poniedziałek, 27 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 25

 25.

Satya odbiła się od ściany, po czym zorientowała się, że ponownie przyciąganie zmieniło swój wektor, a ona leży nieruchomo. Odruchowo poszukała swojego hełmu, usiłując sobie przypomnieć co z nim zrobiła. Nadal go miała. Żyła. Czerwone światła jej nie pożarły, znalazła się w fiolecie.

Otworzyła oczy, dostrzegając nieopodal Waltera, który usiłował się podnieść. Znajdowali się na żelbetonie. Kręciło się jej w głowie, lecz postarała się rozejrzeć. Nie miała nawet cienia nadziei, że zorientuje się co właściwie się stało, generał strzelający do Zjawy Cienia i czerwone świetliki niszczące wszystko na swej drodze, atakujące zarówno Barię jak i czterorękie stwory, zmieniły matematykę relacji w wielką niewiadomą. Ostatnim co pamiętała była przerażająca chmura czerwonej śmierci, nie pozostawiająca niczego na swej drodze.

Zamrugała oczami, dotykając podłogi, po czym przyjrzała się otoczeniu. Miejsce wyglądało znajomo. Walter wykazał więcej refleksu niż ona, zrywając się na nogi mimo, iż broczył krwią po uderzeniu zadanym przez generała i niczym kot przywierając do niedalekiej ściany, na której znajdowały się metalowe drzwi z hydraulicznym zamknięciem.

- To nasza budowla – powiedział, a ona uświadomiła sobie, że mówiąc to, ma na myśli Związek. – Przypomina bazę Kordon. W zonie czegoś takiego nie ma. Wiecie gdzie jesteśmy? – zapytał.

- Wyjrzyj przez okno – zakasłała, wskazując miejsce z którego do pomieszczenia wpadało światło, po czym powoli podniosła się na nogi, podczas gdy on ostrożnie spoglądał w stronę pomarańczowego nieba. - Witamy na Marsie – dodała.

Zamarł,niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, spoglądając na marsjańskie niebo i znajdujący się tam pejzaż. Przeżywał to, co ona nie tak dawno temu, choć podróż po zonie i nieznanym powinna go przygotować na spotkanie z obcą planetą. A może i nie, tego spodziewać się nie mógł. Odwrócił się od okna i opadł, opierając się plecami o ścianę. Dotknął rany na swojej głowie.

- Mars – rzekł zdumionym głosem. – Niesamowite.

- Wygląda jak baza Krasnaja Zwiezda – powiedziała, rozpoznawszy wcześniej charakterystyczne wnętrze pomieszczenia obiektu, w którym wcześniej przebywała. – Musimy uważać. Był tu specnaz, musimy odnaleźć marines i…

- Marines? –zapytał. Pokręcił głową. – Zaatakowaliście Marsa imperialiści, a ja mam ci pomagać? – skrzywił się z wyraźną goryczą. Satya nagle zrozumiała, że on po prostu nie ma pojęcia co robić, straciwszy z oczu cel, na którym był skupiony, z niezachwianą lojalnością wobec swoich zasad i przekonań. A także, że przecież ma przed sobą żołnierza Związku, jej wroga, który wrócił na swoje terytorium. Patrzyła na niego wyczekująco, jednak on z jakiegoś powodu nie poruszał się, jakby nie mogąc podjąć decyzji.

- Uciekł mi – powiedział. – Nie wiem co ten szaleniec jeszcze jest w stanie zrobić. Nie mam już jak go powstrzymać.

- Czemu tak nienawidzisz generała? – zapytała.

- Widziałaś co zrobił? – warknął. – Od początku miałem rację, on jest szaleńcem, który zniszczy wszystko, by osiągnąć swój cel.

- Nie wiesz tego – zaprotestowała. – Nie będę go bronić, nawet jeśli posłużył się nami aby sprowadzić i zaatakować Zjawę Cienia, ale sam mówił, że stanowi zagrożenie…

- Nie – przerwał. – Oni wszyscy kryją się za frazesami, opowiadają różne rzeczy, chcąc tylko jednego. Spotkałem na swej drodze kogoś takiego, kto miał ten sam cel i dążył do niego nie bacząc na konsekwencje. Ten jest jeszcze bardziej szalony, na wielu płaszczyznach zatruł ludziom umysły szykując ich na wojnę z moim krajem w imię swych przekonań. By wszcząć nieograniczoną wojnę, posługując się siłami, których nie rozumie. Dlatego ją zaatakował.

- O czym mówisz? – nie rozumiała.

- Koniec końców wszyscy chcą tego samego – odparł z goryczą. – Mocy, która da im władzę. Chcą ją przejąć i zrozumieć. Specnaz, Kompleks, generał, wy, pewnie ktoś jeszcze.

- Jakiej mocy?

- Mroku! – wybuchnął. – Wszyscy chcą posiąść moc, która stoi za zoną i ją wykorzystać, by pokonać swoich wrogów.

- Przecież ta siła…

- Nie zaprzeczajcie – rzekł oskarżycielsko. – Przecież wy również po to przylecieliście, nieprawdaż? Sama mówiłaś, ukraść wiedzę o ciemnej materii, jak myślisz z jakiego powodu najechaliście teren mojego kraju?

- To nie tak…

- Nie? W takim razie po co wysłano oddział wojska? Po to aby poszerzyć wiedzę naukową? Chcecie tego samego, nawet jeśli ty nie chcesz tego przyznać!

Nie znalazła odpowiedzi na jego słowa. W końcu właśnie po to ją wysłano, od początku traktując przedmiotowo, nawet jak się okazało dla Everetta była tylko narzędziem prowadzącym do celu. Do zdobycia władzy nad niezrozumiałą siłą, niszczącą całe połacie świata. Nagle poczuła się winna, Walter miał rację. Nie dało się ukryć, ze przyleciała tutaj wraz z oddziałem marines, którego ostatecznym celem było zniszczenie tej bazy, zgodnie ze swoimi kanonami prowadzenia wojny, wymagającej niszczenia w sieci relacji wzajemnych obiektów przeciwnika.

- Rdzeń! – przypomniała sobie nagle. – Musimy się stąd wydostać!

- Co takiego?

- Baza zostanie zniszczona, uszkodzono elektrownię aby wywołać wybuch atomowy – zawołała zrywając się na nogi. Uświadomiła sobie, że Walter nie posiada skafandra i skazany jest na pobyt w bazie, a co za tym idzie w jego wypadku wynik równania, mógł być tylko jeden. Nie miał jak się stąd wydostać. Na razie musiała jak najszybciej odnaleźć marines. Podbiegła do okna, by sprawdzić czy „Lincoln” wciąż jeszcze jest na pasie, przypominając sobie jednocześnie, że przecież został uszkodzony, a major Gow chciał opanować prom specnazu.

„Lincoln” wciąż tam był, znajdując się na pasie startowym, nie było żadnego innego pojazdu. Ze zdumieniem stwierdziła, iż nie był odwrócony, wciąż sterczał tyłem od pasa startowego, choć przecież pamiętała, że piloci zdążyli przygotować go do startu. Nie dostrzegała tam także żadnego innego statku. Niebo było czyste, jak w chwili lądowania, nie dostrzegła na nim ani jednej chmury, nie widać było płonących gwiazd spalających się w atmosferze. Daleko na horyzoncie widniał wąski pasek odległej burzy piaskowej. Od strony pasa przemieszczały się ludzkie postacie, rozproszone  w dwóch rzędach, podskakując zabawnie. Stała przez ułamek sekundy w oknie nie rozumiejąc na co patrzy, aż nagle przyszło zrozumienie. Cofnęła się, widząc jak postacie się rozpraszają.

- To niemożliwe – powiedziała, po czym nagle ocknęła się, rzucając biegiem do drzwi. – Uciekamy!

Walterowi nie trzeba było powtarzać dwa razy, w przeciwieństwie do niej nie zadawał pytań, mimo odniesionych ran, poderwał się na nogi i popędził za nią, chwytając zawór otwierający drzwi, które otworzył. Wpadli w korytarz, a ona zatrzasnęła za sobą wejście i popędziła naprzód. Chwilę później rozległ się huk i wszystko się zatrzęsło, ze ścian posypał się pył. Światła zamigotały. Spojrzała na trzymany w ręku hełm, uświadamiając sobie, że chyba wpojono jej wystarczająco głęboko, aby cały czas miała go przy sobie. Dyszała ciężko, nie przerywała jednak biegu, dopóki nie przeszli przez kolejne drzwi do pomieszczenia. Tam wreszcie się zatrzymała i założyła hełm na głowę.

- Co się dzieje? – zapytał Walter, zamykając za sobą kolejne przejście.

- To przecież niemożliwe – zdołała jedynie odpowiedzieć.

- Kto do nas strzelał? – zażądał wyjaśnień, opierając się dłonią o ścianę. Krew na jego głowie zasychała na krótkich włosach. – To był pocisk z granatnika.

- Marines – odparła.

- Twoi ludzie do nas strzelają?– zapytał, po czym nagle z sarkazmem dodał – Znam to.

- Nie rozumiesz – odparła. – Jesteśmy wcześniej.

- Co?

- Marines dopiero zajmują bazę. „Lincoln” właśnie wylądował, jeszcze nie weszliśmy do środka, nie rozpoczęliśmy transmisji danych – powiedziała. – Strzelili bo zobaczyli ruch w środku, to byliśmy my!

- Jak to wcześniej?

- Ja jestem na zewnątrz w promie, czekam aż wejdą do środka – powiedziała. – To niemożliwe. Cofnęliśmy się w czasie. To niezgodne z prawami fizyki. Nie mogę przecież zajmować tej samej superpozycji…

- Skończ już z fizyką i wyrzuć ją sobie do kosza – powiedział. – Jesteśmy w zonie, ta baza jest w zasięgu zmiennej, tak? Tu nic nie obowiązuje. Muszę znaleźć jakąś broń.

Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. To co się właśnie działo i co widziała wykraczało poza wszelkie ograniczone próby zrozumienia stref anomalii z punktu widzenia fizyki kwantowej oraz wyjaśnień generała. Nie można znaleźć się przed punktem zerowym stożka światła nawet w myśl odrzuconego modelu Einsteina, więc jak…

- Chodź! – zawołał.

Miał rację, nieważne co tu się działo, musieli gdzieś się ukryć. Marines najpierw będą strzelać, potem zadawać pytania. Z punktu widzenia fizyki sprawa, była jeszcze bardziej skomplikowana, a o ile pamiętała implikacje teoretycznych podróży w czasie, nie powinna ich spotkać. Choć z drugiej strony nie miała pojęcia co się wydarzy, skoro w ciągu ostatnich godzin otrzymała wyjaśnienia leżące poza poziomem jakichkolwiek możliwości w świetle obowiązującej wiedzy fizycznej. Jeśli w tym, co mówił generał był choć cień prawdy, znalazła się po prostu w innym rejonie czasoprzestrzeni. Z drugiej stronie nie było tu aspektów, płaszczyzn, najwyraźniej hiperpozycje deformowała rodząca się dopiero multiniestałość.

- Tak. Chodźmy, będziemy bezpieczni w budynku C, tam nie atakowaliśmy – powiedziała. Nagle uświadomiła sobie coś jeszcze – Skoro my tu jesteśmy, może jest również generał. I Zjawa Cienia, ja ją tu spotkałam. Za jakieś dwie godziny. I te czerwone światła. Też mogą tu być.

Spojrzał na nią krzywo.

- Mam nadzieję, że go tu znajdę – powiedział.

- Gdzie on się podział? Zniknął razem z tą Zjawą – zauważyła przemieszczając się za nią przez kolejny korytarz, prowadzący jak miała nadzieję do łącznika. Musieli tam dotrzeć przed przybyciem marines, tego jednego była pewna, choć sama do końca nie wiedziała dlaczego. Multiniestałość w bazie rozpadła się do reszty, wcześniej jedynie czas płynął inaczej w rozmaitych miejscach, teraz jego synchronizacja całkowicie się rozpadła. Nie próbowała nawet tego zrozumieć.

- Nie mam pojęcia – pokręcił głową. – Muszę przyznać, że porwał się na coś, o czym nie pomyślałby nikt. Dopaść Ciemną Panią… Najpotężniejszego z tworów zony.

- A te czerwone światła?

- Nie mam pojęcia czym były – odparł. – Nie spotkałem nigdy czegoś takiego. Są przerażające.

Błyszcząca czerwona śmierć. Znowu ujrzała ją przed oczami.

Zamilkł gdy podeszli do kolejnych drzwi i otworzyli je. Z pomieszczenia przed nimi błysnęło fioletowym światłem, a w środku czekały na nich czterorękie stwory. Zaskoczenie było kompletne. Nie mieli żadnej szansy czegokolwiek zrobić, w ciasnej przestrzeni bazy momentalnie wykorzystały swa przewagę, chwytając się niczym małpy elementów wyposażenia. Było ich kilka i dostrzegły ich pierwsze, Walter nie miał nawet czym strzelić, a Satya została chwycona i pociągnięta do środka, przerzucona do kolejnego z nich i pogrążyła się po raz kolejny w fiolecie.

Trzymana była mocno, nie mogła się poruszyć, a gdy próbowała się szarpać, uścisk zaciskał się mocniej. Wreszcie zaprzestała walki, gdy miejsce fioletu zastąpiło jasne światło, oślepiając ją zielonym rozbłyskiem prosto w oczy. Tym razem nie dostrzegła nad sobą nieba.

Znalazła się w pomieszczeniu, którego sufit był wysoki i odległy, skąpanym w poświacie zielonych lamp. Dwie istoty nieporadnie przemieszczając się na rękach wyniosły ją ze źródła fioletowego światła, wirującego i pulsującego tuż za nią wewnątrz czegoś w rodzaju okręgu, choć dużo lepszym słowem jak stwierdziła byłby portal. Wynurzyły się z niego kolejne, niosąc szarpiący się pakunek, którym okazał się Walter. Po chwili oboje zostali puszczeni wprost na podłogę, a w ich głowy skierowane zostały lufy czegoś, co przypominało jej broń. Długie palce na spustach trzymały istoty o podłużnych pyskach, z wydłużonymi oczami, za plecami których dostrzegła najdziwniejszą menażerię, jaką kiedykolwiek widziała. Przesłonił ją stający tuż przed nią niewielki człowieczek z twarzą przesłoniętą chirurgiczną maską. Odwrócił się do grupy odzianych podobnie do niego i zawołał coś do podobnych mu ludzi, stojących na podeście, gdzie znajdowały się jakieś urządzenia. Ton jego głosu wyrażał zdziwienie, a Satya uświadomiła sobie, że posługuje się językiem, który już kiedyś słyszała. Po chwili skojarzyła sobie, że jedynym miejscem, gdzie mogło to nastąpić był MIT, Boston Massachusetts, uczelniana zbieranina najinteligentniejszych spośród uciekinierów z różnych stron świata. Konstatacja ta przerodziła się w zdumienie, nim mogło nadejść zrozumienie, została pochwycona przez masywną istotę trzymającą wcześniej broń. Bezceremonialnie wzięła ją jedną ręką i skierowała się w stronę miejsca, gdzie Satya dostrzegła leżące ciała z napisem CCCP na skarafandrach.

- Nie! – zawołała. – Nie!

Idący obok człowieczek machnął ze zniecierpliwieniem ręką.

- Ty się uspokoi – powiedział. – Twe myśli będą wydrenowane, nie boli – jego angielski był mocno niepoprawny i nie miała pojęcia czy dobrze go zrozumiała. Ale wydźwięk tych słów sprawił, że zaczęła krzyczeć jeszcze bardziej. Nie była jednak w stanie się wyrwać.

Wówczas rozległ się huk, a niosący ją stwór zachwiał się. Z jego głowy trysnęła krew, gdy pojawiła się w niej dziura. Stwór opadł na kolano, wypuszczając Satyę, zaryczał nerwowo. Rozległ się kolejny dźwięk, który zidentyfikowała jako strzał, a potem następny. Z balustrady otwarto ogień z karabinu snajperskiego. Gdy uniosła głowę zobaczyła jak ciało masywnego przeszywają pociski. Mały człowieczek uciekał, zaś inne masywne stwory podrywały się, łapiąc za swą broń. Przeturlała się szybko, gdy wokół niej śmigać zaczęły kolejne kule, kierując w stronę ściany, by jak najszybciej zejść z linii ognia.

Zobaczyła jak nieopodal Walter wyprowadza właśnie kopnięcie w potężnego stwora, który wcześniej go trzymał, usiłując wyrwać mu broń. Istota broczyła obficie krwią, lecz kule zdawały się nie wyrządzać jej wielkiej szkody, część pocisków zwyczajnie rykoszetowała odbijając się od jej skóry. Ryczał gniewnie, nie pozwalając wyrwać sobie czegoś, co wyglądało na karabin, machnął ręką posyłając Waltera w kierunku ściany, o którą tamten uderzył i osunął się nieco zamroczony. Do stwora podbiegały kolejne, spoglądając w górę, w kierunku z którego padały strzały, gdzie znajdowało się coś w rodzaju galerii. Oderwał się stamtąd ciemny kształt i zeskoczył w dół, z łomotem uderzając o podłogę. Nadzieja kiełkująca w sercu Satyi zamarła, ujrzała bowiem żołnierza w potężnej zbroi bojowej, dużo większej od hardimana, ze znakiem czerwonej gwiazdy. Uniósł rękę i otworzył ogień z potężnego działka, które zaczęło siec wszystko co znajdowało się między nim a portalem na strzępy. Znajdujące się tu stwory poleciały do tyłu, jednak jak się okazało to nie wystarczyło by je powstrzymać, mimo iż ich ciała rozrywały kolejne kule, usiłowały się podnieść. Żołnierz widząc to uniósł drugie ramię i zaprzestał strzelania, zamiast tego uaktywnił długi i skoncentrowany strumień ognia, który podpalił istoty.

Gdzieś za jego plecami wybuchło coś, co Satya po wydarzeniach ostatnich godzin rozpoznała jako pocisk z granatnika, jednak eksplozja nie powstrzymała masywnej istoty pędzącej w kierunku rosyjskiego żołnierza. Wskoczyła mu na plecy, przewracając go masą swego pędu, a następnie swymi rękami uderzać poczęła miarowo w jego głowę. Żołnierz przewracając się skierował strumień ognia w bok, w kierunku podestu, podpalając znajdujących się tam niewielkich ludzi. Satya odzyskała zdolność ruchu i zaczęła odczołgiwać się jak najdalej stamtąd, oddalając się w chwili gdy stwór przerwał miarowe walenie głową w hełmie, chwycił ją oburącz i przechylił do tyłu, łamiąc z trzaskiem kark. Nie zdążył zrobić nic więcej, bowiem został właśnie trafiony w sam środek głowy i strzał ten posłał go w tył. Gdy usiłował się podnieść, padły kolejne strzały.

Satya dostrzegła, iż w głębi pomieszczenia stwory przegrupowały się, ustawiły w linii i wydawały się być odporne na odbijające się od nich pociski. Uniosły swoją broń i zaczęły strzelać. Rozległ się huk wystrzałów, a pociski zaczęły trafiać w galerię, skąd strzelali walczący. Wyleciał stamtąd granat, upadając obok istot, po czym pomieszczenie utonęło w rozbłysku wyładowań elektrycznych. Stwory padły na podłogę, a ich ciała zaczęły podrygiwać w drgawkach. Skutek był jeszcze jeden, przez pomieszczenia przeszły snopy iskier, tryskając z rozmaitych kabli, a z sufitu zjeżdżać zaczęły metalowe kurtyny. Potężna przesłona opuszczała się powoli by, odciąć główne pomieszczenie, zaś inne ze zgrzytem po obu stronach przesuwały się by oddzielić galerię od reszty budynku. Znajdujący się tam żołnierze nie czekali, z balustrady opadały liny, a po chwili osłaniani ogniem znajdujących się na górze zaczęli spuszczać się po nich ludzie w skafandrach. Po dotknięciu podłogi turlali się pod ściany, strzelając do dalszej części pomieszczenia, gdzie rozmaite istoty usiłowały się przegrupować. Po chwili metalowa przesłona opadła z trzaskiem odcinając ich od reszty hali.

Zapadła cisza. Na ile Satya potrafiła się zorientować wszyscy przestali strzelać, gdy rozejrzała się ujrzała leżące ciała masywnych stworów, dogasające szczątki ludzi z maskami na twarzach. Czuła smród palącego się mięsa, a żołądek podchodził jej do gardła. Gdyby nie fakt, iż ostatni raz jadła wiele godzin temu na pokładzie „Von Brauna”, zaczęłaby wymiotować.

- Satya Nayada! – ktoś do niej podszedł, a ona rozpoznała w nim Coertzeego. Nim zdążył powiedzieć więcej, obok pojawił się Kowalski.

- Wszystko w porządku? – zapytał.

Satya usiłowała zdekodować rzeczywistość w postaci żołnierzy z napisem NASW na skafandrach, oraz sylwetkami z oznaczeniami czerwonej gwiazdy znajdującymi się z drugiej strony, rozpraszającymi się po pomieszczeniu.

- Rosjanie! – zawołała, a widząc że obiekty nie wchodzą we wrogą relację wzajemną zapytała: - Co tu robicie razem z Rosjanami?

- Właśnie Kowalski, powiedz nam kurwa, co my tutaj właściwie robimy? – rozpoznała gniewny głos Baumannna.

Nim ktoś zdążył odpowiedzieć, za plecami Coertzeego dostrzegła mijającą ich postać w skafandrze z napisem CCKP, która nabrała rozpędu i podbiegła do podnoszącego się z ziemi Waltera. Z całej siły wymierzyła mu kopnięcie, a on zaskoczony poleciał do tyłu. Satya krzyknęła, a postać uniosła kolbę karabinu do ciosu, po czym zawahała się i wycelowała w jego kierunku lufę, przykładając ją do jego głowy.

- Powinnam cię zabić zdrajco, tu teraz i na miejscu! – rozległy się słowa pełne wściekłości wykrzyczane po polsku.

Wygenerowało to dodatkowy ruch w pomieszczeniu, Kowalski nagle przycisnął Satyę do ziemi, zasłaniając ją i celując w kierunku kobiety. Dostrzegła jak marines rozpraszają się, a sylwetki Rosjan gwałtownie zmieniają pozycję, a wszyscy zaczynają do siebie celować. Coertzee gwałtownie usuwał się ze środka pomieszczenia, by nie znaleźć się na linii strzału.

Walter i kobieta zdawali się być tego nieświadomi. Kolanem dociskała jego gardło do posadzki, pozostawiając mu niewiele swobody, wciskając mu w twarz lufę karabinu.

- Może powinnaś, obiecałaś mi to – odpowiedział.

- Wiesz co uczyniłeś? – warknęła.

- Satya mi powiedziała – odpowiedział.

Kobieta przycisnęła lufę do jego głowy mocniej.

- Nie zmieniłeś się.

- Jesteś starsza – stwierdził. – Co ci się stało?

- Ta blizna to twoja sprawka.

- Towarzysko Budzyńska! – krzyknął Kowalski, nie mając pojęcia o czym rozmawia kobieta. Satya także nie zrozumiała tej konwersacji, pojęła jednak, że musi ją coś łączyć z tym polskim żołnierzem. Widoczne było to aż nazbyt dobrze w napięciu panującym między nimi. Kobieta popatrzyła w kierunku kaprala, a przez uniesioną osłonę hełmu błysnęły jej zielone oczy.

- Koniec rozejmu? – warknął kapral.

Budzyńska przez chwilę milczała.

- Gruszawoj! –zawołała. – K’mnie! – spojrzała znowu na Waltera. – Masz szczęście, że jesteś mi potrzebny. Na razie zamknij się i nic nie mów.

- Gdzie jestem? – zapytał mimo to, a wówczas uderzyła go z całej siły drugą ręką zaciśniętą w pięść, posyłając go na ziemię. Cofnęła się.

- Spokojnie, kapralu – przeszła na angielski. – Nie zamierzam do was jeszcze strzelać. Po prostu biorę to co moje.

- Co takiego?

- Ta kobieta pochodzi z waszego oddziału, to dla mnie jasne – kiwnęła głową w stronę Satyi. – Ale ten mężczyzna jest obywatelem ludowej związkowej republiki poszukiwanym od kilku lat za liczne przestępstwa. Tym bardziej, że znalazł się w bazie z siłami przeciwnika. To żołnierz wrogiej wam armii. Nie macie do niego praw.

- Ale… – zaczęła Satya, lecz Kowalski ją uciszył.

- Nie teraz – patrzył na Budzyńską i dał pozostałym sygnał, by opuścili na razie broń.

Gruszawoj podbiegł do Budzyńskiej, która zaczęła wyjaśniać mu po rosyjsku.

- Lejtnancie. Ten mężczyzna musi pozostać żywy, poszukiwany jest z polecenia najwyższych władz komunizmu rewolucyjnego.

- Kto to jest, towarzyszko major?

- Niech wystarczy wam, że interesuje się nim osobiście marszałek Sierow. Musi trafić do Akwarium – na dźwięk ostatniego słowa Gruszawoj wyraźnie pobladł. – Uważajcie na niego, to doskonale wyszkolony żołnierz zwiadu. Możecie go nieco uszkodzić, jeśli spróbuje stawiać opór, ale nie możecie go zabić. Jeśli spróbuje do was cokolwiek powiedzieć, obetnijcie mu jakąś część ciała. Zrozumieliście?

- Tak jest, towarzyszko major!

- Słyszeliście, Walter? – spojrzała w dół, na mężczyznę, który splunął krwią, po otrzymanym ciosie. – To chyba jasne, prawda? Wracasz do domu, nawet jeśli nie do końca rozumiesz sytuacji w jakiej się znalazłeś, wszystko się z czasem wyjaśni. Jedyną osobą, z którą będziecie rozmawiać będę na chwilę obecną ja. I kiedy wydam wam polecenie, wykonacie je bez wahania, czy to jasne? – pochyliła się ku niemu. – Zrozumiałeś?

Patrzyli sobie prosto w oczy, po czym ku zaskoczeniu Satyi Walter pokiwał głową. Zupełnie jakby w słowach tamtej kryło się coś więcej.

Kowalski był już obok Budzyńskiej.

- Co do cholery wyczyniacie? –warknął.

- Zapewniam nam przyszłość – odparła. – Uspokoiliście się już kapralu? Mówiłam, że to nie wasza sprawa.

Gruszawoj chwycił bezceremonialnie Waltera, prowadząc w kierunku swoich ludzi. Satya zorientowała się, że jedynie ona zrozumiała jej słowa, a marines wciąż celowali do Rosjan. Poderwała się.

- Co tu się dzieje? – zawołała. – Gdzie my właściwie jesteśmy?

- Właśnie, towarzyszko major – rzekł głośno Kowalski. – Kiedy zamierzaliście nam powiedzieć, że doskonale wiecie kto jest naszym przeciwnikiem? Kiedy mieliście zamiar wyjawić, że znaleźliśmy się w bazie Kolektywu?

Budzyńska nie wydawała się speszona.

- To prawda. Naszym wrogiem są maoiści.

Informacja ta zdawała się nie zrobić żadnego wrażenia na pozostałych żołnierzach, którzy nawet nie drgnęli. Satya zamrugała oczami i dekodowała wprowadzając przetworzoną informację do zmiennej sieci relacji wzajemnych Związku i Sojuszu. Kowalski był wściekły.

- Poznaj major Budzyńską z GRU i jej oddział speznazu – powiedział. – Programowo nie mówi prawdy i prowadzi gierki na niebo wyższym poziomie niż Coertzee. A ty agenciku nie zorientowałeś się, co się tu dzieje? Naprawdę wszystko to musiał odkryć tępy kapral?

- Co więc się dzieje? – zapytała.

- Usiłowała mi wmówić, że przylecieli tutaj, bo załoga bazy wezwała ich na pomoc, gdy zaczęliśmy atakować Marsa. Ale przecież SOS zostało nadane przed naszym przybyciem. Tylko, że wtedy nie mogli wiedzieć, co będzie naszym celem. Krasnaja Zwiezda już wtedy była atakowana. Major Gow nie mógł zrozumieć, dlaczego przysłali specnaz, a nie Kosmarmię. Właśnie dlatego, nie z naszego powodu, lecz Kolektywu. Może wyjaśnicie teraz co to za fioletowe światła i skąd my się tu właściwie wzięliśmy?

- Gdzie major Gow? – zapytała Satya.

- Nie żyje. Podobnie Malarkey, O’Hara i Apone – wciąż był wściekły. – I chyba pora, żeby pomścić ich śmierć.

- Kapralu, ponoszą was emocje… - wtrącił Coertzee.

- Jeszcze jakaś dobra rada? Od kiedy pojawił się specnaz wydajesz się mocno zagubiony agencie – zaatakowal go Coertzee. – Nie byłeś nawet w stanie niczego rozgryźć, a jeśli tak to nie uznałeś za stosowne się z nami podzielić, jedyne co potrafisz to doradzać, abyśmy do nich nie strzelali. Do kurwy nędzy, nie miałem jeszcze do czynienia z czteroręczną wersją Ochotników, ale te duże to były ich jednostki bojowe, takie jak w Australii.

- Kapralu. Macie całkowitą rację – powiedział uspokajającym tonem Coertzee. – To Kolektyw. I gratuluję wyciągnięcia wniosku, faktycznie wpakowaliśmy się w środek jakiegoś starcia między Kolektywem a Związkiem.

- Proszę, może wykombinowałeś czym są te fioletowe światła i dlaczego te stwory są odporne na ich pociski? – jego złość nie opadała.

- To coś w rodzaju skrótu fotonowego przez przestrzeń – wtąciła Satya. – Przenoszą do innych miejsc.

Kowalski spojrzał na nią, jakby chciał podnieść głos, po czym się powstrzymał.

- Inne miejsca? – zapytała Budzyńska.

- Byłam w zonie – odparła, celowo używając słowa znanego tamtej kobiecie, która nieco ją przerażała. Szrama biegnąca poprzez twarz widoczną w hełmie nadawała jej groźny wygląd.

- Nie rozmawiaj z nią – wtrącił Kowalski, po czym spojrzał na tamtą. – Wypieprzaj stąd Rosjanko. Co jeszcze przed nami ukryłaś?

- Powiedzcie mi kapralu, co byście pomyśleli, gdyby waszą bazę zaatakowali maoiści, odporni na waszą broń? – przysunęła się bliżej. – Wysłano posiłki z najbliższej bazy. A potem desant specnazu. Tylko, że jednocześnie na orbicie pojawił się statek, a bazę zajęli marines. Wniosek byłby prosty. Sojusz zawarł przymierze z Kolektywem.

- Wiecie co? Wszyscy jesteście pieprznięci – mruknął kapral.

- Nie trzeba było otwierać im przejścia i tworzyć anomalii – powiedział Coertzee.

- Nie otwieraliśmy – odparła.

- Więc to oni je otworzyli, dlatego nad waszą bazą pojawiła się ciemna materia – skojarzyła Satya. Popatrzyła na portal – To trochę jak dystorsje grawitacyjne – powiedziała. – Oni tworzą tu multiniestałości, by załamać przestrzeń i przejść na skróty. Tylko, że te anomalie prowadzą w inne miejsca. Tego nie przewidzieli.

- Naukowiec? – domyśliła się Budzyńska. – Bo żołnierzem nie jesteście. Więc gdzie byliście w zonie? – w jej pytaniu kryło się coś drapieżnego. Zapytaj Waltera, chciała odpowiedzieć Satya, lecz powstrzymała się, napięcie panujące wokół było wyraźnie zbyt duże. Myśli Satyi biegły już innym trybem.

- Są odporne tylko na ich na pociski?

- Sama widziałaś – wzruszył ramionami Kowalski. – Nasze przebijają je bez problemu. Ich kałasznikowy nie dają rady.

- Inna prędkość wylotowa? Rodzaj naboju? – zastanawiała się. – Nie znam się na tym. Może gęstość molekularna? – nagle zmroziło ją. – Są przystosowane do konkretnej broni. Do waszych kałasznikowów.

- Tak – potwierdziła spokojnie Budzyńska.

Satya nagle wszystko zrozumiała.

- Kowalski, te istoty zaadaptowały się do walki z taką bronią – powiedziała. – Dlatego są odporne… One zostały zaadaptowane by nie groziły im te pociski, to standardowa broń Rosjan, tak? Teraz rozumiem, te cechy o których mówił, kuloodporność, ręce dające przewagę na niewielkiej przestrzeni…

- Kto mówił? – zapytała Budzyńska, lecz Satya ją zignorowała. Popatrzyła na Kowalskiego.

- Kolektyw zyskał nie tylko zdolność generowania anomalii grawitacyjnych – powiedziała. – To dopiero początek. To są Ochotnicy Qing, zyskali dostęp do mocy, o której mówił, kontrolują stałe fizyczne i adaptują swoje ciała. Panują nad Ciemną Materią. Nad Mrokiem.

- Znacie to słowo od Waltera? – natarła Budzyńska.

Satya nie odpowiadała. Implikacje tego, co właśnie sobie uświadomiła, były dla niej przerażające. Generał miał rację, gra toczyła się o panowanie nad mocą zmieniającą świat. Kolektyw w niej wygrywał, Związek dawno to zrozumiał, a Sojusz pozostał w tyle. Everett pragnął jedynie zrozumienia, nie zdając sobie sprawy do czego prowadzi. Ale taka moc w ręku szaleńców, którzy zaczynają zmieniać w nieznany dla nikogo sposób grawitację, a skończyć mogą na unicestwianiu całych miast poprzez generowanie multiniestałości… Chryste. Popatrzyła na Budzyńską.

- Co robiliście w tej bazie? – zapytała. – Oni nie zaatakowali was bez powodu, robiliście coś z ciemną materią. A oni was zaatakowali, prawda?

- O czym mówisz? – zapytał Kowalski.

- Masz rację, wpakowaliśmy się w sam środek walki Związku z Kolektywem – powiedziała. – Dlatego tu przylecieli, ponieważ Krasnaja Zwiezda została zaatakowana przez specjalnie przystosowanych żołnierzy Kolektywu, którzy chcieli ich z jakiegoś powodu powstrzymać. Nie mam pojęcia co robili, ale efektem tego była na pewno anomalia.

- Świetnie – warknął z tyłu Baumannn. – Jeszcze jeden powód by się ich wreszcie pozbyć.

Budzyńska westchnęła.

- Dobrze, niech wam będzie. Kilka dni temu naszym naukowcom udało się stworzyć pierwszą stabilną i kontrolowaną anomalię.

- A wszędzie gdzie jest anomalia oni mogą otworzyć przejście – Satya wskazała na leżących Ochotników. – Więc spadli wam na głowy i postanowili to wykorzystać. A my władowaliśmy się prosto w środek tego wszystkiego.

- Skoro wiemy już, że wpadliśmy w gówno, to może wymyślmy się jak z niego się wydostać? – zaproponowała Vasquez.

Nim kolejna osoba zdążyła coś powiedzieć rozległ się huk, a potem kolejny. Metalowa zasłona zadrżała, gdy spadały na nią kolejne uderzenia, a dźwięki zlewały się w jeden.

- Nasi przyjaciele wrócili – Di Stefano skierował w tamta stronę swój ciężki karabin. – Powiedziałbym, że z młotami kowalskimi.

- I zapewne teraz dysponują przewagą ogniową – zauważył Jackson.

- Pora pomyśleć o jakiejś drodze ewakuacji – zaproponowała Vasquez.

- Dokąd? – nie wytrzymał Baumann. –Z przodu mamy wroga.

- Dobrze, że przynajmniej strzela zwykłymi pociskami – mruknął Di Stefano.

Do czasu, pomyślała Satya. Dopóki nie przystosują kolejnych żołnierzy, mogących stanąć na wprost wojsk Sojuszu.

- Co jest za nami? – zapytała Budzyńska łapiąc Satyę za ramię. Wyrwała się szybko, a tamta nie próbowała jej trzymać. Wskazywała na fioletowy portal.

- Mars. Ale… w stanie multiniestałości czasowej. Tam jest wcześniej.

- Wcześniej?

- Nie mam pojęcia jak to możliwe. Kiedy nas złapali, marines dopiero wkraczali do bazy – wyjaśniła Satya. – Przez okno zobaczyłam jak atakują chwilę po wylądowaniu „Lincolna”, a potem strzeliliście granatnikiem – spojrzała na Kowalskiego.

- Masz swoją Zjawę Cienia – prychnęła Vasquez w stronę Devereaux.

- Wiem, co widziałam – powiedziała tamta.

- Widziałaś mnie – zapewniła Satya. – Nie Ciemną Panią.

- Kogo?

- Oni ją tak nazywają – wskazała na Rosjan. – Ona istnieje, widziałam ją. Ale… nie sądzę, żebyśmy musieli się jej obawiać – przed oczami stanął jej znowu potworny wrzask tej niepojętej istoty. – Generał Mrok ją zaatakował.

- Kto taki? – Budzyńska podniosła gwałtownie głos. Satya spoglądała na nią w zdumieniu, słysząc w jej głosie gwałtownie skrywane emocje.

- Zapytaj Waltera – poradziła wreszcie. Jednak gdy tamta wbiła w nią spojrzenie swych zielonych oczu, nie była w stanie go wytrzymać i odwróciła głowę, kapitulując.

- Zapytam, bądźcie pewni – odpowiedziała kobieta. – A on mi wszystko powie. Mam swoje sposoby i uwierzcie mi, mam z Walterem nie wyrównane dawno rachunki, więc nie będę się powstrzymywać – Satya słyszała w jej głosie jakby osobistą urazę. Jakby Walter osobiście zadał jej jakiś ból. Cofnęła się, gdy Budzyńska skierowała się w kierunku Gruszawoja.

- Kowalski, musimy uwolnić tego człowieka z ich rąk – powiedziała.

- Satya, sytuacja jest już wystarczająco spieprzona – odpowiedział zmęczonym głosem. – Nie zamierzam poświęcać ludzi, by uratować jakiegoś Rosjanina.

- To nie Rosjanin – odpowiedziała. – On jest powodem dla którego tu przybyliśmy. To jego imię wysyłała ciemna materia z tej bazy.

- Co? – wyjaśniła mu, przypominając sobie, że nie mógł tego wcześniej słyszeć. Po chwili zastanowienia odparł: - Jakiś podstęp Związku albo Kolektywu.

- Nie – pokręciła głową. – Nie wiem dlaczego, ale on jest odpowiedzią, której szuka Everett.

- Och, świetnie – jęknął Baumannn. – Teraz jeszcze ciągnijmy ze sobą jakiegoś Ruska, twoje niedoczekanie…

- Kto to właściwie jest? – zapytał Coertzee, przypominając o sobie, będący dotąd statystą w toczonych rozmowach. – Może to Kolektyw nadawał jego nazwisko?

- Nie mam pojęcia. Ale jego nazwisko nas tu sprowadziło i jest z tym wszystkim powiązane. Musimy go zabrać – powiedziała stanowczo, spoglądając na to co robią tamci, którzy właśnie zdejmowali ze swojego martwego kompana zbroję. Budzyńska podeszła do nich ponownie. Dawało się odczuć coraz większą nerwowość, a głuche uderzenia się nasiliły. Metalowa zasłona wyraźnie się wygięła, dając do zrozumienia Kowalskiemu, iż najwyższa pora zająć pozycję bojową, w której chcieliby zginąć, gdy do środka wtargną przeważające siły wroga.

- Ruszamy? – zapytała tamta.

- Dokąd?

- Na Marsa – odpowiedziała. – Chyba, że znaleźliście inną drogę ewakuacji.

- Nie wiemy, czy to jest bezpieczne – powiedział.

- Możemy trafić do zony – uprzedziła Satya. – W miejsce gdzie… - zawahała się. – Za plecami zostawiliśmy coś, z czym nikt z nas nie ma szans. Czerwone światło.

- Mimo to, ja i moje ludzie wykorzystamy ten… portal – powiedziała stanowczo Budzyńska.

Satya nie wiedziała czy nie wylądują w anomalii. Domyślała się, że Kolektyw otworzył przejście do Krasnajej Zwiezdy, z miejsca, w którym się znaleźli. Coś jednak poszło nie tak, bo kolejni Ochotnicy, przystosowani do walki w Krasnajej Zwiezdzie trafiali do aspektów. Tam właśnie mogli wylądować oni, z drugiej strony pomyślała o tym co może się stać, jeśli przybędą do bazy, w której napotkają sami siebie. Nie potrzebowała Everetta, by przeczuwać, że konsekwencje mogą być katastrofalne. Dużo gorsze niż anomalia jaka rodziła się tam na jej oczach. Jednak nic nie powiedziała. Instynkt przetrwania brał górę, wszystko było lepsze, niż czteroręczne stwory. Wolała nie zastanawiać się jaki los czekałby ją gdyby schwytał ją Kolektyw. Rosjanie wyciągali właśnie martwego żołnierza ze skafandra, który podali Walterowi, każąc mu go założyć.

- Świetnie, idźcie sobie w cholerę – Kowalski był wyraźnie zmęczony.

- Oczywiście, że pójdziemy a wy za nami, przecież nie zostawicie nas chodzących samopas – głos Budzyńskiej był pewny siebie. – Nie wydaje mi się, żebyście pozwolili na to, prawda kapralu?

- Ależ skąd, pozwalamy, odwróćcie się do nas plecami i idźcie – zaproponował sarkastycznie Baumannn. Budzyńska zmieniła go zimnym spojrzeniem.

- Pójdziemy  – poinformowała, po czym skierowała się w kierunku Gruszawoja. Ten pilnował Waltera zakładającego skafander zabitego specnazowca, podczas gdy jego dwaj pozostali przy życiu towarzysze mierzyli z kałasznikowów w stojących na wprost marines. Ci odwzajemniali się tym samym, mając prawie przewagę liczebną.

Coertzee chrząknął, a Kowalski spojrzał w jego kierunku poirytowany.

- Nie chciałbym niczego sugerować kapralu, ale nie wiem czy sytuacja pozwala nam pozostać tu dłużej – wskazał na przegrodę, skąd dobiegał coraz bardziej natarczywy dźwięk uderzeń. – A oni zbyt łatwo chcą nas tu porzucić.

- Wiem, nie mogę spuścić ich z oka – burknął Kowalski, wyraźnie rozważający ilu żołnierzy straci jeśli wyda rozkaz otwarcia ognia. Specnaz wyraźnie zbierał się do wymarszu. Gruszawoj podał Walterowi hełm nie przestając trzymać go na muszce. Kapral nie był usatysfakcjonowany, wychodziło mu, iż walkę przeżyje dwóch marines i Coertzee, oraz być może Satya, z wyłączeniem jego osoby, bo zgodnie z zasadami prowadzenia działań wojennych należało pozbawić przeciwnika w pierwszej kolejności ośrodka dowodzenia. Myśl o tym, że Baumannn przejmie komendę wpłynęła natychmiast na jego decyzję. Już niedługo. Nie teraz. Jakimś cudem odzyskał Nayadę, którą uznał już za straconą, więc może tej misji jeszcze nie trafił w całości szlag, nawet jeśli tak wyglądało. Jej powrót był czymś w rodzaju promyczka nadziei.

Dźwięk walenia umilkł i został zastąpiony przez inny będący przeciągłym warczeniem.

- Zdaje się że mają wiertła – poinformował Jackson. – Pewnie diamentowe. Nie wiem co to za stop, ale za kilka minut się przebiją.

- Ruszamy – zdecydował Kowalski.

- Jesteśmy pewni, że tego chcemy? – zapytała Vasquez patrząc w stronę portalu.

- Dokąd ruszamy? – jęknął Baumannn.

- Wyeliminować specnaz – Kowalski rzucił donośnie, nie zamierzając niczego ukrywać. Budzyńska poderwała już swój oddział i trzymała Waltera za ramię, w drugiej ręce mierząc doń z pistoletu. Wyraźnie nie zamierzała czekać, Gruszawoj cofał się powoli za nią, wraz ze swymi ludźmi patrząc w kierunku marines. Ci podążyli za nimi. Walter zignorował spojrzenie Satyi, gdy ją mijał, zaś ona usłyszała skierowany do niego głos Budzyńskiej przepełniony jadem:

- Daj mi tę satysfakcję i spróbuj ucieczki. Zgadnij w jakie miejsce będę strzelała najpierw.

Nie próbował nawet odpowiadać. Satya była przekonana, że tych dwoje coś niegdyś łączyło i najwyraźniej nie rozstali się w pokoju. Nagle kobieta przestała ją przerażać, nie była już zmiennoprzecinkową pozbawioną uczuć i groźną fanatyczką z wrogiego obozu, za groźnym spojrzeniem rzucanym przez zielone oczy kryły się uczucia, ich właścicielka była skrzywdzoną kobietą szukającą zemsty. Walter nie miał najmniejszych szans.

- Za mną – powiedział Kowalski, mijając ją, chcąc dogonić tamtych. Vasquez także wysforowała się do przodu, by nie zostawiać specnazu na wysuniętej pozycji. Satya ruszyła w kierunku fioletu, po raz ostatni rzucając okiem na pozostawianą za sobą salę pełną trupów. Jak zawsze obudził się w niej naukowiec, przesuwając fakt śmierci i martwych na daleką pozycję, a przez myśl przemknęło jej, jak wiele mogli się tu dowiedzieć. A przede wszystkim odkryć jak Kolektyw zdołał zapanować nad tajemnicą stref anomalii, zacząć wykorzystywać multiniestałości do zmian stałych fizycznych takich jak grawitacja, czy przede wszystkim transformacja własnych ciał. To, co widziała w sali wskazywało na jakieś połączenie technologii z biologią, choć nie była tego w stanie jednoznacznie stwierdzić. Możliwość panowania czy też ukierunkowania takiej siły znajdowała się poza jej wyobrażeniem, Everett miał rację niepokojąc się prostą zdolnością generowania anomalii grawitacyjnych, wykraczające poza ich zrozumienie. Z drugiej strony zapewne to samo powiedzieliby ci, którzy wyrwani sprzed ognia rozpalanego w jaskiniach ujrzeliby cuda elektryczności, czy też elektroniki. Wszystko co widziała w zonie i na Marsie, co usłyszała od generała, nawet najbardziej nielogiczne rzeczy musiały mieć swoje wytłumaczenie. Jak mówił jeden z jej profesorów najbardziej zaawansowana nauka nie będzie w żaden sposób różnić się od magii. Kolektyw czynił wyraźne postępy, jeszcze rok temu do otwarcia dystorsji niezbędna była obecność Ochotników, teraz udało im się uczynić to nad Atlantykiem, mimo iż żadnego nie zdołano znaleźć. Kolejne miesiące przynieść mogły zagrożenia o skali jakiej nie mogła sobie jeszcze wyobrazić.

Na razie jednak ogarnął ją fiolet skrótu w czasoprzestrzeni, robacza dziura spinająca dwa punkty wszechświata, którą jak domyślała się otworzył Kolektyw by dostać się na Marsa, a wbrew jego intencjom umożliwił przejście do aspektów zony. Tym razem nie zmieniała już kierunku ani grawitacji, kilka kroków później znalazła się w Krasnajej Zwiezdzie, co przyjęła z ulgą, wciąż obawiając się, że pojawi się w miejscu wypełnionym czerwonymi światłami, pożerającymi wszystko co żyje.

Światła w bazie migotały, a ona nie była początkowo w stanie zidentyfikować pomieszczenia, w którym się znalazła, ani też części bazy. Rozglądała się podczas gdy wokół niej obiekty zajmowały swe pozycje, rekonfigurując się w układzie wojna, przyjmując najbardziej optymalny układ dla dwóch zbiorów uwikłanych we wzajemnym konflikcie. Popatrzyła na Waltera, którego pchnięto na ścianę, skrytego za osłoną hełmu, którą opuścił tak samo jak wszyscy, podczas przekraczania między światami. Sprawdziła odczyty stwierdzając, że w bazie wciąż jeszcze znajdowała się atmosfera, choć zwiększyła się zawartość dwutlenku węgla, grawitacja także działała. Tuż przed sobą dostrzegła przegrodę przesłaniającą okno, podeszła szybkim krokiem by odnaleźć przełączniki mechaniczne i dźwignie umożliwiające jej podniesienie. Osłona powoli przesunęła się po zewnętrznej ścianie budynku, wpuszczając do środka jasne światło marsjańskiego dnia.

Im bardziej wznosiła się w górę tym więcej szczegółów dostarczała, powoli odsłaniając rzeczywistość na zewnątrz, wpływając także na narastające wewnątrz napięcie. Żołnierze obu grup czekali, nie przestając do siebie mierzyć, aż ujrzą miejsce, do którego przybyli. Osłona ukazała czerwony piasek Marsa oraz pas startowy, a Satya na podstawie kąta patrzenia stwierdziła, iż znajdować się muszą gdzieś w narożniku budynku A na piętrze, nieopodal miejsca zniszczonego granatnikiem, tuż nad elektrownią atomową. Ważniejsze jednak było kiedy, a wyglądało na to, że czas wrócił do normy. Na pasie stal odwrócony „Lincoln”, a tuż przed nim prom Buran, również zwrócony dziobem w kierunku, w którego przyleciał. Marsjański piasek miał kolor ciemnej czerwieni, znajdując się w cieniu ferii barw jaką mieniło się niebo, rozkładające się nad nimi furią burzy piaskowej szalejącej w górnych warstwach atmosfery. Potężny kłąb pyłu dosięgał pasa startowego, gotów by uderzyć z furią we wszystko co się na nim znajdowało.

- Nie pozostało nam dużo czasu – zauważył Kowalski, unosząc osłonę.

- Mniej niż sądzicie – powiedziała do niego Budzyńska. – A zatem imperialisto, co dalej?

- Myślę, że pora, abyście rozważyli, kto ma przewagę ogniową – zaproponował.

- Powiem to krótko jak ja to widzę – obejrzał się spoglądając w fioletowe światło, które nie znikało. - Za plecami mamy portal, z którego za kilka chwil mogą wyroić się maoiści w liczbie jakiej nie damy rady odeprzeć. Pod nami mamy stopiony rdzeń, który wkrótce eksploduje. Sugerowałabym jak najszybciej skierować się do promu i tu pragnę przypomnieć, że kody startowe, blokujące zniszczenie promu podczas startu i przejęcia go przez wroga, mam ja. Dodatkowo, imperialisto, jedynie my możemy gdziekolwiek polecieć.

- To znaczy?

- Buran to prom orbitalny. Może polecieć wyłącznie do jednej z marsjańskich baz, które należą do nas, lub zadokować do statku kosmicznego. A jedyny jaki tu się znajduje, należy do nas.

- Tam jest „Von Braun” – przypomniała Satya. Budzyńska zmierzyła ją krótkim spojrzeniem.

- Nie wydaje mi się – odparła. – Sądzę, że to tego czasu „Korolow” rozwiązał już ten niewielki problem.

- „Korolow”?

- Krążownik bojowy klasy Progress. Wasz niewielki stateczek nie miał żadnych szans, z siłą ogniową okrętu kilkukrotnie bardziej większego od waszych Apollo – zawiesiła głos, czekając aż informacja ta dotrze do wszystkich marines. – Pomyślcie o tym i rozważcie waszą sytuację. Niezależnie od tego, przydałaby mi się eskorta do wieży kontroli, na wypadek gdyby zaatakowali mnie maoiści. Po dotarciu na miejsce chętnie przyjmę kapitulację tych, którzy chcą stąd odlecieć i ocalić swe życia.

Satya pokręciła głową co nie uszło uwadze Budzyńskiej.

- Chcecie się poddać? Chętnie powitam was w naszym przodującym ustroju – powiedziała kierując swe słowa bezpośrednio do niej.

- Zostaw ją w spokoju! - rzucił z boku Coertzee.

- Dlaczego? Wyboru może dokonać sama. Nie możecie jej nic polecić – odparła Budzyńska i spojrzała na Satyę. - Gdybym mogła wydać jakiś rozkaz byłoby to wyceluj broń w głowę agenta Sojuszu i strzel w nią jeśli spróbuje powiedzieć choć jedno słowo. Za bardzo mnie denerwujecie, szpionie.

Satya nie odpowiedziała. Przez jej twarz przebiegł gwałtowny grymas.

- Dość – przerwał im Kowalski. -  Chyba jednak wolę rozwiązać dzielące nas różnice w inny sposób – oświadczył.

- Tu i teraz? Proszę, taktyczna pozycja pozwala wystrzelać się nam wszystkim nawzajem, może po waszej stronie dwie osoby przetrwają i będą mogły przeżyć ostatnie osiemnaście minut swojego życia.

- Dlaczego osiemnaście?

- Bo tyle pozostało do detonacji ładunku nuklearnego, który uaktywniliśmy w pancerzu bojowym naszego poległego towarzysza przed opuszczeniem bazy maoistów – wyjaśniła. – Więc jeśli chcecie, możecie podziwiać z bliska eksplozję atomową i sprawdzić czy przejdzie ona przez ten portal. Ja wolałabym jak najszybciej oddalić się na bezpieczną odległość. To jak imperialiści, idziecie z nami?

- Jesteś szalona! – zawołała Satya, po chwili ciszy. Kowalski zaklął.

- Wbrew pozorom jestem bardzo pragmatyczna – odparła Budzyńska. – Nie podejmuję żadnych bezsensownych działań, ani takich, które nie zostałby głęboko przemyślane i nie przyniosły określonych skutków.

- Zostawianie ładunku nuklearnego….

- … jest taktyczną koniecznością – odparła tamta. – Spytaj swojego kaprala Kowalskiego. Skoro w jakiś dziwny sposób bocznym wejściem znalazłam się w bazie maoistów, leżącej zapewne na Ziemi, zapewne w jakimś zapomnianym rejonie Himalajów bądź Hindukuszu, tak daleko od naszych terytoriów, że nie liczyli się nawet z możliwością ataku, albo w głębi zony, należało to wykorzystać. Skoro tam hodują twory odporne na naszą broń, opracowują techniki grożące temu światu, mając taką możliwość muszę zniszczyć tę placówkę. Robię to dla dobra Związku, ale również Sojuszu. Maoiści są wspólnym wrogiem, którego należy wyeliminować za wszelką cenę. Widzieliście co potrafią.

- Nie racjonalizujcie, towarzyszko – powiedział Kowalski.

- Nie? Powiedzcie, mając bombę atomową, nie postąpilibyście tak samo? – zapytała z widoczną  kpiną w głosie.

Powinienem wpaść na to sam, pomyślał Kowalski, cel strategiczny powinien być dla mnie oczywisty. Dla niej było jasne, że należy skorzystać z okazji i rozpieprzyć wrogą instalację, ja skupiłem się na przeżyciu. Wyprzedza mnie na każdym kroku. Muszę jak najszybciej się jej pozbyć, ale nie mogę tego uczynić. Jest kluczem do opuszczenia tego miejsca, ma kody startowe do Burana.

- Wynośmy się stąd – odpowiedział. – Siedemnaście minut.

Ruszyli w kierunku przejścia prowadzącego na parter. Opuścił osłonę hełmu i sprawdził czy działa łączność.

- Po dotarciu do celu przechodzimy w plan B – rzucił do interkomu.

- No wreszcie, kurwa… - zaczął Baumannn, lecz Vasquez ucięła.

- Jaki mamy plan?

- Nie wiem czy będziemy mieli łączność – powiedział Kowalski. – Poszukać osłon, wykorzystać otoczenie. Deveraux, trzymasz się z tyłu i używasz snajperki. Cel żołnierz idący na przedzie, dla ciebie również Jackson, gdyby nie miała pozycji. Di Stefano i Vasquez pozbyć się żołnierza numer dwa. Baumannn, zdejmujesz Gruszawoja. Ten ich więzień i Budzyńska muszą przeżyć. Być może będzie trzeba ją zranić, by odebrać jej broń, ale musi być przytomna. Czy to jasne?

- Kowalski – rozległ się głos Satyi.

- Nie teraz. Ty idziesz do tyłu, Coertzee, ty również. Nie wysuwać się do przodu, gdy zacznie się walka padacie na ziemię, w pierwszej kolejności będą strzelać do nas. Przyjęto?

Marines potwierdzili. Satya usiłowała coś powiedzieć, lecz uciął jej w połowie zdania.

Minęli kolejne łączniki i wreszcie dotarli do śluzy. W bazie wszystko migotało, a promieniowanie znacznie wzrosło. Nie miał pojęcia ile czasu zostało im do stopienia rdzenia, nie był już tego w stanie stwierdzić po tym jak wcześniej opuścili Krasnają Zwiezdę i znaleźli się na terytorium Kolektywu. Szedł ostatni pilnując tyłów, być może eksplozja atomowa miała nastąpić za kwadrans, lecz tamci mogli wcześniej rozwalić drzwi, posłać za nimi swoje potwory, a przy okazji deaktywować ładunek.

Śluzę przeszli w dwu mieszanych grupach, pilnujących się nawzajem, po czym znaleźli się na zewnątrz, w marsjańskiej grawitacji, przyjmując formacje marszowe. Budzyńska nie zareagowała, gdy marines rozproszyli się, choć sytuacja musiała być dla niej jasna. Nagle wszystko to wydało się Kowalskiemu idiotyczne. Dość miał już udawania i wyniosłości tamtej. Gdy obejrzał się w kierunku bazy niemal oniemiał.

Krasnaja Zwiezda zmieniła się we wściekły wir kawałków metalu, płynnych linii żelbetonu, wyładowań białych iskier i migającego wściekle fioletowego światła, w centrum rozszerzając się czarną materią mrocznego punktu emanującego swą innością. W niebo biła wstęga zakłóceń fioletowej barwy, niknąc w przestworzach. To, po co przybyli, znajdowało się wyciągnięcie ręki, zmieniając rzeczywistość rozrastało się stając anomalią, pochłaniającą rzeczywistość. Z bazy ocalała już tylko część budynku A, od którego kolejne części odrywały się dołączając do wiru i zmieniając swój stan skupienia, gdy natrafiały na odmienne stałe fizyczne, przejmujące władze nad powierzchnia Marsa, zmieniające jego atmosferę i powierzchnię. To, co sączyło się niewielkim strumyczkiem multiniestałości gdy przybyli, zostało pogłębione eksplozją Burana i otwarciem kolejnych portali, teraz stało się rozrastającą zagładą, zmieniającą rzeczywistość. Za ich plecami rodziła się zona, za czternaście minut mająca eksplodować wybuchem atomowym gdzieś po drugiej stronie fioletowego portalu, kolejny wybuch miał dołączyć lada chwila, gdy anomalia sięgnie elektrowni i stopionego rdzenia w budynku A. Ich czas dobiegał końca wraz z sięgającą swego kresu Krasnają Zwiezdą.

Grawitacja szalała, jego ciało stawało się ciężkie, a momentami każdy krok graniczył z cudem, by chwilę później umożliwić wybicie się i wyskoczenie na kilkadziesiąt stóp do przodu. Im dalej znajdowali się od szaleństwa za plecami, tym bardziej wszystko zdawało się wracać do normy, mimo iż podążali w kierunku burzy zajmującej nieboskłon przed nimi, której pierwsze podmuchy dawało się już odczuć wraz z niesionym piaskiem. Wielobarwne chmury przybierały ciemnogranatową barwę, zamieniając czerwone niebo Marsa w złowrogą noc.

„Lincoln” stał bezużyteczny na pasie, stanowiąc teraz kawałek złomu, zniszczony bezpowrotnie przed impuls elektromagnetyczny, tuż przed nim czerniał Buran, w swym potężnym pancerzu, z lufami działek przeciwlotniczych, gotowych zestrzelić wrogie drony. Stał nieopodal wieży kontrolnej, która podobnie jak on wydawała się pusta.

Budzyńska zaskrzeczała w interkomie.

- Piloci i moi ludzie nie odpowiadają – powiedziała. – Coś ci o tym wiadomo, imperialisto?

- Nie – odparł Kowalski, szukający wzrokiem miejsca, w którym mógłby przypaść do ziemi.

- Radzę wam zatrzymać się, jeśli nie chcecie zginąć.

Nawet przez skafander usłyszał dźwięk zgrzytającego metalu.

- Stać! – krzyknął, jednocześnie podnosząc karabin i celując do niej. Nie ruszyła się z miejsca, nie uniosła nawet swojej broni. Marines gwałtownie stanęli, celując w kierunku żołnierzy specnazu, którzy znaleźli się przed nimi. Z gruntu wokół wysunęły się kule umieszczone na podłużnych teleskopowych pałkach. Zatrzymały się bez ruchu tuż nad marsjańskim piaskiem, gdy Kowalski rozejrzał się dostrzegł, iż były wszędzie wokół.

- Co to jest? – usłyszał Satyę, znajdującą się na końcu, tuż za Coertzeem..

- Pieprzone pole minowe – uprzedził odpowiedź Baumannn.

- Chyba znasz ten typ imperialisto – w tle słyszał trzeszczący głos Budzyńskiej. – Miny aktywowały się, gdyż wasze radia nie nadają na odpowiedniej częstotliwości. Każdy następny krok stanie się waszym ostatnim.

- Wasz również!

- Nie wszystkich – Budzyńska wskazała mu ustawienie swoich ludzi. – Skoro przeżyję ja, Gruszawoj i nasz jeniec, moja misja osiągnie swój cel. Na wypadek gdybyście chcieli zacząć strzelać, przypomnij swoim ludziom, że po aktywowaniu wybuchają na dźwięk o określonym poziomie decybeli. Taki jak karabinowy strzał – Kowalski nie odpowiedział. Doskonale znał ten model min przeciwpiechotnych, stosowanych przez Związek, które w zwykłych warunkach bez problemu wykrywały elektroniczne szperacze. Miny zbliżeniowe z nadajnikiem radiowym, kolejny dowód niebywałej pomysłowości Związku w budowaniu mechanicznych urządzeń śmierci. Budzyńska kontynuowała – W przeciwieństwie do was imperialiści, nie zapomnieliśmy o zaminowaniu pasa po wylądowaniu.

- Czego chcesz?

- Rzućcie broń – powiedziała. – Teraz. Nasz czas jest ograniczony. Po prostu wsiądę do promu i was tu zostawię, jeśli tego nie zrobicie. Będziecie mogli podziwiać sobie z bliska wybuch jądrowy.

- Może i wylecimy w powietrze, ale was zabierzemy ze sobą – powiedział Kowalski podnosząc broń do strzału.

- Nie wydaje mi się – pokręciła głową Budzyńska. – Zawsze zdążymy strzelić wam w plecy.

- W jaki sposób, skoro jesteście przed nami?

- Ale za wami jest mój sojusznik.– jej głos był spokojny, gdy nagle wykonała dziwne ruchy rękami i odwróciła się do niego. Kowalski wiedział, że nie powinien się oglądać i po prostu wydać rozkaz do strzału. Jackson, Devereaux, Di Stefano i Baumannn stali w niewielkiej odległości od siebie, celując w znajdujących się tuż przed nimi żołnierzy specnazu, zgodnie z wydanym wcześniej rozkazem. Dwaj z nich znajdowali się przy krawędzi pola minowego, lecz Gruszawoj i Budzyńska stali nieco z tyłu, wraz ze swoim jeńcem. Nie próbował uciekać, być może już dawno zrozumiał to, co dopiero docierało do Kowalskiego, że ich opcje dawno się skończyły. Ten nie zamierzał jednak się poddać, skoro był w dupie miał zamiar zabrać ze sobą tylu skurwysynów ilu tylko zdoła, a przede wszystkim zastrzelić Budzyńską. Potem mógł już wylecieć w powietrze. Wbrew rozsądkowi postanowił jednak się obejrzeć. Ujrzał Coertzeego leżącego w piachu, a obok niego Satyę, która trzymała w ręku odebrany agentowi pistolet.  Za ich plecami wzrastała anomalia.

- Co takiego? - zdołał jedynie powiedzieć.

Satya cofnęła się o krok i wycelowała w jego stronę.

Rozdział 26 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz