Czytam
właśnie „Transition” Iaina M. Banksa, jak zawsze pisze
ciekawie i rozwlekle, a akcja jego powieści zatraca się w kolejnych warstwach
narracji. W Polsce pisarz to mało znany, 20 lat temu
Prószyński usiłował wydawać jego cykl o Kulturze nieco sztucznie
podciągany pod space-operę, wyszły także „Fabryka Os” oraz
„Qpa strahó”, publikowana w odcinkach w Nowej Fantastyce. Ta ostatnia książka została zapamiętana
przede wszystkim z uwagi na stosowaną w dość szczególny sposób ortografię jednego z
bohaterów, wskutek której całe obszerne sekwencje powieści zapisywane były jak tytuł powyżej. Banks publikował książki różnego rodzaju, zaś pisząc fantastykę dodawał
zawsze inicjał drugiego imienia, by odróżnić książki
należące do głównego nurtu. Powieści jego są mocno pokręcone
i nieporównywalne z niczym innym. Nie inaczej jest z „Transition”,
choć pomysł na zawiązanie akcji wydaje się banalny. W multiwersum
istnieje nexus wszystkich rzeczywistości, z którego agenci Koncernu wyruszają do
równoległych światów by wpływać tam na zachodzące wydarzenia. Akcja
prowadzona jest z kilku różnych puntów widzenia, trudno ją czasem
śledzić, gdy rzeczywistości zmieniają się jak rękawiczki, za
czym nie nadąża nawet jeden ze wspomnianym agentów. Zawsze po
przebudzeniu sprawdza jak jest ubrany, na jakie dane opiewają jego
dokumenty, by określić w jakim
świecie się znalazł. Akcja obejmuje czas od obalenia muru
berlińskiego do zniszczenia WTC, będący we wszystkich rzeczywistościach złotym wiekiem ludzkości.
Wroga
organizacja kontrolująca multiwersum to oczywiście nic nowego, choć
u Banksa jest jedynie tłem. W podobny sposób opisana jest również
w wydanej jakiś czas temu po polsku „Brasyl” Iana Mc Donalda.
Znający i lubiący twórczość tego szkockiego pisarza książkę
tę mogą sobie spokojnie darować. Choć jak zawsze osadził akcję
w egzotycznej rzeczywistości, której opis sam w sobie stanowi odrębną warstwę powieści,tym razem jednak coś mu nie wyszło.
O ile „Chaga” czy „Rzeka Bogów” są świetnymi historiami traktującymi o inwazji nieznanego, czy to w postaci obcych fulerenów
czy tajemniczego obiektu powiązanego z wielowarstwowym
wszechświatem, w "Brasyl" wątek kwantowej tajemnicy gdzieś znika, choć powinien spajać całą powieść. Trzy odrębne płaszczyzny czasowe i
wątki z historii tego kraju powiązane są bowiem poprzez multiwersum, również tu jak okazuje się nad wszystkim
czuwa tajemnicza organizacja, której oblicze jest za każdym razem
inne, bowiem trzy płaszczyzny czasowe nie należą do jednego
wszechświata. W nieskończonej liczbie światów równoległych
istnieją nieskończone odmiany grupy trzymającej władzę, ścigające bohaterów poprzez
czas i przestrzeń.
„Brasyl”
oczywiście i tak warto przeczytać, choć w wypadku tej książki Mc
Donald zatracił proporcje. Wysiłek włożony w kreowanie
dystopijnej Brazylii w roku 2032, w postaci pisania krótkimi zdaniami z
neologizmami portugalskimi dla Ameryki XXI wieku oraz długimi,
barokowymi zawijasami w przypadku opowieści o XVIII wiecznym
jezuicie nie poszedł na marne. Jednak zatracony został gdzieś przy
tym główny wątek, organizacja kontrolująca kwantową
rzeczywistość poluje na wszystkich mogących zdradzić jej
tajemnicę. Możliwość zmiany rzeczywistości nie powinna być powszechnie dostępna. Z kolei Koncern z powieści Banksa pilnuje aby
złoty wiek ludzkości trwał we wszystkich światach, agenci
eliminują jednostki, które w historii innych rzeczywistości
usiłowały wprowadzać faszyzm.
Nie
są to najlepsze dzieła żadnego z obu autorów. W przypadku Mc
Donalda najlepiej zacząć od „Chagi” czy „Rzeki Bogów”.
Oczekujący w „Brasyl” skoków przez światy równoległe muszą
się rozczarować, wszystkie rzeczywistości niewiele się od siebie
różnią, nie ma tu miejsca na inną historię świata, w myśl
mechaniki Schroedingera każde wydarzenie może mieć dwie wariacje, jednak dotyczy to zwykłej
codzienności. U Banksa światy rzeczywiście się różnią, choć
są ledwie zarysowane w szalonym pościgu seksu, przemocy i
niepojętych wątków. Jeden z nich jest alternatywną
rzeczywistością, która sama w sobie jest mocno intrygująca. Po
podboju świata przez Arabów, stworzona została pokojowa
cywilizacja judeo-muzułmańska. W XX wieku jej podstawy wstrząsane
są licznymi zamachami chrześcijańskich terrorystów, pełniących
w tym wypadku rolę Al-Kaidy czy ISIS. W jednym z dialogów jak
zauważa z ironią bohater, jest to religia miłości, co szybko
zostaje sprostowane, iż religia ta jest doskonała dla wszelkich
fanatyków. Świat oblężony jest przez fanatyków wysadzających
samoloty i wieżowce. Choć jest to wyłącznie odwrócenie
proporcji, daje ono nieco do myślenia w kontekście ostatnio często
podnoszonej kwestii uchodźców. Gdzieś w alternatywnej
rzeczywistości bramy oświeconej cywilizacji szturmują dzicy
chrześcijanie, tacy jakimi ukazano ich w filmie „Agora”, gdzie
zniszczyli Bibliotekę Aleksandryjską. Prosta inwersja przenosi
obecną sytuację w nowy wymiar.
Zostawmy
więc na razie korporacje kontrolujące multiwersum, podobne
organizacje niczym Majestic 12 według niektórych już dawno panują
nad naszą codziennością. W kolejnym wpisie zaś opowiem o
świecie, w którym chrześcijaństwo w ogóle przestało istnieć
wraz z mieszkańcami Europy. Lecz świat wcale nie wygląda
ciekawiej.