8.
Kac był potężny i wbijał się swym
bólem w granice jej istnienia. Przez ułamek sekundy zastanawiała się co tym
razem wypiła, skoro doprowadziła się do takiego stanu, nie mógł przecież być to
skromny dodatek do kawy, jakim uraczyła się na pokładzie. Już pamiętała, była
na statku i coś było wyraźnie nie tak. Nim jeszcze zdążyła sobie przypomnieć,
że tym razem nie piła, uderzyła ją panująca cisza. Otworzyła oczy orientując
się, iż wokół panuje ciemność, a jej ręka porusza się w zwolnionym tempie
charakterystycznym dla stanu nieważkości. Nie miała na sobie kombinezonu, choć
znajdowała się na „Lincolnie”, który był najwyraźniej martwy. Ciemności nie
rozświetlało nawet migotanie paneli kontrolnych.
Wszystko wróciło do niej w ułamku
sekundy, uświadomiła sobie, że ostatnie co pamiętała, to ostrzeżenie
Christiansena, a potem graniczne przeciążenie jakie wgniotło ją w fotel, o
skali jaka nie miała prawa się przydarzyć. Coś poszło nie tak, najwyraźniej już
na dzień dobry nastąpił fubar. Usiłowała dostrzec cokolwiek w ciemności, mając
nadzieję, że nie straciła wzroku, gdy wskutek gwałtownej zmiany sił
przeciwstawnych do grawitacji pękły naczynia krwionośne w oczach. Pewną otuchą
napawał ją fakt, iż nie słyszy pracujących maszyn, co wskazywało na to, iż
utracili wyłącznie zasilanie.
Jednocześnie z tą dającą nadzieję
konstatacją, spłynęła na nią świadomość tego, co powyższe oznacza. Zaklęła,
szukając w ciemnościach pasa i wypięła się z klamry. Odepchnęła się z fotela,
walcząc z uczuciem usiłującym pozbyć się znajdującej w żołądku kawy. Na
szczęście utrata przytomności była gwałtowna, inaczej wnętrze desantowca nie
wyglądałoby ciekawie. Procedury sprawiły, że żaden przedmiot nie pozostał
swobodny, ciasno przypięty nie mogąc
dryfować w ciasnej przestrzeni kabiny.
Zarówno w teorii i praktyce rzut
fotonowy powinien zakończyć się materializacją i ponownym włączeniem wszystkich
systemów przez eniaka bez udziału człowieka, który nie powinien nawet
odnotować, iż sztuczna grawitacja wyłączyła się na milisekundę. Systemy powinny
uruchomić się jeden po drugim, a ona nie powinna stracić przytomności i szukać
pośród mroku odpowiedzi na pytanie czy oślepła. Wiedziała, iż „Lincoln” stracił
zasilanie jakiś czas temu, temperatura zdążyła się już obniżyć pod działaniem
−459,67 stopni Farenheita panujących na zewnątrz. Nawet jeśli przewodzenie
ciepła w próżni było słabe, proces stygnięcia nadal przebiegał, choć w innym
tempie. Na razie jednak stopniowe zamarzanie nie było jej głównym problemem.
Po kolei szukała przycisków i
dźwigni, przełączając je by zrestartować system. Nie potrzebowała na nie
patrzeć, znała ich lokalizację na pamięć, przynajmniej raz na kwartał
powtarzała procedurę awaryjną. Mieli opracowane szereg czynności przewidujących
uszkodzenie zasilania i akumulatorów, te jednak tym razem okazały się sprawne.
Gdy „Lincoln” ożył, panele zaczęły migotać, a filtry się załączyły, z ulgą
stwierdziła, że z jakiegoś powodu stracili zasilanie, które nie zostało
automatyczne przywrócone przez eniaka. Coś spowodowało przeciążenie napięcia,
na tyle duże, iż nie zatrzymało się na bezpiecznikach podsystemów, odłączając
zasilanie na całym statku.
System włączył się w jednej chwili,
a dzięki pamięci stałej matematyka odpaliła się podejmując obliczenia w
przerwanym miejscu. Arciniegas na razie to nie interesowało, z ulgą
stwierdziła, iż jej wzrok jest w porządku, mimo iż zamrugała oczami, następnie
chwytając oparcia i podtrzymując się paneli podciągnęła do foteli jej załogi i
sprawdziła puls Jonesa i Scobeego. Wciąż żyli, zatem nie bawiła się w
subtelność i zaczęła ich cucić klasycznymi uderzeniami otwartą dłonią w twarz.
Zareagowali już po chwili, podobnie
jak ona potrzebując chwili by ich pozbawione przeciążeniem zasilania krwią
mózgi zaczęły poprawnie działać.
- Wstawać! – podniosła głos. – Do
cholery, nie ma czasu!
Obaj reagowali ospale. Doskonale wiedziała,
że głowy bolą ich tak samo jak ją, a przyczyną tego nie była raczej chwilowa
utrata przytomności.
- Co się stało? – zapytał Scobee.
- Rusz dupę i sprawdź po kolei
wszystko – powiedziała. – Straciliśmy całe zasilanie, coś przeciążyło wszystkie
obwody.
- Co? – mrugał zdziwiony oczami.
- Telemetria i status! Ustal gdzie
jesteśmy.
- Rzut fotonowy…
- Dobre pytanie. To ostatnie co
pamiętam – mruknęła, po czym zaczęła przesuwać się w stronę drzwi. – Idę na
„Von Brauna” – poinformowała. – Jones, do cholery! Za mną!
- Moja głowa…
- Filtry powietrza nie działały.
Nie wiem jak długo byliśmy nieprzytomni, ale nawdychaliśmy się sporo dwutlenku
węgla – powiedziała, czując tętnienie w skroniach. – Jeżeli padła sztuczna
grawitacja, to znaczy, że u nich stało się to samo. Musimy jak najszybciej
zrestartować system – nie musiała dodawać co może to oznaczać. Nie próbowała
nawet rozważać implikacji znalezienia się w jakimś nieznanym miejscu, gdzie
„Von Braun” z martwą załogą odmówi posłuszeństwa. Niewielki statek desantowy
nie miał szans powrócić z głębin kosmosu na Ziemię, a oni szybko podążyliby w
ślad za ludźmi Christiansena.
Filtry zdążyły się już załączyć i
odczuła zmianę we wdychanym powietrzu, choć oczywiście była ona czysto
iluzoryczna, jednak wydawało się, jej że nie jest już takie ciężkie. Słyszała
jak Jones gramoli się z fotela i klnie uderzając o panel, po czym rusza za nią.
Zignorowała ból głowy stwierdzając, iż doświadczenie w postaci częstej
konieczności funkcjonowania z niespalonym alkoholem w organizmie jednak do
czegoś się przydaje. Odbiła się od framugi i przepłynęła powoli przez przedział
desantowy, gdzie marines przymocowali wokół swe uzbrojenie w skrzyniach.
Dotarła do śluzy, sprawdziła odczyty, stwierdzając iż za drzwiami na szczęście
nie ma próżni, co sugerowało, iż „Von Braun” wciąż tam pozostaje, a „Lincoln”
nie urwał się z uwięzi w strumieniu fotonów. Poczekała aż dotrze do niej Jones
i zabezpieczy wejście za nimi, po czym przekręciła dźwignię, otwierając drzwi.
Po raz pierwszy wdzięczna była sztywnym
procedurom. Nawet jeśli ignorowała często regulamin, podstawowe zasady miała
podobnie jak inni marynarze NASW wbite w krew. Sprawdzić czy zadziałał
automatyczny system zamknięcia drzwi, sprawiający, iż poszczególne moduły
statków tworzyły zamknięte światy, w których można było autonomicznie
funkcjonować. A także zginąć, nawet jeśli w pozostałych częściach okrętów w
najlepsze trwało życie. Na razie nic nie wskazywało na to, aby na dolnym
pokładzie „Von Brauna” ktoś zmarł. Uderzyło ją ciężkie powietrze, system
filtrowania tutaj także musiał się wyłączyć. Otworzyła znajdującą się w śluzie
szafkę, wydobywając z niej butlę wraz z maską, to samo uczynił Jones. Po chwili
założyli je na siebie, zapewniając sobie dopływ powietrza nadającego się do
oddychania, sięgając po latarki. Statek pozbawiony był zasilania, podobnie jak
jeszcze przed chwilą „Lincoln”. Nie pracowało na nim żadne urządzenie, był
cichy i milczący, podobnie jak otaczający ich kosmos, gdziekolwiek się nie
znajdowali. Światła jedynie nieznacznie rozświetliły panującą tu ciemność.
W tej chwili interesowała ją
wyłącznie maszynownia, do której drzwi znajdowały się tuż przy zakręcie
korytarza. Nie spojrzała nawet w prawo, gdzie znajdowało się wejście do
pomieszczenia, w którym przeprowadzili odprawę, a na wprost drzwi chronione
zamkiem szyfrowym, zapewne stojące teraz otworem, blokowane jedynie w sposób
mechaniczny, gdy brak zasilania odciął elektromagnetyczną blokadę. Nie
interesował ją też śródpokład. Razem z Jonesem chwycili dźwignie awaryjnego otwierania
drzwi i pociągnęli za nie, przedostając się po chwili do środka.
Gdy tylko wpłynęła do zewnątrz
otarła się o coś lepkiego unoszącego się w powietrzu chmurą kropelek. Wolała
nie sprawdzać co to takiego, założyła najgorsze. Odbiła się od ściany lecąc w
głąb pomieszczenia z jedną ręką wyciągniętą przed siebie, aby amortyzować
uderzenie. Druga ręka trzymała latarkę, omiatającą znajdujące się w
pomieszczeniu maszyny. Wszystkie zdawały się być martwe.
Nie znała kompletnie tego statku,
usiłowała znaleźć miejsce, w którym będą zbiegać się kable, bądź tablicę
głównych bezpieczników. Nie miała pojęcia czy zachowała się jakakolwiek
energia, mgliście pamiętała że zgodnie z zasadami fizyki nie może ona zniknąć,
nie słyszała jednak aby kiedykolwiek jakiś statek spotkało coś podobnego to
tego, co dotknęło właśnie „Von Brauna” i „Lincolna”. Skoki napięcia nie miały
prawa pozbawić zasilania całego statku, zatrzymując wyładowania w kolejnych
podsystemach. Nawet „Alliance Star” nie umarł całkowicie, gdy uderzyło w niego
wyładowanie elektromagnetyczne powstałe wskutek eksplozji bomb, elektronika
padła, ale elektryka przetrwała. Tutaj wydawało się, że zniknęła całkowicie,
nawet zasilanie awaryjne działające niezależnie od głównego systemu nie
działało, choć powinno włączyć się by przejąć i podtrzymać pracę statku.
Pośród maszyn i generatorów
znalazła panel sterowania, a przed nim fotel, do którego przypięty był
nieprzytomny Gellert. Nie szukała już dłużej, uznając iż jest to najszybszy
jeśli nie jedyny sposób rozwiązania jej problemów. Przemieściła się w jego
pobliże i przytrzymała fotela, następnie z całej siły uderzyła go w twarz,
jednocześnie nabierając powietrza i przykładając maskę do jego ust. Zachłysnął
się, po czym zrestartował, a w jego oczach dostrzegła załączający się podsystem
świadomość. Dała mu przez chwilę pooddychać.
- Wszystko padło, nie ma czym
oddychać – powiedziała, po czym skrzywiła się, gdy odetchnęła powietrzem „Von
Brauna”, mając wrażenie, że głowa rozbolała ją bardziej.
Gellert przez chwilę zdawał się nie
rozumieć, po czym nagle kiwnął głową. Odpiął się z pasów i powoli, niezgrabnie,
zaczął się przemieszczać, gdy dotarło do niego, że na pokładzie nie ma
grawitacji. Wciąż otumaniony uderzył o jedną z rur, po czym otrząsnął się, mimo
iż oddał jej maskę. Odpłynął w mrok, a ona podążyła za nim, przez chwilę
obserwując strumień kropelek unoszący się w powietrzu. Zupełnie jej się to nie
podobało.
Gellert dotarł do ściany, na której
zaczął przerzucać kolejne wajchy i wciskać przyciski. „Von Braun” powoli ożył,
usłyszała szmer uruchamianych urządzeń, a pustym pomieszczeniu zabrzmiały
uruchamiające się wentylatory, zaczynając się kręcić i zasysać powietrze.
Tłoczyły je do filtrów, zapewniających właściwy obieg i skład mieszkanki.
Potrzeba było jeszcze jednak czasu, by osiągnięto poziom umożliwiający normalne
funkcjonowanie.
- Włączaj wszystko po kolei –
powiedziała. – Zacznij od grawitacji.
- Systemy i eniak… - usiłował
zaprotestować, ale pokręciła głową.
- Najpierw zapewnijmy sobie
możliwość działania. Co się stało?
- Jeszcze nie wiem – oparł się o
ścianę i trzymał za bolącą głową, wpatrując w przyrządy. – Straciliśmy całe zasilanie i wszystko się
wyłączyło, ale żaden z akumulatorów się nie rozładował. Zupełnie jak gdyby coś
odcięło do nich dostęp..
- Skoro wciąż mamy energię, to
uruchamiaj – poczuła klepnięcie w ramię. Z ciemności nadleciał Jones, wydając
się blady na tle mroku. – Ustaw się pionowo i złap się czegoś – poradziła.
- Tam są dwa ciała – powiedział
wyraźnie wstrząśnięty.
- Kurwa – była w stanie jedynie z
siebie wykrzesać. Spojrzała na Gellera – Aaronson i Rapaport? – przypomniała
sobie. Skinął głową, nie mówiąc ani słowa. – Jak zginęli ? – zapytała.
- Jeden nabił się na rurę na
suficie – odparł. – Drugi musiał uderzyć o ścianę.
- Nie byli zapięci – mruknął
Gellert jakby do siebie, po czym zaklął. Darowała sobie jakiekolwiek słowa, nie
zastanawiając się już na co natrafiła wlatując do maszynowni. Głowa bolała ją
pomimo tego, choć czuła już tłoczone świeże powietrze, ustępujące miejsca
stęchłemu.
Gellert otrząsnął się i zaczął
przesuwać wzdłuż ściany, poleciła więc Jonesowi by podążył za nim i mu
poświecił. Rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu, nie była jednak w stanie
zebrać wciąż myśli. Buczący dźwięk uruchamiającego się generatora
pierścieniowego podziałał na nią kojąco, poczuła jak staje się cięższa, a
otaczająca ją trójwymiarowa przestrzeń zaczęła nagle posiadać dół i górę.
Opadła powoli w kierunku siatki grawitonowej zamontowanej w podłodze, która po
chwili ustabilizowała grawitację na poziomie ziemskim. Usłyszała jak coś uderza
głucho, upadając na płytki.
Stanęła niepewnie na nogach,
czekając aż jej organizm przyzwyczai się do doskonale znanych jej warunków.
Głowa rozbolała ją jeszcze bardziej i zanosiło się na to, że każdy kolejny krok
będzie nadzwyczaj kosztowny. Żołądek znowu podszedł jej do gardła.
Z mroku wynurzył się Gellert.
- Muszę uruchamiać wszystko po
kolei – poinformował. – Nie wiem co się stało i nie chcę ryzykować. Nie mam
pojęcia co się stało, jeśli coś przeciążyło obwody, może nastąpić zwarcie i…
- Zacznij od zasilania na pokładach
– przerwała mu. – Chcę mieć światło awaryjne i kontrolę środowiska, muszę mieć
możliwość otwarcia drzwi. Idę na mostek.
- Może przywrócę łączność? –
zasugerował.
- Nie. Nic nam to nie da – odparła.
– Chcę mieć możliwość przedostania się wyżej, uruchom filtrowanie i zasilanie
na każdym pokładzie.
- Jeśli doszło do wybuchu, tlen…
- … się zapali. A jeśli mamy dziurę
w kadłubie, ucieknie w próżnię. Ale o ile pamiętam wyżej jest mostek i kajuty
załogi, a oni muszą czymś oddychać. Jones pomóż mu – dodała, pamiętając, że
niektóre systemy wymagają współdziałania co najmniej dwóch osób. – Ja idę
dalej.
Żaden z nich nie zaprotestował.
Zostawili ją samą, w po dłuższej chwili musiała zmrużyć oczy, gdy otoczenie
zamigotało na czerwono. Uruchomiły się lampy, zalewając pomieszczenie barwą
awaryjną. Zgasiła latarkę. Jak się spodziewała na podłodze widniały ciemne
plamy w miejscu gdzie krew spadła na ziemię przechodząc ze stanu swobodnego
lotu. Na suficie dostrzegła ciemną plamę, gdzie zapewne uderzył jeden z
pomocników mechanika, gdy graniczne przeciążenie rzuciło nim w tamtym kierunku.
Zastanawiało ją jedynie co mogło je spowodować, wiedziała że kompensatory
bezwładności zadziałały nim systemy padły, inaczej nikt z nich by nie przeżył.
Odetchnęła kilka razy i ruszyła w
kierunku drzwi, które zamknęła za sobą. Korytarzem przemieszczała się w
kierunku schodów, gdy drzwi prowadzące do pomieszczenia, gdzie odbyła się
odprawa otworzyły się. Wynurzył się z nich oświetlony na czerwono Shelby,
trzymając w ręku pistolet. Na chwilę zamarł, po czym wycelował w nią.
- Proszę to schować i się nie
wygłupiać, komandorze – powiedziała.
- Ma pani krew na twarzy –
zauważył.
- A panu drży ręka, nie jest pan w
stanie skupić wzroku, a głowa panu odpada – sama nie wiedziała czemu zachowuje
taki spokój. – Ledwo stoi pan na nogach. To efekt niedotlenienia.
- Niedotlenienia?
- Co najmniej godzinę byliśmy
nieprzytomni, a filtry powietrza nie pracowały, wzrosło więc stężenie dwutlenku
węgla. Na szczęście udało się je uruchomić nim osiągnęło magiczne pięć
dziesiątych procenta, inaczej leżelibyśmy tutaj i wymiotowali, a potem zapadli
na zawsze w śpiączkę. Proszę więc oddychać głęboko, żeby nie pogłębiać efektów
hipoksji. Tlenek węgla, który pan wchłonął, utrudnia nieco oddawanie tlenu
tkankom i wpływa na pana układ nerwowy.
Stał niepewnie, z wyraźnym trudem
uruchamiając proces myślowy.
- A ta krew? – zapytał.
- Nie jest moja.
Ciemność zapadła bez ostrzeżenia,
usłyszała jak dźwięk pracujących maszyn ustaje, jednocześnie poczuła, jak jej
ciało staje się lżejsze. Wciąż zaskoczona wykorzystała ten fakt i odbiła się
nogą, jednocześnie zapalając latarkę, którą zaświeciła w twarz Shelby’emu. Nie
wykonał żadnego ruchu, nadal reagował z opóźnieniem, co pozwoliło jej wyjąć mu
M-9 z ręki i poszybować w stanie nieważkości w głąb korytarza, w kierunku
maszynowni. Nie zdążyła do niej dotrzeć. Na szczęście przytrzymała się ściany,
gdy grawitacja pojawiła się ponownie, osunęła się więc powoli na podłogę.
Shelby nie miał tyle szczęścia, nie przywykły do przebywania w stanie
nieważkości. Uderzył głucho o ziemię, machając rękami. Poczekała chwilę, jednak
efekt się nie powtórzył, najwyraźniej Gellert opanował sytuację. Wentylatory
uruchamiały się ponownie. Poczekała aż przestanie kręcić się jej w głowie, mimo
iż tętnienie w skroniach wyraźnie nie chciało ustać. Podeszła do niego i oddała
mu broń.
- Proszę to schować – powiedziała.
– Co pan w ogóle chciał z tym zrobić?
- A magazynek? – zapytał
stwierdzając, iż odpięła go nim podała mu pistolet.
- Później – odparła. – W tym stanie
żadne z nas nie powinno strzelać, bo zrobimy sobie krzywdę. Nie muszę
oczywiście przypominać panu, jakie efekty dać może strzelanina na statku
kosmicznym i trafienie w istotne komponenty okrętu.
- Czyja to krew?- nie ustępował.
- Pomocników mechanika. Zabiło ich
przeciążenie, nie zapięli pasów i uderzyli z prędkością kilkudziesięciu mil na
sekundę o coś, co przy tej szybkości było twardsze od betonu.
- Co spowodowało przeciążenie?
- Nie wiem – powiedziała zniecierpliwiona.
– Nie mam pojęcia co odcięło zasilanie i wszystkie systemy. Jakaś awaria.
- Lub celowe działanie –
powiedział.
Zirytowała się.
- Nie mam teraz czasu, Shelby,
muszę dostać się na mostek – rzuciła. – Potem może sobie pan powiesić tych,
którzy się nie będą chcieli przyznać. Proszę się przydać na coś i sprawdzić jak
się mają wszyscy w tym pomieszczeniu. Trzeba ich ocucić.
- Idę z panią.
- Nie ma mowy – zaperzyła się. –
Proszę zająć się marines i…
- Ja to zrobię – dobiegło z głębi
pomieszczenia. Dostrzegła tam Gowa, który odpiął pasy i ostrożnie stawiał nogi.
Gdy przesunęła bezceremonialnie Shelby’ego zauważyła, iż niektórzy z żołnierzy
poruszali się już na fotelach. Wyglądało na to, że tutaj nikt nie spotkał się z
bliska ze sufitem, choć nie miała pojęcia czy wszyscy odzyskają przytomność
- Dobrze – powiedziała. – Majorze,
jeśli pana ludzie będą w stanie, niech dwóch uda się do maszynowni. Gellert
może potrzebować pomocy.
- Tak – powiedział powoli Gow, choć
nie miała pojęcia czy zrozumiał, bo wciąż usiłował złapać oddech. Wysunęła się
na korytarz. W zasadzie żadne z nich nie powinno się teraz poruszać, lecz
odpoczywać i czekać, aż znikną efekty zatrucia. Przydałaby się opinia medyczna,
bo sama pamiętała jedynie część szkoleń przewidzianych w takiej sytuacji, lecz
nie miała pojęcia, kto w załodze Christiansena pełnił rolę lekarza. Wcześniej
nie wydawało się jej to ważne.
Gdy wspięła się na górę przyłożyła
dłoń do drzwi, po czym otworzyła je wchodząc na korytarz. Gdy była w jego
połowie światła zamigotały, po czym zmieniły barwę z czerwonej. Wydały się jej
zbyt jasne, czyniąc wiercenie w jej skroniach jeszcze bardziej mocniejszym.
Minęła śluzę i wejście do kajuty załogi, wchodząc od razu na drabinkę
prowadzącą na mostek. Spróbowała przekręcić dźwignię, lecz ta ani drgnęła.
Kontrola środowiska już działała i blokowała dostęp, choć miała nadzieję, że
przyczyną nie była różnica ciśnień. Powierzchnia drzwi w dotyku nie była
oziębiona.
- Poproszę pana pistolet, Shelby –
powiedziała.
- Dlaczego?
- Bo chcę poczuć się bardziej
męsko, kiedy dla odmiany ja będę do pana celować – stwierdziła sarkastycznie.
Zawahał się, lecz oddał jej M-9, którym zastukała w metal. Odpowiedziała jej
cisza, powtórzyła więc czynność nieco bardziej energicznie. Nadal nie było
reakcji, zeszła z drabinki w dół, szukając wzrokiem kabli, by obejść
zabezpieczenie elektromagnetyczne.
- Co się dzieje? – rozległ się
kobiecy głos. Z kajuty z trudem wydobywała się Triptree, a jej oczy były
przekrwione.
- Padły wszystkie systemy.
- To niemożliwe.
- A jednak – domyśliła, że tamta
jako specjalistka od systemów „Von Brauna” zaczyna szukać przyczyny niemożliwej
do wyobrażenia awarii, uświadamiając sobie, że właśnie wydarzyło się coś bez
precedensu, co jeszcze nigdy nie spotkało statku NASW.
- Impuls elektromagnetyczny?
- Elektronika działa. Wciąż mamy
energię, po prostu jej dopływ został odcięty – powiedziała. – Gellert właśnie
uruchamia wszystko ponownie – jak gdyby na zamówienie światło znowu zgasło, tym
razem jednak mechanik był szybszy niż poprzednio. Nim zdążyła odczuć utratę
grawitacji wszystko uruchomiło się ponownie, a ciemność zapadła jedynie na
ułamek sekundy. Wzrok Triptree wyrażał kompletne niezrozumienie. Arciniegas
uświadomiła sobie, że musi wyglądać idiotycznie z pistoletem w ręku, więc oddała
go Shelby’emu, który nawet nie próbował udawać, że jest mu do czegoś przydatny.
Stał w ciszy gromadząc dane wywiadowcze poprzez obserwację zebranych, usiłując
wytypować winnych. Za Triptree dostrzegła wychodzących na korytarz Hagena,
Melliera i Sikorskiego. Byli bladzi i oddychali głęboko, nie ocknęli się
jeszcze w pełni. Odwróciła się i zaczęła macać kable ukryte w osłonach wzdłuż
drabinki.
- Co pani robi? – zapytała
Tritpree, a jej głos nabrał podejrzliwej barwy.
- Usiłuję dostać się na mostek.
Drzwi są zablokowane. Nikt nie odpowiada.
- Nie zgłaszają się przez interkom?
- Interkom nie działa. Nie reagują
na stukanie. Ile osób tam jest?
- Kapitan Christiansen i trójka
naszych zmienników. Co pani właściwie chce zrobić?
- Wyłączyć zabezpieczenia. Drzwi są
zablokowane.
- Jeżeli są zablokowane, to znaczy
że…
- Wiem – odwróciła się zirytowana.
– Różnica ciśnień. Albo brak powietrza. Darujmy sobie ciąg dalszy, nie ma tam
dziury w poszyciu, nie ma próżni, wydarzyło się coś, co pozbawiło okręt
zasilania, a przeciążenie pozbawiło nas przytomności. Od kilku minut mamy na
powrót filtrację powietrza, więc dostańmy się na mostek i sprawdźmy w jakim
stanie jest kapitan. Coś jeszcze?
- Tak – odezwał się milczący dotąd
Mellier. – Z jakiego powodu wydaje nam pani polecenia?
- Właśnie – podchwyciła Triptree. –
Najstarszy stopniem jest Sikorsky.
Arciniegas rozważyła opcje. Każda z
nich sprowadzała się do wzięcia każdego z nich za łeb i uderzenia o ścianę,
gdyż najwyraźniej ich mózgi uległy znacznemu niedotlenieniu. Następnie uznała,
że nastąpiło to już dawno temu, bowiem zdecydowali się zaciągnąć do NASW.
- Świetnie – powiedziała. –
Sikorsky, rusz dupę i pomóż mi z kablami, najpierw uratujmy Christiansena i
dowiedzmy się czy oddycha, a potem… Sikorsky!
Był potwornie blady i poruszał się
z trudem. Nie zauważyła śladów obrażeń, musiał po prostu stracić przytomność i
poddusić się wdychanym powietrzem.
- To niemożliwe – powiedział
powoli. – To nie mogło się stać…
Shelby chrząknął.
- Najwyraźniej komandor Sikorsky
nie jest w pełni dysponowany, więc…
- Właśnie – podchwyciła Arciniegas.
– Po za tym chorąży Triptree, komandor porucznik Sikorsky nie jest najstarszy
stopniem w tym towarzystwie. Pan Shelby przewyższa go rangą.
- Słucham? – zdziwił się Shelby.
- Komandor Shelby jest z wywiadu… -
zaczęła Triptree, gdy Arciniegas bezceremonialnie ich minęła, ruszając
korytarzem.
- Nie ustalajcie zbyt długo
kolejności dziobania, bo Christiansen się udusi – powiedziała. – Sugeruję
abyście jak najszybciej dostali się na mostek.
- Gdzie pani idzie? – zawołał
Shelby, widząc jak schodzi w dół.
- Jestem tu niepotrzebna,
poradzicie sobie sami. Idę dowiedzieć się gdzie właściwie się znaleźliśmy, bo
na razie ten statek zmienił się w kawałek metalu, który nie może latać –
odpowiedziała, po czym odwróciła się i rzuciła magazynek od pistoletu. Komandor
wyciągnął rękę, jednak kiepsko było u niego z koordynacją, bowiem nie zdołał
złapać przedmiotu, który z brzękiem uderzył o ścianę. – Gdyby Triptree i
Mellier odmawiali wykonywania pana poleceń, proszę dla przykładu jedno z nich
rozstrzelać, Shelby – dodała. – Bez obawy, każdy sąd wojenny pana uniewinni. –
co powiedziawszy zeszła na dolny pokład.
Porzuciła towarzystwo bez żalu,
zwłaszcza iż głowa nie przestała jej boleć i wszystko działało jej na nerwy. Na
mostek mogli dostać się sami, w tej chwili ważniejsze było przywrócenie statku
do stanu umożliwiającego mu lot w przestrzeni, w jakimkolwiek jej punkcie się
znaleźli. Cokolwiek się wydarzyło napawało niepokojem, po ostatnich
doświadczeniach miała nadzieję, że nie dryfują w stronę sieci Ałmaza, a w ich
stronę nie zmierzają rakiety przeciwnika.
Everett usiłował wbić kod szyfrowy,
stojąc wraz z Coertzeem przy drzwiach. Zatrzymała się przy nich.
- To może poczekać – powiedziała.
- Muszę sprawdzić, czy eniak
działa. Jeśli nie mieliśmy zasilania kilka godzin baza danych ulegnie
skasowaniu – wyjaśnił naukowiec. Typowe, podstawową troską jajogłowego jest
jego maszyna. Może jednak nie wszystko było dlań stracone, bo w kolejnym zdaniu
dodał: – Tam byli dwaj ludzie obsługi technicznej z załogi Christiansena,
przydzieleni do wprowadzenia danych. Nie odpowiadają.
- Musimy się tam dostać –
stwierdził Coertzee, a ona jedynie przez chwilę zastanawiała się, czy w jego
umyśle zrodziła się ta sama myśl, z którą z zamroczenia ocknął się Shelby i tak
samo jak on rozpoczyna wyjście z sytuacji kryzysowej od poszukiwania
sabotażysty. Potem jednak skinęła głową.
- Proszę nie być zaskoczonym tym co
może się tam znajdować – powiedziała i zajrzała do dużego pomieszczenia.
Większość marines była już na
nogach. Jeden z nich pochylał się nad Nayadą, która wyraźnie nie czuła się zbyt
dobrze i zdołała zwymiotować na swoje ubranie, co zapewniło zebranym
niezapomniane wrażenia w stanie nieważkości. Popatrzyła niewyraźnym wzrokiem na
Arciniegas, a ta zastanowiła się nad sensownością ciągnięcia kogoś takiego w
kosmos, który jej zdaniem był żaden.
- Bardzo źle? – zapytał Gow. Krótko
i charakterystycznie dla żołnierzy, co doceniła.
- Jeszcze nie wiemy – powiedziała.
– Shelby uważa, że to sabotaż.
- A pani?
- Wiem jedynie, że mieliśmy awarię
jaka dotąd nie spotkała żadnego ze statku NASW – odparła. – Rozsądek
podpowiada, aby nie popadać w paranoję, ale być również gotowym na wszystko. Na
pewno pomoc pana ludzi będzie potrzebna nie tylko przy uruchamianiu statku,
lecz również przy… nieco innych rzeczach. Mamy dwóch martwych, nie zginęli
przyjemną śmiercią.
Z korytarza dobiegło wołanie
Everetta.
- Obawiam się, że możemy mieć
następnych – podjęła Arciniegas.
- Co z kapitanem Christiansenem?
- Nie wiem. Shelby usiłuje się do
niego dostać, mam nadzieję, że wkrótce kapitan do nas dołączy. Ja muszę
dowiedzieć się w międzyczasie jaka jest nasza pozycja – nie musiała dodawać „i
dowiedzieć się czy nie jesteśmy w jeszcze większym gównie”, bo Gow przyjął to w
domyśle i skinął głową. Zostawiła go na miejscu, przemknęła się korytarzem
ignorując Everetta i Coertzeego, po czym przez śluzę przedostała się na pokład
„Lincolna”. Tam oparła się o skrzynię, by złapać oddech, starając się nie
upaść. Zastanawiała się, jakie było stężenie dwutlenku węgla w powietrzu, które
miała okazję wdychać. Na szczęście ocknęła się nim zapewniło jej trwałą
śpiączkę, jednak nie miała pojęcia czy nie zdołało wyrządzić trwałych uszkodzeń
w jej organizmie. Bieganie po pokładach też przyczyniło się do zwiększenia bólu
głowy. Nie mogła sobie przypomnieć gdzie zostawiła butlę z tlenem lub komu ją
oddała.
Weź się w garść, powiedziała sobie,
to jedynie większy kac. Dasz radę.
Obiecała sobie, że po tym wszystkim
zafunduje sobie niezapomniany stopień upojenia alkoholowego i godne pożegnanie
z Christiansenem, kiedy tylko zawiną do portu. Zanim jednak mogła poużywać
życia, musiała stawić mu czoła.
Odetchnęła i przedostała się do
kabiny sterowania, gdzie przywitało ją znajome migotanie przyrządów.
Najwyraźniej desantowiec odzyskał pełnię sprawności. Zapewne pomógł mu w tym
fakt, iż jego zasilanie było niezależne od „Von Brauna”, a systemy mniej
skomplikowane, w porównaniu z nim wręcz
uproszczone. Wsunęła się w fotel oddychając ciężko, usiłując skupić wzrok na odczytach
przesuwających się przez ekran i wskazaniach wektorowych symulacji.
- Powiedz mi – zażądała. – Gdzie
jesteśmy?
- Na granicy pasa planetoid –
powiedział Scobee. – Daleko od Marsa – podał jej współrzędne w odniesieniu do
ISS, które musiała przetrawić.
- Zniosło nas od Fobosa? –
zapytała, obserwując przesuwający się wskaźnik prędkości.
- Lecimy siłą bezwładności –
powiedział. – Ale wyszliśmy w innym miejscu i zdaje się, nie odpaliły silniki
manewrowe. Suniemy prędkością wyjściową, wirujemy.
- Coś na naszej drodze?
- Na razie niczego nie widzę, ale
bazuję na telemetrii „Lincolna”. Eniak „Von Brauna” nie odpowiada, więc mam
jedynie odczyty krótkiego zasięgu.
Bezwładny lot w polu asteroid
znajdujących się między Marsem a Jowiszem nie przerażał ją zbytnio. Wbrew
nazwie planetoidy nie wypełniały całej przestrzeni, a obszar był w dużej mierze
pusty, natrafienie na jakąś przypadkiem było trudne, choć po tym co się dotąd
wydarzyło, zupełnie jej by nie zdziwiło.
- Odczyty o uszkodzeniach?
- Ani my ani „Von Braun” nie
zostawiamy za sobą wycieku paliwa czy powietrza – odparł. – Powiedziałbym, że
pod tym względem wszystko jest w porządku. Po prostu dryfujemy.
- Czyli nic w nas nie uderzyło, nie
emitujemy żadnego skanu radarowego i odczytu radiowego, jesteśmy nadal niewidoczni
– podsumowała. – I nie mamy pojęcia co się stało. Łączność?
- Bez „Von Brauna” nie istnieje –
przypomniał jej, nieco urażony, że zadaje oczywiste pytanie. – Przecież
„Lincoln” nie ma anteny dalekiego zasięgu, nie możemy podpiąć się z takiej
odległości do Hermesa.
- Wiem, pytałam czy ktoś nadaje lub
emituje sygnał w zasięgu naszej telemetrii.
- Nie. Ale robiłem tylko skan
pasywny. Brak aktywnych źródeł radiowych w okolicy.
Zastanowiła się przez chwilę.
- Czujniki też niczego nie
pokazują?
- Nie.
- Dobra, zaryzykujmy. Puść jedno
odpytanie aktywne, chcę wiedzieć czy ktoś się tu nie kryje. – powiedziała.
- Podejrzewasz coś? – zapytał
czujnie.
- Nic nie podejrzewam – odparła. –
Gdyby tamci strzelili do nas po wyjściu z rzutu, wyglądałoby to zupełnie inaczej. Nie wiem co
nas spotkało, ale wolę być gotowa. Na razie mamy prawdopodobnie cztery ofiary.
Wracam na „Von Brauna”.
- I co dalej?
- Odzyskajmy sterowanie, potem łączność. I do
cholery dowiedzmy się co właściwie się wydarzyło.
Gdy wróciła na dolny pokład
dowiedziała się, że ofiary są na razie
łącznie trzy. Przeżył Shepard, który stuknął głową o eniaka i utracił
przytomność, nie czyniąc przy tym najmniejszej szkody urządzeniu, choć trudno
było to stwierdzić, gdyż wciąż pozostawało wyłączone. Zawinił brak ergonomiki
pomieszczenia, ciasno oplecionego kablami i częściami składowymi maszyny, gdzie
fotele wraz z pasami zamocowano zbyt blisko jednej z płyt tranzystorowych. Pasy
z niewiadomych przyczyn nie wytrzymały natomiast przeciążenia w przypadku
Darego, który w ułamku sekundy uderzył o drzwi i zginął na miejscu, następnie
unosił się po pomieszczeniu, obijając o martwy komputer, pozostawiając za sobą
w powietrzu ślady krwi, która opadła znacząc wszystko wokół śladami tragedii
jaka tu się rozegrała. Everett spoglądał na to wszystko z posępną miną, obok
niego stali Shelby i Coertzee, Gellert oceniał stan zniszczeń. Latynoska
marines usiłowała ocucić Sheparda, podczas gdy Gow nic nie mówił, patrząc na
opartego o ścianę Sikorsky’ego. Ten ostatni był blady i trzymał się za głowę, a
ona dopiero teraz dostrzegła na niej siniak.
- Nic z tego nie będzie –
powiedział Gellert. – Dopóki tego nie przejrzycie, nie zamierzam uruchamiać
zasilania.
- W takim razie proszę go
przejrzeć! – podniósł głos Everett. – Musimy go włączyć, on cały czas
analizował dane, to teraz priorytet!
- Priorytetem są teraz inne rzeczy
– mruknął Gellert patrząc na Shelby’ego. – Muszę przede wszystkim uruchomić
silniki. Na razie dryfujemy.
- W pasie asteroid – poinformowała
wszystkich Arciniegas. – Oddalamy się od Marsa. Gellert ma rację, eniak nie jest
w tej chwili naszą podstawową potrzebą.
- Pani nic nie rozumie! – zawołał
Everett. – On musi działać!
- Wiem – powiedziała. – Wcale nie z
powodu pańskich tajemniczych obliczeń, albo z powodu skasowania tej bazy, bez
niego nie mamy szansy przeżyć. Będziemy go potrzebować aby wykonać rzut w
kierunku Ziemi, tych obliczeń nikt nie ma szansy wykonać ręcznie.
- Nie tylko – odezwał się ze
swojego kąta Sikorsky. – Na tym statku on spina centralnie wszystkie systemy,
koordynuje wzajemnie ich działanie. Bez niego nie jesteśmy w stanie nawet
polecieć w żadnym kierunku.
- O to się akurat nie boję –
powiedziała. – Tamci jakoś latają bez komputerów, my też możemy odpalić po
prostu mechanicznie. Dokąd dolecimy to inna sprawa, nie mogąc skoordynować
nawigacji z kierunkiem lotu. Na czym w ogóle polega problem?
- Mamy zwarcie – poinformował
Gellert. – Uruchamiam po kolei wszystkie systemy, gdy dochodzę do eniaka wywala
mi i wyłącza wszystko. Próbowałem dwa razy i chyba odczuliście efekty. Brzydko
mówiąc sądzę, że to sprawka marynarza Dare, którego pozostałości siedzą w tej
maszynie – dał im chwilę by przetrawili tę wiadomość. – Więc trzeba będzie
znaleźć każdy jego kawałek i wyczyścić urządzenie. Podobnie jak robiłem to z
generatorami i pompami, zanim mnie tu wezwaliście.
- Majorze Gow – powiedziała
Arciniegas. – Obawiam się, że pana ludzie będą niestety potrzebni do kolejnej
brudnej roboty.
- Taka już dola marines – mruknął
Gow, polecając Devereaux zawołać Baumanna i Di Stefano.
- Doktorze Everett, będzie pan
musiał się niestety w to włączyć – uznał za stosowne odezwać się Shelby.
- Ja też pomogę – powiedział
Coertzee. – Chyba na razie do niczego innego się nie przydam.
- Zaczekaj Gellert – odezwała się,
widząc jak kulejąc zbiera się do wyjścia. – Jak to możliwe, żeby jedno urządzenie
odcinało wszystkie pozostałe? Nie mów mi, że projektant tego statku połączył
tak wszelkie obwody.
- Nie połączył – odparł Gellert
patrząc na nią swymi przekrwionymi oczami. – Też się nad tym zastanawiam.
Cofnęła się na korytarz, by go
przepuścić. Spojrzał na nią wzrokiem skrywającym lekką dozę szacunku,
najwyraźniej trafiła w sedno, którego nie dostrzegł nikt inny. Kuśtykał w
stronę maszynowni, a ona zdała sobie sprawę, że mechanik doskonale wie co robi
i nie potrzebuje instrukcji, zaś tajemnicza awaria bardzo go niepokoi. Nie
powiedziała nic, nie zamierzała mu przeszkadzać w robocie na której się
doskonale znał, zresztą to nie był jej statek.
- Co z mostkiem? – zapytała.
- Hagen i Triptree hydraulicznie
wyrównują ciśnienie – odpowiedział Shelby. – Powinniśmy lada moment móc się tam
dostać. Zależy mi by jak najszybciej dowiedzieć się czy w naszą stronę nie lecą
okręty Związku.
- Ciekawy tok rozumowania, nadążam,
ale pana priorytety nie przestają mnie zadziwiać. Nie lecą.
- Skąd pani wie?
- Sprawdziłam na „Lincolnie”. W
promieniu promila nie ma okrętów wroga. Dalej niestety nie jesteśmy w stanie
zobaczyć, ale jak na razie oddalamy się od ich przestrzeni z całkiem przyzwoitą
prędkością. Musieliśmy stracić zasilanie w momencie wyjścia z rzutu fotonowego,
w trakcie odpalania silników. Wyhamowaliśmy w polu defleksyjnym, ale przestały
działać nim nastąpiła korekcja i lecimy dalej.
Shelby wpatrywał się w nią z uwagą.
- Zapomniałem o „Lincolnie” –
przyznał oparty o ścianę Sikorsky łamiącym głosem. – On ma radar krótkiego
zasięgu.
- A łączność? – zapytał komandor.
- Nic z tego – pokręciła głową. –
Nie podłączymy się do sieci Hermes. Nie mamy takiego zasięgu, Lincoln to statek
wyłącznie orbitalny, nie potrzebuje łączności dalekiego zasięgu, zresztą nie ma
nawet gdzie na nim zamontować anten.
- Dobrze. Chodźmy na mostek.
- Odpocznij Sikorsky – poradziła. –
Nie wyglądasz najlepiej.
- Nie czuję się dobrze – przyznał
dotykając siniaka na czole. – Wolno myślę, ale jakoś dam radę.
- Odpręż się. Ocucimy Christiansena
i zdejmie ci z barków obowiązki – pocieszyła.
Ale nie ocucili. Gdy udało się
przekręcić właz prowadzący na mostek okazało się, że wszyscy są martwi. Trzech
członków załogi, których imion nie znała oraz kapitan zajmowali swe fotele, w
których stracili życie, a liczba ofiar wzrosła do sześciu. Spośród niewielkiej
załogi „Von Brauna” znaczna część jej członków nie żyła, trójkę zabiło
przeciążenie, które porwało ich swą siłą z zajmowanych miejsc, z jakiego powodu
zginęła pozostała czwórka miała pojęcia, choć patrząc na zalane krwią oczy
mogła mieć jedynie podejrzenia. Nie chciała jednak się na razie nad tym
zastanawiać, gdy zobaczyła Christiansena zwisającego z fotela, głowa nagle
rozbolała ją jeszcze bardziej. Hagen i Triptree wpatrywali się w swych
towarzyszy nie będąc w stanie niczego powiedzieć, a ona zawróciła i po drabince
zsunęła się w dół i stanęła nieopodal śluzy. Popatrzyła na Melliera i
Sikorsky’ego wzrokiem zawierającym dozę współczucia na jaką było ją stać po
czym z bezsilności uderzyła ręką o ścianę. Ból rozciętej pięści sprawił, że
zaklęła, zapominając o złym samopoczuciu.
Shelby zszedł powoli po drabince, w
ślad za pozostałymi. Najwyraźniej nikt nie miał na razie chęci pozostawać w
ciasnym pomieszczeniu mostka, pośród ciemnych monitorów, pozbawionych dopływu
danych eniaka, w miejscu rozświetlanym jedynie przez rozbłyski wskaźników
poziomu energii statku, informujących o działających urządzeniach, rzucając
przy tym blask na ciała. Komandor miał nieodgadniony wyraz twarzy.
- Z jakiego powodu zginęli? –
zapytał.
- Czy to ważne?
- Dla mnie tak.
- Szczerze nie chce mi się na razie
zastanawiać. I gówno mnie to obchodzi. Jakby to powiedział Gellert, liczy się
efekt końcowy – odparła z goryczą.
- Liczy się dużo więcej –
powiedziała Triptree, nie starając się nawet ukryć swej niechęci.
- Wiem – odparła Arciniegas. – To
byli członkowie waszej załogi, których od miesięcy widywaliście codziennie. I
wasz kapitan. A ja go polubiłam. I zostawmy w tym miejscu ten temat, chorąży –
popatrzyła na swoją rękę i zaczęła się oddalać.
- Dokąd pani idzie? – zapytał
Shelby.
- A jak pan, myśli? – zapytała z
irytacją. – Napić się oczywiście. Rzeczywistość mnie przytłacza.
- Proszę zostać – powiedział. – I przestać
z tym odstawianiem teatru na mój użytek. Mamy w tej chwili ważniejszą kwestię, niż
chęć przetrawienia przez panią w samotności tego, co właśnie zobaczyliśmy.
- Mianowicie?
- Kapitan Christiansen nie żyje –
zauważył. – Okręt został pozbawiony dowodzenia.
- Świetnie panu idzie razem z
Sikorskym – odparła. – Poda panu kody dostępu, przydadzą się gdy uruchomimy
eniaka. Da pan radę doprowadzić nas z powrotem na Ziemię. Triptree, Hagen i
Mellier będą służyć pomocą.
- Nie zamierzam się tym zajmować,
kapitan Arciniegas – powiedział, a do niej po chwili dotarło do czego zmierza.
- Odbiło ci Shelby? – zapytała. – A
podobno to ja jestem wciąż pijana? Chyba zaszkodziło ci przeciążenie.
- Proszę nie dramatyzować – nie dał
się zbić z tropu. – Niniejszym obejmuje pani dowództwo „Von Brauna”.
- Co takiego? – Triptree była
szybka. – Dowództwo przypada komandorowi Sikorsky’emu, który…
- … który jak łatwo zauważyć ma
wstrząs mózgu lub wyjątkowo źle znosi zatrucie dwutlenkiem węgla – wszedł jej w
słowo Shelby. – Bez urazy, komandorze.
- Nie czuję się urażony – zapewnił
Sikorsky. – I rzeczywiście, chwilowo do niczego się nie nadaję – głos nadal
miał słaby.
- Nie widzę także powodu by udawać,
że się na czymś znam – kontynuował Shelby. – Moja specjalność jest nieco innego
rodzaju, mimo iż jestem komandorem NASW, statki nie są moją domeną.
- Proszę sobie w takim razie wybrać
Triptree – poradziła Arciniegas. – Na pewno pali się do tego zadania.
- Nie uważam, aby pani porucznik
powinna obejmować to stanowisko – zimno odparła chorąży. – Jej podejście do
regulaminu i wyczyny są dość dobrze znane, daje także im wyraz na każdym kroku.
- Zgadza się, mam NASW w głębokim
poważaniu – potwierdziła Arciniegas.
- Pani sprzeciw Triptree oczywiście
zostanie odnotowany – westchnął Shelby. – Jednakże mimo oporów, które również
ja posiadam, byłbym ślepy, gdybym nie zauważył, że w ciągu ostatniej godziny
porucznik Arciniegas zrobiła więcej niż ktokolwiek inny na pokładzie. W
zasadzie nas pani ocaliła.
- Ocuciłam jedynie Gellerta.
- I zadbała o uruchomienie
podstawowych systemów, jednocześnie wyprzedzając o krok każdego z obecnych na
pokładzie. Nie zajmując się przy tym dyskusją na temat kolejności dowodzenia.
Bez urazy chorąży Triptree – popatrzył na nią. Nic nie odpowiedziała, także
Hagen i Mellier zachowali milczenie. Kontynuował – to chyba odpowiada przy
okazji na pytanie dlaczego pani, Arciniegas?
- Świetnie – była jedynie w stanie
powiedzieć.
- Więc jakby to pani powiedziała,
nie traćmy czasu na jałową dyskusję, tylko proszę wziąć się do roboty.
Otrzymuje pani dowodzenie celem przywrócenia statku do pełnej funkcjonalności i
tak to zostanie odnotowane w dzienniku, gdy tylko uda się go uruchomić. Proszę
sprawić aby znowu był sprawny, gotów do lotu i nawiązania łączności z Hermesem.
Czy to jasne, pełniąca obowiązki kapitan „Von Brauna”, podporucznik Arciniegas?
- Przyjęto – powiedziała po chwili
wahania, gdy powoli docierało do niej w jakie gówno się ładuje.
- Proszę mi powiedzieć jeszcze
jedno – rzekł Shelby. – I zaspokoić moją ciekawość. Nie ma pani ochoty się
napić?
- Oczywiście, że mam –
odpowiedziała zirytowana. – A pan nie ma po tym co przed chwilą zobaczył? Po
znalezieniu czwórki ludzi zmarłych wskutek dekompresji lub przeciążenia? Czemu
pan w ogóle pyta?
- Mam wrażenie, że w ciągu
ostatniej godziny zobaczyłem zupełnie inną kapitan Arciniegas, niż tą, która
dawała mi się poznać przez poprzedni okres. Kiedy zastanawiałam się, jak NASW
mogła komuś takiemu powierzyć dowodzenie swym flagowym okrętem.
- NASW jest pełna szaleńców –
odpowiedziała.
- Pije pani bo nie robi już
kariery?
- To wy zakładacie, że piję, żeby
zapomnieć o tym co się stało. Piję i używam życia bo znowu mogę to robić, bo
sprawia mi to przyjemność, bo nie muszę brać udziału w wyścigu szczurów i
udowadniać sobie i innym, że jestem najlepsza i mogę dostać fotel kapitana.
- Nigdy pani nie zrozumiem –
powiedział po chwili. – Ale na szczęście nie muszę.
- A czym pan zamierza się zająć?
- Szukaniem potwierdzenia pewnych
oczywistych implikacji.
- Zna pan moje zdanie w tej
materii. I z oczywistych względów nie życzę powodzenia.
- Więc nie podziękuję – skinął
głową, po czym oddalił się w kierunku schodów prowadzących na dolny pokład.
Westchnęła i odwróciła się do obecnych, by kuć żelazo, póki gorące i zmierzyć
się z niechęcią, której poziom przekraczał wszelkie znane skale.
- Sikorsky, wypad na koję –
powiedziała. – Gdy uruchomimy statek będziesz potrzebny, żeby doprowadzić tę
krypę do portu. Chyba nie myślisz, że Shelby pozwoli mi zachować dowodzenie?
- Arci, ja..
- Mellier, proszę go odprowadzić, a potem wracać, mamy wiele do zrobienia. Chorąży Triptree, proszę schować uczucia malujące się na twarzy. Im szybciej sprawdzimy każdy podsystem i przywrócimy funkcjonalność statku, tym szybciej będzie mnie pani miała z głowy. Zgadza się, kompletnie nie znam tego statku, jestem tu od kilku chwil, w przeciwieństwie do was, którzy znacie tu każdy kąt i spędziliście na nim tygodnie. Więc wyłącznie od waszej woli współpracy zależy jak szybko się mnie pozbędziecie. Niestety zacząć musimy od zabrania ciał z mostka, więc do roboty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz