ciemnych materii, które do niego przemawiają. Dociera do Ziemi, gdzie znajduje ich źródło i zostaje uwięziony w upływie czasu, następnie wszystko znika w implozji i wszechświat umiera.

Tak wygląda początek i koniec, koniec i początek. To nie jest pętla, to stany fizyki kwantowej. To nie są możliwości, lecz równoczesność. Tak wygląda wszechświat z którego przybył Fenrir. Nie ma przyczyny i skutku, wszystko jest, nie w tej samej chwili czy momencie, ale po prostu istnieje, bo czasu nie ma. Wszystko to dzieje się, lecz dla istot odczuwających upływ czasu można w tym układzie sekwencje dowolnie zmieniać. Bo dla nich istnieje zarówno przyczyna jak i skutek. One to już raz przeżyły, nieistotne w jakiej kolejności, we wszechświatach, gdzie upływ czasu ma różny kierunek i tempo. Dla Fenrira czas nie upływa, on istnieje wszędzie w każdym momencie, zostaje wtłoczony w ten bieg, gdy pojawia się w tym wszechświecie, szukając źródła problemu jakim jest brak czasu i uciekając z niego, gdy zaczyna odczuwać upływ i ból zadany przez grawitację, tworzącą czas.

Satya to wie, bowiem to ona układa sekwencje wydarzeń i układała je zawsze. Gdy moc ciemności trafia w Ciemną Panią uderza również w nią, a z niej w Fenrira. I rozumie już, że każdy spełnił swą rolę, w spirali przyczynowości, a ona musiała do tego doprowadzić, więc zaczyna do tego doprowadzać. Z innych wszechświatów patrzą na nią istoty takie jak Ciemna Pani, nie są ludźmi, nie ma pojęcia czym są, ale usiłują powstrzymać rozpad uniwersum. Można to zrobić przestawiając sekwencje wydarzeń, tam gdzie czas płynie i ma przyczynę oraz skutek. W świecie, z którego przybyła. Bo w multiwersum nie ma wersji przyszłości i możliwych permutacji, sprawiających, że spośród nieskończonej liczby możliwości przebiegu wydarzeń można wybrać ich wersję, w której wszystko ocaleje. Skoro jest jednoczesność, można przesuwać wydarzenia, nie we wszechświecie Fenrira, ale w tym, gdzie czas biegnie, co pozwala na ich ustawianie i powodowanie przyczyn prowadzących do skutku.

Satya widzi to wszystko jak i nieskończoną liczbę światów. Widzi jak przybywa Ciemna Pani, poświęcając się bez możliwości powrotu do swego wszechświata, w którym mieszka pośród ciemnych materii, a zdolności jakie posiada są czymś zwykłym. Aby go ocalić musi doprowadzić do ciągu wydarzeń, który to umożliwi. Jest w każdym momencie czasu, lecz tylko i wyłącznie między 1961 a 1989 rokiem. Wszechświaty utknęły w tej samej pozycji przestrzeni, nieważne w którą stronę płynie bądź nie płynie czas i to musi ulec zmaniie. Ciemna Pani łączy się w jakiś sposób z Satyą, czerpiąc z jej wiedzy, korzystając z niej i zmieniając ją w Ciemną Panią, choć Satya nią nie jest i nigdy nie będzie, ale była nią zawsze. Widzi nieskończoną liczbę wydarzeń prowadzących do zagłady wszechświatów i próbuje do tego nie dopuścić, cały czas zmieniając sekwencję, co zmierza wydarzenia. Mija nieskończoność nim zostaje znaleziony właściwa chronologia.

By się to wszystko zadziało Satya musi sprawić, by Walter odnalazł Kompleks, aby mogła go zniszczyć, doprowadzając do badań nad ciemną materią i odkrycia Fenrira, przygotowania roju, który go zniszczy, musi dać moc Światle, aby dokonał kolapsu i zebrał broń atomową, którą powiększy Fenrira, gdy uwięzi go rój. Wszyscy muszą trafić na swe miejsca, aby to się udało. Ona musi znaleźć Waltera na Marsie, by dotarł tu w tej chwili, dzięki jej wiedzy Ciemna Pani migocze ciemną materią imiona alfabetem Morsa, Gerber musi dostać karabin Nadii, dotknięty przez nią w kręgu, gdy przychodzi na koniec walki Waltera z Zachertem, by zastrzelić Arkuszyna, aby w jego głowie znalazł się pocisk, który sprawi, że tamten choć martwy będzie żył dzięki ciemnym materiom, nosząc w głowie to, co może je pokonać i zaniesie go do momentu, w którym Deveraux będzie mogła wystrzelić. Te i setki innych wydarzeń, które dzieją się w nieskończonej liczbie możliwości, ale muszą zadziać się w takiej sekwencji, aby Satya rzuciła karabin do Waltera, ten strzelił do Ciemnej Pani by ją zabić i uwolnić, a Deveraux pociągnęła za spust w momencie gdy Fenrir zapadał się będzie z powodu nasycenia i jednoczesnego odczuwania czasu powodowanego przez grawitację, by nie zdążył zniszczyć multiwersum, a wówczas wniknie w niego ciemna materia, stanowiąca moc Ciemnej Pani, wykorzystując jego osłabienie.

Satya nie jest Ciemną Panią, ta po prostu czerpie od niej wiedzę, a Satya uczestniczy w tym poprzez nieskończoność, gdy poprawia sekwencję wydarzeń, poprzez swoje manifestacje, działanie, dając się uwięzić, by znaleźć się w tym miejscu w tej chwili. Odczuwa inne wersje tego co się nie wydarzyło, lecz istotne jest tu i teraz. Widzi inne wszechświaty, które niszczy Fenrir, gdy ostateczny wszechświat usuwa sprzeczności, w tych wszechświatach żyją istoty niepodobne do ludzi. Są istoty zwące siebie Kolektywem, są inne bardziej mroczne, są także takie, których cele stoją w sprzeczności z działaniami Ciemnej Pani, mają własne agendy i usiłują jej przeciwdziałać. Są i światy ludzkie, a ona dostrzega nawet taki, gdzie stoi obok Waltera w jakimś laboratorium, usiłując wszystko zmienić, by ocalić multiwersum.

Wszystko to trwa przez nieskończoność, a Satya jest kotwicą Ciemnej Pani, która nie potrafi w żaden sposób porozumieć się z mieszkańcami tego wszechświata, podobnie jak Walter nie był w stanie z Polakami. Ona nawet nie postrzega go tak jak oni przy pomocy kilku zmysłów, żyjąc pośród ciemnych materii, świadoma jest tylko czasu i wydarzeń, które układa właśnie w tą jedną właściwą sekwencję.

A Satya złączona z Ciemną Panią ocala wraz z pozostałymi wszechświaty przed tym co nadeszło, nadchodzi i nadejdzie. Przed Fenrirem.

I w ten sposób wszystko się kończy i zaczyna, zaczyna i kończy.

Początek i koniec >>

poniedziałek, 31 lipca 2023

Ciemna Symetria: Punkt Zero

 

Satya ledwie zdążyła rozejrzeć się po kręgu, pełnym różnych przedmiotów, które zdawały się pochodzić z rozmaitych miejsc. Część centralną stanowił wielki kamień, otoczony przechylonymi nagrobkami i stelami, porośniętymi wysoką trawą. Pośród szkieletów, karabinów, noży i łusek przeszła w stronę kamienia, usiłując odczytać zatarty napis. Spojrzała w stronę porzuconego pojazdu wojskowego o kołach wielkich jak ona sama, po czym odwracając się nagle ujrzała jak wokół niego krążą czarne cząstki. Zamrugała oczami i przywidzenie zniknęło. Przyjrzała się mu jeszcze raz uważnie, lecz pomijając napis i rdzawe plamy nie było na nim nic ważnego, choć bez wątpienia stanowił centrum nie tylko okręgu nagrobków, lecz także wyspy wyschniętej roślinności pośród jałowej ziemi, która go otaczała. Drugą stanowił Kompleks. Satya spojrzała w kierunku skarpy, mając nadzieję dostrzec coś więcej, lecz widoczność była słaba, a jałowa ziemia zdawała się znikać w jakiegoś rodzaju mgle, w którąkolwiek stronę nie spojrzała, lub po prostu niebo było tam białe, a cokolwiek leżało w oddali, było niewidoczne. Rozejrzała się szukając czerwonego roju, lecz wówczas od strony Kompleksu rozległ się huk.

Gdy spojrzała w tamtą stronę zobaczyła słup dymu. Westermoreland i Mellier pochylili się, kryjąc się za stelami, ledwie widoczni w wysokiej trawie i obserwowali Kompleks. Satya podeszła do pobliskiego drzewa i spojrzała zza niego na Kompleks. Popatrzyła na wiszącą w powietrzu linę i pomyślała, że być może błędem było zdjęcie kombinezonów, lecz i tak nie mieli jak wrócić. „Von Braun” pojawiał się i znikał, migocząc w ułamkach sekund i właśnie wystrzelił drona, co wyglądało dość dziwnie, bowiem w ogóle się nie poruszał, choć odrzut powinien sprawić, że się przemieści. Patrzyła w ślad za lecącą maszyną, widząc jak wystrzeliwuje rakiety, choć nie miała pojęcia co jest celem, bowiem znad Kompleksu unosił się jedynie kłąb dymu i dochodziły odgłosy odległego starcia. Zorientowała się, że Westermoreland i Mellier coś do niej wołają, więc podeszła w ich stronę.

- Tam są Rosjanie – poinformował ją Mellier. – I chyba ktoś jeszcze, ale łącze jest zajęte. Zdaje się, że z kimś walczymy – jakby na potwierdzenie powyższego nad ich głowami rozległ się przeciągły dźwięk, gdy „Von Braun” wystrzelił rakietę.

- Rój! – zawołał Westermoreland, pokazując jak na horyzoncie pojawiają się czerwone światła.

- Tu jesteśmy bezpieczni – powiedziała.

- Nie wiem co będzie, gdy tamci przybędą – wyraził swe obawy Mellier. Popatrzył na swój karabin – Ani  w jakiej sile – dodał.

Satya o dziwo była nieco bardziej spokojna. Nadal czuła silne wewnętrzne przekonanie, że sprowadziła ich tu jakaś przyczyna. Kompleks okazał się niedostępny, jednak z jakiegoś powodu krąg kamieni intrygował ją.

- Rozejrzyjmy się więc póki jest czas – powiedziała. – Może jest tu coś więcej niż te pozostałości i kamienie.

- Szukać czegoś kontkretnego? – zapytał Westermoreland.

- Nie mam pojęcia – odparła, po czym przypomniała sobie, że w plecaku znajdują się czujniki i detektory, w które wyposażył ją Everett. Sięgnęła po radio i usiłowała go wywołać, jednak połączenie było niedostępne, zgodnie z tym co powiedział jej Mellier. Na górze Arciniegas toczyła z kimś bitwę, o czym choć w sprzeczności tym pozostawało, iż „Von Braun” był nieruchomy. W chwili gdy dokonała skanu i ujrzała to, co podejrzewała, zadrżała ziemia. Odwróciła się w kierunku Kompleksu, bowiem z tej strony narastał huk. Wyglądało jakby doszło tam do jakiejś implozji, a potem do gwałtownego rozkurczenia, gdyż drzewa chwiały się, a w ich stronę szła fala niosąca ze sobą pył i dym, jednocześnie wznosząc się wysoko w górę. Patrzyła jak zahipnotyzowana, jak cały Kompleks znika za pyłem, który stopniowo opada, rozchodząc się na boki.

Na „Von Braunie” czujniki dawały dziwne odczyty, stracili kontakt z marines i ich pozycjometrami, a matematyka milczała. Czarnobiały obraz z kamery pokazywał chmurę, za którą przepadł Kompleks.

- Nie mam namiaru na nic – poskarżyła się Triptree. – Nawet radar i skan Bellerofonta niczego nie łapią.

- Sprawdź co z Mellierem, Westermorelandem i Nayadą – poleciła Arciniegas. Złapała słuchawkę, ale najwyraźniej Everett zadzwonił w tej samej chwili, choć uprzedziła jego słowa.

- Co się właśnie stało? – zapytała.

- Powiedziałbym, że efekt eksplozji naszych pocisków okazał się niewspółmiernie nieproporcjonalny do ich ładunku – powiedział. – Zdaje się, że trafiliśmy we wnętrze zaburzenia przestrzennego Kolektywu i Rój jednocześnie, a ponieważ w rakietach był ładunek wybuchowy, miały one dużo większy skutek niż siła kinetyczna pocisków naszych marines, które także pozostają w stanie rozchwiania kwantowego. Jeśli mam rzecz ująć obrazowo…

- Tak?

- Zastrzeliła pani multiwersum. A jakiś wszechświat na pewno, bo my odczuliśmy tylko falę uderzeniową, ale nie wybuch – powiedział. – Proszę tego więcej nie powtarzać.

- Bellerofont łapie jakiś namiar – poinformowała Triptree.

- Nasi?

- Nie, wciąż brak łączności radiowej. To jakiś ruch w tym pyle. Coś bardzo dużego.

Devereuax powiedziałaby, że to określenie nie oddaje istoty tego, co właśnie ujrzała. Chwilę wcześniej niósł ją marine w hardimanie, po czym uderzyła w nich fala pyłu, która rzuciła nią gdzieś na drogę i została sama. Chwilę zajęło nim uniosła się i zaczęła kasłać, wypluwając krew i ziemię. Rozejrzała się, lecz niewiele ujrzała, ponieważ widoczność była całkowicie ograniczona. Pod palcami wyczuła bruk. Spróbowała coś powiedzieć, lecz wtedy rozkaszlała się znowu. Z radia dobiegały wyłącznie trzaski, nie miała łączności. Usiłowała się unieść i wówczas poczuła ruch powietrza, który przyniósł drugą falę pyłu. Zorientowała się, że nie jest sama. Obejrzała się lecz niewiele była w stanie dostrzec. Wówczas nieopodal niej coś opadło z dużą prędkością, a wstrząs jaki spowodowało znowu posłał ją na ziemię. Gdy podniosła głowę zobaczyła nieopodal siebie mroczną wieżę, gruby czarny pień, którego jeszcze chwilę wcześniej nie było w tym. Jego drugi kraniec nikł gdzieś wysoko nad nią, gdzie dostrzegała ruch, jakby coś się przesuwało. Na pniu dostrzegła coś przypominającego włoski, a gdy zaczął się podnosić dotarło do niej, że to odnóże czegoś olbrzymiego, co przemieszczało się przez Kompleks. Gdy odnóże się podniosło zobaczyła za nim czarną smukłą sylwetkę, która nagle rzuciła się w jej stronę. Nie miała szansy zareagować, lecz uczynił to Baumann, który wynurzył się z pyłu oddając kilka strzałów z pistoletu. Zhe Wei padł nieruchomo na drogę tuż przed Deveraux.

- Jesteś cała? – Baumann pomógł jej wstać.

- Nie wiem. Chyba tak. Co się… gdzie pozostali?

- Nie wiem. Nie ma łączności, sprzęt nie działa – oparł ją na swym ramieniu. – Czyli jak zwykle.

- Tu coś jest… - powiedziała. – Nad nami… widziałeś? – mimowolnie zadrżała, gdy odczuła kolejne wstrząsy. Wielka istota kroczyła poprzez chmurę pyłu.

- To jest wielkie – powiedziała Triptree, co zirytowało Arciniegas.

- Bądź do cholery precyzyjna – wycedziła.

- Precyzyjnie to Bellerofont robi kółka dookoła czegoś wielkości boiska futbolowego – odparła pierwszy. – I wysokiego jak kilkupiętrowy dom i przemieszcza się w naszym kierunku… cholera, strąciło nam drona! – Arciniegas spojrzała na kamerę, ale czarnobiałym odcieniu nie było widać niczego, zaś na taktyce nie było namiaru.

- Ehlert, dasz radę to trafić? – zapytała. Potwierdził.

- Nie wiemy jeszcze co to jest – zaprotestowała Triptree.

- Wiemy, że to na pewno nie należy do Sojuszu – odpowiedziała. - Patrzę na jakąś multiniestałość, gdzie zdaje się żyją stwory większe niż słonie, a ruscy walą do nich z rakiet, więc zrobimy to samo. Wal Maverickiem, skoro jest załadowany. Idzie w naszym kierunku, nie będziemy czekać.

Chwilę później „Von Braun” wystrzelił rakietę, która dwie sekundy później zniknęła w pyle. Devereaux i Baumann  szukający poczuli nagle implozję, która zassała powietrze, a chwilę później usłyszeli przeciągły pisk i zatkali uszy. Coś upadło nie opodal, wstrząsając ziemią, a gwałtowny podmuch ponownie ich przewrócił.

Quing została raniona pociskiem, który nadleciał znikąd i zadał jej ból, przebijając się przez jej całkowicie nieznizczalne ciało i niszcząc jej tkankę. Zawyła. Ledwo wpadła w tę nierzeczywistość, uciekając przed zagładą Niebiańskiej Świątyni, którą pochłonęło tornado dystorsji, spowodowaną przez pocisk eksplodujący w bramie. Mandaryni otworzyli przejście instynktownie, a ona znalazła się w miejscu zakończenia, podczas gdy jej dom ulegał zagładzie, a przestrzeń się zapadała. Niebiańska Świątynia umierała. Powstała gdy napotkali na swej drodze te dziwne istoty, z których żywych i martwych tkanek zczytali świadomość, przyjmując ich tożsamość do Nacji, jak wielu innych napotkanych po drodze. Tylko ona zdawała sobie z tego sprawę, jej dzieci tego nie pamiętały. Gdy stali się tamtymi, przyswoili sobie ich tożsamość i cel, z czasem porzucając ich świat i ciała, które przejęli, wraz z nierzeczywistością, do której byli zaczepieni. Szukali ostatecznej mocy, lecz nie miała zostać im dana, bowiem ból rozrywający jej ciało było dojmujący. Otworzyła przejście i wpadła w nie, pozostawiając oszołomione bólem receptory i wojowników, a wraz z nią przepadł uczepiony jej Zhan.

Walter słysząc pisk za plecami zatkał uszy, a Mrok przestał wpatrywać się w statek zawieszony nad kręgiem, który chwilę wcześniej wystrzelił rakietę nad jego głową. Obejrzał się na Kompleks, gdzie pył falował i zapadał się, wciągany przez zaburzenia w powietrzu.

- Zdaje się, że imperialiści właśnie pozbyli się resztek sił Quing – powiedział. – Sądząc po zamykaniu tych przejść…

Everett odnotował znikające zaburzenie przestrzeni, o czym poinformował Arciniegas.

- Cokolwiek trafiliśmy, domyślam się, że należało do Kolektywu – powiedział.

- Skoro idzie nam tak dobrze, mam nadzieję, że zestrzelimy też Fenrira – mruknęła Arciniegas. Namiar poruszający się na radarze właśnie zniknął. Jednocześnie Triptree złapała transmisję na częstotliwości Związku.

- Daj mi Melliera – zażądała.

Nieoczekiwanie zaletą okazało się mieć na dole kogoś, kto przy pomocy własnych oczu mógł zobaczyć co wyjechało z chmury pyłu pół mili od kręgu i zmierzało w jego stronę. W tym czasie Satya zdołała wreszcie połączyć się z Everettem.

- Doktorze – powiedziała. – Nie nakładał pan filtru soczewkowania a powinien. Jest tu jakieś niesamowite skupisko ciemnej materii.

- Masz rację – przyznał. – W samym centrum kręgu. Jak mogłem to przegapić?

- Nie tylko to. Jest też śladowe promieniowanie elektromagnetyczne, wygląda na to, że ma podobną częstotliwość jak to, które jest w Kompleksie.

- Było. Nieważne. Masz rację – potwierdził. – Skąd ono się bierze?

- Powiedziałabym, że ze środka. Tam gdzie jest ten kamień – mówiła, gdy Mellier nagle dał jej znaki.

- Padnij! – zawołał, spoglądając w kierunku zbliżającego się w ich stronę pojazdu, gdy zobaczył co pojawiło się za nim.

- Ciekawe, tam ktoś jest – stwierdził Mrok, wpatrując się w krąg, do którego się zbliżali. – Oczywiście, znowu ci imperialiści, naprawdę ich ciekawość zaczyna mnie irytować, więc… - nie dokończył, ponieważ nad ich głowami poszła seria z ciężkiego karabinu maszynowego. Pojazd natychmiast skręcił i ujrzeli jadący ich śladem BWP, który wyjechał z chmury pyłu, w jakiej tonął Kompleks.

- Ławrientij!  - powiedział Mrok, jakby z jakąś radością i w tym momencie nad ich głowami przeleciała rakieta, która trafiła pojazd.

- Brak eksplozji – poinformował Ehlert. – Chyba… za krótki dystans, nie zdążyła się uzbroić. Ale zatrzymali się.

- Wiązką, gdy się naładuje – poleciła Arciniegas. – Potem namierz mi ten pierwszy pojazd – powiedziała. Na liście jej priorytetów wyżej stała maszyna identyfikowana jako wroga. Wówczas pojazd przeszło drżenie, które zaczęło się nasilać. – Co do… - zaczęła, po czym coś jakby ją tknęło. – Hagen, odpalaj silniki! – telefon już dzwonił.

- To jakieś oddziaływanie – poinformował Everett. – Wciąga nas!

- Wiem, właśnie odlatujemy – powiedziała, było już jednak za późno. Nagle poczuła siłę ciążenia, a „Von Braun” runął w dół, jednocześnie uruchamiając dopalacze.

Mrok stał unosząc obie dłonie, w kierunku „Von Brauna” wystrzeliły cienie jego rąk, jak gdyby chwytając go w mocny uścisk.

- Beria jest mój! – wrzasnął gniewnie generał i wykonał jakieś ruchy rękami. Statek nagle opadł, przestał migotoć, jednocześnie uruchamiając silniki odrzutowe, wystrzelił przed siebie opadając ku powierzchni.

- W górę – krzyczała odruchowo Arciniegas.

- Nie dam rady – usłyszała Hagena. Przeciążenie było obezwładniające, statek pędził opadając, aż dotknął ziemi i zaczął szorować po jałowej powierzchni, pozostawiając coraz głębszą bruzdę, nie zaprzestając lotu odrzutowego.

- Awaryjny rzut! – tylko to przyszło Arciniegas do głowy. Hagen wcisnął przycisk, kwanty światła rozbłysły w generatorze, a eniak zestawił współrzędne, określając ich pozycję względem Deep Space, zakładając, że znalazł się na współrzędnych planety Ziemi. Arciniegas przemknęło przez myśl, że nikt nigdy nie wykonywał rzutu z powierzchni planety, nie ma także pojęcia co jest nad ich głowami, skoro świat kończył się kilka mil od miejsca, w którym się właśnie rozbijali. Działała jednak instynktownie i jedynie rzut na pozycję mógł ich ocalić. Poczuła uderzenie, mogące płynąć jedynie z faktu, iż zahaczyli o powierzchnię, a eniak wciąż liczył, choć skakali na krótkim odcinku. Po czym „Von Braun” zniknął w błysku jasnego światła, wyrzucając w powietrze pył i piasek, generując podmuch powietrza.

Walter wciąż wpatrywał się w ślad po statku, gdy kolejna seria z karabinu poszła bokiem. Spojrzał na BWP, znajdującego się ćwierć wiorsty za nimi, stąd strzał nie mógł być celny, dodatkowo stracił koło. Wysiadali z niego żołnierze w pancerzach.

- Niech Beria goni nas na piechotę – Mrok opadł na siedzenie, z wyraźnym wysiłkiem, jakim było dla niego użycie zmiennej. Pojazd ruszył znowu w kierunku kręgu. Walter patrzył w tamtą stronę, a jego oczy rozszerzyły się w niemym zdumieniu.

- Satya – powiedział odruchowo. Generał wówczas usiadł prosto.

- Mogłem się domyślić. Ona znowu to robi – warknął. – Mówiłem wam kiedyś, że to nie przypadek, że spotykają się dwie osoby, które popychała cały czas w jednym kierunku. W tym miejscu, gdy nastąpi koniec wszystkiego. Nie wiem czego chce, ale się jej nie uda – obejrzał się do tyłu, a wraz z nim Walter. Ściana zbiornika znowu się rozjaśniła, ukazując oblicze Ciemnej Pani, tak bardzo inne od tego, które zapamiętał. Wciąż było nieruchome, a ona sama zdawała się śnić, bądź być nieprzytomna. Walter mimowolnie czekał, aż usłyszy jakieś słowa, ale milczała. Ocal nas. To nadeszło. Co mogła mieć na myśli?

– Po co ją tu sprowadziła? – Mrok wytężył wzrok, spoglądając w kierunku kręgu, po czym uniósł rękę.

Zza kamiennych steli wyleciały w jego kierunku dwa karabiny, które upadły pomiędzy pojazdem a kręgiem, kilkanaście arszynów od nich. Mrok znowu machnął ręką, jego cień zatańczył i Walter ujrzał jak na obie strony wylatują w powietrze dwaj mężczyźni w granatowych mundurach, które jak pamiętał należały do sił kosmicznych Sojuszu. Polecieli wysoko i spadli, a Mrok odetchnął ciężko.

- Naprawdę, nie mogę pozwolić, by strzelali do mnie z tej swojej broni. Czy są tu jeszcze jakieś niespodzianki?

Jakby w odpowiedzi niebo nad nimi zaczęło ciemnieć, jak gdyby przesłaniał je jakiś cień. Pojazd zatrzymał się, a Mrok zeskoczył. Podszedł do pojazdu, a kontener z tylnej części zaczął się otwierać. Walter zszedł na jąłową ziemię, czując się dziwnie, gdy stanął w szarym pyle. Popatrzył na nadchodzącą Satyę. Gdy widział ją po raz ostatni zastrzeliła właśnie imperialistycznego agenta, po czym jej oczy stały się puste i przestała reagować na cokolwiek. Uczynił krok w jej stronę, gdy ponownie usłyszał od strony Kompleksu strzały. Odwrócił się natychmiast i spojrzał jak czterej żołnierze w pancerzach mierzą w kierunku pyłu spowijającego Królewską Górę.

Baumann i Deveraux dotarli do muru, w którym znajdowała się brama. Wciąż nie nawiązali z nikim kontaktu, w radiu słyszeli jedynie trzaski, a sieć nie działała. Przeszli na drugą stronę, widząc iż tam widoczność się poprawia. Baumann prowadził ją poprzez pył, a ona pozwalała mu na to. Jedynie jeszcze dyscyplina sprawiała, że nie upadła, bowiem czuła jak jej ciało trawi gorączka, a rany dawały o sobie znać. Chciała upaść i pozostać, zasnąć i zapomnieć o bólu o tańczących wokół niej plamach i szeptach w swej głowie. Chwilę później usłyszeli huk i wynurzyli się pyłu, widząc jak rozbłysk światła przypominający eksplozję wyrzuca w górę ziemię. Deveraux osunęła się na ziemię, o dziwo obok niej padł Baumann.

- To znowu ci skurwiele – wysyczał. – A ja mam tylko pistolet.

Deveraux otworzyła oczy i ujrzała ćwierć mili przed sobą przechylonego BWP i czterech żołnierzy specnazu w pancerzach bojowych.

- Mam karabin – przypomniała sobie, po czym zajęła pozycję, opierając go na dwóch nóżkach, sprawiając, iż stał się stabilny. Ciężki i nieporęczny, SWD, strzelała kiedyś z niego zastanawiając się jak tamci mogą zachować celność przy takich parametrach. Odpięła magazynek, sprawdzając, iż ma pięć pocisków, a każdy o czerwonym czubku. Podpięła i przeładowała. Wymierzyła, po czym pociągnęła za spust. Poczuła odrzut i proch, lecz gdy zajrzała znowu do lunety, stwierdziła, iż nie udało się jej trafić.

- Za nisko – usłyszała Baumanna. Nie znała tej konkretnej broni, nie strzelała z niej nigdy, do tego czuła, że za chwilę zemdleje. Ponownie wymierzyła i oddała strzał.

- Dev! Niżej i w lewo – wysyczał Baumann. Poruszała palcami i wstrzymała oddech. Specnazowcy zatrzymali się i odwrócili w jej stronę. Trzeci strzał trafił i rykoszetował od ramienia jednego z nich, choć najwyraźniej przebił pancerz, sądząc po tym jak tamten zareagował. Kurwa, musi celować w głowę.

- Dev! – ostrzegł Baumann.

Czwarty strzał i kolejne pudło. Przed sobą miała stojących w grupie trzech żołnierzy specnazu, czwartego leżącego. Jeden z nich celował w nich czymś co wyglądało jak granatnik. Wymierzyła w niego i strzeliła.

Grawimetryczny pocisk trafił prosto w oko żołnierza, w chwili gdy tamten odpalał granaty. Przewrócił się, a ładunki poleciał wprost w jego towarzyszy i nastąpiła eksplozja, a wszyscy polecieli na boki.

- Tak! – zawołał Baumann. Dev zamknęła na chwilę oczy, lecz wyszkolenie przywołało ją do rzeczywistości. Znowu spojrzała w lunetę. Dym spowodowany wybuchem opadał, a ona dostrzegła jakiegoś starca.

- Beria – powiedziała odruchowo. Kuśtykał w kierunku odległego o pół mili dziwnego pojazdu, gdzie stał inny mężczyzna. Obok dostrzegła Waltera, a w oddali Nayadę. Nie była w stanie nawet o tym myśleć i zastanawiać się nad tym co ujrzała, wymierzyła i pociągnęła za spust, lecz nic się nie stało. Magazynek był pusty, a ona nie miała już żadnych nabojów. Podniosła głowę, gdy sobie to uświadomiła i wówczas ujrzała to, co znajdowało się na niebie.

Satya wpatrywała się wprost w Fenrira, który objawił się tuż nad nią, jako olbrzymia kula, otoczona fioletowymi rozbłyskami, zdając się wchłaniać rzeczywistość. Otaczała go pustka, a wszystko wokół niego znikało. Przybył z innego wszechświata, pozbawionego czasu, grawitacji i wszelkich zasad, w tym skutku i przyczyny. Nie był już tajemnicą widoczną tylko na urządzeniach Everetta, lecz osobliwością, pozbawioną masy, która znajdowała się ponad kręgiem. Jego środek znajdował się dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej był „Von Braun” i ich okno, teraz objawił się wreszcie w miejscu, w którym się znajdowali.

Mrok odsunął się od pojazdu.

- Pułapka się zatrzaskuje – powiedział i spojrzał na Waltera, po czym w kierunku Satyi. – Nie stój tam tak, choć tutaj, widocznie musicie być razem w chwili końca wszechświata! – popatrzył na osobliwość. – I właśnie dlatego ukryłem w tym miejscu mrok we własnej postaci i ochroniłem go przed rojem.

- Co ukryliście? – Walter nie odrywał oczu od tego, co znalazło się nad ich głowami.

- Pozostałość tego, co spadło tu w 1961 roku – powiedział Mrok. – Największy kawałek skały, który stworzył punkt zero. Źródło mocy i tego wszystkiego co się stało z naszym światem, co stworzyło ciemne materie i zony. Szukałem go długo w pobliżu Kompleksu, aż znalazłem, po to, żeby osobliwość znalazła się dokładnie w tym miejscu. Największy ze wszystkich kawałków, choć moim zdaniem to nie skała… czasem wydaje mi się, że to żyje. Ale już niedługo – klasną rękami.

Walter zobaczył jak z otwartego za nimi kontenera wznosi się metalowa kula, kierująca się wprost w osobliwość i przyśpieszająca, jak gdyby pchana silnikiem rakietowym. Zdawała się wisieć na niebie, po czym nagle z olbrzymią prędkością wystrzeliła w stronę osobliwości. Walter śledził ją wzrokiem i nagle uświadomił sobie na co patrzy, po czym zamknął oczy w chwili gdy uderzyła wprost w cel. Odruchowo się skulił, gdy dotarło do niego, że Mrok odpalił właśnie ładunki atomowe.

Nic się jednak nie stało, nie było eksplozji, rozbłysku, niczego. Otworzył je i spojrzał jak kula zaczyna wirować i falować, zmieniając swój kształt.

- Smacznego – powiedział Mrok. – A teraz…

Na osobliwość spadł czerwony rój, nadlatujący bardzo szybko od strony Kompleksu, a czerwone światła wręcz przesłoniły niebo. Było ich dużo więcej niż poprzednio, rozciągnęły się masą, która zaczęła otaczać kulę, jednocześnie wirując. Przybywały i kręciły się coraz szybciej, uwięziwszy osobliwość w strefie swego rosnącego ciążenia.

- Widzę, że podjadły – oznajmił generał. – A teraz to zakończmy, ale najpierw będzie mała przyjemność – odwrócił się w stronę nadchodzącego starca.

Beria dyszał ciężko, a trzęsącą dłonią uniósł pistolet i wystrzelił. Lecz Mrok jak gdyby nigdy nic podszedł do niego szybkim krokiem i wyszarpnął mu go z ręki, następnie skierował go jego stronę i strzelił mu prosto w nogę. Starzec upadł z krzykiem.

- A teraz jesteś tam gdzie powinieneś być od początku, Ławrientiju – powiedział Mrok. – Po tylu latach. Na kolanach.

- Pierdol się – odparł Beria. – Myślisz, że to coś zmienia? Nie ma tej twojej Polski, jest atomowa pustynia!

- Nigdy nie chodziło o Polskę – odpowiedział Mrok. – Sram na nia, chciałem jedynie na władzy. Tego co ty stworzyłeś, już nie ma. Związek i komunizm nie istnieją. Nic nie zostało. Nie zdołałeś nawet pokonać imperialistów.

- Z tobą też koniec – zaśmiał się Beria, a na jego twarzy odbiły się wirujące na niebie światła. Wokół nich tworzył się krąg, w którym ziemia zaczęła unosić się do góry. Wszystko się trzęsło.

- O nie, Ławrientiju – uśmiech rozpromienił twarz Światły. – Przekonasz się, że to dopiero początek. Chętnie pozostawię cię w tym ciele, nawet dam ci nieśmiertelność w nowym wszechświecie. W moim wszechświecie.

Deveraux spoglądała na to wszystko przez lunetę, a Baumann stał obok i patrzył na czerwony krąg na niebie, nie wiedząc co powiedzieć. Nagle przypomniała sobie, że ma jeszcze jeden nabój. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła zakrwawiony pocisk, był dziwny, zdawał się pulsować i świecić, choć było to zapewne kolejne złudzenie, bo wokół niego tańczyły ciemne materie. Łowca miał w głowie gwiazdę, przypomniała sobie słowa tamtego, po czym sięgnęła swymi pociętymi od broni palcami i załadowała go do środka, następnie wymierzyła w cel.

Walter stał i wpatrywał się w kulę na niebie, gdy usłyszał wołanie Satyi. Spojrzał na nią i zorientował się, że podeszła bliżej i trzyma coś w ręku.

- Łap! – zawołała, po czym rzuciła w jego stronę karabin, który najwyraźniej podniosła chwilę wcześniej, jeden z tych, jakie Mrok przyciągnął z kręgi. Chwycił broń imperialistów i odbezpieczył, tak jak robili to oni, po czym odwrócił się w kierunku Światły. Ten spojrzał w jego stronę, wyciągając rękę.

- Naprawdę, Walter? – zapytał, lecz wówczas tuż za nim zacharczał Beria, który jakimś cudem zdołał wstać. Mrok chwycił drugą ręką starca za gardło i przyciągnął do siebie. Wciąż spoglądał na Waltera. - To żałosne - powiedział. - Nie jesteście w stanie nic mi zrobić.

Ten uniósł karabin i nagłym ruchem skierował go w stronę zbiornika, po czym otworzył ogień.

Deveraux zestawiła wreszcie oba cele i widząc je w lunecie i pociągnęła za spust.

Początek i koniec >>

niedziela, 30 lipca 2023

Ciemna Symetria: Królewska Góra (III)

 

- Wynośmy się stąd, nim to wszystko przestanie istnieć – powiedział Mrok. – Ktokolwiek tam walczy ostatecznie przetrwa tylko Kompleks. Reszta zostanie pożarta.

- Pożarta?

- Nanity zniszczą wszystko, przetworzą i zwiększą swą ilość – wyjaśnił generał. – Są Kompleksem, tym co z niego pozostało. Przy poziomie techniki Związku i Sojuszu czy umiejętnościach maoistów, nie widzę możliwości by potrafili je pokonać – szybkim krokiem ruszył przed siebie. – Za mną, Walter. Chyba, że chcecie dać się pożreć. Więc odłóżcie może ten nóż, który podnieśliście ze stołu. Czy wy naprawdę sądzicie, że zrobicie mi nim krzywdę?

Walter stracił cierpliwość.

- A czy wy sądzicie, że nie przestanę próbować? – rzucił wściekle ciskając nożem o drewnianą podłogę.

- Ależ skąd, Walter – odparł Mrok. – Nie oczekuję niczego innego, jesteście bardzo ciekawą publicznością.

- Chcę być przy tym, gdy wasza próżność przyniesie, wasz upadek – Walter schodził za Mrokiem po schodach.

- Zamiast tego będziecie świadkiem mej apoteozy – powiedział tamten. – Ale macie rację. Wielu rzeczy nie przewidziałem… Lecz uważam, że świetnie dostosowałem się do zmieniających się okoliczności.

Wyszli przed budynek do porośniętego roślinnością ogrodu. Z oddali niósł się huk kanonady, coraz głośniejsze były odgłosy eksplozji i strzelaniny. Walter obejrzał się, lecz zobaczył jedynie dom z białą przybrudzoną ścianą, porośnięty winoroślami i czerwoną dachówką. Podążył za Mrokiem, omszałą drogą, mijając budynek z podcieniami skrytymi za opadającą roślinnością. Przed metalową bramą ze zdobionych prętów stał pojazd, choć Walter po raz pierwszy widział takie urządzenie. Nie miało kół i zdawało się unosić nieco ponad ziemią. Nie przypominało mu nawet samochodu, których wraki oglądał na Dzikich Polach, choć z przodu było nieco wybrzuszone. Przypominało platformę z dwoma siedzeniami, za którymi znajdowała się przestrzeń transportowa. Tam znajdował się znany mu już zbiornik, a tuż za nim kontener ładunkowy.

- Jak dobrze, że tu wszystko jest zautomatyzowane – powiedział Mrok. – Nie traci się czasu czekając na przeładunek. Czynnik ludzki nie jest zbyt efektywny – wszedł na platformę i popatrzył wyczekująco na Waltera, siadając na siedzeniu. Walter rozważał przez chwilę ucieczkę, czując, że tamten nie będzie go ścigał, ale wreszcie zdecydował i siadł obok niego.

- Cały czas kłamaliście – powiedział. – Nigdy nie chodziło wam o Polskę.

- Polskę to ja mam w dupie – zgodził się Mrok. – Ale nigdy nie kłamałem całkowicie. Większość tego co mówiłem była prawdą, bo wiarygodne kłamstwo zbuduje się tylko na prawdzie. Choć wiele tego co się stało nosi elementy jakiejś komedii, bo skutek wyprzedzał przyczynę… - Mrok zaśmiał się. – Wyjaśnić wam to wszystko, Walter?

- Oświećcie mnie – odparł. Pojazd powoli ruszył, podążając wzdłuż ogrodzeń. Walter rozglądał się odruchowo, szukając źródła eksplozji, lecz wszystko przesłaniała roślinność, choć dostrzegał niezbyt oddalone miejsce, z którego unosił się dym.

- Być może mieliście rację z jednym – powiedział Mrok. – Wszystko sprowadza się do mojego pojedynku z Ławrientijem. Rozpętałem przeciw niemu bunt, który skończył się zrzuceniem na Polskę bomb atomowych. Wydawało mi się, że tego nie odkrył, ale zapewne tylko bawił się ze mną… Skończyło jak się skończyło, wojną atomową z imperialistami, kiedy narodził się świat, który znacie. A ja ocknąłem się w tym samym miejscu, w którym byłem, lecz czas przestał płynąć. To dało mi możliwość zemsty, zbudowania Kompleksu… tego samego, który właśnie poświęciłem i ulegnie zniszczeniu.

Zadumał się na chwilę, podczas gdy pojazd dotarł do skrzyżowania, gdzie skręcił oddalając się od bitwy.

- Wiecie, co tu zbudowałem, Walter – mówił dalej. – Zwerbowałem ludzi, stworzyłem miejsce przyszłej walki, by tym razem pokonać Ławrietija. Lecz moja największa przewaga nad nim, przyśpieszony upływ czasu, okazał się mą największą klęską. Dla mnie również czas płynął dużo szybciej, więc nie miałem pewności czy dożyję chwili, gdy zobaczę upadek Berii i doświadczę triumfu. Ale zauważyłem, że istnieje coś, więcej poza miejscem poza czasem i połączoną z nim Warszawą. Odkryliśmy tajemnicze oddziaływanie, mrok, ciemne materie, nieistotne jak je nazwiemy. A także nieskończonę liczbę aspektów, do których mogliśmy wkroczyć z miejsca poza czasem. Być może lepszym określeniem jest tu to używane przez imperialistycznego naukowca, światy równoległe… Z nich postanowiłem poprowadzić armię by obalić Berię. Tym bardziej, że w wielu z nich wydarzenia niewiele różniły się od tych, które nastąpiły naprawdę, była niszczycielska wojna rozpętana przez Berię. Mieliśmy dostęp tylko do niewielkiego wycinka tych miejsc, ograniczonych przestrzennie do obszaru, w którym za czerwoną mgłą ukryty był Kompleks, czego wówczas nie rozumiałem. Ale plan wydawał się jasny i przejrzysty, we wszystkich światach ja i nasi emisariusze przygotowywaliśmy dla generała Mrok powstanie. Mrok, odwrotność mego nazwiska, a jednocześnie siła spajająca te wszystkie światy, którą się sam ostatecznie stałem… Tylko że to był błąd! – odwrócił się nagle do Waltera.

- Jak wszystko co uczyniliście – mruknął Walter. Odgłosy walki cichły, gdy się od nich oddalali.

- Za Mrokiem kryło się coś więcej- mówił tamten nie przejmując się. – Światy oddalone od naszego punktu zero różniły się od siebie coraz bardziej, nie tylko wydarzeniami, lecz także stałymi fizycznymi, zasadami, zmieniając się w miejsca, gdzie nie mógł przetrwać żaden człowiek, zamieszkane przez byty, które nie mogły powstać wskutek łysenkowskiej ewolucji powodowanej przez Mrok, który zmieniał je przenikając poprzez światy. Lecz co gorsza zauważyłem, że za wszystkim zdaje się stać jakiś rodzaj inteligencji, który zdawał się sterować atakami z zon, wykorzystywać zmienne. Gdy uświadomiłem sobie, jaka to broń, zrozumiałem, że aby się obronić muszę ją zdobyć. Dzięki urządzeniom opracowanym w Kompleksie mogłem wyruszyć na poszukiwania poprzez światy – uśmiechnął się. – I zobaczyłem wieloaspektowość stożka, nieskończoną liczbę możliwości, innych wydarzeń, fizyk, kształtowaną przez ciemne materie, gdzie ewolucja potoczyła się zupełnie inaczej... zdobyłem tam wiedzę i umiejętności, które umożliwiłi mi stanie się postPolakiem, a nawet postczłowiekiem, zyskałem umiejętność kierowania różnymi zjawiskami. W światach, w których rozwój nauki poszedł w tym kierunku to wiedza elementarna, jest to proste jak włączenie światła włącznikiem.

Mrok zdawał się pogrążony w samouwielbieniu i nie zwracał uwagi na to co się działo. Walter nie zamierzał mu przerywać. Z jakiegoś powodu czuł, że nie może na razie stąd odejść, choć byłoby to łatwe. Generał chciał mieć publiczność, ale Waltera trzymało tu coś innego, niesprecyzowanego. Nagle pomyślał, że być może to coś, znajduje się w znajdującym za nim zbiorniku.

Czego chcesz ode mnie – zapytał jej kiedyś w tym samym miejscu. A ona mu odpowiedziała.

- Ale odkryłem coś jeszcze – tymczasem Mrok spoważniał. – Coś działo się z aspektami, znikały i ginęły pośród stożków światła, jak gdyby coś je likwidowało. Aspekty nie mogły współistnieć, zajmowały te same hiperpozycje,  lecz nie to było przyczyną. Nawet w aspekcie, gdzie wiedza na temat fizyki była dużo większa, nikt nie miał pojęcia jak powstrzymać ten postępujący kollaps. W owym czasie zdawało mi się, że ktoś za tym stoi, ten sam kto odpowiada za ewolucję tworów w zonach, kto zaczyna wykorzystywać fizykę jako broń, dążąc do jakiegoś celu. Z czasem poznałem imię tej istoty, manifestującej się we wszelkich aspektach, mającej jakieś nieodgadnione cele. Była to Ciemna Pani, Władczyni Mroku, Królowa Śmierci. Zrozumiałem, że to ona za tym stoi, dysponując potężną mocą, której wciąż mi brakowało. Potrafiła władać mrokiem, była panią ciemnych materii.

Ocal nas, tak wciąż do nich powtarzała. Uwięziona, śpiąca lub nieprzytomna, zmieniła życie Waltera, chroniąc go od mroku, prowadząc go wprost do Kompleksu, potem przenosząc go z niego by spotkał Satyę, a następnie wpadł w ręce imperialistów, wrócił do Warszawy… Dlaczego?

Mrok opowiadał dalej, gdy zbliżali się do końca ulicy. Odgłosy walki były bardzo odległe.

- Wówczas nastąpił wstrząs… cokolwiek się stało uniemożliwiło mi wędrówkę po światach, sprawiając, iż nie dość, że nie mogłem powrócić do punktu zero, stanowiącego początek wszystkiego. Wszystkie moje plany, w tym ten dotyczący pokonania Berii zostały sparaliżowane. Nawet me umiejętności postczłowieka nie pomogły, zamykając mnie ciasnym świecie odwiedzonym już wcześniej przez emisariuszy generała Mrok. Ale wtedy przybyliście wy – a zaraz potem Satya Nayada. Byliście w jakiś sposób naznaczeni przez ciemne materie, po tym czego się dowiedziałem od was, pojąłem, że jesteście emisariuszami Ciemnej Pani. I to pozwoliło mi zastawić na nią pułapkę, gdy spadl na nas nano-rój.

Dojeżdzali powoli do muru, gdzie droga dobiegała końca. Mrok zdawał się jednak tym zupełnie nie przejmować.

- W owym czasie nie miałem pojęcia czym jest, ale wszystko się wyjaśniło, gdy po jej złapaniu powróciłem do Kompleksu. Był całkowicie opuszczony, na szczęście urządzenia rozpoznały moje molekuły, mimo iż byłem nieobecny przez pół wieku. Dzięki swym umiejętnościom i technice Kompleksu uwięziłem tę istotę i zacząłem badać. Wiecie co się okazało? Ona jest takim samym podróżnikiem jak ja, ale mającym wyjątkowe umiejętności. Wędrowała poprzez aspekty z jakiejś odległej rzeczywistości, realizując swą agendę, choć jest ona dla mnie całkowicie niezromiała. Ale dysponowała technologią i umiejętnościami, które poznałem, gdy ją tu studiowałem. Dzięki niej dowiedziałem się, jak kontrolować czas, choć nie zyskałem takich umiejętności jak ona, gdy we wszystkich aspektach wciąż jest obecna, nie będąc jeszcze mym więźniem, choć w mojej linii czasu została już złapana. Nauczyłem się także kontrolować ciemne materie. Ale najciekawszych rzeczy dowiedziałem się w Kompleksie.

Walter dostrzegł w oddali na niebie narastające czerwone światło. Zbliżało się dość szybko. Spojrzał na Mroka, lecz ten nie zareagował i mówił dalej.

- Widzicie, nieważne jak to nazwiemy, aspektami, światami… Gdzieś na końcu rzeczywistości zrodziło się coś wszechpotężnego, co zmierzało wprost do punktu zero, jakby usiłując wymazać przyczynę tego wszystkiego, gdy w naszej rzeczywistości w 1961 roku rozdarto cały wszechświat. Przez te pół wieku mej nieobecności nauka w Kompleksie poszła bardzo do przodu i odkryto, że ta osobliwość jest całkowitym zaprzeczeniem tego czym jesteśmy, stanowiąc wszechświat sam w sobie, który nie może istnieć wraz z punktem zero, generującym nieskończoną liczbę wszechświatów możliwości. Osobliwość zmierzała wprost tutaj anihilując całe wszechświaty, manifestując się w nich w sposób zaprzeczający tamtejszym stałym. Bo tylko ona mogła pozostać w kuźni jestestwa… ale wiedza w Kompleksie umożliwiła opracowanie sposobu powstrzymania osobliwości poprzez wykorzystanie jej słabości, spawiającej, iż w jakimś stopniu musi się w naszym wszechświecie fizycznie manifestować.

Rój przemknął tuż nad ich głowami całkowicie ich ignorując. Walter obejrzał się i zorientował się, że pędzą w stronę bitwy. Mrok najwyraźniej też go zauważył.

- Nanity, Walter – powiedział.  - To co zniszczyło Kompleks, miało być wybawieniem multi-aspektów i wieloistnienia. To rozwinięcie i wariant nauki imperialistów, być może za wiele lat ich cybermaszyny osiągnęłyby ten etap. To programowane maszyny, które miały pokonać osobliwość tym, co stanowiło jej przeciwieństwo, nieznanym w jej wszechświecie. Grawitacją. To rozwinięcie bomby grawitacyjnej, którą Kompleks wymyślił, by powstrzymać Berię. Ale jak wiele innych rzeczy, także to poszła nie tak. Bo choć technika i nauka Kompleksu wyprzedziła wszystko co poznałem nawet w sąsiadujących aspektach, a nanity zdolne były do przemieszczania między światami, coś stało się w momencie ich aktywowania. Wszyscy mieszkańcy Kompleksu mieli ich inny rodzaj w swych ciałach, podobnie jak nasza nieżyjąca Swietłana. Z zapisków, które pozostawili wynika, iż testowali obdarzenie nanitów jakiegoś rodzaju świadomością

Dojechali do muru, w którym nagle pojawiły się znikąd wrota i zaczęły się otwierać, a Mrok nie przestawał mówić. Walter dostrzegł za nimi jałową ziemię i całkowicie pustą powierzchnię. Zauważył, jak w ich stronę mknie na niebie ciemny kształt.

- Cokolwiek się stało, nie zyskały one żadnej inteligencji. Wydobyły się z ciał mieszkańców, przetwarzając je na materię, lecz znajdujące się tu pole generowane przez wieże sprawiło, że zostały w nim uwięzione. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy tu przybyłem. Kompleks był pusty, a pole tłumiące trzymało w uwięzieniu czerwony rój. Chwilę zajęło, nim pojąłem co tu zaszło. Badałem jednocześnie Ciemną Panią, pozbawiwszy ją technologii, którą znalazłem na jej ciele, ale okazało się, że mam inny problem. Zarówno wy jak i Satya opowiadaliście mi o upadku Warszawy, o martwym obszarze, tymczasem przybyłem tu w czasie gdy nic takiego się działo. W kompleksie minęła ledwie dekada od kiedy pewien młody lejtnant zniszczył i zadał im cios, wpuszczając do środka Ciemną Panią, co sprawiło, iż uznali, że to nie Związek jest zagrożeniem, lecz twory i zony, zaczęli więc badać ciemne materie i doprowadziło ich do odkrycia osobliwości… ale co ciekawe w aspektach trwała bitwa z udziałem specnazu, który przeszedł przez tunel i znalazł się na tym samym poziomie rzeczywistości. Nie mogłem dopuścić by marszałek Pieńkowski dotarł do Kompleksu śladem niejakiego Zacherta… więc wypuściłem na wolność rój. Ten sam rój, który napotkałem wcześniej, gdy się poznaliśmy… Dziwne, prawda?

- To wy uwolniliście czerwone światła? – przerwał Walter.

- Ależ oczywiście – Mrok wydawał się zadowolony. - Okazały się bezrozumną masą, która przemieszczała się pomiędzy światami konsumując materię, co sprawiało, iż ich przybywało. Spadł na korpus specnazu, który odpalił bombę atomową. Wszystko to miało bardzo ciekawe skutki… Rój skonsumował wszystko na pewnym poziomie rzeczywistości sprawiając, że we wszystkich aspektach, również w waszym pozostał martwy obszar, pozbawiony materii. Ocalał tylko Kompleks i punkt zero, ostatnia pozostałość świata sprzed tego co rozerwało rzeczywistość… Nie wpadliście na to Walter, że nawet nasz świat okazał się tylko aspektem? Odbiciem innego miejsca? Bo wszystko zaczęło się tu gdzie jesteśmy, w 1961 roku. To rozbito świat i tylko tyle z niego pozostało.

Ciemny kształt przemknął nad ich głowami kierowany ogniem odrzutowego silnika, poprzedzany rakietą którą właśnie wystrzelił. Walter odwrócił się, by spojrzeć na Kompleks, który właśnie opuszczali i wówczas nagle ziemia zadrżała. Rozległ się huk eksplozji, a on poczuł tąpnięcie, które poruszyło pojazdem. Wszystkie drzewa zafalowały i ujrzał jak przechodzi przez nie jakby fala powietrza, niosąca ze sobą kurz, która pchnęła pojazd w stronę bramy. Lecz nie uderzył w nią, bowiem Mrok trzymał dłoń przed sobą i najwyraźniej zatrzymał pojazd. Wówczas dosięgła ich fala pyłu, a Walter zaczął kasłać.

- Co oni narobili? – powiedział Mrok wyraźnie zdumiony. Zapadła cisza, a odgłosy walki ucichły. Widoczność została ograniczona do zera. – Nieważne – wzruszył po chwili ramionami. – Jedziemy stąd – pojazd powoli ruszył przez bramę. – Posłuchajcie dalej – powiedział. - Po całym tym zamieszaniu odkryłem pewną rzecz, zyskując umiejętności podejmowania pewnych działań w strumieniu czasu. Ustanowiłem w przeszłości barierę w zonie południowej, dzięki technologii Kompleksu, która stanowiła ograniczenie dla Roju. I tak oto okazało się, że to ja umieściłem czerwoną mgłę, ukrywającą Kompleks przed oczami postronnych… Mając władzę nad czasem postanowiłem spróbować czego innego, przesunąłem Kompleks w fazie, pozostawiając jedynie pusty obszar, także stał się oddzielnym aspektem, wraz z punktem zero, mogłem więc w prawdziwym świecie zlikwidować czerwoną mgłę. Uczylem się władzy nad zonami, nad fizyką i tworami, słałem na was Polaków, a wreszcie nie chcąc by Beria przysłał mi kolejne oddziały, postarałem się zabezpieczyć flankę. Niewiele trzeba było, by doprowadzić do upadku Warszawy.

- Jak mówiłem. Chcieliście tylko władzy – Walter znowu zaczął kasłać. Pył w powietrzu zdawał się nie przeszkadzać Mrokowi, który spojrzał na niego i pokręcił głową.

- Po co przejąłem władzę? Coś wam wyjaśnię… Kompleks chciał powstrzymać osobliwość, która przybywała tu wzywana przez ciemną materię, komunikując się z nią, wskazując jej kierunek i azymut prowadzący do miejsca rozdarcia wszechświata. Ale po co to robić, skoro można zrobić coś więcej? Kiedy to zrozumiałem, stworzyłem plan. A jego częścią stała się zemsta na Berii, bo nie myliliście się mówiąc, że wszystko sprowadza się do rozgrywki między nami. Wiedziałem, jak osiągnąć to, co chcę zrobić, a Beria mógł mi pomóc to osiągnąć. Wiedziałem ile mam czasu, więc chyba wiecie co zrobiłem?

- Zniszczyliście Warszawę – rzucił Walter.

 - Odrodziłem ją, stworzyłem Konwent, przejąłem władzę w mieście, aby mieć tu bazę i jednocześnie dać Berii wiarygodny powód do reakcji. I gdy nadszedł czas rzuciłem mu wyzwanie, otwierając zony w jego miastach, zabierając jego obywateli i przesyłając mu wiadomość. Zareagował dokładnie tak jak chciałem, ciskając we mnie atomówkami, które nie mogły wybuchnąć, bo uniemożliwiłem reakcję jądrową. Potem rzucił we mnie siły i przybył sam, by zdobyć to, czego pragnął najbardziej, a czym machałem mu przed oczami –nieśmiertelność. A tymczasem czas się kończył, przybywała osobliwość

- Coś nadeszło – powiedział Walter, lecz Mrok go zignorował.

 - Jednej rzeczy nie przewidziałem – powiedział. -  W to wszystko wmieszali się maoiści… i imperialiści z Polską w tle. Więc musiałem tą pieprzoną Polską zagrać, choć najpierw usiłowałem się ich pozbyć. Ci wasi przyjaciele okazali się prawdziwym problemem. Początkowo chciałem się pozbyć ich desantu, posłałem cienie do Sochaczewa, użyłem fizyki by was dopaść, jednak gdy wszyscy zmierzyliście się bitwie na moim podwórku, dotarło do mnie, że całą tę sytuację można rozegrać na własną korzyść. I rozegrałem was wszystkich pomiędzy sobą, zmierzyliście się w bezsensownej walce, realizując własne plany, lecz wszyscy przeoczyliście, że tańczycie do mojego. A ja dostałem to, co chciałem, i to nie od Berii, któremu chciałem zabrać ładunek nuklearny potrzebny do mojej masy krytycznej, lecz od imperialistów.

Waltera w zasadzie przestały obchodzić jego słowa, a Mrok wyraźnie potrzebował go, aby pochwalić się tym co dokonał. Spojrzał na jałową ziemię, a potem na opadający pył. Było coraz jaśniej, a przed sobą wydawało mu się, że w powietrzu dostrzega w oddali jakiś ciemny kształt.

- Walter… - przywołał go Mrok. - Mówiłem wam kiedyś, że stałem się post-Polakiem. Zyskałem moc równą Bogu, możliwość kierowania stałymi, wpływania na masy, lecz nadal nie na świat. Nie jestem Bogiem, lecz nim zostanę. Bo da mi to osobliwość, która tu przybywa. Kompleks chciał ją powstrzymać, lecz przeoczył, że osobliwość niszcząc wszystkie wszechświaty stworzy nowy – własny, z własnymi zasadami. A ma dwie słabości – grawitację i promieniowanie jądrowe. Złapię ją więc w pułapkę, siły ciążenia i eksplozji nuklearnej, a potem dzięki ciemnym materiom dokonam tego, co chciała tu od początku zrobić. Zakończę istnienie wszystkich światów. Wiecie dlaczego? Bo w nowej rzeczywistości, która się narodzi, ja będę demiurgiem. Będę kierował nie tylko regułami i zasadami, nie tylko wpływał na stałe, lecz tworzył je i przekształcał, będę twórcą i całym istnieniem!

- Jesteście szaleni! – powtórzył Walter po raz kolejny.

- Nie, Walter – pokręcił Mrok głową. – Wszystko wyliczyłem. Osobliwość to manifestacja całkowicie innego aspektu, w Kompleksie odkryto ją i opisano, gdy tylko pojawiła się w naszym wszechświecie, wiem więc dokładnie czym jest. Żywi się promieniowaniem jądrowym, więc nim ją nakarmię. Podąża śladem ciemnych materii, tego co przybyło tu w 1961 roku, aż do ich źródła, a ono jest właśnie tutaj, w miejscu gdzie spadło. W punkcie zero. Niszcząc je zniszczy rozdarcie i wyeliminuje wszystkie aspekty, pozostawiając tylko swój. Ignoruje grawitację, lecz zostanie uwięziona w jej polu, po tym jak zostanie nakarmiona promieniowaniem nastąpi jej kolaps, który sprawi, że wykorzystam ciemną materię wchodząc do jej wszechświata i tworząc całkowicie nowy, w chwili gdy dojdzie do zniszczenia naszego. Nie będę was zanudzał naukową, stroną, bo i tak nie zrozumiecie. Właśnie dlatego opuszczamy Kompleks, osobliwość już tu jest, pożarła wszystkie wszechświaty poza tym aspektem i punktem zero. A my wciągniemy ją w pułapkę, patrząc jak spada na Kompleks nieco z boku i… - nagle zamilkł spoglądając na nieboskłon przed nimi, gdyż wyjechali z pyłu i znaleźli się niecałą wiorstę od miejca, gdzie dostrzec można było coś na kształt kręgu. – Co do diabła? – powiedział wreszcie.

Walter powiódł oczami za jego wzrokiem i spojrzał na geometryczny kształt o dziwnych kątach i dwóch ramionach zawieszony nad kręgiem, w stronę którego zmierzali.

- Powiedziałbym, że przybyli imperialiści – stwierdził, widząc polskie litery NASW na czarnym poszyciu. – Czyżbyście nie uwzlędnili w swych planach Sojuszu?

Punkt Zero >>