czwartek, 8 czerwca 2023

Ciemna Symetria: Podziemna Warszawa (VIII)

 

Gdy wszyscy stanęli na dachu kabiny windy zapadło milczenie, w którym słychać było jedynie ich oddechy. Walter opadł wyczerpany, metalowe szczeble zdawały się ciągnąć w nieskończoność, gdy schodził z Deveraux uczepioną na plecach, pozbywszy się całego wyposażenia prócz pistoletu. Karabin i plecak przejął Baumann, przez ostatnie godziny podział na imperialistów i komunistów zupełnie się zatarł, choć w ich przypadku nigdy nie zaistniał, funkcjonowali raczej w świecie przyjaciel-wróg, teraz zmienieni w tymczasowych sojuszników. Jak dotąd brnęli bez celu niesieni przez wydarzenia, uciekając przed zagładą jaka spotykała ruiny na górze, skąd wciąż dobiegały mocno przytłumione dźwięki wybuchów. Walter, choć od chwili, gdy spotkał Anuszkę, wiedział co chce uczynić, teraz jednak usiłował zebrać myśli. W ciasnym szybie windy otaczał ich czerwony blask flary rzuconej na kabinę, a duszący smród bijący od Łowcy nie przeszkadzał już tak bardzo. Zapewne wkrótce się do niego upodobnią.

- Jesteście nienormalni – burknął Baumann dysząc. - Kto buduje metro na takiej głębokości? Ile to będzie? Trzydzieści pięter?

- Nie trzeba było zrzucać swoich bomb – odciął się Walter.

- Kto je rzucił pierwszy? - warknął tamten.

- Przestańcie – przerwała Deveraux. Oczy jej błyszczały, wyraźnie czuła się lepiej, Walter widział, iż odzyskała siły, choć starała się to przed nim ukryć. Całkowicie to rozumiał, on był na nieznanym terenie, lecz ona i jej towarzysze na zdecydowanie dla nich wrogim. - Co dalej?

- Co jest na Zwycięstwa? - zwrócił się do Anuszki. Dziewczynka przycichła gdy schodzili w dół, teraz rozglądała się czujnie. Dopadał ją cieżar powrotu do metra, do świata, z którego uciekła.

- Nie wiem. Konwent jest na każdej stacji. I cienie – wyjaśniła. Walter przetłumaczył.

- Wspaniale – skomentował Baumann. - Po co tu się właściwie pchamy?

- Droga wolna, możesz wracać na górę – odparł Walter.

- Wymyśliłeś coś lepszego? - zapytała Deveraux.

- Ty tu dowodzisz – wzruszył ramionami Baumann.

- Skąd ten pomysł? - zaperzyła się.

- Bo tak jest.

- Na górę nie ma na razie powrotu – zauważył Weyland. - Pomóżmy Anuszce.

- Ta dziewczynka nas zgubi – powiedział Baumann. Zamilkli na chwilę. Walter popatrzył na Łowcę, który opierał się o ścianę szybu, przesuwając po niej dłońmi.

- Jak się czujecie tawariszcz Arkuszyn? - zapytał.

- Charaszo – odparł tamten i nagle zaczął chichotać. - Zwiezdy. One tu są. W ciemności. Musimy je ocalić.

- Chyba najpierw siebie – mruknął Walter.

- Mrok mnie woła – rzucił tamten, a Walter zaczął żałować, że w ogóle zaczął tę rozmowę. - Ale w mroku budziet drogoje… woła… To nadeszło, ocal nas.

- Co takiego? - poczuł jak przeszywa go dreszcz i w tym samym momencie flara zgasła, a szyb pogrążył się w ciemnościach.

Ocal nas.

- Walter! - przywołał go do porządku głos Deveraux. - Gdy zejdziemy na dół… Jeżeli będziemy musieli, zaczniemy strzelać. Nie tylko do cieni.

- Wiem – powiedział. - Nie strzelajcie jedynie… jeśli nikt nie będzie was atakował.

- Nie mogę ci tego obiecać – odparła. - Ty wracasz do domu. My jesteśmy we wrogim kraju.

- To już nie jest mój dom – powiedział podnosząc się. - Nie zapalaj jeszcze światła – dodał i pochylił się nad klapą wiodącą do wnętrza kabiny. Otworzyła się z trzaskiem, a on bez słowa skoczył w dół, prosto w ciemność.

Drzwi windy były otwarte. Za nią znajdowała się pusta przestrzeń, pogrążona w mroku, usiłował sobie przypomnieć kształt znajdującej się w tym miejscu sali, odtworzyć swą ostatnią wizytę. Szedł wtedy pełen obaw o swój los, mijając żołnierzy w pancerzach bojowych, pewien, że znajdująca się tu winda zawiezie go na dół. Teraz spoglądał w ciemność długiego korytarza, prowadzącego na stację, z której dobiegał poblask. Paliło się tam światło, przyćmione i blade. Powoli opuścił windę, skradając się wzdłuż ściany, przesuwając ręką po płaskorzeźbie umięśnionego mężczyzny, przedstawiającego sojusz robotników z władzą wojskową. Wzrok przyzwyczajał się stopniowo do ciemności, spoglądał w boczne korytarze, wyraźnie opustoszałe i splądrowane. Zapewne los ten spotkał piętra poniżej, gdzie mieścił się sztab Stawki LPKRR. Ktoś zaatakował także budynek na powierzchni, lecz uczynił to z zewnątrz. Konwent, czy też generał, działał metodycznie i pokonał wszystkich przeciwników mogących stanowić zagrożenie, włącznie z Kordonem. A teraz Walter wkraczał na jego terytorium, jeśli w szaleństwie Łowcy było choć słowo prawdy tamten z jakiegoś powodu go poszukiwał, choć nie miał pojęcia dlaczego. Ostatni raz widział go, gdy znikał wraz z Ciemną Panią, a świat wypełniały czerwone światła. Odetchnął głęboko i poczuł zapach ludzi, potu, zmęczenia, a także czegoś jeszcze.

Zacisnął dłoń na pistolecie. Wyczuł, iż obok niego jest Łowca, poruszający się niezwykle cicho, zmierzający ku źródłu światła. Wyprzedził go, poruszając się na czworakach w sposób podobny jakiemuś zwierzęciu, niezwykle sprawnie mimo niesionego na plecach ciężkiego plecaka i uzbrojenia. Walter przygotował karabin i podążył za nim, ku uchylonej metalowej bramie, niegdyś strzegącej korytarza, w którym się znajdowali. Obejrzał się, dostrzegając tuż za sobą Anuszkę, a nieopodal niej Weylanda, który wziął na siebie rolę jej obrońcy. Tuż za nimi Baumann pomagał iść Deveraux, która trzymała się blisko ściany. Wreszcie dotarł do końca korytarza i wychylił się powoli by wyjrzeć na zewnątrz, tuż koło znajdującego się na wprost niego Łowcy. Albo przywykł do jego smrodu, albo zmieszał się on z dusznym zapachem wnętrza metra i bijącymi z tuneli woniami, bo przestał już przeszkadzać Walterowi.

Właśnie to uderzyło go jako pierwsze, zrozumiał co było dlań dziwne, nie słyszał wszechobecnego dźwięku wielkich wentylatorów, które powinny obracać się dzień i noc zapewniając cyrkulację powietrza. Było ono zatęchłe, wypełnione zapachem oleju, potu i wielu innych, trudnych do określenia rzeczy, lecz wszystkich równie odpychających. Słodkawy zapach śmierci wszechobecny w budynku na górze, którego nie zdołał przytłumić nawet smród pożaru, wyczuwalny był również w tym miejscu. Jednak gdy wyjrzał na zewnątrz, zorientował się, że nie znajdują się na Stacji Zwycięstwa.

Korytarz otwierał się wprost w kierunku peronów, a Walter uświadomił sobie, że powinien zorientować się już wcześniej, że choć był podobny, jedynie nieco przypominał ten, którym uprzednio dostał się na górę. Akwarium jak zawsze miało kilka zapasowych planów i dróg ucieczki, szybów windy był dwa jeśli nie więcej. Ten doprowadził ich nie do Stacji Teatralnej, gdzie bieg swój kończyła linia wojenna, prowadząca wprost z Wileniaka. Teatralnej nie dał się pomylić, była niewielka, z niegdyś białymi kolumnami na peronie pośrodku, z kryształowymi żyrandolami, nie działającymi już za czasów Waltera, lustrami i płaskorzeźbami, z siecią korytarzy powiązaną z Stacją Zwycięstwa, na której zbiegało się pięć nitek tuneli, czyniąc ją główną stacją przesiadkową warszawskiego metra. I właśnie na Zwycięstwa się znaleźli, dużej i dwupoziomowej.

Jednak teraz pociągi nie jeździły, to dotarło do Waltera już wcześniej. Nie słyszał dźwięku wagonów stukających miarowo na torowisku, zagłuszającego gwar rozmów, komunikaty płynące z głośników, słyszał jedynie przytłumione szepty. Metro przestało być pełne życia. Gdy wyjrzał na zewnątrz odkrył, że pozbawione zostało również oświetlenia kesonowych lamp, zasilanego przez turbogeneratory. Stację oświetlało przyćmione światło, przygasające i rozbłyskujące, sprawiających, iż tonęła ona w półmroku. A w nim dostrzegł ludzi.

Korytarz wychodził wprost na torowisko, za którym znajdował się na podwyższeniu peron, gdzie Walter wyraźnie zauważał kolumny podtrzymujące łuk stropu, jaki piętrzył się ponad stacją. Peron skryty był za kolumnami, biegł między torowiskami, w bladym świetle Walter zauważał poruszające się sylwetki. Ich cienie drgały i tańczyły między kolumnami, a on przez chwilę nie był pewien czy ma do czynienia z ludźmi. Z tej odległości nie był w stanie wiele zaobserwować, widział jedynie, iż ruch pozbawiony jest poczucia celowości, charakteryzującej mieszkańców Warszawy, zmierzających do swych zadań, urzędników, nauczycieli, grupy pionierów na wycieczce. Na Zwycięstwa i Teatralnej nie spotykało się raczej robotników, chyba że sprowadzono ich tu na akademie, odbywające się w sali widowiskowej w Teatrze Wielkim. Wszyscy poruszali się jednak zgodnie w wyznaczonych kierunkach, jak mieli w zwyczaju ludzie radzieccy starając się nie rozglądać i nie interesować nazbyt otoczeniem. Teraz nie dostrzegał już niczego takiego, światła zgasły, a pociągi przestały jeździć. Wciąż się wahał, lecz nie było powodu by zwlekać. Ścisnął kałasznikowa i ruszył na torowisko.

Jeszcze nim wspiął się na peron, zorientował się, że było gorzej niż sądził. Tory były wyłączone z ruchu, a na szynach porozkładano rozmaite przedmioty. Niektóre zdawały się poruszać, po chwili zorientował się, że są to ludzie, lecz nie próbował ich oświetlać latarkami. Najwyraźniej leżeli, bądź spali. Sposępniał i wdrapał się na peron, po czym przeszedł między kolumnami, stając na brudnej podłodze, pod sufitem wyłożonym mozaiką, obecnie niewidoczną w ciemności. Żródłem światła były ogniska płonące w kilku beczkach, między którymi krzątali się ludzie. Byli wychudzeni, a ubrania jakie nosili były obdarte, nieopodal ognia dostrzegł klatkę, w której kogoś zamknięto.

Rozległ się krzyk. Został zauważony, a także jego towarzysze, którzy podążyli za nim na peron. Nie oglądał się, czując jak zalewa go fala wściekłości. To co widział na górze i przez ostatnie miesiące znajdowało swe ujście, opuścił Warszawę będącą podziemnym miastem, powrócił do miejsca, które wegetowało. Spoglądał na smutne oblicza i zarośnięte twarze należące do osób, które cofały się widząc człowieka z karabinem. Peron przekształcono w miejsce zamieszkania, widział to wyraźnie, z legowiskami w pobliżu kolumn, pełnić zaczął także miejsce codziennego funkcjonowania, pośrodku dostrzegł coś na kształt stoisk. Gwar wzrósł, gdy ludzie zbijali się w grupy i szeptali, po czym milkli. W Walterze narastał zimny gniew.

Z grupy wynurzył się mężczyzna, który skierował się ku Walterowi, tuż za nim podążało dwóch mężczyzn trzymających karabiny kałasznikowa, choć żaden z nich nie nosił munduru. Na ramionach nosili czarne opaski, lecz zauważył, że w mroku pogrążone były także ich źrenice. Oczy tamtych stały się całkowicie czarne.

- Gdzie się uchowaliście, żołnierzu? - zaczął idący na przedzie napastliwym tonem. - I stalker? - zamilkł, zauważywszy wkraczających na peron marines.

- Co tu się dzieje? - zapytał Walter z napięciem, przyglądając się tamtym, spoglądając w blask ciemności widoczny w ich oczach.

- Co się dzieje? - tamten przyglądał się przez chwilę całej grupie, lecz nie dostrzegł w jego oczach lęku. Był pewny siebie, znajdował się na swym własnym terenie, a w głowie mu się nie mieściło, że grupa która się na nim pojawiła może zdobyć się na jakieś wrogie zamiary. Nagle wydało mu się, że zrozumiał. - Przychodzicie z Kordonu? Tam się ukrywaliście przez ostatnie miesiące?

- Kordon razruszennyj – wycharczał Łowca. Mężczyzna przyjrzał mu się i skrzywił. Z bliska zdawało się, że jego oczy rozbłysły.

- Zgadza się, przez nas – potwierdził.

- Nas? - zapytał z naciskiem Walter.

- Nas… Konwent! - przyglądał się teraz towarzyszom Waltera i zmarszczył czoło. Skupił wzrok na Anuszce, która cofnęła się za Weylanda. Ten powiódł karabinem wokół, sprawdzając czy nikt nie znalazł się za ich plecami. Ciemność w oczach rozbłysła zrozumieniem. - Wy nie jesteście z Kordonu!

- Niet – powiedział Łowca. Stanął obok Waltera i nieco się pochylił, trzymając ręce swobodnie. Mężczyzna cofnął się, czując bijący od stalkera zapach.

- Idziecie z Dzikich Pól – stwierdził. - Przybywacie z LPKRR. Dawno już nie było tu takich jak wy… nic dziwnego, że nie rozpoznałem mundurów.

- Dawno nie było? - podchwycił Walter.

- Nie powiedzieli wam? Stawka jak zawsze was okłamała? Druga Armia zrobiła z was ofiary? Czyż to nie typowe w zdradzieckiej Republice? - podniósł głos, rozglądając się wokół, wiodąc wzrokiem po zgromadzonych wokół ludziach, do których zdawał się teraz przemawiać, po czym uśmiechnął się szyderczo. - Przysyłają nam zwiadowców, takich jak wy, żeby weszli do naszego miasta i odkryli jego tajemnice. Ale to się nie uda! Przyznaję, udało wam się dotrzeć najdalej, większość schwytano poza tunelami metra.. Bo teraz w Warszawie rządzi lud!

- Lud? - zapytał Walter, czując suchość w ustach.

- A jego przedstawicielem jest Konwent, w którego imieniu przemawiam ja!

- Wy za to odpowiadacie? - Walter zdawał się nie słuchać, rozglądając się spoglądał na stację, tonącą w półmroku.

- My! Porzuciliście nas, a Konwent przyniósł miastu wolność! - mężczyzna ponownie podniósł głos, lecz nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdy spadł na niego cios kolby karabinu Waltera. Poleciał do tyłu, gdy wbiła mu się z głośnym trzaskiem w twarz i trysnęła krew. Walter na tym nie poprzestał, doskoczył do tamtego, który upadł na ziemię i wzniósł karabin do kolejnego ciosu, po czym zadał go z całą siłą, wprost w twarz tamtego. Asysta nie miała szansy zareagować, za ich plecami znalazł się Łowca i błyskawicznie podciął jednemu z mężczyźnie gardło, a nim drugi zdołał zorientować co się dzieje, wraził mu nóż po rękojeść, po czym wyszarpnął i zadał jeszcze jeden cios. Walter zamierzał uderzyć po raz kolejny, lecz ktoś chwycił go za rękę.

- Nie – powiedziała z naciskiem Deveraux. Wyrwał się jej, patrząc na nią z gniewem. Pokręciła głową.

- Niezły początek – skomentował Baumann, lecz umilkł gdy ujrzał jej lodowate spojrzenie. Obok nich leżały ciała zabitych przez Łowcę, znacząc mozaikę podłogi peronu ciemną barwą. Baumann przyjrzał się mężczyźnie skatowanemu przez Waltera. - Ten też już raczej wiele nie powie – skomentował.

- Oni uczynili to z moim miastem – powiedział obronnym tonem Walter.

- To cię nie usprawiedliwia – mruknęła Deveraux.

- Nie masz prawa mnie osądzać – zaperzył się.

- Nie osądzam cię – odparła. - Ale zdaje się, że zmniejszyłeś nasze szanse przetrwania.

- Świetnie sobie radzicie ze swoimi krajanami – dorzucił Baumann. - Ty i twój kolega – kiwnął głową w stronę tłumu, stojącego w odległości kilku arszynów. Otaczał ich ciasnym kręgiem, a ludzie stali nieruchomo, jakby nie dowierzali temu, co właśnie zaszło. Milczeli, wpatrując się w nich pustym wzrokiem. Łowca uniósł się powoli i schował nóż, po czym uczynił parę kroków w stronę tłumu i zatrzymał się, gdy ludzie zaczęli się przed nimcofać.

- Masz teraz nowych towarzyszy, stalkerze? - dobiegł kobiecy głos od strony klatki. - Ich też zostawisz na śmierć? - Walter drgnął i ruszył w tamtą stronę, pozostawiając za sobą nieprzytomnego i zakrwawionego przeciwnika. W ręku ściskał wciąż kałasznikowa, z którego kolby kapała krew, gdy stanął na wprost klatki. W jej wnętrzu znajdowała się kobieta z wygoloną lewą stroną czaszki. Na twarz opadała jej czarna grzywka, a znaczyły ją liczne siniaki, będące śladami niedawnych uderzeń.

- Kim jesteś? - zażądał odpowiedzi.

- Zapytajcie stalkera – rzuciła zaczepnie, a on dostrzegł, że brakuje jej kilku zębów, wybitych zapewne niedawno.

- Nie znaju – odparł Łowca, przyglądając się jej z wyraźnym zaciekawieniem. Kobieta prychnęła.

- Teraz pomagasz kacapom, bladz? - rozległo się pytanie z sąsiedniej klatki. Walter rozejrzał się. Ludzie cofnęli odsłaniając szereg połączonych ze sobą krat, w których znajdowali się ludzie. Jeden z nich leżał nieprzytomny, inni stali podobnie jak kobieta, wpatrując się wprost w niego, jeden z nich wbijał w niego swe oczy, które świeciły się niezwykłym blaskiem. Zdawał się uśmiechać do Łowcy. Jego twarz także nosiła ślady licznych ciosów, a policzek pokryty był zaschniętą krwią. Stalker podszedł bliżej.

- My uże wstrieczali – powiedział, jak gdyby usiłując sobie coś przypomnieć.

- Wy Łowca. Ja Złoj – odparł tamten, lecz wyraźnie niewiele to powiedziało stalkerowi.

- Na waszym miejscu żołnierzyku, jak już zacząłeś awantaż, baczyłabym na pozostałych blacharzy. Majcher tego stalkera nie dostoi ich kałaszom – rzuciła kobieta, pokazując mu ręką za siebie. Walter podążył tam wzrokiem i ujrzał jak tłum się rozstępuje, a w ich stronę zmierza kilku mężczyzn z czarnymi opaskami i karabinami w rękach. Obejrzał się i zobaczył kolejnych na końcu peronu, przedzierających się przez tłum. Ludzie rozstępowali się, próbując zejść z drogi kulom, które lada chwila miały być wystrzelone w tunelu.

- Uważajcie! - zawołał do marines, po czym spojrzał ponownie na kobietę.

- Co to za słowo? - zmrużyła oczy słysząc angielski.

- Nieważne – przeszedł z powrotem na polski. - Uwolnić cię?

- Żebym pomogła kacapskiej armii? - splunęła. - Nigdy.

- Pomożemy – rozległ się głos z klatki obok. Leżący mężczyzna wstał powoli, ukazując zakrwawioną twarz.

- Merynos, dostałeś w baśkę bardziej niż ja myślała – rzuciła pogardliwie Haka.

- Milcz, Haka – tamten stał przy kratach. - Uwolnij mnie żołnierzu – zwrócił się do Waltera. - Nie dostaniesz pomocy. Ale walczył z tymi skurwysynami. Będę miał swą zemstę.

Kobieta usiłowała coś powiedzieć, lecz Walter nie miał już czasu, by jej słuchać. Podjął decyzję i szybkim krokiem zbliżył się do klatki Merynosa, po czym uderzył miarowo kolbą sprawiając, iż po dwóch celnych ciosach kłódka spadła. Spojrzał na Łowcę, który gmerał nożem przy zamknięciu klatki Złoja i odwrócił się, ruszając w kierunku marines, zajmujących pozycję za kolumnami. Przeciwnicy także zorientowali się w sytuacji i kryli za przybudówkami z dykty. Pozostali uciekali, choć nikt jeszcze nie otworzył ognia. Z drugiej strony sytuacja wyglądała nieco lepiej, za klatkami ludzie nie opuścili jeszcze peronu, blokując drogę nadciągającemu przeciwnikowi. Usłyszał jak Merynos podnosi karabin i rzucił w jego stronę:

- Nie próbowałbym strzelać nam w plecy.

- Uwierz mi, na liście mych porachunków na samym końcu znajdują się teraz Armia i stalkerzy – usłyszał w odpowiedzi. Miał nadzieję, że w ten sposób zabezpieczą swe tyły, w głosie i postawie tamtego był tak olbrzymi gniew, skierowany ku Konwentowi, że Walter nie wątpił, iż rzuci się na tamtych i otworzy do nich ogień, gdy tylko będzie miał szansę. Co nie było dobrym rozwiązaniem, wiedział, że zareagował impulsywnie, atakując napotkanego mężczyznę, lecz coś w nim pękło, sprawiając iż dał upust wszystkiemu co przeżył i usłyszał od Anuszki. Ludzie w klatkach wystawieni na publiczny pokaz jedynie utwierdzili go, iż uczynił dobrze, nawet jeśli w ich mowie słyszał wyraźnie Wileniak, ten najgorszy, bandycki, należący do apaszy, z którymi nigdy nie dała sobie rady warszawska milicja.

Deveraux leżała na peronie, skrywszy się za skrzynką, gotowa do oddania strzału.

- Zdaje się, że wpieprzyłeś nas w niezłe gówno – mruknęła.

- Tak – przyznał, kucając obok niej.

- Następnym razem zadbaj, żebyśmy mieli lepszą pozycję – poradziła.

- I więcej amunicji – rzucił Baumann.

Walter zastanowił się.

- Zatrzymajcie się! - podniósł głos, wołając w kierunku nadbiegających przedstawicieli Konwentu. Wówczas jeden z mężczyzn wycelował kałasznikowa w jego kierunku, a do Waltera dotarło, że musiał zauważyć właśnie leżące ciała, a przede wszystkim zakrwawionego mężczyznę, którego przytomności pozbawił Walter. Tuż za sobą miał tłum, przez który zdołał się przepchnąć, a Walter nie mógł zdecydować się na oddanie strzału, wiedząc iż rozrzut sprawi, że może trafić kogoś postronnego. Przeciwnik nie miał takich problemów, wyraźnie zamierzał pociągnąć za spust, wówczas w tunelu echem poniósł się strzał, a w uszach Waltera zapiszczało. Deveraux zdjęła przeciwnika trafiając go prosto w głowę.

Ta rozpadła się niczym dojrzały owoc, a wokół trysnęła nie krew, lecz coś czarnego jak smoła. Widząc co się stało ludzie w panice rozpierzchli się na boki, jednocześnie stało się to sygnałem dla pozostałych ludzi Konwentu. Nie przejęli się oni faktem, iż na swej drodze mają mieszkańców tuneli, jeden z nich puścił serię z kałasznikowa poprzez tłum. Kule trafiły w uciekających ludzi. Walter wciąż nie zdecydował się na otwarcie ognia, podobnie żaden z marines najwyraźniej nie miał czystego pola do oddania strzału, gdy przeciwnik nagle złapał się za szyję, po czym upadł. Walter zdążył zauważyć, iż szyję tamtego przebiła strzała. Tuż obok niego Łowca naciągał już kolejną na cięciwę.

- Nie musiałeś zabijać tamtych dwóch– zawołał. Stalker spojrzał na niego, lecz w jego oczach nie sposób było niczego wyczytać.

- Wy zważajcie – powiedział. - Coś nadchodzi. Nie ludzie.

Cienie, pomyślał Walter, lecz nim zdążył ostrzec marines na końcu peronu pojawiło się coś innego. Z ciemności wynurzył się kształt, masywnej istoty, nie przypominającej człowieka.

- Polacy! - zawołał Walter i uniósł broń do strzału.

Oczywiście nie zadziałała. Uświadomił sobie, że nie miał nawet możliwości oczyszczenia kałasznikowa, o czym zapomniał niesiony falą emocji. A nawet gdyby udało mu się wystrzelić, kule nie zdołałyby przebić skóry przeciwnika. Ostatnie kilka lat ewolucji zrobiło swoje, zgodnie z tym co przepowiedział Zachert. Polacy dostosowali się do pocisków wystrzeliwanych z kałasznikowów, podobnie jak Cienie. Rzucił karabin na ziemię, sięgając po pistolet. Nim jednak to zrobił Deveraux już wystrzeliła. Huk w ciasnej przestrzeni tunelu zupełnie go ogłuszył, gdy przebrzmiał strzał podniósł głos.

- Pojedyncze strzały! Oszczędzajcie amunicję – marines nie spojrzeli nawet na niego, nie dając poznać, że wzięli sobie jego słowa do serca. Nie mógł wydać im rozkazu, oni zresztą z pewnością by go nie posłuchali.

- Zaczekajcie aż podejdą bliżej – rozkazała Deveraux, z okiem przytkniętym do lunety. - Tango w sile trzy, za nimi kolejni. Jeden na suficie.

- To nie tango – rzucił w słuchawce Baumann, kryjący się za filarem. - Lewa flanka.

- Prawa flanka – dodał Weyland, znajdujący się po przeciwległej stronie. - Ważne, że giną od kul – istota trafiona ze snajperki padła na peron i znieruchomiała. Ten nagle opustoszał, ludzie rozpierzchli się ku torom, odsłaniając całkowicie jego środkową. Pomiędzy nimi a nadciągającymi tworami na podłogę rzuciło się dwóch ludzi Konwentu, którzy unieśli swe karabiny i otworzyli ogień. Albo uznali ostrzeżenie o nadciągających Polakach za podstęp, albo zupełnie się nim nie przejęli. Walter odruchowo rzucił się w dół, lecz kule przeszły daleko z boku, tamci nie byli nawet bliscy trafienia. Zdążył pomyśleć, iż w tej sytuacji przydałby się jednak sprawny kałasznikow. Nim marines zdążyli zdjąć strzelca trafiła go strzała Łowcy, po jej wystrzeleniu stalker skoczył w bok i rozpłynął się w ciemności torowiska. Znajdujący się najbardziej z tyłu człowiek Konwentu został nagle pociągnięty w tył, gdy na peronie pojawiła się kolejna istota, odziana na czarno, której ręka przypominała mackę i chwyciła nią znajdującego się przed nim człowieka.

- Kurwa, Kolektyw – skomentował Baumann, po czym złożył się do strzału. Maoiści, pomyślał Walter w tej samej chwili, gdy marine wystrzelił trafiając wroga wprost w pierś. Tamten zachwiał się i przewrócił, co jednocześnie sprawiło, że kolejny z wskakujących na peron zawahał się. Ostatni z żołnierzy Konwentu posłał w jego kierunku serię z kałasznikowa, choć udało mu się trafić, nie zdołał osiągnąć wiele. Wróg uniósł swą dziwaczną broń, przypominającą pokręconą rurę i wystrzelił czymś przypominającym kulę, która trafiła w cel. Mężczyzna krzyknął, a krzyk przeszedł we wrzask, gdy jego ciało zaczęło się na ich oczach rozpuszczać. Wciąż wył jeszcze, gdy ochotnika Kolektywu dosięgła kula Weylanda. Mimo iż maoiści wydawali się mocno opancerzeni, podobnie jak Cienie i Polacy okazali się całkowicie bezsilni wobec imperialistycznych pocisków. Walter uniósł pistolet, czekając aż przeciwnicy znajdą się bliżej. Deveraux nie strzelała, najwyraźniej polując na większą zwierzynę, która poruszała się na suficie. Widział jak zaczęła delikatnie wybierać język spustowy, lecz w ostatniej chwili zdjęła z niego palec, gdy z mroku wychynął Łowca. Z nożem w ręku skoczył wprost na kolejnego wroga, który pojawił się na peronie, po czym zadając mu ciosy sturlał się z drugiej strony za kolumnę. Wówczas na peronie pojawiło się coś dziwnego, opadając gdzieś z góry, na swe sześć odnóży, wiodąc wokół oczami osadzonymi na szypułkach. Tuż przed istotą nagle zaczęło falować powietrze, ona sama skuliła się przy samej ziemi, niczym tygrys gotujący się do skoku na ofiarę, gdy przeszyła ją kula wystrzelona ze snajperki. Istota zwiotczała i padła nieruchomo na ziemię, a falowanie powietrza ustąpiło. Na peron ponownie wskoczył Łowca, a jego nóż skąpany był we krwi. Wpatrywał się w ciemność tunelu.

- Wycofują się – powiedziała Deveraux.

Walter nie był w stanie niczego dostrzec, nie posiadając lunety umożliwiającej widzenie w mroku, odwrócił się szybko w drugą stronę, przypominając sobie, że także za plecami ma wroga. Jednak był to już czas przeszły, bowiem wszystkie klatki były otwarte, a na peronie nie został ani jeden żołnierz Konwentu. Nie padł ani jeden strzał, zostali wyeliminowani w ciszy, przy użyciu noży i pałek, nad nimi stali mężczyźni i kobieta znajdujący się wcześniej w klatce, którzy zwrócili się w jego stronę. Ich oczy płonęły żądzą walki. Chcąc nie chcąc Walter ruszył w ich kierunku.

Pobity mężczyzna splunął, gdy podchodził w jego stronę.

- Jestem Merynos – powiedział. - A zatem Druga powraca do miasta?

- Powiedz jej, żeby tego nie próbowała – zawołała za jego plecami Deveraux.

- Na twoim miejscu zatrzymałbym się – powiedział w kierunku kobiety, która zamarła nieopodal kolumny. Rękę trzymała schowaną za plecami.

- Haka – rzucił krótko Merynos.

- Nie możesz mi już rozkazywać – odcięła się. - Z kacapami się będziesz układać?

- Nie prowokuj mnie w tej chwili – w jego głosie zabrzmiała groźba.

- Grozisz mi?

- Ja wam grożę – z ciemności wychynął Łowca. - Wy pomnicie mienia? Ja uże pomniu was. Apasze – spojrzał w kierunku Haki i uniósł nóż, po czym oblizał unużane we krwi ostrze.

- Pieprzony ludożerca – syknęła, lecz opuściła powoli rękę, w której trzymała pistolet.

- Gdzie Olimpia? -  stalker spojrzał na Merynosa.

- Nie żyje – odparł tamten głuchym głosem.

- Haka? - Łowca spojrzał w jej kierunku z dziwnym błyskiem w oku. Merynos milczał.

- Konwent – powiedział mężczyzna, który stanął obok niego, wraz ze Złojem.

- Co tu robią żołnierze, stalkerze? - rzucił gniewnie Merynos. - Gdzie ich spotkałeś? - popatrzył na Waltera. - Gdzie byliście przez te lata? Czekaliście aż wszyscy w mieście zginą? Aż upadnie Kordon? Pozwoliliście na to, aby wszyscy zginęli i się wykrwawili? Na to, żeby Konwent doszedł do władzy? Na śmierć Olimpii?

- Nie wiem kim była Olimpia – powiedział Walter powoli. - I nie jestem z Drugiej Armii. Nie jestem w ogóle z Armii. Ani radzieckiej ani czerwonej.

- Nie? - głos Merynosa był pełen powątpiewania.

- Już nie. Armia rzeczywiście powraca do miasta. Myślę, że będzie chciała je zniszczyć, by Konwent przestał istnieć – odpowiedział. - Ale my nie mamy z tym nic wspólnego – zamilkł na chwilę, zastanawiając się jak ma to powiedzieć, zwłaszcza, że widział, iż rozmowie przysłuchują się ludzie, powoli wychodzący na peron. Wreszcie zdecydował się niczego nie ukrywać. - Ci, którzy są ze mną… to imperialiści.

Haka nagle zaczęła się śmiać.

- Nie ma takiej rzeczy jak imperialiści! - wybuchnęła. Spojrzała ku jednej z kolumn, na której widniał plakat dwóch wykrzywionych karykaturalnie postaci, pochylonych nad robotnikami, wyciągającymi swe ręce ku ich czystym sercom. Gwałtownie spoważniała. - Kacapskie zagrywki.

- Kim jesteście? - chciał wiedzieć Walter.

- Eta apasze. Z Wileniaka – mruknął stalker.

- Zostało coś na Wileniaku?

- Proch i pył – odparł krótko Merynos. - Słyszałeś kiedyś o obywatelu Kudłatym, żołnierzyku? Jesteśmy z jego sotni.

- Raczej tym co z niej zostało – warknęła Haka. - Dość tych zagrywek, nie dam się nabrać. Zostawiłeś nas tam stalkerze na pewną śmierć. Skierowałeś nas prosto w tunel prowadzący do Konwentu, aby tamte stwory zgubiły trop! Przez ciebie Olimpia zginęła!

- Pamiętam Olimpię – powiedział spokojnie Łowca. - Ciebie również. W moim plecaku miny. Wy wezmitie pażałstwa, zaminujemy tunel. Maoisty mogą wrócić.

- Jacy znowu maoiści?

- Tamci – pokazał na leżące ciała. - Są w tunelach. To oni nas ścigali, tak? Od Kordonu, dobrze pamiętam?

- Do cholery, zapomniałam, że to świr!

- Pozwól mi się o to martwić – rzekł Merynos wpatrując się w Łowcę, Waltera i stojących za nimi marines.

- To przez niego zginęła Olimpia!

- Olimpia zginęła przez tych skurwieli, którzy wpakowali jej kulę w głowę! - warknął. - Bo zobaczyli, że jest zarażona polactwem! I wszyscy za to zapłacą! Cały Konwent!

- Jesteś walnięty tak samo jak on – powiedziała, patrząc z wyraźną nadzieją w kierunku pozostałych mężczyzn, lecz ci się nie ruszyli.

- Jak nam idzie Walter? - zawołała głośno Deveraux, która nie zmieniła pozycji. Wciąż wpatrywała się przez lunetę w mroczny tunel, jednak w ich stronę celował Baumann. Walter nie wątpił, że chętnie pociągnąłby za spust.

- Wspaniale – odpowiedział. - Zastanawiamy się właśnie, czy możemy sobie nawzajem zaufać.

- Niech rzucą broń, to pomoże – podpowiedział Baumann.

- Ciekawy język – mruknął Merynos. - Ani polski ani rosyjski. Imperialistyczny?

- Angielski – wyjaśnił Walter. Tamten wpatrywał się weń z powątpiewaniem.

- Wynoście się! - rozległ się nowy głos. Z tłumu obdartusów przysłuchujących się rozmowie wyszedł mężczyzna. Spoglądał na nich z wyraźnym lękiem zmieszanym z niechęcią. - Odejdźcie!

- Ty swojak, z Wileniaka, jeden z antków – skojarzyła Haka.

- Nie ma już Wileniaka! - odparł tamten. - Iddźcie precz, a może Konwent zostawi nas w spokoju.

- Po tym co się stało? - zapytał Merynos. - Nie bądź idiotą. Wszyscy jesteście umoczeni.

Mężczyzna podszedł bliżej, zupełnie nie bacząc na to, iż jego rozmówca trzyma w ręku karabin. Ubranie miał obdarte, a przekrwione oczy zdawały się buzować czymś na kształt szaleństwa.

- Pamiętam cię – prychnął. - Zabrałeś ludzi tuż przed bitwą, nim Konwent starł w pył Kordon. Obiecałeś im wolność, a wielu z tobą poszło. A teraz jesteś tu z powrotem, spośród setek masz tylko trójkę ludzi. Gdzie są pozostali?

- Nie twoja sprawa – odparł Merynos.

- Wszyscy zginęli – powiedziała Haka z boku, lecz w jej głosie nie było satysfakcji.

- A teraz przyszedłeś zgubić też nas? - charknął mężczyzna. - Odejdźcie, nim będziemy zgubieni! - stanął na wprost, a w jego oczach zdawało się błyszczeć szaleństwo. Merynos mierzył go wzrokiem.

- Pamiętam cię – powiedział powoli. - Braciak, tak? Doliniarz. Dumny i nieugięty, nawet blacharze nie dali ci rady. Co się stało, że pękasz? Ty, apasz z Wileniaka, boisz się?

- Co się stało? - tamten zachichotał niczym szaleniec. - To samo co się wydarzy za chwilę. Nadejdzie Konwent i jego cienie, zabiorą was wszystkich, a my zapłacimy za to co tu zrobiliście, za zabicie Konwentowych! Nas ukarzą, jeśli tu pozostaniecie. Wynoś się stąd ze swoimi ludźmi!

Merynos zniósł wybuch spokojnie.

- Co stało się z dumnymi apaszami? – podniósł głos. Nie mówił już tylko do Braciaka, lecz do ludzi zgromadzonych nieopodal, którzy spoglądali na nich z wyraźną niechęcią. - Tymi, których nie dali rady złamać blacharze, urzędasy, kacapy? Widzę tu wiele znajomych twarzy, znałem was wszystkich byliście chojraki. Metyl, Zota, Dratewka – wołał po kolei w tłum, lecz wywoływani mężczyźni cofali się, nie chcąc wychodzić do przodu. - Czy tu jest cały Wileniak? - wykrzyczał pytanie Merynos.

- To jest Wileniak! - krzyknął z tłumu głos, a między ludźmi przepchnął się starszy kulejący mężczyzna. - Wszyscy tu jesteśmy.

- Wnuczek Tasiemka – Merynos drgnął i pochylił głowę z wyraźnym szacunkiem, ruszając w stronę tamtego.

- Trza było jednak nam iść z tobą – powiedział tamten.

- Wszyscy zginęli – jak echo przypomniała Haka.

- Witaj w domu Halina – Tasiemka skrzywił wargi w uśmiechu. - Cześć Kruszyna. I ty Złoj. Tyle was zostało?

- Miałeś rację – powiedział Merynos. - Trzeba było zostać.

- Nie, dokonałeś słusznego wyboru – odparł tamten. - Nawet jeśli zginęli, byli wolni. Myślałem, że skoro przetrwałem tyle lat kacapskiego uścisku, dam radę Konwentowi. Myliłem się. Czegoś takiego… nie przeżyli nawet apasze, opowiadający o dawnych czasach.

- Walter! – zawołała Deveraux. - Pośpiesz się! Taktycznie jest do dupy.

- Wiem – był w stanie jedynie odpowiedzieć. Za plecami miał marines, niepewnie przesuwających lufę między oboma końcami tunelu, niepewnymi jakie zagrożenie się wynurzy. Ludzie nie zbliżali się, poza dwójką dzieci, które wyszły z tłumu, nie dbając na starszych, którzy usiłowali je zatrzymać. Podbiegły ku Anuszce, znajdującej się obok Waylanda i zatrzymały się niepewne. Walter nie miał czasu jednak patrzyć w tamtą stronę, wzrokiem szukał stalkera, który jeszcze przed chwilą obwąchiwał ciała zabitych, liżąc czarną substancję wypływającą z trupów. Nie poprawiało to sytuacji. Wiedział jedynie, że musi przestać pozwolić jej płynąć przed siebie, więc wyminął Złoja, Kruszynę oraz Hakę, podchodząc do Tasiemki i Merynosa. Starszy mężczyzna przyglądał mu się uważnie.

- Nie wyglądasz na imperialistę – zauważył.

- Tych troje to żołnierze Sojuszu – odparł, po czym wyjaśnił. - Imperializmu.

- Nikłe siły jak na kogoś, o kim mówiono nam przez lata, że chce nas podbić – zauważył Tasiemka. - A wraz z nimi żołnierz z Drugiej Armii. I do tego stalker, walczący przy użyciu sistiemy.

- Zdrajstwujcie – rzucił Łowca, unosząc głowę.

- Ciekawe z was towarzystwo.

- Oni nie przybyli tu by kogokolwiek podbijać – teraz głos podniósł Walter.

- Nie domyśliłbym się – skarcił go z ironią tasiemka. - Zatem przyszliście walczyć z Konwentem.

- Nie – rzekł Walter po chwili wahania. - Uciekaliśmy z powierzchni. Tam wszystko płonie. Armia powraca do miasta i wszystko tu zniszczy. Także tą stację.

- Chcesz mnie przestraszyć? - zaśmiał się Tasiemka. - Nie boimy się zniszczenia. Po tym co uczynił tu Konwent, śmierć będzie czymś łaskawym.

- Co takiego uczynił? - zapytał Walter.

- Dał nam cierpienie i zabrał wolność – odparł Tasiemka, poważniejąc. - Jedyną wolność, jaką posiadaliśmy. Zabrał nam śmierć.

- Co takiego? - zapytał Merynos.

- Nie ma już śmierci. Ci którzy umrą wracają.

- Jak Polacy – powiedział Walter.

- Nie. Jako słudzy Konwentu – wyjaśnił Tasiemka. - Nawet jeśli im się sprzeciwiasz i tak będziesz do nich należeć. Dla wielu to nagroda. Lecz na tej stacji to kara. Rozejrzyj się Merynos. Jest tu cały Wileniak. I nie tylko. Cała Warszawa, po upadku Wileniaka wszystkich nas tu umieścili, by mieć na nas oko, zmienili tę stację w obóz siły roboczej i więzienie. Przenieśli tu wszystkich antków z całej Warszawy!

- Mało straży jak na więzienie – zauważył Merynos.

- A dokąd mamy uciec? - zapytał Tasiemka. - Jest tylko tunel, wszędzie są cienie. Nie da się ich zabić. Zawsze cię złapią, sprowadzą i ukarzą. Nie da się z nimi walczyć, nie da się ich pokonać. Myślisz, że na początku się nie stawialiśmy? Nie buntowaliśmy? Tu nie trzeba wielkiej ochrony, nie ma dokąd uciec, a gdy ktoś był nieposłuszny szybko go dopadali. Nie znają litości, jak myślisz, dlaczego tu tylu inwalidów? To ich kary, mogą ci zrobić wszystko, lecz nie pozwolą ci umrzeć. A jeśli nawet… staniesz się jednym z nich. Bezwolnym i całkowicie posłusznym nadzorcom z Konwentu.

- Tak łatwo złamać apaszy? - warknął Merynos.

- Nie ma już apaszy – odparł Tasiemka. - Jak myślisz, czemu Braciak trzęsie się jak osika? Gdy przyjdą po was cienie i was tu znajdą ukarzą nas. Ktoś straci oko, inny dłoń, lub przydział jedzenia na kilka dni. Nie ma już jedności, jest tylko nienawiść. Nie będzie buntu, bo nie da on nam nawet śmierci. Nie pozwolą ci umrzeć, przywrócą cię do życia.

- Jako cienie?

- Nie. Po prostu żyjesz dalej. Z ranami, które ci zadali. Lecz nie umierasz.

- Zabili Olimpię.

- Bo miała w sobie polactwo, tak? Z wami miało być inaczej. Sprowadzają na tę stację wszystkich opornych. Wszystkich nieposłusznych. Czasem zwiadowców – spojrzał na Waltera. - W tych klatkach ich przesłuchują. Większość tego nie przeżywa. Was też to czeka. Stanowić będziecie przykład.

- Nie jesteśmy już w klatkach.

- Merynos – Tasiemka spoważniał. - Zabiliście nadzorców. To nadal ludzie. Lecz nadejdą cienie. Nie macie szans. Braciak ma rację. Odejdźcie, może wtedy ukarzą na stacji mniej osób.

- Nie wierzę, że słyszę to od ciebie – rzekł Merynos. - Od dumnego apasza, który…

- Takich ludzi już nie ma. A skoro ja ci to mówię, to zrozum…

- Możemy pokonać cienie – powiedział Walter. Tasiemka zaszczycił go nowym spojrzeniem.

- Nie można pokonać cieni – powiedział. - Wkrótce się o tym dowiesz.

- Oni zabijają cienie! - zawołała Anuszka. - Cienie się ich boją, sama to widziałam!

Przez tłum przeszedł nagły szmer, a Tasiemka popatrzył na Waltera z niedowierzaniem.

- Nie sądzę – powiedział wreszcie. - Ale tak wam się wydaje. Dlatego tu przybyliście? Dlatego zaatakowałeś konwentowego? By rozpocząć tu rewolucję?

- Ja nie chciałem….

- Sądzisz, że nas ocalisz?

Walter gwałtownie drgnął. Nim jednak zdążył coś powiedzieć, usłyszeli krótki gwizd.

- Dwunasta! - głos Deveraux był jedynie potwierdzeniem. Gdy obejrzał się w tył szukając kolejnych nadchodzących maoistów, ujrzał jak celuje ponad jego głową, a Baumann i Wayland zajmują już pozycje szukając kryjówek. Tym razem wróg nadchodził z drugiej strony.

- Obserwujcie tyły – zawołał do Merynosa.

- Co? - tamten nie zrozumiał.

- Przypilnuję wam pleców – burknęła Haka, choć nie był pewien czy to akurat najlepszy pomysł. Jednak nie było innego rozwiązania, nie mógł wykluczyć iż wróg przypuści atak z dwóch stron. Znakiem przekazał informację Deveraux, po czym uświadomił sobie, iż nie zna przecież kodu stosowanego w Drugiej Armii, polegając przede wszystkim na łączności zapewnianej przez urządzenia imperialistów, które przestały działać. Nie miał pojęcia czy go zrozumiała, nie odrywała bowiem oka do lunety karabinu snajperskiego, celując we wlot tunelu, między prętami klatki. Ludzie przed nią rozstępowali się gwałtownie, uciekając na boki.

- Cienie – jej głos był beznamiętny. - I ktoś jeszcze.

- Konwent – rzucił Walter głośno, na użytek Łowcy, który zniknął jak zwykle niczym duch. Zajął pozycję za filarem, wpatrując się w ciemność tunelu, odsłonioną przez ludzi, którzy słysząc jego okrzyk, wpadli w nagłą panikę. Z peronu znikali wszyscy, uciekając na boki, nawet Dziadek Tasiemka z pochyloną głową, wyraźnie zrezygnowany i pogodzony z losem gdzieś zniknął. Apasze zdążyli w międzyczasie uzbroić się w kałasznikowy, Walter podczas rozmowy kątem oka rejestrował jak zbiera je stalker i przynosi podając temu, którego nazywali Złoj. Co znaczyło, że za ich plecami karabin miała również Haka, co nie było najlepszym pomysłem, lecz nie widział innego rozwiązania. Z jakiegoś powodu jej nie ufał. Pozostało mieć nadzieję, że skoro wszyscy znajdowali się w tym samym gównie nie zdecyduje się uczynić niczego nieoczekiwanego.

Wiedział, że AK wzór 77 na nic się nie przyda, ze swoim pistoletem i kilkoma kulami mógł strzelać jedynie z bliska. Tym razem nie zamierzał dać się ponieść emocjom, choć wiedział, że jeśli cienie rzucą się w jego kierunku, może mieć zbyt mało czasu na reakcję. Na razie mógł więc jedynie czekać, wpatrując się w ciemność, gdzie jedynie Deveraux dzięki swej lunecie była w stanie coś dostrzec.

- Cztery cienie – powiedziała na użytek swych towarzyszy. - Czekają z tyłu. I człowiek. Idzie powoli w naszą stronę – podniosła głos, by Walter też usłyszał.

- Wysłuchajmy co ma do powiedzenia – zaproponował.

- Głos rozsądku – prychnęła.

- Baumann, jak z tyłu? - zapytał.

- Pieprz się komuchu – rzucił tamten, po chwili dodając: - Na razie czysto, nie licząc tej wygolonej z karabinem. Nie podoba mi się to.

- Gdzie celuje? - zapytała Deveraux, nie przerywając skupiania się na nadchodzącym celu.

- W drugą stronę.

- Więc nie reaguj.

- Nadchodzi ktoś z Konwentu – Walter przeszedł na polski na użytek apaszy. - Zobaczmy czego chce. Nie strzelajcie.

- Nie mów mi, czego mam nie robić – wycedził Merynos, klęcząc nieopodal, skryty za fragmentem muru.

- Poczekaj – rzekł z naciskiem Walter.

Nie trwało to długo. Na skraju peronu ukazał się po chwili mężczyzna, wchodzący w źródło światła, z oczami pełnymi mroku. Cienie podążały po jego obu stronach, płynąc powoli przed siebie, ich czarne sylwetki zdawały się pochłaniać światło i być pozbawione materii. Niemal nie przypominały ludzi, bliższe raczej bezcielesnym istotom. Walter skupił się na mężczyźnie, który zachowaniem i strojem przypominał mu tego, któremu rozbił głowę kałasznikowem. Ten zatrzymał się i przyjrzał leżącym na peronie ciałom, plamom czarnej krwi, ludziom uciekającym przez torowisko, ku bocznym pomieszczeniem odchodzącym od stacji.

- Kto sprzeciwił się woli Ludu? - zapytał krótko.

- Ja! - krzyknął Merynos i pociągnął za spust. Huk po raz kolejny ogłuszył Waltera, który się skrzywił. Apasz nie trafił, bowiem na drodze serii pocisków mknących ku mężczyźnie błyskawicznie stanęły cienie. Kule uderzyły w jeden z nich, sprawiając iż drgnął, gdy pociski wniknęły do jego środka, niczym kamienie wrzucone w wodę. Stał jednak nadal prosto, nieruchomy i groźny, jak gdyby czekając na sygnał. Mężczyzna wyminął go i wyszedł do przodu.

- Lud jest łaskawy, ale nie wobec zdrajców i buntowników – wysyczał. - Nie nauczyliście się jeszcze tej lekcji?

- To nie my – zawołał ktoś z boku peronu. - Oni z klatek, uwolnili ich żołnierze!

Mężczyzna ruszył szybko do przodu.

- A zatem już tu jesteście? Pokażcie się zwiadowcy, wiemy że wasza armia stoi z drugiej strony miasta! - Powodowany impulsem Walter powoli wyszedł zza słupa. Nie obchodziło go czy czymś ryzykuje. Mężczyzna szybkim krokiem ruszył w jego stronę. - Wszystko mi powiecie. Nim wejdziecie do tuneli i spotkacie się z Konwentem.

- Kto rządzi Konwentem? - zapytał Walter unosząc do góry pistolet. Na tamtym nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia, wciąż przemieszczał się w jego stronę, a obok niego sunęły cienie. Nie miały oczu, lecz zdawało mu się, że czuje na sobie ich spojrzenia i rosnący niepokój.

- Konwent to Lud i to ty będziesz odpowiadał na moje pytania! - powiedział mężczyzna nie zwalniając, więc Walter pociągnął za spust.

Tym razem wszystko rozegrało się szybko, w ułamku sekundy, choć cienie zdążyły zareagować i rzucić się do przodu. Rozległy się kolejne strzały, gdy Deveraux, Baumann i Weyland otworzyli ogień. Znikąd pojawił się Łowca, wytrącając mężczyźnie karabin z ręki.

- Nie zabijaj go! - zawołał Walter. Tym razem udało mu się zabić dziwną istotę za pierwszym razem, oddając jej strzał prosto w głowę. Pozostałe z cieni także rozpadły się, zmieniając  w ciemne plamy. Uspokoił oddech i opuścił broń.

- Czysto – rozległ się okrzyk Deveraux. Podszedł powoli w kierunku przedstawiciela Konwentu, którego Łowca powalił na peron, lecz w jego czarnych oczach nie dostrzegł strachu, ani zdziwienia.

- Wstawaj – powiedział. Tamten podniósł się powoli. - Generał cię tu przysłał, prawda? To on tym wszystkim kieruje, prawda? To on stoi za Mrokiem?

- Nie znam żadnego generała – odpowiedział tamten wstrząśnięty tym co zaszło. Patrzył na ciemne plamy, które pozostały po cieniach.

- To Kompleks tu rządzi, prawda? - nacisnął Walter, spoglądając w twarz tamtego, szukając śladu jakichkolwiek emocji.

- Nie, tu nie rządzi żaden lud! - Merynos stanął obok niego, mówiąc podniesionym głosem. Dłonie miał zaciśnięte. - Idź i przekaż temu swojemu Konwentowi, że jego czas dobiegł końca! Na tej stacji rządzi teraz Warszawa!

ISS "Deep Space" >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz