26.
Z jednej strony Arciniegas mogła poczuć się
połechtana faktem, iż na dźwięk jej nazwiska wróg odpala pocisk atomowy, z
drugiej nie mogła zlekceważyć migających na czerwono świateł, sygnału
dźwiękowego oznaczającego niebezpieczeństwo i wskazań matematyki, która zdążyła
już wyliczyć, iż za kolejne 20 sekund pocisk trafi Pegaza, a dwie sekundy
później statku dosięgnie fala uderzeniowa impulsu, który do reszty zmieni
uporządkowane elektrony w atmosferze w rozgrywkę na boisku pełnym chaosu. Nim
zdążyła coś powiedzieć w fotel wbiło ją przeciążenie gwałtownego odrzutu.
- Hagen, do cholery! – zawołała.
- To nie ja, coś nas wyrzuciło z atmosfery! –
poinformował.
- Dostaliśmy?
- Nie – jednocześnie poinformowali Triptree i
Mellier.
- Sprawdźcie co to było, Hagen zabieraj nas stąd!
Wystartowali jeszcze nim zdążyła to powiedzieć.
Odpalił silniki, a niebieski znacznik na ekranie taktycznym zaczął oddalać się
od przemieszczającego się przez przestrzeń z dużą prędkością punktu, który
oddzielił się od czerwonego kwadratu. Momentalnie obraz zaroił się od
olbrzymiej liczby czerwonych punkcików, które pojawiły się na telemetrii.
Matematyka przez ułamek sekundy miała problem z identyfikacją tak wielkiej
ilości celów, choć zdążyła już wcześniej oznaczyć i wyodrębnić z tła tysiące
odłamków, których nie brała teraz pod uwagę.
- 20 rakiet Ch33! – zawołała Triptree. Wszystkie po
wystrzeleniu natychmiast przyjęły jeden kierunek, wskazany przez operatorów
„Korolowa”, mknąc w stronę gdzie na ekranie dostrzeżono ślad termiczny
przemieszczającego się „Von Brauna”, uciekającego z pełną mocą jak najdalej od
miejsca ekstrapolowanej eksplozji.
- Celem dla Sabera jest Pegaz! – uprzedził Mellier.
- Widzę – odpowiedziała, dostrzegając także, iż
Aegisy rozpoznają zagrożenie i mkną w kierunku nadlatującego pocisku, by
skrócić dystans potrzebny do podjęcia środków zaradczych. Jeden z nich odpalał
już Sidewindera, zapewne ostatniego jakiego posiadały. Niewielka rakieta nie
miała szans przechwycenia potężnej torpedy, mogła jedynie uszkodzić jej napęd,
lecz ładunek nie miał wystarczającej mocy, by powstrzymać eksplozję jądrową,
niszcząc całkowicie konstrukcję.
- Hagen, odchodzimy jak najdalej, w kierunku
przestrzeni. Mellier, odpalaj ostatniego
TOW i detonuj przed frontem salwy – poleciła, orientując się, iż Ch-33 zdołały
namierzyć już ich sygnał. Skrzywiła się, z drugiej strony nie powinna jednak
mieć powodów do narzekań. Żaden statek Sojuszu nie przetrwałby do tej chwili
tylu salw rakietowych i nie zdołałby wymykać się trafieniom. Ten niewielki
stateczek ze swoją niewidzialnością i niesamowicie szybkim komputerem zaczynał
się jej podobać. – Sidewinderem w Sabera! Ile nam jeszcze zostało, dziewięć? -
z drugiej strony byli praktycznie bezbronni, a ich osłony nie istniały.
- Teraz już osiem – odpowiedział Mellier, gdy okręt
zatrząsł się, sygnalizując wystrzelenie rakiet.
- Mamy jedynie sześć pakietów energetycznych –
uprzedziła Triptree. – I nieco więcej
opiłków, jeśli radar zacznie działać poprawnie.
- W takim razie ściągaj tu Aegisy! – poleciła
Arciniegas, choć nie sądziła, aby zdołały uciec przed nadciągającą eksplozją
atomową. Los Pegaza był już przesądzony, miała świadomość, że jej wypowiedź pod
adresem Gławszyna niewiele zmieniła. Od momentu gdy „Korolow” załadował i
uzbroił pocisk nuklearny, mogła jedynie odwlekać nieuniknione. Wiele dałaby za
statek klasy Apollo, który nawet jeśli nie był w stanie stanąć do walki z
Progressem jak równy z równym, zabierał dwa pociski Cruise. Przynajmniej
miałaby możliwość oddania honorowego strzału nim salwują się ucieczką.
- Phaeton sygnalizuje odpalenie torped przez tamte
Woschody i Wostoka – zawołała Triptree, podłączona do Pegaza, ściągająca
ostatnie dane i wydająca rozkazy dronom. Telemetria powiadomiła o wystrzeleniu
daleko nad hemisferą trzech kolejnych rakiet Saber. Wrogie jednostki wciąż
znajdowały się trzy godziny od nich, lecz wynurzyły się właśnie zza krawędzi
planety i mogły wreszcie fakt ten wykorzystać. W ich stronę pomknęły rakiety
mające do przebycia tysiące mil, którym paliwo skończy się na długo nim tu
dotrą, lecz niesione siłą bezwładności zostaną detonowane zgodnie z
wprowadzonymi ustawieniami czasowymi. Matematyka już ekstrapolowała ich
trajektorię, oznaczając punkty przecięcia, które wypadały na drodze odejścia
„Von Brauna” w kosmos. Jeśli nie przyjmą kursu ucieczki teraz, wkrótce wróg
zacznie jonizować przestrzeń, by uniemożliwić im wygenerowanie rzutu
fotonowego. Orbita nad Aresem oraz sam obszar zaczynały zmieniać się w jądrowe
piekło, wkrótce zapewne kolejne strzały oddadzą nadlatujące z przestrzeni
kosmicznej cztery Woschody, wciąć jeszcze zbyt odległe, by mogły tego
spróbować.
Do zniszczenia Pegaza pozostało 5 sekund, gdy wrogi
pocisk przejęła rakieta Sidewinder odpalona przez Aegisa Trzy. Skan taktyczny
wskazał spotkanie dwóch obiektów, po czym niebieska kropka znikła, zaś czerwona
zmieniła kurs, mknąc w kierunku powierzchni, ze zmienioną prędkością.
Matematyka poinformowała, że pocisk wszedł ponownie w atmosferę, którą przed
chwilą opuścił.
- Co się stało? – zapytała Arciniegas szukając śladów
detonacji, przed oczami widząc jedynie kropkę oznaczającą torpedę Saber.
- Coś im nie zadziałało – powiedziała zdziwionym
tonem Triptree. – Nie zdołali detonować go radiowo…
- Nasze zagłuszanie?
- Aegisy są za daleko. Raczej niewypał – pokręciła z
niedowierzaniem głową. Arciniegas także nie była w stanie w to uwierzyć.
Myślami usiłowała wczuć się w Gławszyna, wciągającego ją w jakąś pułapkę, nie
widziała jednak sensu w tym co właśnie uczynił. Pocisk wciąż nie eksplodował,
zdając się opadać w stronę planety.
- I to jest właśnie szczęście, załogo – oznajmiła
wreszcie Arciniegas, postanawiając nie zastanawiać co się stało. Byli nadal w
grze i tylko to się liczyło, dostała kolejne kilka minut, choć nie sądziła, aby
wiele to zmieniło. – Hagen, zmień kierunek i wyłącz silniki. Nie mamy paliwa na
takie manewry. - poleciła.
- I tak zostało jeszcze na jakiś kwadrans takiej
zabawy – uprzedził.
- Jeszcze chwilę tu zostajemy – powiedziała, choć
wszystkie jej poprzednie argumenty straciły już znaczenie. Nie mieli szansy
przetrwać kolejnej pół godziny, a co dopiero doczekać czasu wyznaczającego
zakończenie misji. Na ekranie ścigało ją pięć pocisków Ch33, pozostałe zgubiły
się w chwili detonacji rakiety TOW, oszukane eksplozją. Triptree odpaliła
pakiety energetyczne, Hagen wykonał kolejny zwrot, gubiąc jeden z pocisków.
Teraz lecieli w kierunku dwóch dronów Aegis, które nie próżnowały, przejmując
ochronę „Von Brauna”, mimo iż zgodnie z poleceniem trzymały dystans nie
pozwalając na odnalezienie statku, lecz pozbawione już rakiet przechwytujących.
Wystrzeliwały zmyłki w kierunku zawracających rakiet, tworząc fałszywe źródła
ciepła,. Wrogie termoczujniki namierzały je, nie mogąc odnaleźć statku z
wygaszonymi dyszami wylotowymi, ukrytymi za termoosłonami, który po kolejnym
zwrocie oddalał się siłą bezwładności od miejsca ostatniego śladu termicznego.
Rakiety minęły ich wybuchając w odległości kilkunastu mil, rozpadając się
szeregiem łańcuchowych eksplozji. Z dużym prawdopodobieństwem mogła stwierdzić,
że za chwilę trafią ich odłamki, gdy zachodzący efekt Kesslera, powodujący
zderzenia coraz większej ilości szczątków, zmieni je w wirujący na orbicie rój.
Jak na razie matematyka pomagała im między nimi nawigować, jednak przestrzeń
wypełniało coraz więcej pozostałości zniszczonych tu rakiet, stanowiących
widoczny efekt zaciekłego starcia między oboma statkami..
- „Korolow” zmienia kurs – uprzedził nagle Mellier. –
Wykonują gwałtowny zwrot. Bardzo gwałtowny.
- Co tam się do cholery dzieje? - Arciniegas ze
zdziwieniem spoglądała na niezrozumiały manewr Progressa.
Matematyka pokazywała wyliczony kurs wrogiego okrętu,
który z jakiegoś powodu używał silników tylko na jednej burcie, usiłując
wykonać możliwe najciaśniejszy zwrot wokół własnej osi,z jednoczesną ucieczką z
atmosfery. Gławszyn zdawał się popełniać największy błąd swojego życia ustawiając
się do nich rufą. Nie mógł przecież wiedzieć, że nie ma już pocisków TOW, które
mogła władować mu w silniki, strzelając raz za razem. Mimo to postanowił
zaryzykować, choć nie miał ku temu najmniejszego powodu. Działo się coś czego
nie rozumiała.
- Hagen, zmiana pozycji na bezpieczną – poleciła
czujnie, widząc migające ostrzeżenia matematyki. Nie widziała w zachowaniu
wroga najmniejszego sensu, podobnie jak w braku eksplozji wystrzelonego ku nim
Sabera. Sprawdziła pozycję Woschodów i Wostoka szukając pułapki, lecz nic się
nie zmieniło. Wciąż znajdowały się w odległości kilku godzin, a wystrzelone
przez nich pociski miały drugą trasę do przebycia. Chrząknęła – Mellier, gdy
tylko te pozostałe pociski jądrowe znajdą się w zasięgu naszych rakiet, odpalaj
po kolei Sidewindery nim dolecą do celu, zgodnie ze wskazaniami matematyki.
- Kapitanie – powiedział. – Wiem, że to nie najlepszy
moment, ale może powinniśmy…
- Jeszcze nie. Wycofamy się, kiedy nie będziemy mogli
już nic zrobić – powiedziała. Nie dodała, że sytuację taką osiągnęli jakiś czas
temu, nie mieli już żadnej karty w rękawie. Jedynym co jej pozostało, było
oddanie ostatnich kilku strzałów i salwowanie się ucieczką się nim wróg zamknie
pułapkę. Zastanawiała się ile czasu Progress potrzebuje do oddania kolejnej
salwy i przeładowania wyrzutni. Zapewne niewiele minie nim wystrzeli po raz
kolejny, poprzednie strzały dzieliły jedynie minuty, jedynie chwilowo nie miał
amunicji. Teraz na cel weźmie Aegisy. Z zadowoleniem stwierdziła, że Triptree
zerwała już kontakt radiowy, a one nie wskazywały „Korolowowi” celu, krążąc
daleko od niewidocznego „Von Brauna”. Po części chęcią pozostania kierowały
również dziwaczne manewry wykonywane na polecenie Gławszyna, których nie była w
stanie pojąć. Sprawdziła raz jeszcze pozycję obu statków, przyjrzała się
opadającemu w atmosferę pociskowi Saber, który zdawał się stracić swą prędkość.
Działo się tu coś czego nie rozumiała.
- Hagen, co nas wyrzuciło z orbity? – przypomniała
sobie o niedawnym przeciążeniu.
- Nie mam pojęcia. Jakby gwałtowna siła nadała nam
kierunek – powiedział. – Może rozhermetyzowanie kadłuba?
- Nie potwierdzam dekompresji – poinformowała
Triptree. – Połowa czujników wewnętrznych nie działa, ale to wciąż te same,
które odciął wcześniej Gellert. Odczyt integralności kadłuba nadal w normie.
Arciniegas szukała w tym wszystkim jakiegokolwiek
sensu. Na ekranie taktycznym punkt oznaczający pocisk Saber nagle zamigotał i
zmienił się w dużą pulsującą kropkę.
- Co się dzieje? – zapytała.
- Dziwne. To nie wybuch jądrowy – powiedziała
Triptree. – Gwałtowny skok temperatury. Po prostu eksplodował.
- Jak to możliwe? Przecież nie był zbyt głęboko w
atmosferze – myślała głośno. -Zresztą nie jest aż tak gęsta.
- Nie wiem. Może wydali mu takie polecenie radiowo? -
zasugerował Mellier.
- To bez sensu – mruknęła. Coś było nie tak, choć nie
potrafiła określić co ją niepokoi.
Skan taktyczny rozjarzył się nagle na zielono, gdy
pojawiła się na nim długa nieforemna linia biegnąca od planety w kierunku
przestrzeni kosmicznej. Przebiegała czterdzieści mil przed dziobem „Korolowa”,
wprost na jego poprzedniej trasie, nim dokonał korekt kursu. Wiosła wprost ku
powierzchni. Wyginała się w stronę rejonu gdzie pocisk Saber został trafiony
Sidewinderem, wiła się niczym nitka narysowana na siatce euklidesowej taktyki,
przechodząc przez miejsce, gdzie torpeda wybuchła.
- Co do cholery? – zapytała, sięgając po słuchawkę,
gdy telefon zaczął dzwonić.
- Dwie sprawy – odpowiedział Everett przechodząc od
razu do rzeczy. – Po pierwsze tamci uzbrajają właśnie kolejny pocisk jądrowy i
ładują go do wyrzutni. Analiza wyodrębniła kolejny skok promieniowania.
- Wspaniale – w duchu jęknęła. Ile jeszcze Saberów ma
ten pieprzony Gławszyn? – Jak dużo czasu nam zostało?
- Za pierwszym razem odpalili bez uzbrajania po
trzech minutach, za drugim razem zajęło im z uzbrojeniem 4 minut i 30 sekund od
wykrycia skoku promieniowania. Dobrze, że nasz eniak nastawiony jest na
filtrowanie takich odczytów, bo…
- Ile nam zostało?
- Jakieś cztery minuty – poinformował.
Ostatnie 240 sekund obecności Sojuszu na orbicie
Marsa.
- Co to za zielona linia? - zapytała.
- To ta druga sprawa. Phaeton nie widzi tego rejonu
przestrzeni, on się dynamicznie zmienia. To manifestacja – głos mu wyraźnie
drżał. – Niesamowite. Nie widziałem jeszcze, aby multiniestałość występowała w
przestrzeni międzyplanetarnej, pierwszy raz widzę gwałtowne wyładowanie
niestałej fizyki w próżni, wykraczające poza zmianę zasad jaka tu obowiązuje
- Jakiego rodzaju multiniestałość? – przerwała. Po
raz kolejny zapominał gdzie się znajduje, mimo iż zawarli rozejm musiała go
pilnować, był jedynie jajogłowym. Spoważniał.
- Gdybym miał odczyt z Phaetona mógłbym powiedzieć
więcej, bazuję tylko na tym co odczytuję z telemetrii. Manifestacja zdaje się
płynąć z anomalii na powierzchni Marsa, wyłapał ją ten wasz skan termiczny
porównania temperatur. Eniak oznaczył miejsce, gdzie wzrosła w stosunku do
otoczenia. Do tego dość znacznie, w końcu jesteśmy w próżni.
- Cały ten obszar to multiniestałość? – zapytała
wpatrując się w szeroką na kilkaset stóp wstęgę gdzie temperatura skoczyła
nagle zgodnie ze wskazaniami odczytu powyżej skali. Na granicy wynosiła 451
stopni Farenheita, im bliżej wnętrza wstęgi stawała się wyższa. Miała kolejne
pytania: – Czy to zjawisko się rozszerza? Jak blisko możemy podejść?
- Nie potrafię odpowiedzieć na pierwsze pytanie –
powiedział. – Przecież nasza wiedza o tych zjawiskach jest szczątkowa. Co do
drugiego pytania, nie ryzykowałbym nadmiernego zbliżania się, nawet jeśli ta
manifestacja nie zmienia swej lokalizacji od momentu pojawienia.
- Obawiam się, że nie mamy wyjścia – odparła, gdy
przeanalizowała sytuację. – Hagen, zmień naszą pozycję, tak abyto zjawisko
znalazło się między nami a „Korolowem”. To da nam trochę czasu – stwierdziła.
Nie będą w stanie oddać strzału, dopóki nas nie wymanewrują, a Progress zdawał
się być wyjątkowo powolny i ociężąły, bowiem od dwóch minut wykonywał zwrot.
Rakiety Związku pozbawione elektroniki po wystrzeleniu podążały wprost do
namierzonego celu najkrótszą z możliwych dróg, ręczne kierowanie można było utrudnić
wymuszając trajektorię, która musiała ominąć manifestację. Zapewne podobnie jak
oni wykryli podniesioną temperaturę otoczenia. Liczyła, że nowa pozycja „Von
Brauna” sprawi, iż nie zdecydują się wystrzelić poprzez multiniestałość, gdzie
temperatura zdestabilizuje pociski, a przede wszystkim nie będzie możliwe
odpalenie kolejnego pocisku jądrowego. – Jeśli dobrze zrozumiałam to coś
utrzymuje się nad „Krasnają Zwiezdą”, prawda? - zapytała.
- Tak – włączyła się Triptree. Nie musiała dodawać,
iż jej zdaniem grupa posłana na dół nie ma już najmniejszej szansy na powrót.
Arciniegas także nic nie mówiła, wpatrując się w telemetrię. Trzymała słuchawkę
w ręku, patrząc na migające światełko aparatu sygnalizujące próbę połączenia ze
strony Gellerta. Chyba zbliżała się chwila, gdy powinna powiedzieć mu, by
ładował generatory kwantowe. Nie zanosiło się, by Scobee i Jones powrócili.
Jednak nie potrafiła się jeszcze zdecydować by opuścić orbitę Marsa. Po prostu
nie mogła tego uczynić.
- Jakie są właściwości tego zjawiska? – zapytała, spoglądając na skan taktyczny
pokazujący ich przemieszczenie. Temperatura manifestacji powinna zamaskować
odczyt termiczny ich silników.
- Ciekawe – odpowiedział po chwili Everett jakby sam
do siebie. – Eniak znalazł podobieństwo.
- Do czego?
- Do odczytów fotonowych… Oczywiście! - zawołał
niespodziewanie. - Stała fizyczna
wewnątrz manifestacji zmienia właściwości kwantów światła! Powoduje efekt
podobny do soczewki! Niesamowite! Dlatego wokół jest podniesiona temperatura!
A pocisk Saber zapłonął, zrozumiała, lecz gdy sobie
to uświadomiła, jednocześnie pojawiła się wątpliwość.
- Dlaczego nie doszło do eksplozji jądrowej tej
torpedy?
- Nie mam pojęcia – spoważniał. – Najwyraźniej coś
powstrzymało reakcję. Albo ją zmieniło.
- Albo się popsuł.
- Musimy tam posłać Phaetona – powiedział poruszony.
- Nie zdążymy – odparła, jednocześnie usiłując
przetrawić fakt, że nieopodal nich pojawiła się multiniestałość. Pieprzone
ciemne materie przybywają do swojego tatusia, pomyślała. Tylko co dalej? – Proszę
obserwować manifestację, przestawić eniaka w tryb podniesienia alarmu, jeśli
jakieś odczyty się zmienią. Spróbujemy tu zostać jeszcze chwilę, będzie pan
miał okazję podziwiać to zjawisko. Możemy się za nim ukryć, ale nie zrobimy nic
więcej – wyjaśniła. Hagen wyłączył już silniki, stabilizując ich pozycję w
przestrzeni kosmicznej 120 mil od zaburzenia termicznego. Po jego drugiej
stronie w atmosferze przemieszczał się „Korolow”, okrążając multiniestałą
wstęgę, wznosząc się z górnych partii atmosfery. Najwyraźniej manifestacja
zmieniła plany Gławszyna, bowiem nie próbował chwilowo zestrzelić nawet Pegaza,
skupiając się przede wszystkim na osiągnięciu pozycji z dala od żywej fizyki.
Progress chwilowo wyłączył się z gry, lecz wróg miał jeszcze inne alternatywy –
Uważajcie na pociski z powierzchni – powiedziała. Podejrzewała, że przeciwnik
spróbuje wystrzelić kolejne, gdy tylko Gławszyn wyda takie polecenie. Chwilowo
pozostało mu całkowite zjonizowanie atmosfery poprzez wytworzenie impulsu,
który zmusi „Von Brauna” do ucieczki z bezpiecznej pozycji. Być może wahał się
ze względu na anomalię, usiłując oddalić od zaburzenia, nie chcąc ryzykować
eksplozji jądrowej w pobliżu nieznanego zjawiska, którego zachowania nie sposób
było przewidzieć. To dawało jej nieco czasu. Sprawdziła pozycję wystrzelonych w
ich kierunku Saberów z nadciągających Woschodów i Wostoka. Wkrótce znajdą się w
zasięgu Sidewinderów. Zorientowała się, że Everett coś do niej mówi –
Przepraszam doktorze, ale Gellert dobija się do mnie – powiedziała i przełączyła
rozmówców, mówiąc - jestem trochę zajęta.
- Zawsze jest pani zajęta – głos mechanika był
napięty, znajdując się na granicy wybuchu. – To proszę się zająć dodatkowo
rozwiązaniem sytuacji, z powodu której Shepard ma rozwaloną głowę.
- Przepraszam za te manewry, powinnam was uprze… -
zaczęła cierpliwie, wciąż myśląc o manifestacji.
- Został uderzony – głos Gellerta był pełen emocji. -
Przez naszego drogiego komandora Sikorskiego. Przywalił mu czymś ciężkim i
zostawił nieprzytomnego. Dopiero teraz go znalazłem, sprawdzałem właśnie
wszystkie systemy, którymi zajmował się wcześniej towarzysz Sikorski i chwilę
trwało nim...
- Gdzie jest Sikorsky? – wrzasnęła, a Mellier odpiął
się blyskawicznym ruchem z pasów i poderwał, kierując wzrok ku schowkom u stóp
jej fotela, gdzie przechowywali broń.
- Proszę go sobie poszukać – warknął Gellert. –
Zablokował drzwi śluzy i otworzył je na zewnątrz.
- Dekompresja! – zrozumiała nagle. – To nas wprawiło
w ruch na orbicie – i odrzuciło, kiedy zamiast wyrównywać ciśnienie powietrze
uciekło gwałtownie w próżnię. A Eniak niczego nie zauważył - Dlaczego
matematyka nic o tym nie wie?
- Bo do cholery połowa kontroli środowiska nie
działa, miałem odciąć to co jest niepotrzebne! Wyłączyłem wszystkie czujniki i
urządzenia wewnętrzne, działamy wyłącznie na zaworach bezpieczeństwa! – był
wyraźnie wściekły, że wskutek tego wróg zdołał się wymknąć. Albo rozzłoszczony
faktem, że zdrajcą okazał Sikorsky, który na dokładkę był sprytniejszy od nich.
- Gdzie on jest? – spytała krótko.
- Wyszedł na zewnątrz, zabrał skafander i zablokował
nam śluzę. Nie otworzymy drzwi dopóki nie wyrówna się ciśnienie, a bez zaworów,
które wyjął, to potrwa.
- Chce mi pan powiedzieć, że mam na kadłubie
sabotażystę? Co on do cholery może tam popsuć?
- Właśnie to usiłuję pani powiedzieć od pół minuty
podczas gdy ucina sobie pani pogawędki z Everettem! – wyraźnie go już poniosło.
– Nie wiem co może popsuć, w zasadzie wszystko, zresztą kiedy już wysadzi
kadłub i zrobi dziurę prowadzącą na mostek, może sama pani go zapyta?
- Doskonały pomysł, najlepiej będzie jak tak zrobię!
– cisnęła słuchawką. Myślała szybko. – Siadaj Mellier i się zapnij. Hagen,
przygotuj się do wprowadzenia nas w ciąg obrotowy. Ruch wirowy z największą
możliwą szybkością, musimy wywołać przeciążenie rzędu kilkunastu g.
- Nie wiem czy to wytrzymamy – uprzedziła Triptree. –
Mamy uszkodzony kadłub.
- Musimy z niego zgubić kogoś, kto jest przypięty
linką bezpieczeństwa i magnetycznymi chwytakami.
- Nie wiem też czy my to przetrwamy.
- Od prawie godziny staramy się jak tylko to możliwe
– odparła Arciniegas. – A teraz wołaj na częstotliwości „Von Brauna” tego
gnoja. Skoro nosi skafander, ma otwarty nasłuch radiowy.
- Tamci mogą nas namierzyć– uprzedził Mellier.
- W zasadzie mam to już w dupie, jak długo nie będą
do nas strzelać – wybór między mniejszym złem nie był w tej sytuacji trudny.
- Niech Aegisy uruchomią zakłócanie, a
ty Hagen koryguj naszą pozycję względem multi… względem tego zjawiska.
Wpatrywała się w skan taktyczny czekając, aż Hagen
ustawi silniki manewrowe do rozpoczęcia ruchu wirowego. Sięgnęła po słuchawkę,
by uprzedzić Everetta i Gellerta aby przypięli się pasami, gdy przez pokład
przebiegło drżenie.
- Co on zrobił? – zacisnęła po raz kolejny pięść.
Sikorsky, skurwysynu, powinnam cię zabić, kiedy miałam okazję. Jeszcze to
zrobię. Jeśli chcesz zniszczyć ten statek, to zabiorę cię do piekła wraz z nim.
- Zgubiliśmy pręt – ze zdziwieniem powiedział
Mellier. – Matematyka ładuje właśnie kolejny.
- Co takiego? - zdziwiła się.
- Koma… Sikorsky nas woła – poinformowała Triptree.
Arciniegas nie zastanawiając się chwyciła słuchawki.
- Co ty kurwa wyczyniasz? – rzuciła do mikrofonu. Jak
zwykle dyplomacja nie była jej mocną stroną, jednak w tej chwili nie zamierzała
się z nim próbować porozumiewać, ani dogadywać. Jedyne czego pragnęła, to
pozbyć się go z kadłuba.
- Daję ci twoją szansę, Arci – usłyszała znajomy głos
Sikorskiego, którego do niedawna jak sądziła dobrze zna. Był jej zastępcą,
zdawało się jej, że go poznała. Tym razem jednak to NASW wiedziała lepiej.
CINSPAC nie bez powodu nie chciał powierzyć mu dowodzenia. To było coś więcej
niż zwykły brak zaufania. Shelby miał od początku rację, tym razem kontrwywiad
NASW wyjątkowo pracował bardzo dobrze. Na pokładzie „Von Brauna” był zdrajca.
Lecz zdołał ją całkowicie zaskoczyć, tym co właśnie powiedział.
- Co takiego?.
- Miałaś problem z zakleszczonym prętem, więc
rozwiązałem go – jego głos trzeszczał jak gdyby dochodził z bardzo daleka,
podczas gdy jak sobie uświadomiła znajdował się tuż nad nią, kilka warstw kabli
i metalowego kadłuba od jej fotela. – Po prostu wykręciłem go chwytakami.
Byłoby łatwiej, gdybyście nie dokonywali tylu zwrotów, ale dałem jakoś radę.
Odetchnęła głęboko.
- Co ty do właściwie robisz? – panel Melliera
informował o rozpoczęciu ładowania wiązki energetycznej, choć działo się to
niezmiernie powoli.
- To, na co patrzysz. To, co mogłem uczynić.
- Co? - wciąż nie mogła zrozumieć.
- Nie kłamałem – zatrzeszczał w radiu. Zauważyła, że
przez słuchawki rozmowy słuchają pozostali obecni na mostku, lecz nie
zareagowała. - Ja naprawdę nie pracowałem dla tamtych. Myślałem, że to co
robię, przysłuży się NASW.
Zalała ją fala gniewu, otworzyła już usta by dać jej
upust, lecz powstrzymała się w ostatniej chwili. Nie potrzebowała z jego strony
usprawiedliwień. To, co uczynił, w jej oczach nie zasługiwało na jakiekolwiek
zrozumienie czy szansę.
- Myślisz, że to zadośćuczyni czemukolwiek? –
spytała. – Myślisz, że sprawi, iż ktoś ci wybaczy to co uczyniłeś?
Milczał. A ona dawała znak ręką Hagenowi, by uruchamiał
powoli silniki i przygotowywał się do zmiany statku w wirujący bąk, który na
chwilę mimo uruchomienia sztucznej grawitacji wbije ich głęboko w fotele.
Zapewne stracą przy tym kilka paneli geometrycznych, lecz w tej chwili nie
miało to znaczenia. Sikorsky odpowiedział dopiero po chwili.
- Nie. Nic już tego nie zmieni. A mój los jest już
przesądzony – znowu zatrzeszczał. Triptree coś jej pokazywała ręką, więc
przyjrzała się telemetrii, gdzie matematyka oznaczyła już źródło sygnału
radiowego. Zdawało się ono powoli oddalać od „Von Brauna”.
- Och Sikorsky, ty idioto – powiedziała, gdy
zrozumiała, co tamten postanowił uczynić. Znalazł jedyne wyjście z sytuacji
jakie przyszło mu do głowy, wybierając to co uznał za honorowe rozwiązanie.
Spoglądała na kropkę, którą oznaczyła go matematyka, z każdą sekundą
przebywające kolejne mile dzielące je od powierzchni. Nie czuła jednak żalu,
jej gniew wciąż nie opadł. Pomyślała, że przede wszystkim jest zła na siebie,
na to że została zdradzona. Wreszcie zdecydowała się coś powiedzieć: – Czy
myślisz, że twoje poświęcenie coś zmieni?
- Nie – usłyszała kolejny trzask. Zakłócenia rosły–
Ale popełniłem błąd i muszę za niego zapłacić. Wbrew temu co sądzisz, ja wciąż
jestem oficerem NASW.
- NASW to banda biurokratów, nie warta by za nią
umierać! - powiedziała, choć wiedziała, że tak nie jest. Czuła, że na jakimś
poziomie powinna poczuć żal, stratę, lub coś w tym rodzaju, ale tak nie było.
Nie targały nią żadne uczucia związane z tym co właśnie czynił Sikorsky, to nie
był „Alliance's Star” który został zniszczony i mogła z tego powodu rozpaczać,
to nie była porażka, którą mogła rozpamiętywać latami, to była śmierć na którą
zasłużył. Której nie będzie wspominać. Zapomni o niej, tak jak zapomniała o
pozostałych.
Wciąż do niej mówił, nawet jeśli nie chciała go
słuchać. Nie zdjęła jednak słuchawek.
- Umieram z innego powodu - głos zaczynał powoli
zanikać. - Dlatego odczepiłem linę i
lecę w kierunku Marsa. Powietrza starczy mi jeszcze na pół godziny, wiesz jak
tu jest pięknie?
- Sikorsky… - nagle jej gniew opadł, zniknął bez
śladu. Nie miała pojęcia co powiedzieć wiedząc, że wkrótce zmieni się w jasne
światło wchodzące w rozrzedzoną atmosferę, a jego śmierć stanie się pożegnaniem
jakie powinien mieć ktoś inny. Christiansen, ze swoimi tradycjami wikinga,
marynarz NASW, ktokolwiek tylko nie Sikorsky, który zdradził. Ją, Arciniegas.
Nie potrafiła mu wybaczyć właśnie tego, a jego motywy przestały mieć
jakiekolwiek znaczenie. Lecz on nadal nie chciał zamilknąć.
- Żałuj, że nie możesz tego doświadczyć, planeta jest
cała czerwona, widzę padający ognisty deszcz, to chyba odłamki, atmosfera mieni
się każdym możliwym kolorem, jak zorza… to już chyba efekt niedotlenienia…
- Nie, to ślady wybuchu jądrowego – odpowiedziała
automatycznie, czując jednocześnie jak bardzo bez sensu jest to co się właśnie
dzieje i cała ta rozmowa. Umierający Sikorsky opisujący jej piękno kosmosu, w
którym niedaleko znajdował się śmiertelnie groźny wróg.
- Arci – głos spoważniał, choć znikał pośród
trzasków. – Nie wiem czy tamci założyli siatkę szpiegowską, czy po prostu
wykorzystali istniejącą już grupę oporu, ale wiedz, że jest sporo jastrzębi,
które mają Aldrinowi i Glennowi za złe, że nie prowadzą frontalnych ataków, a
CINSPAC nie chce zdecydować się na wojnę. Ostatnie dwa lata sprawiły, że nie
mieli jak się wykazać... Jest grupa, która chciałaby pójść na całego, powtórzyć
tamten atak na Marsa i strącić Związek z kosmosu… wykorzystując do tego „Von
Brauna” i jego niewidzialność. Ja miałem być jego dowódcą, podczas ataku...
A pewnie, pomyślała z goryczą, minęła już dekada,
dorosło nowe pokolenie kapitanów NASW, które chce się wsławić szukając odwetu
za porażki. Które uważa, że tylko frontalny atak przyniesie ostateczne
zwycięstwo. Młode wilki, mające dość przewodników stada i ich zachowawczości.
- Jesteś dla nich wzorem, Arci – usłyszała.
- Ja? - nie zrozumiała.
- Nie poddałaś się i ocaliłaś nas nad Antarktydą. I
za to cię ukarali. Wiedz, że tym mnie przekonali, to co zrobiłem… Nie tylko
moja kariera była powodem. Ty również.
Milczała. Już jej to ktoś mówił, dawał jej o tym
znać, miała sojuszników, z powodu których nie wyrzucono jej z NASW. Jedynie
Aldrin zdawał się dostrzegać, że to co uczyniła, nie zostało spowodowane chęcią
zadania przeciwnikowi strat i podjęcia z nim walki. Była to w jej ocenie
najlepsza rzecz jaką mogła wówczas uczynić.
- Pierdol się – powiedziała. – Znasz mnie. Sądzisz,
że jestem jakąś boginią wojny, która chce zniszczyć Związek?
- Oni tak sądzą. Jesteś dla nich bohaterką… - trzaski
czynił wypowiedź praktycznie niesłyszalną. – W każdym razie chciałem powiedzieć
ci wcześniej. Gdy tylko zrozumiałem, że ta procedura miała nas wszystkich
zabić, aby mogli przejąć statek… Spisałem nazwiska, które znam. Znajdziesz je w
kabinie Christiansena.
- Sikorsky… - powiedziała cicho.
- To nie ja zabiłem Shelby’ego – zatrzeszczał.
Punkcik na telemetrii oddalał się wyraźnie przyśpieszając. – Tu jest naprawdę
pięknie. Żałuj, że nigdy tego nie możesz ujrzeć, zamknięta w tej metalowej
skrzyni. Czerń kosmosu, czerwień Marsa, wspaniała gwiezdna rzeka, atmosfera
mieni się kolorami… Terra nos respuet – głos utonął w trzaskach.
- Nie masz prawa tak mówić – powiedziała słabo, ale
nie wiedziała czy ją usłyszał. Wpatrywała się beznamiętnie w telemetrię, na
której źródło sygnału radiowego migotało i zaczynało zanikać. Nadal nie
zamierzała mu przebaczyć, nawet jeśli czuła, że to irracjonalne. Nawet jeśli
był winien, to za wszystko odpowiadał ktoś inny. Przeniosła wzrok na czerwony
kwadrat. „Korolow”. Pulsował kolorem oznaczającym wroga, za cienką zieloną
linią. Siatka euklidesowa zamigotała, a widoczny na niej jeszcze przed chwilą
punkt oznaczający źródło transmisji radiowej przepadł, płonąc w marsjańskiej
atmosferze. Milczała.
- Zniknął – powiedziała Triptree, przerywając ciszę,
a Arciniegas nie spodobał się jej ton.
- Jeżeli cię to cieszy, to powinnaś się zastanowić
nad dalszą karierą, chorąży.
- Nic mnie do cholery nie cieszy i proszę się
wreszcie ode mnie odpierdolić! – wrzasnęła nagle Triptree odpinając się z
pasów, podrywając się z miejsca i wpatrując w nią wrogo. – Cała ta misja,
wszystko to…
Wpatrywały się w siebie mierząc spojrzeniami. W
oczach tamtej błyskał gniew wymieszany z niechęcią praktycznie będącą
nienawiścią. Triptree zacisnęła dłonie w pięści, jednak najwyraźniej nie zamierzała
uczynić nic więcej. To śmierć Sikorskiego oraz jego zdrada, pomyślała
Arciniegas. Za dużo przeszliśmy, śmierć Christiansena, ich towarzyszy, wreszcie
to co uczynił jego zastępca… oraz wydarzenia ostatniej godziny. Jednak jej
spojrzenie się nie zmieniło, aż wreszcie tamta spuściła głowę.
- To nie ja jestem waszym wrogiem, chorąży – odparła
Arciniegas beznamiętnie. – Więc uznajmy, że tego nie słyszałam. Waszym wrogiem
jest NASW, a potem Związek. Być może kolejność jest odwrotna, ale to już musisz
ustalić sama. To NASW zaprowadziła Sikorskiego w miejsce, w którym się znalazł,
po podjęciu swych decyzji.
- NASW? - żachnęła się Triptree. - Dlatego usiłuje
pani rozwalić ten statek? Żeby coś udowodnić biurokratom? – nie zamierzała
usiąść.
Arciniegas pokręciła głową.
- Uwierz mi Triptree, jeśli usiłowałabym coś
rozwalić, to tego pieprzonego "Korolowa" – powiedziała. – Ale
niestety to się nie uda. Wrócimy za chwilę do domu, potem staniemy przed Sądem
Polowym, który uzna mnie winną uszkodzenia statku i porzucenia majora Gow, a
potem wyśle na zieloną trawkę, aby mogła zapić się na śmierć. Nie wiem co
stanie się z wami – nie zastanawiała się nad tym, ale mogła przewidzieć, że
„Von Braun” otrzyma zupełnie nową załogę. Nie miała ochoty mówić nic więcej.
Mieli rację. Pora wracać do domu. A na odchodnym oddać ostatni strzał.
- Nie jest pani niczego winna – powiedział Hagen. –
Jeśli mogę to powiedzieć, zrobiła pani dużo więcej niż…
Zaśmiała się gorzko.
- Gwarantuję ci, że nikt w NASW nie spojrzy na to w
ten sposób– wzruszyła ramionami. – Zacznij więc liczyć koordynaty do skoku
powrotnego. Tylko do cholery, może przynajmniej na odchodnym trafimy „Korolowa”
w dupę! - zasugerowała. - Może uda się
zepsuć ten ich pieprzony napęd! Co z wiązką, Mellier?
Choć nadeszła chwila, w której przyznała im rację i
nakazała odwrót, nastrój na mostku nie poprawił się.
- Nie mamy wystarczająco dużo energii – powiedział
smutno. – Po za tym nie sądzę, abyśmy byli w stanie uszkodzić im ten napęd, nie
wiemy gdzie go ukryli, co najwyżej możemy im wysadzić jeden z silników
konwencjonalnych. Sikorsky liczył na to, że da nam szansę strącenia pocisku
Saber, przecież tylko do tego te gówniane wiązki się nadają, do niszczenia
pocisków i psucia silników…
I tyle. Gławszyn osiągnął swój cel, a my przegraliśmy.
Trafiliśmy go przypadkiem, nie znaleźliśmy słabych stron, a informacje o
„Korolowie” rozejdą się w NASW obniżając morale. Behemot urośnie do jeszcze bardziej mitycznych rozmiarów, choć
patrzyła na to przez pryzmat własnej porażki i tego, że będzie musiała porzucić
Gowa. Ktoś prędzej czy później dopadnie czerwony kwadrat, nie da mu szansy,
atakując tuzinem statków. Zniszczenia Progressa stanie się dla Sojuszu sprawą
honoru. Lecz oni musieli wracać już domu.
Otwierała usta, by wydać rozkaz powrotu, gdy nagle
uświadomiła sobie, że wszystkie elementy potrzebne do zmiany sytuacji ma przed
sobą na ekranie taktycznym.
- Nie – powiedziała niespodziewanie mocnym głosem. –
Sikorsky dał nam coś więcej niż szansę. Dał nam możliwość. A my ją
wykorzystamy!
Patrzyli na nią wszyscy zdziwieni. Triptree usiadła
nic nie rozumiejąc, Mellier czekał aż coś powie, jedynie Hagen się uśmiechnął.
Przynajmniej on jeden w nią uwierzył. Arciniegas niczego jednak nie tłumaczyła,
trzymała już słuchawkę łącząc się z Everettem, a w głowie kołatały się jej
myśli. To na co wpadła zakrawało na szaleństwo, ale właśnie tego należało się
po niej spodziewać.
- Ta wstęga zmienia własności fotonów, tak? –
zapytała szybko, gdy tylko usłyszała jego oddech.
- Tak, ale nie wiem w jaki sposób i… - zaczął
tłumaczyć.
- Działa jak soczewka, tak pan powiedział. Podnosi
temperaturę światła, które przez nie przechodzi. Rozumiem, że skupia promienie
światła? - zapytała, mając nadzieję, że potwierdzi jej domysły.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział po chwili zastanowienia.
- Musielibyśmy potwierdzić przy użyciu Phaetona…
- Nie mamy Phaetona – omal nie zaczęła się znowu
irytować. - Jeśli dobrze zrozumiałam, gdy światło przechodzi przez manifestację,
zmieniona stała fizyczna wypuszcza je po drugiej stronie powodując efekt jaki
uzyskujemy wskutek skupienia?
- Proszę posłuchać – teraz on się zniecierpliwił. –
Soczewka to w skrócie dwa szkła, między którymi znajduje się substancja,
załamująca promienie światła i skupiająca je silniej niż powietrze. Więc
czymkolwiek jest manifestacja powoduje, że promienie zachowuję się jakby były
skupione w jednym punkcie, zatem ich temperatura barwowa…
Zrozumiała, że w ten sposób się z nim nie porozumie.
- Co jeśli przepuszczę przez wstęgę skupiony promień
światła? – zapytała wprost.
- Co pani chce zrobić? – zapytał z wyraźnym
niedowierzaniem.
- Doktorze, zamierzam nadgonić nasze zapóźnienie w
dziedzinie pana badań – poinformowała. – Sam pan mówił, Kolektyw ma anomalie,
Związek napęd grawitacyjny, więc my nie możemy pozostać z tyłu – na chwilę
zawiesiła głos, po czym dodała: - Zamierzam wykorzystać do walki ciemne
materie.
Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza.
- Wiązka? – powiedział wreszcie. – Oszalała pani?
- Już dawno. Wie pan jak mnie nazywają - powiedziała.
- Nie mam zbyt wiele czasu, straciliśmy go całkiem sporo, za chwilę „Korolow”
wymanewruje wstęgę i wyjdzie na pozycję, z której odpali w nas pocisk atomowy.
Proszę odpowiedzieć na moje pytanie.
Nie zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Teoretycznie ta stała pozostawia bieg promieni,
podnosi jedynie ich temperaturę. Gdyby się załamywały, byłaby widoczna
optycznie…
- Sikorsky nie mówił, aby zauważył ją gołym okiem –
mruknęła.
- Sikorsky?
- Nieważne. Musimy przepuścić przez nią wiązkę
światła, aby sprawdzić jak się zachowa?
Nim zdążył odpowiedzieć, wsparcie przyszło z najmniej
oczekiwanej strony.
- Mamy Aegisa ze światłem pozycyjnym – powiedziała
Triptree spoglądając w jej kierunku.
- Skieruj go tam już – poleciła Arciniegas. – Hagen,
podejdź jak najbliżej i uruchom kamerę.
Chwilę później telemetria ożyła, kropka oznaczająca
„Von Brauna” zaczęła się przemieszczać w ślad za dronem. Matematyka poinformowała, iż w zasięgu
znalazły się pociski Saber, więc jednocześnie wystrzelili pocisk Sidewinder,
który pomknął w kierunku rakiet zbliżających się do granicy ich zasięgu.
Pozostawiła to w rękach Melliera, zapominając o nadlatujących Woschodach i
Wostokach, wpatrując się w telemetrię. Odległe torpedy jej nie interesowały,
skupiła się całkowicie na czymś innym, wpatrując w odwzorowanie zielonej
wstęgi. O ile pamiętała kiedy strzela się do manifestacji kulami, wylatują po
drugiej stronie ze zmienionym stanem skupienia i właściwościami fizycznymi,
choć nikt nie wie do końca dlaczego. Zamierzała uczynić to samo. Chwilę później
na pękniętym monitorze ujrzała obraz czerni kosmosu i rozmyty fragment Marsa.
- Gdzie mój dron? – zapytała zdezorientowana.
- Przy granicy wstęgi – powiedziała Triptree, choć
Arciniegas stwierdzila to już sama, spoglądając na skan taktyczny. Nie była w
stanie dostrzec niczego na czarnobiałym trzęsącym się obrazie rejestracji.
Manifestacja była niewidoczna.
- Przy tej rozdzielczości nie mogę być niczego pewnym
– powiedział Everett w słuchawce, patrząc na ten sam obraz. – Nie jestem pewien
czy warto ryzykować.
- Mogę trafić ich jedynie wiązką energetyczną. Tylko
to nam pozostało, rakiety się nie przebiją przez ich zasłonę ogniową –
powiedziała zerkając na poziom naładowania energii, czując jednocześnie
gwałtowne ukłucie zawodu. – Na razie i tak nie może się naładować – mruknęła,
po czym dodała: - Skoro stąd odlatujemy,
chętnie zaryzykowałabym strzał.
- Dużo to by pani nie dało – powiedział Everett. –
Wyładowanie podnosi temperaturę w miejscu skupienia, nawet zakładając, że
udałoby się podnieść energię wiązki, efektem byłoby rozgrzanie im na kilka
sekund kadłuba i wnętrze. To zjawisko utrzyma się miejscowo, więc upieczemy im
część statku jak puszkę sardynek, razem z tym co jest w środku, ale to nie
wystarczy. Temperatura nie zdąży objąć całego statku, a pancerz jest gruby. Nie
uda się go przebić. Rozumiem, że zamierza pani celować w mostek? – jego głos
był dziwnie spokojny i pozbawiony emocji, choć zasugerował jej właśnie
upieczenie kapitana Gławszyna. Musiała przyznać, że było to kuszące. Od
początku myślała jednak o czym innym.
- Jest lepsze miejsce – powiedziała. – I jeśli
podniesiemy temperaturę choć na chwilę, w najgorszym wypadku sprawimy, że nie
będą w stanie do nas strzelić.
Wyraźnie się zdziwił.
- Zaraz, sądziłem, że myśli pani o silnikach…
- Napędy NERVA są osłonięte przed naszymi wiązkami
przez szereg zastawek – wyjaśniła. - Nie wydaje mi się, żeby w tak wielkim
statku nie pomyśleli, o ochronie przed naszą bronią.
- Więc o czym pani…
- Doktorze, wiązki służą przede wszystkim zwalczaniu
pocisków, podnoszą temperaturę i powodują ich eksplozję… - zawiesiła głos. -
Między innymi pocisków Saber. Jeśli dobrze widzę, manifestacja w swej
centralnej części wykracza nam poza skalę temperatury.
- Tak, tam jest kilkadziesiąt tysięcy stopni
Farehneita, co pani… - i nagle zrozumiał.
- Dokładnie – powiedziała. - To wystarczy, by wywołać
reakcję termojądrową.
Znowu zamilkł, wyraźnie zastanawiając się nad tym co
usłyszał.
- Wiązka po przejściu przez manifestację powinna
zachować podniesioną temperaturę i zmienione właściwości – wyraźnie myślał
głośno. - Nie ostygnie przed osiągnięciem celu. Ale nie wiem czy pani pamięta,
ale gdy ich pocisk wpadł we wstęgę nie eksplodował – usłyszała wahanie w jego
głosie.
- Sam pan powiedział, że jej właściwości
zdestabilizowały jakoś reakcję.
- Rozważaliśmy również uszkodzenie! – zawołał. - Nie
wiem co zrobiły!
- Ja również – mimo to nie zamierzała rezygnować. -
Nasza wiązka przejdzie jedynie przez wstęgę i wyładuje się na kilka sekund z
podniesioną temperaturą.
- Nie wiem czy nie przejmie własności stałej i nie
zablokuje tamtej reakcji! W ogóle niczego nie wiem! – był wyraźnie podniecony.
- Ważne, żeby nie obróciła się przeciw nam – z kolei
ona wyraziła swoje obawy.
- Jak na razie nie zmienia kierunku światła… -
mruknął.
- I tego się trzymajmy – powiedziała. – Doktorze,
szczerze mówiąc, nawet jeśli zdestabilizujemy im kolejny pocisk Saber, mi to
wystarczy. Potrzebny będzie eniak, to musi być dość precyzyjny strzał.
- Powodzenia – powiedział nagle. – Przełączam moc do
matematyki - zdawało się jej, że zachichotał.
- Zdaje sobie pani sprawę, że moja teoria…
- … za chwilę prawdopodobnie stanie się praktyką –
rozłączyła się i popatrzyła na telemetrię, po czym na załogę „Von Brauna”. Jej
załogę. Spojrzała na czerwony punkt wskazujący pozycję „Korolowa” i zmrużyła
oczy. Przełączyła się na tryb walki, ponownie skupiając się na polu bitwy. –
Strzelaj sukcesywnie Sidewinderami do tamtych pocisków – poleciła Mellierowi. –
Ale przede wszystkim zajmij się czymś innym – podniosła słuchawkę, by połączyć
się z Gellertem. - Tamten ostatni problem nie jest już problemem –
poinformowała go, gdy podniósł słuchawkę.
- Świetnie. Powie mi pani coś więcej?
- Nie. Jak się czuje Shepard?
- Wstrząs mózgu. To jakaś plaga, mam nadzieję, że on
także nie okaże się zdrajcą.
Odczekała aż skończy, sprawdzając jednocześnie stan
naładowania wiązki. Wciąż nie mogła oddać strzału.
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość – powiedziała
przymilnie. - Jesteś świetnym mechanikiem.
- Rzeczywiście wspaniała wiadomość! – żachnął się.
Głos miał mocno podejrzliwy i słusznie.
- Nie skończyłam. Musisz więc znaleźć sposób byśmy
mogli naładować wiązkę energetyczną. Jeden strzał, tylko tyle mi potrzeba,
potem jeśli się nam nie uda odchodzimy jak najdalej na silnikach
konwencjonalnych i ładujemy generator kwantowy, po czym wracamy na ISS. To jest
właśnie ta dobra wiadomość.
- Co się stało? – był wyraźnie zdziwiony.
- Jeden strzał. Do roboty – poleciła i odłożyła
słuchawkę. Jej twarz stała się zacięta. Sprawdziła telemetrię i czerwony
kwadrat. Mam cię skurwysynu. Mówiła dalej
– Triptree. Zdejmij namiar na wyrzutnię pocisku Saber, eniak powinien ją
wyodrębnić, strzelali z niej już dwa razy. Musisz wziąć jak najbardziej
precyzyjny odczyt i przekazać na konsolę Melliera. Mellier, masz jeden strzał.
Uwzględnij refrakcję, bo oni siedzą w atmosferze, niech matematyka weźmie
poprawkę na zasięg impulsu. Hagen, podejdź bliżej, ustaw się tak byśmy mieli
jak najlepszy kąt do oddania strzału, ta wyrzutnia jest w dolnych partiach
kadłuba – nabrała oddechu. – Wszyscy słyszeliście już jaki mamy zamiar. Jeśli
to się nie uda, wracamy na ISS, nie pozostanie nam nic innego… - zawahała się.
– Wiem, że nie jest ze mną łatwo, a Christiansen był innym kapitanem. Być może
lepszym, ale teraz macie mnie – przerwała, dochodząc do wniosku, że jej próba
motywacyjnej gadki staje się bardziej żałosna niż przemowy wygłaszane przez
admirałów NASW. Powinna powiedzieć coś o tym, co uczynił Sikorskym że jego
śmierć będzie miała znaczenie, ale nie uważała tak. Żadna śmierć nie miała
sensu, nad wszystkimi, podobnie jak nad tym co ją spotykało w życiu,
przechodziła do porządku dziennego. W sumie przecież jej to wszystko nie
obchodziło, interesowało ją tylko jedno. – Dopadnijmy wreszcie tego skurwysyna!
– powiedziała.
Silniki statku ożyły, a matematyka zgodnie ze
wskazaniami Hagena wyliczyła kurs w atmosferę, na pozycję z której trafić będą
mogli w wyrzutnię znajdującą się nieopodal dziobu, w dolnej partii kadłuba.
Oczy Arciniegas błyszczały, gdy spoglądała na odczyty. Telemetria przekazywana
z Pegaza ukazywała "Von Brauna" zbliżającego się do zielonej linii,
odległego od manifestacji o 40 mil. Wiedziała, ze muszą podejść jak najbliżej,
wiązka rozpraszała się wraz z odległością i traciła swą efektywność. Po drugiej
multiniestałości był „Korolow”, który oddalił się już od kolejne 100 mil i
kończył wykonywać zwrot. Gdyby jego dowódca zdecydował się wystrzelić, nie
mieliby właściwie wielkiej szansy na ucieczkę przed pociskiem Saber i
rakietami. Światła na pokładzie zamigotały, znajdowali się niebezpiecznie
blisko strefy jonizacji. Gławszyn nie zamierzał opuścić martwego pola, nawet
zdając sobie doskonale sprawę, że „Von Braun” nie jest w stanie mu zagrozić,
nie zamierzał dać mu szansy na pojedyncze trafienie. Jakiś pocisk zawsze mógł
przedostać się przez barierę zaporową położoną przez działka NR. „Korolow”
zmieniał kurs także z innego powodu, zapewne na podstawie odczytu termicznego
Gławszyn orientował się gdzie znajduje się wrogi statek, ukrywający się za
multiniestałością. Szykował się do kolejnego ataku, salwy dwudziestu pocisków,
której nie mieli szansy przetrwać. Arciniegas zdawała się nie zwracać na to
uwagi. Koncentrowała się na wrogu, stanowiącym ucieleśnienie wszystkiego
negatywnego co przytrafiło się im podczas tej misji.
Liczby wskazujące stan naładowania wiązki
energetycznej nagle zaczęły się zmieniać.
- Nie wiem co zrobił Gellert, ale za chwilę będziemy
w stanie oddać strzał – poinformował Mellier.
- Trzymam pozycję – powiedział Hagen.
- Jest namiar – stwierdziła Triptree.
- Strzelać wedle uznania – rozkazała Arciniegas.
A potem wbiła wzrok w telemetrię czekając na to co
nastąpi, gdy fotony zostaną skupione w wiązkę, która zogniskowana przez pręt
wystrzeli w kierunku celu. Chwilę później bez ostrzeżenia mostek pogrążył się
na chwilę w ciemnościach, gdy poziom energii wykroczył poza skalę.
Gdyby mogła wyjrzeć poza metalową puszkę, w której
się znalazła, dostrzegłaby to samo co ujrzał Phaeton i zarejestrowała
uruchomiona kamera statku, na której czarny obraz nagle zniknął w ułamku sekundy.
Z „Von Brauna” wytrysnął niewidoczny promień, oznaczony na telemetrii jako
wskazanie podniesionej temperatury, który przeszedł przez wstęgę i zmienił się
w strumień jasnego światła. Trafił wprost w centralną część „Korolowa”, gdzie
znajdowała się wyrzutnia pocisków jądrowych, a w niej pocisk Saber, uzbrojony i
gotów do strzału, bowiem dawno minęły cztery minuty podczas których uzbrajano
go w wyrzutni. W ciągu czterech sekund podniósł temperaturę, po czym zgasł, gdy
zgromadzona energia została wyładowana, a „Von Braun” gwałtownie uruchomił
silniki i rozpoczął ucieczkę, jak najdalej od wrogiego statku. Przez chwile nic
się nie działo, po czym kadłub „Korolowa” zmienił się w rozbłysk światła i
eksplodował od środka, zmieniając się momentalnie w wypaloną skorupę i
rozrywając na mniejsze kawałki, gdy podniesiona temperatura doprowadziła do
gwałtownego zderzenia cząstek uaktywniając wstrzymany proces zimnej fuzji w
głowicy. Wróg nie miał szansy niczego zrobić, gdy w sercu jego statku
zainicjowana została reakcja termojądrowa,
głowica o sile 250 kiloton wybuchła w trzewiach Progressa, sprawiając,
że większa część statku wyparowała, a
fragmenty metalu runęły z dużą prędkością wokół, znacząc swój ślad ogniem w
atmosferze, spośród których wiele pomknęło wprost w obszar Aresa. Jasny
rozbłysk zapłonął na chwilę niczym słońce.
- Impuls! – nie musiała krzyczeć do Hagena, uciekali
już w momencie wyładowania wiązki, choć zapomniała wydać mu rozkaz odejścia.
Przeciążenie przy zwrocie wbiło ją w fotel, a telemetria przestała istnieć, gdy
stracili namiary i odczyty, przestrzeń wypełniła się milionem drobin i
odłamków, z których nie wszystkie wyparowały. Reakcja łańcuchowa spowodowała
zderzenia cząstek, które zmieniły się w ognisty deszcz spadający na planetę,
podnosząc temperaturę. Choć nie mogli tego zobaczyć manifestacja zapłonęła
żywym ogniem, gdy uderzyła w nią fala wybuchu. Lecz oni oddalali się od Marsa uciekając przed
impulsem i rozbłyskiem radiacji, promieni gamma i podniesionej temperatury.
Chwilę później za nimi nie było już nic, nie pozostał żaden ślad po
„Korolowie”, prócz pozostałości eksplozji widocznej w atmosferze, która wręcz
rozbłysła. Obszar nad Aresem stał się jednym wielkim polem jonizacji. Setki mil
z dala od orbity był jedynie „Von Braun”, Pegaz i drony, którym Triptree
przezornie poleciła wcześniej oddalić się na bezpieczną odległość.
- Dostaliśmy go – zawołał Mellier.
Arciniegas przepełniały gwałtowne emocje. Jeszcze nie
w pełni docierało do niej co właśnie uczynili. Skan taktyczny był burzą
zakłóceń, a czerwony kwadrat zniknął. "Korolow" i Gławszyn zniknęli z
horyzontu wydarzeń równie gwałtownie jak się na nim pojawili godzinę temu.
Uśmiechnęła się i popatrzyła na mostek swojego statku z góry fotela. Euforia ze
zwycięstwa udzieliła się wszystkim, Hagen wykrzyknął, nawet Triptree wreszcie
się uśmiechnęła. Spojrzała na Arciniegas.
- Co dalej, kapitanie? – zapytała.
Kapitan popatrzyła na nią usłyszawszy ostatnie słowo,
lecz niczego nie powiedziała. Spojrzała na telemetrię oraz zegar misji. Wróg
przestał istnieć, pora była najwyższa by powrócić do pierwotnych założeń tej
szaleńczej eskapady. Odetchnęła głęboko i rozluźniła się w fotelu.
- Czekamy.