środa, 21 czerwca 2023

Ciemna Symetria: USS "Von Braun" (VII)

Arciniegas wparowała do pomieszczenia eniaka. Satya zmierzyła ją spojrzeniem, po czym znów spojrzała na monitor.

- Jesteśmy trochę zajęci? – zapytał Everett.

- Doktorze – odparła zmęczonym głosem Arciniegas. – Mamy uszkodzony pancerz ablacyjny i kilka dziur w kadłubie, do tego parę innych rzeczy. Zostało mi 16 rakiet i 10 dronów, nie wspominając o połowie zbiornika paliwa silników manewrowych i generatorze, który nie naładuje się dopóki Gellert nie wymieni części. Nie mam jak uzupełnić zapasów bo NASW odmawia współpracy i nakazuje wszystkim okrętom, które nas napotkają, doprowadzenie do naszego powrotu do portu, jak to ładnie eufimistyczne określili. Na razie jakoś nikt nie usiłuje nas do niego doprowadzić. Zmierzam do tego, że skoro mamy sporo problemów, a pan ma dla mnie kolejny, to proszę mnie dobić, miejmy to już za sobą.

- Zanim zaczniemy… - chrząknął Everett, lecz przez pokład przebiegło wówczas kolejne drżenie.

- 15 rakiet – poinformowała zimno Arciniegas. – Mam dużą dozę zaufania i wiary dla mojej załogi na mostku, lecz naprawdę powinnam być gdzie indziej. Do rzeczy.

- A do czego strzelamy? – zapytał naukowiec.

- Usiłują zjonizować całą przestrzeń nad Europą Środkową – powiedziała. – Walą pociskami średniego zasięgu, a kilka Apollo ustawiło kordon ochronny i przechwytują pociski w ich przestrzeni. My zdejmujemy te nadmiarowe, które zdaniem naszego eniaka nie zostaną przejęte przez resztę floty, wtedy oni zaczynają strzelać do nas, co daje oddech naszej flocie. A gdy zmieniamy pozycję tracimy paliwo. O czym musimy porozmawiać?

- O Marsie. I Fenrirze – powiedział. – Ale najpierw… powiedziałem Satyi. Myliła się pani, mówiąc że nią steruje. Nie robiłem tego. Ale na stacji… mówiłem, że musimy dokończyć tę rozmowę. Hoener i admirał wpadli na pomysł, że może uda się w ten sposób czegoś dowiedzieć. I posłużyli się tą kontrolą umysłu i kodowaniem podprogowym, które miała zaimplementowane. Zdaje się, że dzięki temu się udało również ją wybudzić.

Arciniegas zastanowiła się i popatrzyła na Nayadę.

- Nie myśl, że mi cię szkoda– tym razem Satya wytrzymała spojrzenie.

- Daruj sobie – przerwała Satya. – Cokolwiek zrobiłam, to wy jesteście odpowiedzialni. Wszyscy po kolei. Zaprogramowaliście mnie gdy byłam dzieckiem, wykorzystywaliście mnie, wzięliście wyniki mojej pracy, którą utrąciliście i nie mogłam studiować matematyki. Zbudowaliście dzięki mym pomysłom supereniaka i…

- … i zabiłaś co najmniej dwie osoby – przerwała jej Arciniegas. – W tym oficera NASW. Skoro uważasz, że to nie twoja wina, bo byłaś sterowana, to przyjmij do wiadomości, że jesteś tylko narzędziem w naszych rękach i pogódź się z tym, że Everett tobą kieruje.

Satyi wyrwało się co o tym sądzi, a Arciniegas się z nią zgodziła.

- Dokładnie tym jesteśmy. Teraz skoro mamy to za sobą..

- Obchodzi to kogokolwiek poza tobą?

- Nie – odpowiedziała szczerze Arciniegas. – Ale proszę się nie martwić Nayada… To, że nie mam empatii i uczuć, nie oznacza, że nie będę dbała o wasze bezpieczeństwo.

- Jak można pogodzić jedno z drugim? – nie wytrzymała Satya.

- Nie mam pojęcia – przyznała tamta, stwierdzając, że choć nadal nie interesuje jej los jej dziecka i jego ojca, którzy znajdowali się na Ziemi, zrobi wszystko by ochronić ich, planetę i załogę tego okrętu. Bo właśnie tym była. Oficerem NASW i kapitanem okrętu „Von Braun”.

- Satya nie tylko ocaliła okręt nad Marsem, przypomnę, że zidentyfikowała też szpiega na ISS i… - zaczął Everett, lecz Arciniegas mu przerwała.

- Doktorze, nie interesuje mnie wasza gierka szpiegowska, bo wypaliła nam w twarz – przerwała. – Aldrin i Hoener są aresztowani, a nas bardzo się starają uziemić, by zrobić to samo. Zadokowaliśmy „Daviesa” i  Jones powiedział mi, że nawet nie pozwolono im wejść na pokład ISS, gdy tankowano prom i podpinano kontenery, bo tam trwają jakieś przepychanki między jakimś pawianem przysłanym z Ziemi, który uważa, że jesteśmy po stronie Rosjan, a Glennem, który dał nam zielone światło, a wszyscy marines w tajemnicy desantowali ze stacji, żeby nikt w NASW się nie dowiedział, bo szpieg mógłby poinformować Kosmflotę. Nie mam czasu, jestem teraz w trybie prowadzenia wojny, a nie rozważań naukowych, więc proszę mówić krótko – Fenrir, Mars… i skoro już tu jestem porozmawiajmy sobie wreszcie o pana zabawach pociskiem atomowym – wyraźnie nie była w nastroju.

Satya nie spuszczała z niej spojrzenia, ale Arciniegas zdawała się nie przejmować. Lecz czasy kiedy tamta ją przerażała minęły, choć nie miała pojęcia co jest tego przyczyną. Everett twierdził co prawda, że nie kieruje nią przy użyciu kodowania neurolingwistycznego, nie mogła być tego pewna, bo czuła, że nie przypomina dawnej Satyi. Na jakimś poziomie odcięła swe dawne emocje, a wystraszona bibliotekarka odeszła, po tym kiedy zalała ją świadomość tego wszystkiego, co nieświadomie uczyniła, jako zakodowany agent CIA, wykorzystany przez GRU. Teraz działała mechanicznie, starając się nie myśleć o przeszłości, ani przyszłości. W jakimś stopniu była niczym eniak, który zaprojektowano wedle jej zasad, procesujący wszelkie pakiety danych, odpowiadające za działania. Słuchała co do powiedzenia ma Everett, ostatnie godziny tkwiący nad danymi spływającymi z Marsa.

- Fenrir… jeśli trzymać się tej terminologii na przystawkę zjadł właśnie okręty Kosmfloty – powiedział. – A teraz bierze się za Marsa… Nie mam pojęcia jak to możliwe, bo nadal nie ma masy i nie istnieje, natomiast ma coraz większe przyciąganie lub oddziaływanie grawitacyjne, choć na początku go nie miał. Ale tylko na obszarze anomalii, która go otacza. Gdyby było inaczej, zacząłby już dawno wpływać na cały Układ Słoneczny. Z takim oddziaływaniem powinien zdekomponować Marsa… planeta powinna się rozpadać, ale tego nie robi. Zamiast tego połączył się swą częścią z anomalią w miejscu Krasnajej Zwiezdy. Tam, gdzie coś się z nim komunikowało i… trudno powiedzieć co robi. Sięgnął również do statków Kosmfloty i one po prostu zniknęły. Podobnie ich bazy, miejsca wystrzelenia i przechowywania wszystkich pocisków, eksplozji… i już ich po prostu nie ma.

- A co jest?

- Nic – pokręcił głową.

- Fenrir żeruje – powiedziała Arciniegas.

- Jakkolwiek daleki byłbym od takiego określenia i personifikowania tego zjawiska – zaczął Everett. – oraz uznawania za naukowy bełkotu Sagana, że to obcy byt, nie wiem czym jest i co robi. Wchodzi w oddziaływanie z promieniowaniem jądrowym i ciemną materią, które zdają się … go… przyciągać.

- A co pan wie? – zapytała.

- W 1961 roku coś przecięło orbitę Ziemi nadlatując z głębokiego kosmosu od strony pasa Kuipera, a my otworzyliśmy do tego ogień. Nie jest istotne kto to uczynił, my czy Związek, obie strony uznały to za atak przeciwnika, choć osobiście stawiałbym na Sojusz. Wszyscy sądziliśmy, że to meteoryt lub planetoida, których szczątki spadły w Europie Środkowej. Admirał Aldrin poinformował mnie, że głęboko w archiwach NASW były nieco inne informacje z tamtego okresu, które zostały ukryte… z rozmaitych przyczyn. Otóż ten meteoryt miał regularny kształt. W każdym razie po tym jak został trafiony głowicami, rozpadł się i uderzył w Ziemię, tworząc strefy anomalii. Powiększały się, gdy karmiono je promieniowaniem jądrowym, zdawały się żyć własnym życiem i czego nie wiedzieliśmy komunikowały się z gwiazdami. A ich centrum zdawała się ta pod Warszawą. A przy okazji stworzyły jedną wielką strefę anomalii w Układzie Słonecznym, zmieniając częściowo zasady fizyki, choć jest to niemożliwe, bo kłóci się z zasadą atropiczną. A jeśli chodzi o kosmos, to najstarsze dane z obserwacji głębokiego kosmosu wskazujące, iż gwiazdy znikają pochodzą z 1963 roku, choć nikt wówczas nie zwrócił na to uwagi. Gwiazdy znikały w kwadrancie nieba coraz bliżej Układu Słonecznego, a jak odkryli nasi przeciwnicy emanacje ciemnej materii, czy też energii jak ją nazwali, szły prosto w te miejsca, stąd ich teza o komunikacji. Fenrir zmierzał w tę stronę. Z jakiego powodu… „konsumował” gwiazdy po drodze nie wiem, być może potrzebował energii na podróż, albo zmieniając lokalną fizykę sprawiał, że nie mogły w nich zachodzić procesy. Ale nie mogę też nie zauważyć, że przecież zachodzi w nich reakcja termojądrowa, jest także promieniowanie, które…

- … tak lubi – skończyła Arciniegas.

- To nie jest byt – zaprotestował Everett. – W każdym razie jak mówiłem już wcześniej został tu przyciągnięty, w ten czy inny sposób do naszych stref anomalii. Najpierw pojawił się w granicach Układu, tam gdzie kończy się nasza strefa anomalii, w której wszyscy jesteśmy. Mogę czynić założenie, iż po raz pierwszy natrafił na coś, czego nie spotkał wcześniej w innych układach, gdzie były wyłącznie gwiazdy. Zmienioną fizykę. Następnie przemieścił się do źródła tego, co wchodziło z nim w reakcję lub też się komunikowało, jak uważa Związek. I właśnie tam zaczął oddziaływać grawitacyjnie. Masa Marsa się zmniejsza, więc gdy się to skończy, ruszy dalej. Następna jest Ziemia, bo nie poprzestanie na anomaliach w Europie Środkowej, tak jak oddziaływanie wpływa na całego Marsa.

- Doktorze… też go pan personifikuje – mruknęła Arciniegas.

- Odruchowo. Być może… zachodzą inne przyczyny – spojrzał w roztargnieniu na Satyę, a ta poczuła się nagle nieswojo.

- Jak możemy zatrzymać Fenrira? – zapytała Arciniegas.

- A jak motyl może zatrzymać huragan? – prychnął. – To jest oddziaływanie o skali poza granicą naszego rozumienia.

- Z jakiego powodu tu przybył?

- Do stref multiniestałości – odparł. – Ale proszę nie pytać z jakiego powodu. Nie mam jeszcze odpowiedzi.

- Proszę je znaleźć – powiedziała. – Bo już wkrótce będziemy go mieli tutaj, prawda?

- Zostało nam kilka godzin – powiedział. – A później… jeśli w ten tajemniczy sposób pojawi się na orbicie Ziemi i zacznie oddziaływać grawitacyjnie naprawdę bitwa NASW z Kosmflotą przestanie być problemem. Nie będzie możliwa.

Zadzwonił telefon, a Arciniegas chwyciła słuchawkę i chwilę słuchała co ma jej do powiedzenia mostek.

- Zaraz będę – spojrzała na Satyę i Everetta. – Na razie raczej dopiero się rozpętuje. W stronę naszego kordonu idą trzy właśnie sformowane eskadry. 12 Wostoków i 6 Woschodów, uruchomili też 2 Sojuzy strzegące Rewolucji, ale one są daleko... Zdaje się, że jednak postanowili wydać nam bitwę – wstała i opuściła pomieszczenie, w korytarzu nawołując Gellerta. – Potrzebuję generatora! Teraz!

Nim drzwi się zamknęły, Satya odruchowo sprawdziła czy hełm leży koło jej stanowiska. Everett był nadal zamyślony.

- Coś mi umyka – powiedział. – Mam to przed oczami. Fenrir. Anomalie. Ciemna materia. Władza nad fizyką, jaką twierdzą, że mają w Warszawie. I twoja osoba… Satyu.

- Moja? – zapytała zaskoczona.

- Ty. Do tego Walter, Zjawa Cienia, Kompleks – dodał. – Jak to wszystko się wiąże?

- Zjawa Cienia? – zapytała zdumiona, ale już był myślami gdzie indziej.

- Jestem fizykiem – powiedział. – Ta łamigłówka wykracza poza fizykę. Związek miał rację, w strefach multiniestałości zmieniają się przez cały czas prawa fizyki, ale to kłóci się z możliwością naszego istnienia. Bo stałe fizyczne i prawa fizyki muszą być tak ułożone, by mogło rozwijać się życie w formie jakiej znamy. To jest właśnie zasada atropiczna. Jakakolwiek zmiana, uczyniłaby nasz świat teoretycznie i praktycznie niezdatnym do życia. A tak się dzieje i wciąż tu jesteśmy, nie wspominając zresztą w ogóle, jak nikłe są szanse, na to, aby istniały stałe umożliwiające powstanie życia opartego na węglu w naszym świecie.

- Może więc w innym – mruknęła, a Everett gwałtownie podskoczył.

- Co powiedziałaś?

- Mrok opowiadał o tych płaszczyznach i aspektach – powiedziała zdziwiona. – Gdzie nie można niczym oddychać, jest zmieniona biochemia… więc skojarzyło mi się…

- Satyu –przerwał jej. – Skoro w jednym wszechświecie nie powinny i nie mogą obowiązywać różnorodne stałe fizyczne, a obowiązują… - oczy mu się iskrzyły. – Wiesz co to oznacza?

- Co takiego?

- To nie jest jeden wszechświat. To multiwersum.

Stacja Warszawa Zachodnia >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz