czwartek, 29 czerwca 2023

Ciemna Symetria: Stacja Zwycięstwa (V)

 

Niepokój narastał, potęgowało je oczekiwanie. Walter zapuścił się po kolei w głąb każdego tunelu, począwszy od tych prowadzących ku Teatralnemu, Karowej i Nowemu Światu, skąd spodziewali się ataku Armii Czerwonej. Gdzie po drugiej stronie rzeki, gdzieś na Dworcu Wschodnim umocnił się Beria. W tunelach wszystko ucichło, śpiewy i muzyka ze Zwycięstwa niosły się daleko i zagłuszały skutecznie wszystko co działo się po obu stronach peronu na krańcach tuneli. Wiele dałby, by dowiedzieć się co się tam dzieje, bowiem brak reakcji zaczynał go niepokoić. Wedle wszelkich prawideł sztuki wojennej powinni dotrzeć tu zwiadowcy, a co najmniej kilka plutonów nawiązać kontakt ogniowy i przeprowadzić rozpoznanie bojem. Tymczasem jak dotąd nikt się nie pojawił. Wniosek mógł być tylko jeden, Beria i Sierow umacniali się, czekając na coś, zbierali siły by przeprowadzić miażdżący atak. O ile Gerber mówił prawdę, bo zachowywał się coraz bardziej dziwnie, ze swymi chichotami i dziwnymi uśmiechami. Wszystko jednak układało się w jakąś dziwaczną całość.

To był kolejny problem, bo gdy zaczął mówić, żar gniewu powoli opadł. Walter patrząc na niego zrozumiał jak bardzo sam się zmienił. Kiedyś powstrzymał jego machinacje regulaminowymi środkami, posyłając go do aresztu. Kiedy jeszcze wierzył w zasady, stawiając je na pierwszym miejscu, przed systemem. Jeszcze kilka miesięcy temu, nim wyruszył na poszukiwanie tajemnicy zony południowej, nie do pomyślenia było dla niego, by kogokolwiek pozbawić życia bez sądu, lub torturować niewinnych. I choć wszystko co ujrzał w wykonaniu Zacherta wzbudziło w nim opór, pojął że to co przeszedł odarło go z resztek naiwności i niewinności, o ile taką kiedykolwiek posiadał. Patrzył na związanego Gerbera i nie miał nic przeciwko temu, by podejść do niego i zacząć go kopać lub bić. Powstrzymywało go jedynie to, że wiedział, iż nie powinien tego robić. Jednocześnie nie miał już przekonania, że nie byłoby to słuszne lub złe. W pełni zasłużył na to co się z nim działo, podobnie jak człowiek Konwentu, którego wcześniej zaatakował na stacji. Niczego nie żałował, podobnie jak było mu wszystko jedno jaki los spotka Gerbera. Na razie żył, bo był przydatny, przez ostatnie półtorej godziny od odejścia Kowalskiego spał, mało kto zdawał się przejmować jego losem. Walter stwierdził, że nie zaprotestuje jeśli zabije go Deveraux, Łowca, czy ktokolwiek inny. Wszystkie jego zasady już dawno przestały obowiązywać, nie sprawdzając się w świecie, w którym przyszło mu żyć. Nie zamierzał jedynie pozwolić go torturować, to ostatnia garśc skrupułów, jaka mu pozostała.

Zmarnowali już trzy godziny i nadal nie uczynili niczego. Lecz tak naprawdę nic nie mogli zrobić, on czuł jedynie bezsilność, nawet jeśli nie sięgnął wzorem mieszkańców Warszawy po alkohol. Wszyscy mu go proponowali, zamroczeni zapasami wyciągniętymi z ukrycia, dziękując mu, iż wyzwolił ich z władzy Konwentu. Zapewne większość zdawała sobie sprawę, że to jedynie tymczasowe, nie do wszystkich dotarło, że po drugiej stronie rzeki czeka machina, który szykuje atak. Co ciekawe nikt nie próbował uciec, w początkowej fazie chaosu, gdy nie panowali nad niczym, żaden z apaszy nie popędził ku stacjom Konwentu. Mrok także nie uderzył z kontratakiem na Stację, być choć z łatwością mógłby ją wówczas odbić. Uwikłany w przymierze z Imperialistami zdawał sobie sprawę z implikacji. Najlepszym zabezpieczeniem dla wolności Stacji Zwycięstwa była obecność trójki imperialistów, choć nie do końca pojmował czemu Deveraux zdecydowała się pozostać. Gdyby spróbowała odejść, nie mieli sposobu by jej zatrzymać innego, niż rozlew krwi. Który rozwiązałby ręce Konwentowi i Sojuszowi.

Niewiele to zmieniało. Był świadom, że Mrok czeka tylko i wyłącznie na atak Berii, droga do Konwentu wiodła przez Stację Zwycięstwa. Zapewne gdy Armia Czerwona spowolni natarcie, by zabić wszystkich obecnych, zostanie zaatakowana. Z co najmniej trzech stron, z czwartej uderzy Kolektyw, który przybył z tamtego kierunku. Oni byli zaś w środku tej zasadzki i nie mieli się jak wydostac. Najwyraźniej wiele osób było tego świadomych, gdyż wędrując między tunelami Walter natrafiał w zakątkach na pary oddające się intensywnemu zapominaniu. Ciemne korytarze i grzyb na ścianach przywiodły mu na myśl czasy gdy w tajemnicy spotykał się z Nadią. Nie wiedzieć czemu popatrzył w kierunku miejsca, gdzie drzemała Deveraux pod ochroną Baumanna. Od odejścia Kowalskiego nie zamienił z nią ani jednego słowa i czuł, że tego żałuje.

Jednak niepokój sprawił, że chodził między tunelami i sprawdzał ich zabezpieczenia. Przy wiodącym ku Teatralneemu natknął się na Łowcę, który wynurzył się z ciemności.

- Wszystko w porządku? - zapytał.

- W pariadkie – zachichotał tamten. - Maoisty zdies uszli. Na wojennej pusto.

- Na linii wojennej? - zdumiał się. - Poszedłeś do Kordonu?

- Tam niet krasnoarmiejców – odparł tamten. - Ale tunel jeszcze zaminowanyj.

- Zaminowany? O czym ty mówisz? - lecz Łowca już odszedł, kierując się ku Stacji, nie wyjaśniając co ma na myśli. Walter popatrzył ku tunelowi z niepokojem, lecz niczego nie dostrzegł, nawet dwóch żołnierzy Dziewiątej, kryjących się w ciemnościach. Bocznym korytarzem dotarł do odnogi prowadzącej do Karowej i Dworca Wschodniego, gdzie natknął się na Dowgiłłę. Sierżant ustawił po dwóch ze swych ludzi w każdym z tuneli, polecając im pełnić wyłącznie funkcję zwiadowczą, nakazując meldować i każdym, najmniejszym ruchu wroga, nim dotrze od do barykady. Trudno powiedzieć na co liczył, Walter nie był do końca pewny.

- Nie będziecie z nimi walczyć? - zapytał go, czy też raczej stwierdził, podchodząc. Obaj wiedzieli, że ma na myśli armię czającą się na Dworcu Wschodnim.

- A ty byś walczył? - odpowiedział pytaniem tamten, po czym wzruszył ramionami. - Nie wiem.

- Nawet po tym co zrobili?

- Po której  właściwie stronie jesteś, Walter? - zapytał tamten. - Przyszedłeś tu z imperialistami, być może popełniłem błąd, gdy zobaczyłem Arkuszyna i wyszedłem do was. Ale to wcale nie towarzysz kapitan, prawda? Wzrok ma błędny, nie pamięta wiele, to jak wygląda…

- Wiem – przytaknął Walter. - Coś ci powiem, Jewgienij. Ja też nie chciałem walczyć. Oni zmusili mnie do tego, pieprzone Akwarium. Moja lojalność była nie zachwiana, ja wierzyłem w to co robię, że chronimy to miasto, bronimy jego mieszkańców. Tylko, że rozegrali to wszystko, manipulowali nami. Na końcu straciłem wszystkich ludzi, z powodu tego co uczynili. Jeśli przyjdzie tu specnaz… nie będę miał żadnych skrupułów. Nie dlatego, że ich nienawidzę… dlatego, że wiem, co stanie się, jeśli pozwolimy im pójść dalej.

- A jeśli przyjdą tu nasi? - spytał Dowgiłło. - Druga Armia?

- Znając ich puszczą ich zapewne przodem – przytaknął smutno Walter. - Masz rację, nie wiem. Jeśli zaczną strzelać… pewnie będę się bronił.

- Przekroczyłeś już granicę, więc jest ci łatwiej – mruknął Dowgiłło. - Ale dla nas… Nie musisz mnie przekonywać. Wiem, że jesteśmy tylko mięsem armatnim, ostanie godziny to pokazały, po tym jak rzucili nas tu z Chełma. Wprost na Konwent i imperialistów. Ale potem, gdy już wiedzieli, że nie mamy szans, wciąż kazali nam się bić. Wejść do tuneli, nie dbając o to czy przeżyjemy. Widziałem minę tych z WSI, zdziwionych że wciąż żyjemy. Ale nie czułem satysfakcji, gdy Gerber…

- Jest szalony.

- Ktoś powinien wpakować mu kulę w łeb – przytaknął Dowgiłło. - I nie wiem czemu jeszcze żaden z nas tego nie uczynił. Posłali nas tu z nim, wiedząc, że nie wyjdziemy cało. Nawet ich to nie obchodziło.

- Słyszałeś, co dzieje się na górze? - zapytał Walter. - Co opowiada Gerber… Nie sądzę, żeby kłamał, to wstrząsnęło nawet nim. Cała nasza kompania, cała Druga, to tylko mięso armatnie, które ma związać maoistów i Konwent, do czasu przybycia Armii Czerwonej. Nikt nie dba o to czy przeżyją, mają jedynie umrzeć, by powstrzymać twory.

- A twoi imperialiści zrzucają im bomby na głowy – zauważył Dowgiłło.

- Myślisz, że oni są problemem? - zapytał Walter. - Czy też ten, kto zamierza zniszczyć to miasto i zabić wszystkich? Kto bombarduje to miasto, tylko po to by nie został po nim ślad? I chce zetrzeć w pył każdego, kto się tu znajduje? Kobiety, dzieci, starców…

- Jeśli przyjdą… - Dowgiłło zawiesił głos. - Zobaczymy. Zapomniałeś już, jak to jest w naszej armii? Nie chcę do niej strzelać, choć nie mam już do czego wracać. Po tym jak zacząłem z wami rozmawiać… głupi błąd, gdy zobaczyłem Arkuszyna, me serce zawahało się… czeka mnie czapa, albo kula w łeb. Moi ludzie ułożyli już donosy, gotowi przekazać zampolitom co zrobiłem. Powstrzymuje ich tylko jedno…

- Co takiego?

- W większości to stare wojsko. Arpad, Genova, Talbarczyk, Feresz… Pamiętasz ich? Widziałem, jak się z nimi witałeś. W jakiś sposób przetrwali to wszystko, Radzymin, upadek Warszawy, ewakuację, Janowiec, Puławy, Chełm… cały szlak bojowy, choć to nie do uwierzenia. Wiedzą tak samo jak ja, że nie mamy już odwrotu… a wcześniej zostaliśmy już spisani na straty. Że nie będzie z nami rozmawiał żaden zampolit, w najlepszym wypadku poślą nas na czele ataku. Uświadomili to pozostałym. Wszyscy widzieliśmy co z Warszawą robi Armia Czerwona, teraz zobaczyliśmy tu jej mieszkańców. To nie jest zona i kilku osadników, to całe miasto. Jeszcze to, co uczynił Gerber… Skoro nic już nam nie pozostało…

- Wiesz co różni od nas tych imperialistów? - zapytał Walter. - Obserwuję ich od pewnego czasu. Nie wyczekują ciosu w plecy, nie obserwują się wzajemnie, nikt nie oczekuje, że będą na siebie donosić. Współpracują ze sobą jak dobrze naoliwiona maszyna. Są żołnierzami, jakich zawsze chciałem mieć w oddziale, choć wiedziałem, że to niemożliwe, bo ktoś zawsze poszedł do zampolita. Oni sobie wzajemnie ufają.

- Czemu więc jeszcze nie wygrali? - prychnął Dowgiłło.

- Nie wiem. Ale tego jednego im zazdroszczę.

- Nie jednego – powiedział sierżant. - Wciąż mają swój oddział. Nie ma już Dziewiątej.

- Prócz nas… i jeńców Konwentu – zgodził się Walter. - Musimy ich uwolnić.

- Gdyby to było możliwe, uczynilibyśmy to gołymi rękami – zgodził się Dowgiłło. - Ale to, co wszyscy mówicie o tych cieniach…

- To samobójstwo – przytaknął Walter. - Ale pytałeś po czyjej właściwie jestem stronie. Powiem ci. Długo tego nie wiedziałem, kiedy trafiłem do Kompleksu zrozumiałem, że nie mogę zdradzić swych wartości. Chciałem pozostać im wierny, bo alternatywną było całe to szaleństwo, wyznawana w aspektach i na Królewskiej Górze wizja misji przywrócenia Polski. Niewiele różniąca się od tej, którą mają spadochroniarze przybyli z imperialistami. Walczyłem przeciw czemuś, nie za coś. Chciałem zrobić wszystko, by powstrzymać szaleńców, którzy chcą wtrącić moje miasto i jego mieszkańców w zniszczenie. Ale uczynił to ktoś inny… Ci, którzy do niedawna byli moją stroną, system w ktorym się wychowałem. I zrozumiałem, że tak naprawdę walczyłem o jedno. O Warszawę i jej mieszkańców. Bo tylko o to warto walczyć. I o towarzyszy broni. Więc jeśli się da, będę bił się do końca o tych ludzi. O Dziewiątą. O tych, którzy staną tu ze mną.

- Tylko czy oni o tym wiedzą? - zapytał po chwili namysłu Dowgiłło. Wskazał peron, z którego wciąż dochodziły dźwięki muzyki. Słychać było gitary, organki i bakałajki, przytłumione śpiewy, zupełnie jakby nie stali w obliczu dwóch armii, pragnących ich zniszczyć.

- Zastanawiałem się, czy nie będą chcieli wydać mnie Mrokowi kiedy ochłoną – przyznał Walter. - Ale Haka, chyba wyraziła już ich przekonanie. Oni naprawdę nienawidzą Konwentu, po tym wszystkim co uczynił… ale nawet gdyby… może jeśli po drugiej stronie nie byłoby Armii Czerwonej, wyglądałoby to inaczej. Nawet gdyby Mrok zostawił ich w spokoju, niewiele to już zmieni. Zobaczymy co będzie, gdy wytrzeźwieją i zastanowią się nad tym wszystkim…

- Czego on chce od ciebie, Walter? - zapytał Dowgiłło.

- Nie mam pojęcia – odparł. - Byłem krótko jego więźniem. Wykorzystał mnie by sprowadzić Ciemną Panią…

- Zawsze wydawało mi się, że to tylko legenda – mruknął sierżant.

- Mi również. Dopóki nie zacząłem jej widywać. Dopóki nie zniknęła wraz z Mrokiem, gdy zaatakowały nas czerwone światła.

- Czerwone światła? - przerwał mu nagle Dowgiłło.

- Wiele widziałem tworów – odpowiedział Walter. - Ale czegoś tak przerażającego nigdy. Jak chmura insektów… nic nie pozostaje po ich przejściu. I to światło… nie da się przed tym obronić.

- Walter… - zaczął sierżant. - Powiedz mi… co tu się właściwie dzieje? Te cienie, zmienne, światła, to wszystko… nie wiem nawet jak znaleźliśmy się na Stacji Zwycięstwa…

- Skąd mam wiedzieć? - obruszył się Walter. - Rozmawialiśmy o tym. Nie mam pojęcia w jaki sposób weszliście w tunel na Fabrycznej i wyszliście tunelem prowadzącym z Nowego Światu na Zwycięstwa. Mówiłem ci, że są tu ukryte przejścia, o których nie mamy pojęcia.

- Jestem pewien, że byliśmy cały czas w tym samym tunelu, nawet gdy weszliśmy w tę ciemność – żachnął się Dowgiłło.

- Zawsze możesz sprawdzić dokąd wrócisz – przypomniał Walter. - O ile chcesz spotykać takie twory.

- Na które nie działają nasze pociski? Raczej podziękuję – wzruszył ramionami Dowgiłło.

- Wyglądało na to, że chce zabić wyłącznie Gerbera – powiedział Walter.

- Gerber… nie wiem czy powiedział nam wszystko – mruknął Dowgiłło. - Zasze wydawało mi się, że to tylko niegroźny kombinator, lekceważyłem te plotki i historie jakie o nim opowiadali. Teraz widzę…

- … że był jeszcze gorszy. I niebezpieczny – przyznał Walter. - Coś z nim trzeba zrobić.

- Jest obezwładniony – powiedział Dowgiłło. - I powinien się cieszyć, że nikt mu jeszcze nie rozwalił łba.

- Też kiedyś mi się wydawało, że rozwiązałem problem Gerbera – stwierdził Walter. Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz usłyszeli gwizd, przekazany przez jednego z żołnierzy Dowgiłły. Znak alarmowy plutonów rozpoznania i zwiadu Dziewiątej Kompanii. Bez słowa popędzili w kierunku głównego peronu, mijając po drodze rozbawionych ludzi.

Odgłosy zabawy cichły jednak jak nożem uciął, na widok żołnierzy wybiegających z tuneli i zajmujących pozycje u wylotu linii prowadzącej z Napoleona. Walter pomyślał przelotnie, że właśnie opuszczają pozycje, pozostawiając je wystawionymi na atak nieprzyjaciela, ale nie było innego wyjścia. Jeśli wróg uderzyłby teraz z kilku stron nie mieliby szans. Poprawka, stwierdził, nie jesteśmy w stanie przetrwać nawet jednego ataku.

Wbrew logice wyglądało jednak, iż natarcie przychodzi tylko z jednego kierunku, a przeciwnik ominął w jakiś sposób pułapki z granatów i min, które przygotowali. Linki nie zatrzymały cieni, które przybyły wziąć co swoje.

Był to jednak ktoś inny. Zorientował się, widząc jak Łowca wstaje i spogląda w stronę tunelu wiedziony tą swą ciekawością, zdawać się mogło, iż przez ostatnie godziny stracił resztę instynktu samozachowawczego. Na jego ciele wykwitło kilka czerwonych punkcików, ogniskując się w okolicach piersi i głowy, którym przyjrzał się zaintrygowany.

- Wot, imperialisty – stwierdził, jak gdyby ucieszony, po czym błyskawicznie padł pośród gruzów, nim ktokolwiek zdołał zareagować i zaczął odczołgiwać się pośród załomów. Chwilę później u wylotu tunelu pojawił się jeden z żołnierzy Dowgiłły, z uniesionymi rękami, a obok niego apasz.

- Nie strielac! - zawołał, któryś z nich.

Walter spojrzał na Dowgiłłę, po czym wsunął pistolet za pas.

- Nie przychodzą walczyć – powiedział. - Ominęli barykadę, mogli nas zaatakować znienacka.

- Dowiedzmy się więc czego chcą – przytaknął tamten. Walter wstał i ruszył w kierunku wylotu tunelu prowadzącego przez Stację Napoleona na Dworzec Główny. Kątem oka zarejestrował bezruch jaki zapanował wokół, ludzie których sylwetki jeszcze niedawno widział poruszające się na peronie padli na ziemię. Dowgiłło zatrzymał go chwytając za ramię.

- To moja rola – powiedział.

- Nie pójdziesz tam sam.

- Skoro cię chcą, nie pchaj się w ich ręce – odparł tamten.

Walter nie pomyślał o tym wcześniej. Stanął i spoglądał jak sierżant spokojnym krokiem zmierza w stronę wejścia na stację. Rozejrzał się, szukając wzrokiem Deveraux. Kryła się w ciemności, wodząc lufą snajperki wokół. Tuż obok niej był Baumann, świadom iż celują właśnie w nich co najmniej dwa karabiny. Gdzieś tam byli również apasze. Zmarszczył brwi, w ciemności nie dostrzegł strażników, pilnujących Gerbera. Ruszył powoli w tamtą stronę.

Tymczasem Dowgiłło dotarł już do miejsca, w którym zatrzymali się jego żołnierz oraz apasz. Poklepał po ramieniu Feresza, który dał się rozbroić, po czym odesłał go w kierunku reszty wojska. Spoglądał spokojnie w ciemność, widząc jak wynurzają się stamtąd dwaj żołnierze odziani w pancerze bojowe, działkami omiatając otoczenie. Za nimi pojawiali się pozostali, w kamizelkach, z plecakami, w twarzami w barwach bojowych, w hełmach i goglach, których szkła błyszczały na zielono. Z karabinami gotowymi do strzału, zajmując pozycje obronne.

- Nie boisz się, towarzyszu sierżancie – stwierdził Kowalski, wychodząc naprzeciw niego. On także był uzbrojony i w pełnym wyposażeniu.

- Jeśli mnie zabijecie, nic nie powstrzyma już tego, co chcecie uniknąć – odparł Dowgiłło. - A nie jestem na tyle cenny, by zostać zakładnikiem. Jak na demonstrację siły jest was zbyt niewielu.

- Pozostali są w tunelu – poinformował Kowalski.

- Nie są – pokręcił głową Dowgiłło. - Robicie strasznie dużo hałasu tym swoim sprzętem. Jest was tylko sześcioro.

Kowalski nie zaprzeczał. Za jego plecami pozycje zajęli już Evegreen, Jackson, Vasquez, Yutani i Di Stefano.

- Fajnie, że wpadliście, impreza bez was była nudna – rozległo się wołanie Baumanna.

- Potrafisz się kiedyś zamknąć? - krzyknęła w odpowiedzi Vasquez.

- Nigdy, kapralu – odparł tamten wesoło. Sytuacja daleka była jednak od rozwiązania.

- Tym razem przychodzisz w sile sierżancie – powiedział Dowgiłło.

- Po co? - Haka już zmierzała w ich kierunku. Kowalski pomyślał, iż ta niewielka kobieta, wyraźnie będąca przywódcą apaszy pełna jest niespożytej siły, którą dostrzegał w jej energicznych ruchach.

- Od was zależy jak to się skończy – powiedział jak najbardziej dyplomatycznie tylko potrafił. Zaśmiała się głośno.

- Nie, to wyłącznie wasza decyzja – odparła. - Spodziewaliśmy się ataku, ale nie przypuszczaliśmy, że jako pierwszy nie przyjdzie Konwent, ani Armia Czerwona, lecz imperialiści. Prawdę nam mówili w dzieciństwie, rzeczywiście przybyli, by odebrać nas zaatakować. Chcecie zabijać nasze dzieci?.

- Nie – zaprzeczył. - To nie musi zakończyć się strzelaniną.

- Ale to wy przychodzicie w pełnym rynsztunku – zauważył Dowgiłło.

- Środki ostrożności.

- Przed kim? - prychnęła Haka.

- Sierżancie, zbliżają się – rzucił Evergreen, widząc iż leżący na peronie ludzie zaczynają się powoli podnosić, widząc iż nikt nie strzela.

- Po prostu zabierzmy naszych i spadajmy stąd – rzucił Jakcson.

- A skąd pewność, że chcemy z wami wracać? - z tłumu wyszedł Weyland, a blisko niego trzymała się mała, umorusana dziewczynka. Tuż za nią trzymało się jeszcze kilka dzieci. Kowalski poczuł się nagle jeszcze bardziej zmęczony.

- Baumann – głos Vasquez był oschły. - Powiedz mi jak to się stało, że taki miłośnik tangosów jak ty, wytrzymuje z nimi na jednej stacji i jeszcze nie rozpętał strzelaniny?

- To nie tango – odparł tamten. - Oni też nie lubią ruskich, do tego w swoich manierkach mają coś bardzo przyjemnego do picia.

- Kurwa, wiesz że oni zabili Henrikssena? - nie wytrzymał Yutani.

- A my sporo ich ludzi – odparł niezrażony Baumann. - Ustaliliśmy, że omówimy to w bardziej sprzyjających okolicznościach. Po za tym siedząc tu mam bardzo dużą szansę spotkać specnaz. Wiecie, to jest pierwsza linia, dekowniki.

- Dev, zejdziesz tu na chwilę? - poprosiła Vasquez. Dowgiłło wyciągnął w stronę Kowalskiego papierośnicę, ten przez chwilę nieufnie popatrzył na skręty, po czym wziął jednego.

- To jak będzie sierżancie, pozabijamy się? - zapytał.

- Nie wiem, towarzyszu sierżancie – odpowiedział, kiedy tamten przypałał mu papierosa. Vasquez przyglądała się kuśtykającej ku niej Deveraux, która opierała się o swój karabin. Wyglądała na mocno zmęczoną.

- Oni ci to zrobili? - zapytała.

- Jeden skurwiel – odpowiedziała tamta. Oczy jej błyszczały. - O co chodzi Vash?

- Wracajcie z nami – powiedziała. - Kowalski nie powiedział nikomu, że stawiacie opór. Specjalnie zabrał nas, żeby…

- … żebyśmy na widok naszych towarzyszy broni zapomnieli o wszystkim i zatęsknili za domem? - zadrwiła.

- Wrócimy do domu, Dev – powiedziała Vasquez. - Przylecieli po nas. A ty Baumann jeśli chcesz walczyć ze specnazem, na górze będziesz miał co robić. Zacieśniają swoje okrążenie.

- Nic z tego, Vash – odpowiedziała po chwili uśmiechając się.

- Dlaczego? - zirytowała się jej rozmówczyni.

- Rozejrzyj się. Pomyśl o tym co widziałaś.

- To nie jest twoja wojna – zaczęła Vasquez.

- To jest moja wojna! - warknęła Deveraux. - Zawsze była! A teraz nabrała sensu! Nie zostawię tych ludzi na pastwę Związku i Kolektywu… a przede wszystkim Konwentu i tych cieni! Może Sojusz znalazł sobie sprzymierzeńca, lecz…

- Nie mów więcej – przerwała jej. - Wiesz, że nie myślisz logicznie. Masz gorączkę…

- Nigdy w życiu pewne rzeczy nie były dla mnie bardziej oczywiste – odparła z przekonaniem. Vasquez chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz między nie wkroczyła Haka, wyraźnie zirytowana, iż nie rozumie języka, w którym obie rozmawiają. Potrząsnęła groźnie kałasznikowem, lecz na Vasquez nie zrobiło to wrażenia.

- Kończ papierosa i zabieraj się stąd! - powiedziała do Kowalskiego. - Wracaj do swojego sojusznika…

Sierżant rzucił neuroskręta na ziemię. Przez chwilę walczył z błogością, która go opanowała i zawrotami głowy. Nic dziwnego, że tamci są w stanie zapomnieć o otaczających ich okropieństwach, istotach jakie żyją w anomaliach i podziemnych tunelach.

- Nie strzelajcie nam w plecy – powiedział. - Jacko, Evergreen, do roboty!

Hardimany poderwały się i zaczęły powoli kroczyć przez peron, a ludzie skoczyli na równe nogi. Działka miały opuszczone, a Dowgiłło uniósł w górę dłoń, powstrzymując reakcję swych ludzi.

- Co robicie? - zapytał z naciskiem. Kowalski był pewien, że mierzy w niego co najmniej kilka karabinów.

- Daj im swoich ludzi za przewodników – poprosił Hakę. - Kupujemy wam czas.

- Czas na co?

- Dopóki tu jesteśmy Światło nie odważy się zaatakować – odparł. - A na Napoleona czekają już znaczne siły, równie duże jak na Żelaznej Bramy. I moim zdaniem szykują się do ataku, zamiast czekać, aż wejdą tu tamci…

- Ta stacja ma strategiczne znaczenie – powiedział Dowgiłło. - Sądziłem, że będą chcieli tu wciągnąć Armię Czerwoną w potrzask i uderzyć na nią wraz z maoistami, ale jeśli ją przejmą, będą mogli się umocnić…

- Światło dał jasno do zrozumienia, że jeśli nie zabierzemy naszych ludzi sami, cienie wejdą tu stłumić wasz… bunt – mówił Kowalski. - Czeka tylko, aż stąd odejdziemy. Więc tak długo jak tu jesteśmy…

- Nie będziecie tu wiecznie – zauważył Dowgiłło.

- Ale nikt nie będzie miał nam za złe, jeśli przeprowadzimy w tymczasie aktywne rozpoznanie – odparł Kowalski. - Nie wiemy co robią tamci, gdzie jest Beria, więc rozmieścimy w tunelach prowadzących na drugą stronę rzeki czujniki zbliżeniowe, miny kontaktowe… to trochę zajmie. I jednocześnie nieco ich spowolni, kiedy ruszą.

- Pytanie jak długo będzie czekał Konwent – powiedział Dowgiłło.

- Powinniście wykorzystać ten czas. A najlepiej odejść.

- Odejść? Dokąd? - Haka pokręciła głową z niedowierzaniem. - Rozejrzyj się, jesteśmy z każdej strony otoczeni przez wrogów! Gdzie mamy pójść?

- Droga, którą przybyśmy już… - Dowgiłło przez chwilę szukał odpowiedniego słowa. - Nie istnieje. Jedyny kierunek, w którym można odejść to Konwent. A ci ludzie nie wrócą pod władzę Mroku.

- Nie wrócimy – zapewniła Haka.

- Nic więcej wam nie zaoferuję – odparł Kowalski. - A jeśli Mrok będzie na tyle niecierpliwy, by nie czekać na nasz powrót… cóż, sytuacja wyjaśni się sama. Nawet jeśli Sojusz zdecyduje się nas poświęcić.

- W takim razie imperialisto, wasze władze nie są lepsze od naszych – powiedział Dowgiłło. - A zrobią to?

- Sojusz być może to uczyni. Ale nie generał Grieve – stwierdził z pewnością w głosie Kowalski. - Dość. Bierzmy się do roboty – podszedł do Vasquez, która opatrywała Deveraux. Spojrzała na niego wilkiem, wciąż trzymając dłoń zaciśniętą na swym karabinie. - I jak to wygląda? - zapytał.

- No dalej, pokaż mu swą rękę, Dev – zachęciła Vasquez. - Przekonaj nas, że jesteś w pełni racjonalna, a dalszy pobyt tutaj nie wpłynie na twój stan.

- Przestało się rozwijać. Było już gorzej – padło w odpowiedzi.

 Westchnął ciężko.

- Muszę wam powtórzyć to samo co im – powiedział. - Skoro oni zrozumieli w swoim języku, ty też przyjmij to do wiadomości. Na obu sąsiadujących z nami stacjach Konwent szykuje swe siły do ataku. Więc uzupełnijcie z łaski swojej amunicję, którą przynieśliśmy. Bo to miejsce ma dla nich wartość strategiczną.

- Albo jest tu coś, co jest dla nich niezmiernie wartościowe – odpowiedziała, po czym zaczęła się rozglądać. W jej głos wkradł się niepokój. - Walter? - zawołała. - Gdzie jest Walter?

USS "Von Braun" >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz