Pozornie
w przestrzeni kosmicznej panował spokój. ISS wisiała nad Morzem Karaibskim,
utrzymując w zasięgu patroli okrętów NASW ostatnie części niezniszczonej Europy,
część Francji, półwysep iberyjski i Wyspy Brytyjskie, gdzie demokracja
kontrolowana w zasadzie wyszła już z nazwy, a Zjednoczone Królestwo ograniczyło
swobody obywatelskie, chcąc przetrwać. Znajdowało się na linii frontu, nic więc
dziwnego, że musiało zacieśnić więzy, bo stoczyć walkę w obronie swych
tradycji. Teraz gdy tylko sieci matematyczne Colossus skupione w podsieci
wojennej Manchester Automatic Defense wykryły wystrzelenie licznych rakiet
zareagowały natychmiast. Matematyka dzięki procedurom Turing X w ciągu kilku
sekund wiedziała, że celem nie są Wyspy, przekazując tę informację do SACEUR.
Kolejne kilka sekund zajęło podjęcie decyzji o przekazaniu danych do AFCOM, bo
kolejkujący pakiety danych człowiek był najwolniejszym elementem tego procesu.
Dalsze kilkanaście sekund zajęło podjęcie decyzji, znowu czynnik ludzki w
postaci łańcucha dowodzenia wpłynął na wolne tempo procesu. W chwili gdy SACEUR
oraz CINSPAC otrzymały zielone światło, działały już od dłuższego czasu śledząc
cele. Na Atlantyku do walki natychmiast włączyła się Royal Navy, by przechwycić
rakiety mknące z Oceanu Północnego i Bałtyku w kierunku Skandynawii. Były już w
połowie drogi, gdy HMS „Ulisses” i „Hood” odpalały pociski przechwytujące,
jednocześnie z wyrzutni we Francji matematyka odpalała drony klasy Aegis. Cel
Sojuszu był prosty, nie dopuścić do zestrzelenia ocalałych Predatorów
wracających z Warszawy. Jednocześnie matematyka zdążyła już ekstrapolować
rzeczywisty cel ataku, który wróg przeprowadzał przy użyciu pocisków atomowych,
nie celując nawet w drony, lecz obszar między cieśniną Skaggerak, a ruinami
zniszczonego wiele lat temu Hambuga, aby wygenerować w tym rejonie potężny
impuls elektromagnetyczny, uniemożliwiający operowanie dronom Sojuszu. Atak spowodował
alarm z Rewolucji, której aparatura dostrzegła mknącą przez Morze Północne
drugą falę Predatorów zmierzających do Warszawy z czasem przybycia krótszym niż
dwie godziny. Niespodziewanie nieopodal brzegów Jutlandii ujawniły się dwa
ukryte dotąd okręty podwodne Sojuszu, USS „Seaquest” i HMS „Delfin”, które
zgodnie z koordynatami MAD wystrzeliły spod wody drony rakietowe klasy Hades, mknące
w kierunku nadlatujących pocisków, zaskakując ich operatorów całkowicie.
Patrząc na odczyty radarów założyli błędnie, iż wystrzelone zostały pociski
przechwytujące, więc dopiero po kilkunastu sekundach zorientowali się, że nie
idą po trajektorii przejęcia. Wówczas było jednak za późno, Hadesy rozłożyły
się szerokim torem od Niemiec po Skandynawię i połączyły z dronem
koordynacyjno-łącznościowym klasy Pegaz, spiętym ciasną smyczą łączności z
samolotem Sentry znajdującym się nad Wyspami Brytyjskimi. Następnie wyemitowały
sygnał zagłuszania, tworząc sieć, w którą wpadły pociski Saber. Teraz
operatorzy Związku nie mieli szansy detonować ich ręcznie przed osiągnięciem
celu. Baterie Patriotów przechwyciły je swymi rakietami wkrótce po minięciu
Bornholmu, nim wysokościomierze wyłapały, że nie mają połączenia radiowego
podczas schodzenia w dół, powodując eksplozję konwencjonalną. Eksplozja
zniszczyła je nad Bałtykiem.
- Ostro
grają skurwysyny – ocenił Grieve sytuację taktyczną w Europie spoglądając na
mapę z galerii CINSPAC, gdzie nikt nie protestował przeciw jego obecności, choć
sztab miał pełne ręce roboty.
- Nie tak
ostro – ocenił Glenn, pokazując siatkę taktyczną. Trzy okręty klasy Apollo w
asyście pięciu Gemini i ośmiu Merkury szły ostro na optymalną pozycję wyliczoną
przez sieć ISS do przechwycenia wrogich pocisków wystrzelonych znad orbity.
Woschody i Wostoki wroga w licznie dziesięciu wykonywały jakiś skomplikowany
taniec pod osłoną potężnego pancernego Sojuza.
- Czemu
nie strzelają? – zapytał w końcu Grieve.
- Bo im
oddamy całym naszym arsenałem – powiedział Glenn. – Mam nadzieję, że są tego
świadomi, jak zareagujemy gdy spróbują zjonizować kosmosu i atmosfery po naszej
stronie frontu. Przez lata mieliśmy tu strategię wzajemnego odstraszania, ale
teraz wyraźnie im odbija. Kiedy walili małymi ładunkami w przestrzeń nad Polską
to był ich problem, zdaje się nawet wywołali na Bałtyku przy okazji niewielki
sztorm, ale większe ładunki nie tylko usmażą elektronikę, zmienią też mocno
pogodę. Promieniowanie rentgenowskie załatwi także ich satelity, choć w tych
pancerzach pewnie oni ocaleją. Gorzej kiedy zjonizowane elektrony i protony
wpadną w pole magnetyczne planety. W magnetosferze utknęłyby na lata i
uszkodzałaby naszą elektronikę.
- Tym
bardziej bym wystrzelił – mruknął Grieve.
- Albo
mają jeszcze trochę rozsądku, albo coś kombinują – odrzekł Glenn. – Blokujemy
ich trajektorię. Ale zgadzam się, na logikę powinni napieprzać pociskami z orbity
w kierunku Skandynawii aż furczy, a my powinniśmy próbować je zdjąć. Tak
podpowiada matematyka.
Na Ziemi
także sytuacja się uspokoiła, Związek po pierwszym ataku zaczął przemieszczać
swoje okręty na morzu, w kierunku których szły już drony Tryton. Sojusz także relokował
swoje okręty usiłując obronić okolic Jutlandii, którą po zniszczeniu wyrzutni
na Sundzie kontrolował. Była to przewaga jakiej nie miał od lat i nie zamierzał
z niej łatwo rezygnować.
- Coś
planują – stwierdził Grieve. – Nie odpuszczą tak łatwo.
- Może
boją się, że jesteśmy im w stanie zagrozić – zasugerował Glenn.
- W
Europie? W żaden sposób, możemy ich tylko macać i powstrzymywać – powiedział
Grieve. – Po tym co odwalili z atomówkami nie jesteśmy w stanie przeprowadzić
żadnego ataku.
- My
również – mruknął Glenn. – Nie zaatakujemy nad Ziemią, bo stracimy ochronę
planety. Czemu oni nie atakują?
- Czekają
na coś – powiedział w zamyśleniu Grieve i odruchowo popatrzył na ekran
przedstawiający Marsa. Szara plama zajmowała połowę ekranu, teraz jednak miała
nazwę. – Czemu Fenrir? – zapytał.
- Proszę
spytać kapitan Arciniegas – wzruszył ramionami Glenn. – Nazwa zaktualizowała
się, gdy „Von Braun” zalogował się do Hermesa i spłynęły pakiety informacyjne.
Kiedy się tu pojawi… - odetchnął i zamilkł.
Grieve
doskonale rozumiał jego dylemat. W obliczu bitwy musiał ściągnąć z pola walki
swoją kartę atutową, która mogła zmienić przebieg partii. Rozkazy o uziemieniu
załogi wciąż obowiązywały, mimo napiętej sytuacji kapitan statku i jego
pasażerowie pozostawali w głębokim zainteresowaniu DIA, a nikt nie cofnął
wydanych poleceń. Grieve sam do końca nie był przekonany co ma sądzić o tej
łamigłówce, lecz nie był to jego cyrk. To co zadziało się w Warszawie
całkowicie potwierdziło sens działań Aldrina, o ile oczywiście było prawdą.
Generał popatrzył na siatkę taktyczną, usiłując wypatrzeć pośród punktów
oznaczonych niebieskimi trójkątami symbol jedynego istniejącego okrętu klasy
Atena.
- Gdzie
jest „Von Braun”? - zapytał.
- Dobre
pytanie – Glenn pozwolił sobie na coś na kształt uśmiechu. – W końcu to
niewidzialny okręt.
- Nie
powinien być widoczny dla naszej matematyce?
- Gleeson
pytał mnie o to samo – odparł spokojnie Glenn. – Być może mają awarię
transpondera po tym co przeszli na Marsie, już mu wyjaśniałem.
- Zapewne
i łączności? – domyślił się Grieve. – Wiadomo przynajmniej mniej więcej gdzie
są?
- Gdzieś
w okolicy – odparł Glenn. – Na pewno wrócili w przestrzeń Sojuszu, ale milczą
mimo ciągłego wywołania. Proszę posłuchać… nie wiem sam co mam o tym wszystkim
sądzić, ale póki co na drabinie mych priorytetów są ważniejsze sprawy niż
doprowadzenie do dokowania kapitan Arciniegas, nawet jeśli Gleeson sądzi
inaczej.
- Fenrir?
- To
niewiadoma – mruknął admirał. – Z jednej strony mam jednak nadzieję, że to broń
tamtych, bo inaczej pozostają mi rojenia Sagana, a na taką alternatywę nie
jesteśmy gotowi i nie chcemy jej brać poważnie.
- A na
jaką jesteśmy gotowi?
- Na
każdą, którą ekstrapoluje nasza matematyka – odparł admirał. – Gdyby zabrakło
nam naszej sieci, nie bylibyśmy gotowi na nic. Czasem zastanawiam się, czy
ktokolwiek zauważył, że od pewnego czasu Sojusz chronią maszyny liczące.
- Raczej
ludzie z karabinami.
- Sam pan
widział, dzięki czemu przechwyciliśmy rakiety – odrzekł Aldrin. – Jeśli
stracilibyśmy matematykę Sojusz skończy się w mgnieniu oka, gdy tamci odpalą
swoje pociski - spojrzał ponownie na siatkę taktyczną i przemieszczające się
okręty przeciwnika. – Wygląda na to, że planują na nas ruszyć – powiedział. –
Tak przynajmniej podpowiada eniak – spojrzał na czerwone światełko, migające na
jednym z paneli i kiwnął do generała. – Wygląda na to, że znowu AFCOM do pana.
Grieve
podniósł słuchawkę. W trzasku zakłóceń wywołanych po drodze przez jonosferę i
niewielkiego opóźnienia usłyszał głos Kluge.
- Mamy tu
zamieszanie. Chyba się zorientowałeś.
- To się
nazywa wojna – przypomniał Grieve. – Są jakieś rozkazy?
- Możesz
się domyślić. Wszyscy wariują. CIA usiłuje potwierdzić wiarygodność Alicji. Na
razie potwierdzili tożsamość, co do reszty to obradują z prezydentem. A my jak
zapewne widzisz jesteśmy zajęci.
-
Rozumiem, że do czasu podjęcia decyzji musimy utrzymać otwarty korytarz
powietrzny – domyślił się Grieve.
- Nie
inaczej. Właśnie trwa przerzucanie całego naszego lotnictwa bojowego do Anglii.
Będziemy robić wszystko by nasi mieli zapewniony most powietrzny i wspomagali
ich w każdy możliwy sposób.
-
Rozumiem – mruknął Grieve, zdając sobie sprawę, iż nikt nie był przygotowany na
taki obrót sytuacji, a dronów klasy Predator nie ma na Wyspach wystarczająco
dużo, by utrzymać ciągłość ostrzału. Grupa desantowa musiała przetrwać
szalejący na dole ostrzał artyleryjski w interwałach pomiędzy nadleceniem
kolejnych fal dronów Sojuszu, który w tej chwili wynosił około dwóch godzin.
Przy założeniu, że wróg pozwoli na utrzymanie korytarza. Jak na razie niezbyt
ofiarna próba utrzymania korytarza niepokoiła generała.
- Nie
jestem pewien czy nabrali się na naszą ofensywę – powiedział. – Sądząc po tym,
jakie siły angażują do zniszczenia Sundu i Jutlandii…
-
Matematyka także sugeruje, że usiłują nas nabrać, że się nabrali – odparł Kluge
pośród trzasków szyfrowanego połączenia. – Zbyt mało sił angażują w próbę ataku
na Jutlandię. Tylko jaki mają w tym cel? Od czego odwracają naszą uwagę?
- Może my
powinniśmy ich nabrać, że ich nabieraliśmy – mruknął Grieve.
- Niby
jak?
- Myślę.
Z góry wszystko to wygląda nieco inaczej… - wyjaśnił generał. – Dochodzi aspekt
orbitalny. Czy jesteśmy w stanie zaopatrzyć jakoś grupę desantową? Gonią
resztkami sił.
-
Pakujemy im amunicję, drony, sieci… o ile zadziałają w tej kaszance, która jest
w Warszawie. Pójdą następną paczką za Predatorami pod osłoną Bellerofontów. Transportowce
zrzucą im je na przedpolach Warszawy. Wszystko co tylko mamy. Nie jesteśmy w
stanie zrobić nic więcej. Nie mamy tam lotniska, więc nie jesteśmy ich w stanie
wycofać, ani wylądować dopóki tamci są po drugiej stronie rzeki. Kontrolują
przestrzeń powietrzą. Zresztą nie muszę ci tłumaczyć, że drony to jedno, a
transport to co innego.
- Czyżby?
– zapytał Grieve. – Powiedz mi… czy wywiad potwierdził już, że jest tam Beria?
- Ładnie
by to tłumaczyło tę obstawę i transmisje radiowe. Z drugiej strony trudno
uwierzyć, że wylazłby z podziemnej Moskwy i zaryzykował rajd na pierwszą linię
frontu. Sam widzisz, że po drugiej stronie rzeki idzie walka na całego, wciąż
docierają kolejne oddziały koleją i rzucane są do bitwy. Atakują ich siły
Kolektywu.
- I nie
atakują dzięki temu naszych. Ktoś planuje robić weryfikację pociskami
nuklearnymi? Może warto sprawdzić jak zareagują gdy odpalimy rakietę w
prawobrzeżną Warszawę?
- Nikt na
tym etapie nie podejmie takiej decyzji i nie będzie strzelał ICBMami, nawet
jeśli rzeczywiście jest tam Beria. Bo jeśli tak to odpowiedzą setkami swoich
pocisków.
- Może ktoś
powinien podjąć jakąś decyzję.
-
Zmierzasz do czegoś? Mądrzejsi od nas nad tym debatują.
- Masz
kontakt z tymi mądrzejszymi?
- Co im
chcesz przekazać? – zapytał Kluge. – Mamy tu wojnę na całego, a oni
zastanawiają się co dalej zrobić z tymi rewelacjami z Warszawy.
- Sam doskonale
wiesz, że jeśli jest prawdziwa, to nie mamy wyjścia. Musimy się zaangażować.
Innej decyzji nie będzie. Tego nie da się długo odwlekać.
-
Angażujemy się w jedyny możliwy sposób. Nie stać nas na więcej.
- I tu
się mylisz – oświadczył spokojnie Grieve. – Powiedziałem ci, że skoro ich tak
ładnie nabieramy, a oni udają, że się nabrali, to nie są gotowi na pewien
scenariusz.
- Co
wymyśliłeś? – zapytał Kluge po chwili milczenia. – Jeśli zobaczą
spadochroniarzy w locie to…
- Daj mi
kwadrans. Zadzwonię do ciebie i powiem ci jakie mamy możliwości. Ale potem
oczekuję, że połączysz się z kim trzeba i powiesz im, że sukinsyn, który
wymyślił ten pozorowany manewr desantowy, dzięki któremu mamy łączność z
Warszawą ma następny plan. I trzeba dać szybko na niego zielone światło. Bo nie
ma innego wyjścia. Jeśli to co przekazali nam z dołu to prawda…
- … to
musimy wesprzeć Warszawę – potwierdził Kluge. – Czekam.
Grieve
odłożył słuchawkę i ruszył do działania, nie zastanawiając się nad swymi
krokami. Jego pierwszym celem był Glenn, wydający polecenia nad siatką
taktyczną, jednocześnie strofujący oficera w nienagannym umundurowaniu, którego
generał już wcześniej poznał.
-
Kompletnie mnie to teraz nie obchodzi – powiedział. – Gleeson może sobie uważać
co chce, na razie toczymy wojnę i nie mam na to czasu – odesłał oficera,
spoglądając gniewnie w kierunku generała, który ponownie poczuł się zbędny w
sztabie CINSPAC, nawet jeśli Glenn nie dał mu jeszcze tego do zrozumienia. –
Jakieś istotne wieści z dołu? – przypomniał generałowi, że ten pełnił od początku
ataku rolę nieformalnego łącznika między sztabem AFCOM, pozostając na łączu z
generałem Kluge.
- Nie –
odparł generał. – Ale pojawiły się ważne pytania. Proszę powiedzieć, kiedy
będziemy mieli otwarte okno do deorbitacji na Warszawę?
-
Bezpośrednio? To niewykonalne – prychnął Glenn.
- A
jeśli? Proszę pominąć jonizację, obecność wrogich okrętów, ostrzał przeciwnika.
Admirał
spoglądał na niego niczym na szaleńca, najwyraźniej nad czymś się
zastanawiając. Wreszcie wyraźnie rozważywszy za i przeciw przywołał do siebie
jednego z oficerów, polecając wprowadzić mu dane do eniaka. Tamten także
wyraźnie się wahał, jednak wziął się wartko do działania i zajął się
wpisywaniem odpowiednich parametrów. Glenn w tym czasie wpatrywał się zadumany
w siatkę taktyczną. Grieve trzymał się swego kąta pomieszczenia, w którego
dalszej części Armstrong i kilku oficerów zawzięcie dyskutowało, omawiając
dziwną taktykę przeciwnika. Także nad Europą działania wojenne na razie ustały,
generał był coraz bardziej przekonany, że wróg czai się, przygotowując się do
uderzenia. Nie miał jednak pomysłu skąd może ono nadejść.
- Za trzy
godziny i czternaście minut – powiedział Glenn, przerywając jego rozmyślania. –
Kolejne dopiero za 17 godzin. Otwarte będziemy mieli przez kwadrans okno nad Islandią.
Przez te swoje manewry otworzyli nam możliwość, bo odsłonili wejście w
atmosferę. Zabrali patrol Woschodów, który chodził tamtędy przez ostatnie osiem
lat. Rewolucja obraca się wokół własnej osi na geostacjonarnej orbicie, a na
dwanaście minut to miejsce znajdzie się w martwym polu ich dział, a tor zejścia
poza zasięgiem działek NR. Oczywiście nie mamy jak tamtędy zejść, bo w
atmosferze prom zahaczy o jonizację.
- Chyba,
ze będą schodzić tamtędy kontenery desantowe – zauważył Grieve. – Nie potrzebują
elektroniki.
- Ślad
termiczny jak pozostawią przy przejściu przez płaszcz atmosferyczny sprawi, że
zdejmą całe to pańskie zaopatrzenie rakietami – odparł Glenn. – Nie wspominając
o tym, że rozpoczną ostrzał z powierzchni, gdy tylko będą na podejściu do Warszawy.
No i pociski jądrowe z Rewolucji. Deorbitacja na umocnione pozycje przeciwnika
jest niewykonalna. Ale o tym pan doskonale wie.
- Chyba,
że zajmiemy ich czymś innym – powiedział Grieve. – A kontenery… z zaopatrzeniem
będą czymś, co przepuszczą, uznając za mniejsze zło. W końcu nasze siły
desantowe na powierzchni są tak niewielkie, że wsparcie amunicją i uzbrojeniem
nie zrobi większej różnicy.
- Co
chodzi panu po głowie? – zapytał Glenn.
- Być
może pakujemy się prosto w pułapkę Gleesona – odparł Grieve. – Ale po tym czego
dowiedzieliśmy się z dołu musimy podjąć ryzyko, nieważne czy brzmi to jak
rojenia szaleńca. Sojusz nie może sobie pozwolić na to, aby nie było go w
Warszawie, jeśli to wszystko okaże się prawdą.
- Więc?
-
Istnieje pewna możliwość – wyjaśnił Grieve. – Ale nim poinformuję o niej AFCOM
i dostaniemy zielone światło, muszę sprawdzić na ile jest realna – ściszył
głos. – A do tego potrzebuję, aby usunąć mi z drogi na jakiś czas Gleesona. Nie
może mi przeszkadzać.
- Nie
brzmi to dobrze – zauważył Glenn.
- Aldrin
powiedział, żebym ufał tylko panu – powiedział Grieve. – W przerwach między
powtarzaniem, że na ISS działa wysoko postawiony szpieg tamtych.
- Bo
działa. I realizuje swój nieznany nam plan – przyznał Glenn.
- Nie
wiem w co gra pan z Aldrinem, ale skoro dla mne jest to oczywiste, dla Gleesona
również. Skoro od kiedy tu jestem co chwilę raportuje na mój temat na dół,
usiłując ograniczyć moje działania, a najlepiej odciąć mnie od części ISS,
proszę być pewnym, że to samo przesyła na was temat.
- A tak,
niestety ponieważ przeciwnik nasilił działania bojowe musieliśmy ograniczyć
transfer danych jego szyfrowanym łączem – Glenn nie wyglądał na zmartwionego. –
Usiłował nawet się skarżyć, ale w toku działań bojowych jako osoba postronna
nie ma wstępu do CINSPAC. Zapewne oczywiście do czasu, ale takie małe rzeczy
cieszą…
-
Potrzebowałbym aby nie miał wstępu także do innej części stacji. Przynajmniej
przez najbliższy kwadrans – powiedział Grieve.
- Tego
nie mogę uczynić – stwierdził Glenn. – Ale uważam, że Gleeson jest już bardzo
zmęczony.
-
Zmęczony? – zdziwił się Grieve.
- O ile
się orientuję od kiedy zadokował na stacji minęła już ponad doba, a on był
bardzo aktywny w swych działaniach, odcinaniu dostępów, licznych
przesłuchaniach komandor Hoener i admirała Aldrina, audytowaniu rozkazów i
procedur eniaka, nie wiem kiedy znajdował na to wszystko czas. To nie pozostaje
bez wpływu na organizm. Myślę, że niebawem zaśnie.
-
Niestety niebawem to zbyt późno – mruknął Grieve.
- Nie
zrozumiałeś – Glenn popatrzył na niego badawczo. – Mało komu w NASW podoba się
to, co zrobił z Aldrinem. Jeszcze mniej personelowi technicznemu. A bywa on
bardzo złośliwy. Do tego stopnia, że filtry kabinowe w gabinecie Hoener nie
zostały wymienione zgodnie z harmonogramem, a powinny. Mieszanka tlenowa będzie
więc trochę zanieczyszczona, co sprawi, że Gleesona będzie boleć głowa. A do
tego mózg nieco się niedotleni. W sumie jako dowodzący powinienem zwrócić im
uwagę na tę niedbałość, ale podobno jestem w tym zakresie niekompetentny, jak twierdzi
Gleeson. Zresztą ja jestem zajęty wojną, a to zakres odpowiedzialności dowódcy
stacji, tylko że chwilowo Gleeson pozbawił go części uprawnień, bo audytuje
jego działania. Pech, po prostu. Więc czego potrzebujesz?
- Nie
będę ryzykował rozmowy z Aldrinem, bo oskarżył go o zdradę, a musimy dostać na
to co wymyśliłem autoryzację AFCOM – powiedział Grieve. – Ale o ile wiem,
Hoener po prostu jest w czymś w rodzaju aresztu domowego, więc nie podlega
przepisom karnym tylko dyscyplinanym. Najpierw muszę z nią porozmawiać. A jeśli przekonam ją, że jestem po właściwej
stronie i powie mi to, co mam nadzieję usłyszeć, będziesz miał środki by
zaplanować odwrócenie uwagi. I swoją bitwę, której tak bardzo nie chcesz, o ile
dół wyrazi zgodę. Ale wszystko zależy od tego co powie Hoener.
-
Dlaczego?
- Jeśli
dobrze zrozumiałem, zna magiczne słowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz