wtorek, 6 czerwca 2023

Ciemna Symetria: ISS "Deep Space" (III)

Aldrin nie wydawał się poruszony informacją o masowych eksplozjach jądrowych na terenie Europy, interesowało go zupełnie co innego.

- Co dzieje się na orbicie Marsa? – zapytał wprost.

Grieve przez chwilę stracił swą całą sympatię do admirała. Siedzieli z Gleesonem na wprost niego w ciasnym pomieszczeniu, po drugiej stronie stołu, podobnie jak każdy przedmiot na stacji przymocowanego do podłogi. Pokój oświetlała jedynie niewielka lampa na suficie, reszta przestrzeni tonęła w ciemności. Generał pomyślał przelotnie, iż Gleeson musi odczuwać brak możliwości podłączenia w tym pomieszczeniu prądu i zapalenia nad stołem jakiejś lampki, jednak na ISS nie przewidziano kontaktów, ani źródeł prądu innych niż zamknięty ciasno w ścianach obieg okablowania. Najwyraźniej nie przewidziano także aresztu, lub też admirała odizolowano w pomieszczeniu, które z pewnością nie było jego kabiną, bowiem znajdowało się tu wyłącznie łóżko i kilka mebli. Grieve pomyślał, że nie przypadkiem nie ma tu niczego innego, nawet żadnych papierów, a Gleeson zadbał o to, by odciąć admirała od informacji. Generał musiał przyznać, że udało mu się zaszczepić w nim pewien cień wątpliwości, co do intencji Aldrina, które zachowanie nie pomagało w zdobyciu sympatii.

- Admirale – powiedział komandor, z wyraźną przyganą. – W Europie doszło właśnie do kilkudziesięciu eksplozji jądrowych, znaczna część kontynentu została napromieniowana, a pan przechodzi nad tym do porządku dziennego.

- Nie usłyszałem, żeby nas zaatakowali – odparł Aldrin z niezmąconym spokojem. – Także na stacji nie ogłoszono DEFCON 0. Zatem wniosek może być tylko jeden.

- Mianowicie?

- Skoro detonowali przedpola swoich umocnionych punktów, uniemożliwiają nam atak – Aldrin popatrzył na generała. Admirał miał rację. Związek porzucił swe wysunięte pozycje, z których od lat przeprowadzał natarcia, wycofując się następnie do żelbetonowych twierdz, chroniony przez setki dział i karabinów przeciwlotniczych, stanowisk rakiet i artylerii. Najwyraźniej obecnie umacniał się w swych fortecach, pozostawiając za sobą spaloną i napromieniowaną ziemię, rezygnując całkowicie na lata z działań ofensywnych, a zima atomowa uniemożliwiająca atak, pozwalała mu na wycofanie większej części sił. – Pytanie brzmi z jakiego powodu? – Aldrin spoglądał na Grieve’a.

- Wycofywali się już wcześniej – powiedział generał. – Przypuściliśmy kilka ataków, by sprawdzić co knują… nikt nie przypuszczał, że tak zareagują.

- Niech zgadnę… Kierują się w stronę Warszawy? – zapytał Aldrin. Gleeson uznał za stosowne się wtrącić.

- Admirale, nie będziemy rozmawiać o obecnej sytuacji. Interesują nas odpowiedzi na inne pytania.

- Co dzieje się na Marsie? – powtórzył Aldrin. – Chyba moja cena nie jest zbyt wygórowana, panie Gleeson?

- To zależy – odparł tamten. – Być może uzależnia pan jakieś odpowiedzi, od informacji, czy doszło już do pewnych wydarzeń.

- Wydarzeń jakiego rodzaju?

- Związanych z użyciem broni tamtych.

Aldrin niespodziewanie zaśmiał się.

- Jest pan głupcem, Gleeson – powiedział. – Ile razy już rozmawialiśmy? Nie chce pan przyjąć do wiadomości, że jeżeli istnieje jakakolwiek wunderwaffe, czymkolwiek by ona nie była, to odpowiedzi znajdują się w Warszawie i z tego powodu posłałem tam ludzi, lecz zakłada pan, ze obiekt jest bronią tamtych?

- To nie jest takie proste, admirale – Gleeson był spokojny. – Bo takiej wersji przeczą wszelkie inne pana działania. Ale może powtórzę to na użytek generała. Wbrew temu co mogło się wydawać na pokładzie ISS, komandor Shelby podzielił się swoimi informacjami na temat siatki szpiegowskiej działającej w NASW. Wróg ma głęboko zakonspirowanego agenta w CINSPAC, a Moskwa otrzymuje informacje dotyczące naszych działań w przestrzeni kosmicznej. Shelby nie ufał nikomu na pokładzie tej stacji, stąd też wiedza na ten temat trafiła bezpośrednio do DIA.

- Jak więc widać pan Gleeson reprezentuje wywiad Departamentu Obrony – powiedział Aldrin. - O ile jeszcze generale nie zorientował się pan, że ma on tyle wspólnego z NASW, co z korpusem. - Co wyjaśniało z jakiego powodu Aldrin jeszcze ani razu nie użył stopnia tamtego w rozmowie.

Gleeson kontynuował niezrażony.

- Zupełnie nie dziwię się Shelby’emu, bo gdy przyglądał się działaniom CINSPAC i admiralicji, odkrył, że najnowocześniejszy statek NASW wykorzystywany jest nie do działań ofensywno-wywiadowczych lecz do prowadzenia badań naukowych, pod pretekstem akcji wywiadowczej. Co miało być tylko przygrywką do tego co miało nastąpić, wysłania desantu na Marsa, który stanowić miał tylko przykrywkę do przejęcia „Von Brauna”. Co nie do końca się udało, z różnych przyczyn. Kosztowało także życie komandora Shelby’ego i personelu NASW. Wszystko to rzekomo, z powodu nałożenia się na siebie rozmaitych okoliczności i działania zakonspirowanych agentów, którzy nie do końca byli świadomi, dla kogo pracują.

- Ignorowanie tego co wydarzyło się na Marsie i co przybyło do Układu Słonecznego, nie sprawi, że problem zniknie – zauważył Aldrin.

- Dochodzę do tego. Więc co dzieje się po powrocie „Von Brauna” na ISS? Poszukiwania szpiega toczą się bardzo niemrawo, dowódcą „Von Brauna” zostaje mianowana ostatnia osoba, którą ktokolwiek chciałby widzieć na tym stanowisku, bynajmniej nie z powodu kwalifikacji, lecz innych cech charakteru. Dla wielu osób nie tylko w NASW, to nie tylko policzek, lecz sabotaż. A co ze szpiegiem? Przesłuchania jeńców wziętych na Marsie to jakiś bełkot, do tego Satya Nayada, która pozostaje w wygodnej dla wszystkich katatonii, bo rzekomo była sterowana przez CIA i GRU, nawet o tym nie wiedząc, lecz nikt nie podejmuje próby wyrwania jej z tego stanu. Grupa oficerów NASW, których ambicje podgrzewać miał rzekomo szpieg wciąż pozostaje na stanowiskach, mało tego nikt ich nie traci, są awanse. A co dzieje się potem? Bez wiedzy i zgody kogokolwiek przeprowadzony zostaje desant w serce Związku, który powoduje gwałtowną reakcję przeciwnika.

- Sekwencja wydarzeń się panu gubi – zauważył Aldrin.

- Nie mi, raczej bym powiedział, że pięknie się składa w jedną całość, my reagujemy na ich działania, oni na nasze.

- Na razie to spekulacje – wtrącił się Grieve. Gleeson zmierzył go spojrzeniem.

- Fakty są następujące – powiedział. – Ktoś zakodował kartę perforowaną unieruchamiając „Von Brauna”. Wiedza i technika Związku na to nie pozwala, nie mają naukowców, ani zadnej osoby, która potrafiłaby kodować proceduralnie eniaka Sojuszu, bo nie uznają naszych maszyn liczących. O tym chyba nie muszę przypominać. Osoba, która zakodowała kartę, musiała dysponować nie tylko wiedzą na temat procedowania matematycznego, z całą pewnością nie był nim pan Sikorski, były oficer NASW, pozbawiony pośmiertnie stopnia za zdradę, bowiem nie znał się na procedurach eniaka. Kartę od kogoś otrzymał, do tego od kogoś, kto zaplanował oddanie statku i naszej najlepszej maszyny liczącej wrogowi. Kto wiedział jak działa eksperymentalny eniak na pokładzie, pracujący dużo lepiej niż wszystkie pozostałe razem wzięte w „Sojuszu”. W grę wchodzi tu dosłownie kilka osób, personel obsługujący eniaka, doktor Everett… który nie byłby jednak na tyle głupi, żeby zabić się przy okazji oddawania statku przeciwnikowi, choć oczywiście jak wiadomo, ocalał, co też nie do końca mogło się odbyć przypadkiem. Ale wszystko zdaje się wskazywać na jedną osobę…

- Piękny wywód logiczny – powiedział Aldrin. – A teraz jeśli możemy wrócić do Marsa…

- Dodajmy jeszcze generale, że ta sama osoba poleciła komandor Hoener umożliwić ucieczkę z pokładu Nayadzie, zniknięcie „Von Brauna” i wydała rozkazy kapitan Arciniegas, których kopii nigdzie nie ma, a także nieznane polecenia doktorowi Everettowi. A statek zniknął. Przypomnę najbardziej zaawansowany okręt Sojuszu, z eksperymentalnym eniakiem. NASW zgubiło więc coś, o czym tamci marzą, ciekawe jak CINSPAC może nie mieć pojęcia, gdzie się znajduje ich statek? Ile jeszcze osób oprócz naszego admirała wie coś więcej na pokładzie tej stacji?

- Pan Gleeson podejrzewa więc wszystkich – powiedział Aldrin. – Początkowo sądziłem, że przybył tu by przeprowadzić czystkę, reprezentując frakcję, która od dawna uważa, że CINSPAC nie powinni kierować starzy, zachowawczy admirałowie, pamiętający czasy wybuchu tej wojny. A przy okazji dokonać wielu zmian personalnych w AFCOM, bo chyba niektórzy już za długo czekają na swoją kolej awansu. Ale nie, Gleeson reprezentuje gorszy typ człowieka. Jest wierzący. Jest inkwizytorem.

- To wszystko co ma pan do powiedzenia, admirale.

- Korelacja nie zawsze oznacza przyczynowości – stwierdził Aldrin. – Ale pan tego nie zauważa, ułożywszy sobie historię w jedną całość.

- Nie tylko ja admirale – odparł Gleeson. – Ale pana historyjka, która poprowadziła Sojusz prosto w szaleństwo ma istotne braki, do tego brakuje w niej faktów, nie sposób także uzupełnić luk. A sporo rzeczy pana obciąża.

- Jakich?

- Choćby takich, że Nayada na stacji nie była przez cały czas w katatonii – Gleeson nachylił się w jego kierunku. – Gratuluję wyczyszczenia rejestrów i ukrycia tego faktu przed wszystkimi łącznie z własnym adiutantem i personelem medycznym. Ale ślady zawsze pozostają. Choćby znaczniki czasowe w przejściach między łącznikami prowadzącymi do pomieszczenia, w którym ją trzymano. O tym zapomnieliście z Hoener, gdy kasowaliście dane użycia waszych kart między kabinami a celą Nayady. Wychodzi mi, że spędziliście tam z nią nieco czasu, kilka razy. Skoro nie była w stanie się z nikim porozumieć, jaki był tego cel?

- Kierunek ma pan dobry Gleeson, ale założenia błędne – odparł spokojnie Aldrin. – Więc co z Marsem?

- Everett, Arciniegas – powiedział Gleeson. – Kiedy ich znajdę nie wyjdą ze swoich cel.

- Nie wspomniał pan o Nayadzie.

- Bo za zabicie oficera NASW kara jest tylko jedna. A może nie chce pan pamiętać, że zginął komandor Shelby, pana blisko współpracownik? Już wie pan generale dlaczego oskarżyłem admirała o zdradę?

- I na tym oskarżeniu będzie budował sprawę również włączając w nią korpus – przypomniał admirał. – Bo jakoś pomija tu przy panu wątek, że uważa, iż współpracował ze mną ktoś z Fort Bragg, bo nie mogłem wysłać marines na Ziemię, bez wiedzy dowództwa korpusu.

Grieve patrzył na obu świadom, iż jest tylko i wyłącznie publiką dla pewnego rodzaju starcia. Choć czekali na to, nie odezwał się słowem, które mogłob sprawić, że opowiada się po którejś ze stron.

- Polacy pana zdradzają admirale – powiedział Gleeson. – Skoro publicznie twierdzą, iż spadochroniarze polecieli tam za przyzwoleniem ich dowództwa i rządu, raczej wątpliwe by nie zapytał pan korpusu, zwłaszcza, że chciał pan zapewnić sobie wsparcie.

- Wie pan, że te wersje się wykluczają? Skoro jestem zdrajcą, z jakiego powodu autoryzowałem misję na Ziemię? – zapytał admirał.

- Wszystko w swoim czasie – powiedział Gleeson. – Ale proszę, zróbmy eksperyment myślowy. Skoro ta misja nie była częścią gry, której jednym z celów był powrót oficera GRU i żołnierza radzieckiego… być może z danymi, a być może w innym celu… to proszę nam powiedzieć, jak planował pan wydostać naszą grupę ekspedycyjną? Generał Grieve chętnie o tym usłyszy, bo właśnie po to tu przybył.

- Przybyłem w nieco innym celu – Grieve postanowł wreszcie dołączyć do gry. – Ustalić kto w korpusie powyższe autoryzował. Ale oczywiście chętnie poznam odpowiedź na to pytanie. Jeśli chodzi o Marsa, to z tego co widziałem w CINSPAC ten… obiekt spowolnił czas. I zmieniał kształt, po tym jak statki Związku ostrzelały go pociskami jądrowymi.

- Kształt? Na jaki? – ożywił się Aldrin.

- Proszę odpowiedzieć na pytanie generała, admirale – poradził Gleeson. – Być może wtedy będę gotów udostępnić dane dotyczące obiektu.

Aldrin zmierzył go spojrzeniem.

- Nie będzie pan, Gleeson. Bo widzę, że nie chodzi o to by zaoferować mi marchewkę. Z jakiego powodu?

- Bo jest pan zbyt mądry, admirale, by się na to złapać – odrzekł Gleeson.

- Nie sądzę. Kiedy będzie pan gotów rozmawiać, możemy do tego wrócić – Aldrin popatrzył na Grieve’a. – A zatem usiłuje się obciążyć kogoś z marines za całą tą sytuację? Nie uda mu się. Misja była wyłącznie moim pomysłem, to będzie moja jedyna odpowiedź – spoglądał prosto w oczy generała, a ten powoli skinął.

- A w jaki sposób chciał ich pan wydostać z Warszawy? – zapytał.

- Proszę powiedzieć, czy nie wymusiłem jakiejś reakcji Sojuszu?

- Kto inny detonował ładunki nuklearne – przypomniał Gleeson. – Z jakiego powodu Związek daje nam do zrozumienia, że Warszawa jest tak ważna? Gdyby rzeczywiście była ważna, odwracałby od niej uwagę, tymczasem robi wszystko, żeby nas przekonać, że nie zamierza nas do niej dopuścić.

- Odpowiedź jest prosta. Po prostu naprawdę nie zamierza nas do niej nie dopuścić – odparł Aldrin. – Ale taktyka działań na lądzie należy raczej do sfery operacji generała, może jego zapytajmy? Skoro to pułapka, to Sojusz zapewne nie zareagował?

Grieve nagle poczuł się zmęczony, jako element pojedynku pomiędzy Gleesonem i Aldrinem. Obaj grali, był o tym przekonany, nie mówiąc prawdy. W idealnym świecie spojrzałby teraz przez okno, tęskniąc za polem bitwy, jednak był w kosmosie w ciasnym pomieszczeniu bez iluminatora. Nie mógł jednak uciec, zaczynał odczuwać ciasnotę stacji, która wpływała na jego podejście do całej sytuacji.

- Admirale – powiedział. – Sojusz udziela właśnie wsparcia grupie desantowej. Zakładam, że w ciągu kilku minut nawiążą z nami łączność, po tym jak wyeliminujemy siły przeciwnika, które ją zagłuszają. Przeprowadzamy uderzenie powietrzne, a nasze siły powinny właśnie docierać nad Warszawę, którą tamci intensywnie bombardują i ostrzeliwują. Posłaliśmy wsparcie z Anglii i to jedyny kierunek, którym możemy teraz dolecień, bo udało nam się zniszczyć ich obronę powietrzną w Sundzie i garnizon w Poznaniu, nim zaczęli te swoje eksplozje atomowe i wyeliminować część floty bałtyckiej. Jest to w tej chwili jedyny kierunek, z którego możemy posłać wsparcie lotnicze nad Warszawę, choć wkrótce go nie będzie, bo przemieszczają swoje lotniskowce i resztę okrętów z Leningradu. Dlatego ponawiam pytanie, w jaki sposób planował ich pan wyciągnąć?

- Może magicznym słowem? – Aldrin nachylił się w stronę generała i spojrzał nań uważnie.

- Kpi pan admirale? – odparł tamten, po czym odetchnął. – To może poda mi pan to magiczne słowo?

- A może poda je panu Hoener? – zaproponował Aldrin. – Wie pan oczywiście, że nasz super szpieg podejrzewa także pana?  - zmienił temat. – Że przybył pan tu zacierać ślady udziału korpusu w tym przedsięwzięciu, albo jeszcze gorzej, stanowi pan część radzieckiego spisku i przybył tu w innym celu.

- Pewnie dlatego tak przeżywa, że rozkazałem sprawdzić marines stan uzbrojenia – Grieve rzucił spojrzenie Gleesonowi.

- Starczy już chyba tej wymiany zdań – usłyszał w odpowiedzi.

- A w jakim celu właściwie pan to zrobił? – zainteresował się Aldrin.

- Dokładnie w tym w jakim podejrzewa mnie Gleeson – odparł Grieve. – By udzielić wsparcia grupie na dole zrzucając im amunicję, jeśli będzie takie okno możliwości. Jakie okno możliwości pan zaplanował, admirale?

- Wycofanie się na lotnisko w Sochaczewie i lot „Jeffersonem Daviesem”. Przecież wiecie – odparł Aldrin.

- Trochę popsuły nam tę opcję i anomalie, a przede wszystkim liczba tango – przypomniał Grieve. – A był jakiś plan alternatywny?

- Magiczne słowo, generale – Aldrin był niewzruszony.

- Chyba mnie to zmęczyło, admirale – przyznał Grieve.

- Zależy kto słucha magicznych słów – Aldrin popatrzył wymownie w stronę Gleesona. Ten poruszył się.

- Wystarczy – powiedział. – Admirale, powtórzę w obecności generała, bo taka rozmowa nie ma najmniejszego sensu. Podobnie próby przekazania jakiejś informacji generałowi lub jego przełożonym, proszę nie sądzić, że tego nie dostrzegam. W pana interesie jest wyłącznie współpraca, tylko ona gwarantuje pozytywne rozwiązania, takie jak możliwe honorowe odejście. Gdy pan będzie gotów, chętnie wysłucham informacji na temat broni tamtych, jakiej właśnie użyto na orbicie Marsa, aktywując ją poprzez strzelanie do niej. Fakt, iż spowalnia czas, bardzo nas niepokoi, wystarczająco dużo problemów mamy grawitacją kolektywu. Co do Warszawy…

- Jest pan durniem, Gleeson – przerwał Aldrin. – Ale co do jednego ma pan rację. Rzeczywiście w NASW działa szpieg.

- Chętnie posłucham na ten temat czegoś więcej – Gleeson nachylił się w jego stronę.

- Proszę go znaleźć. Może niech pan się zainteresuje osobami znającymi kodowanie matematyczne? – poradził Aldrin i popatrzył na Grieve’a. – Proszę nie ufać na tej stacji nikomu poza swoimi marines i Glennem.

- Wystarczy – przerwał Gleeson i wstał.

- Co z danymi na temat Marsa? – zapytał Aldrin.

- Wychodzimy! – polecił Gleeson, a Grieve rzucił admirałowi współczujące spojrzenie, po czym w ślad za tamtym opuścił pomieszczenie. Stojący na zewnątrz marine zasalutował, podczas gdy Gleeson zamykał drzwi, przekręcając zawór, blokując je magnetycznie, odbijając swoją kartę i wreszcie wkładając kodowaną kartę perforowaną, po czym wpisując nowy kod. Sprawdził odczyt czytnika na drzwiach, spojrzał na wycelowaną w nie kamerę. Grieve czekał cierpliwie.

- Strażnik pozbawiony broni – popatrzył wymownie na marine. – To rzeczywiście zakrawa na paranoję… komandorze Gleeson – dodał po chwili przerwy.

- Sądzę, że nieuzbrojony marine poradzi sobie ze starszym panem – odrzekł tamten. – Choć bardziej boję się nie jego ucieczki, a próby odbicia.

- A kto mógłby jej dokonać?

- Nie wiem, uzbrojeni marines? – Gleeson ruszył korytarzem, a Grieve podążył za nim.

- To coś więcej niż paranoja – skomentował generał. Gleeson nie odpowiedział, a po chwili zapytał:

- Więc jak brzmi magiczne słowo?

- Skąd mam do cholery wiedzieć – zirytował się Grieve. – Bardzo mi przykro, nie znam żadnego. Nie wiem jakie chciał usłyszeć.

- Bardzo wyraźnie dawał to do zrozumienia – ze spokojem zauważył Gleeson. – Od pana, albo pana przełożonych. Naprawdę, jestem ciekaw, w jakim celu pan tu przybył.

Grieve gwałtowanie stanął.

- Już pan usłyszał. I właśnie tym zamierzam się zająć.

- Prosiłbym aby ograniczył pan na razie swą aktywność na stacji do pomieszczeń związanych bezpośrednio z tymi działaniami – poradził Gleeson.

- Niestety chyba nie ma pan podstaw do kierowania takich próśb do generała korpusu – odpowiedział Grieve.

- Naprawdę musimy opierać takie kwestie o AFCOM? – zapytał tamten

- To pan zaczął, Gleeson – odpowiedział Grieve.

- W takim razie sprawdźmy, co na to Ziemia.

Lecz Ziemia miała inne plany. Nie zdążyli dotrzeć do CINSPAC, na ich drodze wyrośli Schaeffer i mundurek, obaj przynosząc wieści z Warszawy.

USS "Von Braun" >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz