piątek, 20 stycznia 2023

Rozdział 28

  SPIS TREŚCI

<< Rozdział 27 

28.

Gdy przybyła do niego tamtego wieczoru, była wyraźnie podniecona.

- Nadchodzi dzień wyzwolenia! – krzyknęła od progu. – Wkrótce odzyskamy Polskę!

- Jaką Polskę? – zapytał. – Zniszczone wojną tereny, podziemne miasta, w których żyją ludzie, którzy zapomnieli o tej idei?

- W takim razie im przypomnimy – odparła. – Gdy zrzucimy z nich jarzmo. Gdy pękną kajdany i przyjdzie wolność.

Nie dyskutował z jej idealistycznymi pobudkami świadom, że nie ma szans wygrać.

- Co się stało? – zapytał zamiast tego.

- Związek musiał przejść do defensywy na froncie walki z Imperialistami! Stracili nad Antarktydą swój największy statek kosmiczny, ale powstrzymali atak jądrowy. Ale nie było szansy na dalsze działanie – powiedziała. – Z zon wyroiły się olbrzymie ilości tworów, atak nastąpił jednocześnie. Front zachodni upadł, cofnięto się aż za Poznań, wszędzie praktycznie to samo. Nikt o tym nie wie, bo informacje te zostały ukryte przed społeczeństwem, ale wszędzie Armia Czerwona się wycofuje. Użyto bomb wodorowych ale to nigdzie nie powstrzymało ataku tworów, natychmiast ich miejsce zajmowały olbrzymie ilości następnych, współpracujących ze sobą, z trudem ustanowiono linie obrony…

- A Warszawa? – przerwał jej.

Spoważniała.

- Atak przewyższył sierpniową bitwę warszawską – powiedziała. – Z trudem utrzymano Kordon, do wnętrza przedarli się Polacy. Zdołano ich odeprzeć, ale ich kolonie zagnieździły się na powierzchni miasta. Z trudem przerzucono oddziały, by bronić upraw, w tej chwili trwa oczyszczanie powierzchni. Aktywność zmalała, ale granica niestałej fizyki znajduje się zaraz za murem Kordonu. Jeśli nastąpi kolejny atak o takiej skali, może być tragicznie. Warszawa upadnie… Brak jest posiłków, w tej chwili trwa fortyfikowanie metra przed kolejnym atakiem.

- Nie widzę tu miejsca na radość – stwierdził. Właśnie w Warszawie powinien się teraz znajdować i walczyć.

- Związek został osłabiony – odparła. – To najlepsza chwila na atak.

- Co wy chcecie zrobić? Uderzyć na Warszawę? Zadać jej cios w plecy w chwili największej potrzeby?

Pokręciła głową.

- Myślisz, że ktoś dba o Warszawę? – spytała. – Nawet w chwili takiej jak ta, nikogo to nie obchodzi. Wiesz, że GRU przerzuca tu oddziały specnazu? Nie będą walczyc z tworami, zamierzają odnaleźć Zacherta. Nie uśpiliśmy ich czujności. Wykonamy uderzenie wyprzedzające. Idziemy na Moskwę – powiedziała. Jego reakcja mogła być tylko jedna.

- Oszaleliście?

- Przeciwnie – była zupełnie poważna. – Pora wziąć odwet za bomby zrzucone na nasz kraj ćwierć wieku temu.

- Co chcecie zrobić? – spytał złym głosem. – Zniszczyć miasto bombą termonuklearną? Wraz ze wszystkimi jego mieszkańcami?

- Nie – odparła. – Czujniki wykryłyby jakąkolwiek próbę przewiezienia tego typu broni w granice stolicy. Polujemy na coś większego.

Po chwili zrozumiał.

- Chcecie dopaść Przewodnika Narodów?

- Zniszczymy tylko Kreml. A wraz z nim Ławrientija Berię – powiedziała. – Mamy tylko jedną szansę, gdy zebrała się Stawka Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych Związku. Wiemy gdzie są i będą przez najbliższy tydzień dzięki naszym informacjom z GRU. To będzie nasza odpowiedź. Trzeci pożar Kremla, nad którym zawiśnie biało-czerwona flaga.

- Trzeci?

- Robimy to co dwieście lat – odparła. -  Choć pamięć o tym wytarto z wszelkich podręczników. Teraz wydarzy się ponownie.

- Misja straceńców – stwierdził.

- Przeciwnie. Misja niewielkiej elitarnie dobranej grupy, zaopatrzonej we wszelkie możliwe pełnomocnictwa i dokumenty wprost z Akwarium. Grupy, która dotrze do Moskwy, wejdzie na Kreml zdać specjalny raport i użyje tam naszej broni grawitacyjnej.

- Czego?

- Czegoś, co przemieni i skompresuje przestrzeń wokół Kremla w implodujący stożek czasoprzestrzenny odmiennej fizyki. Od jakiegoś czasu potrafimy w praktyce powtórzyć efekt, który utworzył naszą zonę. Nie przypadkowo, przy użyciu bomby atomowej, która za to odpowiada, jak sądzą łysenkiści, lecz celowo, łamiąc ustrój świata.

- Potraficie widzę wiele rzeczy, o których nie wiem – zauważył z przekąsem.

- I o wiele więcej niż widziałeś – odparła, z uśmiechem obejmując go za szyję. – Ale bądźmy szczerzy, nikt nie ufa ci jeszcze do końca. Myślę, że minie wiele czasu, nim tak się stanie. Musiałam ich bardzo przekonywać, że jesteś oddany sprawie, jedynie kryjesz się za tą swoją małomównością. Zdecydowali, że twoje doświadczenie może okazać się przydatne, a nawet niezbędne, choć musiałam bardzo sztab przekonywać.

- Do czego?

- Jak myślisz, dlaczego ci o tym wszystkim mówię? Wejdziesz w skład oddziału, który uda się do Moskwy! – zawołała. – Czy to nie wspaniale?

Kolejna osoba, która przez cały czas mną manipulowała, stwierdził z przekąsem. Nawet jeśli jej twarz i składane na ustach pocałunki mówiły co innego. Nie był już w stanie nikomu uwierzyć.

- Świetnie – powiedział, nie siląc się wcale na entuzjazm. – Bomba, która zabije niewinnych mieszkańców i grupę desperatów, o których poświęceniu nikt się nie dowie.

- Nie masz racji – odparła. – Wszystko zostało zaplanowane w szczegółach. Moskwa już dawno jest miastem w dużej mierze zmilitaryzowanym, a Kreml wraz z najbliższymi okolicami są strefą wyłącznie wojskową. To symbol potęgi Związku, chroniony dzień i noc, przed atakami z ziemi i powietrza. I my ten symbol obalimy. Zamkniemy go w stożku innej fizyki, ogłaszając to światu poprzez wywieszenie biało-czerwonej flagi.  Nasz odwrót dopracowaliśmy w najdrobniejszych szczegółach.

- Nasz?

- Wchodzę w skład wyprawy, dlatego mogę za ciebie ręczyć i osobiście odpowiadać. Będziecie eskortującymi mnie żołnierzami specnazu, szczegóły poznasz dziś wieczorem. A teraz chodź do mnie.

- Wiesz jaki będzie odwet Moskwy, gdy ujrzą biało-czerwoną flagę? – zapytał. – Wiesz co stanie się z miejscem zwanym Warszawą?

- Nie martw się – odparła. – Gdy przyjdą, będą czekać na nich uwolnione z nieskończonych stożków oddziały wolnej Polski, wyposażone w rozwiniętą na własnych płaszczyznach broń. Wśród nich także taką, która uniemożliwia wybuch atomowy. A także taką, która skieruje na oddziały wierne Berii i Armię Czerwoną wszystkie siły Polaków odstraszając ich od nas. I wiele innych. To będzie nasze zwycięstwo.

Rozważał to, co powiedziała, a gorycz w nim narastała.

- Kiedy wyruszamy? – zapytał.

- Czeka nas sporo przygotowań – powiedziała. – Musicie włożyć wiele wysiłku w to by wyglądać i zachowywać się jak specnaz. Liczymy na twoją pomoc, w końcu spędziłeś z nimi nieco czasu.

Mam być jak Suworow, dotarło do niego.

- Potrzebuję jeszcze udać się w pewno miejsce – powiedział,  nim oddał pocałunek. Wyjaśnił jej gdzie.

- Po co? – zapytała nieco podejrzliwie. Wyjaśnił jej.

- Pożegnać się z przyjaciółmi – dodał jeszcze. Mówił prawdę, a ona zrozumiała.

 

Wstęga przesunęła się, jak gdyby specjalnie dla niego, migotała swą ciemnością poniżej skarpy, gdy nadchodził wprost w fioletowym blasku trzaskających piorunów. Szli od strony kompleksu, wokół murów krążyli pająkopodobni Polacy, pragnąc szturmować niczym fala krabów brzeg granice świata. Wieże im na to nie pozwalały, przenośne przekaźniki umożliwiały przejście oddziału w kierunku wektorów płaszczyzny. Wciąż jeszcze nie przywykł, że horda trzyma się z daleka nie rzucając się w ich kierunku, pragnąc przemielić i rozerwać na strzępy wszystko, co znajdzie się na jej drodze. Szedł tamtędy Walter, w towarzystwie majora Glińskiego i jego ludzi, podążając w kierunku cmentarza.

- Skąd wiedzieliście, że wstęga się oddaliła? – zapytał podejrzliwie Gliński, upewniwszy się, że wciąż pozostają w obrębie punktu zero.

- Po prostu miałem przeczucie – odrzekł, wiedząc jak brzmi takie wyjaśnienie. Wkroczyli na obszar kręgu, teraz będący kręgiem trupów. Najwyraźniej nie minęło tu wiele czasu od chwili, gdy walka dobiegła końca. Ciemne istoty leżały nieopodal ciał członków wyprawy. Popatrzył na Tamarę nie czując nic, po czym skierował się w stronę plecaków, mijając zwłoki Suworowa. Nie chciał nawet patrzeć w kierunku miejsca śmierci Zacherta, lecz musiał się upewnić. Pułkownik wciąż tam był, nie zniknął, umarł naprawdę, nie zasłużywszy na kulę w głowie. Śmiercią przeznaczoną dla kogoś takiego jak on, choć nie zaspokoiło to gniewu Waltera.

W pakunku niesionym wcześniej przez Rudego znalazł to czego szukał i pokazał Glińskiemu. Ten dopiero wówczas nieco się rozluźnił.

- Chyba nie chcieliście, aby bomba leżała tu porzucona? – zapytał go. – Drobna zmiana fizyki mogłaby spowodować samoistną detonację.

- To prawda – odparł major, polecając zapakować kieszonkową zagładę specnazu. Popatrzył na Waltera. – Może jednak kapitan Budzyńska nie pomyliła się co do was.

- Zapracuję na wasze zaufanie – zapewnił kłamliwie.

- Niedługo będzie okazja – rzekł Gliński, wpatrując się w niego uważnie.

Walter podszedł do ciała Czeczena i pochylił się nad nim. Po raz ostatni dotknął jego ramienia, po czym stanął nieopodal leżącej Nadieżdy. Jej karabin snajperski zniknął. Zamknął oczy, nie chcąc zapamiętać jej takiej, kilka dni po śmierci, z twarzą zmienioną nie do poznania, po tym jak Suworow strzelił jej w głowę. Złożyli zbyt wielką ofiarę, nie mógł pozwolić by poszła na marne.

Po chwili ruszył w ślad za Glińskim i jego ludźmi. Mimo emisji fal zakłócających kolektywną więź protoafiliacyjną tworów, uniemożliwiających ich atak, nie miał ochoty pozostawać na cmentarzu dłużej niż konieczne. Coś mogłoby znowu wyjść spod jego powierzchni.

Przedtem jednak zabrał pewną rzecz, korzystając z nieuwagi majora.

 


Zeszli w głąb militarnych trzewi kompleksu, wybudowanych z połączonych schronów, gdzie początkowo znaleźli schronienie mieszkańcy Królewskiej Góry, kiedy z płaszczyzn zaczęli przybywać pierwsi Polacy. Wynalazek fal odpychających sprawił, że ludzie wrócić mogli znowu na słoneczną powierzchnię, a twory pozostały za murami, na których ustawiono pojedynczych strażników. Podążali w kierunku sali odpraw, do wewnętrznej części podziemnego kompleksu, do którego nie wszyscy posiadali wstęp. Poziom bezpieczeństwa nie był szczególnie wysoki, po latach spokoju kompleks nie liczył się z możliwością ataku wewnątrz, dopuszczano tu wyłącznie ludzi oddanych. Walter awansował o kolejny poziom, pomagając zabezpieczyć kieszonkową bombę atomową. Był tu już wcześniej, gdy tygodniami przesłuchiwało go WSI, wówczas jednak zawsze go eskortowano. Pokazano mu jednak niektóre z przygotowywanych broni, przechowywanych w zbrojowni, mających zmieść reżim Berii z powierzchni ziemi. Karabiny energetyczne, wiązki pozytronowe, ekstrakty z jadu stonki, wszystko rozwinięte w przyległych powierzchniach. Teraz broń ta miała zostać użyta do walki o wolną Polskę.

Swietłana czekała nieopodal łącznika, gdzie pozostawiono go z nią sam na sam.

- Cieszę się, że zrozumiałeś wreszcie, po czyjej jesteś stronie – powiedziała, zarzucając mu ręce na szyję. – Nawet ja miałam pewne obawy.

- I słuszne – odparł, wyciągając jej pistolet z kabury. Dostrzegł jej rozszerzające się ze zdumienia oczy, w których zabłysła świadomość zdradzonego uczucia, gdy kolbą uderzył jej głowę. Osunęła się pozbawiona przytomności na ziemię, a on skręcił w lewy korytarz, oddalając się od części wojskowej, pozostawiając ją nieprzytomną w bladym świetle kesonowych lamp. Pistolet był niezwykle lekki, z materiałów kompozytowych jakich nie zdołano stworzyć w Związku. Magazynek mieścił 15 kul. Dwie pierwsze wykorzystał z zaskoczenia trafiając w głowy dwóch żołnierzy, którzy nie zrozumieli o co chodzi. Gdy huk poniósł się korytarzem, wiedział, że zostało mu niewiele czasu. W dużej mierze improwizował, bazując na tym czego dowiedział się przez ostatnie miesiące o strukturze kompleksu i jego działalności. Zmierzał w stronę jego serca. Torował sobie drogę wyciągnięta bronią, a naukowcy wpatrywali się w niego nic nie rozumiejąc. Kolejnymi kluczami otwierali mu wskazane pomieszczenia, podczas, gdy on odwracał się, by zastrzelić kolejnych nadbiegających żołnierzy. Miał nad nimi przewagę czasu reakcji, wyszkolenia i przede wszystkim doświadczenia. Nikt także nie spodziewał się takiego rodzaju działania wewnątrz bezpiecznego kompleksu.

Do wnętrza jednego z pomieszczeń wrzucił odbezpieczony granat. Eksplozja zatrzęsła ścianami, a z sufitu posypał się kurz i odpadła biała farba, którą go pomalowano, zapewniając korytarzom jednolity wygląd. Zniszczywszy w ten sposób generatory pomocnicze przeszedł do hali prądnic, napędzających całą bazę, dzięki zasilaniu przez energię słoneczną pobieraną w punkcie zero przy pomocy olbrzymich paneli. Spoglądał na ciąg urządzeń, wiedząc, że wszystko zbiega się w tym miejscu. Następnie rzucił granat Mazura. Nie miał pojęcia czy zadziała, ale o ile zdążył się zorientować, zasilanie kompleksu oparte było zwykłą elektryczność. Powinni się cieszyć, że nie użył bomby atomowej.

Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Mimo, iż zdążył przed wybuchem oddalić się, wszystko wokół zatrzęsło się i pociemniało, a przez tunele i korytarze pomknęła fala wyładowań. Kesonowe lampy zamigotały i zgasły, zastąpione przez czerwone żarówki awaryjnych świateł. Zasilanie kompleksu z wysiłkiem poddało się i padło, zastąpione przez resztki energii zgromadzonych w akumulatorach.

 Czekała w tym samym miejscu, z krwawiącą raną na głowie, oparta o ścianę, podnosząc się z wysiłkiem.

- Dlaczego? – zapytała głosem kobiety, która została właśnie podwójnie zdradzona. Mimo wszystko poczuł ukłucie wiedząc co właśnie jej uczynił.

- Bo nie mogę wam na to pozwolić – odpowiedział, nie zatrzymując się przy niej. Szedł szybko, nie zamierzając patrzeć jej w twarz.

- Ty cholerny komunisto!- zawołała za nim. – Zdrajco Polski!

- Nie robię tego dla Związku – odparł, stając na chwilę. – Nie mogę pozwolić, byście zniszczyli jedyną siłę, zdolną przeciwstawić się Polakom. Nie teraz, gdy zony się otwierają. To co chcieliście zrobić spowodowałoby chaos, zginęłoby wielu ludzi, wielu żołnierzy straciłoby życie, walcząc z wami, podczas gdy Dzikie Pola spadłyby na ludzkość ze swą furią. Ta wasza idea Polski to zniszczenie i śmierć dla świata.

- Czy ty nie wiesz kto jest twoim wrogiem? – zawołała za nim.

- Wiem, walczę z nim całe swoje życie – odpowiedział. – Szkoda, że nikt z was - ideologów faszyzmu, polskości, zampolitów komunizmu nie potrafił tego dostrzec. Wiem, kto jest moim przeciwnikiem.

Światła zgasły i zapadła ciemność.

- Co ty uczyniłeś? – wyszeptała Swietłana, uświadamiając sobie co się z tym wiąże.

- Powstrzymałem was – powiedział. Dla dobra świata i ludzkości, aby mogła stawić czoła prawdziwemu zagrożeniu. – Może nie na zawsze, ale na pewno na dłużej, nim się odbudujecie, czas na zewnątrz minie, stracicie swą szansę – dodał.

- Kocham cię! – krzyknęła. – Zabiję cię!

- Nie potrafisz tego uczynić – powiedział. – Po za tym jestem przyrzeczony innej. A ona się z nikim nie podzieli – zostawił ją w ciemnościach, pełną wzrastającej w niej furii.

Gdy wyszedł na zewnątrz, Polacy przedzierali się przez mury, gdy wieże przestały działać. Ulicami biegli ludzie, usiłując ukryć się w bezpiecznych schronach i opanować sytuację. Walter mijał ich nic nie mówiąc, szedł trzymając pistolet w ręku. Spoglądał na pajęczą hordę kierującą się w jego stronę.

Wówczas zorientował się, że powoli zapada ciemność, przesłaniająca słońce świecące swą wiecznością w punkcie zero.

Ciemna Pani zmaterializowała się pośrodku ulicy, nieopodal willi będącej niegdyś siedzibą Prezydenta. Spojrzała nań błyszczącymi oczami, a on ruszył w kierunku swej kochanki, wzywany w jej objęcia. Szedł ściskając pistolet, niepewny co będzie dalej, usiłując przypomnieć sobie ile pozostało mu jeszcze kul w magazynku. Mijali go Polacy, zajmujący teren Czwartej Rzeczpospolitej, wracający do swego domu. Wokół panował chaos i zniszczenie, w podziemiach wybuchała anarchia.

- Niech żyje Polska – powiedział.

Stanął przed istotą o płonących oczach

- Czego ty ode mnie właściwie chcesz? – zapytał.

- To nadchodzi. Ocal nas – usłyszał.

Pokiwał głową niczego nie pojmując, po czym śmiało wkroczył w czekającą nań ciemność.

                                                                                                                     

                                                                                                                                Na razie koniec.

 

Tu kończą się „Cienie Mroku”.

Tajemnicę zagrożenia czyhającego w zonach odkryją częściowo „Jasne Światła”, które poprowadzą czytelnika w przestrzeń kosmiczną. 

środa, 18 stycznia 2023

Rozdział 27

  SPIS TREŚCI

<< Rozdział 26  

27.

Nie miał pojęcia, o czym mówi. Był pewien tylko jednego. Nie wiedział gdzie jest, ani skąd się tu wziął, lecz znalazł się w rękach Akwarium. I następnych szaleńców pokroju Zacherta i Suworowa. Zabił ich i przeżył tylko po to, by teraz za to zapłacić.

- Nie lękajcie się – usłyszał. – Nie jesteście w GRU. Na dobrą sprawę nie przebywacie nawet w LPKRR ani w Związku.

- Gdzie więc  jestem? – powiedział z dużym wysiłkiem, wyschniętymi ustami.

- Właściwe pytanie brzmiałoby, kiedy, ale na razie tego nie zrozumiecie. – odparła. – Na początek niech wystarczy wam, że znaleźliście się na Królewskiej Górze.

- Środek południowej zony – stwierdził zaskoczony.

- Nie inaczej.

Miała rację. Nic nie rozumiał. Spróbował się unieść i rozejrzeć, ale bandaże mocno krępowały jego ruchy. Opadł na poduszkę.

- Dość tych kłamstw.

- Nie kłamię.

Zastanowił się.

- Jesteście spiskiem Zacherta – uznał.

- Tak nas określił? – zapytała Budzyńska. – Powiedzcie mi, co jeszcze wiedział? Miał irytującą właściwość bycia o krok przed swoim przeciwnikiem. Nie lubił się też dzielić zdobytymi informacjami, nie mamy pojęcia, czy udało nam się powstrzymać wszystkie jego działania. Był jednym z najlepszych, wybranym specjalnie do tego zadania, nie wiemy jaka będzie teraz ich reakcja, gdy nie wróci i zaginie bez śladu.

- Czyja reakcja?

- Marszałka Sierowa – odparła. – A w konsekwencji zapewne Berii. Sądzę, że osobiście aprobował tę misję. Przetrwał tak długo dzięki nadludzkiej umiejętności wyczuwania zagrożenia. Nawet, jeśli jest ono mgliste.

- Przesłuchujecie mnie – powiedział Walter. – I oczekujecie, że zdradzę swą ojczyznę?

Budzyńska usiadła na krześle stojącym obok łóżka. Wciąż miała na sobie mundur Armii Czerwonej pozbawiony jakichkolwiek oznaczeń.

- A co jest waszą ojczyzną? – zapytała. – LPKRR czy Związek? Wiem, odpowiedź powinna być jedna i taka sama, ale zastanówcie się, czy chcecie, aby więcej ludzi pokroju Zacherta przybyło do Warszawy? Czy chcecie, aby nadal dysponowali nieograniczonymi wpływami? Mieli władzę nad żołnierzami, poświęcając ich dla swych własnych celów i gierek? Czy chcecie, aby rzucali całe Zmechdywizje na rzeź a żołnierzy wiedli na misje, z których nie powrócą?

- Nie nakłonicie mnie do zdrady. Młodszy lejtnant Karol Walter, numer identyfikacyjny wszczepu…

Przerwała mu.

- Uwierzcie, że gdybyście byli w rękach Akwarium, nie musiałabym w tym wypadku używać podstępów, by nakłonić was do mówienia. Załatwilibyśmy to deprywacją sensoryczną. Z punktu widzenia Akwarium już się nie liczycie, jedynie wasza wiedza jest cenna, wydobyto by ją z was, nie tracąc czasu na seanse miłości. Potem skończylibyście jako kukła, aby nie zmarnować was jako zasobu.

- W czyich jestem więc rękach? Imperialistów?

Pokręciła głową.

- Po raz pierwszy w swoim życiu jesteście wolnym człowiekiem.

Nie zrozumiał.

- Wolnym?

- Jesteście w wolnej Polsce – odpowiedziała z powagą.

- Mogę odejść? – zapytał z ironią.

- Wstańcie i idźcie – odrzekła.

- Wiecie, że nie jestem w stanie – odpowiedział.

- Nic was już nie krępuje – powiedziała. – Zrzuciliście kajdany, a bandaże prędzej czy później opadną.

Zirytował się.

- Może przestaniemy rozmawiać półsłówkami?

- Prościej będzie jak wam pokażę – powiedziała. – Powinniście jeszcze odpocząć. Doktor Weiss mówi, że szybko odzyskacie pełną sprawność. Zostaliście zszyci, ale straciliście dużo krwi. Nie mamy za dużo czasu, w przypadku Zacherta wolę kuć żelazo póki gorące, nie wiem jeszcze jak się zabezpieczył. Choć od waszego wyruszenia minęły niecałe dwa dni, nie jestem pewna czy udało się powstrzymać wszystkie jego machinacje.

Wydawało mu się, że się przesłyszał.

- To nie były dwa dni – zaczął. – To było…

- Zapewniam was, że w Warszawie dobiega właśnie końca drugi dzień waszej wyprawy. Powstrzymałam przekazanie informacji Zacherta do Moskwy, ciała zabitych na Mokotowie zniknęły, nim dotarł do nich patrol wojskowy. To było wczoraj, Zachert na szczęście był mocno paranoiczny, nie ufał władzom i siłom wojskowym LPKRR, kontaktował się bezpośrednio z tutejszym przedstawicielstwem Akwarium. W konsekwencji wszystko przechodziło przez moje ręce, w tym spec-raporty do Moskwy, posłane z pominięcie specpoczty. Zakładam jednak, że jak zwykle w jego przypadku miał też inny sposób nawiązania łączności.

- Drugi dzień? – potrafił się skupić jedynie na tym, co usłyszał – Ta jakaś dylatacja czasu?

- Nie – pokręciła głową. – Nie wiedziałam, że się na tym znacie, w waszych aktach nie ma nic na ten temat. To także nie moja dziedzina. Powiedzmy, że znajdujemy się w stożku świetlnym, w interwale zerowym. Jeśli chcecie, na pewno jeden z naszych fizyków opowie wam o tym w miarę dokładnie, oni jak to zwykle bywa z naukowcami, mają setki teorii. Tu czas nie płynie.

- Nie płynie?

- Nie. Tu jest 24 października 1961 roku. Wiecie, co to za dzień?

- Nie.

- To dzień, kiedy spadły bomby. Dzień wybuchu naszego zwycięskiego Powstania. Pierwszy dzień wolności.

 

Dobę później poczuł się już lepiej, a jego umysł przestał być otępiały, wpływ środków podawanych w kroplówce zmalał. Nadal nie pojmował słów Budzyńskiej, spoglądając na zegar wiszący na ścianie, odmierzający upływ czasu. Godziny płynęły, a on wreszcie zasnął, choć noc nie nadeszła. Gdy otworzył oczy za oknem wciąż dostrzegał błękitne niebo, pielęgniarka poinformowała go, że spał ponad 12 godzin. Czas płynął dla ich organizmów mimo, że na zewnątrz nic się nie zmieniało; nie zastanawiał się jak to jest możliwe, ani też nie dziwił, zwłaszcza gdy Budzyńska przed odejściem powiedziała mu, że niektórzy z tutejszych fizyków twierdzą, że poczucie upływu czasu jest jedynie złudzeniem obserwatora, którego umysł usiłuje wytłumaczyć sobie punkt zerowy stożka.

- Ale wiecie, ja studiowałam filozofię, to tak trochę trąci estetyką transcendentalną Kanta – rzekła Budzyńska. – Może, ci którzy przyszli po nas, zdołali to pojąć. My jeszcze nie posiadamy tej wiedzy.

Nie próbował nawet udawać, że pojmuje. Następnego dnia, z jego punktu widzenia, Budzyńska powróciła, a krzepcy pielęgniarze posadzili go na wózku. Otulony kocem wyjechał na zewnątrz popychany przez kapitan GRU.

Kompleks Królewska Góra otoczony był murem zwanym tu perymetrem, co kilkadziesiąt arszynów wyrastały wieże zwieńczone dziwnymi konstrukcjami, których przeznaczenia nawet nie próbował się domyślać. Metalowe iglice celowały wprost w błękitne niebo, a część z nich skierowano na zewnątrz.

- Czasem do środka wpadają tu różne rzeczy – wyjaśniła Budzyńska pokazując mu system obronny, przypominający w dużej mierze Kordon, mimo iż przewyższał go poziomem zaawansowania. – Jesteśmy tu niestety punktem środkowym w nieinercjalnym układzie odniesienia – stwierdziła. – Więc pojawiają się czasem hordy tworów znane wam jako Polacy z różnych przestrzeni, czasem zaś plutony tanków tak na oko sądząc po poziomie zaawansowania z XXI wieku. Zdaje się, że im dalej w przyszłość, staje się to coraz bardziej chaotyczne, czasem przybywają rzeczy, niepotrafiące przeżyć w naszej atmosferze.

Mówiła to ze spokojem, wioząc go alejką z ułożonej ukośnie czerwonej kostki brukowej, podobnej do tej, jaką zapamiętał z Natolina. Wyłożono nią wszystkie ulice tej miejscowości położonej pośród szumiących sosen i sąsiadujących ze sobą licznych willi.

Ulicami krążyły pojazdy benzynowe, jakie widywał jedynie na starych kronikach filmowych, duże i czarne, z wielkimi błotnikami, pozbawione jakichkolwiek elementów obronnych. Przejeżdżały rzadko, większość mijanych osób poruszała się chodnikami, wzdłuż ogrodzeń, za którymi kryły się domy zwane przez Budzyńską willami. Pchała wózek powoli pokazując mu je wszystkie, pięknie wtopione w zieloną roślinność i topografię krajobrazu, z otwartymi na światło słoneczne oknami. Słońce ujrzał po raz pierwszy w życiu, ze zdumieniem odkrywając, iż jest tak jasne, że nie potrafi na nie spojrzeć.

Szybko zorientował się, że mur otaczający kompleks biegnie na planie okręgu, a najdłuższa z ulic stanowi jego średnicę i liczy ponad wiorstę długości. Budzyńska zawiozła go do jednego z domów położonego na jej krańcu, wskazując ustawiony w tym miejscu postument.

- Tutaj się zaczęło – powiedziała, wskazując na kamień, z wykutym orłem w koronie. – Gdy generał zrozumiał co zaszło, postanowił wykorzystać ten dziejowy moment, czy też raczej brak tego momentu na linii czasu, by wywalczyć naszą wolność. Tutaj znajdowała się siedziba ambasadora ZSRR, tu rozbrojono żołnierzy, po czym utworzono Kompleks Królewska Góra. I odbudowano wolną Polskę.

- To co mówicie jest zdradą – powiedział.

- Nie. To wy do tej pory żyliście w świecie wielkiej zdrady dokonanej przez Radkiewicza i Rokossowskiego. Jesteście teraz w Czwartej Rzeczpospolitej. Powstałej na gruzach trzeciej, zwanej Polską Rzeczpospolitą Ludową.

- Która przestała istnieć, po utworzeniu Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej, po nastaniu komunizmu i likwidacji przeżytku państw narodowych, włączeniu ich jako republiki do zjednoczonej Europy i Związku.

- Która istnieje nadal 24 października 1961 roku od wielu lat, jakie minęły od tamtej pory tego jednego dnia. Dzięki generałowi.

- Jakiemu generałowi?

- Przecież chyba wiecie. Dzięki generałowi Mrok.

 

Nie wiedział jaki obszar zajmuje kompleks, nie potrafił zbyt dobrze ocenić odległości w świecie, w którym się znalazł, gdzie odruchowo kulił się na myśl, iż znajduje się na powierzchni, nie będąc skryty bezpiecznie w trzewiach podziemi, tak dobrze mu znanych. Miejsce było dla niego całkowicie obce, pełne równie dziwacznych zjawisk jak okolice Natolina, gdzie rośliny pozbawione były chlorofilu a w lasach żyły groźne stworzenia. Nie mógł przywyknąć do krążących ulicami ludzi, którzy im się kłaniali, wymieniając pozdrowienia. Niektórzy nosili garnitury, inni białe kitle, jeszcze inni zielone mundury i kamizelki. Na nich mógł się skupić, bowiem poruszali się w sposób, jaki doskonale znał. Taksowali Waltera uważnym spojrzeniem, nierzadko wrogim. Nie dziwiło go to wcale, o ile zdążył się już zorientować żołnierze Wojska Polskiego czasem musieli mierzyć się z siłami Zmechdywizji pochodzącymi z przeszłości, teraźniejszości lub przyszłości. Tyle już zdążył pojąć ze skróconego wywodu Budzyńskiej. Przyjął to do wiadomości, choć nadal część jego umysłu zakładała jeszcze, że jego otumaniony umysł jest właśnie przenicowywany dzięki wszczepowi bojowemu oraz chemicznym środkom w Akwarium. Choć przyznać musiał, nie dostrzegał w tym żadnego celu.

Obserwował okolicę czujnie, wyszukując militarne słabości ochrony kompleksu. Niewiele jednak mógł dostrzec poza tajemniczymi wieżami i murem, zdającym się nie posiadać żadnej bramy. Nie zauważył bazy wojskowej, nie spostrzegł oznak musztry, nie zauważył koszar. Budzyńska wiedziała, że obserwuje, ale zdawała się tym nie przejmować. Nawet jeśli pokazywali mu tylko to co miał zobaczyć, nie widział   żadnej straży, lecz być może kryła się ona za pancerzem z fotochronów.

- Nie jesteście pierwszymi z przybywających z tamtej strony – powiedziała pewnego razu.

- I co się z nimi stało?

- Są częścią naszej społeczności – wyjaśniła. – Dołączyli do nas, gdy opadła maska, przez którą spoglądali całe życie. Tak jak wy dołączycie.

Nigdy, pomyślał, lecz nie powiedział tego na głos. Należało uśpić czujność wroga, który głosił zdradzieckie herezje. Takie jak ta największa, gdy zatrzymała wózek przez bramą, której faliste pręty porośnięte były winoroślami. Za nimi kryła się dozorcówka i droga prowadząca do przepięknej willi, obok której dostrzegł prostokątny zbiornik wodny. Nigdy wcześniej nie widział takiego stawu, uświadomił sobie, że jest sztuczny. Przypomniał sobie jego nazwę. To był basen. Ostatnio kojarzył coraz więcej faktów, wspominając sobie rzeczy, o których mówiono mu w szkole dawno temu, omawiając imperialistyczną dekadencję.

- To tutaj – powiedziała z namaszczeniem Budzyńska. – Tu mieszkał ostatni prezydent Polski.

- Ten, przez którego wybuchł bunt?

- Powstanie – poprawiła delikatnie. – Prezydent Bierut pojechał do Moskwy, by negocjować. Kraj nie wytrzymywał już zwiększanych rokrocznie kontyngentów ochotników i konieczności dostarczania żołnierza na wojnę japońską, po tym jak konflikt koreański eskalował w roku 1953. Ławrientij Beria nie jest człowiekiem skłonnym do jakichkolwiek ustępstw i oznak nieposłuszeństwa. Prezydent z Moskwy nie wrócił, został rozstrzelany za bunt, na PRL nałożono dodatkowe obciążenia, to pchnęło ówczesne władze do próby uzyskania częściowej niepodległości, pod przewodnictwem Gomułki, odpowiedź Berii znacie… Więc zastanówcie się, kogo winicie za to co się wówczas stało?

- Polaków – odpowiedział Walter. – A karą jaka ich za to spotkała była ich przemiana w twory, jakimi stali się teraz.

- Gdy słyszycie inną wersję historii niż oficjalna, nie skłaniacie się ku zadumie?

- Spotkałem ostatnio wrogów mej ojczyzny, przekonanych, że ich wersja historii jest słuszna – odparł. – I jednego mogę być pewien, bo nie wydaje mi się, żebyście wiele się od nich różnili. To o czym mówicie, ta jakaś Polska, to niebezpieczny mit, coś co sprawia, że głupcy chcą o to walczyć i ginąć. Nie zamierzam umierać za przesąd.

- Ależ zamierzacie jak najbardziej – odparła z uśmiechem. – Z jakiego innego powodu byście walczyli za ojczystą ziemię?

- Walczę za moich towarzyszy – odrzekł po chwili namysłu.

- Którzy zginęli przez Zacherta – powiedziała. – Człowieka Moskwy, realizującego w tym kraju swoje cele. Zaprzeczycie?

Nie byłoby go tutaj, gdyby nie wasz spisek. Nie wypowiedział jednak tych słów głośno. Szaleństwo faszystów zamienił na szaleństwo ludzi, zwących siebie patriotami.

 

- Nasz system jest sprawiedliwy – tłumaczyła mu z pobłażaniem. – To nie jest kłamliwy i nieistniejący komunizm w wydaniu rewolucyjnym, opierający się na ciągłym podboju i walce z wrogiem. To forma socjalizmu społecznego. Gdyby PRL miał szansę przetrwać, gdyby nie wybuchły wojny, a blok socjalistyczny dalej rozwijał się pokojowo, do chwili obecnej przegoniłby z pewnością kapitalistów w rozwoju.

- Którzy oczywiście wybraliby pokojowe współistnienie.

- To oczywiście kolejna niewiadoma – przyznała. – Obecnie wrogość zaszła już tak daleko, że atakują Związek swymi cybermaszynami bez opamiętania, a w odwecie następują próby detonowania bomb, aby uzyskać przewagę technologiczną, ale kiedyś tak nie było. Kiedyś dwa wrogie obozy koegzystowały, kto wie co mogło nastąpić? Historia bywa zmienna, wiecie, że nim zamieszkał tu prezydent Bierut, w tej samej rezydencji mieszkał jeden z przywódców faszystowskich o nazwisku Fischer? Tępił i prześladował okrutnie Polaków.

- Niestety nie udało mu się.

- Nie mówię o obecnym znaczeniu tego słowa, mówię o nas. O mieszkańcach tego kraju.

 

Nie rozmawiali wyłącznie o historii, gdy woziła go po alejkami wyłożonymi czerwoną cegłą. Walter nie zadawał pytań, wychodząc z założenia, że na wszystkie mu nie odpowie, choć nie przyłapał jej ani razu na kłamstwie. Szybko jednak stało się dlań jasne, że to co widzi, stanowi jedynie fasadę aktywności kompleksu. W zasadzie stanowił on coś w rodzaju miasta, wyposażonego nawet w kino.

- Nie tylko tu pracujemy, czasem trzeba znaleźć także coś dla ducha – wyjaśniła. – W tak dużej zbiorowości często narastają konflikty, odpoczynek pozwala je rozładować.

- Nie widziałem tu zbyt wielu ludzi.

- Laboratoria i baza mieszczą się pod ziemią – wyjaśniła. – Ale nie myślcie, że to coś w rodzaju podziemnej Warszawy. Tam zawsze się duszę, tu wszyscy starają się przebywać jak najczęściej na powierzchni.

Widocznie był wyjątkiem. Nawet gdy po kilku dniach wstał z wózka wciąż nie przywykł do błękitnego nieba i szumiących sosen. Ale przystosował się do cyklu dnia wyznaczanego przez zegar, nie mogąc ufać własnym zmysłom w krainie wiecznego dnia.

 

Któregoś dnia wybrał się sam na przechadzkę. Wymknął się z sali szpitalnej, ukrył się przed lekarzami, którzy go odwiedzali, ukradł z jednej z szafek ubranie. Po spędzonym tu ponad tygodniu zdołał już poznać rozkład budynku i nie miał z tym najmniejszych problemów. Nie ufał tym miłym, acz zasadniczym ludziom, a przede wszystkim odwiedzającej go codziennie Budzyńskiej. Nie nosiła już munduru Armii Czerwonej jak pierwszego dnia, gdy siadła przy jego łóżku przybywszy wprost z Warszawy.

Ku jego zdziwieniu nikt go nie szukał. Nadal nie odkrył zastawionej przez Akwarium pułapki, która miałaby złamać jego ducha. Szedł odważnie, nie dając po sobie poznać, że jest kimś spoza tego obszaru, nie kryjąc się wśród ogrodów. Przemierzył ulice Królewskiej Góry, przeszedł wzdłuż muru obserwowany przez żołnierzy stojących na jego szczycie. Nie znalazł bramy ani wejścia do podziemnej części kompleksu. Wreszcie napotkał Budzyńską siedzącą na ławce na jednym z chodników.

- Czekałam na was – powiedziała.

- Mogłem uciec.

- Nie mieliście dokąd.

- A więc jestem jednak uwięziony.

- Nie, po raz pierwszy w swym życiu jesteście naprawdę wolnym człowiekiem.

Opowiedziała mu o kompleksie, założonym przez generała Mrok, który zebrał w tym miejscu ocalonych po wojnie, tworząc społeczeństwo mające stanowić zalążek przyszłej wolnej Polski. W pewnym momencie usłyszał jednak coś, co go zastanowiło.

- A zatem generała nie ma już w tym miejscu?

- W Warszawie od wojny minęło ledwie ćwierć wieku – odparła, zawieszając głos. – Tutaj czas biegnie nieco inaczej… Dzień stoi w miejscu, a my odczuwamy jego upływ subiektywnie. Generał zaś doszedł w pewnym momencie do wniosku, że nie wszystkie jego idee były słuszne. Odszedł.

- Dokąd?

- Nie mam pojęcia. Nie zgadzał się z polityką sztabu, uznał, że dalsza walka o niepodległość była błędna.

- A zatem nawet on stwierdził, że wasze idee są błędne.

- Nie, wycofał się, pozostawiając pole do decyzji swym następcom.

W ten sposób dowiedział się, że generał Mrok został pozbawiony władzy. Potem odkrył, że mieszkańcy kompleksu wcale nie kontrolują zony i zachodzących tu zjawisk, a budowany przez niego obraz przeciwnika, który korzystając ze swej władzy zsyła plagi na ludzi w Warszawie, posyłając hordy Polaków, a którego Zachert nazywał bogiem, runął.

 

- Wytłumaczę wam to tak jak wytłumaczono mnie – powiedziała. – Zrozumiałam, choć nie jestem fizykiem – z kieszeni wyjęła kartkę, na której narysowała ołówkiem kopiowym dwa trójkąty stykające się wierzchołkami. – Wyobraźcie sobie to jako trójwymiarowe bryły, to są właśnie stożki czasoprzestrzenne. My jesteśmy w punkcie zetknięcia, zwanym punktem zero. W klasycznym modelu teorii względności, odrzuconym przez dialektykę łysenkowskiej nauki, za nami znajduje się przeszłość, przed nami przyszłość. Dowolny punkt obu tych stożków może zostać ze sobą połączony. Jak jednak wiemy teoria względności jest w pewnej mierze błędna, dowiodły tego łysenkowskie paradygmaty, wycieramy więc stożek znajdujący się za nami, przeszłość wbrew temu co twierdzili fizycy jest na razie nienaruszalna. Mamy jedynie teraźniejszość i zachodzące dylatacje. Jest wiele stożków przyszłości, stykają się w punkcie zerowym, czas biegnie w nich zupełnie inaczej, przestrzeń zmienia się w miejscach, gdzie dochodzi do interakcji, gdzie nakładają się na siebie, zajmując te same hiperpozycje. Powstają zamknięte krzywe czasopodobne, prowadząc swymi krętymi ścieżkami do tego miejsca. Chcąc tu trafić można wędrować przez kilkadziesiąt lat, trafiając do płaszczyzn położonych w odległych stożkach, można podążyć skróconą drogą, jak ja to uczyniłam. Wzajemne interakcje płaszczyzn czasem manifestują się jako zmienne, czasem przybierają inne postacie. Nasza percepcja je interpretuje jako, jak opowiadaliście ciemne wstęgi, bądź zapadającą noc. Nasze stożki łączące się w tym punkcie zerowym nie reagują tak gwałtownie, jak stożki z innej czasoprzestrzeni nakładające się na siebie, tworzące zjawisko podobne do tego, jakie spotkaliście przy cmentarzu.

- Nic nie rozumiem.

- Mogliście wcale tu nie trafić, mogliście przepaść z Zachertem w innej płaszczyźnie czasoprzestrzeni, mogliście trafić na płaszczyznę gdzie w dawnej papierni zamieszkują kanibale, upadli po zniszczeniu cywilizacji, mogliście znaleźć się w Powsinie opanowanym przez wielkie potwory. Zamiast tego trafiliście na Czarną.

- To wszystko istnieje równolegle?

- Nie ma czegoś takiego jak istnienie równoległe. To po prostu różne płaszczyzny. Za murem nierzadko pojawiają się przybysze z tamtych rzeczywistości. Tu jest punkt zerowy dla tych układów odniesienia, inne reagują gwałtownie, gdy manifestują się w płaszczyźnie powiązanych stożków.

- Dlaczego tu jest punkt zerowy?

- Nie mam pojęcia – przyznała. – Ale wewnątrz obszaru znanego wam jako zona, jest nieskończona liczba płaszczyzn. Wszystkie prowadzą do wewnątrz. Na zewnątrz prowadzi tylko jedna znana nam droga, wiodąca do Warszawy. Ta którą ja przybyłam.

- To znaczy?

- Tunelem metra oczywiście – wyjaśniła. – Zachert był niebezpiecznie blisko prawdy, ze swoimi teoriami, o których mówiliście.

Nie mógł sobie przypomnieć kiedy jej o tym opowiadał. Dni zlewały mu się powoli w jeden.

 

Nie potrafił powiedzieć, ile czasu tu spędził. Odzyskał już sprawność i wyzdrowiał, wciąż jednak nie opuścił szpitala. Nadal rozmawiał z Budzyńską, której sam nie wiedział kiedy opowiedział wiele o sobie i o wyprawie, jaką odbyli przez zonę.

- Tego nie zauważyliśmy – powiedziała zafrasowana. – Aktywność w zonach jest powiązana? To zaskakujące, nic dziwnego, że wiązał to z nami, skoro w tej zonie nic się nie dzieje. Wniosek wyciągnął wręcz modelowo, sama nie uczyniłabym inaczej.

- To znaczy, że to nie wy za tym stoicie?

- Nie – odparła, a on z zaskoczeniem stwierdził, że jego zdaniem nie kłamie. Zaczynał jej powoli ufać. – Nie panujemy nad zonami ani nad ich mocami. Nie kontrolujemy ich.

- W takim razie, kto wzniósł barierę wokół południowych Dzikich Pól?

- Nie wiemy – przyznała. – Ale mamy taką teorię, że my.

- Wy?

- W zonach czas biegnie inaczej, to już wiecie, sami przeszliście przez wiele stożków czasoprzestrzennych z nakładającymi się na siebie przestrzeniami i z biegnącym inaczej czasem. Tu nie biegnie wcale, co w konsekwencji daje nam więcej czasu percepcyjnego na rozwój. Mówiłam, że nie da się poruszać we wstecznym stożku? Zakładamy, że kiedyś opanujemy tę sztukę i odetniemy się z przyszłości barierą od przeszłości, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Lecz to jedynie jedna z teorii.

- Czyli inne zony…

- Zachert miał rację – powiedziała zatroskana. – Jeżeli, jak mówił, są powiązane, aktywność tworów narasta, a ze środka wypadają kolejne generacje tworów powstałych w następnych pokoleniach rodzących się w przyśpieszonym upływie czasu… Aż nasuwa się wniosek, że w ten sposób bada się nasze działania, testuje nas szykując się na najbardziej efektywny sposób ataku. Ale to nie my.

- W takim razie kto?

- Nie mam pojęcia – odparła wyraźnie zaniepokojona.

 

- Tamte zony są inne – mówił fizyk analizujący relację Waltera, do którego przyprowadziła go Budzyńska. Zjechali do podziemnej części kompleksu, gdzie znajdowały się Instytuty Naukowe. Fizycy wysłuchali go osobiście, zwracając szczególną uwagę na to, co usłyszał od Zacherta, mimo iż uprzedził ich, że mógł nimi manipulować także w tym wypadku.

- Miejsce gdzie jesteśmy stanowi wspólny punkt dla nieskończonej liczby płaszczyzn czasoprzestrzennych – mówił inny fizyk. – Wszystkie zamknięte są w granicach zony, nakładając się na siebie wzajemnie, z zachodzącą nieskończoną liczbą możliwości wydarzeń. To znaczy, że użycie bomby atomowej niszczy NZS tylko na jednej z płaszczyzn, na innej wciąż istnieje i można tam dotrzeć. Poza zoną jest stożek czasoprzestrzenny, gdzie fizyka pozostała bez zmian, z punktem zerowym łączy go tunel czasoprzestrzenny, który w naszym wypadku przybrał postać rzeczywistego tunelu metra. Nie wiemy jak do tego doszło, zapewne kapitan Budzyńska wspominała, że mamy wiele różnych teorii. Ale inne zony… Zachert was nie okłamał. Przeprowadziliśmy symulacje pod kątem identycznym do tego o jakim mówił. Miał rację. Aktywność wszystkich zon jest powiązana. Manifestacje aktywności są połączone, mogą następować wspólnie, lub kolejno w innych zonach, pojawiają się następne generacje tworów, lepiej przystosowane do walki, jakby zmieniano taktykę. Niestety nie wiemy wiele o nich wiemy, nasza nauka podążała w kierunku wytyczonym przez generała Mrok, mającym na celu wyzwolenie Polski. Stąd nie da się ich badać, bo wchodząc od środka trafiamy w inne płaszczyzny czasoprzestrzeni. Jednak może trzeba będzie zmienić priorytety, skoro tam się tyle dzieje, coś jest w tamtych zonach i wyraźnie staje się coraz bardziej aktywne.

- Jako żołnierz powiedziałbym, że szykuje się wyraźnie do bardzo wrogich działań. Do zwycięskiego przemarszu.

- Jako naukowiec dopuszczę inną możliwość. Macie jakieś pytania?

- Tylko jedno. Dlaczego mówicie na to „coś”?

- Nie mamy dobrej nazwy. Może inaczej nie da się nazwać tego co spadło z nieba i zmieniło nasz świat. Co prosty lud zwie powszechnie Mrokiem, a my czasem mówimy o tym, jako o ciemnej materii. Kłóci się całkowicie z zasadami stałych i niestałych. Nie odbija i nie emituje promieniowania elektromagnetycznego, lecz wysyła własne ciemne promieniowanie i zmienia nasz świat. Nie tylko swą obecnością lecz również tym, co uczyniło fizyce. Zmieniło ją całkowicie.

- Mówicie o zmiennych? Obszarach innej stałej fizyki?

- Nie do końca. Widzicie, też tak początkowo sądziliśmy, że są obszarami gdzie zaczynają obowiązywać inne wartości, co było logiczne, gdyż wystarczyło, że na takim obszarze zacznie obowiązywać na przykład inna liczba fundamentalna niż stała Plancka, a zmieni się współczynnik odbicia fotonów, co sprawi, że promień światła zachowa się inaczej niż w naszym obszarze. To akurat fizyka rozumie. Nie mogliśmy pojąć, dlaczego stałe okazują się niestałe.

- I do jakich wniosków doszliście?

-  Nie wiemy co uczyniło światu coś znane przez was jako Mrok. Co, spadając nam na głowy wybiło dziurę w hiperpowierzchni czasoprzestrzennej sprawiając, że zasady przestały całkowicie obowiązywać. Stworzyło punkt zerowy, z którego dosłownie eksplodowała nieskończona ilość stożków czasoprzestrzennych, zamkniętych na ciasnym obszarze o ograniczonej powierzchni.

- Zatem nie wiecie?

- Nie. Być może odpowiedź mamy od początku przed oczami, lecz nikt jej nie dostrzega. Implozja ciemnej materii rozpoczęła ewolucję fundamentalnych zasad. Dlatego tak ją określamy, nie wiemy czym tak naprawdę jest.

- Jeżeli tu jest punkt zero, to co z innymi zonami? – zapytał Walter. – Tam nie ma bariery granicznej, zamykającej w naszej hiperprzestrzeni stożki. One się rozrastają. Są wyraźnie nam wrogie.

- Na chwilę obecną nie możemy niczego wykluczyć. Może tam też są takie kompleksy.

- To coś wyraźnie dość agresywnie bada możliwości jej obrony. Które stają się coraz bardziej nikłe. Potraficie odpowiedzieć co to jest?

- Nie mam pojęcia. Ale nie dostrzegam w tym żadnej logiki. W każdym razie nam znanej.

 

- A zatem miałem bardzo dużo szczęścia, że mnie znaleźliście? – zapytał, gdy już uświadomił sobie, że w centrum zony nie kryje się wszechpotężny bóg, lecz zwykli ludzie pełni szalonych idei.

- Tak – odpowiedziała szczerze. – Wiedzieliśmy, że Zachert był groźny i niebezpieczny. Nie ufał nikomu, odpowiadał bezpośrednio przed Sierowem, na szczęście GRU przegapiło agenta, jakiego nasz Zarząd II WSI zdołał umieścić wewnątrz, udającego radzieckiego oficera i wiernego komunistę w trzecim pokoleniu.

- Mianowicie?

- Mnie – uśmiechnęła się nieskromnie – Pomińmy tu szczegóły tej maskirowki. Zachert był sprytniejszy, wiedziałam że coś knuje, lecz o tym, że specnaz pobrał dwie kieszonkowe bomby atomowe dowiedziałam się dopiero po waszym wyruszeniu. Złożył się na to cały ciąg zdarzeń losowych. Zapomnieliśmy niestety o kopii planów w dawnych archiwum w Pułtusku, gdy usuwaliśmy informacje o głównej linii metra wiodącej na południe ze wszelkich archiwów. Obawialiśmy się, że może coś znaleźć, więc dwaj stalkerzy, którzy z nim wędrowali zostali odpowiednio zmotywowani aby się go pozbyć. Dalej znacie już tę historię, tak naprawdę najbardziej zelektryzowała mnie wiadomość, że na czarnym rynku pojawiły się artefakty z Powsina. Zachert dotarł do Rudego pierwszy, pozostała nam tylko próba zabójstwa po drodze, pod pretekstem stalkerskich rozliczeń…

- Zachert usiłował uśpić moją czujność mówiąc, iż zabójcy byli stalkerami.

- W rzeczywistości zabiliście naszych ludzi.

- Nie mam wyrzutów sumienia.

- Niektórzy was za to winią, ale jakoś sobie z tym poradzimy. Nikt z nas nie pamiętał o tym drugim niedokończonym tunelu metra, odciętym od strony Mokotowa lata temu, kiedy doprowadziliśmy do jego zawalenia. Czystą koincydencją było, że Rudy go odkrył, gdy usłyszałam o znalezisku z Powsina, dla mnie także stało się jasne, że był w zonie, na jednej z płaszczyzn. Rzut oka na plany wystarczył, by uświadomić sobie, że oznaczono na nich drugą niedokończoną linię. Właściwy tunel biegnie równolegle, a wyjście z niego znajduje się na terenie Warszawy i jest pilnie strzeżone. Nie trafi tam nikt przypadkowy.

- Słyszałem ten wasz tunel. Gdy złapał nas ten twór, zdawało mi się, że słyszę przejeżdżające metro.

- To możliwe, przebiega tuż obok, informacja o jego skończeniu tuż przed wojną pozostała tajna i niewielu o nim wiedziało. Jeśli ktoś mógł odkryć tę tajemnicę to był to Zachert, wiedziałam, że jest zdeterminowany, jednak informacja przesłana z Moskwy do warszawskiego GRU na temat dwóch bomb przyprawiła mnie o panikę. Początkowo lekceważono w kompleksie tę informację, lecz zarejestrowany wybuch nieopodal tej przestrzeni sprawił, że wzięto go na poważnie. Przygotowano ekspedycję wojskową w celu odnalezienia płaszczyzny, na której mogliście przebywać, jest ich nieskończona liczba, potrafimy trafić jedynie do tych, które już odwiedziliśmy, lecz nowe otwierają się przed nami zupełnie losowo.

- Może Generał Mrok potrafi trafiać tam, gdzie chce.

- Słucham?

- Czarna o nim wiedziała.

- Generał Mrok potrafił wiele rzeczy. Zanim odszedł był w wielu miejscach. Jak myślicie, gdzie zrekrutował społeczność kompleksu? W nieskończonej liczbie płaszczyzn. Ale zawsze wracał z nich do punktu zerowego. My nie mieliśmy sposobu, by trafić do miejsca, gdzie byliście, na szczęście sprawy w swoje ręce wzięła ona. Tak was znaleźliśmy, gdy zobaczyliśmy, że granica zaczęła się przesuwać.

- Ta mroczna wstęga? Kim jest ona?

- Nie mamy pojęcia – przyznała szczerze. – To twór, żyjący pośród niestałej fizyki. Manifestuje się w wielu zonach i na rubieżach, zbieraliśmy o niej  raporty z terenu całego kraju, pojawia się w sposób całkowicie chaotyczny i nieprzewidywalny. Stalkerzy zaczęli zwać ją Ciemną Panią. Zazwyczaj występuje w rejonach niestabilnej fizyki i rosnącej aktywności zony. Nie mamy pojęcia dlaczego was oszczędziła. Zabija prawie wszystkich bez wyjątku.

- Ona jest kimś więcej – powiedział. – Ma jakiś cel. I czegoś chce ode mnie. Jest wyraźnie czymś innym niż to, co Czarna zwała Mrokiem, co zaraziło Zacherta.

- Nie wiem kim ona jest. Gdy przybyliśmy w ślad za przesuniętą aktywnością, tamto miejsce znajdowało się już na rubieży naszego obszaru. Znaleźliśmy trupy i was. Zorientowaliśmy się, że żyjecie i musieliśmy uciekać, bo aktywność przesuwała się w naszym kierunku, a nie byliśmy pewni, czy nie spotkamy się z tym tworem. O ile punkt zero jest ściśle zdefiniowany, jego granice poza obrębem muru są mocno płynne. Nasi ludzie nie zdołali nawet zabrać waszego sprzętu, szkoda że nie wiedzieliśmy wówczas, że gdzieś tam leży bomba atomowa, lecz cóż… Potem posłano do Warszawy po mnie, aby uzyskać jakieś wyjaśnienia. W dużej mierze poznałam odpowiedź dzięki temu co mówiliście, gdy byliście nieprzytomni, no i jasne było, że zabiliście Zacherta. Gdyby odpalił tu bombę zniszczyłby kompleks.

Może szkoda, że mu się nie udało, pomyślał Walter. Gdyby nie to wszystko, Nadia i pozostali wciąż by żyli. Gdyby nie szalone ideologie zamknięte w rozgrywkach na poszczególnych płaszczyznach, gdzie podobnie jak w dwóch powiązanych ze sobą stożkach odtwarzano fikcje narodowe, realizując różne wizje Polski.

- W imieniu PRL raz jeszcze wam dziękuję – powiedziała Budzyńska. – Muszę wracać do Warszawy. Spędziłam z wami prawie miesiąc, muszę pamiętać, że minęło tam zaledwie kilka godzin.

- Spotkamy się jeszcze?

- Też bym tego chciała. Ale czas płynie dla nas zupełnie inaczej, sprowadzono mnie tu wyłącznie dlatego, że uznano, iż będę osobą, z którą możecie chcieć rozmawiać. Jestem czynnym agentem i moje pobyty tutaj wiązać się mogą z dekonspiracją. Kiedy stąd wyjdę, czas popłynie dla mnie normalnie, a tu wciąż nie będzie istniał. Nie będzie biegł dla nas równolegle. To sprawi, że postarzeję się w stosunku do was.

- A co ze mną?

- Zostaniecie tutaj. Już nigdy nie wrócicie do Warszawy, ale myślę że znajdziemy tu dla was zajęcie. Chyba teraz tego już chcecie, prawda?

- Tak – skłamał. – Chciałbym tu pozostać.

- Czasem jednak będziemy się spotykać – powiedziała. - Tylko wtedy…

- Tak?

- Nie mów do mnie „Nadiu”, jak ostatniej nocy.

 

Potem uświadomił sobie, że zapewne w ten sposób go usidliła i złamała. Nie mógł uwierzyć w szczerość jej uczuć i intencji, nie po tym wszystkim co przeszedł. Nie potrafił zapomnieć o tym co przeżył, a gdzieś w środku wciąż tliło się poczucie straty, którego nie mogła zagłuszyć świadomość zabicia Suworowa i Zacherta.

Przez kolejne upływające miesiące pojawiała się czasem w jego nowym mieszkaniu, położonym w podziemnej części kompleksu. Wciąż nie przyzwyczaił się do wiecznego dnia panującego na zewnątrz, w tajemniczy sposób zatrzymanego o jednej godzinie, mimo iż ludzkie organizmy odczuwały upływ czasu, lecz pora dnia i rośliny nie podlegały żadnym przemianom. Zapewne Markiewicz powiedziałaby coś o percepcji, choć Swietłana opowiadała mu o tym, że strumień czasu nie jest tożsamy ze świadomością transcendentalną i absolutną, ale on nie słuchał, koncepcje kolejnych filozofów go nie interesowały. Przynosiła mu informacje z tamtego świata, informując że został uznany za oficjalnie zaginionego, po śledztwie przeprowadzonym przez przybyłych z Moskwy oficerów Akwarium. Nie zdołali odnaleźć śladu Zacherta, mimo iż jego zapiski doprowadziły go do wejścia do tunelu, który został do tego czasu już zniszczony przez siły kompleksu. Twór pozostał po tamtej stronie i był pierwszym na co natknęły się oddziały specnazu, doprowadzając do redukcji stanu osobowego komandosów. Po tym wydarzeniu wezwano Zmechdywizję, która przy pomocy metanapalmu spaliła wszystko, co napotkała w środku, włącznie ze znajdującymi się tam ciałami, które jak stwierdzono należeć musiały do wyprawy Zacherta. Zawalony tunel okazał się prowadzić donikąd. Z powodu tych wydarzeń przez jakiś czas kompleks był odcięty, równoległej linii nie używano, po czym Swietłana znowu zaczęła przyjeżdżać wagonikiem metra, zostawiając za sobą rok 1985, wpadając wprost do jego łóżka w roku 1961, gdzie w rzeczywistości jak obliczył jeden z tutejszych fizyków, gdyby czas biegł normalnie, byłby rok 2015. Tyle godzin nierzeczywistego dnia percepcji tutejszych mieszkańców upłynąć miało od czasów wybuchu. Czas biegł w obu płaszczyznach nierównomiernie i z różną prędkością, ale starali się, żeby to, co robili gdy się spotkali, trwało jak najdłużej. Być może coś do niego czuła, on wciąż jednak nie mógł zapomnieć o Nadii.

Z czasem pozwolono mu zajmować to co potrafił najlepiej. Wojsko Polskie kompleksu sprowadzało się raczej do oddziałów ochrony, z rozbudowaną siatką wywiadowczą i kontrwywiadowczą. Przez wiele miesięcy czujnie obserwowano go, nie powierzając żadnych odpowiedzialnych zadań, lecz przeszedł wszystkie próby i testy postaw, co sprawiło, że z czasem zaczęto powoli mu ufać. Jedynym  co podobało mu się w RP był fakt, że nikt nie oczekiwał od niego codziennej porcji donosów, choć stosunki ludzkie były dalekie od ideału. Dawano mu wielokrotnie do zrozumienia skąd przychodzi, iż i że reprezentuje wrogi reżim, a także pamiętano jak zabił żołnierzy kompleksu posłanych, by wyeliminowali  stalkera. Z czasem nieco awansował, poznając tajniki ochrony kompleksu, choć wciąż nie dopuszczano go do ważniejszych tajemnic. Dowiedział się, generał Mrok planował niegdyś wykorzystać to miejsce jako bazę do wyzwolenia LPKRR. Potem jednak porzucił ten zamiar, zamierzając zignorować istnienie tamtego świata i proponując rozwój społeczności w kierunku niezależnej egzystencji, lecz jego wychowankowie i uczniowie nie zgodzili się z nim. Ich nadrzędnym celem pozostawało wciąż odzyskanie LPKRR i pokonanie Związku i w tym kierunku kierowano rozwój społeczności. Nie dysponując siłami zbrojnymi, skupiono się na rozwoju naukowym, mającym wytworzyć wynalazki mogące pokonać przeciwnika. Na podstawie technologii skradzionych imperialistom rozwijano mózgi elektronowe, a także broń energetyczną, którą reprezentowały niektóre wieże otaczające kompleks, mogące strzelać skoncentrowanymi wiązkami. Badano także technologie z przyszłych czasoprzestrzennie płaszczyzn, z których przybysze czasem pojawiali się za murem, kończąc w zdumieniu swe wędrówki do serca zony. Ze swej strony kompleks nie prowadził zbyt aktywnych badań obszaru poza swą sferą. Wysyłano jedynie okresowe wyprawy w poszukiwaniu rekrutów, nierzadko zakończone niepowodzeniem, gdy trafiano na płaszczyzny, w których zmienna fizyka sprawiała, iż ludzie nie przetrwali wojny, a dominującą formą życia stali się Polacy. O ile Walter się zorientował rekrutację prowadzono w dwójnasób, spośród ludzi takich jak on, wychowanych w LPKRR oraz na stykających się z punktem zerowym płaszczyznach. Kompleks powoli szykował się na wojnę, miał nieskończenie dużo czasu, a wzywający do opamiętania generał Mrok zniknął. Wciąż pozostawał jednak bohaterem, który ocalił Polskę i wskazał ludziom drogę.

Walter zaintrygowany usiłował pewnego razu dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczym generale, który został odsunięty od władzy przez swych radykalnych zwolenników, gdy usiłował przeorientować ośrodek na badanie zagadki stożków i zaprzestać prowadzenia tajnej wojny. Nikt jednak nie potrafił powiedzieć mu co się z nim stało, a jego zniknięcie pozostawało zagadką. Niektórzy uważali, że maczała w tym palce Dwójka, oddział drugi WSI, choć Budzyńska niechętnie przyznawała, że był to dla nich powód największego niepokoju. Generał zniknął z zamkniętego pomieszczenia willi, w której zapewniono mu doskonałe warunki egzystowania, nie mogąc pozwolić by po przejęciu władzy, wpadł ze swą wiedzą w czyjeś ręce. I bez tego generał Mrok jawił mu się jako postać bez mała mityczna . Odkrywszy ze zdumieniem po upadku bomb, że Królewska Góra przetrwała atak, zaś na drugim krańcu linii metra znajduje się zepchnięta w podziemie Warszawa, kryjąca się przed zimą nuklearnego świata, zebrał garstkę wiernych i pchnął ją do wyzwolenia szeregu willi z rąk wiernych siłom ZSRR oraz przewodniczącemu. Zmienił następnie kompleks w swą bazę, planując poprowadzić stąd zwycięską rewolucję. Z czasem zmodyfikować musiał założenia, gdy odkrył, iż otaczają go rozmaite płaszczyzny, z których po okresie ewolucji adaptywnej wkraczać do kompleksu usiłowały dziwne twory. Królewska Góra stała się wówczas placówką naukowo-wojskową, otoczono ją murem, zaczęto bronić i jednocześnie prowadzić badania, mające na celu wygranie przyszłej wojny.

- Wyobraźcie sobie ten dzień – mówiono Walterowi.- Polska powstanie, przez tunel pójdzie zwycięska rewolucja, która zrzuci jarzmo. Po raz pierwszy w dziejach dysponować będziemy bronią dającą nam przewagę militarną.

Na razie jednak Królewska Góra kryła się w centrum zony, a do tajemnicy w świecie zewnętrznym dopuszczono niewielu. WSI prowadziło aktywne działania wywiadowcze, umieszczając swych agentów w miejscach pozwalających na sprawowanie kontroli nad sytuacją, usiłując wpływać na bieg wydarzeń i maskując wszelkie działania kompleksu. Ruch między LPKRR a Królewską Górą praktycznie nie istniał i był ściśle regulowany, jedynie kilka osób takich jak Budzyńska mogło się tamtędy przemieszczać.

Z czasem poznał przeznaczenie tajemniczych wież otaczających mur. Miały one za zadanie powstrzymywać twory przechodzące tu z różnych płaszczyzn, emitując fale niepozwalające im na zbliżenie się. Była to metoda skuteczna, a przy tym nie zmuszała do walki z krążącymi wokół hordami Polaków i nie wykrwawiała żołnierzy w kolejnych starciach. Gdyby LPKRR dysponowało takim wynalazkiem wielu spośród towarzyszy Waltera wciąż by żyło. Wspomniał o tym kiedyś Budzyńskiej, tylko po to by zostać sprowadzonym na ziemię.

- Nie ma takiej możliwości – powiedziała. – Pomijając wszelkie względy naszej działalności, nie mogą nigdy wpaść na trop takiego odkrycia. Między innymi dlatego sabotujemy i ograniczamy badania prowadzone w LAN w pewnych kierunkach.

- Ale wtedy można byłoby zamknąć zonę siecią wież. Nikt nie musiałby ginąć.

- Rzucono by te siły na front walki z imperialistami. Dopóki Związek ma skrępowane ręce na własnym terytorium, nie może przeprowadzić ostatecznej ofensywy, tocząc wojnę wewnętrzną. Wiecie co stało się na początku roku? Udało im się przerwać front antarktyczny, przygotowują się do rozbicia rakietami wodorowymi powłoki lodowej. Beria i jego generalicja mają nadzieję, że gwałtowna zmiana klimatu i powodzie zniszczą zasoby Imperialistów, uniemożliwiając działanie cyberurządzeń.

Z tego co zauważył obficie korzystano tu z tej technologii, opierając na jej działaniu wieże odstraszające. Jak wytłumaczono mu ich podstawowym minusem była ta sama słabość, która dopadała broń imperialistów. W silnie zjonizowanym powietrzu oraz w napromieniowanej przestrzeni zony nie były w stanie działać. Centrum południowych Dzikich Pól zatrzymało się w czasie, jakby ruch obrotowy ziemi przestał istnieć, choć wszelkie znane stałe fizyczne pozostały bez zmian, niczym wewnątrz tornada. Tu analogia Grzegorzewskiego okazała się celna. Wciąż jednak zagadką pozostawała natura tego zjawiska, bowiem fakt istnienia poza czasem kompleksu pozostawał tajemnicą nawet dla tutejszych naukowców. Istnienie bariery ochronnej w postaci czerwonej mgły oraz tunelu czasoprzestrzennego mogli tłumaczyć sobie jedynie domniemaniem przekazanym wcześniej przez Budzyńską. Punkt zerowy został ochroniony poprzez cofnięcie się w jego własnym stożku świetlnym i wprowadzenie zabezpieczeń umożliwiających jego rozwój. Teoria tych, którzy przyszli później cieszyła się tu szerokim uznaniem. Ale jak konstatował Walter, tutejsi naukowcy wyraźnie pojmowali z zasad niestałej fizyki niewiele więcej niż naukowcy w LAN usiłujący rozgryźć reguły rządzące zoną. Nie tylko zresztą fizycy, w czym utwierdzał się gdy zapraszali go na kolejne przesłuchania. Od czasu, gdy dołączył do sił ochronnych kompleksu zwano je rozmowami. Blokowano jego prośbę o przydzielenie do ekspedycji na inne płaszczyzny, uznając wciąż, iż jego wiedza jest zbyt cenna. Przynajmniej takiego wyjaśnienia mu udzielano, ukrywając przed nim jak sądził fakt, iż dwójka wciąż nie ma do niego zaufania.

- Do niedawna sądziliśmy, że Polacy w zonie podlegają prawom naturalnego przyśpieszonego rozwoju, w swym stożku akcelerowanego czasu, a adaptują się pokoleniowo do warunków środowiskowych. Kolejne generacje stają się więc coraz lepiej przystosowane do egzystowania na rubieży i jednocześnie do walki z ludźmi – powiedział jeden z naukowców. – Ale po waszych wiadomościach przyjrzeliśmy się sprawie bliżej. Dlatego dzisiaj porozmawiamy o rodzajach Polaków, na które się natknęliście.

- Macie przecież dostęp do danych LAN i danych wojskowych – wzruszył ramionami. – Nie powiem wam niczego innego.

- Proszę zrozumieć – usłyszał w odpowiedzi. – Dzięki wam uświadomiliśmy sobie fundamentalną różnicę pomiędzy płaszczyznami naszej zony a pozostałymi. Na naszych płaszczyznach pojawiają się podobne twory, lecz nie są aż tak drapieżne, ich agresja jest typowo zwierzęca, wzrasta, kiedy są głodne, lub walczą o przetrwanie. Tamte twory, ukierunkowane na ekspansję terytorialną, ciągle się przystosowują.

- Więc?

- W LPKRR nikt tego jeszcze nie zauważył, nie mają możliwości porównania z naszymi danymi. W naszych płaszczyznach zidentyfikowaliśmy kilkaset rozmaitych wariacji gatunkowych, ale jak wynika z danych LAN naliczono już ponad 1150 podgatunków, zmieniających swe cechy. Zgodnie z zasadami łysenkizmu, każde zwierzę, które nie osiągnęło granicy swego rozwoju, rozwija często używany narząd, zanika zaś mu nieużywany. Twory w stożkach przyległych do naszego punktu ewoluują dokładnie w myśl tej zasady. Tamte wykształcają głównie w procesie adaptywnej ewolucji cechy ofensywne.

- Ponieważ walczą z ludźmi?

- Nawet ekstrapolując ich rozwój zgodnie z niebywałą agresją, nie powinny dysponować takim cechami. Stąd wyciągamy jeden możliwy wniosek. Ich ewolucja została ukierunkowana i stworzona sztucznie.

- Jak wasza zona?

- Jak nasza zona. Jak biony stworzone w Płaszczyźnie-143, mające być wierzchowcami dla kawalerii NSZ. Afiliowane przez jeźdźców. Dość ciekawe rozwiązanie, uczynili to intuicyjnie, nie dysponując metodą naukową.  Warto by się nad tym skupić w następnej kolejności.

- Czemu nie teraz?

- Nasze wysiłki idą przede wszystkim na pokonanie Związku, a nie walkę z Polakami.

 

Nie wiedział ile spędził tu już czasu, czy liczyć trwający dzień w latach, czy w miesiącach. Podobny problem mieli tutejsi mieszkańcy, nawet ci, którzy pamiętali jeszcze zwycięską walkę generała Mrok, choć niewiele ich tu zostało. Czas stał w miejscu, w stosunku do LKPRR, gdzie czasem zwalniał, a czasem przyśpieszał, jedynie wchodząc do tunelu z tamtej strony można było być pewnym, że na zewnątrz spowolni swój bieg. Powodów tej dylatacji nie zdołano dotąd wyjaśnić. Korzystała z tego Swietłana, pojawiając się w kompleksie dość często i pozwalając sobie na chwile zapomnienia z jego udziałem. Podejrzewał, że przygoda która ich połączyła, w jej wypadku przerodziła się w trwałe uczucie, nawet jeśli nie chciała tego przyznać. On nie był w stanie zrzucić skorupy powstałej w nim po śmierci Nadii, odkrywając dopiero po fakcie, że ich dziwaczne stosunki bazowały na uczuciu. Starał się jednak nie dać po sobie niczego poznać. Śmierć Zacherta i Suworowa nie zdołały stłumić jego gniewu. Rozpalał się on często, gdy spoglądał na skrytą bezpiecznie w cieniu wież Rzeczpospolitą, dysponującą wynalazkami mogącymi ocalić życie mieszkańców Warszawy, do której po raz pierwszy od kilkunastu lat zdołały wtargnąć twory.

- Przedarły się od strony Targówka – mówiła Swietłana. – Pojawił się nowy rodzaj Polaków, przekopujący się przez ziemię. Zrobili wyłom w tunelu, jakiś idiota nie sprawdził grodzi od strony miasta. Zanim udało się je naprawić zginęło tam wielu żołnierzy, twory okazały się odporne na metanapalm, a ich skóra była na tyle twarda, że kałasznikowy nie mogły jej przebić. Ten dzielny kapitan jest teraz na ustach wszystkich, oddał swe życie za mieszkańców miasta, walcząc do końca.

- Jak jego nazwisko?

- Arkuszyn.

Po chwili Walter wybuchnął.

- Gdyby mieli wasze odstraszacze, broń energetyczną…

- Uspokój się. Wiesz, że to niemożliwe, aby dać im nasze wynalazki.

- To nie jest niemożliwe, to po prostu… - lecz uciszył się. Miał dość już ludzi odpowiadających za śmierć kolejnych osób, które znał. Skrytych bezpiecznie za murami, czekających aż przeciwnik wykrwawi się w wojnie, by wówczas rzucić go na kolana. Jednak wskutek tego wszystkiego ginęli zwykli mieszkańcy Warszawy i żołnierze, będący jego przyjaciółmi.

Zostawiła go zatroskana jego stanem. Nie wiedziała, że w jego głowie zaczęły krystalizować się pewne myśli. Śmierć Arkuszyna przelała w nim czarę.

 

Kiedy obudził się pewnej nocy podjął decyzję.


 SPIS TREŚCI

>> Rozdział 28