Ciemność
zdawała się pożerać ich wzrokiem i istnieć poza czasem, być nierzeczywista i jednocześnie
tak bardzo naturalna. Gerber nie słyszał od dłuższego czasu żadnych głosów, nie
miał także wizji, był jednak przekonany, że żyje i bawi się nimi niczym kocur
myszami, zapędzając ich powoli do miejsca, z którego nie będzie już ucieczki.
To nie był zwyczajny brak światła zniszczonych tuneli, których sufity
wypełniały potrzaskane lampy. To było coś więcej, co sprawiło że nie byli w
stanie dostrzec niczego w tunelu, światła ich latarek ginęły niecałe dwa
arszyny od nich, w aksamitnej kurtynie, której nie były w stanie przebić.
Koniec końców zgubili się w korytarzu, wiodącym prostą linią w kierunku, z
którego Gerber przybył uprzednio, gdzie znajdowała się barykada, do której
powinni dojść już dawno temu. Dodatkowo był gotów dać sobie rękę uciąć, że błąkają
się w metrze już od dłuższego czasu, zaś od kiedy do niego weszli minęło co
najmniej kilka godzin, a być może kilka dni. Wpadli w zmienną, znaleźli się w
zonie, głęboko pod powierzchnią Dzikich Pól.
-
Powinniśmy już dawno dojść na Fabryczną – rozległ się głos zaniepokojonego
szeregowego Arpada, którego plecy Gerber miał przed sobą. Dowgiłło rozciągnął
oddział w szereg, nakazując utrzymywać wszystkim kontakt wzrokowy. W kilkunastu
sekundowych interwałach odliczali głośno od jednego do szesnastu, jak gdyby
mogło to im w jakikolwiek sposób pomóc. Dawało jednak poczucie pewnej kontroli
nad rzeczywistością, zapewniając jakiś rodzaj komfortu.
Dopóki w
ciemności żeński głos nie powiedział siedemnaście.
Dowgiłło
momentalnie się odwrócił, świecąc latarką w mrok. Jego ludzie natychmiast
przypadli ścian, a Gerber nim zorientował się już zmieniał pozycję. W takich
sytuacjach instynkt i zdobywane doświadczenie działały niczym odruch Pawłowa.
- Genova,
lepiej żebyś nie robiła sobie żartów – wycedził szeregowy Borzochaty, trzymając
palec na spuście.
- Raczej
lepiej żeby sobie robiła – rzucił Arpad zza pleców Maksyma.
- To ne
ja! - poinformowała ich Czeszka, choć wszyscy doskonale sobie zdawali z tego
sprawę. Szukali więc wzrokiem niewidocznego wroga, lecz atak nie nadchodził,
choć przez chwilę Maksym miał wrażenie, że słyszy perlisty chichot, niknący w
żarłocznej ciemności. Schował pistolet, który dawał mu iluzoryczną pewność
siebie, bowiem wiedział doskonale, że nie na wiele mu się zda w starciu z
cieniami i powoli wstał.
- Mam
wiadomość dla Generała! - zawołał. - Niosę posłanie od… - zawahał się. - Dla
Mroku!
- Świetny
sposób, żeby ujawnić swą pozycję przeciwnikowi – mruknął Dowgiłło.
- Daj
spokój, sądzisz że nie wiedzą gdzie jesteśmy?
- Sądzę,
że w czarnej dupie – podsumował tamten. - Kim jest generał?
- Kimś
dla kogo niosę wiadomość – wyjaśnił Maksym.
- Zatem
jesteś posłańcem – stwierdził Dowgiłło. - A my eskortą. Imperialiści czasem
wywieszali białe flagi i chcieli negocjować. Mówiło się, że nie zabija się
posłańców.
- Kto
mówił?
- Starzy
żołnierze. Wiarusy pamiętający jeszcze poprzednią wojnę.
- I co
wówczas robiliście?
-
Zabijaliśmy ich. Stawka kazała – odpowiedział beznamiętnie Dowgiłło.
Gerber
pokiwał głową. Uświadomił sobie, że słyszy tylko żołnierzy, ich oddechy,
szelesty mundurów. Tunel milczał, nie słyszał spadających kropli, trzasku rur,
wizgu metalu. Ciemność pochłonęła wszelki hałas.
- Idziemy
dalej – powiedział.
- Po co?
- zapytał Dowgiłło.
- Stawka
kazała – odparł Maksym.
Wyminął
Arpada i ruszył na szpicę, oglądając się za siebie. Jewgienij wiedział tak samo
jak on, że powrót może nie być możliwy. Na jego rozkaz kolejno odliczyli i tym
razem było ich tylu ilu powinno. Nie zmieniło to jednak przekonania Gerbera, iż
coś jest wokół nich, kryjąc się pośród mroku, który uniemożliwiał mu ujrzenie
klaustrofobicznych ścian tunelu. Poszedł więc dalej, zastanawiając się jak
bardzo musi być szalony.
Wszedł do
tunelu i pakował się z powrotem w ręce tego, który miał władzę nad ciemną
materią, mogąc w każdej chwili przekształcić jego ciało w potworną hybrydę
człowieka i twora. Nie wątpił o tym w żaden sposób. Najchętniej by tu nie
wracał, nie miał jednak żadnego wyboru, lecz przede wszystkim nie miał dokąd
pójść. Przed Stawką nie było ucieczki, a gdyby nawet poważył się na takie
szaleństwo, miałby jedynie do wyboru drogę wzduż Wisły do martwej strefy, przed
którą czuł respekt i lęk, lub płonącą Warszawę. Tunel był jedynym możliwym
rozwiązaniem, podobnie jak wykonanie polecenia Berii. Przed wolą Przewodnika
Narodów nie było ucieczki, był tego świadom na poziomie komórkowym, lata
indoktrynacji zrobiły swoje, nawet jeśli wydawało mu się, że jest na nią
odporny. Liczył się wyłącznie rozkaz Berii, uświadomił sobie nagle, iż mimo
tego wszystkiego co przeszedł, co doświadczył z ręki Światły, to towarzysz
przewodniczący przeraża go dużo bardziej swym jawnym szaleństwem.
Mógł więc
jedynie iść do przodu. Z jakiegoś powodu wydawało mu się, że cokolwiek czyha w
ciemności, nie jest w stanie go skrzywdzić. Przetrwał te wszystkie okropności i
wychodził z nich obronną ręką. Zdawał sobie sprawę, że być może będzie musiał
poświęcić swą eskortę, Dowgiłło i jego ludzie zginą, on jednak jak zawsze
postara się przetrwać. Na razie jednak nie miał żadnego planu. Nie posiadał
jednak niczego, czym mógłby wytargować życie.
Poczuł na
sobie czyjeś spojrzenie. Rozejrzał się, jednak w ciemności nie był w stanie
dostrzec wszystkich żołnierzy. Zupełnie jakby gęstniała skupiała się wokół
niego.
-
Towarzyszu sierżancie! - podniosła głos Genova. - Nie słyszycie? Zginiemy przez
niego!
- Spokój!
- uciął Dowgiłło. - Nie byliście wcześniej na Dzikich Polach?
- Nie
słyszycie tego głosu? - Genova trzymała oskarżycielsko wyciągniętą rękę w
kierunku Maksyma.
- Jakiego
głosu? - zapytał czując suchość w ustach.
-
Kobiety! Powtarza…
- … ocal
nas? - przerwał.
Genova
zaprzeczyła.
- Że
Gerber wiedzie nas na zatracenie!
-
Towarzysz pełniący obowiązki lejtnanta Gerber – poprawił łagodnie Dowgiłło.
-
Powtarzam to, co słyszę! - odparła tamta. - Ten szept trwa już od dłuższego
czasu! On zgubi nas wszystkich, a mnie w szczególności. Nim mnie zabije będzie
chciał… - zawiesiła głos znacząco.
- Mrok
miesza wam w głowach – powiedział. Rozejrzał się, lecz nie dostrzegł niczego w
otaczającej ich ciemności. -
Wykorzystuje wasze obawy i lęki.
- Ja się
was nie lękam – warknęła Genova.
-
Przywołuję was do porządku, towarzyszko szeregowa! - wtrącił się Dowgiłło.
- Niech
mówi.
- To coś
innego – odparła. - Wszyscy w plutonie słyszeli plotki i pogłoski o plutonie
towarzysza sierżanta Gerbera… - zawahała się. - Nieistotne ile było w nich
prawdy.
- W ogóle
jej nie było – zapewnił Maksym. - To wszystko kłamstwa,
- Głos
powiedział, teraz że kłamiecie! - zawołała.
- Mówi
coś jeszcze?
- Tak…
żebyście zaczęli uciekać. Biegnijcie przed siebie, poczujcie strach i lęk, tak
jak czuły go wasze ofiary. Że i tak dosięgnie was sprawiedliwość.
- Ach
tak? - podniósł głos Gerber. - Pierdol się! Mam wiadomość! - podniósł pistolet
w górę, a widząc że Dowgiłło otwiera usta, by coś powiedzieć pociągnął za
spust.
Nim
wybrzmiał jeszcze huk spadła na nich ciemność, zespoliła się, zestaliła, po
czym opuściła z sufitu tunelu, spadając swym odwłokiem między Gerberem a
Dowgiłłą i wydała coś na kształt syku. Sformowała się, zmieniając w istotę
przypominającą cień. Najpierw była plamą, która uformowała odnóża, na których
zaparła się o ścianę, podłogę i sufit. Nim zdążyła stworzyć coś jeszcze
Dowgiłło dawał już rozkaz otwarcia ognia.
Strzelać
zaczęli jedynie Arpad, Złotnik i Donatas, wyposażeni w karabiny przekazane im
przez WSI. Choć wcześniej wyraźnie nie byli zadowoleni, iż musieli zastąpić swą
starą broń kałasznikowami nowego typu, a tych nie mieli jeszcze okazji nawet
przestrzelić, z odległości kilku arszynów nie mogli chybić. Seria pocisków
przecięła ciemność, dźwięk wystrzałów ogłuszył ich w tunelu. Maksym przez
chwilę sądził, że pociski przeszły na wylot i odruchowo się uchylił, jednak po
chwili zorientował się, że trafiły w cel. Odwłok wczepiony w tunel zachwiał
się…
… a broń
okazała się całkiem nieskuteczna. Ciemność zaczęła śmiać się kobiecym głosem.
Pociski zdawały się w niej znikać, a jej śmiech zatrząsł tunelem, zagłuszając
wystrzały. Z odwłoka formować się zaczęło coś na kształ twarzy.
-
Uciekaj! - powiedziało dziwnie znajomym głosem, a Gerber nagle rozpoznał w
tworze Gruzinkę. Nim jeszcze dotarło do niego, że nie będzie już żadnych
negocjacji, rzucił się do ucieczki. Trącił Arpada, wyminął Złotnika i pobiegł
tunelem przed siebie. Ciemność runęła tuż za nim, przewracając obu żołnierzy,
nie bacząc na strzały. Obejrzał się za siebie, widząc jak ściga go potężny
masyw ciemności, niczym pająk przemieszczający się na swych odnóżach. Nim
znalazł się poza zasięgiem latarek żołnierzy Dowgiłły, ujrzał jeszcze jak w jej
środku wykwitać zaczyna paszcza i coś przypominającego zęby. Chwilę później
otoczyła go ciemność, a on czuł twora za swoimi plecami, po czym potknął się o
betonową płytę. Poderwał się, lecz wówczas chwyciło go jedno z odnóży.
Wyrzucony w górę przeleciał w powietrzu, po czym uderzył o ścianę i opadł nieco
zamroczony. Gdy usiłował wstać został ponownie ciśnięty o ziemię.
- Mam
wiadomość – wycharczał, gdy przekręcono go na plecy. Macki i odnóża trzymały go
mocno, za ręce i za nogi. Usiłował się szarpać, lecz nie był w stanie się
uwolnić. Wydało mu się, że skądś pojawiło się nieco światła, bowiem był w
stanie dostrzec parodię oblicza Gruzinki, na odwłoku twora.
- Każdy
ma możliwość naprawienia swych błędów – wysyczał głos Tekagawelidze. - Damy wam szansę reedukacji. Przeprowadzę ją
osobiście! Poznamy czy wiecie, do czego przydać się mogą wasze części ciała –
ton głosu był wyraźnie drwiący.
Jedno z
odnóży ścisnęło Maksyma mocno za gardło, aż otworzył szeroko usta. Wówczas
ujrzał jak nad nim formuje się z masy ciemności kolejne, o doskonale znanym mu
kształcie. Oczy rozszerzyły mu się, kiedy poczuł jak jego nogi zostają
rozszerzone i uniesione w powietrze, a w nogawki wsuwa mu się macka, szukając
drogi wyżej.
Zdjęty
przerażeniem usiłował się szarpać, lecz macki zacisnęły się na nim jeszcze
mocniej. Łapał atawistycznie powietrze, widząc jak w jego kierunku obniża się
ciemność.
A potem
padł strzał.
Wszysto
się rozsypało. Przed jego oczami wybuchła biała eksplozja, a ciemność rozsypała
się na kawałki. Straciła stan skupienia i rozlała niczym ciecz, spadając na
niego i zalewając jego twarz. Uderzył o betonową płytę i gwałtownie łapał
oddech, a tuż obok niego z brzękiem uderzył pocisk. Gdy uniósł się, dostrzegł,
iż znajduje się pośrodku ciemnej plamy. Oślepiło go światło latarki,
skierowanej wprost na niego.
- Zaczekaj!
- usłyszał kobiecy głos gdzieś z tyłu, wypowiadający słowo w nieznanym języku.
Nim zdołał uświadomić sobie co to znaczy, promień światła przesłoniła
kuśtykająca w jego stronę niezwykle szybko postać, która stanęła nad nim. Nie
miał szansy nic uczynić, wciąz nie zdoławszy wstać, usiłując nabrać powietrza.
- Witaj
kochanie - powiedziała Deveraux, a
następnym co ujrzał była zmierzająca w stronę jego twarzy kolba karabinu, potem
był rozbłysk, wreszcie ciemność i nie było już niczego innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz