wtorek, 27 czerwca 2023

Ciemna Symetria: Stacja Zwycięstwa (IV)

 

Powiedział im wszystko, niczego nie ukrywając, bowiem zdawał sobie sprawę, że ceną jest jego życie. Po raz kolejny pozwalało mu to wyjść cało z sytuacji, Afanasjewa powtarzała mu, że przetrwa i wciąż to się sprawdzało. Ból spuchniętych ust i dziąseł wraz z krwią w ustach przypominały mu, o ich determinacji. Choć po raz kolejny w ciągu ostatnich godzin przestał być panem własnego losu z jakiegoś powodu przekonany był, że wyjdzie cało także i z tej sytuacji.

Jednocześnie więc ich obserwował, tak bardzo skłóconych, mierzących do siebie z broni i pragnących się powystrzelać. Na miejscu Dowgiłły wyczekał by odpowiedniej sytuacji i strzelił pozostałym w plecy. Następnie zająłby się imperialistami, ze szczególnym uwzględnieniem snajperki, która zabiła Domagarowa i wielu jego towarzyszy. Uczucie gniewu powróciło, nie starał się nawet go tłumić, ukrył je jednak głęboko. Dowgiłło z nieznanego powodu wciąż nie wykorzystał swej przewagi, zresztą teraz Maksym znalazł się już na straconej pozycji. Od kiedy Jewgienij dowiedział się o tym co zrobił Arkuszynowi jego spojrzenie stało się pełne tłumionej wściekłości. Arkuszyn na szczęście był równie szalony jak wyglądał, zdawał się nie rozpamiętywać przeszłości, czasem zaszczycał Gerbera swym rozbieganym spojrzeniem. Pozostawał Walter, paradujący z marsową miną i pistoletem za pasem. Przestający z imperialistami, prezentujący wszelkie możliwe definicje zdrajcy. I choć w obecnej sytuacji Maksym zdawał sobie doskonale sprawę, iż zagranie tą kartą nie ma już żadnego znaczenia, Walter był na miejscu, a jego obecność dawała nadzieję, na długo wyczekiwaną zemstę. Spowodował upadek Gerbera, a on zwykł płacić swe długi. Pozostało czekać, bowiem Maksym wiedział, że jego czas nadejdzie. Przetrwał w obliczu dwóch najpotężniejszych potęg świata i był żywy, nie dbał już o śmierć, bowiem wiedział, iż ona nie nadejdzie. Czuł się nieśmiertelny. Czekał więc i obserwował. Jedynie szepty w jego głowie zakłócały jego pewność siebie i zdolność logicznego myślenia.

Sprowadź go.

Zabrali go na stację, gdzie został przesłuchany po raz drugi. Jego opowieść przyjęli z niedowierzaniem, choć nie próbował kłamać. Jego opowieść i bez tego wydawała się fantastyczna, przypominała majaczenia szaleńca. Opowiedział im o piekle na górze i o godzinach życia, które im pozostały. Powiedział im o końcu wszystkiego, o Mroku i upadku Sojuszu. Sycił się niepewnością malującą na ich twarzach i lękiem, który zasiewał w ich sercu. Nic go już nie obchodziło. Obserwował i zapamiętywał. Jakimś cudem nie powystrzelali się wzajemnie, początkowo sądził, że wpływ na to miała przede wszystkim mediacja Waltera, po jakimś czasie pojął jednak, że z jakiegoś powodu odpowiada za to obecność Arkuszyna. Zezwierzęcony, bredzący bez sensu, posługujący się imieniem Łowcy, zdawał się hamować Dowgiłłę, mieć dobre stosunki z mocarnie zbudowanym apaszem o imieniu Złoj, powstrzymującym pozostałych, wreszcie za pośrednictwem Waltera wpływać na imperialistów. Po przybyciu na stację wszyscy zajęli strategiczne pozycje, apasze mierzyli do żołnierzy, ci mieli baczenie na wszystko. W najgorszej  sytuacji pozornie zdawała się być trójka imperialistów, z nieznanych powodów atencją darzyli ich zabrudzeni mieszkańcy stacji. Wokół nich krążyły dzieci, a młode dziewczyny uśmiechały się do obu mężczyzn, zaś starcy chcieli konieczne ściskać ich dłonie, co wyraźnie wprawiało ich w zakłopotanie. Sytuacja taka wyraźnie była nie na rękę przywódcy apaszy, jednak nie robił nic, mimo iż kobieta z ogoloną głową zdawała się podkopywać jego pozycję. Sytuacja była napięta, a tryby wyraźnie zgrzytały z powodu ilości piasku. O ile zrozumiał, Mrok został ze Zwycięstwa przegnany, nie próbował odzyskać stacji, co było zrozumiałe, gdyż znajdowała się na drodze prowadzącej z Dworca Wschodniego, ku któremu ruszył pociąg Berii. Pozostało jedynie czekać aż uderzy i zmiażdży znajdujących się tych ludzi. Zdawali sobie oni jednak nic z tego nie robić, mimo wystawienia wart panował tu nastrój święta. Zapłonęły ogniska, ludzie zaczęli tańczyć, pito samogon. Stwierdził, iż zdawali sobie wyraźnie sprawę, z tego co nadchodzi, więc uprzyjemnili sobie oczekiwanie w jedyny możliwy sposób. Może odreagowywali zwyczajnie zrzucenie z siebie jarzma mroku, usiłując zapomnieć o tym, co przeżyli. Nagle zaczął mieć wrażenie, że patrząc na tańczących ludzi, całujących się bez opamiętania i popijających samogon, spogląda na zabawę końca świata. Jedynie wszyscy, którzy mieli karabiny zachowywali powagę, czasem jedynie pociągając łyk samogonu. Ani imperialiści, ani szalony Arkuszyn, ani Dowgiłło, ani Merynos nie dali się wciągnąć do zabawy. Spoglądali na siebie wilkiem wyczekując ruchu przeciwnika. W centrum tego wszystkiego Walter i Dowgiłło usiłowali złożyć całą historię w całość, w towarzystwie milczących apaszy. Sytuacja dojrzewała i gotowa była podpalić lont. Więc Gerber spróbował to uczynić.

- Dasz zakurzyć? - spytał Kruszynę, gdy ten pojawił się w jego pobliżu. Nie próbował walczyć ze sznurami, którymi przywiązali go do rury wystającej ze ściany.

- Nie – odparł tamten.

- Może jednak – zasugerował Maksym. - O pewnych rzeczach nie powiedziałem.

- Nie wiem o jakich rzeczach – odparł Kruszyna, lecz jego głos był niepewny.

- Wiem, że mnie pamiętacie – powiedział Gerber. - Ja was pamiętam.

- I co z tego?

- To, że chyba twój szef powinien ze mną porozmawiać – zasugerował.

- Szef… nie jest sobą – stwierdził Kruszyna po zastanowieniu. - Rozmawiaj lepiej ze mną.

- Nie chcecie by ktoś się dowiedział – mruknął Gerber. - Bo jakby to wyglądało? Zbawcy tej stacji, którzy jej przewodzą, są niczym innym, niż…

- Milcz!

- Znasz moją cenę.

Kruszyna zastanowił się i podał Maksymowi skręta, wyjmując go z odebranej mu uprzednio papierośnicy. Orzeł WSI wyglądał mizernie, tytoń zdawał się być podłej jakości, lecz Maksym zaciągnął się z lubością, mimo bólu ust. Wszystko smakowało mu wybornie.

- Nie powiem im – rzekł. - Nie dowiedzą się co ode mnie kupowaliście, lecz…

- Nie uwierzą ci.

- Chcecie zaryzykować?

- Możemy cię zabić tu i teraz  - powiedział Kruszyna. - Nikt nie będzie miał nam tego za złe.

- Za ciency jesteście – odparł spokojnie Gerber. - I będą pytania. Spytaj Merynosa, czy jest na to gotów.

- Poradzimy sobie.

- Haka nie wie, prawda? Z nią sobie nie poradzicie. Ona uwierzy.

- Ja…

- Idź, pogadaj z szefem – poradził.

Kruszyna nie pytał czego chce, udał się do Merynosa, ten jednak ledwie zaszczycił Gerbera spojrzeniem z oddali. Jego myśli zdawały obracać się wokół czego innego, Maksym nie dostrzegał już ostrości w jego wzroku. Zatem musiał skupić się na słabym ogniwie, którym był Kruszyna, tępy brutal ze złamanym nosem. Rozegrać to odpowiednio i użyć karty o nazwie Haka. Niepokoił go jedynie milczący olbrzym o imieniu Złoj. Na wszystko przyjdzie jednak czas, ze strony pozostałych nic mu nie groziło, snajperka, Walter i Dowgiłło zdążyli się już o niego pokłócić. Jedynie Arkuszyn wydawał się go ignorować, Maksym wiedział jednak, że tego zagrożenia nie może zlekceważyć.

W obozie zwycięzców najwyraźniej wybuchła jakaś sprzeczka, kątem ucha nasłuchiwał i zrozumiał, że chodzi o kwestię jego wiarygodności. Opowieść, którą przyniósł, okazała się nazbyt fantastyczna. Oczy Waltera błysnęły, gdy powiedział im o prawdziwym władcy Konwentu, generale Mroku, choć apasze zdawali się nie dowierzać, bowiem najwyraźniej na stacji nikt o nim wcześniej nie słyszał. Musiał przyznać Światle, że fasada za jaką się ukrył, świetnie się sprawdziła, gdy zza kulis sterował wszystkim, nie ujawniając swej obecności. W Berię i Sierowa wyraźnie nie uwierzył nikt, choć zamilkli gdy padły ich nazwiska. Rozumiał to, sam miał opór gdy je wypowiadał, choć nieco go przezwyciężył w ich obecności. Tego, że Warszawa ginęła nie zanegowali, ledwie odczuwalne drżenie przenikało nawet na tę głębokość pod ziemię, jednak nie wiedział czy dali mu wiarę w cudowną broń. Informacja o nadchodzącym upadku Sojuszu nie zrobiła wrażenia na imperialistach, którzy i tak siedzieli przygnębieni, otoczeni i pilnowali swych pleców. Wreszcie wdali się w spór, zapoczątkowany przez Waltera, który pokrzykiwał coś o ratowaniu Dziewiątej, co podchwycił Dowgiłło, czemu wyraźnie sprzeciwiali się apasze. Imperialiści posłali wszystkich do diabła. Byłoby to całkiem zabawne, gdyby nie świadomość nadchodzącej zabawy.

Potem jednak wszystko się skomplikowało, gdy na stacji pojawił się ktoś jeszcze. Gerber obserwował ze swego kąta jak cichnie zabawa, wszyscy łapią za broń i pędzą w kierunku tunelu prowadzącego do Śródmieścia, gdzie znajdowała się barykada. Po jakimś czasie w eskorcie apaszy wynurzył się stamtąd wrogi żołnierz.

- Rychło w czas! - skomentował Baumann, ze swego stanowiska. - Myśleliśmy że nas porzuciliście i wróciliście do ciepłych łóżek na ISS! - wyraźnie uradowany zeskoczył na dół.

- Wróć na miejsce! - poleciła zmęczonym głosem Deveraux. - Nie spuszczaj ich z oczu.

- Marines nigdy nie zostawiają swoich – poinformował Kowalski, rozglądając się wokół. Nie miał broni i czuł się nieswojo, przynajmniej pozwolili opuścić mu ręce, gdy eskortowali go z barykady. Ustawili ją profesjonalnie, choć wątpił aby okazała się skuteczna, gdyż na stacji na którą dowieziono go drezyną ujrzał kilkadziesiąt cieni. Poruszały się niezwykle szybko, w ciemności wyrysowując piruety pokręconych figur. Poczuł się niezwykle bezbronny, jednak Mrok wydawał się dotrzymywać słowa. Na peronie Stacji Dworzec Główny prócz tego zgromadziło się kilkudziesiąt ponurych i milczących mężczyzn, ściskających w ręku kałasznikowy. Przynajmniej na tej stacji nie dostrzegł żadnych mieszkańców, po tym co ujrzał na Stacji Chałubińskiego wciąż nie doszedł jeszcze do siebie. Był jednak żołnierzem i musiał przejść nad tym do porządku dziennego, bowiem został posłany tu z misją. Coraz bardziej jednak nowy sprzymierzeniec Sojuszu przestawał mu się podobać.

Od Napoleona szedł pieszo, zrozumiał co Mrok chciał mu przekazać demostracją koncetracji sił. Kilkadziesiąt cieni wystarczyłoby w zupełności by pokonać armię, pamiętał jak podobna siła bez najmniejszego wysiłku zlikwidowała siły Związku podczas bitwy o Plac Unii Lubelskiej. Trójka marines na Stacji Zwycięstwa nie miała najmniejszych szans, musiał ich więc jak najszybciej stamtąd zabrać.

Rzeczywistość okazała się jednak dużo bardziej skomplikowana. Na szczęście go nie zabili, nim jeszcze dostrzegł tunel szedł z białą flagą wykrzykując nazwiska swych ludzi. Z jakiegoś powodu to zadziałało, a przynajmniej nie zaczęli strzelać, gdy dostrzegł lufy na barykadzie zatrzymał się i zaczął wołać po polsku. Przez jakiś czas nie wiedzieli co z nim zrobić, wreszcie pozwolili mu się zbliżyć. Zaświecili mu latarkami w oczy, po czym powiedli ze sobą, gdy uważnie stąpał między metalowymi linkami, do których przyczepiono granaty. Podeszli do tematu profesjonalnie i także oni chcieli mu coś zademonstrować, widział jednak po sposobie w jaki trzymali karabiny, że nie są żołnierzami. Nie wyglądało na to, by wszyscy spośród nich potrafili się nimi posługiwać. Liczba karabinów zdawała się niewielka, miało je ledwie kilka osób, spośród tych, którzy obserwowali go przymrużonymi oczami.

Gdy dotarł na stację sytuacja okazała się jeszcze bardziej skomplikowana. Była zaniedbana w równym stopniu jak pozostałe, wyraźnie jednak panowała tu atmosfera odprężenia, zdawało się że swym przybyciem przerwał jakąś zabawę, wcześniej mając wrażenie. Zdawało mu się, iż chwilę wcześniej umilkła ledwie słyszalna muzyka. A potem ujrzał Deveraux, Baumanna oraz Weylanda i poczuł niewysłowioną ulgę. Żyli, choć byli zmęczeni i brudni, zaś Dev idąc w jego stronę kuśtykała. Ledwie zamienił z nimi kilka zdań dostrzegł żołnierzy wroga, jeden z nich z insygniami sierżanta zmierzał już w jego stronę. Otoczyło go jeszcze kilka uzbrojonych osób, pojawił się również Walter.

- Nie mam broni – powiedział unosząc ręce. Po chwili powtórzył to samo po polsku, gdy zorientował się, że automatycznie użył języka, który uważał za ojczysty.

- Przychodzisz a Mroku – powiedział Walter. Kowalski poczuł falę smrodu, gdy niezwykle szybko zbliżył się do niego zarośnięty mężczyzna i obszedł go wokół.

- Niet – stwierdził Arkuszyn.

- Konwent pozwolił ci tu przyjść? - wciąż indagował Walter. - W jakim celu?

Nim Kowalski zdążył odpowiedzieć, do przodu wystąpił żołnierz z insygniami sierżanta.

- Walczyliśmy na górze – powiedział. - Zabiliście moich ludzi.

- A wy Henrikssena. I kilku spadochroniarzy – odparł Kowalski spoglądając  w oczy tamtego. Mierzyli się spojrzeniami.

- Henrikssen nie żyje? - rzucił Weyland.

- Może wreszcie zrozumiesz co tu robimy – warknął nań Baumann. - I z kim mamy do czynienia.

- Co robicie… w tym towarzystwie? - chciał wiedzieć Kowalski.

- Powiedzmy, że nie strzelamy do siebie – odparła Deveraux. - Jeszcze.

- Nie macie broni, towarzyszu sierżancie – powiedział do Kowalskiego wąsaty żołnierz wroga. - I niesiecie białą flagę. Wasze szczęście. Mimo wszystko.

- Dobrze, że ktoś wie co ona oznacza – mruknął Kowalski.

- Ja wiem, więc jak powiedziałem macie szczęście. Bo zazwyczaj strzelamy do ludzi z białymi flagami – odparł tamten zdawkowo. – Walczę z wami nie od dziś.

- A ja z wami.

- Wojna – stwierdził krótko tamten. - Wielu żołnierzy zginęło dzisiaj z waszego powodu. Wasze bomby zabiły wielu moich towarzyszy po tamtej stronie rzeki.

- Wojna – odrzekł Kowalski.

Wciąż wpatrywali się w siebie intensywnie, nim wreszcie im przerwano. Kobieta z wygoloną głową zażądała wyjaśnień. Chętnie by ją zignorował, domyślał się jednak, że sytuacja jest tu mocno napięta, od kiedy Światło poinformował ich o zbuntowanej stacji. Wciąż nie pojmował jak jego ludzie mogli się w to wszystko wplątać i znajdować się w towarzystwie żołnierzy wroga. Deveraux także patrzyła na niego wyczekująco, więc postarał się więc pokrótce przedstawić sytuację, okazało się to jednak niemożliwe, zwłaszcza gdy poinformował ich o przybyciu sił Sojuszu. Atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta, gdy opowiedział o zawartym z Konwentem.

- Dogadaliście się z cieniami? - podniosła głos Deveraux.

- Trzymacie z Mrokiem – głos Waltera był posępny.

- Światło, on nazywa się Światło – poprawił Kowalski.

- Wiemy – powiedział Weyland i zbliżył się do niego. - Jak mogliście? Po tym co oni zrobili tym ludziom? Dzieciom?

- Zapominacie się, marine – przerwał jego wypowiedź.

- Nie ma znaczenia jak się nazywa. Jest Mrokiem. To on za wszystko odpowiada. A wy… macie czego chcieliście. Po to tu przecież przybyliście, imperialiści! - rzucił oskarżycielskim tonem Walter w kierunku Deveraux.

- Z czym cię tu przysłali? - przerwała Haka. Dev zacisnęła dłoń na karabinie.

- Przyszedłem po moich ludzi – odpowiedział Kowalski.

- Tak po prostu?

- Nie – wyraźnie się zirytował. - My nigdy nie zostawiamy swoich.

- Dlaczego sądzisz, że ci ich oddamy? - zapytała.

- Wydawało mi się, że nie są tu więźniami – zauważył.

- Bez waszych karabinów ci ludzie nie mają szans – powiedział Walter.

- Dlaczego sądzisz, że będziemy chcieli odejść, sierżancie? - warknął nagle Weyland. Deveraux położyła mu dłoń na ramieniu.

- Niby dlaczego nie będziemy chcieli? - zawołał Baumann. - Wynośmy się stąd, do cholery!

- Nie – jednocześnie powiedzieli Dowgiłło i Haka. Nagle zapadła pełna napięcia cisza.

- To nie jest takie proste – powiedziała Dev do Kowalskiego. - Musisz najpierw dowiedzieć się o paru sprawach.

Szybko zrozumiał patowość całej sytuacji, gdy poznał ich historię. Kruchość rozejmu, nawet nie sojuszu, w którym większość stron nie ufała sobie wzajemnie i była dla siebie zdecydowanie wroga. Z jednoczesnym piknikiem na koniec świata wolnych od wszelkich zobowiązań ludzi, którym nic już nie pozostało, świadomych że wkrótce nastąpi atak, a oni nie mają dokąd uciec. Gdzie tym co trzymało wszystkich w szachu była trójka żołnierzy, dysponująca bronią mogącą pokonać Konwent. Dlatego nikt nie mógł pozwolić im odejść, Apasze bowiem straciliby sposób obrony przed Mrokiem, zaś niewielki oddział Dowgiłły, bowiem nie mógł pozwolić sobie na wypuszczenie wroga. Apasze byli zresztą wyraźnie gotowi skoczyć żołnierzom do gardeł, choć w starciu tym Kowalski stawiałby raczej na wojsko. Nie potrzebował wiele by na podstawie rozstawienia żołnierzy i ich zachowania ocenić, że ma do czynienia z wyszkolonymi weterenami. Nawet jeśli dotąd walczyli wyłącznie z potworami, wyraźnie Dowgiłło wiedział co robić. Pokazał to zresztą atakując ich uprzednio na górze.

- Przewodnik Narodów – powiedział tamten jakby do siebie. - Więc Gerber mówił prawdę.

- Jeśli jest tam gdzieś Dziewiąta… - zaczął Walter.

- Wasi ludzie już nie żyją – powiedziała Haka.

- Nasi ludzie – poprawił Walter. - Słyszałaś co mówił Tasiemka, co mówił Gerber. Zostawił ich przy życiu, bo nie są Rosjanami. Zaczął od tych, którzy zgodzili się mu służyć, bo mógł ich przemienić, pozostali…

- Są martwi, tak samo jak my niebawem będziemy! - prychnęła. Spojrzała na Kowalskiego. - Czy tylko z tego powodu przyszedłeś? - zapytała. - Po swoich żołnierzy?

Spoglądał na twarze zebranych w półmroku, wciąż nieco oszołomiony tym co usłyszał. Światło mówił prawdę, uświadomił sobie, od początku do końca. Grieve musi się o tym dowiedzieć. Co to znaczy, że Sojusz upadnie? Otrząsnął się i zastanowił się jak im to powiedzieć.

- Nie – odpowiedział po chwili. - Konwent zgromadził spore siły. Nie macie z nimi najmniejszych szans. Trzy karabiny niewiele pomogą. Ale nie uderzą, jeśli…

- Jeśli co?

- Chcą ciebie, Walter – powiedział. - To warunek jaki postawiła Budzyńska. Mamy cię wydać w ręce Konwentu.

- Rozumiem – powiedział Walter powoli z dziwnym spokojem w ręku. - Co obiecują w zamian?

- Zostawią was w spokoju – wyjaśnił. - Tak obiecał Mrok… Światło.

- W spokoju… - powtórzyła Haka powoli, gdy zza jej pleców wyszedł posępny i milczący dotąd mężczyzna.

- Spokój… - rzekł niskim głosem. - Powiedz mu, że go nie dostanie. Powiedz mu żeby przyszedł i pocałował mnie w dupę!

- Merynos – Haka złapała go za rękę, po czym wrogo spojrzała na Kowalskiego i nagle pokręciła głową. - Nie sądziłam, że to powiem. Masz rację. Zostawią nas w spokoju? Na śmierć? Żeby przeszła po nas armia? Niech się pieprzy!

- Zawsze możemy wrócić pod władzę Konwentu – nieśmiało zaproponował głos w zebranym tłumie, lecz odpowiedział mu okrzyk:

- Niedoczekanie! - który podchwycili inni.

- Wiesz już co masz powiedzieć – stwierdziła Haka. Nim zdołał odpowiedzieć Deveraux podeszła bliżej.

- Sojusz zawarł przymierze z Konwentem – powiedziała. - Naprawdę? Nie widziałeś na górze z kim mamy do czynienia?

- Dev – zaczął. - Wiedziałaś po co nas tu wysłali i…

- W takim razie pokaż to tym, którzy nas posłali – podała mu nieśmiertelniki. - Pokaż to Sokolińskiemu i spytaj czy chce walczyć ramię w ramię z kimś kto zabił jego ludzi!

- Nie ukrywają tego – powiedział. - A nie szukając daleko… jesteś tu z tymi, którzy zabili Henrikssena i kilku spadochroniarzy.

- To co innego – powiedziała po chwili. - Więc nie łap mnie za słówka. Ja się z nimi nie zaprzyjaźniam, to chwilowy rozejm. Po za tym nie wskrzeszam poległych żołnierzy i nie rzucam ich jako cienie do walki z dawnymi towarzyszami. Naprawdę, pozwolimy na coś takiego, Kowalski?

- Deveraux – powiedział zupełnie poważnie. - Nie bądź dzieckiem. Oczywiście, że pozwolimy. A jeśli się uda przejmiemy tę technologię… zdolności, czy jak to nazwać i wiele innych. Po to tu przybyliśmy, żeby ją uzyskać. I sprzedamy duszę, jeśli będziemy mogli uzyskać coś co pozwoli nam wygrać wojnę, zwłaszcza gdy po drugiej stronie rzeki jest Beria. Mało tego, sami zaczniemy używać tej mocy i wkrótce nasze wojska zaczną być takie jak ten pieprzony Konwent!

- I na to zgadzasz, sierżancie? - podniósł głos Weyland.

- To nie jest ważne na co ja się zgadzam, marine! - podniósł głos, nie zwracając uwagi na otaczających ich ludzi. - Mówię wam, co uczyni Sojusz. A my wykonamy rozkazy, nieważne jakie będą, bo jestesmy żołnierzami, pieprzonymi marines cholernego korpusu! To nie my ustalamy reguły, jesteśmy od tego by je realizować!

- Wiesz co, pieprz się sierżancie – emocjonalnie powiedział Weyland.

- Marine, udam że tego nie słyszałem, bo nie myślicie jasno, po tym co przeszliście… - zaczął Kowalski.

- Nie wiesz co przeszliśmy – przerwała Deveraux. Nie wiesz co widzieliśmy! Tamci to szaleńcy, obracają to miasto w perzynę i nie dbają już o nic, ale Konwent jest jeszcze gorszy! Nie wiem co wam powiedzieli, ale naszych ludzi zmienili w cienie, ścigali nas przez cały czas, zobacz co uczynili tym ludziom! Tego chcesz dla Sojuszu? Przymierza z Kolektywem? Przypomnieć ci co zrobili z Cape? Przeciw czemu walczyliśmy w Australiii? Na Marsie? Co widzieliśmy w tej bazie w Hindukuszu?

- A myślisz, że gdzie my byliśmy w tymczasie? - wybuchnął. - Na pikniku? Myślisz, że nie wiem, że Mrok to skurwysyn, który sprzymierza się z nami wyłącznie dlatego, że u jego bram stoi wróg? Że nas okłamuje? Wszyscy to wiedzą, sądzisz iż to, że pokazujesz mi dowody na to, że użył naszych spadochroniarzy przeciw wam i nie raczył o tym wspomnieć coś zmieni? To jest pieprzona polityka, Dev! Wiesz co widziałem po drodze tutaj, na stacjach? Upodlonych ludzi, zniewolonych, pilnowanych przez nadzorców z czarnymi oczami! Myślisz, że tego nie widzę? Jak wszyscy spuszczają tu wzrok w ziemię? Boją się i przemykają pod ścianami? Co robią im tamci? Nie rozmawiają z nami i lękają się odezwać, gdy podają nam wodę? Że nie przemycają nam karteczek z wezwaniami pomocy? Nie muszę mieć opowieści tej waszej dziewczynki, wiem że są tu inne stacje, na których uwięzieni są ludzie! Tak do cholery, to jak opowieści z poprzedniej wojny, o tych obozach, ale wiesz co? Czy ci się to podoba czy nie, to jest nasz sojusznik! A my będziemy walczyć z nim ramię w ramię, czy ci się to podoba czy nie!

- Kowalski, Weyland ma rację, pieprz się – powiedziała po chwili.

- Ja nic nie mówiłem – powiedział po chwili Baumann, gdy sierżant popatrzył prosto na niego. Odetchnął głęboko.

- Skoro już mamy to za sobą… - spróbował.

- Niczego nie mamy za sobą – odparowała.

- Nie posuńcie się za daleko – poradził. - Twoją rolą nie jest akceptacja, ani zgoda, podobnie nie jest moją, Weylanda i nikogo z nas. Mamy wykonywać rozkazy. Myślisz, że mi się to podoba? Ale wiem doskonale, że gdyby tamci byliby na naszym miejscu uczyniliby to samo! Związek nie zawahałby żeby nas zniszczyć! Sojusz po prostu nie ma innego wyjścia! Skąd wiesz, że tamci nie próbują? Że ten cały oddział Dowgiłły to nie podstęp? Że to co opowiada ten wasz jeniec to prawda?

- Nie wiem – powiedziała. - Ale wiem, że jeśli spróbujemy stąd odejść, nie pozwolą nam na to. Ani oni, ani ci apasze. Jest nas tylko trójka, z łatwością nas rozbroją i odbiorą nam broń.

- Mogli to zrobić w tej chwili – zauważył. - Od kiedy rozmawiamy, nie pilnujecie się. Mogli to uczynić z łatwością.

- Ale tego nie zrobili.

- Więc zostawcie im te karabiny – stwierdził. - Taki kompromis wszyscy zaakceptują…

- Nie – powiedziała niespodziewanie dla siebie jednocześnie z Weylandem.

- Nie? - podskoczył nagle Baumann. - Jak to nie?

- Zamknij się – poleciła.

- Deveraux – rzekł oficjalnym tonem. - Wydaję ci właśnie roz…

- Ty też nie posuwaj się za daleko – przerwała. - Jeśli odejdziemy, myślisz że coś powstrzyma Konwent przed atakiem na tę stację? Trzy karabiny? Kilka martwych cieni, to niewielka cena. Jeśli coś powstrzymuje ich teraz, to obecność trójki żołnierzy ich nowych sojuszników.

- Nie masz prawa decydować – podskoczył Baumann. - Sierżancie, ja wracam, chcę do marines!

- Nikt cię nie zatrzymuje – powiedziała zimno. Weyland popatrzył na nią i skinął głową.

- Deveraux – Kowalski zbierał myśli. - Czy wiesz co właśnie robisz? Czy wiesz co się stanie, jeśli powtórzę to generałowi Grieve?

- Gówno mnie to obchodzi – odparła. - Ale powiem ci co się stanie. Wyślą tu kogoś raz jeszcze. Tym razem cały oddział z bronią, marines lub spadochroniarzy. Bo Grieve nie będzie chciał pozwolić aby Konwent zaatakował, a Mrok na to z ochotą przystanie, żeby nie tracić swych ludzi. I wiesz co wtedy będziecie musieli uczynić? Strzelać do tych ludzi – powiodła ręką wokół stacji. - Którzy właśnie cieszą się, że odzyskali wolność. Na to się pisałeś, Kowalski?

- To będzie twoja odpowiedzialność! - ponownie wybuchnął.

- Nie, nie moja – odpowiedziała. - Nie mogę stąd odejść, prawda?

- Prawda – obok niej stanął Walter. - Nie pozwolimy im na to. Tylko oni obronią tych ludzi przed cieniami.

Wpatrywali się w siebie w napięciu, a Kowalski powiódł wokół wzrokiem. Nawet jeśli pozostali nie rozumieli angielskiego stali w pogotowiu, a on zdawał sobie sprawę, że mierzy w niego co najmniej kilka karabinów Dziewiątej Kompanii.

- Nie myśl, że nie wiem co tu robicie – powiedział. - Miej świadomość, jak to się skończy.

- Ty również – poradziła. - Kiedy wrócisz, powiedz Sokolińskiemu jak skończyli spadochroniarze z Sochaczewa.

- On już wie. Myślisz, że to coś zmieni? - zapytał, po czym pokręcił głową. - Idziesz ze mną Baumann? - zapytał. Tamten stał wyraźnie niezdecydowany, drgnął chcąc uczynić krok naprzód, po czym zaczął przeklinać.

- Do cholery, nie, marines nie zostawiają swoich, nie mogę tu ich porzucić sierżancie – wyartykułował wreszcie, wyraźnie wściekły. - Pieprzę to, jestem jakimś idiotą!

- Witamy w klubie – skomentował Weyland.

- Jesteście po niewłaściwej stronie Deveraux – powiedział Kowalski.

- Nie, sierżancie – odparła. - Zastanów się po jakiej stronie jesteś ty i wszyscy, którzy są z wami.

USS "Von Braun" >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz