15.
Czasem żałowała, że kosmos
oglądać może jedynie przez kamery przesyłające niewyraźny czarnobiały obraz,
które zazwyczaj były wyłączone. Być może gdyby nie wojna, statki można byłoby
wyposażyć w kokpity i luki umożliwiające wyjrzenie na zewnątrz, podobnie jak na
ISS. W przeciwieństwie do stacji były narażone na dużo większe ryzyko
bezpośredniego trafienia pociskiem rakietowym, załogi ukryto więc za licznymi
warstwami pancerzy. Mistrzami w tym byli szczególnie ich przeciwnicy, a osłony
ablacyjne nałożone na poszycie okrętów Sojuszu, by absorbowały energię
kinetyczną i konwertowały energię fotowoltaiczną, nie mogły się na tym polu
równać z tym, czym dysponował wróg.
Schronieni w ciasnych przestrzeniach statków, ukryci przed skutkami
działań wojennych i zabójczym promieniowaniem, skazani zostali na interpretację
znajdującej się na zewnątrz przestrzeni poprzez sprowadzenie jej do ciągu
danych, wyświetlanych najczęściej jako liczby, niekiedy tylko obrazowanych na
siatce euklidesowej. Nie miała szansy zobaczyć więc, czy Mars jest czerwoną
planetą jedynie z nazwy, czy też w rzeczywistości pod nimi znajduje się
olbrzymi czerwony glob, jaki widziała na zdjęciach, na granicy atmosfery
którego na jałowym ciągu przemieszczał się „Von Braun”. Sytuację nad planetą
zdawali się kontrolować, dwóm Wostokom i Woschodowi wciąż pozostawało kilka
godzin do przybycia, choć wyraźnie ich kapitanowie rozgrzali silniki do granic
możliwości a generatory atomowe używane przez tamtych w napędach zwanych w
Sojuszu NERVA, nie stygły. Phaetony rozłożyły sieć czujników monitorujących
szeroki obszar nad planetą i nic nie mogło ich już zaskoczyć.
Ważniejsza była sytuacja na
Marsie. Słuchała rwącego się głosu majora Gow przekazanego przez Pegaza
zajmującego orbitę geostacjonarną nad Krasnają Zwiezdą. Kilkadziesiąt mil dalej
znajdował się osłaniający go Bellerofont, a ciągły dopływ danych zapewniał
Phaeton Trzy, krążąc po elipsie.
- Dlaczego łączność nie
działa? – zirytowała się wreszcie.
- Nie mam pojęcia – Triptree
była wyraźnie rozzłoszczona. Choć nie zawarły rozejmu na razie nie próbowała
kwestionować żadnych rozkazów, jako lider grupy, która uważała, że fotel
kapitana zajęty jest przez osobę, która nie powinna wydawać im jakichkolwiek
poleceń. Wszyscy milcząco zaakceptowali sytuację, choć Arciniegas była
przekonana, że nikomu nie przyszło to łatwo. Nie miała do nich zaufania, a oni
do niej, nie tylko z powodu własnej opinii. Nikt nie zapominał, że któreś z
nich mogło dokonać sabotażu.
- Eksplozja atomowa? –
zasugerowała mając na myśli impuls jaki wywołali detonując na powierzchni dwa
pociski.
- Niemożliwe – powiedział
Hagen. – Ładunek nie był tak duży. Zbyt daleko.
Połączenie z maszynownią
także nie przyniosło rozwiązań. Gellert poinformował, iż cokolwiek jest
problemem, nie leży po stronie zasilania i układów statku, po czym rozłączył
się, nie zamierzając jak zwykle niepotrzebnie tracić czasu. Zabębniła palcami w
fotel i przyjrzała się ponownie siatce taktycznej obszaru na granicy Arabia
Terra, którego dosięgła wzniecona przez eksplozję burza piaskowa, w stronę
której podążały trzymające się nisko gruntu Harpie.
Majorowi udało się przebić
wreszcie przez atmosferę.
- Opanowaliśmy budynki A i B
– pamiętała, iż podczas planowania marines określili tak budowle położone
najbliżej lotniska, w których jak założono znajduje się elektrownia i centrum
gromadzenia danych, zaś laboratoria i pracownie badawcze położone są w
budynkach z drugiej strony okręgu. Wyglądało na to, że wyprzedzają założenia
misji, od rozpoczęcia której minęła niecała godzina. Zegar wyświetlający
nieubłaganie czas wskazywał 118 minutę od materializacji na orbicie. W tym
czasie zdążyli przejąć kontrolę nad częścią marsjańskiego nieba, wyeliminować
siły przeciwnika w tym rejonie i odpalić dwie atomówki. Całkiem nieźle. –
Możecie przysłać mi jakiegoś drona?
- Negatywnie. Mamy tu własne
problemy – poinformowała zwięźle, nie wdając się w szczegóły.
- Niedobrze. Przydałoby mi
się coś z termoczujnikami, mój nie dość że nie lata, to jeszcze nie widzi przez
te ekranowane ściany. A skanery zaczynają szaleć – na chwilę zapadła cisza, po
czym dodał. – Opuszczam „Lincolna”. Następne połączenie po ustanowieniu bazy
tymczasowej – usłyszeli statyczny dźwięk zakłóceń.
- Miło wiedzieć, że nie
tylko my coś spieprzyliśmy – mruknęła Triptree. – Ale piechota również.
- Służbista – mruknął Hagen.
– Działa regulaminowo.
- To raczej nie wada –
powiedziała Triptree, wyraźnie wysyłając sygnał dymny w kierunku pełniącej
obowiązki kapitan, przekazując iż ogień na skałach wciąż nie wygasł.
- Więc co z łącznością? –
Arciniegas zasugerowała jej, by zajęła się swoimi obowiązkami.
- Nie mam pojęcia. Coś na
dole powoduje chwilowe zakłócenia, po naszej stronie wszystko pracuje.
- Harpie w zasięgu – poinformował
Mellier.
Punkty dotarły do swojego
celu i rozdzieliły się, formując wilcze stado, które zaczęło podkradać się do
przeciwnika. W tym wypadku fakt, iż leciały nisko stanowił zaletę. Ich celem
był konwój, który ujrzeli pięć minut wcześniej, gdy wynurzył się z burzy
piaskowej. W stronę Krasnajej Zwiezdy podążały cztery transportery opancerzone
BWP przewożące piechotę Kosmarmii, a w ślad za nimi platforma na której
wieziono sześć T-79. Transport zostawiając za sobą ślad w postaci kłębów kurzu,
klucząc dolinami wkraczał na obszar Cydonii, poprzedzany przez opancerzony
pojazd gąsienicowy, rodzaju jakiego nie znali, najwyraźniej służący do
oczyszczenia drogi pozostałym. Szczegóły trudno było dostrzec z wysokości na
jakiej krążył Phaeton, nie były one zresztą istotne.
- Wyeliminowaliśmy im
lotnictwo, nie przerzucą go drogą powietrzną – powiedział Hagen, gdy zauważyli
konwój.
- Nie – powiedziała po
chwili Arciniegas. – Nie zdążyliby się oddalić na taką odległość od baz Aresa,
od momentu gdy rozpoczęliśmy atak. Musieli wyruszyć wcześniej – zapewne nie
użyli swoich helikopterów transportowych niezbyt sprawdzających się w
marsjańskiej atmosferze, co właśnie Sojusz boleśnie odkrył w ciągu ostatniej
godziny. Jednak fakt eliminacji wsparcia lotniczego dawał Harpiom szansę
przeprowadzenia ataku.
- Wiedzieli, że przybędziemy
– stwierdził Mellier. – Planowali dopaść nas w kosmosie, ale na wszelki wypadek
gdyby się nie udało posłali wzmocnienie.
- Nie wiem czy reputacja
majora nie jest przesadzona, czy też rzeczywiście jest tak dobry – powiedział
Hagen. – W każdym wozie co najmniej pluton i sześć czołgów, kompania w sile stu
ludzi przeciwko dziesiątce marines i do tego eskadra pancerna mogąca zmieść
całą bazę z powierzchni. Major powinien poczuć się zaszczycony.
- Ich logika nie przestanie
mnie zadziwiać – prychnęła Triptree. – Posłali takie siły bez osłony
powietrznej? Nie ma nawet żadnej szylki.
Co sprawi, że ich
wyeliminujemy, mimo że nasze drony unoszą się w powietrzu z gracją zrzucanych z
dachów domostw kur.
- Za ile przybędą? –
zapytała.
- ETA cztery godziny.
Poleciła Mellierowi posłać
Harpie, wskutek czego mogła teraz oglądać jak punkty zajmują swe pozycje
taktyczne usiłując dostosować taktykę do działań. W tym wypadku drony nie
potrzebowały ingerencji człowieka, jedyną trudność stanowić mogła niemożność
utrzymania pionowego lotu. Mimo to, Arciniegas coś nie dawało spokoju.
- Skąd podąża ten konwój? –
zapytała Melliera.
Zmierzył ją chłodnym
spojrzeniem, wyraźnie niechętnie odrywając się od monitorowania nadchodzącego
starcia. Nałożył obrazy przesłane z Phaetona przed wybuchem na posiadane mapy,
by po jakimś czasie dać jej odpowiedź.
- W linii prostej z tej
placówki, którą zniszczyliśmy.
- Kiedy wyruszyli?
- Z tą prędkością… Jakieś
osiem godzin temu… Widoczni są już na pierwszych zdjęciach, ale wtedy nie
zwróciliśmy na to uwagi, a matematyka nie była w stanie identyfikować tylu
ruchomych celów jednocześnie w trakcie naszego ataku– usiłował się wytłumaczyć.
- Dziękuję – powiedziała
zamyślona.
Na powierzchni Marsa drony
zajęły już pozycję, otaczając półkolem konwój. Następnie skoordynowały
działania, wymieniły informacje, odebrały dane z Phaetona za pośrednictwem
Pegaza, po czym powoli uniosły się, nie będąc w stanie poderwać wysoko się na
swych niewielkich wirnikach. Paliwa w zbiornikach miały na jeszcze 15 minut
lotu. Startowały powoli, gotowe do wykonania uników, które nie miały szans w
tych warunkach się udać, po czym cztery z nich odpaliły Hellfire, pozbywając
się zapasów rakiet. Następnie ruszyły w ślad za pociskami. Ekran taktyczny
przedstawiał powierzchnię w uproszczeniu, nie będąc w stanie dokonać
wizualizacji trójwymiarowej powierzchni skanem LIDAR, w oparciu o który
nawigowały cybersterowniki dronów. Wychynęły zza wzniesień w podążając śladem
rakiet. Cele zatwierdził Mellier, bowiem procedury Harpii nie potrafiły
zdecydować które spośród nich są ważniejsze, ani dokonać wyboru między czterema
pojazdami BWP, a pojazdem transportującym czołgi utwardzającym drogę przez
skalistą pustynię Marsa. Rakiety podążały w stronę przekazanej pozycji, gdzie
złapały namiar cieplny i naprowadziły się na rozgrzane silniki spalinowe.
Przeciwnik nie miał szansy zareagować i trzy BWP po prostu eksplodowały, a w
powietrze wyrzucone zostały ich olbrzymie koła z lanej gumy o średnicy
przekraczającej wzrost dorosłego człowieka. Załogi nie miały nawet szans
zorientować się co ich spotkało. Czwarty uniknął ich losu, a rakieta która weń
trafiła musiała odbić się od pancerza, bowiem nie wybuchła.
Mellier zaklął.
- Niewypał – powiedział. To
komplikowało sytuację, bowiem Harpie nie miały więcej pocisków do zwalczania
celów naziemnych, dwie z nich dysponowały jeszcze rakietami Sidewinder, których
mogli użyć do zestrzelenia wrogich myśliwców. W zwykłych warunkach
atmosferycznych drony wychynęłyby teraz zza wzgórz, a niebo przecięłyby smugi
pocisków kalibru 0,98 cala, wystrzeliwane z działka GAU-12, roznosząc w pył
kabiny pozostałych pojazdów. Gdy jednak Harpie pojawiły się nad wzniesieniami,
niewiele pozostało z ich zwrotności i szybkości. Jedna z nich wyeliminowała się
sama, gdy zawiódł żyroskop i uderzyła o skałę, po czym nie będąc w stanie
utrzymać pionowego lotu eksplodowała. Przynajmniej procedura samozniszczenia
nie zawiodła, jednocześnie jednak tamci zostali poinformowani, iż nadlatuje
wróg. Triptree przestawiła Phaetona na wykonywanie zdjęć metodą poklatkową i
chwilę później zaczęli otrzymywać aktualizowany na bieżąco obraz wydarzeń
rozgrywających się na dole, niczym w slapstickowej komedii doby filmu niemego,
przedzielonych pięcio-sekundowymi interwałami. Najpierw dostrzegli jak kierowca
BWP zachował czujność, uciekając na bok, następnie oddział Kosmarmii dokonujący
desantu z opuszczonej klapy. Na kolejnym obrazie żołnierze rozpraszali się, a
dwóch kryło za skałami, skąd odpalili pociski Strieła, namierzywszy nadlatujące
drony. Sygnał o ich zniszczeniu dotarł jeszcze nim kolejne zdjęcie przyniosło
obraz ich wybuchu. Żołnierze ładowali następne pociski, a pozostały ich
towarzysze strzelali z karabinów do Harpii nadlatujących z flanki, strącając w
ten sposób jedną z nich, gdy dopadł ich dron nadlatujący z tyłu. Na kolejnym
zdjęciu strzelał serią wisząc nad drogą, a piechota kosmarmii otwierała doń
ogień z działka BWP.
- Kamikadze, transporter,
już – powiedziała Arciniegas, przewidując co wydarzy się dalej. Podczas gdy
przedostatni dron eksplodował, Mellier zdołał wysłać polecenie do ostatniej z
Harpii, która korzystając z zamieszania otwierając osłonowy ogień z działka
pomknęła w kierunku kabiny transportera. Wybuch dostrzeli na ostatnim zdjęciu,
a sygnały z powierzchni umilkły, gdy stracili całe lotnictwo.
- Posłać tam Bellerofonta? –
zapytał Mellier.
- Jeszcze nie – odparła
Arciniegas. – Poczekajmy co zrobią.
- Jeśli ich nie zniszczymy
zagrożą za cztery godziny „Lincolnowi” – wtrąciła się Triptree. – Powinniśmy…
- To, co powinniście,
chorąży, to zamknąć się i nie odzywać nie pytani – poinformowała ją Arciniegas,
którą tamta zaczynała już irytować. Poczuła na sobie spojrzenia całej trójki. –
Oczywiście waszą cenną uwagę właśnie odnotowujemy w dzienniku pokładowym –
dodała sarkastycznie, jak gdyby matematyka nie rejestrowała wszystkiego co
mówią na mostku.
Zdjęcia przesyłane z eniaka
prezentowały próby zapanowania chaosu, ludziki pośród szczątków usiłujące
uratować jakiś sprzęt, rozstawiające warty i wypatrujące przeciwnika na niebie.
Wróg pozbawiony był łączności po zniszczeniu sputników i spopielenia części baz
Ares. Zapewne eskorta konwoju zaczynała się zastanawiać czy mają do czynienia z
szeroko zakrojoną inwazją sił Sojuszu, a oni przypadkiem nie są ostatnimi
ocalałymi żołnierzami.
- Teraz albo uruchomią
czołgi, ale wtedy nawet jeśli starczy im paliwa dotrą na miejsce za wiele
godzin, albo zdecydują się je porzucić i ruszyć dalej transporterem, ale wtedy
narażą się na oskarżenie o utratę sprzętu – wyjaśniła Arciniegas. – Ich
zampolit nie ma łatwego orzecha do zgryzienia. To potrwa. Wyjrzyjcie czasem
chorąży poza ciasne ścieżki rozumowania młodszego oficera NASW i wczujcie się w
przeciwnika.
Triptree poczerwieniała, ale
nie odpowiedziała.
- Nie musi być pani złośliwa
– powiedział Hagen.
- Zgadza się, kapitan nie
musi być złośliwa – odpowiedziała wbijając w niego spojrzenie. Nie wytrzymał
go.
- Tak jest, kapitanie –
odpowiedział i uciekł wzrokiem na panel nawigacyjny. Stłumiwszy bunt w zarodku
i spotkawszy się z powiększoną dawką niechęci i ostracyzmu Arciniegas poczuła,
że znowu kontroluje sytuację.
- Poinformujcie mnie, kiedy
się stamtąd ruszą. Co nastąpi nie wcześniej niż za pół godziny – powiedziała.
Kontrolki zaświeciły się na
czerwono i wydały przeciągły dźwięk. Matematyka uruchomiła alarm, aby nawet
przez przypadek nie przegapili tego co właśnie namierzyły czujniki Phaeotona
rozmieszczone nad planetą.
- Wystrzelili dwa pociski z
Utopia Planitia – poinformował Mellier. – Wyliczana trajektoria to… pociski
ICBM z ładunkiem nuklearnym, strzelają do nas – poinformował.
- Trafią?
- Jeden wymierzyli w Pegaza
– odparł. – Drugi minie nas o pięćset mil.
- Nie minie – powiedziała. –
Detonują go na niskiej orbicie, przecież wiedzieliście, że tak będzie. Nie
widzą nas, ale zaczynają wreszcie myśleć. Połapali się, że wysadziliśmy desant,
więc zamierzają nam uniemożliwić nam jego zabranie. Będą strzelać aby
zjonizować atmosferę, żeby nie mógł tam latać żaden dron ani statek Sojuszu.
Przy okazji próbują zdjąć Pegaza.
- Mam namiar – poinformował
Mellier. – Możemy je strącić.
- Po co ? – spytała. – Nie
ujawniajmy naszej pozycji, poślij tam Bellerofonta, nie ułatwiajmy im zadania.
Jeśli wystrzelimy będą wiedzieć gdzie jesteśmy i odpalą kolejne rakiety.
- Ale…
- Potraktuj to jako test
bojowy drona – poradziła.
Wyraźnie podchodził do jej
pomysłu sceptycznie, lecz posłał do dryfującego w przestrzeni Bellerofonta
namiary na cel. Ten ożył i odpalił silniki rakietowe, po czym pomknął w
kierunku górnych partii atmosfery, czekając aż pociski ją opuszczą, gdzie
odpalił w kierunku pierwszego pocisku rakietę Sidewinder. Jego matematyka nie
posiadała procedur zwalczania pocisków rakietowych, więc potraktował nuklearną
rakietę Pioneer jako latający pojazd. Sidewinder dosięgnął celu na wysokości
110 mil, przerywając jego lot i sprawiając, że to co pozostało z pocisku
zaczęło spadać ku powierzchni w postaci ognistego deszczu. Następnie
Bellerofont skierował się ku drugiej rakiecie. Arciniegas z zadowoleniem
zauważyła, że Mellier potraktował jej słowa poważnie i powstrzymał wystrzelenie
kolejnego Sidewindera, usiłując podejść bliżej i sprawdzić czy uda się go
strącić. Gdy dron pomknął w jego kierunku niespodziewanie spanikował
artylerzysta Związku.
- Eksplozja atomowa –
poinformowała Triptree, a wskaźniki i ekrany omal nie zadławiły się porcją
danych, które nagle otrzymały. Dron otrzymawszy informację z Pegaza zareagował
zgodnie z zaprogramowaną procedurą i rozpoczął ucieczkę ze strefy rażenia,
starając się wyprzedzić rozchodzący się impuls, który usmaży jego elektronikę.
Arciniegas skrzywiła się.
- Przenieść Pegaza wyżej –
powiedziała.
- Nic mu nie grozi, podobnie
jak nam, jesteśmy poza zasięgiem – powiedziała Triptree, której mina wyraźnie
przekazywała „a nie mówiłam”.
- Przygotujcie się na
kolejne pociski – poleciła Arciniegas, wiedząc że wróg za chwilę rozpocznie
ostrzał, detonując atomówki w atmosferze aby odciąć ich od grupy desantowej.
Najwyraźniej postanowili wziąść Gowa żywcem, skoro nie zdecydowano jeszcze
wystrzelić pocisku międzykontynentalnego w Krasnają Zwiezdę. Na pewno Związek
posiadał kilka z nich na Marsie, w swych kalkulacjach uwzględniając możliwość
desantu wrogich sił i konieczność powstrzymania ich w jedyny znany sobie sposób
dając stuprocentową szansę na zwycięstwo.
Kolejne rakiety z
niewiadomych przyczyn jednak nie nadlatywały.
- Co oni kombinują? –
zapytał Mellier po chwili napięcia, wyrażając niepokoje Arciniegas.
Zastanawiała się co przygotowali tamci, porzucając możliwość zatrzymania tego
co jak sądzili może być inwazją. Podejrzewała, że czekają aż wszystkie
wyrzutnie osiągną gotowość by odpalić kilkadziesiąt pocisków naraz, mając
nadzieję że wróg sobie nie poradzi z zestrzeleniem takiej ilości celów.
Dźwięk telefonu przerwał
ciszę panującą na mostku. Arciniegas odetchnęła ciężko w dusznej atmosferze i
odebrała połączenie sprawdziwszy kto się z nią łączy.
- Słucham doktorze Everett.
- Musimy porozmawiać. Proszę
przyjść jak najszybciej – usłyszała. Rozważyła przychodzące jej na myśl
odpowiedzi, na które jej zdaniem zasługiwał naukowiec, po czym uznała, że nie
będzie się na nim wyładowywać.
- Doktorze, jesteśmy w środku misji i jako kapitan nie zamierzam
opuszczać mostka podczas … - zaczęła dyplomatycznie, lecz nie dał jej
dokończyć.
- O ile wiem nikt do nas w
tej chwili nie strzela – zapomniała, że jego matematyka dawała mu bieżący wgląd
w sytuację. – A my naprawdę musimy porozmawiać.
- Czy to naprawdę coś
pilnego?
- Proszę. To ważne.
Westchnęła.
- Zaraz przyjdę – rozłączyła
się, by nawiązać połączenie z maszynownią i poleciła podejść do telefonu
Sikorskiemu – Przyjdź tutaj przejąć mostek.
- Arci, ja… - zaczął, ale
przerwała mu.
- Muszę na chwilę opuścić
stanowisko, a dzielna załoga tego statku poczuje się dużo lepiej gdy dowodzenie
przejmie ktoś, komu mogą zaufać – odparła, nie dodając oczywistego, iż ona
również potrzebuje by dowodzenie przejął ktoś, komu ufać będzie ona.
Sikorsky pojawił się mostku
ocierając pot z czoła. Najwyraźniej kontrola środowiskowa w maszynowni nadal
nie wróciła do normy, mimo iż pobór mocy nie był zbyt wielki. Na jego widok
Arciniegas opuściła fotel przekazując mu kody dowodzenia i w kilku zwięzłych
słowach poinformowała o sytuacji. Wyraźnie widziała w jego oczach ociąganie
związane z przejęciem fotela kapitana, co było niepodobne do Sikorskiego
jakiego znała. Być może zadra uczyniona przez NASW, które posłało go do
narożnika oddając jej dowodzenie i brak zaufania uczyniły rany nie do
zaleczenia. Właśnie dlatego chciała aby to on ją zastąpił, mimo iż nie był
świadkiem dotychczasowych działań. Na razie jednak panowali w przestrzeni i nie
wydawało się, że przez kolejne godziny może się to zmienić. Mimo to, coś jednak
ją niepokoiło, choć nie potrafiła tego zdefiniować.
- Jeśli zaczną odpalać
rakiety z powierzchni strzelaj bez rozkazu – powiedziała. – Nie pozwól im
zjonizować atmosfery. Nie wiem na co oni czekają, ale moim zdaniem coś planują.
- Nie mają zbyt wielu opcji…
- powiedziała Triptree, po czym dodała – komandorze Sikorsky.
Arciniegas ją zignorowała.
- Idę porozmawiać z naszym
szalonym naukowcem – powiedziała.
- Kapitan Christiansen mu
ufał – odparł Sikorsky siadając na fotelu.
- Nie jestem Christiansenem
– powiedziała. – A co do Everetta, to swój pozna swego. Informuj mnie na
bieżąco o zmianach sytuacji.
- Tak jest, kapitanie –
powiedział Sikorsky, posyłając jednocześnie ewentualne nadzieje na stanie się
cichym sojusznikiem dla Triptree i jej buntownicznego nastroju do kosza.
Opuściła z ulgą ciasną
atmosferę na mostku, którą wkrótce dałoby się kroić nożem. W korytarzach „Von
Brauna” panował półmrok, rozświetlany przez czerwony poblask lamp
przypominający, iż prowadzą działania bojowe. Automatyczna zmiana barwy
oświetlenia była częścią tradycji, choć w zamkniętej przestrzeni statku nie
służyła niczemu konkretnemu. Arciniegas przeszła pustymi korytarzami, nie mogąc
przyzwyczaić się do panującej na pokładzie ciszy. Choć szmer pracujących maszyn
był wszechobecny, brakowało gwaru i zamieszania, tak charakterystycznego dla
okrętów klasy Apollo na których pełniła wcześniej służbę, nie wspominając już o
potężnym krążowniku „Alliance Star”, który ku chwale Sojuszu zniszczyla. Z
kolei zarówno na promach desantowych jak i niewielkich okrętach klasy Gemini i
Mercury nie było korytarzy, którymi można się było przemieszczać, pustka nie
była więc tak odczuwalna. Jednak „Von Brauna” przystosowano do funkcjonowania z
niewielką załogą, jako statku nie przeznaczonego do prowadzenia działań
bojowych, teraz zaś została ona okrojona wskutek tego co ich spotkało. Choć na
razie tego nie odczuwali była świadoma, że nie będą w stanie długo tak
funkcjonować, gdy problemem stanie się obsługa wyrzutni i przedziału bojowego,
a także maszynowni i innych urządzeń. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem,
za 5 godzin przestanie ją to zajmować, powrócą na ISS, a następnie wszystkich
ukrzyżują, niektórym wręczając medale.
Na razie jednak znajdowali
się na orbicie Marsa, byli niewielkim kamykiem zawieszonym w przestrzeni,
której nieskończoność znajdowała się na wyciągnięcie ręki. Gdzieś tam było
wszystko to, co jako dysfunkcyjne dziecko z rozbitej rodziny widziała na nocnym
niebie, jej niedościgłe marzenie i miejsce ucieczki. Gdzieś tam znajdowały się
wszystkie te gwiazdy o tajemnicznych nazwach pełnych magii, Lalanda, Luyteen
czy Gwiazda Barnarda, niedosiężne światy, do których nigdy nie uda się
człowiekowi dotrzeć. Choć prawie 40 lat temu człowiek poleciał po raz pierwszy
w kosmos i udało mu się sięgnąć pobliskich planet, nie był w stanie wydostać
się z Układu Słonecznego. Na jego granicy obowiązywała inna fizyka,
uniemożliwiająca opuszczenie układu przez ludzi. Stąd penetrowali go dzięki
technice rzutu fotonowego, napotykając statki tamtych napędzane silnikami
nuklearnymi, wymieniając z nimi ciosy. A romantyzm przestrzeni zastąpiła wojna.
Dzięki niej znalazła się
jednak na orbicie Marsa, który Związek uważał za swoje terytorium. Nie powinna
więc narzekać. Dotarło do niej, że nie brakuje jej nawet whisky. Miło był
znaleźć się znowu na mostku okrętu, nawet jeśli było to tylko chwilowe.
Przed rozmową z Everettem postanowiła
zajrzeć do maszynowni, gdzie Gellert pokrzykiwał nerwowo na pomocnika naukowca,
którego nazwiska nie mogła sobie przypomnieć. Wokół pulsowały obwody, smar
kapał z rur, a niektóre z przekaźników iskrzyły. Nawet nie starała się
prześledzić układu systemów, przyjmując do wiadomości, że statek zasilany jest
w nieco inny sposób niż okręty jakie znała. Podstawowa zasada pozostawała taka
sama, nie zapomniała wciąż swych lekcji na „Kopenhadze”, udzielanych przez
starego mechanika o nazwisku Bullow, który tłumaczył jej, że niewiele się
zmieniło, a statki kosmiczne nie różnią się zbytnio od U-Bootów na których w
młodości pływał. Jedynie generatory kwantowe stały się powiewem świeżości,
skracając lot przez Układ dzięki przemieszczeniom kwantów światła.
Zauważył ją, gdy poirytowany
powtarzał coś o niedziałającej cewce. Zmierzył ją niechętnym spojrzeniem.
- Przyszła pani sama –
powiedział.
Darowała mu brak zwrotu
„kapitanie”.
- Niepokoi cię to?
- Wiele rzeczy mnie
niepokoi. Zwłaszcza, że po statku mieliśmy poruszać się dwójkami i pod eskortą.
Ale skoro nie ma już naszych dzielnych marines, zakładam, że zasady przestały
obowiązywać.
- Ale powód ich wprowadzenia
nadal się nie zmienił – powiedziała. – Powiedz mi, doszedłeś już w jaki sposób
może tak gwałtownie nastąpić dekompresja?
- Do niczego nie muszę
dochodzić – wzruszył ramionami. – Wiem jak działa zawór ciśnieniowy. Kwestia
ewentualnych rozważań jest zupełnie inna.
- Oświeć mnie.
- W jaki sposób zamknęły się
za komandorem drzwi – patrzył na nią uważnie. – Czy też, kto zamknął go środku
i wyłączył blokady kontroli środowiskowej.
- Ten ktoś wedle obecnie
obowiązującej wersji ma na nazwisko przypadek.
- Ciekawy osobnik ten
przypadek – zauważył. – Zastanawia mnie jednak, czy nie działa razem z bratem.
Eniaka zepsuć mogła jedynie niewielka grupa mająca dostęp do pomieszczenia,
powiedziałbym dość ściśle określona – popatrzył w stronę pomocnika Everetta,
który wzruszył ramionami, lecz nie skomentował tych słów. – Z kolei drzwi
raczej nie zatrzasnął nikt z tej grupy, skoro wszyscy w tym czasie usiłowali
naprawić eniaka… Ciekawa sprawa, nieprawdaż?
- Bardzo. Ale jej
rozwiązaniem zajmie się ktoś inny za niecałe pięć i pół godziny gdy zadokujemy
do „Deep Space”. Jak sytuacja?
Jego mina nie zmieniła się.
- Możemy skakać, utrzymuję
moc na stałym poziomie, choć to że macie uruchomione wszystkie skanery nie
pomaga. Nie wszystkie przetworniki się uruchomiły, dwa alternatory przestały
działać, chętnie bym je wymienił, ale bez pomocy tego nie zrobię. Przepaliła
się część płyt z układami scalonymi, ale mieliśmy je zdublowane. Dopóki nie
zaczniecie gwałtownie manewrować i strzelać powiedziałbym, że problemów raczej
nie będzie.
- Ciekawa forma, zaczniecie.
- Nie wiem kto właściwie
tutaj dowodzi. Bez urazy, kapitanie, ale nie wydaje mi się, żeby załoga na
mostku zaakceptowała rozkaz objęcia przez panią tego statku. Nie wiem także
czyje właściwie rozkazy wykonujemy, skoro posłano nas tutaj mając świadomość,
że ukrywa się wśród nas zdrajca.
- Jesteś paranoikiem,
Gellert – pokręciła głową.
- Ja zawsze mogę się tu
zabarykadować i przetrwać do czasu przybycia posiłków – odpowiedział. – A pani?
- Po prostu kogoś
rozstrzelam – odparła. – Bo mogę. To zazwyczaj skutecznie rozwiązuje problemy
buntów i zdrady.
- W takim razie proszę
dobrze wybrać cel – zasugerował.
- Zamierzam – zgodziła się i
opuściła pomieszczenie.
Przed wejściem do eniaka
wpatrywała się w zamek szyfrowy, zastanawiając się przez chwilę czy nie zmienić
procedury otwierania na mechaniczną, przy pomocy uderzenia ciężkim przedmiotem.
To jednak pozostawiłoby ślady, podobnie jak odcięcie zasilania. Wybrała więc
klasyczną metodę usiłując dostać się do wnętrza poprzez zastosowanie zmiennej w
postaci własnego mózgu. Trzykrotnie wprowadziła kod niepoprawnie, nim zdążyła
wbić go po raz czwarty, Everett otworzył drzwi. W rękach trzymał świeżo
wydrukowane karty perforowane, najwyraźniej z danymi, którymi zamierzał
nakarmić swoje bóstwo.
- Wystarczyło zastukać –
powiedział. – Nie zmieniałem kodu.
- Nie znam go. Sprawdzałam,
czy uda się mi go odkryć.
- Jak widać bezskutecznie.
- Mam cztery wartości, - t,
x, y oraz z, zgodnie z mechaniką kwantową, wybrał pan dane charakterystyczne z
tej dziedziny, zapewne jakieś stałe wartości Minkowskiego lub zmodyfikowaną
zasadę oznaczoności. Jak mi idzie?
- Kiepsko – odparł, ale
uśmiechnął się. – Przypominam, że próba zbadania tych danych geometrii
czasoprzestrzeni zmienia tę geometrię, jest ona więc w klasycznym sensie
niepoznawalna.
- Jak obecna fizyka.
- Zgadza się. Skąd
zainteresowanie fizyką?
- Znikąd. Nie będę ukrywać,
że znam jedynie jej podstawy związane z lotami w przestrzeni kosmicznej. Ale
interesuje mnie, w jaki sposób można dostać się do środka nie pozostawiając
śladów.
- Wyłącznie znając kod.
- A kto go znał?
- Ja, moi pomocnicy oraz
kapitan Christiansen. Względy bezpieczeństwa. Do czegoś pani zmierza?
- Takie hobby. Sprawdzam czy
nie uda mi się rozwiązać klasycznego równania z dziedziny sabotażu. Nieważne.
Czemu mnie pan wzywał?
Nim zdążył odpowiedzieć,
zadzwonił telefon. Wyprzedziła go szybkim ruchem, mijając naukowca w ciemnym
pomieszczeniu, rozświetlanym przez migające lampki eniaka i podniosła
słuchawkę, zgłaszając się. Jak przewidziała to z nią usiłowano się połączyć.
- Znowu strzelają –
usłyszała Sikorskiego.
- I nie odpowiadasz ogniem?
- Tylko jeden pocisk. Do
tego nie wymierzyli go w nas, w ogóle w nic nie wymierzyli. Jego trajektoria
prowadzi w obszar nad Arabia Terra.
- Co tam jest?
- Właśnie w tym rzecz. Nic
tam nie ma. Nawet nasze drony są w tej chwili czterysta mil od tego miejsca.
Zastanowiło ją to co
usłyszała. Nim zdążyła podjąć decyzję, Sikorsky odezwał się ponownie.
- Detonacja w górnej
warstwie atmosfery na wysokości 150 mil – poinformował. To co uczynił wróg było
kompletnie bez sensu, zupełnie jakby strzelił w złe miejsce i w panice dokonał
eksplozji jądrowej. Ale zrobili to już po raz drugi.
- Jeżeli spróbują jeszcze
coś wystrzelić od razu strzelajcie – poleciła. – Nieważne czy będzie to jeden
pocisk, czy kilka. Nie mam pojęcia co oni wymyślili, ale lepiej im w tym
przeszkodźmy.
- Tak jest.
- Co z konwojem?
- Bez zmian, nie ruszyli się
z miejsca.
- Przyjęłam – odłożyła
słuchawkę w zamyśleniu i spojrzała na Everetta. – Jakiś pomysł z jakiego powodu
wróg przeprowadza eksplozje jądrowe nad planetą z dala od naszej pozycji?
- Jonizują atmosferę –
powiedział. – To nie ziemia, magnetosfera w dużej mierze nie istnieje, zasięg
impulsu będzie dużo większy. „Lincoln” nie będzie miał jak powrócić, a także
odetną nam całkiem łączność.
- Za daleko. Po za tym i tak
tracimy ją co chwilę, nie wiadomo z jakiej przyczyny. Nawet nie na tyle blisko
by rozwalić naszą elektronikę. Matematyka wzięła pod uwagę to, że tu zasięg
fali jest większy, gdy odpalaliśmy MIRVy, te wybuchy są zbyt daleko by zagrozić
naszym – powiedziała. Nie mogła zrozumieć co wróg usiłuje w ten sposób osiągnąć
i mocno ją to niepokoiło.
- Skoro strzelają w górne
warstwy atmosfery chcą zablokować odlot. Elektrony utrzymają się w polu
magnetycznym i stworzą obszar, gdzie nasza elektronika będzie miała problemy.
Przecież co jakiś czas tego próbują.
- Tak – przyznała. Jedną z
taktyk Związku było od lat odpalanie serii rakiet w górne warstwy atmosfery nad
przestrzenią Sojuszu, gdzie eksplozja powodowała radiację i impuls
elektromagnetyczny o zwiększonym zasięgu. Jednak coraz doskonalsza matematyka i
patrole NASW całkowicie uniemożliwiły próby takich ataków, sprawiając iż Ałmaz
zarzucił ten sposób prowadzenia wojny, choć raz na jakiś czas podejmowano takie
próby.
- Ale myślę, że potrafię
odpowiedzieć na pytanie z jakiego powodu mamy problemy z łącznością –
powiedział Everett wyraźnie zafrasowany, po czym pokazał jej jeden z monitorów.
Ujrzała znajomy widok jaki przez ostatnią godzinę oglądała na obrazach
przesyłanych jej przez Phaetona. Cztery budowle połączone liniami
napowietrznych korytarzy tworzące bazę Krasnaja Zwiezda. Jednak pośrodku
zdawało się coś wirować, tworząc wir cienkiej mgiełki, przesłaniającej
szarością widok na czarno-białym monitorze. Pojawiało się i znikało, nie
przesłaniając całkowicie widoczności.
- Doktorze, proszę mi
powiedzieć na co patrzę – poprosiła, choć spodziewała się jego odpowiedzi.
- Ciemne materie.
- Nie wierzę w te pana
materie, których nie widać -
powiedziała.
- To lepiej niech pani
uwierzy. Dzięki nim lata pani w kosmos.
- Latam w kosmos dzięki
kwantowej niestałości wszechświata spowodowanej przez eksplozje atomowe, które
rozdarły kwantową strukturę stałości na początku wojny. To o czym pan opowiadał
jest jedynie teorią, w którą uwierzyli Aldrin, Coertzee i im podobni, pragnący
mieć cudowną broń.
- Problem w tym, że ta
teoria materializuje się w bazie na powierzchni Marsa, gdzie są ludzie majora
Gow.
- Nasi ludzie – poprawiła,
po czym spojrzała na Everetta, odrywając wzrok od monitora. – Od jak dawna pan
wie o tym zjawisku?
- To nie ma teraz znaczenia…
- Od jak dawna?
Zamilkł na chwilę, po czym
postanowił niczego nie ukrywać.
- Eniak wychwycił je chwilę
po zakończeniu rzutu.
- Czyli z premedytacją
pozwolił pan posłać ludzi na powierzchnię, mimo iż był pan świadom zagrożenia –
powiedziała powoli.
- To nie do końca…
- Proszę dać mi chwilę, żeby
mogła to przetrawić. I zastanowić się co mam z panem uczynić.
- Uczynić? – prychnął,
wyraźnie nieco poirytowany. – Nie wiem czy jest pani świadoma, że mam na tym
statku nieco wyższe kompetencje…
- Może tak było gdy dowodził
tu Christiansen, ale do czasu powrotu na ISS kapitanem uczyniono mnie, ze
wszystkimi tego konswekwencjami.
- Proszę posłuchać, admirał
Aldrin powierzył pani dowodzenie, ale mi…
Ponownie mu przerwała.
- Admirał Aldrin powierzył
mi dowodzenie z dwóch powodów. Podstawowym jest ten, iż jestem tu jedną z
niewielu osób którym może zaufać, jednak ważniejszy dla niego jest drugi. Wie,
że doprowadzę tę misję do końca. Wie pan dlaczego? – pokręcił głową, a wówczas
zbliżyła się do niego szybko, a on odruchowo się cofnął. – Aldrin wie, że
jestem dysfunkcyjną, społecznie sprawnie funkcjonującą socjopatką. I jak każdy
socjopata doprowadzę powierzone mi zadanie do finału, nie bacząc na żadne
konsekwencje. Również w postaci straty stanowiącej
plączących mi się po pokładzie naukowców.
Wpatrywał się w nią przez
chwilę, nim zareagował.
- Proszę przestać mnie
straszyć!
- Nie straszę pana, po
prostu uświadamiam. Nie muszę nawet robić wiele, wrzucę pana do jakiegoś
schowka na szczotki, odetnę od tego pana komputera i pozwolę podusić we własnym
sosie, rozważając konsekwencje tego, co pan uczynił, a jednocześnie cierpieć z
powodu braku dostępu do informacji. Nie jest pan taki jak ja, więc zeżre pana
poczucie winy, bo już do pana dotarło, że operowanie na żywej tkance to nie
jest działanie na danych. Widziałam pana minę, kiedy Nayada zrozumiała, jak się
nią pan wysługuje.
- Proszę posłuchać…
- To niezbyt dobre dla
naukowca mieć sumienie – powiedziała z ironią, po czym złapała za słuchawkę i
połączyła się z mostkiem. – Masz połączenie z Gowem? – zapytała, gdy Sikorsky
odebrał połączenie.
- Mamy ciągle nasłuch, choć
łączność wciąż zanika – odpowiedział.
- Jak wygląda sytuacja na
dole?
- Na razie z tego co słychać
nie napotkali przeciwnika, choć opanowali już połowę kompleksu. Ustawiają
„Lincolna” do pozycji startowej.
Zastanawiała się przez
chwilę.
- Coś jeszcze o czymś
powinnam wiedzieć?
- Te cztery woschody, które
zgubiliśmy w pasie, pojawiły się w zasięgu jedynki. Przewidywana ETA to
dwanaście godzin.
- Przyjęłam – powiedziała i
odłożyła słuchawkę. Musiały zawrócić w kierunku Marsa wkrótce po tym jak je
wymanewrowali. Najwyraźniej dowódca eskadry zorientował się, że został nabrany
nieco szybciej niż zakładała, choć nie miało to żadnego znaczenia. Popatrzyła
na naukowca, który wytrzymał jej spojrzenie. Nie była w stanie zabrać w tej
chwili ludzi z powierzchni nim „Lincoln” będzie gotów do startu, Everett
doskonale o tym wiedział. Zaryzykował powodzenie całej misji, nie informując
jej o zagrożeniu i przede wszystkim to sprawiało, że była wściekła. Miała ochotę
go za to ukarać, w tej chwili jednak wiele by to nie zmieniło, a w tym miejscu
mógł się jeszcze przydać, zwłaszcza ze docierało doń co uczynił. Co sprawi, że
będzie robić wszystko by pomóc zabrać ich z powierzchni. Teraz musiała
dowiedzieć się więcej o tym, co znajduje się na dole, nim będzie mogła
uprzedzić Gowa o możliwym zagrożeniu.
- Chętnie bym się pana stąd
pozbyła – powiedziała. – I proszę być świadomym, że jeśli „Lincoln” nie wróci,
to pan nie dotrze na ISS.
- Admirał Aldrin…
- Jest daleko. A to nie jest
statek naukowy, tylko wojenny. W tej chwili głęboko na terytorium wroga, a mnie
przede wszystkim obchodzi to, żeby grupa posłana na dół wróciła bezpiecznie na
pokład. Więc dołoży pan ze swej strony wszelkich starań, aby w tym dopomóc.
Zrozumieliśmy się?
- Tak – powiedział
rozważywszy wszystkie za i przeciw, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie
ma zbyt wielkich szans przemówić w racjonalny sposób do rozsądku nieobliczalnej
kapitan Arciniegas. Poczucie winy zaczynało już zresztą robić swoje.
- Dlaczego Phaeton niczego
nie wykrył? – zapytała. – O ile dobrze zrozumiałam, te ciemne materie formują
znane z Ziemi strefy, które uniemożliwiają wykonanie jakiegokolwiek zdjęcia
bądź skanu?
- Nie mam pojęcia –
powiedział. – Być może to początek tworzenia strefy anomalii. Nie wiem co jest
tego przyczyną.
- A co pan wie? – warknęła
wyraźnie poirytowana.
- Wiem o jaką grę toczy się
stawka – podniósł głos. – Może i pani powinna się dowiedzieć, zanim zacznie
mnie pani oceniać.
- Nie oceniam pana doktorze
– powiedziała spokojnie. – Po prostu rozważam pana działania w kategoriach
zagrożenia dla mnie, tego statku i ludzi biorących udział w tej misji.
Everett nie odpowiedział.
Sięgnął do swych papierów i teczek, zaczął z nich wyciągać kolejne dokumenty.
Podał jej do ręki zdjęcia, pełne szarych plam, inne różnokolorowe. Zajęło jej
chwilę nim zorientowała się na co spogląda.
- Czegoś tu brakuje –
powiedziała wpatrując się w obrazy głębokiego kosmosu. – Wszechświat wygląda
nieco inaczej.
- W tej chwili ta jego część
wygląda właśnie tak – poinformował. – Jest czarna i mroczna. Nic jej nie
rozświetla.
- To znaczy? – wpatrywała
się w zdjęcia, na których nie dostrzegała znanych jej konstelacji i skupisk. –
Nie ma tu najbliższych nam gwiazd – stwierdziła.
- Zgadza się – powiedział. –
Jak pani widzi zniknęły.
Luyteen, Ross 128, Lalanda,
Cygni, Wolf 359… wszystkie te tajemnicze i pełne romantyzmu nazwy sprawiające,
że kosmos jawił się jak wielka niewiadoma, morze sekretów oraz zagadek
czekających na odkrycie. Wiele innych jasnych świateł, otaczających Układ
Słoneczny, płonących od wieków na niebie, wyznaczających drogę żeglarzom,
jeszcze nim dali się oni zamknąć w ciasnych pudłach niewielkich statków
przemierzających ułamek przestrzeni wokół Słońca, nie będąc w stanie odlecieć
dalej. Dostrzegała jedynie odległe gwiazdozbiory, skupiska widoczne w tle na
przygotowanych zdjęciach, wszystkie spośród gwiazd znajdujących się najbliżej
Ziemi nie były widoczne na zdjęciach.
- Jak to zniknęły?
- Mogę jedynie powtórzyć –
nie mam pojęcia – powiedział, po czym westchnął. – Nie wiem. Fizyka nie potrafi
odpowiedzieć na pytanie co sprawiło, iż najbliższe nam gwiazdy przestały
świecić. Nie wiem czy zgasły, czy też przestaliśmy je widzieć, ale… -
chrząknął. – W normalnych warunkach jak pani wie wybuch gwiazdy widzimy na po
tysiącach lat, gdy dotrze do nas światło tego wydarzenia…
- Nie musi mi pan tłumaczyć
czym jest prędkość światła.
- Chodzi mi o coś innego,
choć teoria względności okazała się błędna po naszych odkryciach związanych z
fizyką kwantową, nawet rzutami fotonowymi przekroczyliśmy nieznacznie barierę
prędkości światła. Nie potrafimy jednak jej osiągnąć, możemy jedynie
wykorzystać kwanty światła by przemieścić się na skróty, lecz jedynie w obrębie
obszaru zmienionej fizyki. Tymczasem cokolwiek sprawia, że gwiazdy gasną,
przemieszcza się od jednej do drugiej dużo szybciej.
- Co takiego?
- Proszę posłuchać –
powiedział. – Jak dobrze pani wie, byliśmy w kosmosie pierwsi, wykorzystaliśmy
fakt, że tamci postawili na rozwój broni atomowej. W owym czasie badaliśmy
jeszcze głęboki kosmos, czego zaniechaliśmy gdy Związek znalazł się na orbicie,
jednym skokiem wyprzedzając nasze dokonania, budując Ałmaza i kolonizując
Marsa. Skupiliśmy się na doścignięciu ich i powstrzymaniu kosmicznej ekspansji,
a po tym jak okazało się, że nie możemy polecieć dalej niż za orbitę Neptuna,
ograniczyliśmy się wyłącznie do przepychanek o surowce dostępne na
poszczególnych planetach i księżycach. Tamci nie mogąc swą mechaniką i fizyką
opanować skróconych przemieszczeń w przestrzeni nie zapomnieli o posłaniu w
głęboki kosmos sputników. I w ten sposób dowiedzieli się pierwsi o tym, co my
odkryliśmy dopiero niedawno.
- O gasnących gwiazdach?
- W 1961 roku kosmos
wyglądał w sposób znany pani z map gwiezdnych i zdjęć. Kilka lat temu
astronomowie odkryli, że brakuje kilku gwiazd, Van Maanen i kilka innych
zniknęło. Pomińmy okres kiedy uważano to za błąd danych pomiarowych, wpływ
ograniczeń wizualnych kwantowości fizyki w Układzie Słonecznym, przejdźmy do
momentu gdy pewien fizyk wykorzystał relacyjną bazę danych i zaczął do niej
wprowadzać dane uzyskane podczas testów pewnego statku, przejmującego dane
transmisyjne z placówek Związku położonych na krawędzi układu słonecznego.
Postanowiliśmy sprawdzić co im odbiło, że od kilku lat zakładają stacje w
miejscach do których muszą lecieć kilkanaście miesięcy i co właściwie knują.
Okazało się, że obserwują głęboki kosmos. A tym samym odkryli to co my
dostrzegliśmy dopiero dzięki nim.
- Gasnące gwiazdy.
- Nie tylko Van Maanen, lecz
również Cygni… i jeszcze kilka innych. Po czym na naszych oczach zgasła
kolejna. Dlatego mówiłem o prędkości światła, trudno przypuszczać, żeby było to
naturalne zjawisko, ale gdyby coś sprawiało, że gwiazdy znikają, proces ten
podlegałby naturalnym ograniczeniom, tymczasem cokolwiek odpowiada za znikanie
gwiazd przemieszcza się od jednej do drugiej szybciej niż to możliwe, nie
podlegając najwyraźniej znanym nam ograniczeniom przestrzeni.
- Cokolwiek?
- To prowadzi nas do kolejnej
konkluzji, nie przychodzi mi do głowy żadne zjawisko, które może odpowiadać za
to co się dzieje.
- Co chce pan mi powiedzieć?
– zapytała.
- Nie wiem jak światło
gwiazd może zniknąć – odparł. – Jeśli gwiazdy stawałyby się supernowymi,
zmieniały w karły lub olbrzymy zobaczylibyśmy to. Nie potrafię sobie wyobrazić
co może być przyczyną gaśnięcia ich świateł, jeśli z jakiegoś powodu gasną, to
jest to proces, który wykracza poza nasze rozumienie. Nie mam pojęcia co się
dzieje.
- Mam wrażenie, że weszliśmy
teraz na obszar wykraczający poza zwykły racjonalizm – powiedziała odkładając
zdjęcia.
- Jeżeli ma pani jakieś
wytłumaczenie, które wyjaśni z jakiego powodu zniknęły najbliższe gwiazdy Ziemi
chętnie posłucham. Póki co nie mam pojęcia, gdzie podziała się Tau Ceti czy
Epsilon Eridani, być może wciąż tam są, lecz my ich nie widzimy. Cokolwiek sprawiło…
- A nie ktokolwiek?
Zirytował się.
- Proszę nie słuchać bełkotu
Sagana – warknął. – Moim zdaniem wciąż
mówimy tu o jakichś siłach, choć niekoniecznie natury.
- Moim zdaniem wkroczył pan
na bardzo grząski grunt, który sprawia że rozumiem, z jakiego powodu inni
naukowcy zachowują wobec pana dystans. Co o tym sądzą?
- Uważają to za błąd
pomiarowy, albo jakieś niezbadane dotąd zjawisko – przyznał. – Ale admirał
Aldrin uwierzył w…
- Aldrin to nieodpowiedzialny
szaleniec, powierzył mi dowodzenie tym statkiem.
- Wiem jedno kapitan
Arciniegas – powiedział powoli Everett. – Cokolwiek to jest, czy też jak by
inaczej pani tego nie nazwała, sprawia że sprzed naszych oczu znikają gwiazdy.
I jest coraz bliżej, kiedy polecieliśmy za Urana popatrzeć na kosmos oczami
naszych Phaetonów spojrzałem wprost w ciemność kosmosu i zobaczyłem jak znika
Gwiazda Barnarda. W jednej chwili jej nie było, drugiej gwiazdy położonej
najbliżej Ziemi.
- Wilk jest pod drzewem –
powiedziała mimowolnie, lecz Everett nie zwrócił na to uwagi, wsłuchany w ton
swojego głosu.
- Wiem także, że Związek wie
coś, o czym my nie wiemy. Z jakiegoś powodu badali przez lata głęboki kosmos,
po czym nagle zaczęli przerzucać flotę na Ziemię. To wszystko się jakoś ze sobą
wiąże, ciemne materie, ich reakcje… Już pani wie dlaczego baza musi cały czas
pracować? Wprowadziliśmy dane które mieliśmy, teraz szukamy w nich wzorca i
sensu, gdy uzupełnimy je o dane z Marsa…
- Nie mam ochoty słuchać
znowu o ciemnych materiach – uprzedziła.
- Nikt przez lata nie chciał
tego uczynić. Tamci nie próżnowali, mamy więc teraz Związek, który wie
najwyraźniej coś o czym nie mamy pojęcia i Kolektyw u drzwi. Zaś my stoimy w
obliczu zupełnie nowego zagrożenia. Rozumie pani czemu musimy mieć te dane
astrometryczne i informacje o ich badaniach na temat ciemnych materii? – jego
głos zabrzmiał desperacko. – Nie kłamałem mówiąc, że to kwestia naszego
przetrwania i ocalenia. Cokolwiek sprawia, że gwiazdy gasną, zbliża się do nas.
- Aldrina pan omotał –
zauważyła. – Ale jak się panu udało to z Shelbym?
- Komandor Shelby potrafił
docenić wagę zdobycia informacji o strategicznym znaczeniu – odparł naukowiec.
- Nie wątpię – powiedziała
zmęczonym głosem. – Wiem jedno, naraził pan właśnie życie ludzie w pogoni za
niepotwierdzonymi teoriami. Czymś co jest wyłącznie hipotezą.
- Proszę posłuchać…
- Nie, to pan niech
posłucha. Skoro już zaczęliśmy nie mamy w tej chwili innej możliwości niż
dokończyć misję, nim Gow wyniesie się z tamtego kawałka skały. Proszę natomiast
modlić się, aby stamtąd wrócili w całości. Chyba poznał mnie pan już na tyle by
wiedzieć, że to nie rzucam słów na wiatr.
Chciał jeszcze wyraźnie coś
powiedzieć, lecz nie dała mu szansy, opuszczając pomieszczenie. W drodze na
mostek ponownie zatrzymała się. Uczucie gniewu mijało, a sens wypowiedzianych
przez Everetta słów zaczynał dopiero do niej docierać. Jeżeli naukowiec miał
rację i nie kłamał, Christiansen doskonale ubrał rzecz w słowa. To, co
nachodziło było niepojęte i niezrozumiałe, nie mieściło się w skali jej
rozumowania. Ragnarok. Bóg z którego imieniem walczyli na sztandarach
przychodził upomnieć się o swoje. Zadrżała, kosmos przestał wydawać się jej
stałą i nienaruszalną wartością, w którym czuła się jak w domu.
Musiała jednak szybko się
otrząsnąć i skupić na doraźnych problemach. Gdy wróciła na mostek przejęła od
Sikorskiego dowodzenie, polecając odciąć Everetta od dalekiej łączności.
- Jak pani chce to zrobić? –
zapytała zjadliwie Triptree. – Eniak aktualizuje co kwadrans informacje
wymieniając je z Hermesem.
- Niech wymienia dalej. Po
prostu Everett nie może mieć możliwości nadania czegokolwiek – powiedziała
sucho.
- Mogę wiedzieć jaki jest
powód takiej decyzji?
- Nie. To co możesz to
wykonać bez dyskusji rozkaz – rzuciła Arciniegas. – Nie zamierzam się tłumaczyć
i na pewno nie będę, chorąży – wiedziała, że nie poprawi to sytuacji na mostku,
lecz nie mogła pozwolić by Triptree kwestionowała każde jej polecenie. W głowie
wciąż miała informację o gasnących gwiazdach, co sprawiało, że status „Von
Brauna” w makroskali wydawał się wręcz groteskowo śmieszny.
- Jest połączenie z majorem
– usłyszała po chwili urażony głos.
Transmisję nadal rwało.
- Majorze – powiedziała. –
Uprzedzam pana o możliwości napotkania zmienionej fizyki – przyjrzała się
aktualnemu odczytowi z Phaetona, stwierdzając iż na szczęście najwyraźniej
misja przebiega szybciej niż planowali, bowiem „Lincoln” zmieniał swe położenie
na startowe.
- Przyjąłem – usłyszała w
odpowiedzi, a potem coś zatrzeszczało - … ukryli… - odczekała chwilę… - … dane.
- Zerwało – burknęła
Triptree.
- Przywróć – poleciła. –
Przestaw także zakres odczytu czujników Phaetonów. Niech monitorują lokalne
warunki nad planetą.
- Jakie lokalne warunki? –
prychnęła tamta.
- Wszystkie. Potrzebuję
porównania z odczytami z chwili naszego przybycia, grawitacja, przyśpieszenie,
wszystko – poleciła. Triptree dała wyraz swej dezaprobacie. Hagen skorygował
lot silnikami manewrowymi, bowiem w międzyczasie osiągnęli już geostacjonarną
pozycję miejsca spotkania. Sprawdziła otrzymane dane z Hermesa, najwyraźniej
jednak ich pojawienie się nad Marsem nie wywołało dotąd żadnych reperkusji,
bowiem aktualnie przesłane z ISS dane nie zawierały informacji o
przemieszczeniu floty przeciwnika nad Ziemią. Choć rzecz jasna były one już
mocno przestarzałe, pochodziły sprzed kilkudziesięciu minut, a w tym czasie
wiele mogło się zmienić. Z zamyślenia wyrwał ją telefon.
- Mam dziwne fluktuacje w
generatorze – poinformował ją Gellert.
- Dziwne?
- Niezrozumiałe.
Mechanicznie wszystko jest w porządku, ale pole elektromagnetyczne zachowuje
się nie tak jak powinno.
- Możesz mówić jaśniej?
- Nie mogę. Odczyty skaczą w
sposób całkowicie mi nieznany – najwyraźniej szukał słów. – To nie jest
pierwszy generator kwantowy z jakim mam do czynienia, ale nigdy wcześniej nie
widziałem aby przyjmowały niestałe wartości. Zmieniają się jak w kalejdoskopie,
choć pozostają w normie.
- Jesteśmy zagrożeni?
- Nie mam pojęcia. Ale jeśli
będzie tak się działo dalej będziemy musieli wyłączyć generator.
- I pozbawić się możliwości
odlotu – powiedziała. – Świetnie. Poinformuj mnie, kiedy nadejdzie pora
popełnienia tu samobójstwa.
- Na pani rozkaz zaciągnę
pętlę – odparł. Gdy skończyła rozmowę czekała na nią już Triptree przyglądająca
się jej podejrzliwie.
- Phaetony wykryły
zakłócenia grawitacji – powiedziała.
- To dlatego drony mają
problem z lotem – mruknął Mellier.
- A ja muszę korygować naszą
pozycję – stwierdził Hagen.
- A kiedy zamierzaliście mi
o tym powiedzieć? – zirytowała się. – Nieważne, później zajmiemy się problemem
braku komunikacji. Jakiego rodzaju zakłócenia? Gdzie one występują?
Gdy Triptree stukała w
klawisze Arciniegas z widoczną irytacją spoglądała na swoje monitory. Musiała
powtórzyć sobie, że to nie była jej załoga, Christiansen miał inny styl dowodzenia
i nie pozostawiał wiele miejsca na własne działania. Nastawili się na
prowadzenie działań bojowych, przestawili w taki tryb eniaka, zapominając o
monitorowaniu otoczenia. A ona nie wpadła na to, że tego nie uczynią.
- Co z tą łącznością?
- Nie odpowiadają.
Uruchomili transfer danych. Ale… nie mam łączności z Hermesem.
Zaklęła.
- Co z tymi zakłóceniami?
- Jakieś czterdzieści mil
pod nami, w górnej części atmosfery – powiedziała Triptree. – Na granicy
zjonizowanego obszaru.
- Tam gdzie strzelali? Czy
dlatego nie mamy łączności?
- Łączność idzie pod innym
kątem przez Pegaza, a on nie wisi bezpośrednio nad Cydonią – wtrącił się
Mellier. – I nie strzelali w to miejsce, tylko…
- Pokaż mi miejsca, gdzie
detonowali pociski – zażądała i wstała, by uczynić pół kroku i pochylić się nad
monitorem, na który spoglądał. Przyglądała się miejscom eksplozji, spoglądając
na obszar objęty promieniowaniem gamma, którego natężenie nie pozwalało na
wlecenie tam dronom i „Von Braunowi”. Wróg tworzył martwe pole nad planetą,
jednak nagle uświadomiła sobie, że nie o to chodziło przeciwnikowi.
- Hagen, zabierz nas stąd –
poleciła. – Wyższa orbita, przesuń nas o co najmniej pięćdziesiąt mil nad
Arabia Terra. Triptree, zmień pozycję Pegaza, poleć Trójce i Bellerefontowi
zmienić elipsy patrolowe.
- Znajdziemy się wówczas z
dala od miejsca spotkania z „Lincolnem” – zauważył Hagen.
- Tak. Oni nie są głupi, a
my zachowaliśmy się jak idioci – odparła. – Założyliśmy najbardziej optymalną
trasę ucieczki, zdążyli ją już wyliczyć. Coś wymyślili. Dlatego zjonizowali
cały obszar.
- Trasa „Lincolna” nie
przebiega przez niego – zaoponował Mellier.
- Ale właśnie tam skupiają
się zakłócenia grawitacyjne, prawda?
- Płyną z tamtego miejsca –
przyznała Triptree.
- Zabieraj nas stąd
Hagen, już! – podniosła głos, orientując się, że nic jeszcze nie uczynił. Miała
wrażenie, że pomija coś oczywistego, choć nie wiedziała co to może być. –
Triptree, przygotuj się do wystrzelenia dwóch Bellerefontów i Aegisów –
poleciła nagle, sama nie wiedząc do końca dlaczego.
- Mamy skoki
napięcia na obu pokładach – powiedziała chorąży nieco zaniepokojona, a w tym
samym momencie zamigotały światła monitorów. Arciniegas opadła na fotel łapiąc
za słuchawkę.
- Co się dzieje? –
wrzasnęła do pomocnika Everetta, który odebrał połączenie w maszynowni. W tle
usłyszała głos Gellerta, nakazujący powtórzenie jej, żeby się od niego
odwaliła, bo pole kwantowe wariuje. Przerwała więc rozmowę i obserwując na
siatce taktycznej jak „Von Braun” zmienia pozycję połączyła się z Everettem.
- Dobrze, że pani
dzwoni, mam problem z transferem danych… - zaczął, ale weszła mu w słowo.
- Czy grawitacja
może zakłócać pole elektromagnetyczne? – zapytała bez ogródek.
- Co takiego?
- Doktorze, dzieje
się coś dziwnego, fotony w naszym generatorze wariują, tamci poniżej utworzyli
zjonizowaną strefę, w której grawitacja się zmienia. Proszę na to spojrzeć, bo
nasz generator kwantowy zachowuje się dziwnie. Czy to sprawiają te pana
cholerne ciemne materie?
- Nie wiem, przecież
generator jest osłonięty… - zaczął.
- Czy to jakiś
rodzaj anomalii grawitacyjnej?
- Sama pani widzi,
że nie ma pola dystorsyjnego, to nie jest to samo zjawisko, które kontroluje
Kolektyw – wyraźnie głośno myślał. – Tam narasta jakiegoś rodzaju zakłócenie… -
nagle rozległ się dźwięk alarmu.
- Straciliśmy
Phaetona Trzy – poinformowała Triptree. – Nie wykrywam żadnej znanej broni… Po
prostu zniknął – wypowiadała słowa ze zdumieniem, wpatrując się w miejsce
odległe od nich o ponad 1000 mil, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się
dron.
- To fala grawitacyjna! –
zaczął wołać Everett. – Tamten obszar to nie jest źródło zakłócenia, to jest
jej cel, ona zmierza w tym kierunku!
Nie miała szansy zrobienia
czegokolwiek. Wszystkie alarmy uruchomiły się jednocześnie, a ją przeciążenie
wbiło w fotel, gdy poczuła jak jak siła ciężkości obraca nimi, a konsola
eksploduje iskrami jasnych rozbłysków gdy stracili kontrolę nad „Von Braunem”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz