Powietrze
na zewnątrz płonęło. Przesycone było ogniem, dymem, pyłem i śmiercią. Pachniało
wojną, śmierdziało zoną, zabijającą swojski żołnierski pot i proch. Było głośne
i pełne hałasu, huku eksplozji zagłuszającej panujący zamęt. Przykrywało je błoto,
wyrzucane w górę przez wybuchy, buty i koła. Nie stało w miejscu, poruszane
przez odrzut wywoływany przez działa strzelające bez przerwy i pracujące
silniki. To było powietrze bitwy, którym Gerber odetchnął gdy wydostał się na
zewnątrz pociągu i uderzyło w jego płuca. Po wyjściu z ciemności został
oślepiony i ogłuszony, gdy trafił z ciemnej czeluści pancernego pociągu wprost
w piekło otwartej przestrzeni.
Wzrok
przyzwyczajał mu się stopniowo do szaleństwa jakie opanowało obóz, tonący teraz
w dymie. Żołnierze biegli na pozycje, wozy bojowe rozchlapywały wokół błoto,
kierując się ku fioletowemu niebu, którego grozy nie kryły nawet smugi pyłu.
Gdzieś na tle purpury horyzont zdawał się ożywać i poruszać. Gerber nie był w
stanie rozróżnić szczegółów, więc przeniósł wzrok ku miastu. Wciąż tam było,
otoczone przez ciemność, lecz tonęło kłębach dymu, znad którego wystawala
jedynie Pasta. Na pierwszym planie widoczne były płomienie, ciągnące się
ognistą linią wzdłuż rzeki. Warszawa umierała w ogniu metanapalmu, nawet on
jednak nie był w stanie przebić panującego tam mroku. Na jego oczach w budynki
uderzyły kolejne pociski, zostawiające za sobą ślady ognistych strzał. Z tej
odległości nie usłyszał wybuchu, lecz poczuł jak drży ziemia, gdy kilka wiorst
na wchodzie rozległa się eksplozja. Artyleria wciąż strzelała, pociski burzące
niwelowały porzucone lata temu na powierzchni budynki, metanapalm rozpalał
pozostałości, zmieniając wszystko w ziemie jałowe.
-
Słuchajcie uważnie sierżancie – rzekł Sierow, donośnym głosem, przekrzykując
wybuchy. - Tak jak polecił wam przewodniczący. Patrzcie i zapamiętujcie. To
wasze zadanie – stanął obok niego i spojrzał na płonące miasto. - Myślicie, że
to bez sensu? Że nie ma to żadnego sensu strategicznego? Że to jedynie
marnowanie pocisków? - jego głos stał się groźny.
-
Towarzyszu marszałku, ja…
- Wiem,
nie zakwestionujecie rozkazów i linii partyjnej – mruknął Sierow. - Ale wiem co
myślicie jako żołnierz. Bo tak samo myśli wróg, który jest pod ziemią. Sądzi,
że skoro w tym mieście nie zadziały
bomby termojądrowe, nic nie przebije się do jego żelbetonowych schronów,
głęboko pod tym miastem… Myli się.
- Myli? -
wydukał Gerber.
-
Towarzysz Przewodniczący wydał polecenie, które wam powtórzę. Nie ważne ile
pocisków zmarnujemy i ile dział wybuchnie z przegrzania, ile armat i stanowisk
artyleryjskich stracimy. Gdy w miasto uderzać będzie strzał za strzałem, wybuch
za wybuchem, prędzej czy później przebijemy się pod ziemię. Zajmie nam to
godziny, miesiące, dni… To nie istotne. Takie dostaliśmy rozkazy – Maksym miał
przez chwilę wrażenie, że w wypowiadanych słowach wręcz słyszy Berię i jego
gniew. Sierow skinął na niego głową i ruszył w kierunku zaparkowanego pojazdu.
Gerber otrząsnął się i pobiegł za nim, nie czekając aż o swoim istnieniu przypomni
eskorta. Nic już nie planował, o niczym nie myślał, jedyne co mu pozostało to
płynąć z prądem wydarzeń. Spotkanie z Berią okazało się dlań aż nazbyt
wstrząsające i wciąż nie mógł po nim się pozbierać. Wszystko co przeżył w swym
dotychczasowym życiu było niczym, wszystkie walki, Polacy, popełnione
bezeceństwa, gwałty i zabójstwa, Walter było bez znaczenia i kompletnie zbladło
wobec tego przed kim właśnie stanął.
Gdy
wsiadł do pojazdu, ten natychmiast ruszył. Gerber chwycił się mocno metalowej
barierki, wciśnięty między desantowców, posępnych i milczących, gotowych w
każdej chwili go zastrzelić. Wóz pomknął prosto w chaos, opuszczając wewnętrzny
pierścień ochrony, poprzez biegnących żołnierzy, wzdłuż torowiska, ku pociągowi
stojącemu na sąsiednim torze. Ułożono go niedawno, lecz saperzy wciąż dokładali
kolejne, tworząc bocznicę kolejową, umożliwiajacą mijanie się kolejnych
pociągów. Wagony dźwigowe układały właśnie szyny, z platform zrzucano podkłady,
a słaniające się ze zmęczenia zeki upadały w błoto i tam pozostawały, gdyż ich
los nie miał żadnego znaczenia. Na ich ciała rzucano układane elementy
torowiska, przenoszone przez logistyków w kombinezonach transportowych, którzy
nie trudzili się nawet by chwytakami przesunąć padłych z wycieńczenia.
Wgniatali ich w ziemię i szli dalej, a tuż za nimi przybywały kolejne
lokomotywy, przejeżdżając przez skrwawioną ziemię, po podkładach z ludzkich
ciał. Z wagonów wysypywali się kolejni żołnierze, skacząc w błoto z plecakami i
karabinami, na chwilę zatrzymywali się zdezorientowani, po czym poganiani przez
swych sierżantów ruszali ku niewidocznym celom. Brakowało jedynie krążących
wokół helikopterów szturmowych i tanków, z jakiegoś powodu siły pancerne wciąż
jeszcze nie przybyły. Zapewne były już w drodze by zrównać miasto z ziemią.
Gdy
samochód się zatrzymał Sierow podał Gerberowi lornetkę, po czym zeskoczył,
kierując się ku wagonowi pozbawionemu oznaczeń, za to strzeżonemu jedynie nieco
słabiej niż ruchoma twierdza Berii. Otaczały go stanowiska plot, wieżyczki
karabinów, strzegła go piechota rakietowa, a z wagonu wystawały liczne anteny.
Gdy marszałek wszedł do wnętrza po schodkach, Gerber zrozumiał, że zapewne tu
znajdował się sztab operacji.
Stawka,
uderzyło go nagle. Pomyślał, że wiele dałby, aby właśnie się tu znaleźć, a nie
przed obliczem Berii i… ledwie przeszło mu przez myśl to słowo. Szaleństwa. Nie
szaleństwa wojny i tego co tu się działo, lecz jednego człowieka. Dla którego
tysiące umierały codziennie, a w tej bitwie umrzeć miało dużo więcej. Wszystko
po to by zaspokoić próżność jednego człowieka i szalonej idei, którą wyznawał.
Dotarło do niego to właśnie w tej chwili, sam był przecież skurwysynem i wiele
miał na sumieniu, lecz nigdy swoich ludzi, jeśli byli wobec niego wierni, on
pozostawał wierny im. Zawsze traktował wszelkie zasady lekko, dopasowując
reguły gry do własnych potrzeb, teraz jednak zrozumiał, że reguł nigdy nie
było. Od dawna wiedział, że brednie o komuniźmie rewolucyjnym to jedynie
fasada, a nawet jeśli na górze znajdują się jej wyznawcy, pozostaną w jakimś
stopniu racjonalni. Jednak nie, było jedynie szaleństwo, po obu stronach, tu i
w Warszawie, zapewne także wśród imperialistów i maoistów.
Jakby na
zamówienie rozległ się huk, zmieniając się w przeciągły, narastający dźwięk.
Artyleria wystrzeliła, a Maksym odruchowo popatrzył w górę słysząc przeciągły
gwizd. Niebo zmieniło kolor, do fioletu i czerni otaczających go wokół
dołączyły ogniste smugi, nadając pozorny porządek chmurom i rozświetlając to,
co działo się poniżej, niewielkie figurki ludzi biegających niczym w ukropie,
ślizgających się w błocie, pędzacych ku swej śmierci. W oddali zagrały
stanowiska karabinów, dołączyły do nich szybko strzały z kałasznikowów, a
chwilę poźniej pociski dotarły do swego celu. Gerber śledził je wzrokiem, nie były
to haubice wielokalibrowe, które wciąż burzyły budynek za budynkiem Warszawę,
lecz moździerze i granatniki jądrowe. Gdy w oddali błoto eksplodowało
zorientował się, że ma do czynienia ze szrapnelami. Kilka wiorst od nich grunt
wzniósł się ścianą błota, eksplodował ogniem metanapalmu, wyrzucając wokół
deszcz metalowych pocisków. Horda została rozerwana na kawałki, fragmenty
Polaków i maoistów spadły jako deszcz, wraz z nimi spadło błoto. Lecz nim
zdołał jeszcze opaść dym eksplozji, uderzyła kolejna fala, dziesiątki jeśli nie
setki tysięcy tworów, a Gerber przez chwilę był wdzięczny, że nie musi
spoglądać na nie z bliska. Mimo to nie mógł oderwać lornetki od oczu, patrząc
na pająkowate istoty, potwory o wielu rękach, pędzące ku stanowiskom obronnym.
Za nimi podążały kolejne, niektóre wielkie niczym budynki niszczonego miasta,
inne z mackami, wreszcie nadlatujące w szyku ku obozowi. Wystrzeliły strieły,
ognistą serią powietrze przecięły pelotki, artyleria znowu odpaliła, a
powietrze wypełnił zapas prochu. Dziewiąta stała w pierwszej linii i walczyła z
nieprzyjacielem, a ze wschodu przybywały kolejne pociągi, z których wyskakiwali
żołnierze. Katiusze strzelały seriami, horyzont wypełnił błysk błękitnych
wyładowań, gdy eksplodowały miny Mazura. Wzdłuż okopów przemknęły BWPy, których
działka przegrzały się osłaniając piechotę zajmującą wysunięte pozycje. A potem
znowu błoto eksplodowało, świat ogarnęło szaleństwo, miasto płonęło, ogień
gasiła wieczna noc, w fiolet uderzały pomarańczowe linie, koniec wszystkiego miał
smak brudnej mokrej ziemi oraz zony.
Gerber
opuścił głowę. Błyski odpalanych katiusz zlały się w jeden, roświetlając niebo,
na którym rozbrzmiewał przeciągły huk. Zacisnął rękę na lornetce, nie chcąc
patrzeć na kres istnienia Dziewiątej Kompanii. Horda zdawała się nie być nawet
przetrzebiona, przedarła się przez zaporę ogniową, pokonała zasieki, pola
minowe, tocząc swe cielska po trzewiach swych poprzedników, wspomagana
fioletowymi eksplozjami, które wykwitać zaczęły w powietrzu. Z nich wysypywali
się maoiści, tak bardzo niepodobni do ludzi, lecz nieprzypominający również
Polaków. Lufy karabinów i działek rozgrzały się do czerwoności, lecz to nie
wystarczyło. Niepowstrzymana fala gnała wprost ku pozycjom wojska.
- Będą
straty w ludziach i sprzęcie – powiedział Sierow, pojawiając się znikąd i
zajmując swe miejsce. - Graczow i Rybakow założyli się nawet o flaszkę ile
dziesiątek tysięcy wojska stracimy.
-
Dziesiątek tysięcy? - Gerber odzyskał głos.
- Też
dołożyłem swoje do puli – Sierow skrzywił się, a jego usta złożyły się w
grymas, który przypominał uśmiech. - Jeśli któryś pomylił się o 30 000 zostanie
rozstrzelany – czekał na reakcję Maksyma, choć doskonale wiedział, że jak u
każdego radzieckiego człowieka tamten schowa swe uczucia bardzo głęboko, nie
pozwalając by odmalowały się na jego twarzy. - Myślicie, że to żart towarzyszu
sierżancie?
- Nie
wiem, towarzyszu marszałku.
- Oni
również – Sierow kiwnął głową na kierowcę, po czym wozem szarpnęło i ruszyli
nagle z miejsca, zakręcając na błocie. Gerber zachwiał się i uderzył w pancerz
specnazowca, który nawet nie drgnął, lecz posłał mu srogie spojrzenie i
otworzył usta, jakby chcąc skarcić. Lecz to nie nastąpiło, a Maksym zorientował
się, że tamten nie ma języka. Zamrugał oczami i ukrył swe zaskoczenie, podświadomie
rejestrując, że od kiedy wsiedli do pojazdu tamten nie zmienił nawet swej
pozycji, z dłonią gotową do wyprowadzenia uderzenia, a drugą trzymaną na
pistolecie.
- Idealni
żołnierze, nic nie powiedzą, a warunkowanie sprawia, że oddadzą z radością swe
życie – zorientował się, iż Sierow mu się przygląda, mimo iż samochodem
trzęsło, gdy podskakiwał na wybojach. - Bo w przeciwieństwie do was kochają
Wielkiego Przywódcę. Czy wy kochacie towarzysza Przewodniczącego?
- Oddam
za niego życie, towarzyszu marszałku – zapewnił gorliwie Gerber, na co tamten
tylko pokiwał głową.
- Wiecie
co to warunkowanie?
-
Słyszałem, że…
- W
normalnych okolicznościach za taką odpowiedź zostalibyście odpowiednio
potraktowani – przerwał mu Sierow. - Nie macie prawa wiedzieć. Macie prawo się
bać Akwarium, im więcej niedopowiedzeń w szeregach tym większy lęk wśród
wojska. A im większy lęk, tym większa pewność, że rzeczywiście oddacie wszyscy
swe życie by zanieść światu pokój. Ale okoliczności nie są normalne – przyznał
po chwili. - Pytanie brzmi czy wy zostaliście warunkowani? Przez Światłę?
- Ja...
-
Zabielin chętnie by was pokroił, żeby się dowiedzieć – kontynuował Sierow. - Bo
nie jest przekonany, czy ta seria stroboskopów, którą dostaliście po oczach
usunęła możliwe sugestie posthipnotyczne, jak on je nazwał. Ja też nie jestem
przekonany, że posłał was tutaj tylko po to, by nas dalej prowokować. Bo skoro
my gramy w inną grę, niż on tu usiłuje rozegrać, pytanie brzmi, czy przypadkiem
on nie rozgrywa innej gry, niż nam się wydaje – zawiesił znacząco głos.
- Nie
wiem… co powiedzieć, towarzyszu marszałku – Gerber nieoczekiwanie poczuł, że
się poci, gdy tamten wbija w niego wzrok.
- Nie ma
to znaczenia – Sierow odwrócił wreszcie głowę. - Podobnie jak setki ton
zniszczonego sprzętu i dziesiątki martwych żołnierzy. Bo my wygramy. Wątpicie w
to, sierżancie?
- Nie,
towarzyszu marszałku – po dłuższej chwili odpowiedział Gerber.
-
Wyczuwam nieco defetyzmu w waszym głosie – Sierow znowu przekrzykiwał silnik, a
Maksym musiał skoncetrować się na jego głosie. Pojazd wyjechał z błota i pędził
pośród niskich krzewów, mijając jadące w przeciwną stronę wozy bojowe i wagony,
z których wysiadali żołnierze. Zeki karczowały pieczołowicie karłowate drzewa,
a dźwigi unosiły w górę szyny na rozkładanych fragmentach torowisk. Ledwie
ponad dobę od bitwy w Chełmie, wkrótce po ich wyruszeniu ku Warszawie, potęga
zmobilizowała swe siły, rzucając je ku stolicy, do której docierały korpus po
korpusie, niczym fala za falą, przygotowując zaplecze do przeprowadzenia
natarcia. Sierow znów patrzył w jego stronę – W pewnym sensie wydaje się to
zrozumiałe, doświadczyliście jego mocy, widzieliście co potrafi, jak bawi się
tym swoim Mrokiem i ciemną energią, sponiewierał was. Wiecie co wam się teraz
wydaje? Że będziemy jak jacyś szaleńcy
rzucać ku niemu kolejne siły. - głos miał opanowany i zimny. - Że będziemy tu
stać jak pizdy i bronić się przed tym jego atakiem, poświęcając kolejne siły,
wytracając wojsko, bo nasi żołnierze nie cofają się w tył. Bez sił pancernych,
które grupują się na łuku radomskim by tu dotrzeć. Bez lotnictwa, bo w
powietrzu panoszą się Imperialiści, a fizyka nam mocno przeszkadza – Sierow
pokiwał głową. - Mówię wam tak dużo, bo takie mam polecenie od towarzysza
Przewodniczącego. A teraz pokażę wam jeszcze więcej. Bo doskonale zdajemy sobie
sprawę, że te miliony swych durnych istot i maoistów, które na nas nacierają,
to jedynie odwracanie przez Światłę uwagi.
- Co? -
Maksym tym razem nie opanował swojego zaskoczenia.
- Żebyśmy
przypadkiem nie zaczęli manewru przegrupowania – wyjaśnił spokojnie Sierow, a
Gerber w mig pojął, że za tym określeniem kryje się termin oznaczający zmianę
pozycji. Otarł mundurem spocone czoło i odetchnął suchym powietrzem. - Chce nas
odciąć. Abyśmy zostali tu, gdzie jesteśmy – dodał Sierow. - Popatrzcie na niebo
sierżancie.
Od
pewnego czasu Maksym zastanawiał się w jakim kierunku podążają, skupiając się
na słowach marszałka, świadom jedynie iż podążają ku wschodowi, wzdłuż
torowiska. Teraz spojrzał przed siebie.
Nieboskłon
falował, drgał niczym zaburzenie na wodzie, po której rozchodzą się kręgi po
wrzuceniu kamienia. Nie był w stanie się zestalić, wypełniała go smuga ciemnego
dymu, wznosząca się wysoko ponad linię ognia na horyzoncie. Dzikie Pola
płonęły, na całej swej długości, horyzont na północnym wschodzie wypełniały
płomienie, odległe o wiele wiorst. Wiatr przynosił zapach spalenizny i gorące
powietrze, napływające zza falującej ściany gorąca.
- Zmienna
– wyrwało się Gerberowi.
- Nie
inaczej – potwierdził Sierow. - Z rodzaju tych, jakie wasze patrole rozpoznania
spotykają na rubieży omijają szerokim łukiem. Słyszeliście przecież, że pojawił
się tu obszar podniesionej temperatury. Przecież to nie przypadek, skurwysynek
pokazuje nam co potrafi, tu przerzuci potwory, tam uniemożliwi nam desant
powietrzny i zniszczy nasze wiertaloty, gdzie indziej spróbuje nas dopaść od
tyłu. W Stawce towarzysz generał Maksymow przelicza wszystko na bieżąco, to
gówno przesuwa się w naszą stronę, od kiedy się pojawiło. Jeszcze jakieś
trzydzieści minut i dotrze do naszych pozycji. Kolejne dwadzieścia minut i
temperatura sprawi, że szyny zaczną się topić, a wszystko wokół stanie w ogniu.
A my chcąc przetrwać będziemy zmuszeni szturmować pozycje maoistów i tworów…
albo spierdalać przez Wisłę na Warszawę, która stanowi jego teren i oczywiście
na pewno tam czyhają jakieś niespodzianki – Sierow nie wydawał się jednak zbyt
przejęty swymi słowami.
Gerber
wpatrywał się w horyzont, a po jego czole spływał pot. Czuł, że zrobiło się
wyraźnie goręcej, choć być może była to jego wyobraźnia. Na tle gorejącego
powietrza w oddali przemieścił się pociąg, ciągnący za sobą wiele wagonów,
odjeżdżający w kierunku Lublina, bądź innego punktu zbornego, gdzie
koncetrowano armię naciągającą ze Wschodu. Chwilę później zniknął mu sprzed oczu
gdy pojazd przeciął wzniesienie i zjechał w dół, między pniami drzew, w
kierunku Wisły. Przez chwilę Maksymowi mignęły przed oczami jej nienaturalnego
koloru wody, całkowicie przeźroczyste, jakby pozbawione życia, a także ciągnący
się wzdłuż rzeki obszar ziemi jałowej. Odwrócił szybko wzrok, nie chcąc po raz
kolejny usłyszeć dziwacznego szeptu, który przyprawiał o szaleństwo. Jakaś
cząstka jego umysłu podpowiadała mu, że było to skutkiem zarazy i choroby.
Polactwa, którym zaraził się zapewne jeszcze w Chełmie, gdy spadły nań szczątki
olbrzymiego Polaka. W zupełnie innym świecie, gdy jego życie było jeszcze
proste i w pełni przewidywalne, kilkadziesiąt godzin temu.
Pojazd
podskoczył, wyrzucony z kolein jakie pozostawiły po sobie pojazdy gąsienicowe,
trafiając w ślady pozostawione przez kroczące machiny. Początkowo był
przekonany, że ujrzy haubice i skryte w tym miejscu stanowiska artyleryjskie,
jednak uświadomił sobie, że strzelały gdzieś z północy i czyniły to nadal. Za
ich plecami wciąż rozlegał się huk, a ogniste linie przecinały niebo. Nie
rozpoznał pojazdów, które pojawiły się przed jego oczami, biorąc je początkowo
za metalowe wieże, bądź rusztowania. Dopiero gdy pojazd zatrzymał się nad
brzegiem rzeki zorientował się, iż dotarli do miejsca zgrupowania bojowego.
Przez
chwilę wpatrywał się w wodę nim pojął, że to nie Wisła, lecz jej toczący swe
bure wody dopływ, pełen własnego, groźnego życia. Nie mógł sobie przypomnieć
jego nazwy, przed Radzyminem patrole zapuszczały się tu z rzadka. Znajdowali
się w karłowatym lesie, zaś dalej na wschód rozciągały się wyłącznie bagna, z
rzadka znaczone zrujnowanymi budowlami dawno zapomnianych miejscowości. Pośród
wywróconych pni, wyrwanych z korzeniami drzew i karp stały pojazdy jakich
Gerber nigdy dotąd nie widział, masywne metalowe bestie, wyposażone w wielkie
gąsienice, na których ustawiono metalowe kabiny wielkości domów, wyposażone w
dziwaczne urządzenia przypominające anteny, z wysięgnikami wyglądającymi niczym
dźwigi, połączone rozmaitymi kablami, tworzące wspólnie pajęczą sieć. Było też
kilka wozów bojowych, a także cztery lekkie tanki, T-80, kroczące wokół po
perymetrze, groźnie szczerzące swe działka. Wraz z kilkoma setkami wojska
rozstawionymi na pozycjach obronnych strzegły dziwacznych pojazdów, które przy których
krzątali się ludzie w kombinezonach, wspinając się pośród swych urządzeń.
Maksym przez chwilę przetrawiał widok jaki miał przed oczami, zastanawiając się
co jest ważniejsze od pola bitwy, na które nie skierowano tanków jakie
przywieziono tu pociągiem, miast tego przydzielajac je do ochrony zgrupowania.
Na swych pancerzach miały oznaczenia Armii Czerwonej, a umundurowanie żołnierzy
wskazywało na przynależność do korpusu gwardyjskiego. Sierow skinął na Gerbera,
po czym wyskoczył z samochodu, kierując się w stronę pojazdu przypominającego
ciężarówkę, obok którego ustawiono kolejne urządzenia, wyposażone w monitory i
liczne wskaźniki. W ich stronę odwrócił
się łysiejący mężczyzna, który szybkim krokiem ruszył im na spotkanie.
-
Towarzyszu marszałku – powiedział i skinął głową, a Gerber odnotował, że nie
towarzyszyła temu wyprężona postawa ani salut.
-
Towarzyszu pułkowniku Panczernin – odwzajemnił skinienie Sierow, a Maksym
spoglądając na tamtego zastanowił się skąd bierze on w tym wieku tyle siły. Po
chwili rozległ się ponownie chrapliwy głos marszałka. - A więc Iwanie
Denisowiczu, jak sytucja?
Tamten
wydawał się być spięty, jednak odpowiadał spokojnie.
-
Zaburzenie obszarowe pojawiło się siedemdziesiąt trzy minuty temu,
namierzyliśmy je początkowo trzydzieści jeden wiorst od naszej obecnej pozycji,
rozciągało się na długości dwustu arszynów. Od tamtej pory powiększała się
regularnie osiągając długość 5 wiorst i szerokość…
-
Dziękuję – przerwał Sierow. - Wszystko to już wiem od towarzysza generała
Maksymowa, Trzmiele dokonują odczytów na bieżąco. Pytanie brzmi czy jesteście
gotowi Iwanie Denisowiczu?
-
Jesteśmy gotowi do przeprowadzenia próby, towarzyszu marszałku – zapewnił
Panczernin.
- Nie,
Iwanie Denisowiczu – karcącym tonem rzekł Sierow. - Po prostu to zrobicie, nie
będzie próbowania. Bo jeśli nie… to nie zostanie nikt, aby spróbować raz
jeszcze. Jeśli wasze wyliczenia są słuszne, a zapewne są, bo przecież w
działaniu tej zmiennej widoczna jest symetria, to za kilkanaście minut nie
będziecie mieli dokąd uciec. Czyż nie?
Panczernin
pokiwał głową.
- Tak,
towarzyszu marszałku. Symetria… to doskonałe określenie. Rozrasta się w
postępie geometrycznym, po tym jak się pojawiła i zaczęła przemieszczać w tym
kierunku. Zupełnie jakby…
- …
została uruchomiona i skierowana prosto w cel – wszedł mu w słowo Sierow. - To
ciekawe spostrzeżenie. Iwanie Denisowiczu, proszę dodajcie to do waszych uwag
na temat oddziaływania Mroku. Może znajdziecie jakiś słaby punkt. Przychodzi
wam coś do głowy na podstawie tych spostrzeżeń?
- Zmiana
fizyki jest generowana, nikt nią nie kieruje – odparł Panczernin. - Uruchomiona
jest pozbawiona kontroli.
- Nie
różni się niczym od rakiety wystrzelonej prosto w cel – skinął głową Sierow. -
Taka to jego władza nad materią. Niewiele się różni od naszej. A za chwilę ją
straci, nieprawdaż Iwanie Denisowiczu? Bierzcie się do roboty.
Panczernin
potwierdził skinieniem głowy. Drgnął, po czym chrząknął.
- W takim
razie towarzyszu marszałku pozwólcie do modułu dowodzenia. Natężenie pola…
-
Pamiętam – potwierdził Sierow. - Jak to mówiliście? Pozostałości po wybuchu
jądrowym w porównaniu z polem generatorów to jedynie niewielka aktywność tła?
Panczernin
przytaknął, po czym uniósł rękę. Wówczas rozległo się wycie, przytłumiony
dźwięk dochodzący z pojazdu znajdującego się w centrum obozu. Żołnierze
poderwali się nagle z miejsc, porzucili swe stanowiska i trasy patrolowe,
snajperzy i obserwatorzy opuścili swe kryjówki. Wszyscy pobiegli ku pojazdom,
klapy wozów bojowych opadły by umożliwić im ukrycie się w środku. Alarm bojowy
pierwszego stopnia, podnoszony przed planowanym wybuchem atomowym wywołał u
Gerbera podobną reakcję. Drgnął gotów skoczyć ku schronieniu, szukając wzrokiem
pojazdu gotowego przyjąć ich, gdzie mogłby się ukryć w jego bezpiecznym
wnętrzu, pod pancerzem za osłoną radiacyjną, lecz osadził go w miejscu spokój
Sierowa. Ten wyjął papierosa i spokojnym gestem zapalił go, po czym się
zaciągnął. Maksyma doleciał zapach, dziwny i niepodobny do niczego, a potem
nagle poczuł głód nikotyny. Po raz ostatni palił gdy opuścili południową i
wkroczyli do Warszawy. Marszałek spojrzał w jego kierunku, zmierzył
nieodgadnionym spojrzeniem, po czym niespodziewanie wyciągnął w jego ręku
papierośnicę. Zachęcił go gestem, więc Gerber drżącą dłonią sięgnął po
papierosa, którego Sierow zapalił mu srebrną zapalniczką. Po chwili Maksym się
rozkasłał, bowiem gdy zaciągnął się, stwierdził iż papieros smakuje równie
dziwnie jak wygląda, z pomarańczowym ustnikiem i białą bibułą, zupełnie inny
niż „Biełomory”, a przede wszystkim pozbawiony gorzkiego smaku neuronikotyny.
Nagle zakręciło mu się w głowie, a żołądek podszedł do gardła, w ustach poczuł
żółć. Nie pamiętał kiedy jadł po raz ostatni.
-
Doceńcie to towarzyszu – rzekł łagodnie Sierow. - To zwykły tytoń. Coś co
paliliśmy przed wojną, a co po dziś dzień palą nasi wrogowie. Nie uzależnia tak
mocno walką. Daje jedynie zwykłe odprężenie, a nie spokój. Zapalcie, bo to wasz
ostatni papieros.
Gerber
nie miał pojęcia o czym tamten mówi, skorzystał jednak z rady i zaciągnął się
po raz kolejny, po czym omal nie zgiął się w pół. Obserwował zamykające się
klapy pojazdów, znikających żołnierzy, a pośród wycia obok niego stał
nieporuszony marszałek Związku Ludowych Komunistycznych Republik Radzieckich,
wpatrując się w zadumie w pnie połamanych brzóz, za którymi falowało ponad
bagnami powietrze.
- Alarm,
towarzyszu marszałku – zaryzykował Gerber.
- Sram na
to – brzmiała pogardliwa odpowiedź Sierowa, który ponownie zaszczycił go
spojrzeniem. - Wiecie ile czasu mi zostało, Gerber? Najwyżej kilka miesięcy.
Lub jedynie kilka tygodni. Te wszystkie setki radów i tysiące promili innej
gównianej jonizacji nie robią na mnie wrażenia. To już bez znaczenia – zawiesił
na chwilę głos. - I tak przeżyłem już dużo więcej niż powinienem. Przetrwałem
wojny, bitwy, czystki. Wola życia doprowadziła mnie do tego punktu, podobnie
jak kuracje i lekarze, które fundował mi towarzysz przewodniczący. Żebym mógł
ujrzeć koniec tego wszystkiego.
- Koniec?
- nie zrozumiał Gerber.
- Ta
nieśmiertelność Polaczka mnie nie kusi – odparł Sierow. - Bo nim odejdę upewnie
się, iż moje życie miało sens. Podążałem zawsze za pewnym celem, realizując
wolę towarzysza przewodniczącego. Dla idei zabijałem, skazywałem na śmierć,
torturowałem. Byłem wykonawcą i kimś kto wcielał ją w życie. Mam na rękach krew
milionów. Miałem chwile zwątpienia, lecz przed śmiercią ujrzę jak spełnia się
mój sen. Za kilkanaście godzin na całym świecie zapanuje tylko i wyłącznie
komunizm.
Gerber
przez dłuższą chwilę nie mógł pojąć co marszałek ma na myśli, po czym uświadomił
sobie implikacje płynące z tego faktu. Nim jednak zdążył zadać pytanie, Sierow
rzucił papierosa na ziemię, przydeptał go i rzucił:
-
Spierdalajcie, Gerber. Weźcie go do pojazdu – to ostatnie skierowane było do
specnazowców.
- A wy
towarzyszu marszałku? - rozległ się metaliczny głos jednego z nich,
przefiltrowany i całkowicie pozbawiony uczuć.
- Chcę na
własne oczy ujrzeć to, co spuszczamy ze smyczy – odrzekł Sierow. - Jakby to
powiedział towarzysz przewodniczący, Boga nie ma, zabiliśmy go, posiedliśmy
jego moc. Pora jej użyć.
Na ramię
Gerbera spadło metalowe ramię, które pchnęło go w ślad za Panczerninem, który
oczekiwał nieopodal najbliższej ciężarówki. Naukowiec spoglądał na marszałka,
który ruszył ku nim nieśpiesznym krokiem, w towarzystwie drugiego desantowca i
kierowcy. Gerber przyśpieszył kroku i po chwili znalazł się obok Panczernina,
który wyprężył się, gdy Sierow uniósł rękę wskazując mu by wszedł do pojazdu.
Ten przez chwilę się wahał, po czym zniknął za przesuwanymi drzwiami, a Gerber podążył
za nim. Czas był już najwyższy, po czuł jak jeżą mu się włosy na całym ciele.
Wyraźnie wokół działo się coś dziwnego, miał wrażenie jakby jego serce
spowolniło, słyszał każdy swój oddech. Przez chwilę miał wrażenie, jakby
poruszał się dużo wolniej, niczym przez gęsty płyn, po czym zatrzymał się w
ciemnym wnętrzu pojazdu, w którym migotały światła rozmaitych urządzeń, a
bladym światłem świeciły ekrany ukazujące obraz tego, co dzieje się na
zewnątrz. Zdążył jeszcze dostrzec na nich, iż anteny umieszczone na wieżach
obracają się, a sieć kabli zdaje się rezonować, gdy jego uszy zostały zatkane,
a dźwięk alarmu zniknął. Nie tylko on, bowiem w ciszy jaka zapadła zdawało się,
iż nie rozchodzi się żaden dźwięk. Kubek z ołówkami ustawiony przy jednym ze
stanowisk w samochodzie uniósł się powoli w górę, a Maksym spoglądał nań jak
urzeczony, nieświadom obecności innych ludzi w białych kitlach. Po pancerzu
desantowca przeskoczyły niebieskie iskry, lecz czuć było zapachu spalenizny,
zatańczyły wokół pośród urządzeń, które zamigotały.
Wpadliśmy
w zmienną, zdążył pomyśleć Gerber, a potem wszystko jakby eksplodowało.
Nie było
huku, lecz pojazd został podrzucony w górę, zatrzął się, a wraz z nim reszta
otoczenia. Do świata powrócił dźwięk w postaci trzasków i okrzyków, hałasu
urządzeń, a wszyscy się zachwiali, zaś Maksym padł na ziemię. Obraz na ekranach
zafalował, zadrgał, po czym wszystko się ustabilizowało. Wycie alarmu ucichło,
zastąpione przez nienaturalny pisk. Po czym wszystko przestało się poruszać.
Zaś w
zapadłej ciszy ktoś zaczął bić brawo.
-
Gratuluję wam towarzyszu Panczernin i waszemu zespołowi – powiedział marszałek
Sierow stojąc na zewnątrz pojazdu, obrócony do nich plecami. - Spodziewajcie
się solennych dowodów uznania. I nie mam na myśli medali.
-
Komunistyczny naukowiec nie pracuje dla poklasku, towarzyszu marszałku – rzekł
skromnym głosem Panczernin.
- A mimo
to macie uznanie całego pracującego świata i postępowej klasy
żołniersko-robotniczej – stwierdził Sierow. - A teraz chodźcie spojrzeć co
wypuściliśmy z butelki.
Z
butelki? Gerber nie zrozumiał, nie zadawał jednak pytań. Cofnął się by
Panczernin mógł opuścić pojazd, w rezultacie czego sam znalazł się na zewnątrz.
Zostawił za sobą wnętrze pojazdu z jego dziwacznymi odczytami na monitorach i
wskazaniami pomiarów. Zachwiał się obok marszałka, który stał nieporuszony, ze
spojrzeniem skierowanym ponad drzewa. Z nosa sączyła mu się krew, lecz zdawał
się tym nie przejmować. Maksym również spojrzał.
Niebo nie
zmieniło koloru, nie dołączyło do szalonej tęczy barw otaczającej z każdej
strony Warszawę, stanowiącej punkt czarnej nocy pośród fioletu zony. Nieboskłon
po prostu zniknął, zastąpiony przez brud i szarość, jakie stanowił pył, który
teraz je wypełnił. Ponad drzewami tańczył wir kręcącej się wokół własnej osi
spirali ziemi i kamieni, wznoszący się prawie do chmur. Powoli wytracał
prędkość, wyraźnie się zmniejszał, obracając się na coraz mniejszym obszarze.
Gerber patrzył jak nagle wszystko powoli zatrzymuje się w miejscu, po czym
zawisa w powietrzu. I nagle bez ostrzeżenia wszystko runęło, niczym nie
powstrzymane spadło na ziemię, aż rozległ się hałas. Ponad drzewami przetoczyła
się fala uderzeniowa, niosąc ze sobą pył.
Spokój
zakłóciły zwiększające się obroty silników, a BWPy zaczęły wspinać się na
wzniesienie, łamiąc kolejne młode brzózki.
- Odczyty
w normie – poinformował Panczernin. - Anomalia fizyczna przestała istnieć –
zawiesił głos.
- Skutki
uboczne? - zapytał sucho Sierow.
- Musimy
poczekać – odparł po chwili zastanowienia Panczernin. - Na razie grawitacja
pozostaje obszarowo zmieniona, warunki lokalne zdają się wracać powoli do
normy. Tak naprawdę nie mieliśmy wcześniej czasu przetestować…
- Wiem –
uciął Sierow. - Informujcie mnie na bieżąco – otarł twarz z krwi i przyjrzał
się uważnie swej dłoni. - Gratulacje, Iwanie Denisowiczu. Dla was w
szczególności, lecz przekażnie również wyrazy uznania dla swego zespołu. Nauka
człowieka pracy po raz kolejny udowodniła swą wyższość.
-
Dziękuję, towarzyszu marszałku.
- Bądźcie
gotowi do przemieszczenia generatorów – polecił Sierow. - Jest tam całe miasto,
które z niecierpliwością oczekuje wyzwolenia z kleszczy wrażej fizyki.
- Tak
jest, towarzyszu marszałku – Panczernin skinął głową po raz kolejny, a Gerber
wciąż jeszcze wpatrywał się w pustkę ponad koronami zniszczonych drzew. Jeden
ze specnazowców klepnął go w ramię, a wówczas niczym automat poruszył się i
zajął miejsce w pojeździe. Sierow już tam był, znowu palił, tym razem nie
zaproponował mu papierosa. Spojrzał nań w zadumie.
- I co
powiecie, Gerber? - zagaił. - Fizyka przeciw fizyce. Lecz to grawitacja okazała
się potężniejsza niż zmienne.
-
Grawitacja, towarzyszu marszałku? - Gerber usiłował otrząsnąć się i przetrawić
obraz zniszczenia, który ujrzał.
- Siła
bardziej efektywna niż atom, a także niszczycielska. Defetyści naukowi obawiali
się, że jeśli fale grawitacyjne wymkną się spod kontroli rozerwiemy całą
planetę, bądź zmienimy jej orbitę. A jednak Panczernin miał rację – po twarzy
marszałka błąkał się uśmieszek. - To co miało być odpowiedzią na wunderwaffe imperialistów,
okazało się czymś innym.
-
Wunderwaffe? - nie zrozumiał Gerber.
- Fale
grawitacyjne – wyjaśnił Sierow. - Uboczny skutek naszego sposobu
przemieszczenia się przez kosmos został zmieniony w broń. Obszarowe zakłócenia
maoistów nie mają takiego efektu, trwają ledwie kilka sekund. Lecz gdy efekt
się skumuluje… tyle wiedzy wam wystarczy. Zapamiętaliście?
-
Towarzyszu marszałku, ja…
-
Zapamiętajcie – warknął nagle Sierow. - Niczego nie mowię wam bez powodu.
Ruszamy! - polecił kierowcy, a wówczas łazikiem szarpnęło i znowu zaczął
przedzierać się przez umarły las. Marszałek patrzył przed siebie, lecz Gerber
wiedział, że mówi do niego. - Szczegóły techniczne są wam niepotrzebne,
naukowych nie zrozumiecie, ważne że widzieliście, iż zmienne nie są już dla nas
problemem. Te wasze Dzikie Pola poznają cywilizację, gdybyśmy mieli czas
wydarlibyśmy ich tajemnicę. My użyjemy jednak naszej broni do rzucenia na
kolana tych, którzy nam się przeciwstawili. I wiecie dobrze kogo mam na myśli.
- Nie
chodzi o imperialistów, towarzyszu marszałku – mruknął Gerber, a po schwili
usłyszał suchy chichot, przypomimający skrzek.
-
Imperializm dożywa właśnie swych schyłkowych dni – oznajmił Sierow. - Choć kto
by przypuszczał, że zostanie sprowadzony do roli pionka w tej rozgrywce… Nie,
doskonale wiecie o kogo chodzi. O tego, który sądził, że jest w stanie rzucić
nam wyzwanie. Że jest równy bogom.
-
Światło.
- Nie
inaczej. Straciłem wielu żołnierzy w tej grze – głos Sierowa stał się posępny.
- Zachert, Afanasjewa i inni. Traktuję to bardzo osobiście, bo to byli moi
ludzie! - wyraźnie się rozgniewał. - A teraz posłuchajcie, co kazał wam
przekazać towarzysz przewodniczący.
Pojazd
wydobył się spośród drzew, Gerber powoli powiódł wzrokiem w stronę, gdzie
jeszcze niedawno unosił się dym. Zastąpił go pył, który wciąż jeszcze nie
opadł, drobinki zdawały się wirować w powietrzu powolnym rytmem, tworząc coś na
kształt wiru. Za nimi kryła się nicość, ziemia obniżała się, tworząc lej.
Dostrzegał jedynie część elipsoidalnego wgłębienia, które ciągnąć musiało się
co najmniej na obszarze kilku wiorst. Ziemi zadano ranę, tworząc martwy obszar,
który skojarzył mu się z pustką po drugiej stronie rzeki, w miejscu dawnej
południowej. Odwrócił szybko wzrok, lecz niewiele to pomogło. Pojazd zmierzał w
stronę pola bitwy, zasnutego przez dym wystrzeliwanych pocisków, proch
rozjaśniany ogniem przegrzewających się luf. A za Wisłą w ciemności wzrastała
chmura przypominająca atomowy grzyb, pośród którego widać było kolejne
eksplozje, gdy ziemi dosięgały ogniste strzały. Tak umierała Warszawa, a raczej
rozpoczynała swą agonię, którą zakończyć miało wyrwanie jej trzewi spod ziemi,
przy pomocy broni, którą ujrzał właśnie w działaniu.
Siedział
nieco otępiały, niezbyt uważnie bacząc na słowa marszałka.
- Jak
zawsze popełnia ten sam błąd, niebywałej buty – mówił Sierow. - Minęło ćwierć
wieku a on ponownie sądził, że ma w ręku wszystkie karty. Pewność siebie to
jedna sprawa, lekceważenie jest czymś innym. Tylko wydawało mu się, że może
dyktować warunki, rozmawiając z pozycji siły. Te jego cienie znaczą dla nas
tyle samo co wraża fizyka… O tym, że to on w sekrecie montuje przeciw nam
kontrrewolucję wiedzieliśmy już przed 1961 rokiem. Sądził, że doskonale wtedy
się ukrył prowadząc tę swoją grę, że nie wiemy kim jest pozostający w cieniu
Mrok. O tym, że przyjął taki pseudonim wiedziałem już następnego dnia, lecz
pozwoliłem mu na to, bo dzięki temu tę jego kontrrewolucję można było
kontrolować. Zagrał na sentymentach, na waszej legendzie Konrada Wallenroda,
ale prawda jest zupełnie inna. Nieważne co wam powie i pokaże, jak mocno będzie
wmawiał, że chce wyzwolenia Polski. On pragnie tylko jednego – niczym nie
ograniczonej władzy.
Sierow
zawiesił głos i spojrzał ku Gerberowi, który tępo wpatrywał się w zbliżający
obóz, na peryferiach którego trwała walka, a napór wroga zdawał się nie mieć
końca. Miał wrażenie, że armia zmienia swoje pozycje. Cofa się, stwierdził,
choć słowa tego nie mógł wypowiedzieć głośno.
- Po 1961
roku problem zdawał się sam rozwiązać – mówił dalej Sierow. - Ta enklawa do
której go zesłaliśmy kilka lat wcześniej, z której knuł nie wiedząc, że pozwala
nam to wyśledzić ruchy tej jego nędznej kontrrewolucji i ją kontrolować,
przestała istnieć. A on wraz z nią. Świat się zmienił, te wszystkie zony i
zmienne sprawiły, że zaczęliśmy mieć inne priorytety. Lecz niecałą dekadę temu
zauważyliśmy, że w Warszawie znowu coś się dzieje, w cieniu trwa taniec i
wykonywane są jakieś dziwne ruchy. Ukrytej kontrrewolucji, o której nie mamy
pojęcia. Która nie mogła zostać zawiązana w Warszawie, lecz tliła się tu.
Mieliśmy tu ukrytego przeciwnika… Misja Zacherta częściowo go ujawniła, lecz o
tym co tam zaszło dowiedzieliśmy się dopiero dużo później. Gdy trafiły do nas
transkrypcje zeznań Waltera, które złożył imperialistom na tej ich stacji
kosmicznej. Gdy ujrzałem nazwisko generała Mroka, wszystko złożyło się w
całość… Gra, którą zaczęliśmy w roku 1956 nie skończyła się w 1961. Lecz
zakończy się dzisiaj. Tylko w jeden możliwy sposób.
Sierow
umilkł. Pojazd docierał do celu, do czarnego pociągu, wycelowanego wprost w
szaleństwo wojny jakie trwało w najlepsze na przedpolu obozu wojskowego. Huk i
grzmot nasilił się, niebo znaczyły dziesiątki pocisków, powietrze stało się
duszne i gryzące, widoczność spadła. Gerber patrzył na pole bitwy, nie będąc w
stanie dostrzec żadnych szczegółów, lecz widząc przemieszczajace się wozy
bojowe i serie pocisków, był świadom tego co tam się dzieje. A może mu się
tylko zdawało, nigdy nie brał udziału w takiej bitwie, nie musiał stawiać czoła
tak olbrzymiej liczbie tworów i maoistów, którzy gnali w ich stronę, a pociski
zdawały się ich nie imać, na dystans trzymani dzięki wielokalibrowym działom i
eksplozjom artylerii. Która strzelała coraz rzadziej, rozgrzane do białości
lufy dział musiały dostać wytchnienie. Ich role brała na siebie piechota, brak
tanków był coraz bardziej odczuwalny. Pośród dymu pobojowiska dostrzegł
zwalisko cielsk, zabitych tworów, po których wpełzały kolejne, wspinając się na
górę trupów. Dym wirował, gdy w stanowiska obronne uderzały zakłócenia fizyki
generowane przez maoistów, wyginając żelazo, niszcząc stanowiska karabinów i
tworząc luki w obronie, łatane przez żołnierzy. Kierowcy BWPów dokonywali
cudów, krążąc po perymetrze, a działonowi siali zniszczenie, cały czas
pozostając w ruchu, lecz zniszczone i wypalone nieznaną siłą wraki świadczyły,
iż straty w sprzęcie są coraz większe. Przelotnie pomyślał nad losem Dziewiątej
Kompanii, która najwyraźniej miała dzisiaj znaleźć swój spoczynek na przedpolu
Kordonu, po czym uświadomił sobie jak iluzoryczny jest żal, że nie znajduje się
wraz z Getowem, Rudczenką i innymi w błocie i ogniu. Wkrótce miał przekonać się
co szykuje dla niego los, być może wówczas miało okazać się, iż lepiej
jednak było zginąć za Sojuza w obronie
Berii. Na razie jednak żył i to się liczyło.
Przewodnik
Narodów chciał czegoś od niego i tylko z tego powodu przetrwał. Zdawał sobie z
tego sprawę. Zaczynał domyślać się co takiego i napawało go to przerażeniem,
wiedział jednak, iż jeśli jego domysły się potwierdzą, nie będzie miał żadnego
wyboru. Lecz dzięki temu dostanie kolejne godziny życia. Chwilowo odsuwał więc
myśli jak najdalej od siebie.
I znowu
znalazł się w wagonie, minął wszystkie pierścienie ochrony i stojąc obok
Sierowa przez pancerną szybę patrzył na Berię, zgarbionego starca, który z
wyrazem obłędu wpatrywał się w ekrany. Zachichotał po czym spojrzał na
przybyłych.
- Próba
udana – zaskrzeczał swym zachrypłym głosem.
- Możemy
zniszczyć zmienne, towarzyszu przewodniczący – potwierdził Sierow.
- Możemy
zniszczyć świat – zauważył Beria. - Lecz nie dziś. Zaczniemy od Warszawy.
- A tamta
rzecz… - Sierow zawahał się.
-
Wszystko po kolei, towarzyszu marszałku – odparł Beria. - Widzę, iż nie
popadacie w zadufanie, z powodu sukcesu, szukacie sposobu pokonania zagrożeń. –
na chwilę zawiesił głos, po czym rzekł szybko: - Admirał Tierieszkowa ma na
razie inne priorytety. Kosmos jest jej domeną.
- Leci w
naszą stronę, towarzyszu przewodniczący – przypomniał marszałek. - A gdy doleci
nie będzie już w kosmosie. Sądzę, że…
- … że
Światło jest z tym jakoś związany. Wiem,
Sierow – rzekł Beria. - Gdy jednak doleci, zrealizujemy nasz plan. Świat, który
znamy przestanie istnieć. Będzie na nim panował wyłącznie komunizm! Nawet jeśli
nie uda nam się tego zatzymać, a świat miałby zostać zniszczony, będzie to
świat, w którym panować będzie przodujący ustrój! Jeśli spłoniemy, to jako
zwycięzcy! - krzyczał w uniesieniu. Wreszcie uspokoił się, po czym dodał: -
Głęboko wierzę jednak, że tak się nie stanie – spojrzał na Gerbera. - Posłał
was tutaj u szczytu potęgi, by pokazać nam, że ma władzę nad fizyką, my
jesteśmy na jego łasce, a sojusz z imperalizmem i maoizmem jaki zawarł zniszczy
porządek świata. By pokazać, że ma cudowny lek na wszystko. Także na starość,
która toczy mój organizm. Ukazał mi nieśmiertelność, jednocześnie dając do
zrozumienia, że nigdy jej nie dostanę. Abym cierpiał. Abym w gniewie i żądzy
popełniał błąd za błędem, kierowany przez emocje. I wiecie co Gerber? Czyż nie
wygląda na to że miał rację? - Beria zaśmiał się wyraźnie ubawiony swym
konceptem. - Zobaczcie, armia desperacko walczy, aby nie cofnąć się o krok w
tył, Warszawa niszczona jest z furią mego gniewu, imperialiści spuścili nam
wpierdol, a ja w swym szaleństwie, ponieważ tracę kontrolę detonowałem ładunki
w Europie, by powstrzymać ich pochód... Tylko, że wszystko to pozory. I wy to
mu powiecie towarzyszu Gerber! - krzyknął nagle z wściekłością.
- Tak
jest, towarzyszu przewodniczący – powiedział szybko Gerber.
-
Wrócicie do niego i powiecie mu, żeby jego panowanie nad fizyką dobiegło końca.
Powiecie mu, że nie zdołał ukryć swych planów w roku 1956, że doskonale
wiedzieliśmy kto rozpętuje to śmieszne powstanie. Powiecie mu, że doskonale
wiedzieliśmy już wtedy, dzięki komu spadły bomby atomowe i działał tylko
dlatego, że mu na to pozwoliliśmy. Powiecie mu, że nie uratują go maoiści ani
jego cienie, bo tak samo jak znamy sposób na jego sztuczki ze zmiennymi, mamy
broń, która pokona jego siły. Powiecie mu, że pozostanie mu tylko czekać, a
jeśli chce się targować ze swym lekiem na nieśmiertelność, to może przynieść go
mi w zębach, lecz to i tak go nie uratuje. Niech błaga o łaskę i zdradzi
wszystko co wie, towarzysze Zabielin i Panczernin będą słuchać, a to co będzie
mówił, przedłuży jego życie z każdym słowem. To moja jedyna oferta. A jeśli
liczy na imperialistów... – Beria zarechotał. - Powiedzcie mu i jego
sojusznikom, że doskonale wiem, iż chcą jedynie sprawić wrażenie, iż
przeprowadzają ofensywę, a my im na to pozwalamy. Bo imperialiści już dawno
wpadli w naszą matnię i nie ma dla nich ratunku. Powiedzcie mu, że przekona się
o tym za kilkanaście godzin, wtedy niech
przyczołga się ku nam, gdy straci wszelką nadzieję. Gdy w ciągu ułamka sekundy
tak zwany Sojusz Wolnych Narodów upadnie i przestanie istnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz