22.
Czekali na nich po drugiej stronie torowiska. Był tam
Głowacki, a wraz z nim Wilczek. Pojawili się gdy Zachert, Walter i Markiewicz
wyszli na drogę z zarośli i zaczęli iść w ich kierunku. Stanowisko ogniowe NSZ
musiało być ukryte nieopodal torów, bowiem rotmistrz i jego podoficer pojawili
się w mgnieniu oka. Walter nie czuł się zbyt komfortowo wiedząc, iż każdy krok
śledzą lufy wielu karabinów oraz broni, która pozbawiła życia Wroczka, lecz
niewiele mógł na to poradzić. Wraz z Zachertem pozostawili jedynie pistolety
APS przypięte do pasa, choć Walter nie do końca ufał przeciwnikowi. Nie
pojmował czemu pułkownik zgodził się na spotkanie, z którego mogli już nie
powrócić, jego zdaniem powinni ewakuować się stąd jak najszybciej, by sprowadzić
Zmechdywizję. Miał poczucie, że tracą inicjatywę.
Minęli bramę, podążając drogą wzdłuż muru wysokością
przewyższającego wzrost każdego z nich, po drugiej stronie mając zielone
zarośla. Tam krył się zakamuflowany przeciwnik, pancerze Głowackiego i Wilczka
na drodze przybrały kolor popielaty, dostosowując się do otoczenia.
- Proszę przyjrzeć się tym pancerzom, towarzyszko
Markiewicz – polecił Zachert. – To nie jest cybertechnika imperialistów ani
nasza mechanika.
- Skąd ten wniosek?
- Gdyby byli bardziej zaawansowani technicznie, nie
mieliby starych kałasznikowów.
- Może po prostu chcą przed wami ukryć swą lepszą
broń?
- Pokazując nam zaawansowane pancerze bojowe? Nie
sądzę – uśmiechnął się, gdyż zbliżyli się do miejsca, w którym czekali
narodowcy.
- O ile pamiętam oczekiwaliśmy jedynie dwóch oficerów
– rzekł Głowacki.
- Towarzyszka Markiewicz nie jest żołnierzem, nawet
nie posiada broni – powiedział Zachert. – Jest naukowcem i niezwykle
zaciekawiły ją wasze osiągnięcia z dziedziny biologii.
- Chce szpiegować – rzucił Wilczek, a Markiewicz
popatrzyła na niego jakby urażona.
- To oczywiste – powiedział rotmistrz. – Pułkownik to
przecież szpieg z MGP lub jakkolwiek się teraz ta instytucja nazywa. Wykorzysta
każdą sposobność, by zdobyć informacje i uderzyć niczym wąż przyczajony w
trawie.
- I widzę, że nie tylko ja – powiedział Zachert. –
Jakoś nie dowierzam wam w sprawie rozejmu, nie widzę po waszej stronie
niezbędnej dozy zaufania.
- Nie mówcie mi o zaufaniu – odparł zimno Głowacki. –
Kiedyś w tym kraju oficerowie wojsk narodowych zaufali już jednemu z was,
zakładam że nazwisko ludobójcy Sierowa jest wam znane?
- Nie mówcie tak o marszałku i bohaterze Związku
Ludowych Komunistycznych Republik Radzieckich – odrzekł twardo Zachert. – Ja
nie obrażam waszych dowódców.
- Ja nie mówię o bohaterze – powiedział Głowacki. –
Mówię o człowieku, który dał słowo szesnastu generałom naszej Armii, a potem
wywiózł ich do Moskwy, który zniszczył wielu patriotów w tym kraju, aresztując
tych, którzy wychodzili z lasu…
- Niestety nie wszystkich, ale jesteście jak
karaluchy – rzekł Zachert. – Przetrwaliście nawet wybuch atomowy.
- Towarzysze, proszę – wtrąciła się Markiewicz,
widząc jak Wilczek gwałtownie porusza się, a na jego drodze staje Walter. – Rozumiem,
że nasze wzajemne światopoglądy wykluczają pokojowe współistnienie, ale jak
rozumiem, mieliśmy rozmawiać.
Głowacki przyjrzał się jej uważnie.
- W istocie – rzekł, – Wyłącznie dlatego, że taka
jest wola Czarnej, jako przedstawicielki Mroku. Gdyby ode mnie to zależało,
utopiliśmy was w waszej własnej krwi. Proszę poczekać – nagle jego oczy uciekły
w tył głowy, zieleń zmętniała. Po chwili znowu dostrzegli jego tęczówki, a
rotmistrz zamrugał powiekami. – Czarna wyraziła zgodę na pani obecność.
Ruszajmy, nie traćmy czasu na jałowe pogaduszki.
- Skąd wiecie, że wyraziła zgodę? – zapytała
Markiewicz.
- Po prostu wiem. Za mną.
Afiliował się, dotarło do Waltera, cokolwiek to by
nie znaczyło, w jakiś sposób nawiązał łączność z Czarną. Być może zapewniał ją
ten strój, choć nie dostrzegł niczego, co przypominałoby w jakimkolwiek stopniu
radio. Był jednak swego wniosku pewien, kojarzył teraz fakty z dużą łatwością.
Podobnie jak dostrzegał teraz, że Zachert prowokuje tamtych celowo, z pełną
premedytacją. Tylko z jakiego powodu?
Ruszyli wzdłuż muru, mijając rozgałęzienie torowiska
i kolejną bramę. Za murem niewiele można było dostrzec, lecz za zakrętem
otworzył się widok na czerwone budowle stojące z prawej strony drogi. Były
kilkupiętrowe, miały spadziste dachy, przypominały dawne budownictwo Warszawy z
przedwojennych czasów, które można podziwiać było na starych fotografiach. Było
ich kilka i przesłaniały widok w kierunku wieży kościoła, który jak Walter
zapamiętał położony był za nimi. W oknach dostrzegł ruch, kiedy wpatrzył się
bliżej, nie był w stanie dostrzec nikogo, choć był przekonany, że ukrywają się
tam strzelcy. Nie była to wyłącznie kwestia maskowania, lecz przede wszystkim
dziwacznych pancerzy, wtapiających się w otoczenie. Po raz kolejny zauważył
wroga wyłącznie dlatego, że ten się poruszał. Zmroziła go nagle myśl, że może
być otoczony przez zamaskowanych od stóp do głów żołnierzy NSZ z naciągniętymi
na twarze maskami. Rozejrzał się, lecz niczego nie dostrzegł.
Mur otworzył się na plac, prowadzący w kierunku bramy,
za nią dostrzegli wysoki budynek, z którego wyrastał złamany komin. Jego
pozostała część leżała na ziemi, teraz posłużyła jako barykada. Już nie kryjąc
się ustawiono za nią stanowisko karabinu maszynowego. Był to typ, którego
Walter nie znał, ocenił jednak, że nie wygląda na zbyt nowoczesny, będąc
ciężkim i nieporęcznym. Dwóch znajdujących się tam narodowców celowało w
nadchodzących. Budynek był wysoki, z szarej cegły, na jego frontonie namalowano
na zielonym tle znak białej ręki z uniesionym mieczem. Walter nigdy wcześniej
nie widział takiego symbolu. Obok niego powiewały zatknięte w murze
biało-czerwone flagi, w dziwacznym wydaniu, nieposiadające czerwonej gwiazdy
pośrodku. Znajdujący się poniżej znak białego orła także nie prezentował się
tak jak powinien, posiadał koronę, zaś na skrzydłach brakowało mu tych samych
symboli rewolucji. Nie było wątpliwości, znaleźli się w bazie faszystów. Ze szczytu budynku pod skosem biegło ku
dołowi coś w rodzaju zabudowanego korytarza, prowadząc do niższego budynku.
Podobne konstrukcje znaleźć można było w Warszawie, gdzie napowietrzne tunele
łączyły niektóre części podziemnego metra z kombinatami przemysłowymi
emitującymi do atmosfery zanieczyszczenia. Znajdowali się na terenie dawnej
fabryki, gdzie element taki nie był niczym dziwnym, za bramą dostrzec można
było zabudowania świadczące o industrialnym charakterze. Nieopodal zauważył
działa wycelowane w kierunku rzeki, przy których ostentacyjnie czekali
wpatrujący się w nich żołnierze. Armaty były starego typu, na kołach, lufy
miały niewielki kaliber, choć oczywiście wystarczający, by zniszczyć teren, na
którym ukrywały się niewielkie siły LPKRR. Wyglądało na to, że strzelają
tradycyjnymi pociskami. Walter nie był pewien czemu miała służyć ta
demonstracja, pokazowi siły czy też chęci przekonania przeciwnika, że dysponują
jedynie przestarzałą zdolnością bojową. Coraz bardziej był pewien jedynie tego,
że powinni jak najszybciej się wycofać, zwłaszcza, iż stracili już element
zaskoczenia, jakim dysponowali bezpośrednio po starciu przy moście.
Gdzieś zza muru usłyszał charakterystyczny dźwięk rytmu wybijanego przez wojskowe buty, podczas musztry wojskowej, którą sam niegdyś ćwiczył. Doleciał go śpiew:
Było ich wielu,
ludzi ze stali
Nie mógł ich
złamać, Hitler ni Stalin
Zostało wielu,
zresztą sam zobacz
Przejdą
zwycięsko po zdrajców grobach
Nic nie
zaskoczy żołnierzy wybranych
Ni grzyb nad
miastem, ni salwa nad ranem
Będziemy
walczyć za kraj w potrzebie
I zwyciężymy, każdy z nas to wie
Walter nie musiał słuchać więcej. Narastał w nim
zimny gniew, jeszcze Polska nie zginęła, pomyślał, choć omal jej nie
zniszczyliście. I nie zginie, ja do tego nie dopuszczę, jestem jej żołnierzem.
Od strony bramy nadchodził ku nim mężczyzna odziany
na czarno, w eskorcie dwóch żołnierzy. Czujne oko Waltera spostrzegło, że
trzymana przez nich broń jest dziwacznie poskręcana, nie przypomina niczego co
znał. Nie dostrzegał na niej także metalowych części. Zachert jakby nie patrzył
w tamtą stronę, zdawał się nie słyszeć obraźliwej pieśni, kontemplując znak
namalowany na budynku.
– Ciekawe macie tu pomieszanie symboliki, znaków
narodowych, faszystowskich organizacji - powiedział.
- A towarzysz pułkownik świetnie obeznany z historią
tego kraju – odrzekł mężczyzna odziany na czarno, podchodząc bliżej. Zachert
zmierzył go wzrokiem.
- Tej republiki. Będącej częścią mojej ojczyzny –
odparł.
- Pułkownik Iwan Zachert, jak widać szpieg,
dopuszczony do wielu tajemnic, posiadający wiedzę niezbędną do rozpoznania
wroga i wykorzystania każdej sytuacji do własnych potrzeb – z bliska Walter
dostrzegł, że mężczyzna pod kołnierzem nosi coś w rodzaju białego otoku,
którego niewielki kwadrat wystaje na zewnątrz. – Dziękuję rotmistrzu, przejmę
naszych… na razie gości i poprowadzę dalej.
Głowacki skłonił się, po czym odwrócił się i wraz z
Wilczkiem skierował w stronę budynku z czerwonej cegły. Na placu pozostał
nowoprzybyły mężczyzna w eskorcie żołnierzy NSZ.
- A wy kim jesteście, kapłanie? – zapytał Zachert
mrużąc oczy. Kapłan. Tego słowa Walter nie znał.
- Księdzem kapelanem – odparł z uśmiechem mężczyzna.
– Ale wy możecie mówić mi Brzóska. Bo ksiądz nie przejdzie zapewne przez wasze
usta.
- To oczywiście nie jest prawdziwe nazwisko – odrzekł
Zachert. – Powiedziałbym, że ma jakiś związek z historią tej republiki. Przypomnę
sobie.
- Nie wątpię. W końcu studiowaliście historię tego
kraju w GRU, nieprawdaż? Doskonała znajomość polskiego świadczy, że Polska
stała się dla was główną strefą działalności kontrwywiadowczej. Ciekawe co
powiedziałby rotmistrz, gdyby dowiedział się, że jesteście jednym z siepaczy
Sierowa?
- Dużo wiecie – oczy pułkownika zmieniły się w wąskie
szparki. – Czy jak na faszystę ukrytego w sercu republiki, z dala od jej
mieszkańców, nie za dużo?
- Rotmistrz nie zna dobrze waszych struktur, bo jego
domeną jest wojsko – mężczyzna wciąż się uśmiechał. – Ja zaś muszę je znać.
Jesteście tu z oddziałem żołnierzy, więc możecie być wyłącznie z wywiadu
wojskowego, a nie z MGB. Chyba nie sądzicie, że tylko wy towarzyszu potraficie
wyciągać wnioski na podstawie tego, co widzicie?
- Reprezentujecie Oddział Drugi? – zapytał po chwili
milczenia Zachert.
- A to już mała nieznajomość historii i pytanie, na
które nie udzielę odpowiedzi – rzekł mężczyzna. – Nie tylko pan chce zachować
dla siebie wiele niewiadomych. Proszę powiedzieć, część waszych ludzi jest ze
specnazu? Bo nie chce mi się wierzyć, że pułkownik GRU wybrałby się tu w
towarzystwie wyłącznie piechoty LPKRR – wymownie spojrzał na Waltera.
- Rotmistrz to stopień kawalerii – rzucił Zachert. –
Macie jakieś konie, czy też waszą kawalerię powietrzną przetrzebiliśmy na
moście?
- A pani jest naukowcem? Jakiej specjalności? Zapewne
ścisłej, skoro towarzysz pułkownik was tu zabrał? Czy też po prostu skrywającym
swą tożsamość żołnierzem, mającym wykonać dla niego jakieś zadanie? –
Brzóska uśmiechał się teraz do
Markiewicz.
- Nie odpowiadajcie – powiedział szybko Zachert. –
Chyba, że dowiemy się czegoś więcej na temat afiliowania, bo wiemy już, że
słyszał naszą rozmowę z rotmistrzem. Czy Czarna też nas teraz słucha?
- Tak, ale postanowiła poznać swego wroga osobiście,
choć wszyscy mówili jej, że to błąd, kiedy chcieliśmy was zepchnąć do rzeki –
odparł Brzóska.
- O ile pamiętam, raczej my was zepchnęliśmy – rzucił
Walter.
- Żołnierz – powiedział Brzóska po chwili. – Nie
szpieg. Przemówił honor, rzecz w imieniu której będą walczyć młodzi głupcy po
obu stronach nadchodzącej wojny i w imieniu której będą umierać. Tragedia tego
kraju. Lecz całkowicie niezbędna dla jego istnienia. Zaraz po Bogu, lecz zawsze
przed ojczyzną.
- Niezbędny dla istnienia tej republiki jest
materializm dialektyczny – rzekł Zachert. – I rodina.
- Dyskusje światopoglądowe są niezwykle interesujące
– powiedział Brzóska. – Lecz zakładam, że powiedzieliście swoim ludziom, że
jeśli nie wrócicie do jakiejś określonej pory, mają zacząć do nas strzelać.
Zatem nie traćmy na razie czasu. Czarna oczekuje.
Podążyli za nim. Droga wiodła przez bramę, wzdłuż
budynku z wizerunkiem miecza, pod łącznikiem, w kierunku budowli wzniesionej z
czerwonej cegły, identycznej z pozostawionymi z tyłu. Waltera uderzyło, że nie
dostrzega nigdzie choćby kawałka zardzewiałego metalu, tak charakterystycznego
dla Dzikich Pól. To był teren dawnej fabryki, lecz nie dostrzegł nigdzie choćby
fragmentu maszyny, za bluszczem i winoroślami skrywały się jedynie budynki.
Przyglądał się żołnierzom eskortującym Brzóskę,
widząc jak zmienia się odcień i barwa ich pancerzy w zależności od otoczenia,
na którym przebywają. Z zasłoniętymi twarzami i nieruchomi, pozostawali
niezwykle trudni do wyśledzenia. Nie mógł nigdzie dostrzec zapięć ani
zatrzasków, zastanawiał się czy strój ten jest jednoczęściowy, w całości
złożony z malutkich sześcianów, jakie odkryły twarz Głowackiego i Wilczka. Jak
dotąd jedynym z faszystów nieposiadającym takiego ubioru był Brzóska, lecz chwilę
później Walter dostrzegł większą grupę, odzianą w inne stroje. W kierunku
budynku z czerwonym dachem zmierzali wychudzeni ludzie, nosząca szare odzienie,
o ile Walter był w stanie dostrzec, podarte i postrzępione. Nieśli ze sobą
rozmaite narzędzia, spośród których udało mu się jedynie rozpoznać łopaty.
Ludzie byli eskortowani przez żołnierzy NSZ, co nasunęło Walterowi oczywiste
skojarzenie.
- Co oni zrobili? – zapytał.
- To pewnie podludzie – rzekł Zachert. – Faszyści zamykają
takich w obozach koncentracyjnych.
- Mylicie się – powiedział Brzóska. – Po prostu nie
każdy z nich może być nazwany Polakiem. Mają szansę odpokutować swe błędy i
przysłużyć się społeczności na polach uprawnych, bądź przy ciężkich pracach.
Mimo, że większość z nich może wykazać swe patriotyczne nastawienie, nie każdy
jest gotów do odpowiednich poświęceń, nie wszyscy mają odpowiednie pochodzenie.
- Pochodzenie! – wyrwało się Markiewicz. – To chore!
- Brzóska przystanął.
- Powiedzcie mi, towarzyszko – ostatnie słowo
wypowiedział z naciskiem. – Przez te lata, kiedy nie mieliśmy kontaktu, pociągi
przestały już jeździć na Kołymę? Nie macie już łagrów? Nie reedukujecie przez
pracę?
- W komunizmie nie ma głodu i biedy! – warknęła.
- U nas też nikt nie głoduje – odparł Brzóska. – I
nie chodzi bez odzienia. Nie rozdzielamy także rodzin, pozwalając na życie
więźniów ze swoimi żonami i dziećmi. Czy u was nadal idąc na etap trzeba wziąć
rozwód?
- Dzieci? – zapytała Markiewicz.
- Mamy tu dzieci – podchwycił Brzóska, jakby
wyczuwając jej ton. – Nie wierzycie? Chcecie zobaczyć?
- Zatem to nie obóz wojskowy – wtrącił się Zachert. –
Dziękuję za umożliwienie tej cennej obserwacji.
Brzóska spojrzał nań z wyraźnym zniechęceniem.
- A może wyjaśnicie mi, jak wspaniały macie ustrój,
na przykładzie związanego człowieka, którego prowadzicie na łańcuchu?
- To nie człowiek – odparł pułkownik. – To coś
pośredniego między zwierzęciem a faszystą. Zwiad lotniczy to ciekawa sprawa,
prawda? Powiedzcie, ci latający Polacy to wasi koledzy? – ale Brzóska nie
odpowiedział.
U Markiewicz dało się wyczuć nagłą zmianę, choć
Walter nie wiedział czym była ona powodowana. Skupił się na obserwacji
otoczenia. Musiał przyznać rację Zachertowi. Nie ważne jak bardzo faszyści
starali się pokazać gotowość bojową, nie byli przygotowani na atak. Nigdzie nie
dostrzegał infrastruktury militarnej charakteryzującej choćby Kordon. Nawet w
zwykłym obozie, wystawionym przez maszerującą Zmechdywizję, wojsko wystawiało
liczne czaty i warty obronne, stanowiska przenośnej artylerii, działka przeciwlotnicze
służące do zestrzeliwania nadlatujących tworów. W tym miejscu, mimo iż byli
pilnowani, nie był w stanie dostrzec śladów jakiejkolwiek aktywności, ani też
umocnień i fortyfikacji, które byłyby dowodem obecności zamaskowanych żołnierzy
NSZ. Nie byliby w stanie urządzić takiej maskirowki, gdyby dysponowali
większymi siłami. Choć nie wątpił, że jeśli z Zachertem spróbowaliby
czegokolwiek, momentalnie by ich powstrzymano, dostrzegał szereg taktycznych
możliwości i luk w obronie przeciwnika. To, na co patrzył, było jedynie fasadą,
taką samą jak dawno nieużywane armaty. Faszyści dawno nie toczyli wojny, co
tłumaczyło łatwość, z jaką niewielki oddział komunistycznych wojsk był w stanie
pokonać ich znaczne siły. Lecz nie można było ukryć, że dziwne kombinezony,
mimo iż, jak sprawdził, przebijała je kula wystrzelona z kałasznikowa, dawać
mogły im w połączeniu z tajemniczą bronią olbrzymią przewagę. Zwłaszcza, jeśli
byli w stanie wystrzelić serią. Jeden pocisk zabijał w męczarniach, jak w
przypadku Wroczka. Skupił się na karabinach niesionych przez żołnierzy
eskortujących Brzóskę, o ile był w stanie dostrzec wykonano je z jakiegoś
nieznanego mu materiału. Lufy były skręcone, przy kolbach umieszczono
pojemniki, zawierające zapewne kwasowe pociski, zakładając, iż była to broń, z
jakiej zastrzelono członka ich oddziału. Zastanawiał się ile razy jest w stanie
wystrzelić taki karabin, gdy wkroczyli znajdującego się przed nimi budynku. Nim
zniknęli w szerokich wrotach, po prawej stronie zarejestrował dziwaczną konstrukcję,
złożoną z połączonych ze sobą drewnianych pali, na których siedziało kilku
latających Polaków. Wśród systemu drabinek wyglądali samotnie, a konstrukcja
zdawała się ich wielokrotnie przerastać, zaczął się więc zastanawiać czy
podczas starcia na moście nie zabili większości sił przeciwnika.
Pomieszczenie, do którego ich wprowadzono, było
szerokie i przestronne, oświetlone niebieskim światłem padającym z góry, które
oślepiało nieco Waltera, uniemożliwiając mu widzenie w ciemności do jakiego
przywykł. Na suficie dostrzegł okrągłe kule przypominające lampy, jednak
pozbawione elektrycznych kabli, zastąpione pnączami zaopatrzonymi w liście.
Przez chwilę oswajał się z koncepcją świecących roślin, rozważając czy nie jest
to może osławiona elektronowa cybertechnika imperialistów, niedziałająca na
większości terenów Związku, pośród zjonizowanej atmosfery. Na jego oczach
liście się zwinęły. Przeniósł wzrok na wprost, dostrzegając stół, przy którym
ustawiono krzesła. Na blacie znajdowały się misy, po jego drugiej stronie
dostrzegł siedzącą postać. Jedno jej oko płonęło jaskrawą zielenią, drugie
zakrywała czarna opaska. Pod nią, począwszy od lewej skroni aż do policzka
biegła głęboka blizna, ślad rany zadanej ostrym narzędziem, dużo grubszym niż
nóż. Włosy miała obcięte na krótko i siwe, choć jej wiek był trudny do
określenia. Na pewno była nieco młodsza niż Zachert. Skinęła w ich kierunku
ręką.
- Siądźcie – powiedziała kobieta głębokim melodyjnym
głosem. – Nie uchybię staremu na tej ziemi obyczajowi gościnności, mimo iż
przez pamięć mych przodków oraz mego ojca powinnam was kazać zabić w
męczarniach. Lecz zawarliśmy rozejm, a polscy oficerowie dali słowo, które jest
rzeczą świętą.
- Nie zwykłem siadać do stołu z nieznajomymi –
powiedział Zachert, na co ona nagle poderwała się i uderzyła pięścią w stół.
- A ja nie zwykłam rozmawiać z Rosjanami i zdrajcami
ojczyzny! – wykrzyknęła, a Walter mimowolnie zadrżał, zaś Markiewicz cofnęła
się. Jedynie Zachert stał nieporuszony. Ich rozmówczyni oparła się o blat i
mówiła dalej swym śpiewnym głosem – A jednak to czynię, mimo iż przysięgałam,
że z takimi jak wy nie będę rozmawiać, lecz ich zabijać. W szczególności kogoś
takiego jak pułkownik Iwan Stepanowicz Zachert, reprezentujący Gławnoje
Razwiedywatielnoje Uprawlenije. Generał Sierow wciąż żyje?
- Marszałek Sierow – poprawił Zachert, choć po raz
pierwszy Walter usłyszał, że jego głos został przez kogoś przyćmiony. – Bohater
Związku Republik. I prawa ręka Przewodnika Narodów, Wyzwoliciela Ludzkości,
Ławrientija Berii.
Kobieta nagle zaśmiała się donośnie.
- Doskonale! – zawołała – Nadal żywi i długowieczni,
będzie można ich zabić, gdy wyzwolimy świat z waszych rąk! – spoważniała – Lecz
nie dziś. Dziś będziemy rozmawiać – opadła na powrót na swe krzesło. –
Podejdźcie. Jestem generał Emilia Kozakiewicz, dowódca tego oddziału, znana
również jako Czarna, postrach swych wrogów.
- Nam nieznana – rzekł Zachert, nie spuszczając z
niej spojrzenia. – Lecz zasiądziemy z wami.
Kobieta uśmiechnęła się.
- Pułkownik GRU, musi mieć ostatnie słowo, zawsze
usiłując obrócić sytuację na swą korzyść, sprowokować przeciwnika do
popełnienia błędu. Sprawdzający, jak daleko może się posunąć i zbierający
informacje, dające mu przewagę strategiczną. Konsens odczytał już wasze
zachowanie i wyciągnął wnioski.
- Konsens?
- Choć o tym jeszcze nie wie, lecz zaczyna się już
zapewne domyślać, swe najlepsze dni ma już za sobą, gdyż ogarnia go ciemność –
nim zdążył odpowiedzieć, Czarna popatrzyła w kierunku Markiewicz – Kobieta. Nie
jest żołnierzem, ale obserwatorem, myśli i wyciąga wnioski, w sercu skrywa
tragedię, związaną z dziećmi.
- Nie potraficie czytać w myślach, nawet jeśli
usiłujecie sprawić takie wrażenie – odpowiedziała Markiewicz. – To co robicie
to analiza naszych wypowiedzi, gestów i zachowań. Otrzymujecie informacje od
innych, tym waszym afiliowaniem. Stąd wszystko wiecie. Nie dam się zastraszyć.
- Nikt was nie straszy, nie sądziłam, że komuniści
się boją – Czarna uśmiechnęła się i błysnęła swym zielonym okiem. – A konsens
afiliacji to coś więcej, niż wam się wydaje w waszej ograniczonej próbie
tłumaczenia świata naukowymi sposobami.
- Czyżby? – zapytała Markiewicz, lecz kobieta
patrzyła już na Waltera.
- Żołnierz – powiedziała Czarna. – Dziecko wojny,
noszący w sobie zwycięstwo. W innych okolicznościach poprowadziłby swych
polskich braci do walki o wyzwolenie. Lecz Bóg sprawił, że nie z własnego
wyboru jest po niewłaściwej stronie, jak wielu takich jak on w historii tego
kraju. Nie kłania się kulom, jak ten, którego imię mu nadano.
- Boga nie ma – wtrącił się Zachert. – Chyba, że
macie tu kogoś, kto za niego się uważa?
Czarna znowu patrzyła nań z uśmiechem, a pułkownik
podszedł do stołu i usiadł. Podążyli za jego przykładem.
- A więc – kontynuował Zachert. – Mówicie, że
jesteście generałem. Myślałem, że dowodzi tu generał Mrok?
Z bliska Czarna wyglądała groźnie. Jej błyszczące na
zielono oko rzucało poświatę na twarz, zaś opaska i blizna nadawały jej
niebezpieczny wygląd. Jej wzrok zdawał się przeszywać ich na wylot. Nie nosiła
pancerza, miała na sobie ciemny strój. Na blacie między nimi stały naczynia, w
których zdawało się coś poruszać, Walter jednak na razie je zignorował,
skupiając swój wzrok na rozstawionych po obu stronach stołu żołnierzach z
dziwną bronią, wyraźnie przygotowaną do strzału. Brzóska gdzieś znikł, pozostając
za ich plecami, po tym jak ich tu doprowadził. Czarna wciąż uśmiechała się ze
swym posępnym wyrazem twarzy. Czaiło się za nim okrucieństwo i nienawiść,
tłumione przez ciekawość. Znowu zaśmiała się głośno, słysząc pytanie Zacherta.
- Towarzyszu pułkowniku, nie mówcie zbyt wiele –
odezwała się Markiewicz. – Ona robi to samo co wy, szuka waszych słabych
punktów – popatrzyła na Zacherta i powiedziała z naciskiem: – Bądź sposobu. Robi
to wielokrotnie szybciej, bo korzysta z innych umysłów.
- Niechęć – rzekła Czarna. – Nie znosicie go,
pułkownika z GRU. Prawie nienawidzicie. Czy to normalna rzecz, rozłamy w
komunistycznym obozie pokoju?
- Jesteście pewni, że nie czyta w myślach? – zapytał
Zachert.
- Jeszcze tego nie potrafię, ale już wkrótce będę –
syknęła Czarna.
- To odmiana kolektywnego umysłu – powiedziała
Markiewicz nie spuszczając oczu z kobiety. – Ale nie w wersji stadnej, którą
znamy. Ona widzi za pośrednictwem wielu umysłów, używa punktu widzenia różnych
obserwatorów i to daje jej przewagę w tej rozmowie.
- To my mamy przewagę nad nią – mruknął Zachert z
nagłym błyskiem w oku. – Co jeszcze możecie powiedzieć?
- Łączą się…
„afiliując”. W pozostałym zakresie działają pojedynczo.
- Bardzo dobrze – rzekła Czarna. – Cieszę się, mogąc
poznać bliżej sposób myślenia moich wrogów – spojrzała na Waltera. – A
żołnierze przeciwnika mogą zacząć uświadamiać sobie, co stanie się, gdy
natrafią na wroga walczącego niczym rozproszony rój, reagującego w sposób
zbiorowy.
- Stanie się to co zawsze. Zabijemy wszystkich – zapewnił
Walter.
Zachert przyjrzał się Czarnej uważnie.
- Skoro chcieliście rozmawiać, to rozmawiajmy –
rzekł. – Bo jeśli chcieliście ocenić nasze możliwości, wystarczyło posłać te
wasze twory w powietrze i nas obserwować.
- Nazywamy je bionami – rzekła Czarna. – Rodzaj
zbiorowości, widzę, że dalej lubicie określenia takie jak kolektyw robotniczy,
skoro trzymacie się tej nazwy. Nic nie zastąpi rozmowy towarzyszu pułkowniku.
Każdy z nas jest w stanie ocenić siebie nawzajem, acz dociera do was powoli i
uświadamiacie sobie, iż trafiliście na kogoś potężniejszego. Nie wiecie także,
że nie ma żadnego znaczenia, czego się o mnie dowiecie.
Markiewicz zmarszczyła z niepokojem czoło. Czarna
zamilkła, by sięgnąć do misy stojącej przed nią. Na zaostrzony patyk nabiła coś
podłużnego i wijącego się, po czym włożyła sobie do ust.
- W zasadzie powinniśmy być wam wdzięczni, towarzysze
– powiedziała, przełykając z lubością – za ilość pożywienia jakie nam
zapewniliście. Mięso da nam sute miesiące. Rzadko udaje nam się upolować robala,
grasował na naszych pastwiskach już dość długi czas. Najważniejsze, że miał w
środku młode, to prawdziwy przysmak. Dzięki temu wiedzieliśmy, że nadchodzicie,
wewnątrz znaleźliśmy dwa komunistyczne
ciała, odpowiednio strawione i spreparowane – sięgnęła znów do misy. –
Zapraszam na posiłek.
- Mamy własne pożywienie – rzekł zimno Zachert. – I
nie zjadamy własnych towarzyszy.
Czarna wyciągnęła kolejnego wijącego się robaka i
połknęła. Markiewicz zbladła, zaś Walter zacisnął pięści, zastanawiając się czy
ostatnie zdanie było prawdziwe, czy też miało na celu jedynie wyprowadzić ich z
równowagi.
- My też nie – powiedziała kobieta. – Lecz szanujemy
naszych poległych. W przeciwieństwie do was.
- Trup to jedynie ciało – odparł Zachert. – Nośnik
komunistycznego ducha, który prędzej czy później wygra z materią. Nie jest
ważne.
- A w Moskwie na placu wciąż stoi mauzoleum?
- Nadal, mimo rozlicznych prób ze strony faszystów i
imperialistów. I będzie istnieć wieczne, tak jak komunizm.
Czarna roześmiała się.
- Nie rozmawiajmy o ideologii, bo nie osiągniemy
niczego – powiedziała, po czym spoważniała. - Z drugiej strony, ubiliście naszą
stonkę hodowlaną, której jad był bardzo przydatny, a larwy użyteczne. Nie
wspomnę już o stratach w ludziach, jakie nam zadaliście, choć to dobra okazja,
by przypomnieć żołnierzom, że jeszcze wiele czasu upłynie, nim będziemy gotowi,
by ruszyć odzyskać to, co należy do nas.
- Nie będziecie mieli tego czasu – powiedział
Zachert. – Nasza Zmecharmia podąża za nami.
- Musi być niewidoczna, bo nie ma nigdzie śladu
artylerii, a aż do bariery brak śladu człowieka – odpowiedziała kobieta. – Nie
jesteśmy tacy głupi jak się wam wydaje, przecież wiecie, że potrzebowaliśmy
czasu, gdy prosiliśmy o rozejm. Zwiad powietrzny nie wykrył śladu waszych
wojsk. Jesteście tu sami. To chyba istotnie zmienia postać rzeczy.
- Mianowicie? – zapytał Walter.
- Unieś rękę na stół poruczniku, nie sięgaj po broń –
syknęła, jakby wyczuwając o czym pomyślał. – Nadejdzie czas walki, jeśli tak
bardzo szukasz śmierci z naszej ręki. Nie tu i nie teraz – na powrót położył
dłoń na stole. – Już powiedziałam, spotkaliśmy się by rozmawiać. Nie widzę
powodu by nie zagrać w otwarte karty, z jakiegoś powodu tu przybyliście, a mnie
interesuje wiele rzeczy. W jaki sposób przeszliście przez barierę… I skąd się
wzięliście. Mrok mówił, że po wybuchu wojny większość z was wyginęła, a ci
którzy przetrwali, kryją się pod ziemią i wkrótce utkną w niej na dobre. Czy to
prawda?
- Mrok dużo wie – powiedział powoli Zachert.
- Mrok wie wszystko – uśmiechnęła się Czarna. – Choć
nie jest tym za kogo go uważacie. Wciąż szepcze do głębin mego umysłu, zsyła mi
wizje. Mrok nas ocalił i sprawił, że odbudowaliśmy nasze społeczeństwo, podczas
gdy wy zniszczyliście świat, omal nie wypchnęliście go z orbity i schowaliście
się pod ziemię. Mrok przepowiedział nam, że go odziedziczymy, gdy nadejdzie
czas, a jest on bliski.
- Chciałbym poznać generała – rzekł pułkownik, a
niespodziewanie prócz Czarnej śmiechem wybuchnął także Brzóska, nie wiadomo
skąd znalazł się za jej krzesłem, stojąc tam w ciemności.
- Poznacie go lepiej niż się wam wydaje – zapewniła
kobieta. – Ale wbrew temu co sądzicie, Mrok to nie osoba.
- Mrok jest Bogiem – rzekł Brzóska.
- Teraz macie kościół Mroku? – pokręcił głową
Zachert. – Pogratulować, wasze narodowe fikcje mało kiedy mnie rozczarowywały,
to nawet ciekawsze niż mesjanizm.
- Pułkownik widzę, jest wybitnym znawcą naszej
kultury – zauważył Brzóska.
- Jego wiedza przewyższa zwykłe zainteresowanie –
głos Czarnej zabrzmiał znowu melodyjnie. – Studiował nas dla potrzeb
militarnych. Miało to związek z jego misją, choć nie podejrzewał naszego
istnienia. Powie nam pan, z jakiego powodu zajmował się sprawą polską?
- Nie – odpowiedział Zachert. – Powiecie mi czym jest
Mrok?
- Tak – odparła niespodziewanie Czarna. – Mrok to
siła, która dała nam życie, dzięki której istniejemy. Mrok nas ocalił. Gdy
upadło powstanie roku 56, a nasz kraj zniszczyły zrzucone przez was bomby,
pogrążyliśmy się w nocy beriowskiej. Pamiętacie ten czas? Dla was to zapewne
był okres triumfu, dla nas czas największej rozpaczy, gdy rozdzielano rodziny,
gdy wprowadzaliście te swe chore zasady wychowania, zgodnie z którymi dzieci
winne dorastać bez swych rodzin. Pani naukowiec świetnie wie o czym mówię, jej
twarz jest niczym zapisana karta. A tych, którzy mieli rodziców skażonych wrogą
wam działalnością reedukowano i karano od chwili urodzenia. Wiecie kim był mój
ojciec? Jednym z bohaterów polskiego podziemia, w miejscu w którym jesteśmy,
zakładał niegdyś NSZ by walczyć z niemieckimi nazistami.
- Naziści, faszyści, jedno i to samo – mruknął
Zachert. – Wspólnie napadliście na Związek.
Czarna skoczyła gniewnie na nogi, a jej zielone oko
płonęło gniewem.
- Tym razem wam daruję – powiedziała po chwili. –
Lecz nie nadużywajcie opluwania bohaterów Armii Krajowej i Narodowych Sił
Zbrojnych, na których przelanej krwi wyrosła Trzecia Narodowa Rzeczpospolita.
Mój ojciec został zniszczony jeszcze przed powstaniem, przetrącono go w waszych
kazamatach, podobnie jak wielu innych bohaterów. Nie doczekał walk, które
wybuchły, gdy zapłonęła iskra, kiedy rozstrzelaliście w Moskwie naszego
prezydenta. Powstanie upadło, a zdrajcy poszli za Rokossowskim, przeciw swym
braciom. Później nastał czas lamentu, ogłosiliście nadejście komunizmu w
wydaniu rewolucyjnym, wytarliście nazwę Polski z mapy, zmieniając ją w jedną z
republik, aż uderzyły w nas bomby Amerykanów.
- Sami widzicie, to imperialiści zniszczyli wasz
kraj.
- Uczynili to, by powstrzymać wasza maszerującą armię
– warknęła. – Byłam tu, jako mała dziewczynka, pamiętam ten dzień, gdy
zapłonęło niebo i nastąpił rozbłysk. Ci, którzy nań spojrzeli stracili oczy,
wypaliły się one pozostawiając pustą skorupę, wiele osób umarło w męczarniach,
gdy ich skóra się zagotowała. Przetrwali jedynie ci, którzy znajdowali się w
tym czasie w budynkach, w piwnicach, w schronach.
- Mieliście szczęście – powiedziała Markiewicz. –
Gdyby bomba wybuchła uderzając o ziemię, wszystko by wyparowało.
- Szczęście? – żachnęła się Czarna. – Nie mówcie mi o
szczęściu, wy jesteście chyba zbyt młodzi, by pamiętać tamte czasy. Jakie
szczęście mieli ci, którzy umierali później w męczarniach, gdy ich rany
otworzyły się i broczyły czarną krwią? Gdy wili się wymiotując własnymi
wnętrznościami? Jakie szczęście mieli wreszcie ci, którzy spłonęli żywcem, gdy
zaczęły spadać na nas gwiazdy? Gdy ci, którzy przetrwali, pozostali pośród ruin
na jałowej ziemi? – opadła powoli na krzesło. – Mieliśmy niesamowite szczęście.
Byłam tu, gdy niebo zniknęło na zawsze i zapadła zima pełna popiołu,
pokrywającego wszystko miast śniegu. Podczas gdy wy siedzieliście bezpiecznie
ukryci w swych podziemnych bunkrach, my musieliśmy walczyć o przetrwanie.
Powiedzieć wam, co tu się wydarzyło? Gdy przeszukiwaliśmy domostwa walcząc o
najmniejszy kawałek pożywienia? Gdy okazało się, że zostaliśmy uwięzieni na
niewielkim pasie ziemi ciągnącym się wzdłuż rzeki? Jak odkrywaliśmy czym są
niestabilności, niepozwalające nam wejść do pobliskich? O potworach rodem z
najgorszych koszmarów, które pojawiały się na tej ziemi i zabierały nas jednego
po drugim? O tych, którzy przejęli władzę i zaczęli toczyć między sobą wojny o
wodę i pożywienie, zaczynając zjadać
siebie nawzajem? Tak, mieliśmy wiele szczęścia – powiedziała z goryczą.
- A jednak przetrwaliście – w zapadłej ciszy odezwała
się Markiewicz.
- Wezwał nas Mrok – Czarna uniosła dumnie głowę. – Na
początku go nie rozumieliśmy. Niektórzy podążali kierowani bezrozumnym
wezwaniem, inni szaleli, gdy zamykano ich, uniemożliwiając udanie się do jego
serca. Pozostali umierali, natrafiając na jego strażniczkę, zrodzoną z
ciemności i grozy… Aż wreszcie ja usłyszałam wezwanie. I go usłuchałam.
Podążyłam do serca Mroku i go zrozumiałam – zamilkła pogrążając się we
wspomnieniach.
- I na co tam natrafiliście? – zapytała wreszcie
Markiewicz.
- Objawienie – odpowiedziała z namaszczeniem Czarna.
– Gdy usłyszałam wezwanie w mym umyśle, nie powstrzymały mnie kraty i łańcuchy
jakie nałożono mi, gdy zniewolono mnie, abym służyła tutejszym watażkom, po
ukończeniu 12 lat. Tego pani nie ma w pani bagażu własnych przeżyć, czyż nie?
- W komunizmie nie traktuje się tak dorastających
dziewczynek – bąknęła Markiewicz.
- Traktuje się je tak wszędzie, gdzie panuje prawo
siły – powiedziała Czarna. – Zapytajcie waszego pułkownika czy tak nie dzieje
się w komunizmie, sama jestem bardzo ciekawa odpowiedzi.
- Nie – odpowiedział spokojnie Zachert. Obie kobiety
popatrzyły na niego, gdy zapytał: – A u was?
- Zadbałam o to, by tak się nie działo - Czarna
podjęła przerwaną opowieść. - Podążałam przez pustkowia, wśród koszmarów
przekraczających wyobrażenie, gdzie kroczyły istoty jakie nie miały prawa się
narodzić. Niewiele pamiętam z tej wędrówki, prócz tego, że stanęłam wreszcie
pośród kręgu kamieni, skąd ruszyłam wprost do serca Mroku. Przyciągał mnie do
siebie, gdy wędrowałam pośród ciał mych poprzedników, wprost na spotkanie
śmierci, gdy zapadała noc. Aż ona stanęła przede mną ze swymi ostrzami
ciemności i spojrzała na mnie swymi gorejącymi oczami, pełnymi strasznego
blasku.
- Blasku? – przerwał Walter.
- Wiesz o kim mówię? – Czarna przyciszyła głos. –
Mrok was dotknął, wyczuwam go. Ale gdybyście ją spotkali, nie dotarlibyście tak
daleko. Ona nie wypuszcza nikogo żywego. Nie mówimy tutaj o niej głośno.
- Kim ona jest?
- Powiedziałam już – zawiesiła głos. – To śmierć.
Ciemna Pani. Nie wiedzieć czemu Walterowi
przypomniała się legenda stalkerska, mimo iż nie wypowiedział tych słów na
głos.
- Was jakoś nie zabiła – zwrócił uwagę Zachert.
- Umarłam i narodziłam się ponownie – pochyliła się
nad blatem. – Ona mnie zabiła. Uwierz mi komunisto, gdy ją spotkacie, zabije
również was. Ale potem znalazłam się pośród Mroku, a on przywrócił mnie do
życia – uniosła swą opaskę i ujrzeli jej drugi oczodół, z którego biła
nieprzenikniona ciemność, wylewając się niczym czarne światło. Walter znowu
poczuł ten sam irracjonalny lęk, który dopadł go nieopodal cmentarza,
nadciągający przypływ paniki, gdy wpatrywał się w głąb jej oczodołu, czując że
jest tam coś, co go odpycha i przyciąga jednocześnie. Usłyszał jęk Zacherta,
który chwycił się za swą dłoń. Czarna opuściła opaskę.
- Mrok cię uścisnął, pułkowniku, należysz już do
niego, podobnie jak ja, choć o tym wciąż nie wiesz – powiedziała w kierunku
Rosjanina. Zachert odetchnął głęboko i pokręcił głową.
- Nie pozwolę na to. Czym on jest?
- Może był tu z nami od zawsze, przyczajony pośród
ciemności, a może spadł wraz z gwiazdami, które strąciliście nam na głowy.
Czekał w samotności i pustce od początku istnienia świata, bądź narodził się w
dniu gdy go podpaliliście. Wiem, że tu jest, jest wszechobecny i szepcze do
mnie, przepowiadając, że odziedziczymy ziemię. Na mojej twarzy widzisz ślad
spotkania z jego wysłanniczką. Tamtego dnia umarłam. Mrok do mnie przemówił.
Powiedział, że nasz świat się odrodzi, a wraz z nim nowa Polska. Nakazał mi,
aby powstała i poprowadziła naród wybrany do walki. Wyjaśnił mi wszystko,
włożył do głowy wiele rzeczy. Nakazał odbudować Wielką Polskę, zgodnie z
tradycjami mojego ojca, w której żołnierze wyruszą do walki z ukrywającymi się
pod ziemią komunistami. Obudziłam się i wiedziałam co mam uczynić. Obrałam na
swą bazę dawne miejsce działalności mego ojca, zebrałam i zjednoczyłam
rozproszonych ludzi, pokonałam watażków i bandytów linii kolejowej i
zaprowadziłam pokój, wraz z siłami NSZ. A generał Mrok zsyłał mi sny, stał się
naszą religią.
- Nie mieliście problemów, by przekonać ludzi, by
poszli za wami? – zapytał Zachert. – Trudno mi w to uwierzyć.
- Dostaliśmy od Mroku konsens– odpowiedziała. – Ci,
którzy uwierzyli, stali się częścią Nowej Polski, w której teraz jesteście.
- A wasi jeńcy to kto? Ci którzy nie uwierzyli?
- Nie ma idealnych społeczeństw.
- Są. Komunistyczne. Popatrzcie na siebie.
Oszaleliście, gdzieś pośród tych lasów, po kontakcie z wysoce łysenkogennym
czynnikiem, stąd wasze rojenia. Znowu chcecie prowadzić wojnę partyzancką,
przybieracie te swoje idiotyczne pseudonimy, Czarna, Brzóska…
- Mrok to nie rojenia – odparła. – Dzięki niemu mamy
biomundury, nauczył mnie jak zrobić biobroń, jak dosiąść i kierować biony,
które wyleciały z jego serca. Mrok powiedział nam aby czekać, aż nadejdzie dzień,
gdy potomkowie komunistów znikną całkowicie pod powierzchnią, niezdolni by
wyjść na górę, do światła dziennego, gdzie wszystko będzie należeć do nas i
naszych dzieci. Myśleliśmy, że już dawno temu się to dokonało, że nie
przeżyliście wojny atomowej.
- I będą żyły tu dwa plemiona? Jedno we wnętrzu
ziemi, drugie na górze? Piękna wizja koegzystencji.
- Przynajmniej nie chcemy was całkowicie
eksterminować. Coś na kształt Morloków i Eloji.
- Czego?
- Nie czytacie książek?
- Wyłącznie niezbędne do dalszego rozwoju.
Wyeliminowaliśmy wszelkie niepotrzebne fantazje i fikcje.
- Zaiste piękne macie społeczeństwo… Po co tu
przyszliście, pułkowniku?
- Zobaczyć co ukrywa się za barierą. Stworzyliście
ją? – zapytał Zachert.
Czarna pokręciła głową.
- Dał ją nam Mrok. Aby ochronić nas przed światem na
zewnątrz, byśmy mogli rozwinąć w pokoju, podczas gdy wy upadniecie, wraz ze
swym systemem.
- A w innych zonach, są takie same społeczności jak
wasza?
Zmarszczyła brwi.
- Innych zonach?
- Zdradzicie jak wielka jest ta wasza Narodowa
Trzecia Rzeczpospolita?
Czarna przekrzywiła głowę, a jej zielone oko zabłysło.
- Są inne takie strefy i wy się ich obawiacie? Wielki
i zwycięski komunizm nie jest w stanie ich pokonać? Obawiacie się ich, nie
macie pojęcia co się w nich znajduje. To jest wasza misja, znalezienie
odpowiedzi i sposobu pokonania tego, nad czym nie macie kontroli.
- Prędzej czy później wygramy. Weszliśmy tu niczym
nóż w masło. Kilkoma ludźmi. I prawie was pokonaliśmy.
Czarna pokręciła głową.
- Byliśmy dalecy od pokonania. Nasze siły były
zaskoczone, podobnie jak byłyby wasze oddziały, gdyby trafiły na nasz zwiad.
Weszliście na pastwisko i zaczęliście walczyć z naszą stonką, gdy żołnierze
zauważyli wrogie siły podjęli walkę, jak zwykle zadziałała ta wojskowa głupota,
bez urazy poruczniku Walter, konieczność pokonania przeciwnika. Gdyby nie moja
interwencja, zostalibyście rozniesieni i zepchnięci wprost do rzeki przez
oddział rotmistrza Głowackiego.
- Nie sądzę, żebyście mieli tu dużo większe siły –
powiedział Zachert. – Wbrew temu, co chcecie powiedzieć. Stworzyliście
faszystowską organizację wojskową, w myśl waszych najlepszych tradycji, ale na
prawdziwą wojnę nie jesteście gotowi. Nie macie pojęcia na jaką siłę się
porywacie. Nie przygotowaliście się także na to, że będziecie musieli toczyć
walkę z naszą armią, Mrok obiecał wam, że wyginiemy pod ziemią, tak? Teraz wasz
konsens jest zaniepokojony, bo nie miał pojęcia o innych takich strefach, nie
ma nawet pojęcia jak wygląda miejsce, z którego my przybyliśmy. Czego jeszcze więc
ten wasz Mrok, który was tak wspiera, w który tak wierzycie, wam nie
powiedział?
- A zatem jak wygląda wasz świat? Poza barierą
niestabilności? – zapytała Czarna.
- Nazywamy je zmiennymi – odparł Zachert. – Czasem
się ustalają, choć wciąż pozostają niestabilne, za każdym razem niszcząc nasz
świat. Wydobywają się z miejsc takich jak to, z ich centrów, do których nie
zdołaliśmy dotrzeć. Stanowią dla nas zagrożenie. Dlatego tu przybyliśmy, aby je
poznać.
- Poznać, czy zniszczyć?
- A co byście zrobili na naszym miejscu? – zapytał
pułkownik. Czarna pokiwała głową.
- Przynajmniej nie próbujecie już kłamać –
powiedziała. – A to centrum wypada w tym miejscu?
- Nie – odparł. – W pobliskim mieście, zwanym
Konstancinem. Blisko lasu. Tam podążaliśmy.
- Ach, w sercu Mroku, tam gdzie mieściła się wasza
siedziba… - uśmiechnęła się. – Którą zniszczył Mrok. Teraz nie da się tam
dojść, bo starł was z powierzchni ziemi.
- Nas? – zapytał Walter.
- Pułkownik Zachert wam nie powiedział? – zapytała. –
Aż dziwne, przecież skoro tak zna historię tego kraju na pewno doskonale wie,
co było w miejscu o którym mówi. W miejscu zwanym Królewską Górą.
- Nie słyszałem tej nazwy – powiedział Walter.
- Mówi o tym miejscu będącym siedzibą ich Prezydenta
– wtrącił Zachert. – Gdzie znajdowała się jego rezydencja, o której wspominałem
podczas naszej poufnej rozmowy.
- Sygnalizujecie mu pułkowniku, aby na ten temat
milczał? Dlaczego? Ma to coś wspólnego z czymś, o czym nie chcecie abym
wiedziała? Na przykład z waszym sposobem przybycia w to miejsce?
- Zapewne czytacie sygnały, jakie wysyłam, kiedy się
odzywam? Każde delikatne poruszenie, zmianę barwy głosu? Znamy tę technikę,
pomaga wam ta możliwość wspólnego analizowania, nieprawdaż? Z każdym moim
wypowiedzianym słowem wiecie o mnie coraz więcej. To podobny sposób do tego, co
robią zbierające dane mózgi elektronowe imperialistów – powiedział Zachert.
- Są jeszcze imperialiści? Więc mamy sojuszników? –
uśmiechnęła się Czarna.
- Coraz lepiej uświadamiam sobie, w jak wielkiej
niewiedzy trzyma was Mrok, ale proszę, kontynuujcie swą opowieść o Królewskiej
Górze, chętnie dowiem się co wiecie o tamtym miejscu – zachęcił pułkownik.
- To była zamknięta siedziba władz Polski, jeszcze
przed wybuchem Powstania 56 roku. Mieli tam swe rezydencje, prócz prezydenta również
inni ministrowie, także późniejsi zdrajcy w rodzaju Radkiewicza i ludobójcy
Rokossowskiego. Również radziecki ambasador, który wydawał im polecenia,
jeszcze nim zlikwidowaliście Polskę, zmieniając jej wywalczoną wolność w
podległą republikę, z sekretarzem na czele. Po upadku Powstania powstał tam
zamknięty kompleks, strzeżony dzień i noc, a w promieniu kilometrów wysiedlono
wszystkich, aby nikt nie mógł zagrozić zdrajcom. Wybudowali sobie specjalną
ogrodzoną drogę z Warszawy. Tam dokonała się także sprawiedliwość dziejowa, gdy
zapłonęło niebo i w to miejsce spadły gwiazdy. Stamtąd eksplodował Mrok i
rozrósł się wokół niczym bąbel. Po osiedlu nie pozostał żaden ślad.
- A skąd to wiecie?
- Doszłam tam blisko, jak było to tylko możliwe, gdy
mnie wzywał – odparła. – Szlakiem wzdłuż niestabilności, która zniszczyła
innych wezwanych, pędzących wprost do jego serca.
- Mrok już nikogo nie wzywa?
- Byłam ostatnia. I tylko mi odpowiedział.
- Ciekawa sprawa, prawda? – Zachert zmrużył oczy.
- Trywializujecie Mrok – wtrącił się milczący dotąd
Brzóska. – A to świętokradztwo.
- Bo obrażam waszego Boga? – zapytał pułkownik –
Wiecie, że Boga nie ma?
- W niebiesiech, bo zstąpił na ziemię pod postacią
ciemności, by wyzwolić nas z niewoli komunistów – wtrącił Brzóska.
- I ukarał ich, niszcząc siedzibę na Królewskiej
Górze? Cóż za historia – mruknął Zachert.
- Możecie zobaczyć sami – powiedziała Czarna. – Choć
stąd niewiele widać, lecz gdy wyjdziecie na niedaleką groblę, dostrzeżecie
fragment czegoś, co doskonale widzimy przez oczy bionów. Olbrzymi krater,
pamiątka po eksplozji, jaka miała tam miejsce, gdy Mrok przybył. Nie sposób się
tam zbliżyć, wokół rozciąga się niestabilność.
- Bariera w barierze, to piękne – rzekł z zachwytem
Zachert. – Aż zbyt piękne. A więc nie panujecie nad zmiennymi? Myślałem, że
cały ten teren, jako zaczątek przyszłej Polski od morza do morza, należy do
was.
- Jedynie obszar wzdłuż torowiska, aż po dawne miasto
Piaseczno, tam mieszkają też obywatele Polski.
- Stamtąd przyjeżdża pociąg?
- Dobrze się domyślacie, to ostatni jaki
pozostawiliśmy, z czasem zastąpimy go biotransportem podpowiedzianym nam przez
Mrok. Niepokoi was pułkowniku, że to wszystko wam mówię? Widzę zmianę w waszym
zachowaniu, zastanawiacie się jaki w tym cel, jeśli to co mówię jest prawdą, bo
usiłujecie złapać mnie na kłamstwie. Nie martwcie się, wkrótce dowiecie się z
jakiego powodu tak łatwo wydzieracie mi tajemnice, nie ma to żadnego znaczenia.
Ale na razie rozmawiajmy. Nie powiecie mi jak przebyliście barierę w Powsinie?
Jak minęliście jasność?
- Jasność? – zdziwił się Zachert. – Nie wiem o czym
mówicie.
Oko Czarnej na chwilę uciekło w górę, a ona przerwała
rozmowę. Afiliacja trwała jedynie przez moment, po czym wróciła do rozmowy.
- W takim razie wam powiem – rzekła. – Skoro twierdzicie,
że jej nie napotkaliście. Pod Powsinem rozciąga się świetlna niestabilność.
Zaraz za rozstajem dróg, gdzie miraże pokazują często dziwne i nieistniejące
miejsca. Gdy podąża się starą drogą, staje się coraz jaśniej i jaśniej, aż
wszystko tonie w świetlnym blasku i zaczyna płonąć. Choć nasze biony mogą latać
nad nią w powietrzu, nam nie udało się nigdy dotrzeć dalej niż do pomnika
bohaterów Armii Krajowej. Jak minęliście świetlną niestabilność? Jak
przeszliście przez barierę?
- Ciekawe – powiedział Zachert. – Jesteście wciśnięci
w obszar między rzeką a linią kolejową, ten wasz Mrok was tu więzi.
- Wiem już dlaczego. Dla ochrony przed wami. Wciąż
tam jesteście.
- I nie wiedzieliście o tym? Nie objawił wam tej
wizji? Dziwne.
- Odbudowa Narodowej Polski to zadanie dla pokoleń.
Obrazy, które ujrzałam były oczywiste. Wyginiecie w swych podziemnych miastach,
bo w nich mieszkacie, nieprawdaż? Zamkniecie się w nich i odetniecie od
powierzchni. To wasza przyszłość.
- Ślepa wiara was zgubi – zimno powiedział Zachert.
Czarna zachichotała.
- Dowiedzieliście się dużo, ja również – powiedziała.
– Jest wiele takich zon jak je nazywacie, jeśli w każdej z nich żyją ludzie
wezwani przez Mrok, staną się waszą zgubą, gdy wszystkie się otworzą i wyjdą z
nich wojownicy, tacy jak my. Moja wiara jest jeszcze mocniejsza.
- Wojownicy uzbrojeni w stare karabiny – rzekł
szyderczo pułkownik. – Które pozostały wam po waszym upadłym Powstaniu,
zardzewiałe armaty, które nie wystrzelą, musztra prowadzona na pokaz. Pomyślcie
sobie, co się stanie, gdy przybędzie tu Zmechdywizja, co pozostanie z waszego
obozu wojskowego. Jeśli będziemy łaskawi, pozwolimy co dziesiątemu zostać
zekiem. Nawet wasze biozbroje i biobroń was nie uratują, gdy ujrzycie na niebie
nasze suchoje, a za rzeką staną tanki. Mam z nimi bezpośrednią łączność.
- Nie wydaje mi się pułkowniku – odpowiedziała Czarna.
– To próba blefu. Wasza broń jest techniczna, a fale radiowe tu nie działają,
to stwierdziliśmy już dawno temu. I ciekawa sprawa – właśnie spalił się jeden
bion, którego posłaliśmy na rozstaj dróg, by spróbował tamtędy pójść. Droga do
Powsina wciąż jest odcięta, jestem ciekawa jak się tamtędy przedostaliście.
- Wasze biony jakoś nad nią przelatują.
- Bariery nie ma w powietrzu, biony mogą nad nią
przelecieć, lecz nie udaje nam się przejść, nie wiemy dlaczego, próbowaliśmy
nawet lecieć niesieni przez biony, lecz zawsze następuje wtedy coś w rodzaju
szoku dla umysłu. Niestabilności powstrzymują również rzeczy, które czasem
wychodzą z bariery, straszliwe potwory, gorsze niż te, jakie zagnieździły się w
lasach na skarpie. Ale teraz jestem pewna, że to wy je przysyłacie z waszej
strony. Cóż – włożyła sobie do ust kolejnego robaka. – Niebawem stanie się
także waszym przysmakiem.
- Spróbujecie nas nimi nakarmić? – zapytał Zachert.
Uśmiechał się, jednak w jego oczach błyskały groźne iskry.
- Nie – odpowiedziała Czarna. – Sami będziecie
chcieli je jeść, by utrzymać się przy życiu, gdy biologia waszego organizmu
zmieni się jeszcze bardziej. Przemiana przecież już się rozpoczęła.
- Przemiana? – zapytała Markiewicz.
- A jak myślicie, czemu tak chętnie o wszystkim wam
powiedziałam? – zapytała Czarna. -
Powiedziałam, pułkownik już to wie, ogarnia go ciemność. Staje się
częścią Mroku. Wy również.
- To niemożliwe – powiedziała doktor.
Czarna zaczęła się śmiać, wraz z nią Brzóska.
- Zapytajcie swojego pułkownika, Mrok dał mu rękę,
tak jak mi oddał oko, już do niego szepce, już go przemienia, spytajcie go, co
mu mówi. Mrok jest już w was, zmienia wasze ciała, czuję to, mimo iż usiłujecie
powstrzymać go przy pomocy waszych chemicznych środków. Tym razem się nie uda.
Nie czujecie, że wasze umysły zostały wyzwolone? Myślicie bardziej jasno i
przejrzyście, niedługo osiągniecie stan, w którym sięgnie po was konsens
afiliacji. Myślicie, że będziecie go w stanie zablokować, gdy zajrzy do waszych
umysłów i odczyta wszystkie wasze tajemnice? Dowiemy się o naszych wrogach
wszystkiego, konsens pozna waszą taktykę i broń, sposoby walki, odpowiednio je
zaadaptuje i wykorzysta. Jak myślicie, czemu zawarliśmy rozejm? Zniszczenie was
byłoby krótkowzroczne, ksiądz Brzóska powstrzymał mą furię. Początkowo
zamierzałam pozwolić Głowackiemu was zmiażdżyć, ale przekonał mnie, że zdążymy
to zrobić, po tym jak poznamy naszych wrogów. Rozejm skończy się w chwili, gdy
przemienicie się jeszcze bardziej – popatrzyła na Waltera. – Niektórzy z was są
już bardzo blisko, inni nieco dalej – spojrzała w kierunku Zacherta.
- Nie dojdzie do tego – zapewnił ją pułkownik.
- A cóż możecie uczynić? – zapytała. – Nie
powstrzymacie przemiany, czuję ją, jak narasta, im dłużej przebywacie w tym
miejscu, dzieje się to coraz szybciej, kiedyś trwało to miesiącami i latami.
Sprawił to Mrok. Wiecie o tym, nieprawdaż pani naukowiec?
- Metabolizm adaptywny – odparła cicho Markiewicz. –
Organizm zareagował na warunki.
- Nie teraz, towarzyszko doktor – uciszył ją Zachert.
- Potem dowiemy się, co macie na myśli mówiąc o
adaptywiźmie. Mamy książki, lecz brakuje nam podstawowej wiedzy i naukowców –
powiedziała Czarna. – Może wam akurat pozwolimy przeżyć. Nie jesteście
żołnierzem. Z tego co widzę, jesteście ofiarą pułkownika.
- Pora na nas – powiedział Zachert.
- Idźcie, nikt nie będzie was zatrzymywał – zaśmiała
się Czarna. – Widok wroga czołgającego się w upokorzeniu po przemianie, będzie
dla nas największym zwycięstwem. Tak jak wasza publiczna egzekucja, bo nie
pozwolimy wam w pełni stać się częścią przemienionego narodu polskiego.
Porozmawialiśmy i teraz znowu pamiętam jak bardzo nienawidzę takich jak ty,
pułkowniku Zachert. Jesteś potworem.
- Mówi to ktoś, kto sam żyje jak zwierzę i żywi się
robakami – Zachert splunął na stół i powstał. Czarna również.
- Nie sprowokujesz mnie – powiedziała. – Poczekam na
twój upadek. Zostań nad rzeką, rozłóż się obozem, uciekaj, nie ma to znaczenia.
Jeśli będziecie się wycofywać, to nawet lepiej, poznam szybciej sposoby
przejścia niestabilności i bariery. Nikt nie będzie was zatrzymywać.
- Nie zamierzam uciekać – rzekł Zachert. – Zamierzam
pójść dalej.
- Dalej?
- Do serca Mroku.
Czarna wpatrywała się weń z niedowierzaniem.
- Nie do wiary – powiedziała.
- Nie możecie znieść tego, że mnie wzywa?
- Nie wzywa cię, wiedziałabym o tym. Nie pozwolę wam
iść tam, gdzie znajduje się nasza świętość! – uniosła się.
- Ale ja i tak pójdę – powiedział Zachert. – Przejdę
tam po trupie twoim i twoich ludzi.
- Jesteś szalony.
- Nie chcecie przekonać się jak bardzo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz