piątek, 9 czerwca 2023

Ciemna Symetria: ISS "Deep Space" (IV)

 

Pozornie w przestrzeni kosmicznej panował spokój. ISS wisiała nad Morzem Karaibskim, utrzymując w zasięgu patroli okrętów NASW ostatnie części niezniszczonej Europy, część Francji, półwysep iberyjski i Wyspy Brytyjskie, gdzie demokracja kontrolowana w zasadzie wyszła już z nazwy, a Zjednoczone Królestwo ograniczyło swobody obywatelskie, chcąc przetrwać. Znajdowało się na linii frontu, nic więc dziwnego, że musiało zacieśnić więzy, bo stoczyć walkę w obronie swych tradycji. Teraz gdy tylko sieci matematyczne Colossus skupione w podsieci wojennej Manchester Automatic Defense wykryły wystrzelenie licznych rakiet zareagowały natychmiast. Matematyka dzięki procedurom Turing X w ciągu kilku sekund wiedziała, że celem nie są Wyspy, przekazując tę informację do SACEUR. Kolejne kilka sekund zajęło podjęcie decyzji o przekazaniu danych do AFCOM, bo kolejkujący pakiety danych człowiek był najwolniejszym elementem tego procesu. Dalsze kilkanaście sekund zajęło podjęcie decyzji, znowu czynnik ludzki w postaci łańcucha dowodzenia wpłynął na wolne tempo procesu. W chwili gdy SACEUR oraz CINSPAC otrzymały zielone światło, działały już od dłuższego czasu śledząc cele. Na Atlantyku do walki natychmiast włączyła się Royal Navy, by przechwycić rakiety mknące z Oceanu Północnego i Bałtyku w kierunku Skandynawii. Były już w połowie drogi, gdy HMS „Ulisses” i „Hood” odpalały pociski przechwytujące, jednocześnie z wyrzutni we Francji matematyka odpalała drony klasy Aegis. Cel Sojuszu był prosty, nie dopuścić do zestrzelenia ocalałych Predatorów wracających z Warszawy. Jednocześnie matematyka zdążyła już ekstrapolować rzeczywisty cel ataku, który wróg przeprowadzał przy użyciu pocisków atomowych, nie celując nawet w drony, lecz obszar między cieśniną Skaggerak, a ruinami zniszczonego wiele lat temu Hambuga, aby wygenerować w tym rejonie potężny impuls elektromagnetyczny, uniemożliwiający operowanie dronom Sojuszu. Atak spowodował alarm z Rewolucji, której aparatura dostrzegła mknącą przez Morze Północne drugą falę Predatorów zmierzających do Warszawy z czasem przybycia krótszym niż dwie godziny. Niespodziewanie nieopodal brzegów Jutlandii ujawniły się dwa ukryte dotąd okręty podwodne Sojuszu, USS „Seaquest” i HMS „Delfin”, które zgodnie z koordynatami MAD wystrzeliły spod wody drony rakietowe klasy Hades, mknące w kierunku nadlatujących pocisków, zaskakując ich operatorów całkowicie. Patrząc na odczyty radarów założyli błędnie, iż wystrzelone zostały pociski przechwytujące, więc dopiero po kilkunastu sekundach zorientowali się, że nie idą po trajektorii przejęcia. Wówczas było jednak za późno, Hadesy rozłożyły się szerokim torem od Niemiec po Skandynawię i połączyły z dronem koordynacyjno-łącznościowym klasy Pegaz, spiętym ciasną smyczą łączności z samolotem Sentry znajdującym się nad Wyspami Brytyjskimi. Następnie wyemitowały sygnał zagłuszania, tworząc sieć, w którą wpadły pociski Saber. Teraz operatorzy Związku nie mieli szansy detonować ich ręcznie przed osiągnięciem celu. Baterie Patriotów przechwyciły je swymi rakietami wkrótce po minięciu Bornholmu, nim wysokościomierze wyłapały, że nie mają połączenia radiowego podczas schodzenia w dół, powodując eksplozję konwencjonalną. Eksplozja zniszczyła je nad Bałtykiem.

- Ostro grają skurwysyny – ocenił Grieve sytuację taktyczną w Europie spoglądając na mapę z galerii CINSPAC, gdzie nikt nie protestował przeciw jego obecności, choć sztab miał pełne ręce roboty.

- Nie tak ostro – ocenił Glenn, pokazując siatkę taktyczną. Trzy okręty klasy Apollo w asyście pięciu Gemini i ośmiu Merkury szły ostro na optymalną pozycję wyliczoną przez sieć ISS do przechwycenia wrogich pocisków wystrzelonych znad orbity. Woschody i Wostoki wroga w licznie dziesięciu wykonywały jakiś skomplikowany taniec pod osłoną potężnego pancernego Sojuza.

- Czemu nie strzelają? – zapytał w końcu Grieve.

- Bo im oddamy całym naszym arsenałem – powiedział Glenn. – Mam nadzieję, że są tego świadomi, jak zareagujemy gdy spróbują zjonizować kosmosu i atmosfery po naszej stronie frontu. Przez lata mieliśmy tu strategię wzajemnego odstraszania, ale teraz wyraźnie im odbija. Kiedy walili małymi ładunkami w przestrzeń nad Polską to był ich problem, zdaje się nawet wywołali na Bałtyku przy okazji niewielki sztorm, ale większe ładunki nie tylko usmażą elektronikę, zmienią też mocno pogodę. Promieniowanie rentgenowskie załatwi także ich satelity, choć w tych pancerzach pewnie oni ocaleją. Gorzej kiedy zjonizowane elektrony i protony wpadną w pole magnetyczne planety. W magnetosferze utknęłyby na lata i uszkodzałaby naszą elektronikę.

- Tym bardziej bym wystrzelił – mruknął Grieve.

- Albo mają jeszcze trochę rozsądku, albo coś kombinują – odrzekł Glenn. – Blokujemy ich trajektorię. Ale zgadzam się, na logikę powinni napieprzać pociskami z orbity w kierunku Skandynawii aż furczy, a my powinniśmy próbować je zdjąć. Tak podpowiada matematyka.

Na Ziemi także sytuacja się uspokoiła, Związek po pierwszym ataku zaczął przemieszczać swoje okręty na morzu, w kierunku których szły już drony Tryton. Sojusz także relokował swoje okręty usiłując obronić okolic Jutlandii, którą po zniszczeniu wyrzutni na Sundzie kontrolował. Była to przewaga jakiej nie miał od lat i nie zamierzał z niej łatwo rezygnować.

- Coś planują – stwierdził Grieve. – Nie odpuszczą tak łatwo.

- Może boją się, że jesteśmy im w stanie zagrozić – zasugerował Glenn.

- W Europie? W żaden sposób, możemy ich tylko macać i powstrzymywać – powiedział Grieve. – Po tym co odwalili z atomówkami nie jesteśmy w stanie przeprowadzić żadnego ataku.

- My również – mruknął Glenn. – Nie zaatakujemy nad Ziemią, bo stracimy ochronę planety. Czemu oni nie atakują?

- Czekają na coś – powiedział w zamyśleniu Grieve i odruchowo popatrzył na ekran przedstawiający Marsa. Szara plama zajmowała połowę ekranu, teraz jednak miała nazwę. – Czemu Fenrir? – zapytał.

- Proszę spytać kapitan Arciniegas – wzruszył ramionami Glenn. – Nazwa zaktualizowała się, gdy „Von Braun” zalogował się do Hermesa i spłynęły pakiety informacyjne. Kiedy się tu pojawi… - odetchnął i zamilkł.

Grieve doskonale rozumiał jego dylemat. W obliczu bitwy musiał ściągnąć z pola walki swoją kartę atutową, która mogła zmienić przebieg partii. Rozkazy o uziemieniu załogi wciąż obowiązywały, mimo napiętej sytuacji kapitan statku i jego pasażerowie pozostawali w głębokim zainteresowaniu DIA, a nikt nie cofnął wydanych poleceń. Grieve sam do końca nie był przekonany co ma sądzić o tej łamigłówce, lecz nie był to jego cyrk. To co zadziało się w Warszawie całkowicie potwierdziło sens działań Aldrina, o ile oczywiście było prawdą. Generał popatrzył na siatkę taktyczną, usiłując wypatrzeć pośród punktów oznaczonych niebieskimi trójkątami symbol jedynego istniejącego okrętu klasy Atena.

- Gdzie jest „Von Braun”?  - zapytał.

- Dobre pytanie – Glenn pozwolił sobie na coś na kształt uśmiechu. – W końcu to niewidzialny okręt.

- Nie powinien być widoczny dla naszej matematyce?

- Gleeson pytał mnie o to samo – odparł spokojnie Glenn. – Być może mają awarię transpondera po tym co przeszli na Marsie, już mu wyjaśniałem.

- Zapewne i łączności? – domyślił się Grieve. – Wiadomo przynajmniej mniej więcej gdzie są?

- Gdzieś w okolicy – odparł Glenn. – Na pewno wrócili w przestrzeń Sojuszu, ale milczą mimo ciągłego wywołania. Proszę posłuchać… nie wiem sam co mam o tym wszystkim sądzić, ale póki co na drabinie mych priorytetów są ważniejsze sprawy niż doprowadzenie do dokowania kapitan Arciniegas, nawet jeśli Gleeson sądzi inaczej.

- Fenrir?

- To niewiadoma – mruknął admirał. – Z jednej strony mam jednak nadzieję, że to broń tamtych, bo inaczej pozostają mi rojenia Sagana, a na taką alternatywę nie jesteśmy gotowi i nie chcemy jej brać poważnie.

- A na jaką jesteśmy gotowi?

- Na każdą, którą ekstrapoluje nasza matematyka – odparł admirał. – Gdyby zabrakło nam naszej sieci, nie bylibyśmy gotowi na nic. Czasem zastanawiam się, czy ktokolwiek zauważył, że od pewnego czasu Sojusz chronią maszyny liczące.

- Raczej ludzie z karabinami.

- Sam pan widział, dzięki czemu przechwyciliśmy rakiety – odrzekł Aldrin. – Jeśli stracilibyśmy matematykę Sojusz skończy się w mgnieniu oka, gdy tamci odpalą swoje pociski - spojrzał ponownie na siatkę taktyczną i przemieszczające się okręty przeciwnika. – Wygląda na to, że planują na nas ruszyć – powiedział. – Tak przynajmniej podpowiada eniak – spojrzał na czerwone światełko, migające na jednym z paneli i kiwnął do generała. – Wygląda na to, że znowu AFCOM do pana.

Grieve podniósł słuchawkę. W trzasku zakłóceń wywołanych po drodze przez jonosferę i niewielkiego opóźnienia usłyszał głos Kluge.

- Mamy tu zamieszanie. Chyba się zorientowałeś.

- To się nazywa wojna – przypomniał Grieve. – Są jakieś rozkazy?

- Możesz się domyślić. Wszyscy wariują. CIA usiłuje potwierdzić wiarygodność Alicji. Na razie potwierdzili tożsamość, co do reszty to obradują z prezydentem. A my jak zapewne widzisz jesteśmy zajęci.

- Rozumiem, że do czasu podjęcia decyzji musimy utrzymać otwarty korytarz powietrzny – domyślił się Grieve.

- Nie inaczej. Właśnie trwa przerzucanie całego naszego lotnictwa bojowego do Anglii. Będziemy robić wszystko by nasi mieli zapewniony most powietrzny i wspomagali ich w każdy możliwy sposób.

- Rozumiem – mruknął Grieve, zdając sobie sprawę, iż nikt nie był przygotowany na taki obrót sytuacji, a dronów klasy Predator nie ma na Wyspach wystarczająco dużo, by utrzymać ciągłość ostrzału. Grupa desantowa musiała przetrwać szalejący na dole ostrzał artyleryjski w interwałach pomiędzy nadleceniem kolejnych fal dronów Sojuszu, który w tej chwili wynosił około dwóch godzin. Przy założeniu, że wróg pozwoli na utrzymanie korytarza. Jak na razie niezbyt ofiarna próba utrzymania korytarza niepokoiła generała.

- Nie jestem pewien czy nabrali się na naszą ofensywę – powiedział. – Sądząc po tym, jakie siły angażują do zniszczenia Sundu i Jutlandii…

- Matematyka także sugeruje, że usiłują nas nabrać, że się nabrali – odparł Kluge pośród trzasków szyfrowanego połączenia. – Zbyt mało sił angażują w próbę ataku na Jutlandię. Tylko jaki mają w tym cel? Od czego odwracają naszą uwagę?

- Może my powinniśmy ich nabrać, że ich nabieraliśmy – mruknął Grieve.

- Niby jak?

- Myślę. Z góry wszystko to wygląda nieco inaczej… - wyjaśnił generał. – Dochodzi aspekt orbitalny. Czy jesteśmy w stanie zaopatrzyć jakoś grupę desantową? Gonią resztkami sił.

- Pakujemy im amunicję, drony, sieci… o ile zadziałają w tej kaszance, która jest w Warszawie. Pójdą następną paczką za Predatorami pod osłoną Bellerofontów. Transportowce zrzucą im je na przedpolach Warszawy. Wszystko co tylko mamy. Nie jesteśmy w stanie zrobić nic więcej. Nie mamy tam lotniska, więc nie jesteśmy ich w stanie wycofać, ani wylądować dopóki tamci są po drugiej stronie rzeki. Kontrolują przestrzeń powietrzą. Zresztą nie muszę ci tłumaczyć, że drony to jedno, a transport to co innego.

- Czyżby? – zapytał Grieve. – Powiedz mi… czy wywiad potwierdził już, że jest tam Beria?

- Ładnie by to tłumaczyło tę obstawę i transmisje radiowe. Z drugiej strony trudno uwierzyć, że wylazłby z podziemnej Moskwy i zaryzykował rajd na pierwszą linię frontu. Sam widzisz, że po drugiej stronie rzeki idzie walka na całego, wciąż docierają kolejne oddziały koleją i rzucane są do bitwy. Atakują ich siły Kolektywu.

- I nie atakują dzięki temu naszych. Ktoś planuje robić weryfikację pociskami nuklearnymi? Może warto sprawdzić jak zareagują gdy odpalimy rakietę w prawobrzeżną Warszawę?

- Nikt na tym etapie nie podejmie takiej decyzji i nie będzie strzelał ICBMami, nawet jeśli rzeczywiście jest tam Beria. Bo jeśli tak to odpowiedzą setkami swoich pocisków.

- Może ktoś powinien podjąć jakąś decyzję.

- Zmierzasz do czegoś? Mądrzejsi od nas nad tym debatują.

- Masz kontakt z tymi mądrzejszymi?

- Co im chcesz przekazać? – zapytał Kluge. – Mamy tu wojnę na całego, a oni zastanawiają się co dalej zrobić z tymi rewelacjami z Warszawy.

- Sam doskonale wiesz, że jeśli jest prawdziwa, to nie mamy wyjścia. Musimy się zaangażować. Innej decyzji nie będzie. Tego nie da się długo odwlekać.

- Angażujemy się w jedyny możliwy sposób. Nie stać nas na więcej.

- I tu się mylisz – oświadczył spokojnie Grieve. – Powiedziałem ci, że skoro ich tak ładnie nabieramy, a oni udają, że się nabrali, to nie są gotowi na pewien scenariusz.

- Co wymyśliłeś? – zapytał Kluge po chwili milczenia. – Jeśli zobaczą spadochroniarzy w locie to…

- Daj mi kwadrans. Zadzwonię do ciebie i powiem ci jakie mamy możliwości. Ale potem oczekuję, że połączysz się z kim trzeba i powiesz im, że sukinsyn, który wymyślił ten pozorowany manewr desantowy, dzięki któremu mamy łączność z Warszawą ma następny plan. I trzeba dać szybko na niego zielone światło. Bo nie ma innego wyjścia. Jeśli to co przekazali nam z dołu to prawda…

- … to musimy wesprzeć Warszawę – potwierdził Kluge. – Czekam.

Grieve odłożył słuchawkę i ruszył do działania, nie zastanawiając się nad swymi krokami. Jego pierwszym celem był Glenn, wydający polecenia nad siatką taktyczną, jednocześnie strofujący oficera w nienagannym umundurowaniu, którego generał już wcześniej poznał.

- Kompletnie mnie to teraz nie obchodzi – powiedział. – Gleeson może sobie uważać co chce, na razie toczymy wojnę i nie mam na to czasu – odesłał oficera, spoglądając gniewnie w kierunku generała, który ponownie poczuł się zbędny w sztabie CINSPAC, nawet jeśli Glenn nie dał mu jeszcze tego do zrozumienia. – Jakieś istotne wieści z dołu? – przypomniał generałowi, że ten pełnił od początku ataku rolę nieformalnego łącznika między sztabem AFCOM, pozostając na łączu z generałem Kluge.

- Nie – odparł generał. – Ale pojawiły się ważne pytania. Proszę powiedzieć, kiedy będziemy mieli otwarte okno do deorbitacji na Warszawę?

- Bezpośrednio? To niewykonalne – prychnął Glenn.

- A jeśli? Proszę pominąć jonizację, obecność wrogich okrętów, ostrzał przeciwnika.

Admirał spoglądał na niego niczym na szaleńca, najwyraźniej nad czymś się zastanawiając. Wreszcie wyraźnie rozważywszy za i przeciw przywołał do siebie jednego z oficerów, polecając wprowadzić mu dane do eniaka. Tamten także wyraźnie się wahał, jednak wziął się wartko do działania i zajął się wpisywaniem odpowiednich parametrów. Glenn w tym czasie wpatrywał się zadumany w siatkę taktyczną. Grieve trzymał się swego kąta pomieszczenia, w którego dalszej części Armstrong i kilku oficerów zawzięcie dyskutowało, omawiając dziwną taktykę przeciwnika. Także nad Europą działania wojenne na razie ustały, generał był coraz bardziej przekonany, że wróg czai się, przygotowując się do uderzenia. Nie miał jednak pomysłu skąd może ono nadejść.

- Za trzy godziny i czternaście minut – powiedział Glenn, przerywając jego rozmyślania. – Kolejne dopiero za 17 godzin. Otwarte będziemy mieli przez kwadrans okno nad Islandią. Przez te swoje manewry otworzyli nam możliwość, bo odsłonili wejście w atmosferę. Zabrali patrol Woschodów, który chodził tamtędy przez ostatnie osiem lat. Rewolucja obraca się wokół własnej osi na geostacjonarnej orbicie, a na dwanaście minut to miejsce znajdzie się w martwym polu ich dział, a tor zejścia poza zasięgiem działek NR. Oczywiście nie mamy jak tamtędy zejść, bo w atmosferze prom zahaczy o jonizację.

- Chyba, ze będą schodzić tamtędy kontenery desantowe – zauważył Grieve. – Nie potrzebują elektroniki.

- Ślad termiczny jak pozostawią przy przejściu przez płaszcz atmosferyczny sprawi, że zdejmą całe to pańskie zaopatrzenie rakietami – odparł Glenn. – Nie wspominając o tym, że rozpoczną ostrzał z powierzchni, gdy tylko będą na podejściu do Warszawy. No i pociski jądrowe z Rewolucji. Deorbitacja na umocnione pozycje przeciwnika jest niewykonalna. Ale o tym pan doskonale wie.

- Chyba, że zajmiemy ich czymś innym – powiedział Grieve. – A kontenery… z zaopatrzeniem będą czymś, co przepuszczą, uznając za mniejsze zło. W końcu nasze siły desantowe na powierzchni są tak niewielkie, że wsparcie amunicją i uzbrojeniem nie zrobi większej różnicy.

- Co chodzi panu po głowie? – zapytał Glenn.

- Być może pakujemy się prosto w pułapkę Gleesona – odparł Grieve. – Ale po tym czego dowiedzieliśmy się z dołu musimy podjąć ryzyko, nieważne czy brzmi to jak rojenia szaleńca. Sojusz nie może sobie pozwolić na to, aby nie było go w Warszawie, jeśli to wszystko okaże się prawdą.

- Więc?

- Istnieje pewna możliwość – wyjaśnił Grieve. – Ale nim poinformuję o niej AFCOM i dostaniemy zielone światło, muszę sprawdzić na ile jest realna – ściszył głos. – A do tego potrzebuję, aby usunąć mi z drogi na jakiś czas Gleesona. Nie może mi przeszkadzać.

- Nie brzmi to dobrze – zauważył Glenn.

- Aldrin powiedział, żebym ufał tylko panu – powiedział Grieve. – W przerwach między powtarzaniem, że na ISS działa wysoko postawiony szpieg tamtych.

- Bo działa. I realizuje swój nieznany nam plan – przyznał Glenn.

- Nie wiem w co gra pan z Aldrinem, ale skoro dla mne jest to oczywiste, dla Gleesona również. Skoro od kiedy tu jestem co chwilę raportuje na mój temat na dół, usiłując ograniczyć moje działania, a najlepiej odciąć mnie od części ISS, proszę być pewnym, że to samo przesyła na was temat.

- A tak, niestety ponieważ przeciwnik nasilił działania bojowe musieliśmy ograniczyć transfer danych jego szyfrowanym łączem – Glenn nie wyglądał na zmartwionego. – Usiłował nawet się skarżyć, ale w toku działań bojowych jako osoba postronna nie ma wstępu do CINSPAC. Zapewne oczywiście do czasu, ale takie małe rzeczy cieszą…

- Potrzebowałbym aby nie miał wstępu także do innej części stacji. Przynajmniej przez najbliższy kwadrans – powiedział Grieve.

- Tego nie mogę uczynić – stwierdził Glenn. – Ale uważam, że Gleeson jest już bardzo zmęczony.

- Zmęczony? – zdziwił się Grieve.

- O ile się orientuję od kiedy zadokował na stacji minęła już ponad doba, a on był bardzo aktywny w swych działaniach, odcinaniu dostępów, licznych przesłuchaniach komandor Hoener i admirała Aldrina, audytowaniu rozkazów i procedur eniaka, nie wiem kiedy znajdował na to wszystko czas. To nie pozostaje bez wpływu na organizm. Myślę, że niebawem zaśnie.

- Niestety niebawem to zbyt późno – mruknął Grieve.

- Nie zrozumiałeś – Glenn popatrzył na niego badawczo. – Mało komu w NASW podoba się to, co zrobił z Aldrinem. Jeszcze mniej personelowi technicznemu. A bywa on bardzo złośliwy. Do tego stopnia, że filtry kabinowe w gabinecie Hoener nie zostały wymienione zgodnie z harmonogramem, a powinny. Mieszanka tlenowa będzie więc trochę zanieczyszczona, co sprawi, że Gleesona będzie boleć głowa. A do tego mózg nieco się niedotleni. W sumie jako dowodzący powinienem zwrócić im uwagę na tę niedbałość, ale podobno jestem w tym zakresie niekompetentny, jak twierdzi Gleeson. Zresztą ja jestem zajęty wojną, a to zakres odpowiedzialności dowódcy stacji, tylko że chwilowo Gleeson pozbawił go części uprawnień, bo audytuje jego działania. Pech, po prostu. Więc czego potrzebujesz?

- Nie będę ryzykował rozmowy z Aldrinem, bo oskarżył go o zdradę, a musimy dostać na to co wymyśliłem autoryzację AFCOM – powiedział Grieve. – Ale o ile wiem, Hoener po prostu jest w czymś w rodzaju aresztu domowego, więc nie podlega przepisom karnym tylko dyscyplinanym. Najpierw muszę z nią porozmawiać. A  jeśli przekonam ją, że jestem po właściwej stronie i powie mi to, co mam nadzieję usłyszeć, będziesz miał środki by zaplanować odwrócenie uwagi. I swoją bitwę, której tak bardzo nie chcesz, o ile dół wyrazi zgodę. Ale wszystko zależy od tego co powie Hoener.

- Dlaczego?

- Jeśli dobrze zrozumiałem, zna magiczne słowo.

Podziemna Warszawa >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz