poniedziałek, 5 czerwca 2023

Ciemna Symetria: Okolice Otwocka (I)

 

Powietrze na zewnątrz płonęło. Przesycone było ogniem, dymem, pyłem i śmiercią. Pachniało wojną, śmierdziało zoną, zabijającą swojski żołnierski pot i proch. Było głośne i pełne hałasu, huku eksplozji zagłuszającej panujący zamęt. Przykrywało je błoto, wyrzucane w górę przez wybuchy, buty i koła. Nie stało w miejscu, poruszane przez odrzut wywoływany przez działa strzelające bez przerwy i pracujące silniki. To było powietrze bitwy, którym Gerber odetchnął gdy wydostał się na zewnątrz pociągu i uderzyło w jego płuca. Po wyjściu z ciemności został oślepiony i ogłuszony, gdy trafił z ciemnej czeluści pancernego pociągu wprost w piekło otwartej przestrzeni.

Wzrok przyzwyczajał mu się stopniowo do szaleństwa jakie opanowało obóz, tonący teraz w dymie. Żołnierze biegli na pozycje, wozy bojowe rozchlapywały wokół błoto, kierując się ku fioletowemu niebu, którego grozy nie kryły nawet smugi pyłu. Gdzieś na tle purpury horyzont zdawał się ożywać i poruszać. Gerber nie był w stanie rozróżnić szczegółów, więc przeniósł wzrok ku miastu. Wciąż tam było, otoczone przez ciemność, lecz tonęło kłębach dymu, znad którego wystawala jedynie Pasta. Na pierwszym planie widoczne były płomienie, ciągnące się ognistą linią wzdłuż rzeki. Warszawa umierała w ogniu metanapalmu, nawet on jednak nie był w stanie przebić panującego tam mroku. Na jego oczach w budynki uderzyły kolejne pociski, zostawiające za sobą ślady ognistych strzał. Z tej odległości nie usłyszał wybuchu, lecz poczuł jak drży ziemia, gdy kilka wiorst na wchodzie rozległa się eksplozja. Artyleria wciąż strzelała, pociski burzące niwelowały porzucone lata temu na powierzchni budynki, metanapalm rozpalał pozostałości, zmieniając wszystko w ziemie jałowe.

- Słuchajcie uważnie sierżancie – rzekł Sierow, donośnym głosem, przekrzykując wybuchy. - Tak jak polecił wam przewodniczący. Patrzcie i zapamiętujcie. To wasze zadanie – stanął obok niego i spojrzał na płonące miasto. - Myślicie, że to bez sensu? Że nie ma to żadnego sensu strategicznego? Że to jedynie marnowanie pocisków? - jego głos stał się groźny.

- Towarzyszu marszałku, ja…

- Wiem, nie zakwestionujecie rozkazów i linii partyjnej – mruknął Sierow. - Ale wiem co myślicie jako żołnierz. Bo tak samo myśli wróg, który jest pod ziemią. Sądzi, że  skoro w tym mieście nie zadziały bomby termojądrowe, nic nie przebije się do jego żelbetonowych schronów, głęboko pod tym miastem… Myli się.

- Myli? - wydukał Gerber.

- Towarzysz Przewodniczący wydał polecenie, które wam powtórzę. Nie ważne ile pocisków zmarnujemy i ile dział wybuchnie z przegrzania, ile armat i stanowisk artyleryjskich stracimy. Gdy w miasto uderzać będzie strzał za strzałem, wybuch za wybuchem, prędzej czy później przebijemy się pod ziemię. Zajmie nam to godziny, miesiące, dni… To nie istotne. Takie dostaliśmy rozkazy – Maksym miał przez chwilę wrażenie, że w wypowiadanych słowach wręcz słyszy Berię i jego gniew. Sierow skinął na niego głową i ruszył w kierunku zaparkowanego pojazdu. Gerber otrząsnął się i pobiegł za nim, nie czekając aż o swoim istnieniu przypomni eskorta. Nic już nie planował, o niczym nie myślał, jedyne co mu pozostało to płynąć z prądem wydarzeń. Spotkanie z Berią okazało się dlań aż nazbyt wstrząsające i wciąż nie mógł po nim się pozbierać. Wszystko co przeżył w swym dotychczasowym życiu było niczym, wszystkie walki, Polacy, popełnione bezeceństwa, gwałty i zabójstwa, Walter było bez znaczenia i kompletnie zbladło wobec tego przed kim właśnie stanął.

Gdy wsiadł do pojazdu, ten natychmiast ruszył. Gerber chwycił się mocno metalowej barierki, wciśnięty między desantowców, posępnych i milczących, gotowych w każdej chwili go zastrzelić. Wóz pomknął prosto w chaos, opuszczając wewnętrzny pierścień ochrony, poprzez biegnących żołnierzy, wzdłuż torowiska, ku pociągowi stojącemu na sąsiednim torze. Ułożono go niedawno, lecz saperzy wciąż dokładali kolejne, tworząc bocznicę kolejową, umożliwiajacą mijanie się kolejnych pociągów. Wagony dźwigowe układały właśnie szyny, z platform zrzucano podkłady, a słaniające się ze zmęczenia zeki upadały w błoto i tam pozostawały, gdyż ich los nie miał żadnego znaczenia. Na ich ciała rzucano układane elementy torowiska, przenoszone przez logistyków w kombinezonach transportowych, którzy nie trudzili się nawet by chwytakami przesunąć padłych z wycieńczenia. Wgniatali ich w ziemię i szli dalej, a tuż za nimi przybywały kolejne lokomotywy, przejeżdżając przez skrwawioną ziemię, po podkładach z ludzkich ciał. Z wagonów wysypywali się kolejni żołnierze, skacząc w błoto z plecakami i karabinami, na chwilę zatrzymywali się zdezorientowani, po czym poganiani przez swych sierżantów ruszali ku niewidocznym celom. Brakowało jedynie krążących wokół helikopterów szturmowych i tanków, z jakiegoś powodu siły pancerne wciąż jeszcze nie przybyły. Zapewne były już w drodze by zrównać miasto z ziemią.

Gdy samochód się zatrzymał Sierow podał Gerberowi lornetkę, po czym zeskoczył, kierując się ku wagonowi pozbawionemu oznaczeń, za to strzeżonemu jedynie nieco słabiej niż ruchoma twierdza Berii. Otaczały go stanowiska plot, wieżyczki karabinów, strzegła go piechota rakietowa, a z wagonu wystawały liczne anteny. Gdy marszałek wszedł do wnętrza po schodkach, Gerber zrozumiał, że zapewne tu znajdował się sztab operacji.

Stawka, uderzyło go nagle. Pomyślał, że wiele dałby, aby właśnie się tu znaleźć, a nie przed obliczem Berii i… ledwie przeszło mu przez myśl to słowo. Szaleństwa. Nie szaleństwa wojny i tego co tu się działo, lecz jednego człowieka. Dla którego tysiące umierały codziennie, a w tej bitwie umrzeć miało dużo więcej. Wszystko po to by zaspokoić próżność jednego człowieka i szalonej idei, którą wyznawał. Dotarło do niego to właśnie w tej chwili, sam był przecież skurwysynem i wiele miał na sumieniu, lecz nigdy swoich ludzi, jeśli byli wobec niego wierni, on pozostawał wierny im. Zawsze traktował wszelkie zasady lekko, dopasowując reguły gry do własnych potrzeb, teraz jednak zrozumiał, że reguł nigdy nie było. Od dawna wiedział, że brednie o komuniźmie rewolucyjnym to jedynie fasada, a nawet jeśli na górze znajdują się jej wyznawcy, pozostaną w jakimś stopniu racjonalni. Jednak nie, było jedynie szaleństwo, po obu stronach, tu i w Warszawie, zapewne także wśród imperialistów i maoistów.

Jakby na zamówienie rozległ się huk, zmieniając się w przeciągły, narastający dźwięk. Artyleria wystrzeliła, a Maksym odruchowo popatrzył w górę słysząc przeciągły gwizd. Niebo zmieniło kolor, do fioletu i czerni otaczających go wokół dołączyły ogniste smugi, nadając pozorny porządek chmurom i rozświetlając to, co działo się poniżej, niewielkie figurki ludzi biegających niczym w ukropie, ślizgających się w błocie, pędzacych ku swej śmierci. W oddali zagrały stanowiska karabinów, dołączyły do nich szybko strzały z kałasznikowów, a chwilę poźniej pociski dotarły do swego celu. Gerber śledził je wzrokiem, nie były to haubice wielokalibrowe, które wciąż burzyły budynek za budynkiem Warszawę, lecz moździerze i granatniki jądrowe. Gdy w oddali błoto eksplodowało zorientował się, że ma do czynienia ze szrapnelami. Kilka wiorst od nich grunt wzniósł się ścianą błota, eksplodował ogniem metanapalmu, wyrzucając wokół deszcz metalowych pocisków. Horda została rozerwana na kawałki, fragmenty Polaków i maoistów spadły jako deszcz, wraz z nimi spadło błoto. Lecz nim zdołał jeszcze opaść dym eksplozji, uderzyła kolejna fala, dziesiątki jeśli nie setki tysięcy tworów, a Gerber przez chwilę był wdzięczny, że nie musi spoglądać na nie z bliska. Mimo to nie mógł oderwać lornetki od oczu, patrząc na pająkowate istoty, potwory o wielu rękach, pędzące ku stanowiskom obronnym. Za nimi podążały kolejne, niektóre wielkie niczym budynki niszczonego miasta, inne z mackami, wreszcie nadlatujące w szyku ku obozowi. Wystrzeliły strieły, ognistą serią powietrze przecięły pelotki, artyleria znowu odpaliła, a powietrze wypełnił zapas prochu. Dziewiąta stała w pierwszej linii i walczyła z nieprzyjacielem, a ze wschodu przybywały kolejne pociągi, z których wyskakiwali żołnierze. Katiusze strzelały seriami, horyzont wypełnił błysk błękitnych wyładowań, gdy eksplodowały miny Mazura. Wzdłuż okopów przemknęły BWPy, których działka przegrzały się osłaniając piechotę zajmującą wysunięte pozycje. A potem znowu błoto eksplodowało, świat ogarnęło szaleństwo, miasto płonęło, ogień gasiła wieczna noc, w fiolet uderzały pomarańczowe linie, koniec wszystkiego miał smak brudnej mokrej ziemi oraz zony.

Gerber opuścił głowę. Błyski odpalanych katiusz zlały się w jeden, roświetlając niebo, na którym rozbrzmiewał przeciągły huk. Zacisnął rękę na lornetce, nie chcąc patrzeć na kres istnienia Dziewiątej Kompanii. Horda zdawała się nie być nawet przetrzebiona, przedarła się przez zaporę ogniową, pokonała zasieki, pola minowe, tocząc swe cielska po trzewiach swych poprzedników, wspomagana fioletowymi eksplozjami, które wykwitać zaczęły w powietrzu. Z nich wysypywali się maoiści, tak bardzo niepodobni do ludzi, lecz nieprzypominający również Polaków. Lufy karabinów i działek rozgrzały się do czerwoności, lecz to nie wystarczyło. Niepowstrzymana fala gnała wprost ku pozycjom wojska.

- Będą straty w ludziach i sprzęcie – powiedział Sierow, pojawiając się znikąd i zajmując swe miejsce. - Graczow i Rybakow założyli się nawet o flaszkę ile dziesiątek tysięcy wojska stracimy.

- Dziesiątek tysięcy? - Gerber odzyskał głos.

- Też dołożyłem swoje do puli – Sierow skrzywił się, a jego usta złożyły się w grymas, który przypominał uśmiech. - Jeśli któryś pomylił się o 30 000 zostanie rozstrzelany – czekał na reakcję Maksyma, choć doskonale wiedział, że jak u każdego radzieckiego człowieka tamten schowa swe uczucia bardzo głęboko, nie pozwalając by odmalowały się na jego twarzy. - Myślicie, że to żart towarzyszu sierżancie?

- Nie wiem, towarzyszu marszałku.

- Oni również – Sierow kiwnął głową na kierowcę, po czym wozem szarpnęło i ruszyli nagle z miejsca, zakręcając na błocie. Gerber zachwiał się i uderzył w pancerz specnazowca, który nawet nie drgnął, lecz posłał mu srogie spojrzenie i otworzył usta, jakby chcąc skarcić. Lecz to nie nastąpiło, a Maksym zorientował się, że tamten nie ma języka. Zamrugał oczami i ukrył swe zaskoczenie, podświadomie rejestrując, że od kiedy wsiedli do pojazdu tamten nie zmienił nawet swej pozycji, z dłonią gotową do wyprowadzenia uderzenia, a drugą trzymaną na pistolecie.

- Idealni żołnierze, nic nie powiedzą, a warunkowanie sprawia, że oddadzą z radością swe życie – zorientował się, iż Sierow mu się przygląda, mimo iż samochodem trzęsło, gdy podskakiwał na wybojach. - Bo w przeciwieństwie do was kochają Wielkiego Przywódcę. Czy wy kochacie towarzysza Przewodniczącego?

- Oddam za niego życie, towarzyszu marszałku – zapewnił gorliwie Gerber, na co tamten tylko pokiwał głową.

- Wiecie co to warunkowanie?

- Słyszałem, że…

- W normalnych okolicznościach za taką odpowiedź zostalibyście odpowiednio potraktowani – przerwał mu Sierow. - Nie macie prawa wiedzieć. Macie prawo się bać Akwarium, im więcej niedopowiedzeń w szeregach tym większy lęk wśród wojska. A im większy lęk, tym większa pewność, że rzeczywiście oddacie wszyscy swe życie by zanieść światu pokój. Ale okoliczności nie są normalne – przyznał po chwili. - Pytanie brzmi czy wy zostaliście warunkowani? Przez Światłę?

- Ja...

- Zabielin chętnie by was pokroił, żeby się dowiedzieć – kontynuował Sierow. - Bo nie jest przekonany, czy ta seria stroboskopów, którą dostaliście po oczach usunęła możliwe sugestie posthipnotyczne, jak on je nazwał. Ja też nie jestem przekonany, że posłał was tutaj tylko po to, by nas dalej prowokować. Bo skoro my gramy w inną grę, niż on tu usiłuje rozegrać, pytanie brzmi, czy przypadkiem on nie rozgrywa innej gry, niż nam się wydaje – zawiesił znacząco głos.

- Nie wiem… co powiedzieć, towarzyszu marszałku – Gerber nieoczekiwanie poczuł, że się poci, gdy tamten wbija w niego wzrok.

- Nie ma to znaczenia – Sierow odwrócił wreszcie głowę. - Podobnie jak setki ton zniszczonego sprzętu i dziesiątki martwych żołnierzy. Bo my wygramy. Wątpicie w to, sierżancie?

- Nie, towarzyszu marszałku – po dłuższej chwili odpowiedział Gerber.

- Wyczuwam nieco defetyzmu w waszym głosie – Sierow znowu przekrzykiwał silnik, a Maksym musiał skoncetrować się na jego głosie. Pojazd wyjechał z błota i pędził pośród niskich krzewów, mijając jadące w przeciwną stronę wozy bojowe i wagony, z których wysiadali żołnierze. Zeki karczowały pieczołowicie karłowate drzewa, a dźwigi unosiły w górę szyny na rozkładanych fragmentach torowisk. Ledwie ponad dobę od bitwy w Chełmie, wkrótce po ich wyruszeniu ku Warszawie, potęga zmobilizowała swe siły, rzucając je ku stolicy, do której docierały korpus po korpusie, niczym fala za falą, przygotowując zaplecze do przeprowadzenia natarcia. Sierow znów patrzył w jego stronę – W pewnym sensie wydaje się to zrozumiałe, doświadczyliście jego mocy, widzieliście co potrafi, jak bawi się tym swoim Mrokiem i ciemną energią, sponiewierał was. Wiecie co wam się teraz wydaje?  Że będziemy jak jacyś szaleńcy rzucać ku niemu kolejne siły. - głos miał opanowany i zimny. - Że będziemy tu stać jak pizdy i bronić się przed tym jego atakiem, poświęcając kolejne siły, wytracając wojsko, bo nasi żołnierze nie cofają się w tył. Bez sił pancernych, które grupują się na łuku radomskim by tu dotrzeć. Bez lotnictwa, bo w powietrzu panoszą się Imperialiści, a fizyka nam mocno przeszkadza – Sierow pokiwał głową. - Mówię wam tak dużo, bo takie mam polecenie od towarzysza Przewodniczącego. A teraz pokażę wam jeszcze więcej. Bo doskonale zdajemy sobie sprawę, że te miliony swych durnych istot i maoistów, które na nas nacierają, to jedynie odwracanie przez Światłę uwagi.

- Co? - Maksym tym razem nie opanował swojego zaskoczenia.

- Żebyśmy przypadkiem nie zaczęli manewru przegrupowania – wyjaśnił spokojnie Sierow, a Gerber w mig pojął, że za tym określeniem kryje się termin oznaczający zmianę pozycji. Otarł mundurem spocone czoło i odetchnął suchym powietrzem. - Chce nas odciąć. Abyśmy zostali tu, gdzie jesteśmy – dodał Sierow. - Popatrzcie na niebo sierżancie.

Od pewnego czasu Maksym zastanawiał się w jakim kierunku podążają, skupiając się na słowach marszałka, świadom jedynie iż podążają ku wschodowi, wzdłuż torowiska. Teraz spojrzał przed siebie.

Nieboskłon falował, drgał niczym zaburzenie na wodzie, po której rozchodzą się kręgi po wrzuceniu kamienia. Nie był w stanie się zestalić, wypełniała go smuga ciemnego dymu, wznosząca się wysoko ponad linię ognia na horyzoncie. Dzikie Pola płonęły, na całej swej długości, horyzont na północnym wschodzie wypełniały płomienie, odległe o wiele wiorst. Wiatr przynosił zapach spalenizny i gorące powietrze, napływające zza falującej ściany gorąca.

- Zmienna – wyrwało się Gerberowi.

- Nie inaczej – potwierdził Sierow. - Z rodzaju tych, jakie wasze patrole rozpoznania spotykają na rubieży omijają szerokim łukiem. Słyszeliście przecież, że pojawił się tu obszar podniesionej temperatury. Przecież to nie przypadek, skurwysynek pokazuje nam co potrafi, tu przerzuci potwory, tam uniemożliwi nam desant powietrzny i zniszczy nasze wiertaloty, gdzie indziej spróbuje nas dopaść od tyłu. W Stawce towarzysz generał Maksymow przelicza wszystko na bieżąco, to gówno przesuwa się w naszą stronę, od kiedy się pojawiło. Jeszcze jakieś trzydzieści minut i dotrze do naszych pozycji. Kolejne dwadzieścia minut i temperatura sprawi, że szyny zaczną się topić, a wszystko wokół stanie w ogniu. A my chcąc przetrwać będziemy zmuszeni szturmować pozycje maoistów i tworów… albo spierdalać przez Wisłę na Warszawę, która stanowi jego teren i oczywiście na pewno tam czyhają jakieś niespodzianki – Sierow nie wydawał się jednak zbyt przejęty swymi słowami.

Gerber wpatrywał się w horyzont, a po jego czole spływał pot. Czuł, że zrobiło się wyraźnie goręcej, choć być może była to jego wyobraźnia. Na tle gorejącego powietrza w oddali przemieścił się pociąg, ciągnący za sobą wiele wagonów, odjeżdżający w kierunku Lublina, bądź innego punktu zbornego, gdzie koncetrowano armię naciągającą ze Wschodu. Chwilę później zniknął mu sprzed oczu gdy pojazd przeciął wzniesienie i zjechał w dół, między pniami drzew, w kierunku Wisły. Przez chwilę Maksymowi mignęły przed oczami jej nienaturalnego koloru wody, całkowicie przeźroczyste, jakby pozbawione życia, a także ciągnący się wzdłuż rzeki obszar ziemi jałowej. Odwrócił szybko wzrok, nie chcąc po raz kolejny usłyszeć dziwacznego szeptu, który przyprawiał o szaleństwo. Jakaś cząstka jego umysłu podpowiadała mu, że było to skutkiem zarazy i choroby. Polactwa, którym zaraził się zapewne jeszcze w Chełmie, gdy spadły nań szczątki olbrzymiego Polaka. W zupełnie innym świecie, gdy jego życie było jeszcze proste i w pełni przewidywalne, kilkadziesiąt godzin temu.

Pojazd podskoczył, wyrzucony z kolein jakie pozostawiły po sobie pojazdy gąsienicowe, trafiając w ślady pozostawione przez kroczące machiny. Początkowo był przekonany, że ujrzy haubice i skryte w tym miejscu stanowiska artyleryjskie, jednak uświadomił sobie, że strzelały gdzieś z północy i czyniły to nadal. Za ich plecami wciąż rozlegał się huk, a ogniste linie przecinały niebo. Nie rozpoznał pojazdów, które pojawiły się przed jego oczami, biorąc je początkowo za metalowe wieże, bądź rusztowania. Dopiero gdy pojazd zatrzymał się nad brzegiem rzeki zorientował się, iż dotarli do miejsca zgrupowania bojowego.

Przez chwilę wpatrywał się w wodę nim pojął, że to nie Wisła, lecz jej toczący swe bure wody dopływ, pełen własnego, groźnego życia. Nie mógł sobie przypomnieć jego nazwy, przed Radzyminem patrole zapuszczały się tu z rzadka. Znajdowali się w karłowatym lesie, zaś dalej na wschód rozciągały się wyłącznie bagna, z rzadka znaczone zrujnowanymi budowlami dawno zapomnianych miejscowości. Pośród wywróconych pni, wyrwanych z korzeniami drzew i karp stały pojazdy jakich Gerber nigdy dotąd nie widział, masywne metalowe bestie, wyposażone w wielkie gąsienice, na których ustawiono metalowe kabiny wielkości domów, wyposażone w dziwaczne urządzenia przypominające anteny, z wysięgnikami wyglądającymi niczym dźwigi, połączone rozmaitymi kablami, tworzące wspólnie pajęczą sieć. Było też kilka wozów bojowych, a także cztery lekkie tanki, T-80, kroczące wokół po perymetrze, groźnie szczerzące swe działka. Wraz z kilkoma setkami wojska rozstawionymi na pozycjach obronnych strzegły dziwacznych pojazdów, które przy których krzątali się ludzie w kombinezonach, wspinając się pośród swych urządzeń. Maksym przez chwilę przetrawiał widok jaki miał przed oczami, zastanawiając się co jest ważniejsze od pola bitwy, na które nie skierowano tanków jakie przywieziono tu pociągiem, miast tego przydzielajac je do ochrony zgrupowania. Na swych pancerzach miały oznaczenia Armii Czerwonej, a umundurowanie żołnierzy wskazywało na przynależność do korpusu gwardyjskiego. Sierow skinął na Gerbera, po czym wyskoczył z samochodu, kierując się w stronę pojazdu przypominającego ciężarówkę, obok którego ustawiono kolejne urządzenia, wyposażone w monitory i liczne wskaźniki.  W ich stronę odwrócił się łysiejący mężczyzna, który szybkim krokiem ruszył im na spotkanie.

- Towarzyszu marszałku – powiedział i skinął głową, a Gerber odnotował, że nie towarzyszyła temu wyprężona postawa ani salut.

- Towarzyszu pułkowniku Panczernin – odwzajemnił skinienie Sierow, a Maksym spoglądając na tamtego zastanowił się skąd bierze on w tym wieku tyle siły. Po chwili rozległ się ponownie chrapliwy głos marszałka. - A więc Iwanie Denisowiczu, jak sytucja?

Tamten wydawał się być spięty, jednak odpowiadał spokojnie.

- Zaburzenie obszarowe pojawiło się siedemdziesiąt trzy minuty temu, namierzyliśmy je początkowo trzydzieści jeden wiorst od naszej obecnej pozycji, rozciągało się na długości dwustu arszynów. Od tamtej pory powiększała się regularnie osiągając długość 5 wiorst i szerokość…

- Dziękuję – przerwał Sierow. - Wszystko to już wiem od towarzysza generała Maksymowa, Trzmiele dokonują odczytów na bieżąco. Pytanie brzmi czy jesteście gotowi Iwanie Denisowiczu?

- Jesteśmy gotowi do przeprowadzenia próby, towarzyszu marszałku – zapewnił Panczernin.

- Nie, Iwanie Denisowiczu – karcącym tonem rzekł Sierow. - Po prostu to zrobicie, nie będzie próbowania. Bo jeśli nie… to nie zostanie nikt, aby spróbować raz jeszcze. Jeśli wasze wyliczenia są słuszne, a zapewne są, bo przecież w działaniu tej zmiennej widoczna jest symetria, to za kilkanaście minut nie będziecie mieli dokąd uciec. Czyż nie?

Panczernin pokiwał głową.

- Tak, towarzyszu marszałku. Symetria… to doskonałe określenie. Rozrasta się w postępie geometrycznym, po tym jak się pojawiła i zaczęła przemieszczać w tym kierunku. Zupełnie jakby…

- … została uruchomiona i skierowana prosto w cel – wszedł mu w słowo Sierow. - To ciekawe spostrzeżenie. Iwanie Denisowiczu, proszę dodajcie to do waszych uwag na temat oddziaływania Mroku. Może znajdziecie jakiś słaby punkt. Przychodzi wam coś do głowy na podstawie tych spostrzeżeń?

- Zmiana fizyki jest generowana, nikt nią nie kieruje – odparł Panczernin. - Uruchomiona jest pozbawiona kontroli.

- Nie różni się niczym od rakiety wystrzelonej prosto w cel – skinął głową Sierow. - Taka to jego władza nad materią. Niewiele się różni od naszej. A za chwilę ją straci, nieprawdaż Iwanie Denisowiczu? Bierzcie się do roboty.

Panczernin potwierdził skinieniem głowy. Drgnął, po czym chrząknął.

- W takim razie towarzyszu marszałku pozwólcie do modułu dowodzenia. Natężenie pola…

- Pamiętam – potwierdził Sierow. - Jak to mówiliście? Pozostałości po wybuchu jądrowym w porównaniu z polem generatorów to jedynie niewielka aktywność tła?

Panczernin przytaknął, po czym uniósł rękę. Wówczas rozległo się wycie, przytłumiony dźwięk dochodzący z pojazdu znajdującego się w centrum obozu. Żołnierze poderwali się nagle z miejsc, porzucili swe stanowiska i trasy patrolowe, snajperzy i obserwatorzy opuścili swe kryjówki. Wszyscy pobiegli ku pojazdom, klapy wozów bojowych opadły by umożliwić im ukrycie się w środku. Alarm bojowy pierwszego stopnia, podnoszony przed planowanym wybuchem atomowym wywołał u Gerbera podobną reakcję. Drgnął gotów skoczyć ku schronieniu, szukając wzrokiem pojazdu gotowego przyjąć ich, gdzie mogłby się ukryć w jego bezpiecznym wnętrzu, pod pancerzem za osłoną radiacyjną, lecz osadził go w miejscu spokój Sierowa. Ten wyjął papierosa i spokojnym gestem zapalił go, po czym się zaciągnął. Maksyma doleciał zapach, dziwny i niepodobny do niczego, a potem nagle poczuł głód nikotyny. Po raz ostatni palił gdy opuścili południową i wkroczyli do Warszawy. Marszałek spojrzał w jego kierunku, zmierzył nieodgadnionym spojrzeniem, po czym niespodziewanie wyciągnął w jego ręku papierośnicę. Zachęcił go gestem, więc Gerber drżącą dłonią sięgnął po papierosa, którego Sierow zapalił mu srebrną zapalniczką. Po chwili Maksym się rozkasłał, bowiem gdy zaciągnął się, stwierdził iż papieros smakuje równie dziwnie jak wygląda, z pomarańczowym ustnikiem i białą bibułą, zupełnie inny niż „Biełomory”, a przede wszystkim pozbawiony gorzkiego smaku neuronikotyny. Nagle zakręciło mu się w głowie, a żołądek podszedł do gardła, w ustach poczuł żółć. Nie pamiętał kiedy jadł po raz ostatni.

- Doceńcie to towarzyszu – rzekł łagodnie Sierow. - To zwykły tytoń. Coś co paliliśmy przed wojną, a co po dziś dzień palą nasi wrogowie. Nie uzależnia tak mocno walką. Daje jedynie zwykłe odprężenie, a nie spokój. Zapalcie, bo to wasz ostatni papieros.

Gerber nie miał pojęcia o czym tamten mówi, skorzystał jednak z rady i zaciągnął się po raz kolejny, po czym omal nie zgiął się w pół. Obserwował zamykające się klapy pojazdów, znikających żołnierzy, a pośród wycia obok niego stał nieporuszony marszałek Związku Ludowych Komunistycznych Republik Radzieckich, wpatrując się w zadumie w pnie połamanych brzóz, za którymi falowało ponad bagnami powietrze.

- Alarm, towarzyszu marszałku – zaryzykował Gerber.

- Sram na to – brzmiała pogardliwa odpowiedź Sierowa, który ponownie zaszczycił go spojrzeniem. - Wiecie ile czasu mi zostało, Gerber? Najwyżej kilka miesięcy. Lub jedynie kilka tygodni. Te wszystkie setki radów i tysiące promili innej gównianej jonizacji nie robią na mnie wrażenia. To już bez znaczenia – zawiesił na chwilę głos. - I tak przeżyłem już dużo więcej niż powinienem. Przetrwałem wojny, bitwy, czystki. Wola życia doprowadziła mnie do tego punktu, podobnie jak kuracje i lekarze, które fundował mi towarzysz przewodniczący. Żebym mógł ujrzeć koniec tego wszystkiego.

- Koniec? - nie zrozumiał Gerber.

- Ta nieśmiertelność Polaczka mnie nie kusi – odparł Sierow. - Bo nim odejdę upewnie się, iż moje życie miało sens. Podążałem zawsze za pewnym celem, realizując wolę towarzysza przewodniczącego. Dla idei zabijałem, skazywałem na śmierć, torturowałem. Byłem wykonawcą i kimś kto wcielał ją w życie. Mam na rękach krew milionów. Miałem chwile zwątpienia, lecz przed śmiercią ujrzę jak spełnia się mój sen. Za kilkanaście godzin na całym świecie zapanuje tylko i wyłącznie komunizm.

Gerber przez dłuższą chwilę nie mógł pojąć co marszałek ma na myśli, po czym uświadomił sobie implikacje płynące z tego faktu. Nim jednak zdążył zadać pytanie, Sierow rzucił papierosa na ziemię, przydeptał go i rzucił:

- Spierdalajcie, Gerber. Weźcie go do pojazdu – to ostatnie skierowane było do specnazowców.

- A wy towarzyszu marszałku? - rozległ się metaliczny głos jednego z nich, przefiltrowany i całkowicie pozbawiony uczuć.

- Chcę na własne oczy ujrzeć to, co spuszczamy ze smyczy – odrzekł Sierow. - Jakby to powiedział towarzysz przewodniczący, Boga nie ma, zabiliśmy go, posiedliśmy jego moc. Pora jej użyć.

Na ramię Gerbera spadło metalowe ramię, które pchnęło go w ślad za Panczerninem, który oczekiwał nieopodal najbliższej ciężarówki. Naukowiec spoglądał na marszałka, który ruszył ku nim nieśpiesznym krokiem, w towarzystwie drugiego desantowca i kierowcy. Gerber przyśpieszył kroku i po chwili znalazł się obok Panczernina, który wyprężył się, gdy Sierow uniósł rękę wskazując mu by wszedł do pojazdu. Ten przez chwilę się wahał, po czym zniknął za przesuwanymi drzwiami, a Gerber podążył za nim. Czas był już najwyższy, po czuł jak jeżą mu się włosy na całym ciele. Wyraźnie wokół działo się coś dziwnego, miał wrażenie jakby jego serce spowolniło, słyszał każdy swój oddech. Przez chwilę miał wrażenie, jakby poruszał się dużo wolniej, niczym przez gęsty płyn, po czym zatrzymał się w ciemnym wnętrzu pojazdu, w którym migotały światła rozmaitych urządzeń, a bladym światłem świeciły ekrany ukazujące obraz tego, co dzieje się na zewnątrz. Zdążył jeszcze dostrzec na nich, iż anteny umieszczone na wieżach obracają się, a sieć kabli zdaje się rezonować, gdy jego uszy zostały zatkane, a dźwięk alarmu zniknął. Nie tylko on, bowiem w ciszy jaka zapadła zdawało się, iż nie rozchodzi się żaden dźwięk. Kubek z ołówkami ustawiony przy jednym ze stanowisk w samochodzie uniósł się powoli w górę, a Maksym spoglądał nań jak urzeczony, nieświadom obecności innych ludzi w białych kitlach. Po pancerzu desantowca przeskoczyły niebieskie iskry, lecz czuć było zapachu spalenizny, zatańczyły wokół pośród urządzeń, które zamigotały.

Wpadliśmy w zmienną, zdążył pomyśleć Gerber, a potem wszystko jakby eksplodowało.

Nie było huku, lecz pojazd został podrzucony w górę, zatrzął się, a wraz z nim reszta otoczenia. Do świata powrócił dźwięk w postaci trzasków i okrzyków, hałasu urządzeń, a wszyscy się zachwiali, zaś Maksym padł na ziemię. Obraz na ekranach zafalował, zadrgał, po czym wszystko się ustabilizowało. Wycie alarmu ucichło, zastąpione przez nienaturalny pisk. Po czym wszystko przestało się poruszać.

Zaś w zapadłej ciszy ktoś zaczął bić brawo.

- Gratuluję wam towarzyszu Panczernin i waszemu zespołowi – powiedział marszałek Sierow stojąc na zewnątrz pojazdu, obrócony do nich plecami. - Spodziewajcie się solennych dowodów uznania. I nie mam na myśli medali.

- Komunistyczny naukowiec nie pracuje dla poklasku, towarzyszu marszałku – rzekł skromnym głosem Panczernin.

- A mimo to macie uznanie całego pracującego świata i postępowej klasy żołniersko-robotniczej – stwierdził Sierow. - A teraz chodźcie spojrzeć co wypuściliśmy z butelki.

Z butelki? Gerber nie zrozumiał, nie zadawał jednak pytań. Cofnął się by Panczernin mógł opuścić pojazd, w rezultacie czego sam znalazł się na zewnątrz. Zostawił za sobą wnętrze pojazdu z jego dziwacznymi odczytami na monitorach i wskazaniami pomiarów. Zachwiał się obok marszałka, który stał nieporuszony, ze spojrzeniem skierowanym ponad drzewa. Z nosa sączyła mu się krew, lecz zdawał się tym nie przejmować. Maksym również spojrzał.

Niebo nie zmieniło koloru, nie dołączyło do szalonej tęczy barw otaczającej z każdej strony Warszawę, stanowiącej punkt czarnej nocy pośród fioletu zony. Nieboskłon po prostu zniknął, zastąpiony przez brud i szarość, jakie stanowił pył, który teraz je wypełnił. Ponad drzewami tańczył wir kręcącej się wokół własnej osi spirali ziemi i kamieni, wznoszący się prawie do chmur. Powoli wytracał prędkość, wyraźnie się zmniejszał, obracając się na coraz mniejszym obszarze. Gerber patrzył jak nagle wszystko powoli zatrzymuje się w miejscu, po czym zawisa w powietrzu. I nagle bez ostrzeżenia wszystko runęło, niczym nie powstrzymane spadło na ziemię, aż rozległ się hałas. Ponad drzewami przetoczyła się fala uderzeniowa, niosąc ze sobą pył.

Spokój zakłóciły zwiększające się obroty silników, a BWPy zaczęły wspinać się na wzniesienie, łamiąc kolejne młode brzózki.

- Odczyty w normie – poinformował Panczernin. - Anomalia fizyczna przestała istnieć – zawiesił głos.

- Skutki uboczne? - zapytał sucho Sierow.

- Musimy poczekać – odparł po chwili zastanowienia Panczernin. - Na razie grawitacja pozostaje obszarowo zmieniona, warunki lokalne zdają się wracać powoli do normy. Tak naprawdę nie mieliśmy wcześniej czasu przetestować…

- Wiem – uciął Sierow. - Informujcie mnie na bieżąco – otarł twarz z krwi i przyjrzał się uważnie swej dłoni. - Gratulacje, Iwanie Denisowiczu. Dla was w szczególności, lecz przekażnie również wyrazy uznania dla swego zespołu. Nauka człowieka pracy po raz kolejny udowodniła swą wyższość.

- Dziękuję, towarzyszu marszałku.

- Bądźcie gotowi do przemieszczenia generatorów – polecił Sierow. - Jest tam całe miasto, które z niecierpliwością oczekuje wyzwolenia z kleszczy wrażej fizyki.

- Tak jest, towarzyszu marszałku – Panczernin skinął głową po raz kolejny, a Gerber wciąż jeszcze wpatrywał się w pustkę ponad koronami zniszczonych drzew. Jeden ze specnazowców klepnął go w ramię, a wówczas niczym automat poruszył się i zajął miejsce w pojeździe. Sierow już tam był, znowu palił, tym razem nie zaproponował mu papierosa. Spojrzał nań w zadumie.

- I co powiecie, Gerber? - zagaił. - Fizyka przeciw fizyce. Lecz to grawitacja okazała się potężniejsza niż zmienne.

- Grawitacja, towarzyszu marszałku? - Gerber usiłował otrząsnąć się i przetrawić obraz zniszczenia, który ujrzał.

- Siła bardziej efektywna niż atom, a także niszczycielska. Defetyści naukowi obawiali się, że jeśli fale grawitacyjne wymkną się spod kontroli rozerwiemy całą planetę, bądź zmienimy jej orbitę. A jednak Panczernin miał rację – po twarzy marszałka błąkał się uśmieszek. - To co miało być odpowiedzią na wunderwaffe imperialistów, okazało się czymś innym.

- Wunderwaffe? - nie zrozumiał Gerber.

- Fale grawitacyjne – wyjaśnił Sierow. - Uboczny skutek naszego sposobu przemieszczenia się przez kosmos został zmieniony w broń. Obszarowe zakłócenia maoistów nie mają takiego efektu, trwają ledwie kilka sekund. Lecz gdy efekt się skumuluje… tyle wiedzy wam wystarczy. Zapamiętaliście?

- Towarzyszu marszałku, ja…

- Zapamiętajcie – warknął nagle Sierow. - Niczego nie mowię wam bez powodu. Ruszamy! - polecił kierowcy, a wówczas łazikiem szarpnęło i znowu zaczął przedzierać się przez umarły las. Marszałek patrzył przed siebie, lecz Gerber wiedział, że mówi do niego. - Szczegóły techniczne są wam niepotrzebne, naukowych nie zrozumiecie, ważne że widzieliście, iż zmienne nie są już dla nas problemem. Te wasze Dzikie Pola poznają cywilizację, gdybyśmy mieli czas wydarlibyśmy ich tajemnicę. My użyjemy jednak naszej broni do rzucenia na kolana tych, którzy nam się przeciwstawili. I wiecie dobrze kogo mam na myśli.

- Nie chodzi o imperialistów, towarzyszu marszałku – mruknął Gerber, a po schwili usłyszał suchy chichot, przypomimający skrzek.

- Imperializm dożywa właśnie swych schyłkowych dni – oznajmił Sierow. - Choć kto by przypuszczał, że zostanie sprowadzony do roli pionka w tej rozgrywce… Nie, doskonale wiecie o kogo chodzi. O tego, który sądził, że jest w stanie rzucić nam wyzwanie. Że jest równy bogom.

- Światło.

- Nie inaczej. Straciłem wielu żołnierzy w tej grze – głos Sierowa stał się posępny. - Zachert, Afanasjewa i inni. Traktuję to bardzo osobiście, bo to byli moi ludzie! - wyraźnie się rozgniewał. - A teraz posłuchajcie, co kazał wam przekazać towarzysz przewodniczący.

Pojazd wydobył się spośród drzew, Gerber powoli powiódł wzrokiem w stronę, gdzie jeszcze niedawno unosił się dym. Zastąpił go pył, który wciąż jeszcze nie opadł, drobinki zdawały się wirować w powietrzu powolnym rytmem, tworząc coś na kształt wiru. Za nimi kryła się nicość, ziemia obniżała się, tworząc lej. Dostrzegał jedynie część elipsoidalnego wgłębienia, które ciągnąć musiało się co najmniej na obszarze kilku wiorst. Ziemi zadano ranę, tworząc martwy obszar, który skojarzył mu się z pustką po drugiej stronie rzeki, w miejscu dawnej południowej. Odwrócił szybko wzrok, lecz niewiele to pomogło. Pojazd zmierzał w stronę pola bitwy, zasnutego przez dym wystrzeliwanych pocisków, proch rozjaśniany ogniem przegrzewających się luf. A za Wisłą w ciemności wzrastała chmura przypominająca atomowy grzyb, pośród którego widać było kolejne eksplozje, gdy ziemi dosięgały ogniste strzały. Tak umierała Warszawa, a raczej rozpoczynała swą agonię, którą zakończyć miało wyrwanie jej trzewi spod ziemi, przy pomocy broni, którą ujrzał właśnie w działaniu.

Siedział nieco otępiały, niezbyt uważnie bacząc na słowa marszałka.

- Jak zawsze popełnia ten sam błąd, niebywałej buty – mówił Sierow. - Minęło ćwierć wieku a on ponownie sądził, że ma w ręku wszystkie karty. Pewność siebie to jedna sprawa, lekceważenie jest czymś innym. Tylko wydawało mu się, że może dyktować warunki, rozmawiając z pozycji siły. Te jego cienie znaczą dla nas tyle samo co wraża fizyka… O tym, że to on w sekrecie montuje przeciw nam kontrrewolucję wiedzieliśmy już przed 1961 rokiem. Sądził, że doskonale wtedy się ukrył prowadząc tę swoją grę, że nie wiemy kim jest pozostający w cieniu Mrok. O tym, że przyjął taki pseudonim wiedziałem już następnego dnia, lecz pozwoliłem mu na to, bo dzięki temu tę jego kontrrewolucję można było kontrolować. Zagrał na sentymentach, na waszej legendzie Konrada Wallenroda, ale prawda jest zupełnie inna. Nieważne co wam powie i pokaże, jak mocno będzie wmawiał, że chce wyzwolenia Polski. On pragnie tylko jednego – niczym nie ograniczonej władzy.

Sierow zawiesił głos i spojrzał ku Gerberowi, który tępo wpatrywał się w zbliżający obóz, na peryferiach którego trwała walka, a napór wroga zdawał się nie mieć końca. Miał wrażenie, że armia zmienia swoje pozycje. Cofa się, stwierdził, choć słowa tego nie mógł wypowiedzieć głośno.

- Po 1961 roku problem zdawał się sam rozwiązać – mówił dalej Sierow. - Ta enklawa do której go zesłaliśmy kilka lat wcześniej, z której knuł nie wiedząc, że pozwala nam to wyśledzić ruchy tej jego nędznej kontrrewolucji i ją kontrolować, przestała istnieć. A on wraz z nią. Świat się zmienił, te wszystkie zony i zmienne sprawiły, że zaczęliśmy mieć inne priorytety. Lecz niecałą dekadę temu zauważyliśmy, że w Warszawie znowu coś się dzieje, w cieniu trwa taniec i wykonywane są jakieś dziwne ruchy. Ukrytej kontrrewolucji, o której nie mamy pojęcia. Która nie mogła zostać zawiązana w Warszawie, lecz tliła się tu. Mieliśmy tu ukrytego przeciwnika… Misja Zacherta częściowo go ujawniła, lecz o tym co tam zaszło dowiedzieliśmy się dopiero dużo później. Gdy trafiły do nas transkrypcje zeznań Waltera, które złożył imperialistom na tej ich stacji kosmicznej. Gdy ujrzałem nazwisko generała Mroka, wszystko złożyło się w całość… Gra, którą zaczęliśmy w roku 1956 nie skończyła się w 1961. Lecz zakończy się dzisiaj. Tylko w jeden możliwy sposób.

Sierow umilkł. Pojazd docierał do celu, do czarnego pociągu, wycelowanego wprost w szaleństwo wojny jakie trwało w najlepsze na przedpolu obozu wojskowego. Huk i grzmot nasilił się, niebo znaczyły dziesiątki pocisków, powietrze stało się duszne i gryzące, widoczność spadła. Gerber patrzył na pole bitwy, nie będąc w stanie dostrzec żadnych szczegółów, lecz widząc przemieszczajace się wozy bojowe i serie pocisków, był świadom tego co tam się dzieje. A może mu się tylko zdawało, nigdy nie brał udziału w takiej bitwie, nie musiał stawiać czoła tak olbrzymiej liczbie tworów i maoistów, którzy gnali w ich stronę, a pociski zdawały się ich nie imać, na dystans trzymani dzięki wielokalibrowym działom i eksplozjom artylerii. Która strzelała coraz rzadziej, rozgrzane do białości lufy dział musiały dostać wytchnienie. Ich role brała na siebie piechota, brak tanków był coraz bardziej odczuwalny. Pośród dymu pobojowiska dostrzegł zwalisko cielsk, zabitych tworów, po których wpełzały kolejne, wspinając się na górę trupów. Dym wirował, gdy w stanowiska obronne uderzały zakłócenia fizyki generowane przez maoistów, wyginając żelazo, niszcząc stanowiska karabinów i tworząc luki w obronie, łatane przez żołnierzy. Kierowcy BWPów dokonywali cudów, krążąc po perymetrze, a działonowi siali zniszczenie, cały czas pozostając w ruchu, lecz zniszczone i wypalone nieznaną siłą wraki świadczyły, iż straty w sprzęcie są coraz większe. Przelotnie pomyślał nad losem Dziewiątej Kompanii, która najwyraźniej miała dzisiaj znaleźć swój spoczynek na przedpolu Kordonu, po czym uświadomił sobie jak iluzoryczny jest żal, że nie znajduje się wraz z Getowem, Rudczenką i innymi w błocie i ogniu. Wkrótce miał przekonać się co szykuje dla niego los, być może wówczas miało okazać się, iż lepiej jednak  było zginąć za Sojuza w obronie Berii. Na razie jednak żył i to się liczyło.

Przewodnik Narodów chciał czegoś od niego i tylko z tego powodu przetrwał. Zdawał sobie z tego sprawę. Zaczynał domyślać się co takiego i napawało go to przerażeniem, wiedział jednak, iż jeśli jego domysły się potwierdzą, nie będzie miał żadnego wyboru. Lecz dzięki temu dostanie kolejne godziny życia. Chwilowo odsuwał więc myśli jak najdalej od siebie.

I znowu znalazł się w wagonie, minął wszystkie pierścienie ochrony i stojąc obok Sierowa przez pancerną szybę patrzył na Berię, zgarbionego starca, który z wyrazem obłędu wpatrywał się w ekrany. Zachichotał po czym spojrzał na przybyłych.

- Próba udana – zaskrzeczał swym zachrypłym głosem.

- Możemy zniszczyć zmienne, towarzyszu przewodniczący – potwierdził Sierow.

- Możemy zniszczyć świat – zauważył Beria. - Lecz nie dziś. Zaczniemy od Warszawy.

- A tamta rzecz… - Sierow zawahał się.

- Wszystko po kolei, towarzyszu marszałku – odparł Beria. - Widzę, iż nie popadacie w zadufanie, z powodu sukcesu, szukacie sposobu pokonania zagrożeń. – na chwilę zawiesił głos, po czym rzekł szybko: - Admirał Tierieszkowa ma na razie inne priorytety. Kosmos jest jej domeną.

- Leci w naszą stronę, towarzyszu przewodniczący – przypomniał marszałek. - A gdy doleci nie będzie już w kosmosie. Sądzę, że…

- … że Światło jest z tym jakoś związany.  Wiem, Sierow – rzekł Beria. - Gdy jednak doleci, zrealizujemy nasz plan. Świat, który znamy przestanie istnieć. Będzie na nim panował wyłącznie komunizm! Nawet jeśli nie uda nam się tego zatzymać, a świat miałby zostać zniszczony, będzie to świat, w którym panować będzie przodujący ustrój! Jeśli spłoniemy, to jako zwycięzcy! - krzyczał w uniesieniu. Wreszcie uspokoił się, po czym dodał: - Głęboko wierzę jednak, że tak się nie stanie – spojrzał na Gerbera. - Posłał was tutaj u szczytu potęgi, by pokazać nam, że ma władzę nad fizyką, my jesteśmy na jego łasce, a sojusz z imperalizmem i maoizmem jaki zawarł zniszczy porządek świata. By pokazać, że ma cudowny lek na wszystko. Także na starość, która toczy mój organizm. Ukazał mi nieśmiertelność, jednocześnie dając do zrozumienia, że nigdy jej nie dostanę. Abym cierpiał. Abym w gniewie i żądzy popełniał błąd za błędem, kierowany przez emocje. I wiecie co Gerber? Czyż nie wygląda na to że miał rację? - Beria zaśmiał się wyraźnie ubawiony swym konceptem. - Zobaczcie, armia desperacko walczy, aby nie cofnąć się o krok w tył, Warszawa niszczona jest z furią mego gniewu, imperialiści spuścili nam wpierdol, a ja w swym szaleństwie, ponieważ tracę kontrolę detonowałem ładunki w Europie, by powstrzymać ich pochód... Tylko, że wszystko to pozory. I wy to mu powiecie towarzyszu Gerber! - krzyknął nagle z wściekłością.

- Tak jest, towarzyszu przewodniczący – powiedział szybko Gerber.

- Wrócicie do niego i powiecie mu, żeby jego panowanie nad fizyką dobiegło końca. Powiecie mu, że nie zdołał ukryć swych planów w roku 1956, że doskonale wiedzieliśmy kto rozpętuje to śmieszne powstanie. Powiecie mu, że doskonale wiedzieliśmy już wtedy, dzięki komu spadły bomby atomowe i działał tylko dlatego, że mu na to pozwoliliśmy. Powiecie mu, że nie uratują go maoiści ani jego cienie, bo tak samo jak znamy sposób na jego sztuczki ze zmiennymi, mamy broń, która pokona jego siły. Powiecie mu, że pozostanie mu tylko czekać, a jeśli chce się targować ze swym lekiem na nieśmiertelność, to może przynieść go mi w zębach, lecz to i tak go nie uratuje. Niech błaga o łaskę i zdradzi wszystko co wie, towarzysze Zabielin i Panczernin będą słuchać, a to co będzie mówił, przedłuży jego życie z każdym słowem. To moja jedyna oferta. A jeśli liczy na imperialistów... – Beria zarechotał. - Powiedzcie mu i jego sojusznikom, że doskonale wiem, iż chcą jedynie sprawić wrażenie, iż przeprowadzają ofensywę, a my im na to pozwalamy. Bo imperialiści już dawno wpadli w naszą matnię i nie ma dla nich ratunku. Powiedzcie mu, że przekona się o tym za kilkanaście godzin,  wtedy niech przyczołga się ku nam, gdy straci wszelką nadzieję. Gdy w ciągu ułamka sekundy tak zwany Sojusz Wolnych Narodów upadnie i przestanie istnieć.

ISS "Deep Space" >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz