Powiedział
im wszystko, niczego nie ukrywając, bowiem zdawał sobie sprawę, że ceną jest
jego życie. Po raz kolejny pozwalało mu to wyjść cało z sytuacji, Afanasjewa
powtarzała mu, że przetrwa i wciąż to się sprawdzało. Ból spuchniętych ust i
dziąseł wraz z krwią w ustach przypominały mu, o ich determinacji. Choć po raz
kolejny w ciągu ostatnich godzin przestał być panem własnego losu z jakiegoś
powodu przekonany był, że wyjdzie cało także i z tej sytuacji.
Jednocześnie
więc ich obserwował, tak bardzo skłóconych, mierzących do siebie z broni i
pragnących się powystrzelać. Na miejscu Dowgiłły wyczekał by odpowiedniej
sytuacji i strzelił pozostałym w plecy. Następnie zająłby się imperialistami,
ze szczególnym uwzględnieniem snajperki, która zabiła Domagarowa i wielu jego
towarzyszy. Uczucie gniewu powróciło, nie starał się nawet go tłumić, ukrył je
jednak głęboko. Dowgiłło z nieznanego powodu wciąż nie wykorzystał swej
przewagi, zresztą teraz Maksym znalazł się już na straconej pozycji. Od kiedy
Jewgienij dowiedział się o tym co zrobił Arkuszynowi jego spojrzenie stało się
pełne tłumionej wściekłości. Arkuszyn na szczęście był równie szalony jak
wyglądał, zdawał się nie rozpamiętywać przeszłości, czasem zaszczycał Gerbera
swym rozbieganym spojrzeniem. Pozostawał Walter, paradujący z marsową miną i
pistoletem za pasem. Przestający z imperialistami, prezentujący wszelkie
możliwe definicje zdrajcy. I choć w obecnej sytuacji Maksym zdawał sobie
doskonale sprawę, iż zagranie tą kartą nie ma już żadnego znaczenia, Walter był
na miejscu, a jego obecność dawała nadzieję, na długo wyczekiwaną zemstę.
Spowodował upadek Gerbera, a on zwykł płacić swe długi. Pozostało czekać,
bowiem Maksym wiedział, że jego czas nadejdzie. Przetrwał w obliczu dwóch
najpotężniejszych potęg świata i był żywy, nie dbał już o śmierć, bowiem
wiedział, iż ona nie nadejdzie. Czuł się nieśmiertelny. Czekał więc i
obserwował. Jedynie szepty w jego głowie zakłócały jego pewność siebie i
zdolność logicznego myślenia.
Sprowadź go.
Zabrali go
na stację, gdzie został przesłuchany po raz drugi. Jego opowieść przyjęli z
niedowierzaniem, choć nie próbował kłamać. Jego opowieść i bez tego wydawała
się fantastyczna, przypominała majaczenia szaleńca. Opowiedział im o piekle na
górze i o godzinach życia, które im pozostały. Powiedział im o końcu
wszystkiego, o Mroku i upadku Sojuszu. Sycił się niepewnością malującą na ich
twarzach i lękiem, który zasiewał w ich sercu. Nic go już nie obchodziło.
Obserwował i zapamiętywał. Jakimś cudem nie powystrzelali się wzajemnie,
początkowo sądził, że wpływ na to miała przede wszystkim mediacja Waltera, po
jakimś czasie pojął jednak, że z jakiegoś powodu odpowiada za to obecność
Arkuszyna. Zezwierzęcony, bredzący bez sensu, posługujący się imieniem Łowcy,
zdawał się hamować Dowgiłłę, mieć dobre stosunki z mocarnie zbudowanym apaszem
o imieniu Złoj, powstrzymującym pozostałych, wreszcie za pośrednictwem Waltera
wpływać na imperialistów. Po przybyciu na stację wszyscy zajęli strategiczne
pozycje, apasze mierzyli do żołnierzy, ci mieli baczenie na wszystko. W najgorszej sytuacji pozornie zdawała się być trójka
imperialistów, z nieznanych powodów atencją darzyli ich zabrudzeni mieszkańcy
stacji. Wokół nich krążyły dzieci, a młode dziewczyny uśmiechały się do obu
mężczyzn, zaś starcy chcieli konieczne ściskać ich dłonie, co wyraźnie
wprawiało ich w zakłopotanie. Sytuacja taka wyraźnie była nie na rękę przywódcy
apaszy, jednak nie robił nic, mimo iż kobieta z ogoloną głową zdawała się
podkopywać jego pozycję. Sytuacja była napięta, a tryby wyraźnie zgrzytały z powodu
ilości piasku. O ile zrozumiał, Mrok został ze Zwycięstwa przegnany, nie
próbował odzyskać stacji, co było zrozumiałe, gdyż znajdowała się na drodze
prowadzącej z Dworca Wschodniego, ku któremu ruszył pociąg Berii. Pozostało
jedynie czekać aż uderzy i zmiażdży znajdujących się tych ludzi. Zdawali sobie
oni jednak nic z tego nie robić, mimo wystawienia wart panował tu nastrój
święta. Zapłonęły ogniska, ludzie zaczęli tańczyć, pito samogon. Stwierdził, iż
zdawali sobie wyraźnie sprawę, z tego co nadchodzi, więc uprzyjemnili sobie
oczekiwanie w jedyny możliwy sposób. Może odreagowywali zwyczajnie zrzucenie z
siebie jarzma mroku, usiłując zapomnieć o tym, co przeżyli. Nagle zaczął mieć
wrażenie, że patrząc na tańczących ludzi, całujących się bez opamiętania i
popijających samogon, spogląda na zabawę końca świata. Jedynie wszyscy, którzy
mieli karabiny zachowywali powagę, czasem jedynie pociągając łyk samogonu. Ani
imperialiści, ani szalony Arkuszyn, ani Dowgiłło, ani Merynos nie dali się
wciągnąć do zabawy. Spoglądali na siebie wilkiem wyczekując ruchu przeciwnika.
W centrum tego wszystkiego Walter i Dowgiłło usiłowali złożyć całą historię w
całość, w towarzystwie milczących apaszy. Sytuacja dojrzewała i gotowa była
podpalić lont. Więc Gerber spróbował to uczynić.
- Dasz
zakurzyć? - spytał Kruszynę, gdy ten pojawił się w jego pobliżu. Nie próbował
walczyć ze sznurami, którymi przywiązali go do rury wystającej ze ściany.
- Nie –
odparł tamten.
- Może
jednak – zasugerował Maksym. - O pewnych rzeczach nie powiedziałem.
- Nie wiem
o jakich rzeczach – odparł Kruszyna, lecz jego głos był niepewny.
- Wiem, że
mnie pamiętacie – powiedział Gerber. - Ja was pamiętam.
- I co z
tego?
- To, że
chyba twój szef powinien ze mną porozmawiać – zasugerował.
- Szef…
nie jest sobą – stwierdził Kruszyna po zastanowieniu. - Rozmawiaj lepiej ze
mną.
- Nie
chcecie by ktoś się dowiedział – mruknął Gerber. - Bo jakby to wyglądało?
Zbawcy tej stacji, którzy jej przewodzą, są niczym innym, niż…
- Milcz!
- Znasz
moją cenę.
Kruszyna
zastanowił się i podał Maksymowi skręta, wyjmując go z odebranej mu uprzednio
papierośnicy. Orzeł WSI wyglądał mizernie, tytoń zdawał się być podłej jakości,
lecz Maksym zaciągnął się z lubością, mimo bólu ust. Wszystko smakowało mu
wybornie.
- Nie
powiem im – rzekł. - Nie dowiedzą się co ode mnie kupowaliście, lecz…
- Nie
uwierzą ci.
- Chcecie
zaryzykować?
- Możemy
cię zabić tu i teraz - powiedział
Kruszyna. - Nikt nie będzie miał nam tego za złe.
- Za
ciency jesteście – odparł spokojnie Gerber. - I będą pytania. Spytaj Merynosa,
czy jest na to gotów.
-
Poradzimy sobie.
- Haka nie
wie, prawda? Z nią sobie nie poradzicie. Ona uwierzy.
- Ja…
- Idź,
pogadaj z szefem – poradził.
Kruszyna
nie pytał czego chce, udał się do Merynosa, ten jednak ledwie zaszczycił
Gerbera spojrzeniem z oddali. Jego myśli zdawały obracać się wokół czego
innego, Maksym nie dostrzegał już ostrości w jego wzroku. Zatem musiał skupić
się na słabym ogniwie, którym był Kruszyna, tępy brutal ze złamanym nosem.
Rozegrać to odpowiednio i użyć karty o nazwie Haka. Niepokoił go jedynie
milczący olbrzym o imieniu Złoj. Na wszystko przyjdzie jednak czas, ze strony
pozostałych nic mu nie groziło, snajperka, Walter i Dowgiłło zdążyli się już o
niego pokłócić. Jedynie Arkuszyn wydawał się go ignorować, Maksym wiedział
jednak, że tego zagrożenia nie może zlekceważyć.
W obozie
zwycięzców najwyraźniej wybuchła jakaś sprzeczka, kątem ucha nasłuchiwał i
zrozumiał, że chodzi o kwestię jego wiarygodności. Opowieść, którą przyniósł,
okazała się nazbyt fantastyczna. Oczy Waltera błysnęły, gdy powiedział im o
prawdziwym władcy Konwentu, generale Mroku, choć apasze zdawali się nie
dowierzać, bowiem najwyraźniej na stacji nikt o nim wcześniej nie słyszał.
Musiał przyznać Światle, że fasada za jaką się ukrył, świetnie się sprawdziła,
gdy zza kulis sterował wszystkim, nie ujawniając swej obecności. W Berię i
Sierowa wyraźnie nie uwierzył nikt, choć zamilkli gdy padły ich nazwiska.
Rozumiał to, sam miał opór gdy je wypowiadał, choć nieco go przezwyciężył w ich
obecności. Tego, że Warszawa ginęła nie zanegowali, ledwie odczuwalne drżenie
przenikało nawet na tę głębokość pod ziemię, jednak nie wiedział czy dali mu
wiarę w cudowną broń. Informacja o nadchodzącym upadku Sojuszu nie zrobiła
wrażenia na imperialistach, którzy i tak siedzieli przygnębieni, otoczeni i
pilnowali swych pleców. Wreszcie wdali się w spór, zapoczątkowany przez
Waltera, który pokrzykiwał coś o ratowaniu Dziewiątej, co podchwycił Dowgiłło,
czemu wyraźnie sprzeciwiali się apasze. Imperialiści posłali wszystkich do
diabła. Byłoby to całkiem zabawne, gdyby nie świadomość nadchodzącej zabawy.
Potem
jednak wszystko się skomplikowało, gdy na stacji pojawił się ktoś jeszcze.
Gerber obserwował ze swego kąta jak cichnie zabawa, wszyscy łapią za broń i
pędzą w kierunku tunelu prowadzącego do Śródmieścia, gdzie znajdowała się
barykada. Po jakimś czasie w eskorcie apaszy wynurzył się stamtąd wrogi
żołnierz.
- Rychło w
czas! - skomentował Baumann, ze swego stanowiska. - Myśleliśmy że nas
porzuciliście i wróciliście do ciepłych łóżek na ISS! - wyraźnie uradowany
zeskoczył na dół.
- Wróć na
miejsce! - poleciła zmęczonym głosem Deveraux. - Nie spuszczaj ich z oczu.
- Marines
nigdy nie zostawiają swoich – poinformował Kowalski, rozglądając się wokół. Nie
miał broni i czuł się nieswojo, przynajmniej pozwolili opuścić mu ręce, gdy
eskortowali go z barykady. Ustawili ją profesjonalnie, choć wątpił aby okazała
się skuteczna, gdyż na stacji na którą dowieziono go drezyną ujrzał
kilkadziesiąt cieni. Poruszały się niezwykle szybko, w ciemności wyrysowując
piruety pokręconych figur. Poczuł się niezwykle bezbronny, jednak Mrok wydawał
się dotrzymywać słowa. Na peronie Stacji Dworzec Główny prócz tego zgromadziło
się kilkudziesiąt ponurych i milczących mężczyzn, ściskających w ręku
kałasznikowy. Przynajmniej na tej stacji nie dostrzegł żadnych mieszkańców, po
tym co ujrzał na Stacji Chałubińskiego wciąż nie doszedł jeszcze do siebie. Był
jednak żołnierzem i musiał przejść nad tym do porządku dziennego, bowiem został
posłany tu z misją. Coraz bardziej jednak nowy sprzymierzeniec Sojuszu
przestawał mu się podobać.
Od Napoleona
szedł pieszo, zrozumiał co Mrok chciał mu przekazać demostracją koncetracji
sił. Kilkadziesiąt cieni wystarczyłoby w zupełności by pokonać armię, pamiętał
jak podobna siła bez najmniejszego wysiłku zlikwidowała siły Związku podczas
bitwy o Plac Unii Lubelskiej. Trójka marines na Stacji Zwycięstwa nie miała
najmniejszych szans, musiał ich więc jak najszybciej stamtąd zabrać.
Rzeczywistość
okazała się jednak dużo bardziej skomplikowana. Na szczęście go nie zabili, nim
jeszcze dostrzegł tunel szedł z białą flagą wykrzykując nazwiska swych ludzi. Z
jakiegoś powodu to zadziałało, a przynajmniej nie zaczęli strzelać, gdy
dostrzegł lufy na barykadzie zatrzymał się i zaczął wołać po polsku. Przez
jakiś czas nie wiedzieli co z nim zrobić, wreszcie pozwolili mu się zbliżyć.
Zaświecili mu latarkami w oczy, po czym powiedli ze sobą, gdy uważnie stąpał
między metalowymi linkami, do których przyczepiono granaty. Podeszli do tematu
profesjonalnie i także oni chcieli mu coś zademonstrować, widział jednak po
sposobie w jaki trzymali karabiny, że nie są żołnierzami. Nie wyglądało na to,
by wszyscy spośród nich potrafili się nimi posługiwać. Liczba karabinów zdawała
się niewielka, miało je ledwie kilka osób, spośród tych, którzy obserwowali go
przymrużonymi oczami.
Gdy dotarł
na stację sytuacja okazała się jeszcze bardziej skomplikowana. Była zaniedbana
w równym stopniu jak pozostałe, wyraźnie jednak panowała tu atmosfera
odprężenia, zdawało się że swym przybyciem przerwał jakąś zabawę, wcześniej
mając wrażenie. Zdawało mu się, iż chwilę wcześniej umilkła ledwie słyszalna
muzyka. A potem ujrzał Deveraux, Baumanna oraz Weylanda i poczuł niewysłowioną
ulgę. Żyli, choć byli zmęczeni i brudni, zaś Dev idąc w jego stronę kuśtykała.
Ledwie zamienił z nimi kilka zdań dostrzegł żołnierzy wroga, jeden z nich z
insygniami sierżanta zmierzał już w jego stronę. Otoczyło go jeszcze kilka
uzbrojonych osób, pojawił się również Walter.
- Nie mam
broni – powiedział unosząc ręce. Po chwili powtórzył to samo po polsku, gdy
zorientował się, że automatycznie użył języka, który uważał za ojczysty.
-
Przychodzisz a Mroku – powiedział Walter. Kowalski poczuł falę smrodu, gdy
niezwykle szybko zbliżył się do niego zarośnięty mężczyzna i obszedł go wokół.
- Niet –
stwierdził Arkuszyn.
- Konwent
pozwolił ci tu przyjść? - wciąż indagował Walter. - W jakim celu?
Nim
Kowalski zdążył odpowiedzieć, do przodu wystąpił żołnierz z insygniami
sierżanta.
-
Walczyliśmy na górze – powiedział. - Zabiliście moich ludzi.
- A wy
Henrikssena. I kilku spadochroniarzy – odparł Kowalski spoglądając w oczy tamtego. Mierzyli się spojrzeniami.
-
Henrikssen nie żyje? - rzucił Weyland.
- Może
wreszcie zrozumiesz co tu robimy – warknął nań Baumann. - I z kim mamy do
czynienia.
- Co
robicie… w tym towarzystwie? - chciał wiedzieć Kowalski.
-
Powiedzmy, że nie strzelamy do siebie – odparła Deveraux. - Jeszcze.
- Nie
macie broni, towarzyszu sierżancie – powiedział do Kowalskiego wąsaty żołnierz
wroga. - I niesiecie białą flagę. Wasze szczęście. Mimo wszystko.
- Dobrze,
że ktoś wie co ona oznacza – mruknął Kowalski.
- Ja wiem,
więc jak powiedziałem macie szczęście. Bo zazwyczaj strzelamy do ludzi z
białymi flagami – odparł tamten zdawkowo. – Walczę z wami nie od dziś.
- A ja z
wami.
- Wojna –
stwierdził krótko tamten. - Wielu żołnierzy zginęło dzisiaj z waszego powodu.
Wasze bomby zabiły wielu moich towarzyszy po tamtej stronie rzeki.
- Wojna –
odrzekł Kowalski.
Wciąż
wpatrywali się w siebie intensywnie, nim wreszcie im przerwano. Kobieta z
wygoloną głową zażądała wyjaśnień. Chętnie by ją zignorował, domyślał się
jednak, że sytuacja jest tu mocno napięta, od kiedy Światło poinformował ich o
zbuntowanej stacji. Wciąż nie pojmował jak jego ludzie mogli się w to wszystko
wplątać i znajdować się w towarzystwie żołnierzy wroga. Deveraux także patrzyła
na niego wyczekująco, więc postarał się więc pokrótce przedstawić sytuację,
okazało się to jednak niemożliwe, zwłaszcza gdy poinformował ich o przybyciu
sił Sojuszu. Atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta, gdy opowiedział o
zawartym z Konwentem.
-
Dogadaliście się z cieniami? - podniosła głos Deveraux.
-
Trzymacie z Mrokiem – głos Waltera był posępny.
- Światło,
on nazywa się Światło – poprawił Kowalski.
- Wiemy –
powiedział Weyland i zbliżył się do niego. - Jak mogliście? Po tym co oni
zrobili tym ludziom? Dzieciom?
-
Zapominacie się, marine – przerwał jego wypowiedź.
- Nie ma
znaczenia jak się nazywa. Jest Mrokiem. To on za wszystko odpowiada. A wy…
macie czego chcieliście. Po to tu przecież przybyliście, imperialiści! - rzucił
oskarżycielskim tonem Walter w kierunku Deveraux.
- Z czym
cię tu przysłali? - przerwała Haka. Dev zacisnęła dłoń na karabinie.
-
Przyszedłem po moich ludzi – odpowiedział Kowalski.
- Tak po prostu?
- Nie –
wyraźnie się zirytował. - My nigdy nie zostawiamy swoich.
- Dlaczego
sądzisz, że ci ich oddamy? - zapytała.
- Wydawało
mi się, że nie są tu więźniami – zauważył.
- Bez
waszych karabinów ci ludzie nie mają szans – powiedział Walter.
- Dlaczego
sądzisz, że będziemy chcieli odejść, sierżancie? - warknął nagle Weyland.
Deveraux położyła mu dłoń na ramieniu.
- Niby
dlaczego nie będziemy chcieli? - zawołał Baumann. - Wynośmy się stąd, do
cholery!
- Nie –
jednocześnie powiedzieli Dowgiłło i Haka. Nagle zapadła pełna napięcia cisza.
- To nie
jest takie proste – powiedziała Dev do Kowalskiego. - Musisz najpierw
dowiedzieć się o paru sprawach.
Szybko
zrozumiał patowość całej sytuacji, gdy poznał ich historię. Kruchość rozejmu,
nawet nie sojuszu, w którym większość stron nie ufała sobie wzajemnie i była
dla siebie zdecydowanie wroga. Z jednoczesnym piknikiem na koniec świata
wolnych od wszelkich zobowiązań ludzi, którym nic już nie pozostało, świadomych
że wkrótce nastąpi atak, a oni nie mają dokąd uciec. Gdzie tym co trzymało
wszystkich w szachu była trójka żołnierzy, dysponująca bronią mogącą pokonać
Konwent. Dlatego nikt nie mógł pozwolić im odejść, Apasze bowiem straciliby
sposób obrony przed Mrokiem, zaś niewielki oddział Dowgiłły, bowiem nie mógł pozwolić
sobie na wypuszczenie wroga. Apasze byli zresztą wyraźnie gotowi skoczyć
żołnierzom do gardeł, choć w starciu tym Kowalski stawiałby raczej na wojsko.
Nie potrzebował wiele by na podstawie rozstawienia żołnierzy i ich zachowania
ocenić, że ma do czynienia z wyszkolonymi weterenami. Nawet jeśli dotąd
walczyli wyłącznie z potworami, wyraźnie Dowgiłło wiedział co robić. Pokazał to
zresztą atakując ich uprzednio na górze.
-
Przewodnik Narodów – powiedział tamten jakby do siebie. - Więc Gerber mówił
prawdę.
- Jeśli
jest tam gdzieś Dziewiąta… - zaczął Walter.
- Wasi
ludzie już nie żyją – powiedziała Haka.
- Nasi
ludzie – poprawił Walter. - Słyszałaś co mówił Tasiemka, co mówił Gerber.
Zostawił ich przy życiu, bo nie są Rosjanami. Zaczął od tych, którzy zgodzili
się mu służyć, bo mógł ich przemienić, pozostali…
- Są
martwi, tak samo jak my niebawem będziemy! - prychnęła. Spojrzała na
Kowalskiego. - Czy tylko z tego powodu przyszedłeś? - zapytała. - Po swoich
żołnierzy?
Spoglądał
na twarze zebranych w półmroku, wciąż nieco oszołomiony tym co usłyszał.
Światło mówił prawdę, uświadomił sobie, od początku do końca. Grieve musi się o
tym dowiedzieć. Co to znaczy, że Sojusz upadnie? Otrząsnął się i zastanowił się
jak im to powiedzieć.
- Nie –
odpowiedział po chwili. - Konwent zgromadził spore siły. Nie macie z nimi
najmniejszych szans. Trzy karabiny niewiele pomogą. Ale nie uderzą, jeśli…
- Jeśli
co?
- Chcą
ciebie, Walter – powiedział. - To warunek jaki postawiła Budzyńska. Mamy cię
wydać w ręce Konwentu.
- Rozumiem
– powiedział Walter powoli z dziwnym spokojem w ręku. - Co obiecują w zamian?
- Zostawią
was w spokoju – wyjaśnił. - Tak obiecał Mrok… Światło.
- W
spokoju… - powtórzyła Haka powoli, gdy zza jej pleców wyszedł posępny i
milczący dotąd mężczyzna.
- Spokój… -
rzekł niskim głosem. - Powiedz mu, że go nie dostanie. Powiedz mu żeby
przyszedł i pocałował mnie w dupę!
- Merynos
– Haka złapała go za rękę, po czym wrogo spojrzała na Kowalskiego i nagle
pokręciła głową. - Nie sądziłam, że to powiem. Masz rację. Zostawią nas w
spokoju? Na śmierć? Żeby przeszła po nas armia? Niech się pieprzy!
- Zawsze
możemy wrócić pod władzę Konwentu – nieśmiało zaproponował głos w zebranym
tłumie, lecz odpowiedział mu okrzyk:
-
Niedoczekanie! - który podchwycili inni.
- Wiesz
już co masz powiedzieć – stwierdziła Haka. Nim zdołał odpowiedzieć Deveraux
podeszła bliżej.
- Sojusz
zawarł przymierze z Konwentem – powiedziała. - Naprawdę? Nie widziałeś na górze
z kim mamy do czynienia?
- Dev –
zaczął. - Wiedziałaś po co nas tu wysłali i…
- W takim
razie pokaż to tym, którzy nas posłali – podała mu nieśmiertelniki. - Pokaż to
Sokolińskiemu i spytaj czy chce walczyć ramię w ramię z kimś kto zabił jego
ludzi!
- Nie
ukrywają tego – powiedział. - A nie szukając daleko… jesteś tu z tymi, którzy
zabili Henrikssena i kilku spadochroniarzy.
- To co
innego – powiedziała po chwili. - Więc nie łap mnie za słówka. Ja się z nimi
nie zaprzyjaźniam, to chwilowy rozejm. Po za tym nie wskrzeszam poległych
żołnierzy i nie rzucam ich jako cienie do walki z dawnymi towarzyszami.
Naprawdę, pozwolimy na coś takiego, Kowalski?
- Deveraux
– powiedział zupełnie poważnie. - Nie bądź dzieckiem. Oczywiście, że pozwolimy.
A jeśli się uda przejmiemy tę technologię… zdolności, czy jak to nazwać i wiele
innych. Po to tu przybyliśmy, żeby ją uzyskać. I sprzedamy duszę, jeśli
będziemy mogli uzyskać coś co pozwoli nam wygrać wojnę, zwłaszcza gdy po
drugiej stronie rzeki jest Beria. Mało tego, sami zaczniemy używać tej mocy i
wkrótce nasze wojska zaczną być takie jak ten pieprzony Konwent!
- I na to
zgadzasz, sierżancie? - podniósł głos Weyland.
- To nie
jest ważne na co ja się zgadzam, marine! - podniósł głos, nie zwracając uwagi
na otaczających ich ludzi. - Mówię wam, co uczyni Sojusz. A my wykonamy
rozkazy, nieważne jakie będą, bo jestesmy żołnierzami, pieprzonymi marines
cholernego korpusu! To nie my ustalamy reguły, jesteśmy od tego by je
realizować!
- Wiesz
co, pieprz się sierżancie – emocjonalnie powiedział Weyland.
- Marine,
udam że tego nie słyszałem, bo nie myślicie jasno, po tym co przeszliście… -
zaczął Kowalski.
- Nie
wiesz co przeszliśmy – przerwała Deveraux. Nie wiesz co widzieliśmy! Tamci to
szaleńcy, obracają to miasto w perzynę i nie dbają już o nic, ale Konwent jest
jeszcze gorszy! Nie wiem co wam powiedzieli, ale naszych ludzi zmienili w
cienie, ścigali nas przez cały czas, zobacz co uczynili tym ludziom! Tego
chcesz dla Sojuszu? Przymierza z Kolektywem? Przypomnieć ci co zrobili z Cape?
Przeciw czemu walczyliśmy w Australiii? Na Marsie? Co widzieliśmy w tej bazie w
Hindukuszu?
- A
myślisz, że gdzie my byliśmy w tymczasie? - wybuchnął. - Na pikniku? Myślisz,
że nie wiem, że Mrok to skurwysyn, który sprzymierza się z nami wyłącznie
dlatego, że u jego bram stoi wróg? Że nas okłamuje? Wszyscy to wiedzą, sądzisz
iż to, że pokazujesz mi dowody na to, że użył naszych spadochroniarzy przeciw
wam i nie raczył o tym wspomnieć coś zmieni? To jest pieprzona polityka, Dev!
Wiesz co widziałem po drodze tutaj, na stacjach? Upodlonych ludzi,
zniewolonych, pilnowanych przez nadzorców z czarnymi oczami! Myślisz, że tego
nie widzę? Jak wszyscy spuszczają tu wzrok w ziemię? Boją się i przemykają pod
ścianami? Co robią im tamci? Nie rozmawiają z nami i lękają się odezwać, gdy
podają nam wodę? Że nie przemycają nam karteczek z wezwaniami pomocy? Nie muszę
mieć opowieści tej waszej dziewczynki, wiem że są tu inne stacje, na których
uwięzieni są ludzie! Tak do cholery, to jak opowieści z poprzedniej wojny, o
tych obozach, ale wiesz co? Czy ci się to podoba czy nie, to jest nasz
sojusznik! A my będziemy walczyć z nim ramię w ramię, czy ci się to podoba czy
nie!
-
Kowalski, Weyland ma rację, pieprz się – powiedziała po chwili.
- Ja nic
nie mówiłem – powiedział po chwili Baumann, gdy sierżant popatrzył prosto na
niego. Odetchnął głęboko.
- Skoro już
mamy to za sobą… - spróbował.
- Niczego
nie mamy za sobą – odparowała.
- Nie
posuńcie się za daleko – poradził. - Twoją rolą nie jest akceptacja, ani zgoda,
podobnie nie jest moją, Weylanda i nikogo z nas. Mamy wykonywać rozkazy.
Myślisz, że mi się to podoba? Ale wiem doskonale, że gdyby tamci byliby na
naszym miejscu uczyniliby to samo! Związek nie zawahałby żeby nas zniszczyć!
Sojusz po prostu nie ma innego wyjścia! Skąd wiesz, że tamci nie próbują? Że
ten cały oddział Dowgiłły to nie podstęp? Że to co opowiada ten wasz jeniec to
prawda?
- Nie wiem
– powiedziała. - Ale wiem, że jeśli spróbujemy stąd odejść, nie pozwolą nam na
to. Ani oni, ani ci apasze. Jest nas tylko trójka, z łatwością nas rozbroją i
odbiorą nam broń.
- Mogli to
zrobić w tej chwili – zauważył. - Od kiedy rozmawiamy, nie pilnujecie się.
Mogli to uczynić z łatwością.
- Ale tego
nie zrobili.
- Więc
zostawcie im te karabiny – stwierdził. - Taki kompromis wszyscy zaakceptują…
- Nie –
powiedziała niespodziewanie dla siebie jednocześnie z Weylandem.
- Nie? -
podskoczył nagle Baumann. - Jak to nie?
- Zamknij
się – poleciła.
- Deveraux
– rzekł oficjalnym tonem. - Wydaję ci właśnie roz…
- Ty też
nie posuwaj się za daleko – przerwała. - Jeśli odejdziemy, myślisz że coś
powstrzyma Konwent przed atakiem na tę stację? Trzy karabiny? Kilka martwych
cieni, to niewielka cena. Jeśli coś powstrzymuje ich teraz, to obecność trójki
żołnierzy ich nowych sojuszników.
- Nie masz
prawa decydować – podskoczył Baumann. - Sierżancie, ja wracam, chcę do marines!
- Nikt cię
nie zatrzymuje – powiedziała zimno. Weyland popatrzył na nią i skinął głową.
- Deveraux
– Kowalski zbierał myśli. - Czy wiesz co właśnie robisz? Czy wiesz co się
stanie, jeśli powtórzę to generałowi Grieve?
- Gówno
mnie to obchodzi – odparła. - Ale powiem ci co się stanie. Wyślą tu kogoś raz
jeszcze. Tym razem cały oddział z bronią, marines lub spadochroniarzy. Bo
Grieve nie będzie chciał pozwolić aby Konwent zaatakował, a Mrok na to z ochotą
przystanie, żeby nie tracić swych ludzi. I wiesz co wtedy będziecie musieli
uczynić? Strzelać do tych ludzi – powiodła ręką wokół stacji. - Którzy właśnie
cieszą się, że odzyskali wolność. Na to się pisałeś, Kowalski?
- To
będzie twoja odpowiedzialność! - ponownie wybuchnął.
- Nie, nie
moja – odpowiedziała. - Nie mogę stąd odejść, prawda?
- Prawda –
obok niej stanął Walter. - Nie pozwolimy im na to. Tylko oni obronią tych ludzi
przed cieniami.
Wpatrywali
się w siebie w napięciu, a Kowalski powiódł wokół wzrokiem. Nawet jeśli
pozostali nie rozumieli angielskiego stali w pogotowiu, a on zdawał sobie
sprawę, że mierzy w niego co najmniej kilka karabinów Dziewiątej Kompanii.
- Nie
myśl, że nie wiem co tu robicie – powiedział. - Miej świadomość, jak to się
skończy.
- Ty
również – poradziła. - Kiedy wrócisz, powiedz Sokolińskiemu jak skończyli
spadochroniarze z Sochaczewa.
- On już
wie. Myślisz, że to coś zmieni? - zapytał, po czym pokręcił głową. - Idziesz ze
mną Baumann? - zapytał. Tamten stał wyraźnie niezdecydowany, drgnął chcąc
uczynić krok naprzód, po czym zaczął przeklinać.
- Do
cholery, nie, marines nie zostawiają swoich, nie mogę tu ich porzucić
sierżancie – wyartykułował wreszcie, wyraźnie wściekły. - Pieprzę to, jestem
jakimś idiotą!
- Witamy w
klubie – skomentował Weyland.
-
Jesteście po niewłaściwej stronie Deveraux – powiedział Kowalski.
- Nie,
sierżancie – odparła. - Zastanów się po jakiej stronie jesteś ty i wszyscy,
którzy są z wami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz