Aldrin
nie wydawał się poruszony informacją o masowych eksplozjach jądrowych na
terenie Europy, interesowało go zupełnie co innego.
- Co
dzieje się na orbicie Marsa? – zapytał wprost.
Grieve
przez chwilę stracił swą całą sympatię do admirała. Siedzieli z Gleesonem na
wprost niego w ciasnym pomieszczeniu, po drugiej stronie stołu, podobnie jak
każdy przedmiot na stacji przymocowanego do podłogi. Pokój oświetlała jedynie niewielka
lampa na suficie, reszta przestrzeni tonęła w ciemności. Generał pomyślał
przelotnie, iż Gleeson musi odczuwać brak możliwości podłączenia w tym
pomieszczeniu prądu i zapalenia nad stołem jakiejś lampki, jednak na ISS nie
przewidziano kontaktów, ani źródeł prądu innych niż zamknięty ciasno w ścianach
obieg okablowania. Najwyraźniej nie przewidziano także aresztu, lub też
admirała odizolowano w pomieszczeniu, które z pewnością nie było jego kabiną,
bowiem znajdowało się tu wyłącznie łóżko i kilka mebli. Grieve pomyślał, że nie
przypadkiem nie ma tu niczego innego, nawet żadnych papierów, a Gleeson zadbał
o to, by odciąć admirała od informacji. Generał musiał przyznać, że udało mu
się zaszczepić w nim pewien cień wątpliwości, co do intencji Aldrina, które
zachowanie nie pomagało w zdobyciu sympatii.
-
Admirale – powiedział komandor, z wyraźną przyganą. – W Europie doszło właśnie
do kilkudziesięciu eksplozji jądrowych, znaczna część kontynentu została
napromieniowana, a pan przechodzi nad tym do porządku dziennego.
- Nie
usłyszałem, żeby nas zaatakowali – odparł Aldrin z niezmąconym spokojem. –
Także na stacji nie ogłoszono DEFCON 0. Zatem wniosek może być tylko jeden.
-
Mianowicie?
- Skoro
detonowali przedpola swoich umocnionych punktów, uniemożliwiają nam atak –
Aldrin popatrzył na generała. Admirał miał rację. Związek porzucił swe
wysunięte pozycje, z których od lat przeprowadzał natarcia, wycofując się
następnie do żelbetonowych twierdz, chroniony przez setki dział i karabinów
przeciwlotniczych, stanowisk rakiet i artylerii. Najwyraźniej obecnie umacniał
się w swych fortecach, pozostawiając za sobą spaloną i napromieniowaną ziemię,
rezygnując całkowicie na lata z działań ofensywnych, a zima atomowa
uniemożliwiająca atak, pozwalała mu na wycofanie większej części sił. – Pytanie
brzmi z jakiego powodu? – Aldrin spoglądał na Grieve’a.
-
Wycofywali się już wcześniej – powiedział generał. – Przypuściliśmy kilka
ataków, by sprawdzić co knują… nikt nie przypuszczał, że tak zareagują.
- Niech
zgadnę… Kierują się w stronę Warszawy? – zapytał Aldrin. Gleeson uznał za
stosowne się wtrącić.
-
Admirale, nie będziemy rozmawiać o obecnej sytuacji. Interesują nas odpowiedzi
na inne pytania.
- Co
dzieje się na Marsie? – powtórzył Aldrin. – Chyba moja cena nie jest zbyt
wygórowana, panie Gleeson?
- To
zależy – odparł tamten. – Być może uzależnia pan jakieś odpowiedzi, od
informacji, czy doszło już do pewnych wydarzeń.
-
Wydarzeń jakiego rodzaju?
-
Związanych z użyciem broni tamtych.
Aldrin
niespodziewanie zaśmiał się.
- Jest
pan głupcem, Gleeson – powiedział. – Ile razy już rozmawialiśmy? Nie chce pan
przyjąć do wiadomości, że jeżeli istnieje jakakolwiek wunderwaffe, czymkolwiek
by ona nie była, to odpowiedzi znajdują się w Warszawie i z tego powodu
posłałem tam ludzi, lecz zakłada pan, ze obiekt jest bronią tamtych?
- To nie
jest takie proste, admirale – Gleeson był spokojny. – Bo takiej wersji przeczą
wszelkie inne pana działania. Ale może powtórzę to na użytek generała. Wbrew
temu co mogło się wydawać na pokładzie ISS, komandor Shelby podzielił się
swoimi informacjami na temat siatki szpiegowskiej działającej w NASW. Wróg ma
głęboko zakonspirowanego agenta w CINSPAC, a Moskwa otrzymuje informacje
dotyczące naszych działań w przestrzeni kosmicznej. Shelby nie ufał nikomu na
pokładzie tej stacji, stąd też wiedza na ten temat trafiła bezpośrednio do DIA.
- Jak
więc widać pan Gleeson reprezentuje wywiad Departamentu Obrony – powiedział
Aldrin. - O ile jeszcze generale nie zorientował się pan, że ma on tyle
wspólnego z NASW, co z korpusem. - Co wyjaśniało z jakiego powodu Aldrin
jeszcze ani razu nie użył stopnia tamtego w rozmowie.
Gleeson
kontynuował niezrażony.
-
Zupełnie nie dziwię się Shelby’emu, bo gdy przyglądał się działaniom CINSPAC i
admiralicji, odkrył, że najnowocześniejszy statek NASW wykorzystywany jest nie
do działań ofensywno-wywiadowczych lecz do prowadzenia badań naukowych, pod
pretekstem akcji wywiadowczej. Co miało być tylko przygrywką do tego co miało
nastąpić, wysłania desantu na Marsa, który stanowić miał tylko przykrywkę do
przejęcia „Von Brauna”. Co nie do końca się udało, z różnych przyczyn.
Kosztowało także życie komandora Shelby’ego i personelu NASW. Wszystko to
rzekomo, z powodu nałożenia się na siebie rozmaitych okoliczności i działania
zakonspirowanych agentów, którzy nie do końca byli świadomi, dla kogo pracują.
-
Ignorowanie tego co wydarzyło się na Marsie i co przybyło do Układu
Słonecznego, nie sprawi, że problem zniknie – zauważył Aldrin.
-
Dochodzę do tego. Więc co dzieje się po powrocie „Von Brauna” na ISS?
Poszukiwania szpiega toczą się bardzo niemrawo, dowódcą „Von Brauna” zostaje
mianowana ostatnia osoba, którą ktokolwiek chciałby widzieć na tym stanowisku,
bynajmniej nie z powodu kwalifikacji, lecz innych cech charakteru. Dla wielu
osób nie tylko w NASW, to nie tylko policzek, lecz sabotaż. A co ze szpiegiem?
Przesłuchania jeńców wziętych na Marsie to jakiś bełkot, do tego Satya Nayada,
która pozostaje w wygodnej dla wszystkich katatonii, bo rzekomo była sterowana
przez CIA i GRU, nawet o tym nie wiedząc, lecz nikt nie podejmuje próby
wyrwania jej z tego stanu. Grupa oficerów NASW, których ambicje podgrzewać miał
rzekomo szpieg wciąż pozostaje na stanowiskach, mało tego nikt ich nie traci,
są awanse. A co dzieje się potem? Bez wiedzy i zgody kogokolwiek przeprowadzony
zostaje desant w serce Związku, który powoduje gwałtowną reakcję przeciwnika.
-
Sekwencja wydarzeń się panu gubi – zauważył Aldrin.
- Nie mi,
raczej bym powiedział, że pięknie się składa w jedną całość, my reagujemy na
ich działania, oni na nasze.
- Na
razie to spekulacje – wtrącił się Grieve. Gleeson zmierzył go spojrzeniem.
- Fakty
są następujące – powiedział. – Ktoś zakodował kartę perforowaną unieruchamiając
„Von Brauna”. Wiedza i technika Związku na to nie pozwala, nie mają naukowców,
ani zadnej osoby, która potrafiłaby kodować proceduralnie eniaka Sojuszu, bo
nie uznają naszych maszyn liczących. O tym chyba nie muszę przypominać. Osoba,
która zakodowała kartę, musiała dysponować nie tylko wiedzą na temat
procedowania matematycznego, z całą pewnością nie był nim pan Sikorski, były
oficer NASW, pozbawiony pośmiertnie stopnia za zdradę, bowiem nie znał się na
procedurach eniaka. Kartę od kogoś otrzymał, do tego od kogoś, kto zaplanował
oddanie statku i naszej najlepszej maszyny liczącej wrogowi. Kto wiedział jak
działa eksperymentalny eniak na pokładzie, pracujący dużo lepiej niż wszystkie
pozostałe razem wzięte w „Sojuszu”. W grę wchodzi tu dosłownie kilka osób,
personel obsługujący eniaka, doktor Everett… który nie byłby jednak na tyle
głupi, żeby zabić się przy okazji oddawania statku przeciwnikowi, choć
oczywiście jak wiadomo, ocalał, co też nie do końca mogło się odbyć
przypadkiem. Ale wszystko zdaje się wskazywać na jedną osobę…
- Piękny
wywód logiczny – powiedział Aldrin. – A teraz jeśli możemy wrócić do Marsa…
- Dodajmy
jeszcze generale, że ta sama osoba poleciła komandor Hoener umożliwić ucieczkę
z pokładu Nayadzie, zniknięcie „Von Brauna” i wydała rozkazy kapitan
Arciniegas, których kopii nigdzie nie ma, a także nieznane polecenia doktorowi
Everettowi. A statek zniknął. Przypomnę najbardziej zaawansowany okręt Sojuszu,
z eksperymentalnym eniakiem. NASW zgubiło więc coś, o czym tamci marzą, ciekawe
jak CINSPAC może nie mieć pojęcia, gdzie się znajduje ich statek? Ile jeszcze
osób oprócz naszego admirała wie coś więcej na pokładzie tej stacji?
- Pan
Gleeson podejrzewa więc wszystkich – powiedział Aldrin. – Początkowo sądziłem,
że przybył tu by przeprowadzić czystkę, reprezentując frakcję, która od dawna
uważa, że CINSPAC nie powinni kierować starzy, zachowawczy admirałowie,
pamiętający czasy wybuchu tej wojny. A przy okazji dokonać wielu zmian
personalnych w AFCOM, bo chyba niektórzy już za długo czekają na swoją kolej
awansu. Ale nie, Gleeson reprezentuje gorszy typ człowieka. Jest wierzący. Jest
inkwizytorem.
- To
wszystko co ma pan do powiedzenia, admirale.
-
Korelacja nie zawsze oznacza przyczynowości – stwierdził Aldrin. – Ale pan tego
nie zauważa, ułożywszy sobie historię w jedną całość.
- Nie
tylko ja admirale – odparł Gleeson. – Ale pana historyjka, która poprowadziła
Sojusz prosto w szaleństwo ma istotne braki, do tego brakuje w niej faktów, nie
sposób także uzupełnić luk. A sporo rzeczy pana obciąża.
- Jakich?
- Choćby
takich, że Nayada na stacji nie była przez cały czas w katatonii – Gleeson
nachylił się w jego kierunku. – Gratuluję wyczyszczenia rejestrów i ukrycia
tego faktu przed wszystkimi łącznie z własnym adiutantem i personelem
medycznym. Ale ślady zawsze pozostają. Choćby znaczniki czasowe w przejściach
między łącznikami prowadzącymi do pomieszczenia, w którym ją trzymano. O tym
zapomnieliście z Hoener, gdy kasowaliście dane użycia waszych kart między
kabinami a celą Nayady. Wychodzi mi, że spędziliście tam z nią nieco czasu,
kilka razy. Skoro nie była w stanie się z nikim porozumieć, jaki był tego cel?
-
Kierunek ma pan dobry Gleeson, ale założenia błędne – odparł spokojnie Aldrin.
– Więc co z Marsem?
-
Everett, Arciniegas – powiedział Gleeson. – Kiedy ich znajdę nie wyjdą ze
swoich cel.
- Nie
wspomniał pan o Nayadzie.
- Bo za
zabicie oficera NASW kara jest tylko jedna. A może nie chce pan pamiętać, że
zginął komandor Shelby, pana blisko współpracownik? Już wie pan generale
dlaczego oskarżyłem admirała o zdradę?
- I na
tym oskarżeniu będzie budował sprawę również włączając w nią korpus –
przypomniał admirał. – Bo jakoś pomija tu przy panu wątek, że uważa, iż
współpracował ze mną ktoś z Fort Bragg, bo nie mogłem wysłać marines na Ziemię,
bez wiedzy dowództwa korpusu.
Grieve
patrzył na obu świadom, iż jest tylko i wyłącznie publiką dla pewnego rodzaju
starcia. Choć czekali na to, nie odezwał się słowem, które mogłob sprawić, że
opowiada się po którejś ze stron.
- Polacy
pana zdradzają admirale – powiedział Gleeson. – Skoro publicznie twierdzą, iż
spadochroniarze polecieli tam za przyzwoleniem ich dowództwa i rządu, raczej
wątpliwe by nie zapytał pan korpusu, zwłaszcza, że chciał pan zapewnić sobie
wsparcie.
- Wie
pan, że te wersje się wykluczają? Skoro jestem zdrajcą, z jakiego powodu
autoryzowałem misję na Ziemię? – zapytał admirał.
-
Wszystko w swoim czasie – powiedział Gleeson. – Ale proszę, zróbmy eksperyment
myślowy. Skoro ta misja nie była częścią gry, której jednym z celów był powrót
oficera GRU i żołnierza radzieckiego… być może z danymi, a być może w innym
celu… to proszę nam powiedzieć, jak planował pan wydostać naszą grupę ekspedycyjną?
Generał Grieve chętnie o tym usłyszy, bo właśnie po to tu przybył.
-
Przybyłem w nieco innym celu – Grieve postanowł wreszcie dołączyć do gry. –
Ustalić kto w korpusie powyższe autoryzował. Ale oczywiście chętnie poznam
odpowiedź na to pytanie. Jeśli chodzi o Marsa, to z tego co widziałem w CINSPAC
ten… obiekt spowolnił czas. I zmieniał kształt, po tym jak statki Związku
ostrzelały go pociskami jądrowymi.
-
Kształt? Na jaki? – ożywił się Aldrin.
- Proszę
odpowiedzieć na pytanie generała, admirale – poradził Gleeson. – Być może wtedy
będę gotów udostępnić dane dotyczące obiektu.
Aldrin
zmierzył go spojrzeniem.
- Nie
będzie pan, Gleeson. Bo widzę, że nie chodzi o to by zaoferować mi marchewkę. Z
jakiego powodu?
- Bo jest
pan zbyt mądry, admirale, by się na to złapać – odrzekł Gleeson.
- Nie
sądzę. Kiedy będzie pan gotów rozmawiać, możemy do tego wrócić – Aldrin
popatrzył na Grieve’a. – A zatem usiłuje się obciążyć kogoś z marines za całą
tą sytuację? Nie uda mu się. Misja była wyłącznie moim pomysłem, to będzie moja
jedyna odpowiedź – spoglądał prosto w oczy generała, a ten powoli skinął.
- A w
jaki sposób chciał ich pan wydostać z Warszawy? – zapytał.
- Proszę
powiedzieć, czy nie wymusiłem jakiejś reakcji Sojuszu?
- Kto
inny detonował ładunki nuklearne – przypomniał Gleeson. – Z jakiego powodu
Związek daje nam do zrozumienia, że Warszawa jest tak ważna? Gdyby rzeczywiście
była ważna, odwracałby od niej uwagę, tymczasem robi wszystko, żeby nas
przekonać, że nie zamierza nas do niej dopuścić.
- Odpowiedź
jest prosta. Po prostu naprawdę nie zamierza nas do niej nie dopuścić – odparł
Aldrin. – Ale taktyka działań na lądzie należy raczej do sfery operacji
generała, może jego zapytajmy? Skoro to pułapka, to Sojusz zapewne nie
zareagował?
Grieve
nagle poczuł się zmęczony, jako element pojedynku pomiędzy Gleesonem i
Aldrinem. Obaj grali, był o tym przekonany, nie mówiąc prawdy. W idealnym
świecie spojrzałby teraz przez okno, tęskniąc za polem bitwy, jednak był w
kosmosie w ciasnym pomieszczeniu bez iluminatora. Nie mógł jednak uciec,
zaczynał odczuwać ciasnotę stacji, która wpływała na jego podejście do całej
sytuacji.
-
Admirale – powiedział. – Sojusz udziela właśnie wsparcia grupie desantowej.
Zakładam, że w ciągu kilku minut nawiążą z nami łączność, po tym jak wyeliminujemy
siły przeciwnika, które ją zagłuszają. Przeprowadzamy uderzenie powietrzne, a
nasze siły powinny właśnie docierać nad Warszawę, którą tamci intensywnie
bombardują i ostrzeliwują. Posłaliśmy wsparcie z Anglii i to jedyny kierunek,
którym możemy teraz dolecień, bo udało nam się zniszczyć ich obronę powietrzną
w Sundzie i garnizon w Poznaniu, nim zaczęli te swoje eksplozje atomowe i
wyeliminować część floty bałtyckiej. Jest to w tej chwili jedyny kierunek, z
którego możemy posłać wsparcie lotnicze nad Warszawę, choć wkrótce go nie
będzie, bo przemieszczają swoje lotniskowce i resztę okrętów z Leningradu.
Dlatego ponawiam pytanie, w jaki sposób planował ich pan wyciągnąć?
- Może
magicznym słowem? – Aldrin nachylił się w stronę generała i spojrzał nań uważnie.
- Kpi pan
admirale? – odparł tamten, po czym odetchnął. – To może poda mi pan to magiczne
słowo?
- A może
poda je panu Hoener? – zaproponował Aldrin. – Wie pan oczywiście, że nasz super
szpieg podejrzewa także pana? - zmienił
temat. – Że przybył pan tu zacierać ślady udziału korpusu w tym
przedsięwzięciu, albo jeszcze gorzej, stanowi pan część radzieckiego spisku i
przybył tu w innym celu.
- Pewnie
dlatego tak przeżywa, że rozkazałem sprawdzić marines stan uzbrojenia – Grieve
rzucił spojrzenie Gleesonowi.
- Starczy
już chyba tej wymiany zdań – usłyszał w odpowiedzi.
- A w
jakim celu właściwie pan to zrobił? – zainteresował się Aldrin.
-
Dokładnie w tym w jakim podejrzewa mnie Gleeson – odparł Grieve. – By udzielić
wsparcia grupie na dole zrzucając im amunicję, jeśli będzie takie okno
możliwości. Jakie okno możliwości pan zaplanował, admirale?
-
Wycofanie się na lotnisko w Sochaczewie i lot „Jeffersonem Daviesem”. Przecież
wiecie – odparł Aldrin.
- Trochę
popsuły nam tę opcję i anomalie, a przede wszystkim liczba tango – przypomniał
Grieve. – A był jakiś plan alternatywny?
-
Magiczne słowo, generale – Aldrin był niewzruszony.
- Chyba
mnie to zmęczyło, admirale – przyznał Grieve.
- Zależy
kto słucha magicznych słów – Aldrin popatrzył wymownie w stronę Gleesona. Ten
poruszył się.
-
Wystarczy – powiedział. – Admirale, powtórzę w obecności generała, bo taka
rozmowa nie ma najmniejszego sensu. Podobnie próby przekazania jakiejś
informacji generałowi lub jego przełożonym, proszę nie sądzić, że tego nie
dostrzegam. W pana interesie jest wyłącznie współpraca, tylko ona gwarantuje
pozytywne rozwiązania, takie jak możliwe honorowe odejście. Gdy pan będzie
gotów, chętnie wysłucham informacji na temat broni tamtych, jakiej właśnie
użyto na orbicie Marsa, aktywując ją poprzez strzelanie do niej. Fakt, iż
spowalnia czas, bardzo nas niepokoi, wystarczająco dużo problemów mamy
grawitacją kolektywu. Co do Warszawy…
- Jest
pan durniem, Gleeson – przerwał Aldrin. – Ale co do jednego ma pan rację.
Rzeczywiście w NASW działa szpieg.
- Chętnie
posłucham na ten temat czegoś więcej – Gleeson nachylił się w jego stronę.
- Proszę
go znaleźć. Może niech pan się zainteresuje osobami znającymi kodowanie
matematyczne? – poradził Aldrin i popatrzył na Grieve’a. – Proszę nie ufać na
tej stacji nikomu poza swoimi marines i Glennem.
-
Wystarczy – przerwał Gleeson i wstał.
- Co z
danymi na temat Marsa? – zapytał Aldrin.
-
Wychodzimy! – polecił Gleeson, a Grieve rzucił admirałowi współczujące
spojrzenie, po czym w ślad za tamtym opuścił pomieszczenie. Stojący na zewnątrz
marine zasalutował, podczas gdy Gleeson zamykał drzwi, przekręcając zawór,
blokując je magnetycznie, odbijając swoją kartę i wreszcie wkładając kodowaną
kartę perforowaną, po czym wpisując nowy kod. Sprawdził odczyt czytnika na
drzwiach, spojrzał na wycelowaną w nie kamerę. Grieve czekał cierpliwie.
-
Strażnik pozbawiony broni – popatrzył wymownie na marine. – To rzeczywiście
zakrawa na paranoję… komandorze Gleeson – dodał po chwili przerwy.
- Sądzę,
że nieuzbrojony marine poradzi sobie ze starszym panem – odrzekł tamten. – Choć
bardziej boję się nie jego ucieczki, a próby odbicia.
- A kto
mógłby jej dokonać?
- Nie
wiem, uzbrojeni marines? – Gleeson ruszył korytarzem, a Grieve podążył za nim.
- To coś
więcej niż paranoja – skomentował generał. Gleeson nie odpowiedział, a po
chwili zapytał:
- Więc
jak brzmi magiczne słowo?
- Skąd
mam do cholery wiedzieć – zirytował się Grieve. – Bardzo mi przykro, nie znam
żadnego. Nie wiem jakie chciał usłyszeć.
- Bardzo
wyraźnie dawał to do zrozumienia – ze spokojem zauważył Gleeson. – Od pana,
albo pana przełożonych. Naprawdę, jestem ciekaw, w jakim celu pan tu przybył.
Grieve
gwałtowanie stanął.
- Już pan
usłyszał. I właśnie tym zamierzam się zająć.
-
Prosiłbym aby ograniczył pan na razie swą aktywność na stacji do pomieszczeń
związanych bezpośrednio z tymi działaniami – poradził Gleeson.
-
Niestety chyba nie ma pan podstaw do kierowania takich próśb do generała
korpusu – odpowiedział Grieve.
-
Naprawdę musimy opierać takie kwestie o AFCOM? – zapytał tamten
- To pan
zaczął, Gleeson – odpowiedział Grieve.
- W takim
razie sprawdźmy, co na to Ziemia.
Lecz
Ziemia miała inne plany. Nie zdążyli dotrzeć do CINSPAC, na ich drodze wyrośli
Schaeffer i mundurek, obaj przynosząc wieści z Warszawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz