- Coś jest
nie tak – powiedziała Arciniegas patrząc na telemetrię i odczyty.
Pozornie
sytuacja była w pełni zrozumiała, Kosmflota weszła w zasięg swych dział i
natychmiast Wostoki wystrzeliły rakiety impulsowe celując kilkadziesiąt mil nad
granicą atmosfery, gdzie na orbicie geostacjonarnej pozycję utrzymywały Apollo.
Była to jednak ledwie przygrywka, bowiem stanowiły jedynie osłonę dla ośmiu
ciężko opancerzonych Woschodów, które wchodziły właśnie do bitwy. Pocisków były
jednak dziesiątki i miały za zadanie detonacjami ograniczyć pole manewrowe
statków NASW.
Nad
Warszawą rozpoczęła się bitwa. Kilkadziesiąt mil nad atmosferą, z dala od
strefy jonizacji pozycję zajmowało 8 okrętów klasy Apollo, które częściowo
wyczerpały swój zapas rakiet i prętów energetycznych zdejmując uprzednio
wystrzeliwane pociski. Ich zadaniem było zablokowanie tej pozycji za wszelką
cenę i uniemożliwienie otwarcia okna nad Europą Środkową. Choć zdaniem
planistów desant Kosmarmii na Warszawę był mało prawdopodobny, gdyż i tak
Związek dysponował przewagą liczebą na powierzchni, należało uniemożliwić mu
detonowanie pocisków jądrowych w górstwych warstwach atmosfery, która usmażyłaby
jonizacją elektronikę Sojuszu na rozległym obszarze Europy. Ponadto wedle
ekstrapolacji sieci możliwe byłoby prowadzenie ostrzału orbitalnego
powierzchni, do czego NASW nie zamierzało dopuścić chroniąc siły dowodzone
przez generała Grieve. 8 okrętów klasy Merkury i 6 klasy Apollo, stały się
celem ataku rakietowego. Rozproszyły się na szerokiej przestrzeni, zwrotne
Merkury gotowe były stawić czoła nieruchawym Wostokom. Pozornie Kosmflota miała
przewagę, lecz w kierunku rakiet pomknęły drony Aegis, odpalając liczne zmyłki
i flary. Zagrały wiązki energetyczne, gdy matematyka wyliczyła tory lotu
rakiet. Wówczas wróg wystrzelił kolejne, a poprzez drony wsparcia Pegaz sieć
uruchomiła kilka Bellerofontów, które pomknęły flanką w kierunku okrętów
przeciwnika by związać je działaniami zaczepnymi. Szyk wroga sprawił, że był
chroniony przez pole rażenia swych działek NR, które gotowe już były do
odpalenia. Bellerofonty także już strzelały rakietami.
Doszło
wreszcie do bitwy, której przez lata starano się uniknąć, choć na razie obie
strony zaangażowały ledwie trzecią część swych sił. Pozostałe statki wciąż
tkwiły na pozycjach, wykonując inne zadania, lub manewrując. Na razie wszystko
to przypominało Arciniegas bitwę morską, bowiem ostrzeliwano się na odległość,
zbliżając się do siebie, choć szyk daleki był od liniowego, a pole walki było
trójwymiarowe. Żadna z rakiet jeszcze nie trafiła, co zmieni się w ciągu kilku
minut, gdy obie floty znajdą się bliżej siebie. Szum komunikacyjny wzrósł,
podobnie liczba danych wymienianych przez Pegazy, Hermesa i Deep Space.
Najwyraźniej sieci matematyczne statków nie wystarczały do obliczeń bojowych i
łączyły się w większą sieć, by skorzystać z mocy obliczeniowej stacji. „Von
Braun” nie miał takich problemów, ekstrapolując wszystko płynnie.
Złościło
ją, że wciąż jest ślepa i głucha, czekała aż Nayada zaimplementuje swe
rozwiązanie, które pozwoli im podpiąć się pod przekaźniki. Tym bardziej, iż
dzięki eniakowi widziała dużo szybciej dokąd zmierzają pociski tamtych. Jednak
ich zamierzenia były zagadkowe, przyjęta taktyka skutkować mogła jedynie
znacznymi zniszczeniami po obu stronach. Być może jednak uznali, że pora
skończyć z finezją i użyć młota, jaki tamci nosili w swym godle. Spoglądała
jednak na telemetrię i wciąż czegoś nie pojmowała. Używając tylu statków
Tiereszkowa odsłoniła całkowicie swe pozycje, Rewolucję i Ałmaza, jednocześnie
zmuszając NASW do odsłonięcia Deep Space, tej jednak chroniła sieć bojowa
dronów. Nie było w tym najmniejszego sensu, bo prowadziło do sytuacji, w której
pozostałe okręty NASW mogły przypuścić szarżę na Ałmaz i wystrzelić rakiety. Na
miejscu Glenna i Armstronga wykonałaby taki ruch pozorancki, co odciągnęłoby
część atakujących pozycję na orbicie.
Okręty
NASW były jednak zajęte czymś innym.
- Nim
wystrzelono rakiety poszedł jakiś skan przez Hermesa – powiedziała Triptree. –
Chyba pełen zakres widma elektromagnetycznego pomiędzy przekaźnikami. Ja bym
tak robiła.
- Bo?
- Jeśli
chcą nas znaleźć – wyjaśniła Triptree. – Nie odbijamy fal radarowych, nic nie
nadajemy, lecimy siłą bewładności nie ma śladu naszego silnika. Zostało im
promieniowanie elektromagnetyczne, jakieś śladowe widmo tła. Ale nie sądzę, by
ich eniaki to policzyły.
- Teraz liczą
bitwę – Arciniegas wpatrywała się w sieć taktyczną. Z jednej strony rwała się,
by wziąć udział w walce, wiedziała jednak, że nie może tego uczynić. Bynajmniej
nie dlatego, że NASW ich szukało. Zidentyfikowali jeszcze sześć okrętów, które
zarzuciło sieć i krążyło na ekstrapolowanych trasach odejścia „Von Brauna”,
czekając na wyniki skanu. Wiedziała, że tę bitwę musi pozostawić Hagemayerowi i
innym dowódcom okrętów wojennych, bo liczba wymienianych rakiet i strzałów
sprawiła, że niewidzialność przestała mieć znaczenie i być atutem liczącym się
w tego typu walce, gdzie okręt pozbawiony transpondera może dostać rykoszetem,
lub salwą przeważających sił przeciwnika, której koncentracja nie pozwoli im
uciec. Więc choć chętnie by się tam znalazła, miała świadomość, iż tę bitwę
musi pozostawić innym.
- Co jest
nie tak? – zapytał Mellier, widząc jej minę.
- To co
robią. Ale nie wiem dlaczego – powiedziała. Instynkt mówił jej, że taktyka
wroga coś kryje. Ale może po prostu szukała wyrachowania, tam gdzie go nie
było.
-
Wlecieliśmy w przestrzeń Ałmaza – poinformował Hagen. Siła bezwładności
zaniosła ich tam, gdzie żadna sieć matematyczna Sojuszu nie wpadła, że mogą się
znaleźć, więc Apollo mogły ich szukać do woli badając promieniowanie
elektromagnetyczne. Arciniegas popatrzyła na kurs, który niósł ich w kierunku
księżyca, poprzez tereny kontrolowane przez Związek. Gdyby tylko Tiereszkowa
wiedziała, gdzie jest „Von Braun”…
zgodnie z jej rozkazem miał zostać ostrzeliwany za każdym razem, gdy
doszło do jego namierzenia. Do zestrzelenia „Korolowa” dołożyć teraz mogła
obrazę, jaką był atak na Rewolucję. Zdecydowanie Arciniegas była jej celem
numer jeden.
- Skoro
nas nie wykryli lecimy dalej – powiedziała. – Dopóki nie podłączymy się do
Hermesa, nie wykryją transmisji radiowej. Cholera, niech ta Nayada się
pośpieszy – zirytowała się w końcu.
Dwa
pokłady niżej Satya nie do końca miała pojęcie gdzie znajdował się obecnie „Von
Braun”.
- Chyba na
razie trzymamy się z daleka od bitwy – powiedziała Satya.
- Tak –
pokiwał z roztargnieniem głową Everett. – Potrzebne mi informacje z Hermesa.
Mars…
- Jeśli mi
się uda będziemy je wkrótce mieli – odparła, kończąc kodowanie algorytmu, miał
do tego doprowadzić. Tym razem prócz bufora bezpieczeństwa pakietowe dane miały
trafiać do czegoś, co właśnie wymyśliła, będącego bezpiecznym obszarem, gdzie
dane mogłyby zostać rozebrane na części i zinterpretowane siecią powiązań
relacyjnych, która dopiero wówczas zostanie nałożona na informacje znajdujące
się w bazie. Pozwoli to uchronić ich eniaka przed kolejnymi niespodziankami.
Kątem oka spoglądała na Everetta, który zdawał się już przekraczać granicę, po
której od pewnego czasu kroczył, ze swoimi wzajemnie wykluczającymi się
teoriami. Od ciemnych materii do szaleństwa multiwersum, wszystko było reakcją
na Fenrira, który wykraczał poza wszelką logikę i zrozumienie, a wedle
ostatnich danych robił coś z Marsem. A jego ostatecznym celem była Ziemia,
multiniestałość pod Warszawą, która zniknęła, pozostawiając pusty obszar, zaś
wszystkie inne wysyłały do niego tajemnicze komunikaty. Nad Warszawą trwała
właśnie bitwa, wskutek której szczątki zniszczonych statków miały zacząć
wkrótce spadać ognistym deszczem w atmosferę. NASW i Kosmflota zwarły się
wystrzeliwując w siebie z oddali dziesiątki rakiet oraz pocisków. Telemetria,
do której miała wgląd na jednym z ekranów, ku jej zdziwieniu była wciąż
doskonale czytelna, żadna znana jej sieć matematyczna nie była sobie w stanie
poradzić z interpretacją tylu danych i ich ekstrapolacją. Eniak zaprojektowany
zgodnie z wymyśloną przez nią zasadą relacyjności obliczeniowej nie miał z tym żadnego
problemu. Chaos na ekranie był jednak zbyt duży. Być może Arciniegas coś z tego rozumiała, ona
patrzyła wyłącznie z fascynacją matematyka, podziwiając moc obliczeniową ich
maszyny, radzącej sobie z wyliczeniem tego wszystkiego.
- Wkrótce
może być za późno – Everett ją nieco dekoncentrował.
-
Doktorze. Wiem, że Mars…
-
Posłuchaj Satyu – powiedział. – Myliłem skutek z przyczyną. Nie tylko ja,
Związek również. Ciemne materie, energia, to co jest w strefach anomalii,
zonach, nie wpływa na nasz świat i nie zmienia go, ani też nie tworzy
zmiennych, multiniestałości. To jest wynikowa zachodzącego zjawiska.
-
Słucham?- wreszcie na niego spojrzała.
- Myliłem
się – wzrok wciąż miał rozbiegany. – Założyłem, że skoro wzrasta liczba ciemnej
materii, czy też ichnie promieniowania łysenkowskiego, a wraz z nimi postępują
zmiany, jest za to odpowiedzialne. Tamci znaleźli jeszcze ciemną energię, która
wysyłała coś w gwiazdy do… Fenrira. Nieistotne. Istotne jest, że zakładaliśmy,
iż w 1961 roku rozerwała się struktura czasoprzestrzeni i te same hiperpozycje
w przestrzeni wartości wpływające na siebie. I mieliśmy rację, lecz nie do
końca. Wiesz dlaczego?
-
Doktorze…
- Dawno
temu moja kariera naukowa w zasadzie dobiegła końca – powiedział z uśmiechem.
Gdy okazało się, że kwantowa teoria wieloświatów nie ma prawa zadziałać w
naszym nowym wspaniałym świecie. Więc zająłem się innymi badaniami, które
doprowadziły mnie tutaj, do studiowania ciemnych materii. Tylko, że
powiedziałaś coś bardzo ważnego… stałe fizyczne nie mają prawa obowiązywać w
naszym świecie. Ale może obowiązują w innym. Co jeśli powstaje nowy
wszechświat, którego fundamentalne stałe fizyczne mogą się nieznacznie różnić
od wszechświata, który dał mu początek? A potem kolejne, które różnią się
niewiele od siebie, ale coraz bardziej od głównego?
-
Doktorze, nie jestem fizykiem – chrząknęła Satya. – Ale szczerze mówiąc, to
jest jeszcze bardziej szalone, niż pańska pierwotna teoria. Koncepcja
powstających kolejnych wszechświatów to…
- …
kosmologiczny dobór naturalny – podkreślił Everett. – W teorii wieloświatów
stałe mogły być rozmaite, lecz tu… stałe podlegają selekcji naturalnej. Niczym
ewolucji biologicznej. Niczym w strefach anomalii.
- Nie
nadążam za panem – stwierdziła, widząc, że nie ma szansy zmienić tematu. – Te
wszechświaty… póki co mamy tylko jeden który się rozpada i… - nagle umilkła. –
Aspekty – powiedziała.
- To co
tamci usiłują wytłumaczyć zmodyfikowaną teorią Einsteina – rzekł. – Nie mają na
to szansy. To nie płaszczyzny, to wszechświaty, choć o ile pamiętam Mrok mówił
Walterowi, o tym, że aspekty przenikają się i zajmują te same miejsca. Tylko,
że one nie istnieją równolegle, obok siebie, one współistnieją. I to jest
właśnie nasz podstawowy problem. W 1961 roku rozerwaliśmy wszechświat. Narodził
się nowy, a potem kolejne i kolejne… lecz poprzednie nie przestały istnieć.
Wciąż tu są, zajmują te same hiperopozycje w przestrzeni i przenikają się. Lecz
nie mogą ich zajmować, więc dochodzi do przerwania, w strefach anomalii, które
powiększają się i płynie z nich ciemna materia. Wszechświaty zaś cały czas się
multiplikują, one nie istnieją równolegle, one istnieją tu i teraz. Stąd te
anomalie i multiniestałości fizyczne…
- Jeśli to
co pan mówi byłoby prawdziwe – usiłowała wtrącić. – Stałe kształtołaby się
chaotycznie i…
- Nie –
pokręcił głową.- To, co zapoczątkowało to wszystko, powoduje kolejnych
wszechświatach modyfikację stałych, która będzie dalej się zmienia i doskonali w
kolejnych wsześchświatach, aż w końcu zakończy się osiągnięciem ostatecznego
zestawu cech. To kosmologiczna selekcja. To powoduje ewolucję w anomaliach, bo
ostateczny wszechświat wcale nie będzie podtrzymywał życia opartego na węglu.
To będzie wszechświat bez gwiazd, planet, życia jakie znamy. Całkowicie inny i
niepojęty. Wszechświat, w którym funkcjonować będzie mogła osobliwość, która
zapoczątkowała pierwotny rozpad wszechświata na wieloświaty.
-
Osobliwość?
- W 1961 roku zrobiliśmy coś, co to
zapoczątkowało – powiedział. – Nieważne, kto strzelał, tylko do czego. Nie
jesteśmy w stanie ustalić czy pociski należały do Związku czy USA. Bardziej
istotne jest to, do czego strzeliśmy. Kiedy się rozbiło było meteorytem. Miało
regularny kształ i nie był kawałkiem skały, dopiero trafione okazało się
meteorytem. Gdy przyleciało tu z pasa Kuipera był czym innym.
- Czym?
- W
normalnych okolicznościach powiedziałbym, że początek kolejnym wszechświatom
może dać czarna dziura – chrząknął Everett. – Ale po prostu przyjmijmy, że to
jakaś osobliwość. Trafiliśmy ją i zapoczątkowaliśmy nowy wszechśwat, a potem
kolejne, które wygenerowały własne czasoprzestrzenie w miejscu naszej.
Odziedziczyły nasze stałe ale z modyfikacjami, a teraz kolejne wciąż się
zmieniają, aż upowszechnią zestawy stałych, w których będzie mogła powstawać i
funkcjonować nasza osobliwość. Bo póki co w jakiejś formie obecna jest tutaj,
skoro zajmujemy te same miejsca w przestrzeni, a wieloświat nie istnieje
równolegle, lecz jednocześnie.
- Fenrir.
- Ty to
powiedziałaś – pokiwał głową. – Nie wiem czym jest Fenrir, ale on nie należy do
naszego wszechświata. Przyniósł ze sobą inne stałe, dlatego masa, grawitacja,
prędkość światła, czas i inne ograniczenia naszego wszechświata nie mają dla
niego znaczenia. To jak te zjawiska w strefach rażenia, tylko na większą skalę
i w naszej strefie anomalii w Układzie Słonecznym. Fenrir jest być może z
wszechświata z ostatecznym zestawem cech, dlatego funkcjonuje wbrew naszemu. Bo
on nawet nie jest w naszym, on jest wyłącznie w swoim, zapewne widzi anomalie
ze stałymi z naszego wszechświata jako własne strefy anomalii i zony, my
widzimy że łączy się z nimi dzięki ciemnej energii, którą wzięliśmy za
komunikaty wysyłane do niego, podczas gdy widzimy po prostu fragmenty jego
wszechświata… a promieniowanie jądrowe to pewnie coś, czego u niego nie ma. Być
może zagraża jego światu, podobnie jak naszemu anomalie, a być może
rzeczywiście stanowi dla niego zasób energetyczny…
- Niszczy
anomalie i promieniowanie. Gwiazdy i strefy rażenia – powtórzyła Satya.
-
Cokolwiek robi z tymi ostatnimi… Mars przyniesie nam odpowiedź. Dlatego tak
potrzebne mi te dane – powiedział Everett. – Fenrir to osobliwość w naszym
wszechświecie, ale w jego własnym, w którym się znajduje, to promieniowanie
jądrowe jest osobliwością, a strefy anomalii… tym samym czym u nas. Skoro u nas
stałe tworzą dziwne zestawy cech i stwory, co tworzą u niego?
- Jak w
takim razie go powstrzymać? – Satya spoglądała prosto na naukowca. – Skoro on
może zmieniać naszą fizykę, a my nie możemy jego…
- Nie
możemy? – Everett uśmiechnął się. – Przyjrzyj się raz jeszcze wieściom z dołu.
Tam jest ktoś, kto fizyką steruje. To żadna magia, to nauka. Skoro ciemne
materie są emanacją wszechświatów i stałych, to zapanowanie nad tymi cząstkami
pozwoli na władanie stałymi. Czasem, grawitacją, światłem, termodynamiką…
Właśnie to robi ten Światło w Warszawie. Nie pytaj mnie jak, ale skoro my
władamy oświetleniem przy pomocy latarki, nadając mu pożądany kierunek, to on
też znalazł sposób, który wydaje nam się boską mocą, a jest nauką. Bo władza
nad nią pozwala na wiele rzeczy. Także na nadawanie Morsem nazwiska Walter z
Marsa…
- Generał
Mrok… Światło nadawał do nas nazwisko Waltera?
- … lub
imienia Satya na stacji ISS. I nazwy statku „Von Braun” – dokończył Everett.
- Co
takiego? – nie zrozumiała.
- Twoje
imię i nazwa tego statku – powiedział. – Na ISS tuż przed odlotem, sprawdzałem
manifestacje pewnego zjawiska. I sięgając wstecz do danych z teleskopu Hubble,
przyjrzałem się danym historycznym. Okazało się wówczas, że także w miejscach
tych manifestacji dzięki soczewkowaniu znalazłem ciemną materię. Wystarczyło
przepuścić film przez filtr. I okazało się, że Morsem nadawane jest twoje imię.
I nazwa statku.
- Doktorze
– Satya wstała. – O jakiego rodzaju manifestacji pan mówi?
- Zjawa
cienia – powiedział spokojnie
Przerwało
im piknięcie. Satya popatrzyła na ekran eniaka, po czym podniosła słuchawkę i
poinformowała mostek, że mogą podłączyć się do Hermesa.
Następnie
siadła i po chwili spojrzała na Everetta.
- Doktorze
– pokazała monitor, gdy odświeżyły się dane pobierane z Hermesa. – Mars zniknął.