sobota, 18 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 16

16.


Marsjańskie niebo było pomarańczowe, nie była to jednak barwa płomienia, lecz odcień przyjemny dla oka, w swej górnej części nabierający ciemnego koloru. Wysoko nad horyzontem wisiało słońce, mniejsze niż na Ziemi, lecz równie jasne, a wokół niego można było dostrzec otoczkę niebieskiej barwy. Nad płaskimi górami wisiały chmury, przyjmując kształty dalekie od pierzastych obłoków, wydłużone i nieco bardziej rozproszone. W oddali na horyzoncie Satya dostrzegła ciemną linię; zdawała sobie sprawę, że gdzieś tam wykwitły grzyby atomowych eksplozji, wzniecając piaskową burzę, szalejącą setki mil stąd. Jednak niebo nad górami zajmowała zorza, rozpalająca niebo setkami barw, zmieniające swe natężenie. Niebo pulsowało we wszystkich odcieniach tęczy. Zatrzymała się spoglądając na ten niesamowity spektakl.

- To wybuch atomowy, proszę się nie niepokoić – powiedział Gow takim tonem jakby eksplozje jądrowe były dlań czymś normalnym. – „Von Braun” zestrzelił niedawno pocisk lecący w kierunku orbity – a zatem zjawisko było całkowicie sztuczne. Wybite wybuchem elektrony zderzyły się z nielicznymi atomami i molekułami marsjańskiego powietrza, zostały zaabsorbowane wskutek czego zaczęły świecić. Zjawisko było niecodziennie i Satyę martwił jego zasięg, musiał być dużo większy niż na Ziemi.

Piasek był oddzielnym zagadnieniem, nie była w stanie poczuć przez rękawice jego konsystencji, jednak był wyraźnie dużo bardziej sypki i drobny, przypominał nieco popiół. Nim przyzwyczaiła się do grawitacji i ostrożnego stawiania kroków, zdołała wzniecić kilka kłębów kurzu, sprawiając że jego drobiny osiadły na jej wizjerze.

Była wyraźnie lżejsza i poruszało się jej łatwiej, co sprawiło, iż ćwierć mili jakie musiała przebyć od pasa startowego do budynku kompleksu nie wydawały się tak odległe. Ostrożnie stawiała kroki, nie będąc w stanie osiągnąć jeszcze takiej biegłości, z jaką poruszał się Gow i dwaj marines określani przez niego mianem Tęczy, w ciężkich egzoszkieletach, którzy żabimi podskokami powrócili przed chwilą do „Lincolna”. Pod kierunkiem Scobee’go i Jonesa zaczęli przesuwać ostrożnie prom. Korzystając ze swej zwiększonej siły byli w stanie powoli obracać desantowiec pozbawiony ładunku, przesuwając go cal po calu, obok wypakowanych skrzyń, które rozładowywali właśnie Baumann i Di Stefano. Gow polecił im czynić to szybciej, ale praktycznie tego nie zarejestrowała, zafascynowana faktem, iż znalazła się na Marsie. Wszystko poszło w niepamięć w obliczu faktu, iż stąpała po powierzchni obcej planety. Dla bibliotekarki odpowiedzialnej za system katalogowy Deweya było to doświadczenie równie zdumiewające co niespodziewanie. Żałowała, że nie może zatrzymać się i choć przez chwilę przyjrzeć miejscu, w którym się znalazła, lecz Gow ją poganiał, gdy przemieszczali się w kierunku znajdujących się przed nimi budynków.

- Myślałam, że wyprzedzamy plan – zauważyła spoglądając na zapięty na nadgarstku zegarek wskazujący czas jaki upłynął od początku misji. Major wręczył go jej gdy opuszczali „Lincolna” uprzedzając, iż  jeśli godzina startu została jasno określona i nie będzie przesuwana. Zrobił wszystko by podkreślić dość mocno, iż perspektywa pozostawienia tych, którzy się spóźnią na powierzchni planety jest bardzo realna.

- Im szybciej zabierzemy się z tej planety tym lepiej – odpowiedział jej teraz, a ona po raz pierwszy usłyszała w jego głosie emocje, nad którymi jak dotąd się jej wydawało całkowicie panował.

- Coś nie tak, majorze? – usłyszała w słuchawce głos idącego obok nich Coertzeego.

- Jesteśmy na terytorium wroga. Wszystko jest nie tak – enigmatycznie uciął Gow.

Bryła budynku przesłoniła całkiem widok. Zbliżyli się do obiektu znajdującego się po lewej stronie, do którego prowadził wybetonowany podjazd. Ściany budynku były surowe, a grube szkło uniemożliwiało zajrzenie przez iluminatory do wnętrza, mimo iż osłony były uniesione. Budowla przypominała nieco trapez, ze ścianami pochylonymi lekko ku górze, zniekształconymi przez dwie dziury wyrwane podczas szturmu. Kąty proste w jakiś dziwny sposób raziły swą topornością, być może udział w tym miał żelbeton z którego wzniesiono budowlę, najeżoną metalowymi szynami i prętami. Spoglądając na bazę Satya miała wrażenie, iż konstrukcja wzniesiona została przez całkowicie obcą cywilizację, po czym uświadomiła sobie, że w pewnym sensie tak było.

Przed wyrwą w ścianie klęczała Vasquez poprawiającą coś przy dronie. Z bliska przypominał niewielkiego pająka, mającego śmigła na czterech wyciągniętych pałąkach, z obrotową kamera dużych rozmiarów znajdującą się w dolnej części, otoczoną rozmaitego rodzaju czujnikami. Marine wymieniała właśnie w pojeździe rzecz w kształcie dużego sześcianu, w którym Satya rozpoznała moduł baterii.

- Zużywa zbyt dużo energii – powiedziała nie podnosząc głowy, a jej głos rozległ się w słuchawkach osób połączonych węzłem łączności z majorem. – Próbowałam go unieść na wysokość pierwszego piętra i stracił praktycznie całe zasilanie. Do tego wywaliło całkiem czujniki, gdy usiłowałam zrobić termoskan. To gówno jest popsute.

- Może nie – powiedział Gow. – „Von Braun” na razie nie jest w stanie nas wesprzeć, bo ich drony też nie latają. Najwyraźniej ktoś w sztabie nie wziął pod uwagę, że w rzadszej atmosferze potrzebne są śmigła innego kształtu.

- Świetnie, jak zwykle NASW musiała coś spieprzyć – burknęła Vasquez.

- Szeregowy, przywołuję was do porządku – powiedział ojcowskim tonem Gow. – Nie walczcie z prawami fizyki, puśćcie dron dookoła i postarajcie się zrobić skan budynków C i D. Chcę mieć obraz tego co tam się dzieje. Tamci gdzieś się ukryli.

- Na razie się nie wychylają – poinformowała Vasquez łapiąc za programator.

Gow skierował się do budynku, ruszyli więc w ślad za nimi.

- Dlatego pan tak pogania ludzi – powiedział Coertzee. – Nie mamy wsparcia z powietrza.

- Proszę mi uwierzyć, na otwartym terenie w każdej sytuacji poczuję się dużo pewniej, gdy na perymetrze rozstawione zostaną pelotki i moździerze, które podłączymy pod bojową sieć matematyczną– odpowiedział Gow.

- Myślałam, że nie planuje pan prowadzenia wojny – zauważyła Satya. – Skoro chcecie na odchodnym bazę…

- Ja nigdy nie planuję, ale robię wszystko by być na nią gotowy – odparł major. – To standardowa taktyka. Będzie pani bezpieczniejsza.

Powinna przytaknąć, bądź podziękować, ale milczała. W ślad za Coertzeem weszła do środka, pozwalając by Gow poprowadził ich w kierunku ciężkich metalowych drzwi. Nigdzie nie dostrzegła panelu, który mógłby je otworzyć, ale major chwycił dźwignię znajdującą się w ścianie i pociągnął w dół. Drzwi zaczęły się otwierać, a ona z każdym krokiem czynionym wewnątrz budynku czuła się coraz cięższa. Nagle ciało zaczęło jej ciążyć gdy znalazła się w zasięgu siatki grawitacyjnej. W ciągu ostatniej półtorej godziny zdążyła odzwyczaić się od przyciągania ziemskiego i teraz znalezienie się w jego zasięgu było sporym obciążeniem. Odetchnęła głęboko i ruszyła dalej, wiedząc że jej organizm szybko przestanie zauważać te niewygody.

Ciężkie metalowe drzwi zamknęły się z brakiem jakiejkolwiek gracji, a ciemność śluzy rozświetliło blade światło żarówki. Zaczęła dostrzegać już w konstrukcji bazy pewną prawidłowość, nie starano się niczego wykończyć, uczynić bardziej przyjaznym dla oka i ergonomicznym, wszystko wystawało ze ścian strasząc swą obecnością. Wokół panował półmrok, z jakiegoś powodu tamci oszczędzali na świetle. Gdy ze zgrzytem otworzyły się kolejne drzwi i weszli w tunel na którego ścianach znajdowały się wystające zawory i rury, a skapująca woda z łączeń na suficie utworzyła już wgłębienia w podłodze, Gow zdjął swój kask. Postąpiła podobnie i sterylne powietrze zamkniętego obiegu skafandra, którego pozostało jej jeszcze na pół godziny, zastąpił śmierdzący zaduch, wymieszany ze spalenizną i zapachem smaru maszyn. Skrzywiła się.

- Proszę pozostać w skafandrze i pilnować hełmu – powiedział Gow. – Proszę być gotową, by założyć go, gdy ktoś z nas wyda takie polecenie.

Skinęła bez słowa głową. Tunel wyprowadził ich w kierunku pomieszczenia pełnego generatorów i cewek, gdzie czekał O’Hara.  Zajmował się instalowaniem czegoś, co Satya zakwalifikowała do zbioru obiektów ładunki wybuchowe, karabin leżał tuż obok niego i zdążył chwycić go i wycelować, gdy tylko usłyszał jak wchodzą do pomieszczenia. W ustach trzymał papierosa, a niedopałki znajdujące się obok wskazywały, że to co najmniej trzeci.

- Budynek A odcięty – poinformował majora.

- Gdzie Apone?

- Sprawdzali resztę tej części i górne piętra, szukają tego tango, którego zobaczyła Deveraux. Na razie bez rezultatu. Pewnie uciekł do części C.

- Alfa Jeden – zawołał Gow, odczekał chwilę, po czym przycisnął do ucha interkom. – Apone! – zawołał.

- Im dalej w głąb kompleksu tym bardziej siada łączność – powiedział O’Hara. – Nie wiem co tu robili, ale całkowicie ekranowali korytarze. Mają tu system kablowej łączności, ale jeszcze go nie rozgryźliśmy. Albo przestał działać, albo mieli na centrali ręcznego operatora, bo jest całkowicie głucho w słuchawkach. Sierżant zaraz się zgłosi, tę łączność rwie od kiedy wszedł na górne piętro.

- Dół jest całkowicie zabezpieczony?

- Tak – powiedział O’Hara. – Nim weszli na górę, sprawdzili każde pomieszczenie. Tango musieli uciec do C, bo oddali nam cały budynek.

- Trochę dziwne, że zostawili w naszych rękach zasilanie – zauważył Coertzee. Gow zgromił go wzrokiem, dając wyraźnie do zrozumienia, co sądzi o wtrącaniu się w operację stricte wojskową.

- To komuchy, ich w ogóle nie można zrozumieć – mruknął O’Hara. – Dlaczego połączyli w taki sposób prądnice i turbogeneratory pozostaje ich tajemnicą, ale mocy mieli tu tyle, że wystarczyłoby do zasilenia niewielkiego miasta. Chyba to miejsce nie służyło tylko zbieraniu danych – wstał i przeszedł w kierunku podestu, na którym rozłożone były części elektronicznego urządzenia, połączonego kablami. Podał jedno z nich Gowowi, który wpatrywał się w odczyty.

- Czujniki ruchu we wszystkich intersekcjach – zauważył O’Hara. – Nawet mysz się nie prześlizgnie.

Major nie odpowiedział. Satya zakaszłała, gdy marine wypuścił chmurę dymu.

- Myślałam, że w kosmosie nie można palić z uwagi na filtry powietrza – powiedziała.

- Nie zostaniemy tu tak długo, aby miało to znaczenie – odparł O’Hara gasząc papierosa i sięgając po kolejnego. – Za kilka godzin te filtry przestaną istnieć. A ja nie paliłem od dwóch dni.

W słuchawce rozległ się trzask radia, a po chwili głos sierżanta.

- O’Hara, zgłoś do cholery.

- Tu Gow. Gdzie jesteś sierżancie?

- Piętro zabezpieczone do tunelu łącznika. Odcięliśmy już kable.

- Zaminujcie i wracajcie, po tym jak rozstawicie czujniki. I przyślij kogoś do B, musimy się śpieszyć.

- Przyjąłem. Blokuję łącznik, Malarkey wraca. Bez odbioru.

Major popatrzył na O’Harę.

- Na razie zostajesz tu, pociągnij kabel do śluzy i ustaw nadajniki. Kiedy na perymetrze ustawią sprzęt połącz się z siecią bojową. Potrzebuję ustawić stanowisko dowodzenia w części B.

-Nie lepiej tutaj? – zapytał marine. Major pokręcił głową.

- Tam są rejestratory – popatrzył na Satyę, ta pokiwała głową. Dane i cel ich misji znajdowały się w sąsiednim budynku, choć nie wiedziała czemu major zwlekał z doprowadzeniem jej bezpośrednio w tamto miejsce, skoro jak sam powtarzał powinni się śpieszyć. Gdy pozostawili Evergreena i wędrowali przez kolejny ciemny korytarz, zadała pytanie.

- Myślałam, że chce zająć pan całą bazę. Nie atakujecie budynku C?

- Tam jest laboratorium – odpowiedział. – To czego potrzebujemy, to budynek D. Tam jest generator grawitacji i filtry powietrza. Odłączamy im zasilanie w budynku C, więc oni mogą spróbować nam odciąć przyciąganie i wpuścić dwutlenek węgla. Kiedy tylko się przegrupujemy i zabezpieczymy budynek B ruszamy dalej.

- Nie ma pan tylu ludzi, by zająć całą bazę – zauważył Coertzee.

- Nie zamierzam tego czynić – powiedział Gow. – Zamierzam ją kontrolować, a to różnica. Niech tamci siedzą sobie w swojej części i nie przeszkadzają, nie będą tego czynić, jeśli nie dam im takiej możliwości. I tak zachowują się w sposób dla mnie niepojęty.

- To znaczy? – zapytała Satya.

- Nawet biorąc pod uwagę fakt, iż w placówce położonej na takim uboczu podstawowym zadaniem Kosmarmii jest utrzymanie posłuchu i porządku, a stacjonujący tu żołnierze nie brali dawno udziału w działaniach wojennych, bo na Marsie nikt nie brał tego pod uwagę, nie powinni zachowywać się jak kompletni idioci – odparł. – Po pierwszym zaskoczeniu ich dowódca powinien podjąć jakiekolwiek działania. Obawiałem się, że natrafimy tu na kogoś ze zmysłem taktycznym, kto przyciśnie nas ogniem podczas ataku na budynek, lub co gorsza zacznie ostrzeliwać lądującego „Lincolna”. W najgorszym wypadku powinien zadbać o kulę w łeb dla każdego obecnego tu naukowca a potem doprowadzić do eksplozji jądrowej rdzenia, gdy już wejdziemy do środka. A jeśli to się nie uda, uszkodzić strukturę w każdy możliwy sposób. Dlatego ciągnęliśmy ze sobą te wszystkie generatory zasilania i przenośne filtry powietrza. Tymczasem tamci wycofali się do wnętrza, na razie widzieliśmy tylko jednego z nich i udało im się postawić zasłonę dymną w górnej części kompleksu A, po czym gdzieś przepadli. Nie przypuścili nawet zwyczajowego samobójczego ataku.

- Zatem pan improwizuje – powiedziała Satya po chwili zastanowienia.

- Dostosowuję taktykę do sytuacji na terenie działań.

- W udany sposób, jak mi się wydaje. Skąd założenie, że tamci nie robią tego również?

- Bo ich struktura nie przewiduje na tym poziomie łańcucha dowodzenia odstępstwa od pewnych procedur – odparł. – I właśnie to mnie niepokoi, nie wiem co się za tym kryje.

Dotarli do schodów, którymi wspięli się do następnej śluzy, nad którą Satya odczytała napis koridor, uświadamiając sobie, że brzmi praktycznie identycznie jak w języku, którym się posługiwala na co dzień. Gow przerzucił kolejną dźwignię, następnie jeszcze jedną i znaleźli się w łączniku umieszczonym nad ziemią. Światło na chwilę ich oślepiło, gdyż zdążyli przyzwyczaić się do panującego w bazie półmroku. Przez znajdujące się tu iluminatory mogli dostrzec powierzchnię planety.

- Pod ziemią biegnie jeszcze tunel serwisowy – powiedział major prowadząc ich w kierunku śluzy odcinającej dostęp do budynku B. Satya zwróciła uwagę, że za każdym razem sprawdzał liczniki znajdujące się nieopodal dźwigni, wskazujące stan powietrza po drugiej stronie. Uświadomiła sobie, że od jakiegoś czasu skupia się na odczytywaniu słów zanotowanych cyrylicą na ścianach. Dawno nie miała okazji czytać niczego w tym języku, jednak ze zdumieniem stwierdziła, iż wciąż dużo pamięta. Może jednak wybranie jej do tego zadania, nie było tak wielkim przejawem szaleństwa ze strony NASW, jak jej się wydawało.

Gdy spojrzała w lewo dostrzegła w oddali dziób „Lincolna”. Desantowiec został już praktycznie przekręcony na pas startowy, gdzie mógł się rozpędzić i oderwać od ziemi, by opuścić strefę marsjańskiego przyciągania. Kroki niosły się echem w ciasnej przestrzeni, a ona przeniosła wzrok w prawo, po czym zatrzymała się gwałtownie zastanawiając się na co właściwie patrzy.

- Majorze, dlaczego te kamienie się unoszą? – zapytała zbliżając się do iluminatora.

- To chyba raczej pytanie do pani – powiedział Gow po dłuższej chwili.

- Nie jestem fizykiem, proszę zapytać Everetta – mruknęła, zastanawiając się jakiego rodzaju oddziaływanie ma przed oczami i co je powoduje. W przestrzeni między budynkami nic się nie poruszało, jednak na wysokości jej oczu, dostrzegała nieruchome drobiny piasku i spore głazy, zastygłe bez ruchu, nie mające punktu podparcia. Zdawały się zbiegać pośrodku, tworząc zwartą grupę, im bliżej korytarza, tym było ich mniej. Punktu centralnego nie mogła dostrzec poprzez warstwę pyłu, zdawało się jej, że coś tam pulsuje na fioletowo, jednak gdy wytężyła wzrok, wrażenie zniknęło.

- Co oni tu robili? – zapytał Coertzee, lecz mogła jedynie wzruszyć ramionami. Przeniosła wzrok na pozostałe korytarze zawieszone w powietrzu między budynkami, jednak nie dostrzegła w nich żadnego ruchu. Za iluminatorami panowała ciemność. Łącznika między budynkami C i D nie była w ogóle w stanie dostrzec, przesłaniały je zawieszone w powietrzu drobiny ziemi i kawałki skał. Skąpane w pomarańczowej poświacie sprawiały niepokojący widok.

- Pośpieszmy się – powiedział Gow. Satya ruszyła za nim, czując narastający w niej niepokój. Cokolwiek działo się w tym miejscu, zdecydowanie przekraczało jej zdolność pojmowania. Skupiła się na kolejnych napisach, gdy przekraczali śluzę, wchodząc do budynku B. Plątaniną korytarzy dotarli do pomieszczenia, w którym dostrzegła sporej wielkości maszyny, pracujące z miarowym, jednostajnym szumem. Nie była w stanie domyślić się ich przeznaczenia, jednak gdy spostrzegła że przesuwają się między nimi taśmy ciemnej barwy, zorientowała się że patrzy na proces rejestracji ferromagnetycznej. Przy jednym z urządzeń na fotelu siedział Kowalski, karabin odłożył obok oscylatora.

- Posłałem już Jaksona po koder – powiedział na widok Gowa. – Zaraz tu będzie. Podłączymy go i możemy zaczynać, chyba zidentyfikowałem rejestratory połączone z anteną. Zresztą Satya chyba zorientuje się w tym lepiej niż ja, jak tylko uda się nam zacząć odczytywać te ich dźwięki i wyświetlić je w postaci liczb.

Skinęła głową, wdzięczna że użył jej imienia.

- Po za tym wszystko w normie? – zapytał major z napięciem w głosie.

- Nie – odparł Kowalski. – Deveraux rozłożyła czujniki ruchu i od razu zgłupiały przez te ekranowane ściany.

- Gdzie ona jest?

- Powinna zaraz wrócić. Rozkłada działka przy przejściu do C.

- Co z ich łącznością?

-  Nie działa. Nadali sygnał SOS, ale nie ma odpowiedzi. Niszcząc antenę całkowicie ich odcięliśmy. Jedyne połączenie radiowe jakie wychodzi w tej chwili z bazy idzie przez „Lincolna”.

- Muszę porozmawiać z Everettem – powiedział major. – Widzieliśmy coś dziwnego.

- Na razie mamy pewien problem – odparł Kowalski.

- Znowu zerwało łączność?

- Nie, mamy bezpośrednie połączenie z Pegazem i eniakiem, ale coś jest nie tak – powiedział kapral. – Nie możemy z nimi porozmawiać, przesyłamy jedynie dane, a odpowiedzi przychodzą z dużym opóźnieniem, mocno zniekształcone. Scobee usiłuje coś z tym zrobić, lecz nie wie skąd biorą się te zakłócenia.

- Poinformuj mnie gdy sytuacja się zmieni – powiedział Gow. Skierował spojrzenie ku Coertzeemu. – Podobno zna pan te urządzenia. Proszę znaleźć czytnik i uruchomić taśmy. Im szybciej zaczniemy je kodować tym lepiej. Wydaje mi się, że powinniśmy pośpieszyć się bardziej niż nam się dotąd wydawało.

- Ja również – mruknął Coertzee.

Usłyszeli zgrzyt, który osobista baza dźwięków wydawanych przez obiekty wroga Satyi zidentyfikowała jako drzwi do pomieszczenia. Deveraux weszła do środka z uniesionym karabinem.

- Czujniki i działka gotowe. Wejście do C odcięte.

- Gdy tylko pojawi się Apone rozpoznajecie teren do C – poinformował Gow. – W wypadku oporu wycofujecie cię.

- Myśli pan, że będą walczyć? – zapytała Satya.

- Prędzej czy później otrząsną się i przestaną uciekać – mruknął Kowalski.

- Jesteś pewna, że ich widziałaś? – Gow popatrzył na Devereux. Ta nie odpowiedziała.

- Powiedz mu – odezwał się kapral. Marine nabrała powietrza.

- Widziałam ciemną sylwetkę, ruszała się bardzo szybko – zawiesiła głos. – Miała jasne oczy – dodała po chwili.

- Do cholery! – wybuchnął niespodziewanie dla siebie Gow. – Teraz przesadzasz! Nie życzę słuchać sobie tych bredni!

- Tak sir. Właśnie to widziałam sir, choć jedynie przez ułamek sekundy, sir! – Devereaux stanęła na baczność.

- Wahała się czy o tym mówić – powiedział Kowalski.

- Słuchajcie, żołnierzu… -zaczął major.

- Też ją widziałam – powiedziała Satya. – Dwa razy. Na pokładzie „Von Brauna”.

- Co? – major przeniósł na nią wzrok.

- Ciemna sylwetka bez widocznych cech płciowych, choć nie mam pojęcia czemu wydawało mi się, że jest kobietą. Płonące jasno oczy i długie ręce – głos Satyi był pełen spokoju. W przeciwieństwie do Gowa, który zaklął.

- Mam wystarczająco dużo na głowie, by słuchać tych bredni o Zjawie Cienia!

- Nie powiedziałam nic o Zjawie Cienia – odparła Satya.

- Ani ja, sir – dodała Deveraux.

- Nie pozwól by władzę nad tobą przejęła panika. Wizje mogą być wówczas czymś prawdziwym. Omal fantazją. Na pewno to widziałaś? - zapytał Coertzee.

- Tak – Satya odpowiedziała automatycznie.

- Nie kłamie – agent był wyraźnie zdziwiony.

- Proszę posłuchać – wycedził Gow. – Naprawdę nie mam ochoty słuchać o rzeczach wyobrażonych i przywidzeniach, które nie mają prawa zaistnieć.

- Podobnie jak kamienie unoszące się w powietrzu? – zapytała Satya.

Wpatrywali się w siebie w milczeniu.

- Weźmy się wreszcie do pracy – przerwał impas Gow. Coertzee skinął głową, przyznając, iż jest to najrozsądniejsze wyjście z sytuacji.

Satya odłożyła na bok hełm, nieopodal stanowiska Kowalskiego, usiłując zrozumieć funkcję znajdujących się tutaj maszyn, wielkością przewyższających znacznie eniaki, wypełnionych dziwnymi trybami przypominającymi dawne zegary, połączonymi dziwacznymi sprężynami. Ich sporą część zajmowały rolki i szpule, na które nawinięto taśmy. Większość spośród nich Coertzee zdążył już zdjąć, składując je nieopodal maszyny wyposażonej w coś rodzaju ekranu monitora. Gdy zaczęła studiować napisy na części pudełek, usiłując rozeznać się w rodzaju danych, zorientowała się, iż określają one jakieś współrzędne. Po chwili zorientowała się, że podano również pomiary i dłuższą chwilę spędziła usiłując przeliczyć wiorsty na mile, nie mogąc przypomnieć sobie ilu arszynom odpowiada cal, potem przypomniała sobie, że wróg używa podziałki milimetrowej. Przynajmniej tamci nie używali dziwacznego systemu metrycznego, przy którym upierali się jeszcze niektórzy z członków Sojuszu, usiłując podawać odległości w kilometrach.

Kowalski podsunął jej kartki papieru z pismem maszynowym, zorientowała się, że to spis rejestrowanych danych. Pokazał jej na stosy papierów rozłożone na blatach przy każdym z urządzeń i nieco zmartwiała widząc ilość zadrukowanego cyrylicą tekstu, którego mimo wszystko nie czytała zbyt płynnie. Zaczęła przerzucać je po kolei, szukając w tym jakiegoś logicznego ciągu, usiłując sprawić, żeby odnalazła w tym wszystkim porządek. Wszystko to sprawiło, że zapomniała o reszcie świata, a unoszące się w powietrzu kamienie i ciemną sylwetkę odesłała w niebyt rzadko używanych banków pamięci. Minęło sporo czasu nim zorientowała się, że taśmy ułożone były w pewnym porządku, który zakłócił z gracją godną prawdziwego agenta, Coertzee, układający je na stosie. Jeżeli miała jakieś szanse połapania się w tym wszystkim właśnie go straciła. Teraz jednak zwrócenie mu uwagi nie miałoby sensu, pozostało jedynie zacząć systematyzować dane na podstawie tego co uda się jej odczytać, choć wiedziała, że nie uda się jej na pewno przesłać wszystkich. Analizując jednak zapisy wiedziała jednak, że większość zapisów na taśmach dotyczyć będzie danych astrometrycznych, o których mówił Everett. Pozostało jedynie rozkodować współrzędne, a ona odruchowo zaczęła już klasyfikować miejsca dokonanych pomiarów jako obiekty w systemie dziesiętnym. Nie natrafiła na dane w języku polskim, co stwierdziła z ulgą, bo nie była pewna czy przypomni sobie ten język.

W międzyczasie marines dostarczyli na miejsce koder, a Coertzee zdołał go podłączyć i uruchomić. Gow wydawał im kolejne rozkazy, ona jednak nie była do końca ich świadoma, pogrążona w tworzeniu klucza systematyzującego. W pewnym momencie agent trącił ją mówiąc, iż może zacząć kodowanie. Podniosła wzrok na monitor, na którym w postaci fal pojawiały się informacje, trafiające do kodera, którego matematyka z mozołem odczytywała zapisane tu liczby nie pojmując ich znaczenia, nie radząc sobie z zawartymi dodatkowymi zapisami w postaci rosyjskich słów. Siadła przy dołączonej klawiaturze i zaczęła dzielić dane według treści.

- Zaczęliśmy transmisję – po jakimś czasie gdzieś w tle usłyszała głos Kowalskiego. Była już zbyt głęboko pogrążona w świecie liczb, dzieląc je według przypisanej im klasyfikacji, po tym jak posłała definicję utworzonych zbiorów w kosmos, na pokład „Von Brauna”.  Wszystko to zajmowało niestety czas, lecz niestety bezpośrednie połączenie i transmisja dwóch rodzajów całkowicie niepasujących do siebie danych była całkowicie niemożliwa.

- Dobrze – mruknął w oddali Gow. – Dlaczego matematyka bojowa wciąż się nie uruchomiła? Apone, gdzie ty do cholery jesteś? – stukał poirytowany w sprzęt przyniesiony przez Baumanna i Di Stefano, nie mogąc nawiązać łączności.

- Znalazłem ich – rzucił nagle podekscytowanym głosem Kowalski. – Te rejestratory monitorują aktywność elektryczną systemów bazy, rozgryzłem wreszcie ten schemat. Dwie godziny temu zamknęli obwód w budynku C w tej sekcji. Tu jest podziemne wejście, mają tu bunkier.

Gow gwizdnął.

- Mają podziemną strukturę, jasne. Zamierzają przeczekać, aż przypieprzą nam atomówką – pokiwał głową. – Albo wysadzą nas sami, jeśli mają alternatywne przełączenie. Idziemy po nich. Vasquez, podnoś drona, chcę zobaczyć co jest w C – Satya podniosła na chwilę wzrok i zorientowala się, że w międzyczasie marines zdążyli rozłożyć nieco elektronicznych urządzeń, przypominających nieco stanowisko jakie major miał na „Lincolnie”.

Apone pojawił się wreszcie wraz z Malarkeyem dysząc ciężko.

- Łączność nie działa – powiedział.

- Wiem – odparł Gow. – Gdzie byłeś przez ostatnią godzinę?

- Godzinę? Przez ostatni kwadrans sprawdzałem górne piętro w budynku A. Nic tam nie ma. Ani śladu pożaru.

- Co więc się do cholery dymi? – zapytał major wpatrując się w obraz przesyłany przez drona, którego Vasquez usiłowała podnieść właśnie do góry. Miejsce zajmowane wcześniej przez antenę zniszczoną rakietą kryło się za kłębami dymu. Major pokręcił gałkami powiększając czarnobiały obraz, polecając jej podlecieć bliżej. Po chwili wpatrywali się w płomyki liżące dach budowli.

- To nie jest zasłona dymna. W środku nic nie ma – zauważył Apone.

- Ten dach musi być pokryty jakąś łatwopalną substancją – stwierdził Kowalski.

- To nic by nie zmieniło, tu nie ma tlenu, więc nie paliłaby się od dwóch godzin – Satya oderwała się od swojego monitora. Gow zamierzał coś powiedzieć, kiedy obraz widoczny na jego ekranie nagle zachwiał się.

- Ruch w łączniku – rzucił Kowalski. Satya zorientowała się, że Baumann i Di Stefano wraz z Malerkeyem podrywają się gwałtownie podnosząc broń. Sama nie była pewna co ujrzała, bowiem nie potrafiła stwierdzić, czy plamy tańczące za płomieniami można uznać za coś więcej niż rzucane cienie.

- O’Hara, coś przemieszcza się w kierunku śluzy z D – głos Gowa był spokojny. – Zgraj automatykę bojową, rażenie celów w zasięgu czujników ruchu.

- Na razie brak ruchu po tej stronie – usłyszeli w odpowiedzi.

- Przełącz mi namiary – po chwili Gow wpatrywał się w ekran.

- Nie wyjdą tamtędy tak łatwo, zaspawaliśmy na sztywno – powiedział Apone. Czekali przez chwilę w napięciu, lecz nic się nie wydarzyło. Gow zmarszczył czoło, przenosząc wzrok na obraz z drona, gdy nagle jego miejsce zastąpił biały szum.

- Vasquez, nie mam obrazu.

- Straciliśmy drona, sir!

- Zestrzelony? – Gow wciąż zachowywał spokój, choć członkowie jego oddziału byli już w pełni gotowości, czekając na wydanie przez niego rozkazu.

- Straciłam sygnał, sir. Nie widzę stąd niczego, bo był poza krawędzią budynku – głos Vasquez tonął w trzaskach łączności.

- Widzisz jakichś tango?

- Nie.

- Deveraux, na dach, osłona snajperska – polecił Apone. Kobieta bez słowa chwyciła karabin oraz hełm i popędził ku drzwiom. Gow wydawał polecenia obu żołnierzom w hardimanach, którzy zaczęli przemieszczać się od strony pasa startowego. Satya skupiła się na danych przesyłanych z czujnikow, czekając w napięciu na rozwój sytuacji, jednak nie rejestrowały one żadnego ruchu w obszarze kontrolowanym przez Sojusz. Popatrzyła jeszcze raz na dane, na które przed chwilą natrafiła.

- Mam szczątki drona – powiedział Jakckson. – Dziwne, nie jest osmalony, ani wygięty… - jego głos przybrał dziwny ton, słyszalny nawet mimo zakłóceń. – To zakręcony pierścień z oznaczeniem ze skrzydła…

- Co?

- Jakby coś go skręciło.

- Majorze, gdzie był dron gdy straciliście kontakt? – zapytała Satya. – Podleciał za blisko środka, prawda? Znalazł się w przestrzeni między budynkami?

- Tak – powiedział Gow. – Czemu…

- To multiniestałość czasoprzestrzeni – Satya nie miała wątpliwości. – Między łącznikami jest strefa. Oni nazwali ją tu zoną, zdaje się, że prowadzili jakieś doświadczenia - a jednak Everett miał rację, badali tu te oddziaływania i jakoś udało im się je wygenerować. Nagle zrozumiała. -  Dron wpadł w ten sam obszar, w którym kamienie się unoszą, a ogień pali się mimo braku tlenu.

Baumann zaczął kląć.

- „Von Braun” do nas nadaje – powiedział Kowalski. Gow ocknął się.

- Alfa i Bravo Zero stać, Vasquez w tył. Deveraux stój – rzucił do swojego interkomu. – Kwitować odbiór. – poczekał, aż wymienieni marines potwierdzili odebranie sygnału, po czym polecił Kowalskiemu przełączyć transmisję ze statku. Usłyszeli dziwnie rozciągnięty głos Arciniegas ostrzegający ich o możliwości napotkania zmienionej fizyki.

- Rychło w czas, kurwa – warknął Baumann, ale umilkł pod ostrzegawczym spojrzeniem Kowalskiego i Apone’a.

- Przyjąłem – powiedział major poważnym tonem. – Tango ukryli się w podziemnym bunkrze, idziemy po nich – postukał w interkom.

- Znowu nas odcięło – poinformował Kowalski.

- Naprawdę chce pan ich zaatakować? – zapytał zdumionym tonem Coertzee.

- Nie. Zamierzam sprawdzić czy nie mają stamtąd możliwości wysadzenia górnej części kompleksu. Mogą sobie tam siedzieć, jeśli tylko my będziemy mieć klucze do wejścia prowadzącego do bunkra. Ale nie będę czekał, aż użyją na nas tej swojej anomalii.

- To fizyka, nie da się nią sterować – powiedziała Satya.

- Proszę to powiedzieć żołnierzom z Cape Caneveral – odparł Gow. – Apone, zbieraj drużynę, ściągaj mi tu Tęczę-Jeden. Idziemy do C. Kowalski, zostajesz tutaj i monitorujesz sytuację. Deveraux osłona z zewnątrz razem z Tęczą-Dwa, Vasquez do O’Hary. Pani Nayada, nim powróci pani do tych swoich danych, jak mam sprawdzić gdzie przebiega granica strefy?

- Nie wydaje mi się, żeby anomalia była w łączniku – powiedziała po chwili zastanowienia Satya. – Proszę jednak pamiętać, że z tego co kojarzę manifestacja multiniestałości jest kompletnie niestała i nieprzewidywalna. W językach Związku używa się idealnie pasującego określenia – zmienna.

- Świetnie. Jak mam sprawić by się w nią nie wpakować?

- Proszę improwizować – poradziła Satya. – Puścić coś przodem, nie wiem, mówicie na to zdaje się szperacz, tak? Od min? Czujka fal elektromagnetycznych? Będą dawać inne odczyty.

- Jakie?

- Inne. Będą oddziaływać inaczej gdy zmienią się stałe. Zorientujecie się.

- Jest tez inny sposób – dodał Coertzee. – Strzelajcie przed siebie i patrzcie co dzieje się z pociskami.

- Niewiele zobaczymy gdy zawrócą i trafią prosto w któregoś z nas. Dziękuję, nie skorzystam – odparł major. – Wie pan, Coertzee, my już mieliśmy z tym gównem do czynienia na Ziemi. Kowalski, ustal ile czasu potrzebują jeszcze nasi piloci. Chcę jak najszybciej być gotów do ewakuacji.

- Cele misji nie zmieniły się – przypomniał agent.

- Anomalia zmienia wszystko – odparł Gow. – Nie będę narażał się na walkę w warunkach zmieniającej się fizyki, miałem już raz okazję brać udział w takich działaniach i widziałem co się wówczas dzieje. Chcę abyśmy byli gotowi jak najszybciej stąd zabrać. Niech O’Hara zainicjuje stopienie rdzenia, tak aby nie dało się go już cofnąć.

- Nie wiem czy reakcja atomowa zajdzie w przypadku innych wartości – mruknęła Satya, lecz Gow nie usłyszał jej, lub postanowił zignorować. Patrząc na powstałe zamieszanie i marines szykujących się do ataku, słuchając wydawanych rozkazów, stwierdziła że nie doda nic więcej mądrego. Powróciła do systematyzacji danych, dochodząc do wniosku, że być może znajdzie coś więcej na temat dziwacznych oddziaływań nazywanych przez Everetta ciemną materią. A jednak miał rację, a to oznaczało, iż wywracał właśnie ustalony porządek fizyki kwantowej, która wykopała go na bruk wiele lat temu z jego dziwacznymi teoriami światów alternatywnych. A tym samym wkrótce spełnić będzie mógł swe skryte zapewne głęboko marzenie i wziąć odwet na swych naukowych adwersarzach, udowadniając że wszechświat jaki znają jest jeszcze bardziej niepoznany niż sądzili. Gdy zastanowiła się nad tym głębiej stwierdziła, że nie tylko niszczy paradygmat fizyki kwantowej i nieoznaczoności stałych wartości, lecz także fizykę relatywistyczną Związku. Nagle dotarło do niej, iż oznacza to, że nie mają o niczym pojęcia, bo fakt istnienia ciemnej materii nie tłumaczy sposobu jak zbudowany jest wszechświat. Zadrżała, zrozumiawszy że właśnie bierze udział w usunięciu podstawy naukowej jego konstrukcji. Fakt ten sam w sobie nie był przerażający, bowiem działo się tak nie po raz pierwszy, jednak nie kojarzyła by wcześniej ktoś oferował w zamian wyjaśnienie, iż rządzi nim tajemnicza i nieodgadniona siła, niewidoczna i nierozpoznawalna, wywierająca nań dziwny i niezrozumiały wpływ.

Musiała zrobić sobie chwilę przerwy, więc wstała i przeciągnęła się, podchodząc do Kowalskiego. Przy rozstawionym sprzęcie wciąż chwytał kolejne pokrętła, zmieniając ustawienia i przyglądając się odczytom.

- Co za szmelc – mruknął poirytowany.

- Niekoniecznie – powiedziała. – Wszystko zakłóca ekranowanie. A nie od dziś wiadomo, że nasze elektronika przestaje działać w pobliżu tych stref anomalii. Zapewne dlatego mamy zaniki w łączności.

- Tak – odparł. – Nie ma jak wspaniała przewaga technologiczna Sojuszu – po czym zaśmiał się i pokręcił głową. – Baumann miał sporo racji, nie wiem czy te wszystkie eniaki i cały sprzęt dają nam rzeczywiście taką przewagę.

- To tylko maszyny.

- Maszyny mają tamci – zwrócił im uwagę Coertzee. – Eniaki pozwalają nam choćby na to co robimy w tej chwili, akwizycję danych i ich analizę. Oni potrafili jedynie je tu agregować, obliczenia musieliby wykonać ręcznie chcąc wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. My dzięki tym informacjom jesteśmy w stanie momentalnie ich przeskoczyć.

- Agencie Coertzee – westchnęła Satya. – W idealnym świecie podłączylibyśmy się po prostu do ich rejestratorów i skopiowali dane, a fakt iż znajdują się na nośnikach magnetycznych nie grałby roli po posiadalibyśmy odpowiedni interfejs. Niestety nie będzie to nigdy możliwe, my operujemy na danych zapisywanych w systemie zerojedynkowym, tamci dokonują zapisu w częstotliwości gigaherzowej. Wie pan jaka jest inteligencja eniaka w naszej skali?

- Eniak się nie myli.

- Zgadza się, matematyka nie popełnia błędów, jej inteligencja wynosi zero, zaś człowieka jeden, ale pomylić się może tylko on. Fotokoder to sprytne urządzenie i powstało by odczytywać dane z ich zapisu i tłumaczyć je na system szesnastkowy, w ten sposób przekazuje je do Satyi Nayady, która systematyzuje je dzieląc na struktury, obiekty  i relacje, następnie przekazuje dane przez koder, który przenosi je na „Von Brauna” zamienione na zera i jedynki, gdzie muszą zostać wydrukowane na kartach perforowanych i wprowadzone do eniaka, bo nie znamy innego sposobu programowania procedur. Jeśli Satya Nayada popełni błąd może mieć to fundamentalne znaczenie, bo eniak tego nie wychwyci i bazować będzie na złej wyjściowej.

- Do czego pani zmierza? – zapytał zagubiony w zawiłościach systematyzacji i programowania proceduracji informacyjnej.

- Eniaki są szybkie i niezawodne, a ludzie powolni i popełniający błędy. Ale maszyny są pozbawione jakiejkolwiek inteligencji, zaś my jesteśmy błyskotliwi. Proszę o tym  nie zapominać.

- Celne – mruknął Kowalski.

- Powiedział to pewien naukowiec – odparła. – Więc jeśli weźmiemy pod uwagę, kto okazuje się lepszy jeśli zabierze się maszyny, to proste równania matematyczne prowadzą nas do wniosku, iż Sojusz stoi na straconej pozycji.

- Niebezpiecznie ociera się pani o pacyfizm – głos Coertzeego zabrzmiał ostrzegawczo.

- Po prostu stwierdzam fakty. I proszę nie mówić takich rzeczy – powiedziała. – Z jakiegoś nie do końca znanego mi powodu pana lubię, choć nie powinnam. Nie rozumiem tego, ale nie chciałabym zmieniać zdania.

Przeciągnęła się i powróciła do stołu z rozłożonymi taśmami. Algorytm, to było właśnie to czego potrzebowała, podzielenie danych i ustalenie dla nich struktury. Mniej więcej zorientowała się w ich charakterze i rodzaju, miejscach z których informacje przesyłały sputniki i uzyskane tam przez nich wartości. Mogła wrócić do kodowania i ponownie uruchomić nadawanie. Starała się nie rozpraszać, choć było to nieco trudne.

- Wciąż coś jest nie nadal nie tak z transmisją na „Von Brauna” – mruknął Kowalski. – Nadajemy przez „Lincolna” do Pegaza i otrzymujemy potwierdzenia, ale są coraz rzadsze.

- To pewnie wpływ anomalii – powiedziała. – Może Everett to wyjaśni. Gow ma rację, powinniśmy się stąd wynieść jak najszybciej, trudno powiedzieć czy jej strefa oddziaływania się nie zwiększy – sama zdziwiła się sobie jak bardzo była spokojna mając świadomość, że kilkadziesiąt kroków od niej zaczyna się strefa, w której wartości fizyczne i chemiczne są zupełnie inne.

- Scobee potrzebuje jeszcze czterech godzin.

- Jakim cudem, jesteśmy tutaj już co najmniej od trzech – zirytował się Coertzee.

- Dzięki, szybko ci poszło – Kowalski odpowiedział komuś do interkomu. – O’Hara uruchomił procedurę stopienia rdzenia, wysuwa pręty. W ciągu niecałych pięciu godzin ta baza przestanie istnieć.

- Lepiej żeby nas tutaj wówczas nie było – westchnęła Satya. – Co się poza tym dzieje?

- Wolałbym, żeby skupiła się pani na danych – mruknął Coertzee.

- A ja wolałabym wiedzieć co się dzieje – powiedziała. – Wbrew pozorom lepiej mi się myśli, gdy nie muszę się domyślać z nerwowych ruchów kaprala Kowalskiego, że coś idzie nie tak.

- Na razie wszystko w porządku – powiedział marine. – Stary prowadzi ludzi przez łącznik, macają teren przed sobą. O’Hara i Vasquez zabezpieczają generatory, cokolwiek wcześniej pojawiło się w korytarzu z C nie próbowało przebić się na tę stronę. Dev i Jackson rozstawili się na perymetrze wokół bazy ale nie dostrzegli żadnego ruchu. Czujniki też milczą. Scobee i Jones przełączają silniki rakietowe na „Lincolnie”. Chwilowo jak widać mamy łączność – uśmiechnął się maskując napięcie, po czym przełączył interkom na głośnik. Satya przeszła w tryb indeksowania i systematyzacji automatycznej, jednocześnie nasłuchując komunikatów.

Gow przedostał się przez łącznik, który na szczęście nie stał się śmiertelną pułapką złożoną z manifestacji anomalii. Oddziaływania elektromagnetyczne nie ujawniły jej obecności, choć nie ulegało wątpliwości, iż jej centrum znajduje się w punkcie leżącym pośrodku okręgu w którym zamykała się przestrzeń pomiędzy budynkami. Zjawisko rozciągało się ponad bazę, choć nie mieli pojęcia jak wysoko sięgała anomalia. Satya pamiętała, że pomijając fakt, iż anomalia nie powinna występować na Marsie, gdzie jednak udało się ją najwyraźniej wywołać w jakiś sposób naukowcom Związku, biorąc pod uwagę miejsce występowania i charakter ich pracy, łączyć powinna się z nieprzenikalnymi strefami zwanymi w językach tamtych „zonami”. Tutaj najwyraźniej nie miało to miejsca, skoro oglądali tuż przed lądowaniem zdjęcia wykonane przez drona. Jednak jego obecność sprawiała, że logicznie myślący człowiek, zgodnie z jej definicją posiadający inteligencję równą jeden powinien natychmiast zacząć się oddalać. Lecz ona brała udział w misji wojskowej, zaś żołnierze byli podobni w pewnym zakresie do eniaków, po wprowadzeniu procedury „wykonać misję” byli niezdolni do zmiany opcji zero.

Kiedy wprowadzała dane Gow przedostał się przez śluzę, gdzie podzielił oddział, nie nawiązując wciąż kontaktu z wrogiem. Budynek D miał puste korytarze, gdzie nikt nie chciał podjąć walki z połączonymi siłami BFST, Rangersów, SAS, SBS tworzącymi obecnie USMC. W pewnym momencie skan nasłuchu przestawiła jednak na tryb aktywny.

- Majorze, coś tu mam – usłyszała głos Apone’a.

- Czekaj, przemieszczam się.

Oni też czekali. W międzyczasie włączył się O’Hara pytając czemu to wszystko trwa tyle czasu, a oni zachowują ciszę radiową. Najwyraźniej znowu zerwała się łączność z budynkiem A. Kowalski uspokoił go, czekając na informacje. Wreszcie odezwał się Apone.

- Do wszystkich, gra przechodzi na wyższy poziom.

- Co to znaczy? – zapytała Satya.

- Natrafili na ślady obecności tamtych – powiedział Kowalski sięgając po karabin odstawiony obok stacji, przy której stał. Położył go tuż przed sobą na panelu. – Ślady użycia przez nich broni. – dodał i zaczął sprawdzać czujniki ruchu. Po chwili usłyszeli głos Gowa.

- Znaleźliśmy ślady walki, idziemy do schronu, brak jakiegokolwiek kontaktu, brak ciał.

- Przyjąłem – potwierdził Kowalski.

- Walki? Do czego oni strzelali? – zdziwił się Coertzee.

- Ruch za naszymi plecami – usłyszeli jeszcze nim transmisja znowu zanikła.

Satyę ogarnęło nagle nieprzyjemne wrażenie.

- Kowalski, ten sygnał SOS, od kiedy oni go nadają? – zapytała nagle zmienionym tonem.

- Nie wiem – powiedział zdziwiony. – Sprawdzę rejestrację… - Satya już podchodziła do niego by złapać interkom, gdy spojrzał na nią zdumiony. – Trzy i pół godziny. Chyba czas jest źle ustawiony…

- Nie – odparła wciskając przycisk nadawania. – Majorze Gow! – nie odpowiadał. Spojrzała na Kowalskiego. Musimy jak najszybciej się z nim połączyć i go ostrzec!

- Przed czym ostrzec?

- To strefa anomalii, zapomnieliśmy, że prócz nas jest tu coś jeszcze!

 - Co takiego? Czujniki ruchu nie pokazują…

Nim zdążyła odpowiedzieć w eter wdarł się głos Scobeego.

- Mamy problem! – słychać było panikę.

- Jaki problem? – usłyszeli głos O’Hary.

- Wyjrzyjcie kurwa przez okno!

Satya rozejrzała się i przemieściła w kierunku ściany, gdzie wymacała dźwignię i nacisnęła. Zasłona ze zgrzytem zaczęła się unosić, wpuszczając nieco więcej marsjańskiego światła. Słońce zdawało się nie zmienić pozycji i świeciło w tym samym miejscu, złożyła to jednak na karb doby, która była dłuższa niż na Ziemi. Nie dostrzegła nigdzie żadnego z dwóch księżyców, jednak pół horyzontu zajmowała olbrzymia chmura marsjańskiego piasku, nadciągająca nad Cydonię od strony Utopii Planitii. W ciągu ostatnich godzin zbliżyła się bardziej niż się na to zapowiadało.

- O co ci chodzi? – zapytał Kowalski, lecz w rozmowę włączyła się Deveraux, która zaczęła kląć i Jackson, wołający by popatrzyli na niebo.

- Na dwunastej! – zawołał.

Satya z tej odległości mogła dostrzec jedynie część pasa startowego, „Lincoln” i kompleks startowy były niewidoczne. Przechyliła się i przycisnęła do grubej szyby, by spojrzeć jak najbardziej pionowo w górę.

Wysoko, prawie pionowo nad nimi dostrzegła na nieboskłonie coś dziwnego, co wzięła w pierwszej chwili za jakiegoś satelitę, po chwili dotarło jednak do niej, że świeci zbyt jasno, niczym gwiazda, a rozbłysk rozchodzi się na wszystkie strony, jak rozgwiazda, rozpalając niebo ferią barw. To było coś innego niż detonacja pocisku, ten wybuch miał miejsce dużo wyżej. Przeszedł ją dreszcz, gdy zrozumiała co ma przed oczami.

- Eksplozja jądrowa, na oko co najmniej kilkaset kiloton – powiedział pobladły Kowalski.

- Co to jest? – Satya na głos wypowiedziała pytanie, choć odpowiedź nasuwała się sama. Nieco bliżej nich widoczna była inna gwiazda, spadająca i pozostawiająca za sobą ognisty ślad, kierująca się ku odległym szczytom Arabia Terra. Jakiś obiekt płonąc w atmosferze spadał wprost na Marsa.

- Mam nadzieję, że nie „Von Braun” – odezwał się Coertzee, choć wiedzieli, że przypominający kometę ślad mógł zostawić jedynie jakiś pojazd kosmiczny.

- Mamy inny problem – usłyszeli głos Jonesa. – Radar „Lincolna” wyłapał właśnie jakieś obiekty. Schodzą z orbity prosto w naszym kierunku – zamilkł na chwilę. – Jeden zapieprza naprawdę szybko, dotrze tu za sześć minut. Wykrywam ślady promieniowania, to chyba głowica atomowa.

Rozdział 17 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz