piątek, 30 czerwca 2023

Ciemna Symetria: USS "Von Braun" (IX)

 

- Coś jest nie tak – powiedziała Arciniegas patrząc na telemetrię i odczyty.

Pozornie sytuacja była w pełni zrozumiała, Kosmflota weszła w zasięg swych dział i natychmiast Wostoki wystrzeliły rakiety impulsowe celując kilkadziesiąt mil nad granicą atmosfery, gdzie na orbicie geostacjonarnej pozycję utrzymywały Apollo. Była to jednak ledwie przygrywka, bowiem stanowiły jedynie osłonę dla ośmiu ciężko opancerzonych Woschodów, które wchodziły właśnie do bitwy. Pocisków były jednak dziesiątki i miały za zadanie detonacjami ograniczyć pole manewrowe statków NASW.

Nad Warszawą rozpoczęła się bitwa. Kilkadziesiąt mil nad atmosferą, z dala od strefy jonizacji pozycję zajmowało 8 okrętów klasy Apollo, które częściowo wyczerpały swój zapas rakiet i prętów energetycznych zdejmując uprzednio wystrzeliwane pociski. Ich zadaniem było zablokowanie tej pozycji za wszelką cenę i uniemożliwienie otwarcia okna nad Europą Środkową. Choć zdaniem planistów desant Kosmarmii na Warszawę był mało prawdopodobny, gdyż i tak Związek dysponował przewagą liczebą na powierzchni, należało uniemożliwić mu detonowanie pocisków jądrowych w górstwych warstwach atmosfery, która usmażyłaby jonizacją elektronikę Sojuszu na rozległym obszarze Europy. Ponadto wedle ekstrapolacji sieci możliwe byłoby prowadzenie ostrzału orbitalnego powierzchni, do czego NASW nie zamierzało dopuścić chroniąc siły dowodzone przez generała Grieve. 8 okrętów klasy Merkury i 6 klasy Apollo, stały się celem ataku rakietowego. Rozproszyły się na szerokiej przestrzeni, zwrotne Merkury gotowe były stawić czoła nieruchawym Wostokom. Pozornie Kosmflota miała przewagę, lecz w kierunku rakiet pomknęły drony Aegis, odpalając liczne zmyłki i flary. Zagrały wiązki energetyczne, gdy matematyka wyliczyła tory lotu rakiet. Wówczas wróg wystrzelił kolejne, a poprzez drony wsparcia Pegaz sieć uruchomiła kilka Bellerofontów, które pomknęły flanką w kierunku okrętów przeciwnika by związać je działaniami zaczepnymi. Szyk wroga sprawił, że był chroniony przez pole rażenia swych działek NR, które gotowe już były do odpalenia. Bellerofonty także już strzelały rakietami.

Doszło wreszcie do bitwy, której przez lata starano się uniknąć, choć na razie obie strony zaangażowały ledwie trzecią część swych sił. Pozostałe statki wciąż tkwiły na pozycjach, wykonując inne zadania, lub manewrując. Na razie wszystko to przypominało Arciniegas bitwę morską, bowiem ostrzeliwano się na odległość, zbliżając się do siebie, choć szyk daleki był od liniowego, a pole walki było trójwymiarowe. Żadna z rakiet jeszcze nie trafiła, co zmieni się w ciągu kilku minut, gdy obie floty znajdą się bliżej siebie. Szum komunikacyjny wzrósł, podobnie liczba danych wymienianych przez Pegazy, Hermesa i Deep Space. Najwyraźniej sieci matematyczne statków nie wystarczały do obliczeń bojowych i łączyły się w większą sieć, by skorzystać z mocy obliczeniowej stacji. „Von Braun” nie miał takich problemów, ekstrapolując wszystko płynnie.

Złościło ją, że wciąż jest ślepa i głucha, czekała aż Nayada zaimplementuje swe rozwiązanie, które pozwoli im podpiąć się pod przekaźniki. Tym bardziej, iż dzięki eniakowi widziała dużo szybciej dokąd zmierzają pociski tamtych. Jednak ich zamierzenia były zagadkowe, przyjęta taktyka skutkować mogła jedynie znacznymi zniszczeniami po obu stronach. Być może jednak uznali, że pora skończyć z finezją i użyć młota, jaki tamci nosili w swym godle. Spoglądała jednak na telemetrię i wciąż czegoś nie pojmowała. Używając tylu statków Tiereszkowa odsłoniła całkowicie swe pozycje, Rewolucję i Ałmaza, jednocześnie zmuszając NASW do odsłonięcia Deep Space, tej jednak chroniła sieć bojowa dronów. Nie było w tym najmniejszego sensu, bo prowadziło do sytuacji, w której pozostałe okręty NASW mogły przypuścić szarżę na Ałmaz i wystrzelić rakiety. Na miejscu Glenna i Armstronga wykonałaby taki ruch pozorancki, co odciągnęłoby część atakujących pozycję na orbicie.

Okręty NASW były jednak zajęte czymś innym.

- Nim wystrzelono rakiety poszedł jakiś skan przez Hermesa – powiedziała Triptree. – Chyba pełen zakres widma elektromagnetycznego pomiędzy przekaźnikami. Ja bym tak robiła.

- Bo?

- Jeśli chcą nas znaleźć – wyjaśniła Triptree. – Nie odbijamy fal radarowych, nic nie nadajemy, lecimy siłą bewładności nie ma śladu naszego silnika. Zostało im promieniowanie elektromagnetyczne, jakieś śladowe widmo tła. Ale nie sądzę, by ich eniaki to policzyły.

- Teraz liczą bitwę – Arciniegas wpatrywała się w sieć taktyczną. Z jednej strony rwała się, by wziąć udział w walce, wiedziała jednak, że nie może tego uczynić. Bynajmniej nie dlatego, że NASW ich szukało. Zidentyfikowali jeszcze sześć okrętów, które zarzuciło sieć i krążyło na ekstrapolowanych trasach odejścia „Von Brauna”, czekając na wyniki skanu. Wiedziała, że tę bitwę musi pozostawić Hagemayerowi i innym dowódcom okrętów wojennych, bo liczba wymienianych rakiet i strzałów sprawiła, że niewidzialność przestała mieć znaczenie i być atutem liczącym się w tego typu walce, gdzie okręt pozbawiony transpondera może dostać rykoszetem, lub salwą przeważających sił przeciwnika, której koncentracja nie pozwoli im uciec. Więc choć chętnie by się tam znalazła, miała świadomość, iż tę bitwę musi pozostawić innym.

- Co jest nie tak? – zapytał Mellier, widząc jej minę.

- To co robią. Ale nie wiem dlaczego – powiedziała. Instynkt mówił jej, że taktyka wroga coś kryje. Ale może po prostu szukała wyrachowania, tam gdzie go nie było.

- Wlecieliśmy w przestrzeń Ałmaza – poinformował Hagen. Siła bezwładności zaniosła ich tam, gdzie żadna sieć matematyczna Sojuszu nie wpadła, że mogą się znaleźć, więc Apollo mogły ich szukać do woli badając promieniowanie elektromagnetyczne. Arciniegas popatrzyła na kurs, który niósł ich w kierunku księżyca, poprzez tereny kontrolowane przez Związek. Gdyby tylko Tiereszkowa wiedziała, gdzie jest „Von Braun”…  zgodnie z jej rozkazem miał zostać ostrzeliwany za każdym razem, gdy doszło do jego namierzenia. Do zestrzelenia „Korolowa” dołożyć teraz mogła obrazę, jaką był atak na Rewolucję. Zdecydowanie Arciniegas była jej celem numer jeden.

- Skoro nas nie wykryli lecimy dalej – powiedziała. – Dopóki nie podłączymy się do Hermesa, nie wykryją transmisji radiowej. Cholera, niech ta Nayada się pośpieszy – zirytowała się w końcu.

Dwa pokłady niżej Satya nie do końca miała pojęcie gdzie znajdował się obecnie „Von Braun”.

- Chyba na razie trzymamy się z daleka od bitwy – powiedziała Satya.

- Tak – pokiwał z roztargnieniem głową Everett. – Potrzebne mi informacje z Hermesa. Mars…

- Jeśli mi się uda będziemy je wkrótce mieli – odparła, kończąc kodowanie algorytmu, miał do tego doprowadzić. Tym razem prócz bufora bezpieczeństwa pakietowe dane miały trafiać do czegoś, co właśnie wymyśliła, będącego bezpiecznym obszarem, gdzie dane mogłyby zostać rozebrane na części i zinterpretowane siecią powiązań relacyjnych, która dopiero wówczas zostanie nałożona na informacje znajdujące się w bazie. Pozwoli to uchronić ich eniaka przed kolejnymi niespodziankami. Kątem oka spoglądała na Everetta, który zdawał się już przekraczać granicę, po której od pewnego czasu kroczył, ze swoimi wzajemnie wykluczającymi się teoriami. Od ciemnych materii do szaleństwa multiwersum, wszystko było reakcją na Fenrira, który wykraczał poza wszelką logikę i zrozumienie, a wedle ostatnich danych robił coś z Marsem. A jego ostatecznym celem była Ziemia, multiniestałość pod Warszawą, która zniknęła, pozostawiając pusty obszar, zaś wszystkie inne wysyłały do niego tajemnicze komunikaty. Nad Warszawą trwała właśnie bitwa, wskutek której szczątki zniszczonych statków miały zacząć wkrótce spadać ognistym deszczem w atmosferę. NASW i Kosmflota zwarły się wystrzeliwując w siebie z oddali dziesiątki rakiet oraz pocisków. Telemetria, do której miała wgląd na jednym z ekranów, ku jej zdziwieniu była wciąż doskonale czytelna, żadna znana jej sieć matematyczna nie była sobie w stanie poradzić z interpretacją tylu danych i ich ekstrapolacją. Eniak zaprojektowany zgodnie z wymyśloną przez nią zasadą relacyjności obliczeniowej nie miał z tym żadnego problemu. Chaos na ekranie był jednak zbyt duży.  Być może Arciniegas coś z tego rozumiała, ona patrzyła wyłącznie z fascynacją matematyka, podziwiając moc obliczeniową ich maszyny, radzącej sobie z wyliczeniem tego wszystkiego.

- Wkrótce może być za późno – Everett ją nieco dekoncentrował.

- Doktorze. Wiem, że Mars…

- Posłuchaj Satyu – powiedział. – Myliłem skutek z przyczyną. Nie tylko ja, Związek również. Ciemne materie, energia, to co jest w strefach anomalii, zonach, nie wpływa na nasz świat i nie zmienia go, ani też nie tworzy zmiennych, multiniestałości. To jest wynikowa zachodzącego zjawiska.

- Słucham?- wreszcie na niego spojrzała.

- Myliłem się – wzrok wciąż miał rozbiegany. – Założyłem, że skoro wzrasta liczba ciemnej materii, czy też ichnie promieniowania łysenkowskiego, a wraz z nimi postępują zmiany, jest za to odpowiedzialne. Tamci znaleźli jeszcze ciemną energię, która wysyłała coś w gwiazdy do… Fenrira. Nieistotne. Istotne jest, że zakładaliśmy, iż w 1961 roku rozerwała się struktura czasoprzestrzeni i te same hiperpozycje w przestrzeni wartości wpływające na siebie. I mieliśmy rację, lecz nie do końca. Wiesz dlaczego?

- Doktorze…

- Dawno temu moja kariera naukowa w zasadzie dobiegła końca – powiedział z uśmiechem. Gdy okazało się, że kwantowa teoria wieloświatów nie ma prawa zadziałać w naszym nowym wspaniałym świecie. Więc zająłem się innymi badaniami, które doprowadziły mnie tutaj, do studiowania ciemnych materii. Tylko, że powiedziałaś coś bardzo ważnego… stałe fizyczne nie mają prawa obowiązywać w naszym świecie. Ale może obowiązują w innym. Co jeśli powstaje nowy wszechświat, którego fundamentalne stałe fizyczne mogą się nieznacznie różnić od wszechświata, który dał mu początek? A potem kolejne, które różnią się niewiele od siebie, ale coraz bardziej od głównego?

- Doktorze, nie jestem fizykiem – chrząknęła Satya. – Ale szczerze mówiąc, to jest jeszcze bardziej szalone, niż pańska pierwotna teoria. Koncepcja powstających kolejnych wszechświatów to…

- … kosmologiczny dobór naturalny – podkreślił Everett. – W teorii wieloświatów stałe mogły być rozmaite, lecz tu… stałe podlegają selekcji naturalnej. Niczym ewolucji biologicznej. Niczym w strefach anomalii.

- Nie nadążam za panem – stwierdziła, widząc, że nie ma szansy zmienić tematu. – Te wszechświaty… póki co mamy tylko jeden który się rozpada i… - nagle umilkła. – Aspekty – powiedziała.

- To co tamci usiłują wytłumaczyć zmodyfikowaną teorią Einsteina – rzekł. – Nie mają na to szansy. To nie płaszczyzny, to wszechświaty, choć o ile pamiętam Mrok mówił Walterowi, o tym, że aspekty przenikają się i zajmują te same miejsca. Tylko, że one nie istnieją równolegle, obok siebie, one współistnieją. I to jest właśnie nasz podstawowy problem. W 1961 roku rozerwaliśmy wszechświat. Narodził się nowy, a potem kolejne i kolejne… lecz poprzednie nie przestały istnieć. Wciąż tu są, zajmują te same hiperopozycje w przestrzeni i przenikają się. Lecz nie mogą ich zajmować, więc dochodzi do przerwania, w strefach anomalii, które powiększają się i płynie z nich ciemna materia. Wszechświaty zaś cały czas się multiplikują, one nie istnieją równolegle, one istnieją tu i teraz. Stąd te anomalie i multiniestałości fizyczne…

- Jeśli to co pan mówi byłoby prawdziwe – usiłowała wtrącić. – Stałe kształtołaby się chaotycznie i…

- Nie – pokręcił głową.- To, co zapoczątkowało to wszystko, powoduje kolejnych wszechświatach modyfikację stałych, która będzie dalej się zmienia i doskonali w kolejnych wsześchświatach, aż w końcu zakończy się osiągnięciem ostatecznego zestawu cech. To kosmologiczna selekcja. To powoduje ewolucję w anomaliach, bo ostateczny wszechświat wcale nie będzie podtrzymywał życia opartego na węglu. To będzie wszechświat bez gwiazd, planet, życia jakie znamy. Całkowicie inny i niepojęty. Wszechświat, w którym funkcjonować będzie mogła osobliwość, która zapoczątkowała pierwotny rozpad wszechświata na wieloświaty.

- Osobliwość?

-  W 1961 roku zrobiliśmy coś, co to zapoczątkowało – powiedział. – Nieważne, kto strzelał, tylko do czego. Nie jesteśmy w stanie ustalić czy pociski należały do Związku czy USA. Bardziej istotne jest to, do czego strzeliśmy. Kiedy się rozbiło było meteorytem. Miało regularny kształ i nie był kawałkiem skały, dopiero trafione okazało się meteorytem. Gdy przyleciało tu z pasa Kuipera był czym innym.

- Czym?

- W normalnych okolicznościach powiedziałbym, że początek kolejnym wszechświatom może dać czarna dziura – chrząknął Everett. – Ale po prostu przyjmijmy, że to jakaś osobliwość. Trafiliśmy ją i zapoczątkowaliśmy nowy wszechśwat, a potem kolejne, które wygenerowały własne czasoprzestrzenie w miejscu naszej. Odziedziczyły nasze stałe ale z modyfikacjami, a teraz kolejne wciąż się zmieniają, aż upowszechnią zestawy stałych, w których będzie mogła powstawać i funkcjonować nasza osobliwość. Bo póki co w jakiejś formie obecna jest tutaj, skoro zajmujemy te same miejsca w przestrzeni, a wieloświat nie istnieje równolegle, lecz jednocześnie.

- Fenrir.

- Ty to powiedziałaś – pokiwał głową. – Nie wiem czym jest Fenrir, ale on nie należy do naszego wszechświata. Przyniósł ze sobą inne stałe, dlatego masa, grawitacja, prędkość światła, czas i inne ograniczenia naszego wszechświata nie mają dla niego znaczenia. To jak te zjawiska w strefach rażenia, tylko na większą skalę i w naszej strefie anomalii w Układzie Słonecznym. Fenrir jest być może z wszechświata z ostatecznym zestawem cech, dlatego funkcjonuje wbrew naszemu. Bo on nawet nie jest w naszym, on jest wyłącznie w swoim, zapewne widzi anomalie ze stałymi z naszego wszechświata jako własne strefy anomalii i zony, my widzimy że łączy się z nimi dzięki ciemnej energii, którą wzięliśmy za komunikaty wysyłane do niego, podczas gdy widzimy po prostu fragmenty jego wszechświata… a promieniowanie jądrowe to pewnie coś, czego u niego nie ma. Być może zagraża jego światu, podobnie jak naszemu anomalie, a być może rzeczywiście stanowi dla niego zasób energetyczny…

- Niszczy anomalie i promieniowanie. Gwiazdy i strefy rażenia – powtórzyła Satya.

- Cokolwiek robi z tymi ostatnimi… Mars przyniesie nam odpowiedź. Dlatego tak potrzebne mi te dane – powiedział Everett. – Fenrir to osobliwość w naszym wszechświecie, ale w jego własnym, w którym się znajduje, to promieniowanie jądrowe jest osobliwością, a strefy anomalii… tym samym czym u nas. Skoro u nas stałe tworzą dziwne zestawy cech i stwory, co tworzą u niego?

- Jak w takim razie go powstrzymać? – Satya spoglądała prosto na naukowca. – Skoro on może zmieniać naszą fizykę, a my nie możemy jego…

- Nie możemy? – Everett uśmiechnął się. – Przyjrzyj się raz jeszcze wieściom z dołu. Tam jest ktoś, kto fizyką steruje. To żadna magia, to nauka. Skoro ciemne materie są emanacją wszechświatów i stałych, to zapanowanie nad tymi cząstkami pozwoli na władanie stałymi. Czasem, grawitacją, światłem, termodynamiką… Właśnie to robi ten Światło w Warszawie. Nie pytaj mnie jak, ale skoro my władamy oświetleniem przy pomocy latarki, nadając mu pożądany kierunek, to on też znalazł sposób, który wydaje nam się boską mocą, a jest nauką. Bo władza nad nią pozwala na wiele rzeczy. Także na nadawanie Morsem nazwiska Walter z Marsa…

- Generał Mrok… Światło nadawał do nas nazwisko Waltera?

- … lub imienia Satya na stacji ISS. I nazwy statku „Von Braun” – dokończył Everett.

- Co takiego? – nie zrozumiała.

- Twoje imię i nazwa tego statku – powiedział. – Na ISS tuż przed odlotem, sprawdzałem manifestacje pewnego zjawiska. I sięgając wstecz do danych z teleskopu Hubble, przyjrzałem się danym historycznym. Okazało się wówczas, że także w miejscach tych manifestacji dzięki soczewkowaniu znalazłem ciemną materię. Wystarczyło przepuścić film przez filtr. I okazało się, że Morsem nadawane jest twoje imię. I nazwa statku.

- Doktorze – Satya wstała. – O jakiego rodzaju manifestacji pan mówi?

- Zjawa cienia – powiedział spokojnie

Przerwało im piknięcie. Satya popatrzyła na ekran eniaka, po czym podniosła słuchawkę i poinformowała mostek, że mogą podłączyć się do Hermesa.

Następnie siadła i po chwili spojrzała na Everetta.

- Doktorze – pokazała monitor, gdy odświeżyły się dane pobierane z Hermesa. – Mars zniknął.

Dworzec Wschodni >>

czwartek, 29 czerwca 2023

Ciemna Symetria: Stacja Zwycięstwa (V)

 

Niepokój narastał, potęgowało je oczekiwanie. Walter zapuścił się po kolei w głąb każdego tunelu, począwszy od tych prowadzących ku Teatralnemu, Karowej i Nowemu Światu, skąd spodziewali się ataku Armii Czerwonej. Gdzie po drugiej stronie rzeki, gdzieś na Dworcu Wschodnim umocnił się Beria. W tunelach wszystko ucichło, śpiewy i muzyka ze Zwycięstwa niosły się daleko i zagłuszały skutecznie wszystko co działo się po obu stronach peronu na krańcach tuneli. Wiele dałby, by dowiedzieć się co się tam dzieje, bowiem brak reakcji zaczynał go niepokoić. Wedle wszelkich prawideł sztuki wojennej powinni dotrzeć tu zwiadowcy, a co najmniej kilka plutonów nawiązać kontakt ogniowy i przeprowadzić rozpoznanie bojem. Tymczasem jak dotąd nikt się nie pojawił. Wniosek mógł być tylko jeden, Beria i Sierow umacniali się, czekając na coś, zbierali siły by przeprowadzić miażdżący atak. O ile Gerber mówił prawdę, bo zachowywał się coraz bardziej dziwnie, ze swymi chichotami i dziwnymi uśmiechami. Wszystko jednak układało się w jakąś dziwaczną całość.

To był kolejny problem, bo gdy zaczął mówić, żar gniewu powoli opadł. Walter patrząc na niego zrozumiał jak bardzo sam się zmienił. Kiedyś powstrzymał jego machinacje regulaminowymi środkami, posyłając go do aresztu. Kiedy jeszcze wierzył w zasady, stawiając je na pierwszym miejscu, przed systemem. Jeszcze kilka miesięcy temu, nim wyruszył na poszukiwanie tajemnicy zony południowej, nie do pomyślenia było dla niego, by kogokolwiek pozbawić życia bez sądu, lub torturować niewinnych. I choć wszystko co ujrzał w wykonaniu Zacherta wzbudziło w nim opór, pojął że to co przeszedł odarło go z resztek naiwności i niewinności, o ile taką kiedykolwiek posiadał. Patrzył na związanego Gerbera i nie miał nic przeciwko temu, by podejść do niego i zacząć go kopać lub bić. Powstrzymywało go jedynie to, że wiedział, iż nie powinien tego robić. Jednocześnie nie miał już przekonania, że nie byłoby to słuszne lub złe. W pełni zasłużył na to co się z nim działo, podobnie jak człowiek Konwentu, którego wcześniej zaatakował na stacji. Niczego nie żałował, podobnie jak było mu wszystko jedno jaki los spotka Gerbera. Na razie żył, bo był przydatny, przez ostatnie półtorej godziny od odejścia Kowalskiego spał, mało kto zdawał się przejmować jego losem. Walter stwierdził, że nie zaprotestuje jeśli zabije go Deveraux, Łowca, czy ktokolwiek inny. Wszystkie jego zasady już dawno przestały obowiązywać, nie sprawdzając się w świecie, w którym przyszło mu żyć. Nie zamierzał jedynie pozwolić go torturować, to ostatnia garśc skrupułów, jaka mu pozostała.

Zmarnowali już trzy godziny i nadal nie uczynili niczego. Lecz tak naprawdę nic nie mogli zrobić, on czuł jedynie bezsilność, nawet jeśli nie sięgnął wzorem mieszkańców Warszawy po alkohol. Wszyscy mu go proponowali, zamroczeni zapasami wyciągniętymi z ukrycia, dziękując mu, iż wyzwolił ich z władzy Konwentu. Zapewne większość zdawała sobie sprawę, że to jedynie tymczasowe, nie do wszystkich dotarło, że po drugiej stronie rzeki czeka machina, który szykuje atak. Co ciekawe nikt nie próbował uciec, w początkowej fazie chaosu, gdy nie panowali nad niczym, żaden z apaszy nie popędził ku stacjom Konwentu. Mrok także nie uderzył z kontratakiem na Stację, być choć z łatwością mógłby ją wówczas odbić. Uwikłany w przymierze z Imperialistami zdawał sobie sprawę z implikacji. Najlepszym zabezpieczeniem dla wolności Stacji Zwycięstwa była obecność trójki imperialistów, choć nie do końca pojmował czemu Deveraux zdecydowała się pozostać. Gdyby spróbowała odejść, nie mieli sposobu by jej zatrzymać innego, niż rozlew krwi. Który rozwiązałby ręce Konwentowi i Sojuszowi.

Niewiele to zmieniało. Był świadom, że Mrok czeka tylko i wyłącznie na atak Berii, droga do Konwentu wiodła przez Stację Zwycięstwa. Zapewne gdy Armia Czerwona spowolni natarcie, by zabić wszystkich obecnych, zostanie zaatakowana. Z co najmniej trzech stron, z czwartej uderzy Kolektyw, który przybył z tamtego kierunku. Oni byli zaś w środku tej zasadzki i nie mieli się jak wydostac. Najwyraźniej wiele osób było tego świadomych, gdyż wędrując między tunelami Walter natrafiał w zakątkach na pary oddające się intensywnemu zapominaniu. Ciemne korytarze i grzyb na ścianach przywiodły mu na myśl czasy gdy w tajemnicy spotykał się z Nadią. Nie wiedzieć czemu popatrzył w kierunku miejsca, gdzie drzemała Deveraux pod ochroną Baumanna. Od odejścia Kowalskiego nie zamienił z nią ani jednego słowa i czuł, że tego żałuje.

Jednak niepokój sprawił, że chodził między tunelami i sprawdzał ich zabezpieczenia. Przy wiodącym ku Teatralneemu natknął się na Łowcę, który wynurzył się z ciemności.

- Wszystko w porządku? - zapytał.

- W pariadkie – zachichotał tamten. - Maoisty zdies uszli. Na wojennej pusto.

- Na linii wojennej? - zdumiał się. - Poszedłeś do Kordonu?

- Tam niet krasnoarmiejców – odparł tamten. - Ale tunel jeszcze zaminowanyj.

- Zaminowany? O czym ty mówisz? - lecz Łowca już odszedł, kierując się ku Stacji, nie wyjaśniając co ma na myśli. Walter popatrzył ku tunelowi z niepokojem, lecz niczego nie dostrzegł, nawet dwóch żołnierzy Dziewiątej, kryjących się w ciemnościach. Bocznym korytarzem dotarł do odnogi prowadzącej do Karowej i Dworca Wschodniego, gdzie natknął się na Dowgiłłę. Sierżant ustawił po dwóch ze swych ludzi w każdym z tuneli, polecając im pełnić wyłącznie funkcję zwiadowczą, nakazując meldować i każdym, najmniejszym ruchu wroga, nim dotrze od do barykady. Trudno powiedzieć na co liczył, Walter nie był do końca pewny.

- Nie będziecie z nimi walczyć? - zapytał go, czy też raczej stwierdził, podchodząc. Obaj wiedzieli, że ma na myśli armię czającą się na Dworcu Wschodnim.

- A ty byś walczył? - odpowiedział pytaniem tamten, po czym wzruszył ramionami. - Nie wiem.

- Nawet po tym co zrobili?

- Po której  właściwie stronie jesteś, Walter? - zapytał tamten. - Przyszedłeś tu z imperialistami, być może popełniłem błąd, gdy zobaczyłem Arkuszyna i wyszedłem do was. Ale to wcale nie towarzysz kapitan, prawda? Wzrok ma błędny, nie pamięta wiele, to jak wygląda…

- Wiem – przytaknął Walter. - Coś ci powiem, Jewgienij. Ja też nie chciałem walczyć. Oni zmusili mnie do tego, pieprzone Akwarium. Moja lojalność była nie zachwiana, ja wierzyłem w to co robię, że chronimy to miasto, bronimy jego mieszkańców. Tylko, że rozegrali to wszystko, manipulowali nami. Na końcu straciłem wszystkich ludzi, z powodu tego co uczynili. Jeśli przyjdzie tu specnaz… nie będę miał żadnych skrupułów. Nie dlatego, że ich nienawidzę… dlatego, że wiem, co stanie się, jeśli pozwolimy im pójść dalej.

- A jeśli przyjdą tu nasi? - spytał Dowgiłło. - Druga Armia?

- Znając ich puszczą ich zapewne przodem – przytaknął smutno Walter. - Masz rację, nie wiem. Jeśli zaczną strzelać… pewnie będę się bronił.

- Przekroczyłeś już granicę, więc jest ci łatwiej – mruknął Dowgiłło. - Ale dla nas… Nie musisz mnie przekonywać. Wiem, że jesteśmy tylko mięsem armatnim, ostanie godziny to pokazały, po tym jak rzucili nas tu z Chełma. Wprost na Konwent i imperialistów. Ale potem, gdy już wiedzieli, że nie mamy szans, wciąż kazali nam się bić. Wejść do tuneli, nie dbając o to czy przeżyjemy. Widziałem minę tych z WSI, zdziwionych że wciąż żyjemy. Ale nie czułem satysfakcji, gdy Gerber…

- Jest szalony.

- Ktoś powinien wpakować mu kulę w łeb – przytaknął Dowgiłło. - I nie wiem czemu jeszcze żaden z nas tego nie uczynił. Posłali nas tu z nim, wiedząc, że nie wyjdziemy cało. Nawet ich to nie obchodziło.

- Słyszałeś, co dzieje się na górze? - zapytał Walter. - Co opowiada Gerber… Nie sądzę, żeby kłamał, to wstrząsnęło nawet nim. Cała nasza kompania, cała Druga, to tylko mięso armatnie, które ma związać maoistów i Konwent, do czasu przybycia Armii Czerwonej. Nikt nie dba o to czy przeżyją, mają jedynie umrzeć, by powstrzymać twory.

- A twoi imperialiści zrzucają im bomby na głowy – zauważył Dowgiłło.

- Myślisz, że oni są problemem? - zapytał Walter. - Czy też ten, kto zamierza zniszczyć to miasto i zabić wszystkich? Kto bombarduje to miasto, tylko po to by nie został po nim ślad? I chce zetrzeć w pył każdego, kto się tu znajduje? Kobiety, dzieci, starców…

- Jeśli przyjdą… - Dowgiłło zawiesił głos. - Zobaczymy. Zapomniałeś już, jak to jest w naszej armii? Nie chcę do niej strzelać, choć nie mam już do czego wracać. Po tym jak zacząłem z wami rozmawiać… głupi błąd, gdy zobaczyłem Arkuszyna, me serce zawahało się… czeka mnie czapa, albo kula w łeb. Moi ludzie ułożyli już donosy, gotowi przekazać zampolitom co zrobiłem. Powstrzymuje ich tylko jedno…

- Co takiego?

- W większości to stare wojsko. Arpad, Genova, Talbarczyk, Feresz… Pamiętasz ich? Widziałem, jak się z nimi witałeś. W jakiś sposób przetrwali to wszystko, Radzymin, upadek Warszawy, ewakuację, Janowiec, Puławy, Chełm… cały szlak bojowy, choć to nie do uwierzenia. Wiedzą tak samo jak ja, że nie mamy już odwrotu… a wcześniej zostaliśmy już spisani na straty. Że nie będzie z nami rozmawiał żaden zampolit, w najlepszym wypadku poślą nas na czele ataku. Uświadomili to pozostałym. Wszyscy widzieliśmy co z Warszawą robi Armia Czerwona, teraz zobaczyliśmy tu jej mieszkańców. To nie jest zona i kilku osadników, to całe miasto. Jeszcze to, co uczynił Gerber… Skoro nic już nam nie pozostało…

- Wiesz co różni od nas tych imperialistów? - zapytał Walter. - Obserwuję ich od pewnego czasu. Nie wyczekują ciosu w plecy, nie obserwują się wzajemnie, nikt nie oczekuje, że będą na siebie donosić. Współpracują ze sobą jak dobrze naoliwiona maszyna. Są żołnierzami, jakich zawsze chciałem mieć w oddziale, choć wiedziałem, że to niemożliwe, bo ktoś zawsze poszedł do zampolita. Oni sobie wzajemnie ufają.

- Czemu więc jeszcze nie wygrali? - prychnął Dowgiłło.

- Nie wiem. Ale tego jednego im zazdroszczę.

- Nie jednego – powiedział sierżant. - Wciąż mają swój oddział. Nie ma już Dziewiątej.

- Prócz nas… i jeńców Konwentu – zgodził się Walter. - Musimy ich uwolnić.

- Gdyby to było możliwe, uczynilibyśmy to gołymi rękami – zgodził się Dowgiłło. - Ale to, co wszyscy mówicie o tych cieniach…

- To samobójstwo – przytaknął Walter. - Ale pytałeś po czyjej właściwie jestem stronie. Powiem ci. Długo tego nie wiedziałem, kiedy trafiłem do Kompleksu zrozumiałem, że nie mogę zdradzić swych wartości. Chciałem pozostać im wierny, bo alternatywną było całe to szaleństwo, wyznawana w aspektach i na Królewskiej Górze wizja misji przywrócenia Polski. Niewiele różniąca się od tej, którą mają spadochroniarze przybyli z imperialistami. Walczyłem przeciw czemuś, nie za coś. Chciałem zrobić wszystko, by powstrzymać szaleńców, którzy chcą wtrącić moje miasto i jego mieszkańców w zniszczenie. Ale uczynił to ktoś inny… Ci, którzy do niedawna byli moją stroną, system w ktorym się wychowałem. I zrozumiałem, że tak naprawdę walczyłem o jedno. O Warszawę i jej mieszkańców. Bo tylko o to warto walczyć. I o towarzyszy broni. Więc jeśli się da, będę bił się do końca o tych ludzi. O Dziewiątą. O tych, którzy staną tu ze mną.

- Tylko czy oni o tym wiedzą? - zapytał po chwili namysłu Dowgiłło. Wskazał peron, z którego wciąż dochodziły dźwięki muzyki. Słychać było gitary, organki i bakałajki, przytłumione śpiewy, zupełnie jakby nie stali w obliczu dwóch armii, pragnących ich zniszczyć.

- Zastanawiałem się, czy nie będą chcieli wydać mnie Mrokowi kiedy ochłoną – przyznał Walter. - Ale Haka, chyba wyraziła już ich przekonanie. Oni naprawdę nienawidzą Konwentu, po tym wszystkim co uczynił… ale nawet gdyby… może jeśli po drugiej stronie nie byłoby Armii Czerwonej, wyglądałoby to inaczej. Nawet gdyby Mrok zostawił ich w spokoju, niewiele to już zmieni. Zobaczymy co będzie, gdy wytrzeźwieją i zastanowią się nad tym wszystkim…

- Czego on chce od ciebie, Walter? - zapytał Dowgiłło.

- Nie mam pojęcia – odparł. - Byłem krótko jego więźniem. Wykorzystał mnie by sprowadzić Ciemną Panią…

- Zawsze wydawało mi się, że to tylko legenda – mruknął sierżant.

- Mi również. Dopóki nie zacząłem jej widywać. Dopóki nie zniknęła wraz z Mrokiem, gdy zaatakowały nas czerwone światła.

- Czerwone światła? - przerwał mu nagle Dowgiłło.

- Wiele widziałem tworów – odpowiedział Walter. - Ale czegoś tak przerażającego nigdy. Jak chmura insektów… nic nie pozostaje po ich przejściu. I to światło… nie da się przed tym obronić.

- Walter… - zaczął sierżant. - Powiedz mi… co tu się właściwie dzieje? Te cienie, zmienne, światła, to wszystko… nie wiem nawet jak znaleźliśmy się na Stacji Zwycięstwa…

- Skąd mam wiedzieć? - obruszył się Walter. - Rozmawialiśmy o tym. Nie mam pojęcia w jaki sposób weszliście w tunel na Fabrycznej i wyszliście tunelem prowadzącym z Nowego Światu na Zwycięstwa. Mówiłem ci, że są tu ukryte przejścia, o których nie mamy pojęcia.

- Jestem pewien, że byliśmy cały czas w tym samym tunelu, nawet gdy weszliśmy w tę ciemność – żachnął się Dowgiłło.

- Zawsze możesz sprawdzić dokąd wrócisz – przypomniał Walter. - O ile chcesz spotykać takie twory.

- Na które nie działają nasze pociski? Raczej podziękuję – wzruszył ramionami Dowgiłło.

- Wyglądało na to, że chce zabić wyłącznie Gerbera – powiedział Walter.

- Gerber… nie wiem czy powiedział nam wszystko – mruknął Dowgiłło. - Zasze wydawało mi się, że to tylko niegroźny kombinator, lekceważyłem te plotki i historie jakie o nim opowiadali. Teraz widzę…

- … że był jeszcze gorszy. I niebezpieczny – przyznał Walter. - Coś z nim trzeba zrobić.

- Jest obezwładniony – powiedział Dowgiłło. - I powinien się cieszyć, że nikt mu jeszcze nie rozwalił łba.

- Też kiedyś mi się wydawało, że rozwiązałem problem Gerbera – stwierdził Walter. Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz usłyszeli gwizd, przekazany przez jednego z żołnierzy Dowgiłły. Znak alarmowy plutonów rozpoznania i zwiadu Dziewiątej Kompanii. Bez słowa popędzili w kierunku głównego peronu, mijając po drodze rozbawionych ludzi.

Odgłosy zabawy cichły jednak jak nożem uciął, na widok żołnierzy wybiegających z tuneli i zajmujących pozycje u wylotu linii prowadzącej z Napoleona. Walter pomyślał przelotnie, że właśnie opuszczają pozycje, pozostawiając je wystawionymi na atak nieprzyjaciela, ale nie było innego wyjścia. Jeśli wróg uderzyłby teraz z kilku stron nie mieliby szans. Poprawka, stwierdził, nie jesteśmy w stanie przetrwać nawet jednego ataku.

Wbrew logice wyglądało jednak, iż natarcie przychodzi tylko z jednego kierunku, a przeciwnik ominął w jakiś sposób pułapki z granatów i min, które przygotowali. Linki nie zatrzymały cieni, które przybyły wziąć co swoje.

Był to jednak ktoś inny. Zorientował się, widząc jak Łowca wstaje i spogląda w stronę tunelu wiedziony tą swą ciekawością, zdawać się mogło, iż przez ostatnie godziny stracił resztę instynktu samozachowawczego. Na jego ciele wykwitło kilka czerwonych punkcików, ogniskując się w okolicach piersi i głowy, którym przyjrzał się zaintrygowany.

- Wot, imperialisty – stwierdził, jak gdyby ucieszony, po czym błyskawicznie padł pośród gruzów, nim ktokolwiek zdołał zareagować i zaczął odczołgiwać się pośród załomów. Chwilę później u wylotu tunelu pojawił się jeden z żołnierzy Dowgiłły, z uniesionymi rękami, a obok niego apasz.

- Nie strielac! - zawołał, któryś z nich.

Walter spojrzał na Dowgiłłę, po czym wsunął pistolet za pas.

- Nie przychodzą walczyć – powiedział. - Ominęli barykadę, mogli nas zaatakować znienacka.

- Dowiedzmy się więc czego chcą – przytaknął tamten. Walter wstał i ruszył w kierunku wylotu tunelu prowadzącego przez Stację Napoleona na Dworzec Główny. Kątem oka zarejestrował bezruch jaki zapanował wokół, ludzie których sylwetki jeszcze niedawno widział poruszające się na peronie padli na ziemię. Dowgiłło zatrzymał go chwytając za ramię.

- To moja rola – powiedział.

- Nie pójdziesz tam sam.

- Skoro cię chcą, nie pchaj się w ich ręce – odparł tamten.

Walter nie pomyślał o tym wcześniej. Stanął i spoglądał jak sierżant spokojnym krokiem zmierza w stronę wejścia na stację. Rozejrzał się, szukając wzrokiem Deveraux. Kryła się w ciemności, wodząc lufą snajperki wokół. Tuż obok niej był Baumann, świadom iż celują właśnie w nich co najmniej dwa karabiny. Gdzieś tam byli również apasze. Zmarszczył brwi, w ciemności nie dostrzegł strażników, pilnujących Gerbera. Ruszył powoli w tamtą stronę.

Tymczasem Dowgiłło dotarł już do miejsca, w którym zatrzymali się jego żołnierz oraz apasz. Poklepał po ramieniu Feresza, który dał się rozbroić, po czym odesłał go w kierunku reszty wojska. Spoglądał spokojnie w ciemność, widząc jak wynurzają się stamtąd dwaj żołnierze odziani w pancerze bojowe, działkami omiatając otoczenie. Za nimi pojawiali się pozostali, w kamizelkach, z plecakami, w twarzami w barwach bojowych, w hełmach i goglach, których szkła błyszczały na zielono. Z karabinami gotowymi do strzału, zajmując pozycje obronne.

- Nie boisz się, towarzyszu sierżancie – stwierdził Kowalski, wychodząc naprzeciw niego. On także był uzbrojony i w pełnym wyposażeniu.

- Jeśli mnie zabijecie, nic nie powstrzyma już tego, co chcecie uniknąć – odparł Dowgiłło. - A nie jestem na tyle cenny, by zostać zakładnikiem. Jak na demonstrację siły jest was zbyt niewielu.

- Pozostali są w tunelu – poinformował Kowalski.

- Nie są – pokręcił głową Dowgiłło. - Robicie strasznie dużo hałasu tym swoim sprzętem. Jest was tylko sześcioro.

Kowalski nie zaprzeczał. Za jego plecami pozycje zajęli już Evegreen, Jackson, Vasquez, Yutani i Di Stefano.

- Fajnie, że wpadliście, impreza bez was była nudna – rozległo się wołanie Baumanna.

- Potrafisz się kiedyś zamknąć? - krzyknęła w odpowiedzi Vasquez.

- Nigdy, kapralu – odparł tamten wesoło. Sytuacja daleka była jednak od rozwiązania.

- Tym razem przychodzisz w sile sierżancie – powiedział Dowgiłło.

- Po co? - Haka już zmierzała w ich kierunku. Kowalski pomyślał, iż ta niewielka kobieta, wyraźnie będąca przywódcą apaszy pełna jest niespożytej siły, którą dostrzegał w jej energicznych ruchach.

- Od was zależy jak to się skończy – powiedział jak najbardziej dyplomatycznie tylko potrafił. Zaśmiała się głośno.

- Nie, to wyłącznie wasza decyzja – odparła. - Spodziewaliśmy się ataku, ale nie przypuszczaliśmy, że jako pierwszy nie przyjdzie Konwent, ani Armia Czerwona, lecz imperialiści. Prawdę nam mówili w dzieciństwie, rzeczywiście przybyli, by odebrać nas zaatakować. Chcecie zabijać nasze dzieci?.

- Nie – zaprzeczył. - To nie musi zakończyć się strzelaniną.

- Ale to wy przychodzicie w pełnym rynsztunku – zauważył Dowgiłło.

- Środki ostrożności.

- Przed kim? - prychnęła Haka.

- Sierżancie, zbliżają się – rzucił Evergreen, widząc iż leżący na peronie ludzie zaczynają się powoli podnosić, widząc iż nikt nie strzela.

- Po prostu zabierzmy naszych i spadajmy stąd – rzucił Jakcson.

- A skąd pewność, że chcemy z wami wracać? - z tłumu wyszedł Weyland, a blisko niego trzymała się mała, umorusana dziewczynka. Tuż za nią trzymało się jeszcze kilka dzieci. Kowalski poczuł się nagle jeszcze bardziej zmęczony.

- Baumann – głos Vasquez był oschły. - Powiedz mi jak to się stało, że taki miłośnik tangosów jak ty, wytrzymuje z nimi na jednej stacji i jeszcze nie rozpętał strzelaniny?

- To nie tango – odparł tamten. - Oni też nie lubią ruskich, do tego w swoich manierkach mają coś bardzo przyjemnego do picia.

- Kurwa, wiesz że oni zabili Henrikssena? - nie wytrzymał Yutani.

- A my sporo ich ludzi – odparł niezrażony Baumann. - Ustaliliśmy, że omówimy to w bardziej sprzyjających okolicznościach. Po za tym siedząc tu mam bardzo dużą szansę spotkać specnaz. Wiecie, to jest pierwsza linia, dekowniki.

- Dev, zejdziesz tu na chwilę? - poprosiła Vasquez. Dowgiłło wyciągnął w stronę Kowalskiego papierośnicę, ten przez chwilę nieufnie popatrzył na skręty, po czym wziął jednego.

- To jak będzie sierżancie, pozabijamy się? - zapytał.

- Nie wiem, towarzyszu sierżancie – odpowiedział, kiedy tamten przypałał mu papierosa. Vasquez przyglądała się kuśtykającej ku niej Deveraux, która opierała się o swój karabin. Wyglądała na mocno zmęczoną.

- Oni ci to zrobili? - zapytała.

- Jeden skurwiel – odpowiedziała tamta. Oczy jej błyszczały. - O co chodzi Vash?

- Wracajcie z nami – powiedziała. - Kowalski nie powiedział nikomu, że stawiacie opór. Specjalnie zabrał nas, żeby…

- … żebyśmy na widok naszych towarzyszy broni zapomnieli o wszystkim i zatęsknili za domem? - zadrwiła.

- Wrócimy do domu, Dev – powiedziała Vasquez. - Przylecieli po nas. A ty Baumann jeśli chcesz walczyć ze specnazem, na górze będziesz miał co robić. Zacieśniają swoje okrążenie.

- Nic z tego, Vash – odpowiedziała po chwili uśmiechając się.

- Dlaczego? - zirytowała się jej rozmówczyni.

- Rozejrzyj się. Pomyśl o tym co widziałaś.

- To nie jest twoja wojna – zaczęła Vasquez.

- To jest moja wojna! - warknęła Deveraux. - Zawsze była! A teraz nabrała sensu! Nie zostawię tych ludzi na pastwę Związku i Kolektywu… a przede wszystkim Konwentu i tych cieni! Może Sojusz znalazł sobie sprzymierzeńca, lecz…

- Nie mów więcej – przerwała jej. - Wiesz, że nie myślisz logicznie. Masz gorączkę…

- Nigdy w życiu pewne rzeczy nie były dla mnie bardziej oczywiste – odparła z przekonaniem. Vasquez chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz między nie wkroczyła Haka, wyraźnie zirytowana, iż nie rozumie języka, w którym obie rozmawiają. Potrząsnęła groźnie kałasznikowem, lecz na Vasquez nie zrobiło to wrażenia.

- Kończ papierosa i zabieraj się stąd! - powiedziała do Kowalskiego. - Wracaj do swojego sojusznika…

Sierżant rzucił neuroskręta na ziemię. Przez chwilę walczył z błogością, która go opanowała i zawrotami głowy. Nic dziwnego, że tamci są w stanie zapomnieć o otaczających ich okropieństwach, istotach jakie żyją w anomaliach i podziemnych tunelach.

- Nie strzelajcie nam w plecy – powiedział. - Jacko, Evergreen, do roboty!

Hardimany poderwały się i zaczęły powoli kroczyć przez peron, a ludzie skoczyli na równe nogi. Działka miały opuszczone, a Dowgiłło uniósł w górę dłoń, powstrzymując reakcję swych ludzi.

- Co robicie? - zapytał z naciskiem. Kowalski był pewien, że mierzy w niego co najmniej kilka karabinów.

- Daj im swoich ludzi za przewodników – poprosił Hakę. - Kupujemy wam czas.

- Czas na co?

- Dopóki tu jesteśmy Światło nie odważy się zaatakować – odparł. - A na Napoleona czekają już znaczne siły, równie duże jak na Żelaznej Bramy. I moim zdaniem szykują się do ataku, zamiast czekać, aż wejdą tu tamci…

- Ta stacja ma strategiczne znaczenie – powiedział Dowgiłło. - Sądziłem, że będą chcieli tu wciągnąć Armię Czerwoną w potrzask i uderzyć na nią wraz z maoistami, ale jeśli ją przejmą, będą mogli się umocnić…

- Światło dał jasno do zrozumienia, że jeśli nie zabierzemy naszych ludzi sami, cienie wejdą tu stłumić wasz… bunt – mówił Kowalski. - Czeka tylko, aż stąd odejdziemy. Więc tak długo jak tu jesteśmy…

- Nie będziecie tu wiecznie – zauważył Dowgiłło.

- Ale nikt nie będzie miał nam za złe, jeśli przeprowadzimy w tymczasie aktywne rozpoznanie – odparł Kowalski. - Nie wiemy co robią tamci, gdzie jest Beria, więc rozmieścimy w tunelach prowadzących na drugą stronę rzeki czujniki zbliżeniowe, miny kontaktowe… to trochę zajmie. I jednocześnie nieco ich spowolni, kiedy ruszą.

- Pytanie jak długo będzie czekał Konwent – powiedział Dowgiłło.

- Powinniście wykorzystać ten czas. A najlepiej odejść.

- Odejść? Dokąd? - Haka pokręciła głową z niedowierzaniem. - Rozejrzyj się, jesteśmy z każdej strony otoczeni przez wrogów! Gdzie mamy pójść?

- Droga, którą przybyśmy już… - Dowgiłło przez chwilę szukał odpowiedniego słowa. - Nie istnieje. Jedyny kierunek, w którym można odejść to Konwent. A ci ludzie nie wrócą pod władzę Mroku.

- Nie wrócimy – zapewniła Haka.

- Nic więcej wam nie zaoferuję – odparł Kowalski. - A jeśli Mrok będzie na tyle niecierpliwy, by nie czekać na nasz powrót… cóż, sytuacja wyjaśni się sama. Nawet jeśli Sojusz zdecyduje się nas poświęcić.

- W takim razie imperialisto, wasze władze nie są lepsze od naszych – powiedział Dowgiłło. - A zrobią to?

- Sojusz być może to uczyni. Ale nie generał Grieve – stwierdził z pewnością w głosie Kowalski. - Dość. Bierzmy się do roboty – podszedł do Vasquez, która opatrywała Deveraux. Spojrzała na niego wilkiem, wciąż trzymając dłoń zaciśniętą na swym karabinie. - I jak to wygląda? - zapytał.

- No dalej, pokaż mu swą rękę, Dev – zachęciła Vasquez. - Przekonaj nas, że jesteś w pełni racjonalna, a dalszy pobyt tutaj nie wpłynie na twój stan.

- Przestało się rozwijać. Było już gorzej – padło w odpowiedzi.

 Westchnął ciężko.

- Muszę wam powtórzyć to samo co im – powiedział. - Skoro oni zrozumieli w swoim języku, ty też przyjmij to do wiadomości. Na obu sąsiadujących z nami stacjach Konwent szykuje swe siły do ataku. Więc uzupełnijcie z łaski swojej amunicję, którą przynieśliśmy. Bo to miejsce ma dla nich wartość strategiczną.

- Albo jest tu coś, co jest dla nich niezmiernie wartościowe – odpowiedziała, po czym zaczęła się rozglądać. W jej głos wkradł się niepokój. - Walter? - zawołała. - Gdzie jest Walter?

USS "Von Braun" >>

środa, 28 czerwca 2023

Ciemna Symetria: USS "Von Braun" (VIII)

 

- Nic nie poradzę – wzruszył ramionami Gellert. – Jeśli już nie może pani wytrzymać, iż musimy rzucać się w bój, proszę ustawiać nas bakburtą do przeciwnika. Trochę za dużo mamy dziur po drugiej stronie tej łajby. Kilka wielkości pięści, bo pancerz ablacyjny działa bardzo dobrze, tak długo jak nie jest stymulowany wieloma pociskami w tym samym miejscu. Energia kinetyczna nie ma wtedy szansy się rozproszyć.

- Nie mam wpływu na to z jaką szybkością strzelają – powiedziała Arciniegas. – Ani na to, że nikt nie wie jak udaje im się strzelać do nas w kosmosie z działka.

- Powtórzę, nie mamy możliwości naprawy pancerza bez powrotu do suchego doku. Połatałem i pospawałem co mogłem. Coś jeszcze? – zaczynał być zirytowany na to, że grasuje w jego królestwie. Pokazała w kierunku generatora.

- Ile skoków możemy wykonać?

- Zero.

- Gellert, to nie jest akceptowalna odpowiedź.

- Jeśli wymienimy przetworniki mocy i parę innych części w suchym doku to nie mniej niż pięć – odparł. – Do tego czasu… sugeruję abyśmy tego nie robili. Skakaliśmy ostatnio dość często, ale bitwa przy Rewolucji nas załatwiła. Zrobiłem co mogłem, ale kolejny skok sprawi, że spali nam się bardzo dużo układów. Nie możemy w takim tempie rozładowywać akumulatorów, bo skok pobiera bardzo tyle mocy, że inne układy nie będą pracować. Następny je wydrenuje prawie w całości, kolejny nie będzie możliwy. Do tego zostaniemy bez zasilania większości układów.

- Czyli mam trzy skoki – powiedziała. – Skoro mówisz o dwóch.

Milczał ze skrzywioną miną, przypominającą jej urażone dziecko.

- Proszę wybrać dobrze moment tych dwóch rzutów – poradził wreszcie. – Hefajstos nie przywiózł nam części niezbędnych do naprawy.

Pokiwała głową. Przynajmniej obaj pomocnicy Gellerta tym razem nic nie mówili, mając ręce pełne roboty przy naprawach. Reszta obecnej jedenastoosobowej załogi NASW była zajęta. Pół godziny temu zadokował dron wsparcia, następnie rozpoczęła się procedura tankowania i uzupełniania uzbrojenia. Mellier w ładowni wraz z Ehlertem, Simmsem i Echevarią dopilnował ładowania rakiet do odpowiednich dystrubutorów. Mimo, że procedura odbywała się za pomocą mechanicznych chwytaków, musiały być sterowane ręcznie, bo pewnych rzeczy nikt nie chciał powierzyć eniakowi, każdorazowo oczekującymi autoryzacji podjętych działań i decyzji. Arciniegas kusiło, aby podobnie jak w przypadku systemów „Von Brauna” zasugerować, aby ich supermaszyna także i tu mogła nie być ograniczona i korzystać ze swej relacyjności systemowej, ale nie chciała kusić losu. Tkwili więc na statycznej pozycji, Hefajstos widoczny był na radarze, na szczęście znajdowali się w przestrzeni Sojuszu, w połowie drogi między kordonem ustanowionym przez Apollo a ISS. Dolecieli tu dzięki silnikom manewrowym, po tym jak rozproszyli eskadrę idącą do walki z NASW. Dwie godziny zajęło jej ponowne zgrupowanie, po tym jak Kosmflota skończyła ostrzeliwać prewencyjne każdy kwadrant nieba w najbliższej odległości od swych statków. Do 18 okrętów dołączyło teraz jeszcze 6, którym NASW mogło przeciwstawić na razie jedynie 14, lecz jeszcze 10 Apollo zmierzało w tamtym kierunku pod osłoną Merkury. Na miejscu znajdowało się także już kilkanaście dronów Bellerofont i Aegis, by udzielić wsparcia okrętom. Wróg jednak znowy uruchomił silniki i zdecydowanie postanowił wydać bitwę. Arciniegas nie miała pojęcia co siedzi w głowie admirał Tierieszkowej, bowiem odsłonila w ten sposób sporo przestrzeni ochronnej Ałmaza, ale doszła do wniosku, że najwyraźniej została zmuszona, by coś zrobić po ataku na Rewolucję. Cóż, w miarę możliwości „Von Braun” pomoże, choć z tyłu głowy miała, że nie dowodzi okrętem wojennym a rozpoznawczym i jak pokazywały uszkodzenia, byle salwa z działek NR mogła narobić wystarczająco wiele poważnych spustoszeń.

Światła zamigotały, a ona popatrzyła pytająco na Gellerta, który wzruszył ramionami. Po chwili odebrał telefon.

- Eniak do pani – powiedział. – Proszą, aby zajrzeć do nich.

- Nie mam czasu ani chęci na rozmowy z Everettem – odparła.

- Nayada dzwoniła. Bardzo jej zależy na pani obecności – Gellert odłożył słuchawkę. – Dziwne, byłem przekonany, że rosyjskich szpiegów, po tym wszystkich co nas spotkało, będzie pani wyrzucać przez śluzę zgodnie z zapowiedzią, ale co ja tam wiem.

- Najwyraźniej bardzo mało – stwierdziła. – Bierz się do roboty, chcę mieć swój napęd.

- A ja nie chcę zostać zestrzelony salwą z NR – odrzekł, gdy zamykała drzwi do maszynowni.

Zajmij się swoją działką, a ja dopilnuję mojej, pomyślała. Mam na pokładzie łącznie 16 osób, 11 z załogi „Von Brauna”, trójkę obsady „Jeffersona Daviesa”, a to tego szalonego naukowca i jego pomocnicę ze zrytym umysłem. Przeszła przez śluzę, przeciskając się w wąskim przejściu między rzędami kabli dolnego pokładi i wbiła kod otwierający drzwi do pomieszczenia eniaka. W środku jak zwykle panował półmrok, rozświetlany przez migające lampki i światło monitorów, w tle hałasowała zaś wielka maszyna, będąca mózgiem całego statku. Everett spał przy swoim pulpicie i pochrapywał, a na ekranie przed nim zmieniały się jeszcze liczby.

- Jak sytuacja Marsa? – zapytała spoglądając na Nayadę, która siedziała w drugiej części pomieszczenia. Choć nie chciała tego przyznać, czuła się przy niej niekomfortowo, stąd też zapewne wynikało takie a nie inne jej traktowanie. Dziewczyna była teraz kimś zupełnie innym niż 3 miesiące temu, gdy spotkała tu wystraszoną bibliotekarkę. Teraz patrzyła na nią hardo, co wywoływało u Arciniegas niepokój, a początkowe zmiany nastroju, po wejściu na pokład zostały zastąpione pewnością siebie. Everett zapewniał, że nie kodował jej umysłu, ale to jeszcze niczego nie oznaczało. W końcu była tu na polecenie Adlrina, a zachowanie admirała i związane z tym wszystkim okoliczności także nie były czymś zwykłym. Nayada różniła się nie tylko fizycznie, nie będąc po tych kilku miesiącach zamknięcia na „Deep Space” zadbaną dziewczyną o długich włosach, które teraz obcięto na krótko, by uniknąć problemów związanych z higieną, gdy znajdowała się w katatonii. Wpatrywała się w Arciniegas swymi oczami, rozświetlonymi w ciemności niczym gwiazdy jasnym światłem blasku monitorów.

- Wkrótce coś się wydarzy – powiedziała tamta. – Masa i grawitacja wewnątrz anomalii przekroczyła stan krytyczny… ale nie jestem fizykiem, jak doktor Everett, on może mieć lepszą teorię.

- Na razie teoria go wykończyła – zauważyła Arciniegas.

- Nie spał od dawna… a to, co właśnie zauważył nieco nim poruszyło – wyjaśniła Satya. – Okazuje się, że jego koncepcja wielu światów, która sprawiła, że stał się pariasem w świecie fizyki doskonale wyjaśnia co się dzieje, łącząc się z teorią kwantową.

- Wie już jak pozbyć się Fenrira?

- Odkrył, że w tym zakresie nie są najważniejsze ciemne materia, a grawitacja. Ale nie po to cię wezwałam.

- Wezwalaś mnie, Nayada? – głos Arciniegas ociekał niechęcią. Tamta jednak nie poczuła się zdetonowana.

- Mam imię.

- Chcesz się zaprzyjaźnić? – Arciniegas wchodziła wyraźnie w tryb szalonej i nieobliczalnej kapitan.

- Nie – odpowiedziała Satya. – Chcę ocalić twój statek… ten statek. Po raz kolejny – podkreśliła i pokazała monitor przed którym siedziała. Arciniegas podeszła bez słowa.

- Na co patrzę? – zapytała. – Co to linie komend?

- Przyszły z ostatnią aktualizacją danych z sieci Hermes – powiedziała Satya. – I zapętliły nieco kolejkę naszego eniaka, bo zawierały zakodowaną warstwę, którą usiłowały wykonać, ale było to niemożliwe… To trochę jak karta perforowana, wprowadzamy je programując na nich procedury do eniaków, ale przygotowane wcześniej i wkodowane do pamięci możemy przekazać jako pakiet danych, jak robicie to z dronami podczas walki dorzucając im radiowo procedury gdy nasza matematyka zauważy coś, czego nie mają zako…

- Wiem jak to działa – przerwała Arciniegas. – Co nam przesłano?

- Procedurę odcięcia napędu i rozładowania generatora – powiedziała krótko Satya. – Jak wspomniałam była schowana między innymi danymi, które łącząc się tworzyły całość i nie odcinały bezpośrednio tych systemów, więc nie sposób było tego łatwo zauważyć. Miały za zadanie przekierować przepływ energetyczny w podsystemach, co odcięłoby zasilanie. Wyglądałoby to jak awaria mechaniczna. Miało się wykonać od razu po korelacji danych.

- Ale ty to zauważyłaś – Arciniegas przeniosła wzrok z monitora na nią.

- Nie – odparła Satya po chwili. – Zauważyłam pętlę. Ocaliło nas to, że dokonaliśmy zmian, trzy miesiące temu gdy wpadliśmy w zasadzkę lecąc na Marsa… - nie skończyła, lecz Arciniegas doskonale wiedziała, że mówi o tym, jak celowo spreparowana karta perforowana w chwili rzutu doprowadziła do śmierci części załogi poprzez manipulację systemami statku. – Teraz mamy odcięte wszystkie główne systemy od eniaka na czas gdy nie muszą być korelowane… czyli gdy nie lecimy. A wszystko co jest wprowadzane idzie przez podwójny bufor bezpieczeństwa i nasza sieć relacyjna sprawdza niezgodności kodu. To ona wyłapała wzajemne odwołania procedur do komend znajdujących się w poszczególnych pakietach.

- Więc nie zauważyłaś. Ale to ty stworzyłaś wtedy te zasady bezpieczeństwa – a ja ich nie wyłączyłam, nawet po tym, gdy cię zdemaskowano, pomyślała. – I to ty zaprojektowałaś sieć relacyjną.

- Nie ja ją zbudowałam – odparła szybko Satya. – Ale ktokolwiek przesłał nam te procedury… Jest bardzo dobrym koderem procedur… zna doskonale sieć matematyczną… statków NASW, bo „Von Braun” ma taki sam uniwersalny szkielet języka proceduralnego jak pozostałe.

- Prawdopodobnie ten sam skurwysyn, który zakodował kartę dla Sikorsky’ego – powiedziała w zamyśleniu Arciniegas, po czym gwałtownie się zerwała i uderzyła pięścią w pulpit. – Kurwa!

Satya Nayada nie wyglądała na przestraszoną wybuchem. Everett nie obudził się, jedynie zachrapał. Arciniegas pochyliła się na nią i spojrzała jej prosto w oczy.

- Pytanie brzmi czy mam ci zaufać – powiedziała. – Bo zróbił to Aldrin. Everett powiedział ci z jakiego powodu tu jesteś?

- Wyjaśnił mi pewne sprawy – odparła Satya.

- Było to w rozkazach, które mi wydał. Uważa, że możesz ocalić nas wszystkich – wyjaśniła powoli Arciniegas. – Zarówno od sytuacji związanej z Fenrirem… jak i od spisku szpiegowskiego, który wbrew temu na co wygląda sięga dużo dalej niż NASW. Dlatego wyprowadzali cię z katatonii kodami i… zdekodowałaś dla nich pewne informacje, a także podałaś im to, czego nie bylaś świadoma. Dowiedziałam się o tym dopiero, gdy wsadzili cię na pokład.

- Nie do końca wszystko pamiętam – powiedziała Satya. – Ale na pewno powiedziałam, im kto mnie zakodował gdy przybyłam na ISS. Nie znałam jego nazwiska, ale wiedziałam, że…

- A oni nikogo nie aresztowali – przerwała jej Arciniegas. – Zamiast tego z Hoener postanowili zagrać w grę i teraz my jesteśmy po uszy w gównie – spoglądała na monitor z siatką taktyczną i przełączała gwałtownie klawisze, krzywiąc się coraz bardziej. – Bo wiesz co, skoro tym razem nie usiłowali załatwić nas kartą perforowaną, tylko przesłali pakietem danych, to znaczy, że puścili to bezpośrednio do Hermesa z CINSPAC, bo to było z tego co widzę w bazowej paczce danych taktycznych?

- Tak, ale…

- To znaczy, że albo kurwa twój szpieg ma nieograniczony dostęp do eniaków CINSPAC albo NASW zrobiło to oficjalnie, czyli działają nieświadomie dla pieprzonej siatki szpiegowskiej. Kurwa, gadam jak Shelby i Hoener – klęła Arciniegas przełączając przyciski, po czym poderwała się i złapała za telefon, wybierając przycisk połączenia. – Mellier, ile ci jeszcze zostało…. nie interesuje mnie, masz natychmiast zakończyć. Wyczepiamy się awaryjnie z Hefajstosa? Jak to jeszcze co najmniej 10 minut? Kurwa – rzuciła słuchawką i znowu spojrzała na Satyę. – Ciekawa sprawa, prawda, usiłowano nas tu unieruchomić, a nie lecą w naszą stronę żadne rakiety, ani żaden statek? – znowu złapała za telefon. – Westermoreland… Z łaski swojej potwierdź mi, czy odczyty skanu dalekiego zasięgu są prawidłowe… Nic na telemetrii? Daleki i bliski? Budź Triptree i ma w trybie pilnym przejąć służbę na mostku dopóki nie wrócę. Przygotuj do wystrzelenia Phaetona… Jak to nie mogę, dopóki nie skończymy ładowania z Hefajstosa? Niczego nie wystrzelę, wiem do cholery… Niech Hagen będzie gotowy do awaryjnego uruchomienia dopalaczy. Nie, nie powiem o co chodzi! – walnęła słuchawką. Zastanowiła się. – Sprawdź co jest nie tak z telemetrią i co jeszcze przyszło z Hermesa – powiedziała. – Instynkt mi mówi, że nie po to usiłowali nas tu zatrzymać, żeby nic nie robić. Niedługo wracam – skierowała się do wyjścia, po czym zatrzymała się nim odwróciła się i popatrzyła na Everetta, który spał dalej i na Satyę. – Dziękuję –rzuciła po czym już nie było.

Najpierw popędziła na lewo i znalazła się na powrót w maszynowni, gdzie Gellert na jej widok zaczął gasić papierosa. Pięknie, nie wszystkich zasady związane z obiegiem powietrza obowiązują, stwierdziła, ale miała co innego na głowie.

- Awaryjny start – poinformowała. – Ale żeby nikt nie wykrył, że grzejemy silniki, kiedy podniesiesz dysze.

- Półtorej minuty – odpowiedział natychmiast. – Mamy jałowy ciąg inaczej Hefajstos by nie zadokował. Rzutu też nie wykonamy bo nie mamy prędkości wyjściowej i jesteśmy nieruchomi. Czy ja mam deja vu i znowu mamy Woschody podchodzące do abordażu? Ostatnio było gorzej, silnik był całkiem wyłączony, teraz…

- Chcesz deja vu to poszukaj czy znowu nie podłożyli nam urządzenia nadawczego – warknęła. – I podpowiedz jak się ewakuować szybko z tej pozycji gdy odczepimy się od Hefajstosa.

- Jak szybko?

- Pod ostrzałem – wypadła już na zewnątrz. Choć nie brała realnie możliwości, żeby na pokładzie znowu znalazło się urządzenie zdradzające ich pozycję, bowiem przez ostatnie trzy miesiące podczas każdego dokowania do zamkniętej części stacji był strzeżony, a Gellert dokonywał na jej prośbę każdorazowo przeglądu, musiała być pewna. Teraz przemieszczała się do promu skrytego w kleszczach dokujących „Von Brauna”, osłoniętego panelami ochronnymi odbijającymi fale elektromagnetyczne. Chwała projektantowi statku, który zapewnił taką możliwości. Po chwili przez śluzę przedostała się na „Daviesa” i znalazła się na terytorium Związku. Nie trawiła tego promu bojowego klasy Buran, który zdobyli podczas ekspedycji marsjańskiej, a teraz wykorzystywali jego odporność na jonizację, dzięki czemu dokonali już dwu desantów do Polski. Jednak konstrukcja, siermiężność i toporność budziły jej niechęć, do czego dokładał się fakt, iż spod świeżo położonej farby przebijała wciąż cyrylica. Przemogła swą niechęć i ruszyła do przodu, gdzie zastała Jonesa, Scobeego i Pekkalę grających w karty na zaimprowizowanym ze skrzyni ładunkowej stoliczku.

- Pobudka – rzuciła, a Pekkala zaczął się nawet podrywać i zdążył zawołać:

- Kapitan na… - co przerwała.

- Do roboty dekownicy – mówiła szybko. – Jones, pobieraliście coś teraz z Hermesa?

- Nie – odparł tamten. – Od czasu gdy zadokowaliśmy w miejscu spotkania, to…

- Dawaj telemetrię – zażądała, a gdy poderwał się z miejsca widząc w jakim jest nastroju, natychmiast podążyła za nim.

Skan pokazał natychmiast w ich rejonie okręty NASW.

- A nieładnie – stwierdziła. – Ktoś nas oszukuje – w jakimś stopniu poczuła ulgę, że jej podejrzenia się potwierdziły, choć patrząc na odległość zorientowała się, że niewiele im czasu zostało. – Kurde, brzydko się bawią, ciekawe jak to zrobili? – nie miało to w sumie znaczenia, w ich stronę szła eskadra okrętów klasy Apollo. Poprawka, szły dwa, które wyszły z szyku, pozostałe trzy kierowały się w stronę kordonu, by wzmocnić blokadę przed nadchodzącym starciem. Prócz tego na siatce telemetrycznej przemieszczało się jeszcze kilka fregat, ale obawiać się mogła jedynie tych dwóch, „Oregonu” i „Argentyny”, które wkrótce miały mieć w zasięgu „Von Brauna”. Dużo szybciej niż ona ich, bo Apollo był prawdziwym okrętem wojennym, mogącym wystrzelić w nią salwę rakietową i kilka salw wiązki energetycznej dużo szybciej i częściej od niej.

- Jones, trzymaj namiar – powiedziała. – Jeśli nie uda mi się oczyścić naszej telemetrii będziesz potrzebny. Jeśli zadzwonię, że masz wszystko wyłączyć zrób to jak najszybciej.

- Czemu? – zdziwił się.

- Bo zapomnieliśmy, że twój transponder jest cały czas aktywny – wyjaśniła zmierzając już z powrotem na pokład „Von Brauna”. – Nie będę sprawdzać, czy oni o tym pamiętają, dzwoń po Gellerta, odetnij zasilanie, a potem niech wymontuje mu baterie. To moje polecenie.

Po chwili była już w pomieszczeniu eniaka. Everett zdążył się obudzić, wpatrywał się w monitor i usiłował coś powiedzieć, ale Arciniegas uciszyła go ruchem ręki.

- Wycięli nam telemetrię – powiedziała do Satyi. – Jak to zrobili?

- Nie wycięli, nadpisali nam dane jako aktualizację – powiedziała tamta. –Po prostu usunęli dane transpondera sześciu statków Apollo. Zniknęły ich oznaczenia, ale dzięki sieci relacyjnej zidentyfikowałam już obiekty z identycznym tłem radarowym, które ich nie mają.

- Oznacz mi je albo przywróć dane sprzed ostatniej aktualizacji i zablokuj kolejne przychodzące – poleciła Arciniegas.

- Jeszcze jedno – rzuciła Satya, widząc, że Arciniegas już opuszcza pomieszczenie. – Nie trafia do nas nic z Hermesa od 24 minut…

- … wycięli nas z powiadomień.

- … ale panuje dość duże zamieszanie, wzrosła komunikacja między statkami. Hefajstos także otrzymuje aktualizacje.

- Wspaniała analiza matematyczna – zawołała Arciniegas wybiegając z pomieszczenia, a drzwi za nią zamknęły się automatycznie ściągnięte przez siłowniki. Miała do pokonania jeden pokład i dwie drabinki, na środkowym wpadła na Melliera, który opuszczał ładownię i usiłował coś powiedzieć, ale nie słuchała. Nayada coś powiedziała, coś ważnego, co to było? Prawie przeskoczyła drabinkę i wpadła na mostek, Mellier był tuż za nią, powstało zamieszanie gdyż Westermoreland usiłował wstać by oddać stanowisko Triptree, a Arciniegas w ciasnym pomieszczeniu już wskoczyła na swój fotel.

- Widzisz to Hagen? – zawołała patrząc na telemetrię, gdzie migotało zaznaczonych ręcznie sześć symboli. – Te dwa najbliższe oznacz jako „Oregon” i „Argentynę”. W sumie nie wiem, który jest który.

- Co się dzieje? – zapytała Triptree, która kończyła przejmowanie kontroli systemów.

- Te cele są wrogie – poinformowała ich Arciniegas.

- Co takiego? – obejrzał się na nią Mellier

- Proszę o powtórzenie – zażądała jej szef pokładu i oficer wykonawczy.

- Sytuacja jest brzydka – powiedziała Arciniegas. – NASW postanowiła dokonać abordażu albo nas zestrzelić, w sumie nie ma znaczenia, bo nie zamierzam sprawdzać. W tym celu wykorzystali kodowanie proceduralne, którym Związek wyłączył „Von Brauna” podczas naszej misji do Krasnajej Zwiezdy. Ktoś się nieciekawie bawi, w tej chwili nie jest istotne czy w CINSPAC dowodzą agenci tamtych, czy też po prostu usiłują odzyskać statek. Ale tym razem nie nakazywali nam powrotu, ale posłali nas by uzupełnić zapasy przy użyciu kodu Aldrina, a my daliśmy się złapać.

- Jesteśmy odcięci od Hermesa – powiedziała zszokowana Triptree. – Nie odbiorą od nas żadnych danych.

- Ani my od nich. Miło, nieprawdaż? – rzuciła z sarkazmem Arciniegas. – Ktoś zdecydował za nas. Miejmy nadzieję, że nie powiedzieli im, że „Von Brauna” opanowała Kosmflota, bo za dwie minuty będą nas mieli w zasięgu.

- Co robimy? – zapytał Hagen.

- Myślę. Na pewno się stąd zbieramy – powiedziała Arciniegas. – Musimy odczepić się od Hefajstosa. Jak tam silnik?

- Zacząłem grzać kiedy dostałem polecenie – odparł. – Gdy się pozbędziemy zaczepu będziemy gotowi do lotu.

- Więc się szykuj, przygotować się do oddokowa…

- To jest NASW – przerwała im Triptree. – Chcemy złamać właśnie rozkazy!

- Jakie rozkazy? – zapytała Arciniegas. – Dostałaś jakieś? Mamy awarię, do tego odcięli nam łączność. Od strony formalnej, po prostu odlatujemy po zakończeniu tankowania.

- Może to jakaś po…

- Tak, przypadkowo grzebali nam w systemie – była zirytowana. – I zmanipulowali siatkę taktyczną, by nie wyświetlała sześciu transponderów i kto wie czego jeszcze. Zgramy to w czasie, wyczepienie Hefajstosa, wyłączenie „Daviesa” i… co znowu? – Triptree usiłowała jej przerwać.

- Właśnie ktoś nadaje szerokim pasmem radiowym w naszym kierunku – powiedziała. – Wszyscy to słyszą. Idzie przez Pegaza, więc nie mogę zlokalizować z jakiego to okrętu… ale raczej nie z tych dwóch.

- Posłuchajmy – poleciła Arciniegas.

- Kapitan Arciniegas, w sprawie tych kolejek chętnie postawię je gdy dotrze pani do baru Pitcairn – rozległ się nagrany głos. Hagemayer. Nadawał przez dron wsparcia łączności, co uniemożliwiało bez szerokiego spektrum analizy łączności wyśledzenie źródła,  bo komunikat mógł nagrać odpowiednio wcześniej i wysłać do Pegaza, celem późniejszego przesłania. Tylko czemu tak postąpił, skoro w zasadzie mógł się podpisać? Wszyscy doskonale zdali sobie już dawno sprawę, że „Von Braun” nie miał uszkodzonej łączności i był podpięty do sieci Hermes. Nagle ją olśniło. Wiedziała już, co nie pasowało jej w tym, co mówiła Nayada.

- Mellier daj mi telemetrię z ostatniej godziny, te sześć Apollo, Triptree nałóż mi na to ich łączność. Czy te dwa odłączyły się od pozostałych po otrzymaniu danych?

Czekała kilka sekund. W międzyczasie Jones poinformował ją o wyłączeniu Daviesa. Spojrzała na ekran, procedura kończenia oddokowywania potrzebowała jeszcze pół minuty. Będzie krótko z czasem.

- Tak – powiedziała wreszcie Triptree. – Straszny się szum zrobił na łączach po tym ostatnim pakiecie, statki zaczęły przesyłać dane do Hermesa, sporo kontaktuje się ze sobą radiowo…

- Sześć statków lecących w tym kierunku. I tylko dwa idą do nas – Arciniegas pokiwała głową. – Kto dowodzi „Oregonem” i „Argentyną””

- Komandor Styles i komandor Attenborough.

- W sumie to nieistotne – nazwiska nic jej nie mówiły, ale z ostatnich pięciu lat, gdy zesłano ją do promu desantowego, z nadzieją, że odejdzie z NASW, a ona postanowiła się zapić, niewiele kojarzyła z przesunięć kadrowych floty. - Otwieraj łącze radiowe. Szerokim spektrum, otwartym tekstem – chrząknęła. – Dziękuję, kolejki będą dla wszystkich, którzy cały czas pomagają w każdy możliwy sposób. Podpisz koniecznie kapitan NASW Elena Arciniegas – odczekała chwilę. – Gotowa, załogo?

- Co pani chce zrobić? – zapytała Triptree.

- Dzień jak co dzień – odparła Arciniegas. – Musimy zmierzyć się ze spiskiem, Fenrirem, Kosmflotą, a teraz NASW. Ile jeszcze czasu do odczepienia tego cholernego drona?

- 15 sekund.

- Odpowiadając na twoje pytanie Triptree, zmywamy się stąd, zanim zaczną do nas strzelać – wyjaśniła kapitan, a tamta spojrzała z niedowierzaniem. – Potem zobaczymy co dalej. Wygląda na to, że mamy wciąż trochę sojuszników w NASW. I nie wiem ilu wrogów.

- Żona komandora Stylesa była w załodze „Alliance’s Star”. Tak jak mój brat – poinformowała ją Triptree. – Pamiętam go z pogrzebu po…

- W takim razie to sprawa osobista – przerwała jej Arciniegas, choć nie była pewna, czy daje im to przewagę, bo zupełnie nie kojarzyła ani tego oficera, ani jego żony, choć była jej załogantką podczas pierwszej i ostatniej misji statku, którym dowodziła, a który zniszczyła w trakcie starcia nad Antarktydą. Nie dała po sobie poznać, czy słowa Triptree jakoś na nią wpłynęły, choć ta wspomniała o tym po raz pierwszy od kiedy przywitała ją tą informacją, gdy się poznały. Zaczęła wydawać rozkazy: - Hagen, wyczepiaj nas, potem kurs odejścia w stronę kordonu i wygaszenie silników – podniosła słuchawkę i uruchomiła interkom. – Tu kapitan. Proszę przygotować się na przeciążenia.

Te jednak nie nadchodziły.

- Hefajstos się nie wyczepia – poinformował Hagen. – Nie przyjmuje poleceń.

- Nasze zaczepy są zwolnione, ale ich nie puszczają – powiedziała Triptree.

- Oczywiście, dlatego nadawali do Hefajstosa – Arciniegas zagryzła wargi, a wówczas kabinę wypełnił dźwięk alarmu.

- Zdjęli nas aktywnym skanem – Mellier nie był tak spokojny, jak gdy wtedy, gdy wypowiadał te same słowa podczas starć z Kosmflotą.

- Masz swoją odpowiedź Triptree – stwierdziła zimno Arciniegas, choć do tej chwili, mimo iż założyła,że może do tego dojść, nie uznawała tego za zbyt prawdopodobne.

- Nadają do nas… już wiem który to „Oregon”. „Von Braun” proszę wyłączyć silniki i przygotować się do dokowania. Każda próba uruchomienia silników zostanie potraktowana jako wrogie działanie. Styles – przeczytała Triptree.

- Uruchom silniki, Hagen – poleciła Arciniegas. – Korekta kursu. Obróć nas, aby Hefajstos ustawiony był w ich kierunku.

- Co pani zamierza? – Triptree była w wyraźnej rozterce.

- Na pewno nie będę strzelać do naszych statków – Arciniegas właśnie wydzwaniała pomieszczenie eniaka. Obrócenie statku nie rozwiązywało wiele, uniemożliwiało jedynie trafienie ich wiązką i rakietą niekierowaną, nie broniło ich przed pociskami zaawansowanymi. Triptree mówiła coś na temat tego, iż Sojusz nie będzie strzelał, ale Arciniegas miała już Nayadę na linii.

- Zakodowali Hefajstosa aby się nie oddokował – powiedziała. – Podejrzewam, że mogli też wrzucić mu procedurę uruchomienia własnych silników, jeśli zaczniemy przyśpieszać. Możemy go jakoś wyczepić proceduralnie?

- Nie bez podłączenia do Hermesa. Nie znam też kodów Sojuszu, ale…

- Tak?

- Doktor Everett podpowiada, że jeśli przyśpieszenie będzie nagłe i gwałtowne to siła naszego oddziaływania na drugi obiekt będzie wprost proporcjonalna do…

- Dziękuję – odłożyła słuchawkę. – Hagen…

- Torpeda w przestrzeni! – zawołał Mellier, a dźwięk alarmu rakietowego wypełnił kabinę.

- Mówiłaś coś Triptree? – zapytała Arciniegas, patrząc na paraboliczny kurs pocisku TOW, który wystrzelił „Oregon”, idącego łukiem nie bezpośrednio w ich kierunku. Ciekawe czy cała NASW to widzi, czy innych też wycięli?

- Obrócę nas w jego stronę, gdy nawróci – powiedział Hagen.

- Nie – zarządziła. – On się nie uzbroił – pocisk na ekranie osiągnął założoną pozycję, po czym sterownik sprawił, iż skręcił pędząc wprost w kierunku „Von Brauna”, w jego burtę nie zasłoniętą przez Hefajstosa. – Jeśli się obrócimy trzepną nas wiązką w silniki – powiedziała. - Awaryjne dopalacze na moje polecenie. Bez wcześniejszej inicjacji silnika napędowego. Zobaczymy co się stanie – przez interkom poleciła załodze się zapiąć.

Rakieta wciąż nie była uzbrojona i mknęła w ich kierunku. Zastanawiała się czy ma rację, być może jakiś szaleniec w NASW powiedział wszystkim kapitanom, że „Von Brauna” opanowali Rosjanie i należy go zniszczyć, a w ostatniej sekundzie jakiś palec wciśnie guzik i uzbroi rakietę. Na razie nie mogła jednak na to pozwolić, bo reakcją na jej działanie byłoby z pewnością uaktywnienie pocisku.

Czekała wpatrując się na taktyce na zbliżający się pocisk. Widziała jak pozostali czynią to samo, Mellier odruchowo zacisnął pięść czekając na uderzenie. Starała się zachować spokój.

Rozległo się uderzenie, a metalowy dźwięk poniósł się po statku, który drgnął, gdy trafił w nich pocisk, lecz nie eksplodował.

- Teraz – poleciła.

Wówczas nimi zatrzęsło, a przeciążenie wbiło ją w fotel. „Von Braun” przez chwilę zakołysał się jak kaczka.

- Dron odpadł – zawołał Hagen. – Mamy uszkodzone zaczepy dokowania, gdy wykrył start uruchomił własne silniki korekcyjne i przez chwilę… - wówczas znowu nastąpiło przeciążenie, a wszystkie światła i monitory zamigotały.

- Bezpośrednio trafienie wiązką – poinformował Mellier. – Zaabsorbowana przez pancerz ablacyjny.

- Styles, ty głupku – powiedziała Arciniegas. Osłona spełniła swoje zadanie, zadziałała nie tylko w przypadku wyładowania energii kinetycznej. Zapewne zwiększy natężenie i spróbuje przeciążyć elektroniczne układy statku NASW. – Hagen, zmiana kursu w…

- Strzelają – zameldował Mellier. – Dwie rakiety Sidewinder.

- Kto strzela?

- Cały czas tylko „Oregon”.

- Hagen, bierz kurs uchyleniowy na „Oregon” – poleciła. – Na pełnym ciągu.

- Ale rakiety…

- Wiem, nie stracą namiaru – powiedziała. – Triptree, bądź gotowa do odpalenia flar, z detonacją dwie sekundy po wystrzeleniu.

„Von Braun” nawracał po szerokiej elipsie w kierunku Apollo, który nie miał takiej manewrowości i obracał się powoli. Rakiety szły po torze śladu termicznego, a Arciniegas czekała aż znajdą się na kursie na „Oregon”.

- Flary! – poleciła wreszcie. – Hagen, martwy ciąg, zmiana kursu!

Chwilę po odpaleniu wabików silniki się wyłączyły ułamek sekundy po zmianie trasy lotu „Von Brauna”. Ten zasłonił swe dysze, kryjąc źródło ciepła, znikając z radaru i skanerów telemetrii NASW. Eksplozje utworzyły chwilowe źródło ciepła, a paski folii spowodowały zakłócenia na radarze. Rakiety dały się nabrać i przeszły prosto przez ten obszar, po czym ich matematyka zgłupiała, zgubiwszy aktywny namiar, lecz chwilę później miały już nowy.

- Zalokowały się na silniki „Oregonu”! – poinformował Mellier.

- To już problem Stylesa – stwierdziła Arciniegas.

Pięć sekund później, na dwie sekundy przez uderzeniem „Oregon” zdołał rozbroić pociski, które uderzyły w dysze silników. Zapalnik został wyłączony, lecz chwilę później w ogniu ciągu, którego Apollo nie wyłączył, jeden Sidewinder wybuchł.

- Brak bezpośredniego trafienia, ale silnik mu właśnie zgasł – poinformował Mellier.

- Bądź tak miły i trzepnij go jeszcze aktywnym skanem – poprosiła Arciniegas. – Ale precyzyjnym. W silnik i wyrzutnie rakiet.

- Będziemy strzelać? – zapytała Triptree.

- Nie widzę powodu. Mam nadzieję, że zrozumiał, że właśnie stracił statek – powiedziała Arciniegas, sprawdzając czy „Argentyna” nie podejmuje działań. – A teraz zabierz nas w kierunku przestrzeni Związku.

- Ale kordon…

- Chętnie pomogłabym tym nieudaniczkom wygrać wojnę, ale nie wiemy ilu nas będzie szukać – powiedziała. – A na terytorium Związku raczej nie będą. I niech Gellert sprawdzi co tym razem popsuliśmy gubiąc Hefajstosa.

W CINSPAC Gleesonowi nie uszło uwagi, że ktoś podniósł okrzyk radości, gdy trafiony został „Oregon”, choć szybko umilkł. Gniewnie zwrócił się do Glenna.

- Może mi pan wyjaśni admirale, dlaczego pozostałe okręty nie reagują, gdy Arciniegas strzela do okrętów NASW?

- De facto nie oddała ani jednego strzału – odpowiedział spokojnie Glenn, a Gleesonowi nie umnęło inroniczne spojrzenie rzucone nań przez Armstronga. – Po za tym nie mamy teraz już w ogóle pojęcia gdzie jest.

- Cztery okręty posłane by ją aresztować nie wykonały rozkazu, piąty nie wsparł „Oregonu”! – Gleeson mówił podniesionym głosem.

- Cztery zgłosiły problem z łączością, piąty z uzbrojeniem – przypomniał Glenn.

- Awaryjność w NASW przekracza wszystko co możliwe! Wszystkie okręty komunikowały się między sobą poza siecią Hermes – Gleeson nie mógł ochłonąć. – Nie tylko tamte! Wy też coś nadawaliście z ISS radiowo!

- Wszyscy poprosili o potwierdzenie odrębnym kanałem zgodnie z procedurą. Nie wiem co innego mogli sobie przekazywać – powiedział Glenn, po czym chrząknął. – Chce mnie pan o coś oskarżyć Gleeson? Przejęcie próbowaliśmy przeprowadzić zgodnie z planem, statek był odcięty przy pomocy procedury awaryjnej na takie wypadki, którą opracowana została przez kryptografów sieciowych NASW i NSA, na Ziemi i tutaj. Powiedziałbym, że Arciniegas nie miała najmniejszej szansy.

- Została ostrzeżona, a kapitanowie NASW nie słuchają rozkazów! Dla kogo więc pracują?

- Gleeson – głos Glenna ociekał współczuciem. – Postawmy sprawę jasno. Kapitan Arciniegas ma może i nieprzyjaciół w NASW, a nie wszyscy są jej fanami. Kilka lat temu powstrzymała jednak atak na Sojusz, potem zestrzeliła okręt klasy Behemot przewyższający ją wielokrotnie siłą ognia i opancerzeniem. Przeprowadziła atak na obiekt bojowy Europa, czyli stację Rewolucja. Mam tu wielu młodych kapitanów i ona jest dla nich bohaterką. A pan kazał nadać otwartym tekstem, że jest podejrzana o zdradę i ma zostać aresztowana. Zrobiłem dokładnie o co pan poprosił. I wie pan co się stało?

- Co takiego?

- Jak mogłem przewidzieć, że nie będzie chętnych do wykonania takiego rozkazu w obliczu nadchodzącej bitwy z Kosmflotą? W sumie powinienem się cieszyć, że ktoś jeszcze słucha poleceń CINSPAC, a nie rozkazów Arciniegas – jego głos ociekał ironią.

- Mówimy o buncie – oczy Gleesona się rozszerzyły.

Nim Glenn zdążył coś powiedzieć zaczął wyć alarm.

Stacja Zwycięstwa >>