niedziela, 15 stycznia 2023

Rozdział 26

  SPIS TREŚCI

<< Rozdział 25  

26.

Kiedy ją odzyskał, leżał na ziemi rozebrany do pasa. Nie czuł zimna. Ból głowy był znaczny, prócz niego odczuwał ucisk na prawym nadgarstku. Gdy otworzył oczy zorientował się, że przywiązano do niego linę. Wiła się po ziemi, a jej drugi koniec zamocowany był na nadgarstku innej osoby. Na wprost niego po turecku siedział Suworow. Spoglądał na niego zmrużywszy oczy, w ręku trzymając nóż.

- Ty mój – powiedział do Waltera, a ten pojął, że przed nim znajduje się kabar, położony na ziemi. Prócz niego pozbawiono go jakiejkolwiek broni. Uniósł się powoli, dostrzegając za Suworowem leżące na ziemi ciało Nadieżdy z przestrzeloną głową.

- Macie szczęście, że jestem litościwy – usłyszał głos Zacherta. Pułkownik siedział na głazie pośrodku kręgu, w którym znajdowali się Walter i Suworow. – Moglibyśmy po prostu przestrzelić jej kręgosłup, zakuć w łańcuch, a potem poczekać aż zmieni się w Polaka. Mielibyśmy własne zwierzątko. W ten sposób zmienialiśmy kukły w twory, dzięki czemu mogliśmy je badać i odkrywać ich tajemnice. Ale co Okuniewa była winna, jako zwykły szeregowiec, że jej dowódca nie dość, że nie zadbał o jej właściwą postawę, to jeszcze przywiódł ją do zdrady? Pozwoliliśmy umrzeć jej jak człowiekowi.

Walter zacisnął zęby, lecz nie powiedział ani słowa. Dotknął ręką karku, czując na nim zaschniętą krew.

- Widzę, że nie odzywacie się? – pułkownik mówił dalej. – Czyżby wrócił dawny Walter, ten, którego tak lubiłem? Niemyślący, wykonujący rozkazy i małomówny? Trzeba było pozostać przy tej postawie, mielibyśmy teraz zupełnie inne stosunki. Widzicie, ja zawczasu przygotowałem się na taką sytuację, przewidując każdą możliwość, jaka może nastąpić na tej wyprawie. Byłem gotowy, nim w waszej głowie pojawiła się nawet możliwość buntu. Tylko jedno ratuje was przed obróceniem w kukłę. Wasz bunt nie był buntem przeciw komunizmowi i systemowi, wy zbuntowaliście się przeciw mnie. A za to nie czeka was łagier. Chyba domyślacie się, w jaki sposób to rozwiążemy.

Lina i dwa noże były aż nadto wymowne, nawet gdyby Zachert nie dodał nic więcej, Walter był w stanie łatwo przewidzieć, jaki czeka go los.

- Będziecie walczyć w kręgu, obiecałem przecież Suworowowi, że zrekompensuję mu niemożność spełnienia jego wysublimowanych pragnień. Wy będziecie daniem głównym. Ukoicie jego duszę wojownika, odebraliście mu jego kabar, więc teraz musi go odzyskać. Uczyni to w honorowej walce, poznacie tajniki sistiemy… każdy wasz najmniejszy kawałek zostanie potraktowany inaczej. Możecie być tego pewni, Suworow sprawi, że będzie to trwało długo… Na to znajdziemy czas. Damy wam szansę zrozumienia ogromu waszych odstępstw.

- Nie usprawiedliwiajcie swych własnych chorych żądz – powiedział Walter. – Powinienem wcześniej zauważyć, że drogę komunizmu porzuciliście dawno temu – uniósł głowę, czekając aż jego wzrok się wyostrzy. Coś się zmieniło, gdy był nieprzytomny. Wiatr wiał teraz ze zdwojoną mocą, poruszając drzewami nad kręgiem nagrobków. Powietrze zdawało się być naelektryzowane. Zastanawiał się, czy tylko on to zauważył, czy też Zachert wiedział o czymś, co sprawiło, że ignorował widomy znak nadciągającego niebezpieczeństwa. Nawet, jeśli nie dawało się ono w tej chwili określić, instynkt mówił mu, że coś się dzieje. Być może w skutek wybuchu, a być może przyczyny były inne.

- Odzywacie się? – zaśmiał się Zachert. – Ależ proszę, porozmawiajmy, w końcu nim dotrzecie do końca swej drogi, możemy zamienić kilka zdań. Naprawdę, nieco zawiodłem się na was Walter, mimo podjętych przeze mnie przygotowań miałem nadzieję, że wasze żelazne żołnierskie zasady pomogą wam utrzymać dyscyplinę. Tymczasem sprawdziła się niestety stara maksyma - cywilizacja i jej zasady utrzymują się jedynie tam, gdzie trzymane są żelazną ręką systemu. W oddaleniu od siedzib ludzkich, na pustkowiach zniszczonych wojną, traci się kompas moralny właściwego postępowania i zaczyna błądzić, tak jak wy Walter. A ja nie mogę dopuścić by cywilizacja upadła, bo wraz z nią upadnie zjednoczona środkowo-wschodnia Eurazaja, stanowiąca o potędze naszego wielkiego Związku, kierowanego przez Przewodnika Narodów.

Walterowi udało się wreszcie rozejrzeć. Miał rację, w zonie zaszła zmiana, fioletowe niebo rozlewało się teraz tuż nad nimi, centrum zdawało się pulsować, a błyski białych wyładowań zmieniły się w czarne. Jęzor Mroku stał się wstęgą, która zdawała się być bliżej. Na zewnątrz kręgu stały Tamara i Markiewicz, starając się nie spoglądać w jego stronę, gdy wbił w nie swe spojrzenie.

- Nasze wierne towarzyszki – usłyszał głos Zacherta. – Nie czujcie się zdradzeni, postąpiły jak powinny. Kapral Wiśniewska nawiązała ze mną współpracę jeszcze w Kordonie, wdzięczna za ocalenie życia inhibitorem, podała wiele ciekawych informacji na wasz temat i sposobu postępowania, gdy starałem się ustalić, kim naprawdę jesteście. Podczas wyprawy zaś utwierdzałem ją w jej przekonaniu, że jestem jedyną osobą, która ma szansę wyprowadzić ją stąd cało, nie pozwalając by zapadła na polactwo. I mogącą spełnić to, co jej obiecałem, zdjąć ją po powrocie do Kordonu ze służby liniowej, przenieść na stanowisko sztabowe. Informowała mnie o każdym waszym kroku i podejmowanych przez was działaniach, uzyskawszy informację o waszej poprzedniej rozmowie poprosiłem ją, aby podjęła w krytycznym momencie działania, by dowieść swej wierności. Nie wspomnę już o towarzyszce Markiewicz. Wy naprawdę przez to swoje pionierskie wychowanie mało pojmujecie, jak wielka może być miłość matki do syna… mogła przeciw mnie się buntować, ale przypomnienie o jej sytuacji sprawiło, iż towarzyszka Markiewicz spełniła wszystkie pokładane w niej nadzieje. A nawet dużo więcej, do końca nie sądziłem, że zdecyduje się przy swej chwiejności użyć broni, którą otrzymała… Lecz wykazała się postawą godną prawdziwej komunistki, choć byłem przekonany, że powstrzymać was będą musieli Głuchowski z Suworowem.

Twarz Waltera nie zdradzała niczego. Nie wstawał, oparł się na rękach rozglądając wokół. Ciemna wstęga na horyzoncie zdawała się przybliżać, zastanawiał się czemu inni nie reagują, czy też to kolejna rzecz, którą dostrzega tylko jego ogarniany w coraz większym stopniu polactwem umysł. W górze nie zobaczył tym razem obcych planet orbitujących nad światem, przez który zdarzyło im się niegdyś, a być może kilka godzin temu wędrować. Gdy opuścił wzrok dostrzegł po drugiej stronie kręgu Głuchowskiego, przekazującego łańcuch stalkera Diakowowi.

- Nasza kukła spełni swe ostateczne zadanie, poziom warunkowania jest na tyle zadowalający, aby można jej było powierzyć coś, co zaniesie do środka zony po uruchomieniu zapalnika – mówił pułkownik. – Diakow wrócił niedawno. Wypełnił swe zadanie doskonale. Powiecie Walterowi jaki mieliście rozkaz, nim promyk nadziei jaki się właśnie u niego pojawił, nie rozświetli się za bardzo?

- Ubiłem Czeczena – rzucił Diakow.

- Właśnie – przytaknął Zachert. – Jak mówiłem, przewidziałem co zrobicie i jak się zachowacie po wybuchu, zanim jeszcze wy o tym wiedzieliście. Zatem podjąłem kroki zaradcze, żeby zredukować liczbę tych, którzy pójdą za wami. Diakow zastrzelił Dżazijewa w tamtym budynku na piętrze, jak sam powiedział, wasz człowiek zginął na miejscu. Teraz pora, żebyście i wy zginęli.

- Zaczekajcie – powiedział Walter, kątem oka dostrzegając zbliżającą się powoli i nieubłaganie wstęgę. Nie liczył na nic, wiedział, że to, co w nich uderzy będzie śmiercionośną furią zony, ale postanowił grać na czas.

- Nie sprawiajcie mi zawodu i nie proście o litość – rzekł Zachert. – Zgińcie jak prawdziwy komunista. Z pieśnią na ustach.

- Chyba nadeszła już chwila, gdy możecie mi wyjawić to czego dotąd nie chcieliście? – zapytał Walter – To, co tak staraliście się ukryć, powód dla którego przyszliście tu uzbrojeni jak na wojnę, skąd wiedzieliście wcześniej o generale Mroku?

Przez twarz Zacherta przemknął cień, lecz po chwili pułkownik rozpogodził się, a lico mu rozjaśniało.

- Po części macie rację – rzekł. – Może i rzeczywiście pozwolę wam poznać te odpowiedzi. Przysuńcie się bliżej, niech inni tego nie słyszą, ale niech przez myśl nie przejdzie wam nic głupiego, pamiętajcie kto trzyma drugi koniec sznura. Przez długi czas nie wiedziałem czy nie zostaliście mi podsunięci, czy nie byliście częścią tego wszystkiego, koniec końców okazaliście się zwykłym żołnierzem. Zetknął nas przypadek, ja w przypadki nie wierzę. Być może nie podstawiono was mi celowo, może rzeczywiście byliście najbliższym oddziałem w mej okolicy, który wezwałem na pomoc, ale być może ktoś was mi podstawił.

- Kto? O czym wy mówicie?

- Milczcie. Jak wspomniałem nie wierzę w ślepy traf, nawet jeśli nie byliście świadomym agentem, mogliście wykonywać rozkazy kogoś innego nie mając o tym pojęcia, Stawka mogła was pchnąć w rejon spotkania, abyście mnie ocalili i zdobyli moje zaufanie, chcąc poznać moje plany. Więc sprawdziłem was i waszych ludzie, gruntownie, zobaczyłem młodego oficera, niezbyt zaangażowanego w komunistyczną działalność, na którego jest wiele donosów, lecz on sam chroni własnych ludzi. Kogoś takiego raczej by mi nie podkładano, prawda? Oczywiście, mogła to być zagranie, wiedzieli, że do tej misji nie wybrałbym kryształowego żołnierza. Ale nie mogłem wam w żadnej mierze ufać, mimo, iż byliście mi niezbędni do tej wyprawy. Dlatego nie mogłem powiedzieć nic więcej. Mogłem was jedynie obserwować i przyznać muszę, że przekonałem się, że choć popełniacie błędy ideologiczne, za które powinniście już dawno trafić na szkolenie reedukacyjne i być wysłani na inny front prowadzenia wojny, to nie bierzecie w tym udziału.

- Udziału w czym?

- W zdradzie – powiedział Zachert. – W spisku wymierzonym w istnienie Związku i jego republik. W zmowie ukrytej w jego sercu.

Walter pokręcił głową z niedowierzaniem. Jego reakcja była zupełnie szczera, co nie uszło uwadze Zacherta. Pułkownik pokiwał głową.

- Jak wspomniałem, koniec końców okazaliście się wyłącznie głupcem. Opowiem wam pewną historię. Zaczyna się gdy w stolicy zjednoczonej Eurazji, Moskwie, zwrócono wreszcie uwagę na powiązaną aktywność zon. Większość tego, co wam powiedziałem jest prawdą, analizując aktywność tworów i zmiennych jasnym stało się, że południowe Dzikie Pola są centrum tej aktywności, a nic nie jest tak przypadkowe jak mogłoby się wydawać, ze wszystkiego wyłania się pewien schemat. Odkrycie to wstrząsnęło nieco naszym widzeniem świata, wyglądało na to, że do wnętrza naszej ojczyzny wdarł się wróg, a to co uważaliśmy, za uboczny wytwór naszego opanowywania świata okazało się być kontrolowane przez kogoś innego.

Znajdował się teraz tuż przy samym kamieniu. Wystarczyło sięgnąć rękami, by go dopaść, lecz nie zamierzał tego czynić. Wiedział, że Suworow powstrzymałby go w mgnieniu oka.

- Początkowo sądziliśmy, że za wszystkim stoją Imperialiści, lecz bezskuteczne poszukiwania informacji dotyczącej południowej zony naprowadziły nas na inny trop. Ktoś usunął wszelkie informacje na temat tych obszarów, na temat przebiegu działań ostatnich dni wojny; zniknęły mapy oraz wszelkie informacje, plany oraz ich kopie. Dziwnym trafem zaginęli ludzie, którzy wiedzieli co znajdowało się na południu przez rozpoczęciem wojny. Sami zresztą widzieliście, o południowych Dzikich Polach się nie mówi, nikt nie pamięta o zasypanym tunelu metra… Stało się dla nas jasne, że te informacje były celowo usuwane ze wszelkich archiwów. Kto jednak mógł to zrobić w Moskwie, pozbywając się rozmaitych dokumentów z centralnych archiwów cywilnych i wojskowych? Tylko frakcja polityczna. Nikt inny.

Kątem oka zwrócił uwagę na fioletową poświatę. Wiało coraz bardziej. Czarna wstęga była coraz bliżej.

- Polityka to niebezpieczna sprawa, w Komitecie Centralnym istnieje wiele frakcji, należy pilnować, aby żadna nie zdobyła przewagi kosztem pozostałych, choć wszystkie są bezgranicznie wierne Przewodnikowi Narodów, lecz zawsze knują, usiłując osiągnąć swe cele. To jednak było coś innego. Frakcja dysponująca potencjalną bronią w postaci kontroli zony? Stało się jasne, że stoimy przed jednym z największych niebezpieczeństw w historii Związku. Marszałek Sierow słusznie uznał, że odkrycie tego spisku jest priorytetowym celem dla Akwarium. Do zadania tego wyznaczył mnie osobiście.

Nie próbował spoglądać w bok, wiedział że są tam Markiewicz i Tamara, stojące na tyle daleko, by nie mogły słyszeć opowieści Zacherta. Megalomania pułkownika dawała o sobie znać, najwyraźniej tracił powoli instynkt samozachowawczy. Zapomniał o fundamentalnej zasadzie, że wróg pokonany, lecz pozostawiony przy życiu, wciąż stanowi zagrożenie.

- Do LPKRR przybywałem kilka razy, początkowo incognito. Wizyty w tutejszych archiwach, spotkania z ludźmi władzy i zwykłymi żołnierzami upewniły mnie w jednym. O południowej zonie niewiele się mówiło, była spokojna, więc utrzymywano wokół niej posterunki, badania już dawno przestały być priorytetem, koncentrowano się oczywiście jak najbardziej słusznie na aktywnych Dzikich Polach, szukając metod walki i pomocy żołnierzom. Zrozumiałem, że w ten sposób odwraca się uwagę od tego, co dzieje się na południu. Brak jakichkolwiek dokumentów jedynie to potwierdzał. Przestudiowałem dostępne informacje z baz strażniczych, prowadzone badania i wszystko stało się jasne. Zwłaszcza, gdy podjęto próbę otrucia mej osoby.

Na razie Walter czekał. Nie pozostało mu nic innego.

- Tak, Walter. Wróg zagościł wewnątrz naszych szeregów, niemożliwie trudny do zidentyfikowania. Usunął wszelkie dostępne informacje na swój temat. Skoro wiedział, że go poszukujemy pozostało podjąć grę. Na froncie naukowym miał zdecydowaną przewagę, nie wiedzieliśmy jak działa bariera, próbowaliśmy różnych rzeczy poprzez kilka parawanów w postaci konferencji naukowych, aby nie ukazać naszego zbytniego zainteresowania tym tematem, nie wiedząc do czego zdolny jest nasz tajemniczy przeciwnik. Wkopywaliśmy się w litosferę szukając przejścia dołem, posyłaliśmy kukły, spadochroniarzy… Nie udało nam się przeniknąć w żaden sposób zony, co nie było niczym dziwnym. Ale pozwoliło to odkryć, że za barierą istnieje środowisko zdolne podtrzymać życie.

Skoncentrował się na Suworowie. Siedział po turecku, oddychając w powolny sposób. Mistrz sistiemy przygotowywał się do starcia.

- Lecz przede wszystkim można było skupić się na tym, że skoro przeciwnik usiłował mnie otruć, okazał się tylko człowiekiem, a ludzie popełniają błędy. Rozpocząłem sprawdzanie każdej najdrobniejszej przesłanki i możliwości, wiedząc że prędzej czy później natrafię na jakiś trop. I znalazłem go - czyszcząc ślady istnienia południowej linii metra zapomniano o dawnym archiwum w Pułtusku.

Wiedział, że nie ma z nim najmniejszych szans. Gdyby chciał, Suworow mógłby wyeliminować go w ciągu dwóch sekund. Podejrzewał, że nie będzie miał jednak tyle szczęścia.

- Gdy znalazłem mapę dwóch wynajętych stalkerów usiłowało mnie zabić. Pozbawili mnie przytomności i pozostawili w podziemiach archiwum, sądząc że to wystarczy. Pierwszego dopadłem jeszcze w Pułtusku i przesłuchałem. Był jedynie płotkami, zapłacono im za to, abym nie wrócił z Pułtuska, znali jedynie nazwisko swego zleceniodawcy. Działał w imieniu generała Mrok.

Wstęga wciąż tam była i kierowała się w ich stronę.

- Nie wiedzieli kim jest, przedstawił im się w ten sposób, zapłacił im rublami za to, abym nie wrócił, abym przepadł bez śladu na Dzikich Polach, a za to co znajdę obiecano im dodatkową premię. Nie uprzedził ich jedynie kim jestem, więc zapomnieli mnie zastrzelić, sądząc że uderzenie w głowę i wrzucenie do piwnicy załatwi sprawę. Drugi uciekł, ale zabrał moje rzeczy. Nie miał pojęcia, że był to nadajnik. To był podstawowy błąd generała, usiłując zachować tajemnicę nie użył zawodowych zabójców, wiedząc że w żaden sposób nie zdołają oni udawać stalkerów. Skoro nie wysłał po prostu na miejsce ekipy zdolnej by zlikwidować wszystkich, zrozumiałem, że kimkolwiek jest, stara się wszystko rozwiązać w sposób niepozostawiający śladów. Zapewne naszych stalkerów czekałaby szybka kula w łeb, za to co uczynili, w innym przypadku Akwarium położyłoby na nich łapę.. Dalej sprawa była prosta, skorzystałem z moich uprawnień, skoro zasłona opadła, nadeszła pora działać otwarcie. Użyłem mojego priorytetu w Stawce, wezwałem Adaszewa z Moskwy i ruszyłem w ślad za drugim stalkerem. Potem los postawił na mej drodze was… Nie dowierzałem długo, że nie pracujecie dla kogoś innego, zwłaszcza po tym, jak zabiliście szybko drugiego stalkera, który w desperacji wykrzyknął imię tego kto go wynajął. Zupełnie jakbyście chcieli go uciszyć, by nie powiedział za dużo. Zdecydowałem jednak wykorzystać was w rozgrywce, jeśli ktoś wami grał lub też wy ze mną graliście, podjąłem się użycia karty Szpicy. Opowiedziałem wam historyjkę, sprawdzając wasze reakcje, nie zlikwidowałem was, choć miałem takie uprawnienia, by utajnić sprawę. Pozbawiłem stalkera twarzy, abyście go nie rozpoznali, by wprowadzić nieco zamętu w szeregi spisku, do którego mogliście należeć.

Coś nadchodziło. Walter wiedział lub przeczuwał co takiego. Ciemna Pani, legenda stalkerów. Dwukrotnie stanęła na jego drodze, choć nie uświadamiał sobie tego do czasu rozmowy z Czarną. I jak w legendzie, spotkanie z nią stało się początkiem nieszczęścia.

- Ktoś kiedyś powiedział, że nic nie psuje tak doskonale pieczołowicie zaplanowanych działań służb specjalnych jak przypadek. Gdy dzień przed wyprawą dowiedziałem się o stalkerze, który znalazł wejście do tunelu, jaki zamierzałem odnaleźć, wniosek był oczywisty. Zastawiano na mnie pułapkę, postanowiłem dać się w nią złapać. To co brałem jednak za zaplanowane ruchy przeciwnika, takie jak zamach na naszego stalkera, mający przydać mu zaufania w mych oczach, okazało się w rzeczywistości czym innym. Ten głupiec sporo namieszał w tej partii, gdy dowiedzieli się o jego istnieniu, nie mieli już czasu, mogli jedynie spróbować go zabić, zrzucając winę na braci stalkerów. Uciekł z tuneli metra na powierzchnię, gdy zaczął mu się palić grunt pod nogami, szukali go tamci, rozpytując o niego, pojawiło się wezwanie ode mnie, inni stalkerzy dali mu do zrozumienia co o nim myślą. A ja wciąż nie wiedziałem po czyjej jesteście stronie, stalkera wezwałem, uciekł, wy proponowaliście, że będziecie go szukać, więc pozwoliłem wam na to, by móc was śledzić. Zdaje się, że za stalkerem zwabiono te ewoluowane psy, a wy przeszkodziliście, więc musieli sami wejść do akcji. Wiecie co powiedzieli mu tamci, gdy go dopadli? Nadchodzi Mrok. Potem wy się pojawiliście i uratowaliście mu życie. Wyjawił mi wszystko, on rzeczywiście odkrył ten tunel przypadkiem… Ciekawa sprawa, prawda? Bariera sięga w głąb litosfery, kopaliśmy kilkadziesiąt arszynów w głąb, a tymczasem da się tędy przejść, zupełnie jakby ktoś pozostawił tę drogę celowo…

Choć w rzeczywistości początek nieszczęść nastąpił wcześniej. W dniu gdy stanęli z Nadią na drodze do Radzymina i ujrzeli tam nadciągających Polaków. Polaków przed którymi w kościele ukrył się Zachert, skrywający wówczas jeszcze swe nazwisko, nieplanujący aby uszli z życiem.

- Wracając do naszej kukły, przed wejściem do tunelu zdążyłem jeszcze sprawdzić drogą radiową książki wyjść z Warszawy. Kimkolwiek byli zabójcy, nie wiadomo jak opuścili Warszawę. Ktokolwiek za tym stoi, kryje się więc wśród władz LPKRR. To wystarczyło, by powiadomić Moskwę, by przejęła śledztwo. Gdy wchodziliśmy do tunelu szereg funkcjonariuszy zmierzał już do Warszawy, myślę że od chwili przybycia osiągnęli już stosowne rezultaty.

Na chwilę przymknął oczy, usiłując uspokoić oddech. Nie znał sistiemy, jedynie podstawy sambo. Nie miał szansy wygrać, nie liczył na nic w związku z nadciągającym Mrokiem, miał jedynie nadzieję, że gdy spadnie tu zmienna, lub pojawi się zapowiadana przez Czarną Ciemna Pani, okaże się tym czy miała być w rzeczywistości. Śmiercią, która tym razem powstrzyma Zacherta na dobre.

- Wyobraźcie sobie jednak mój szok, gdy odkryłem istnienie faszystów. Okazało się, że gra toczy się o znacznie wyższą stawkę, niż sądziłem. To nie była kwestia frakcji politycznej rozgrywającej własne cele, mogącej kryć w tym miejscu jakąś broń, bądź współpracować z Imperialistami, to było całkowicie wrogie działanie. Wspieranie tych, którzy omal nie zniszczyli naszego kraju, podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Ktokolwiek stoi za Mrokiem musi zostać powstrzymany.

Ciemna Pani. Kim ona właściwie była? Czarna zwała ją śmiercią, w przeciwieństwie do Mroku, będącego dawcą życia. Nagle uświadomił sobie, że za każdym razem, gdy ją dotąd spotykał to nie jemu starała się uczynić krzywdę, lecz Zachertowi.

- Uświadomiłem sobie, że faszyści przeniknęli do serca LPKRR i pozostaje tylko jedno. Ich całkowite usunięcie. Zniszczyłem ich siedzibę. Ci, który ukrywali ich istnienie, pozostają wciąż w Warszawie. Teraz zaatakujemy serce zony, taka okazja może się już nigdy więcej nie powtórzyć. A jeśli uda się nam stąd wydostać, będę zalecał likwidację spisku w jedyny możliwy sposób.

- Co macie na myśli?  -zapytał z niepokojem Walter, słysząc ton głosu Zacherta.

- Zniszczę Warszawę – wyjaśnił tamten. – To jedyny sposób, aby wytępić wroga nie pozwalając mu aby przetrwał. Całkowita sterylizacja. Ten kto za tym stoi, posiada swą bazę operacyjną w pobliżu południowej zony, aby móc z bliska wpływać na przebieg wydarzeń. Jeśli zostanie całkowicie pozbawiony tej możliwości oraz wszelkich zasobów, to wyśle dodatkowy sygnał do Moskwy, skierowany do swoich mocodawców, którzy mają na tyle duże wpływy, by oczyścić z dokumentów tamtejsze archiwa.  Spisek nie podniesie się. Z czasem zidentyfikujemy jego członków.

- Jesteście szaleni! – warknął Walter. – Nikt nie pozwoli zniszczyć wam całego miasta.

- Mylicie się Walter – pokręcił głową Zachert. – Myślicie, że Przewodnik Narodów dopuści do kolejnego buntu w łonie Związku? Rok 1956 nie powtórzy się, teraz działamy bardziej subtelnie, uprzedzając ruch przeciwnika. Myślicie, że w Wiedniu rzeczywiście doszło do stopienia reaktora, który zniszczył podziemne miasto? Nie, w Warszawie jedna bomba wodorowa w tunelu rozwiąże ten problem. Stolicę się przeniesie, pozostawi jedynie bazę wojskową.

W zapadłej ciszy słychać było jedynie nadchodzącą ciemność. Śpiewała głośno swą pieśń, oznajmiając swe przybycie, każdemu kto chciał słuchać. Słyszał ją Walter, lecz chyba wyłącznie on. Mroczna wstęga przysunęła się, nadciągała powoli, lecz wciąż była daleko. Tym razem nie wzywała go ani nie odpychała, wyśpiewywała jedynie swą pieśń śmierci. Gdy przymykał oczy mógł już wyobrazić sobie Ciemną Panią, która nadchodziła, by złożyć kogoś do snu. Wkrótce dowie się wreszcie czego ona chce.

- No dobrze, pogwarzyliśmy Walter, pora już to zakończyć – rzekł Zachert. – Jak wyniki, towarzyszko Markiewicz?

- W jego krwi jest bardzo wysokie stężenie nieznanych czynników – odpowiedziała po chwili wahania. – Nie potrafię określić ponad połowy z nich. Jego organizm wpadł już w ciąg adaptywny. Komórki rozpoczęły ewolucję, zaczęły zachodzić przemiany w metabolizmie.

- Słyszycie Walter? – zapytał pułkownik. – Stajecie się coraz bardziej Polakiem. Czy to nie ironia, że padło akurat na was - dzielnego żołnierza zony? Szkoda, że nie będziecie mogli dołączyć już do swych przyjaciół faszystów, skoro ich już nie ma, bo wasze tęczówki pięknie zielenieją i przestają być takie wydłużone.

- A wasze ogarnia ciemność.

- Widzicie jeszcze coś ciekawego? – zaśmiał się Zachert. - Może opiszecie nam co przeżywacie?

- Wiele rzeczy – odpowiedział Walter, wpatrując się w czarne jak noc oczy pułkownika. – Wkrótce zobaczycie je sami. Ona już tu przybyła.

- Skończcie z tym stalkerskim bełkotem, jemu szło lepiej zanim zaczął śpiewać cienkim głosem – powiedział Zachert. Walter spojrzał w stronę Rudego. Klęczał poza kręgiem nagrobków, wpatrując się w blask fioletu, z łańcuchem ściągającym go do tyłu. Tym razem nie miał związanych rąk, ale złożył je i trzymał nisko opuszczone. Knebel uniemożliwiał mu mówienie, jednak wyglądał jakby coś nucił. Musi widzieć wstęgę, stwierdził Walter i wzniósł modły do Ciemnej Pani, która przybywała przynieść śmierć.

- Towarzyszu pułkowniku, chyba zaczyna się ściemniać – powiedziała z niepokojem Markiewicz, rozglądając się wokół. Dla Waltera przeciwnie, świat nabierał barw, a skarłowaciała trawa stawała się kolorowa. Gdy spojrzał w niebo, miał wrażenie, że przez chmury przebija się blade słońce.

- Nie zauważyłem – rzekł Zachert. – Ale rzeczywiście, chyba  już pora to zakończyć. Reguły są jasne, prawda Walter? Wyjaśnię wam jedynie, iż każda próba wyjścia poza krąg będzie ukarana utratą palca. Dziś spotkał was zaszczyt poznania sposobu treningu specnazu. Wiem, że sprawicie Suworowowi satysfakcję i będziecie walczyć jak najdłużej, choć jak sami jesteście świadomi, wynik jest łatwy do przewidzenia. Suworow wziął udział w wielu takich walkach i jak dotąd nie stracił ani jednej części ciała.

Odzyskał już nieco siły, w czasie przemowy Zacherta zdołał nieco uspokoić oddech i rozważyć swoje szanse. Nie miał żadnych, wiedział, iż Suworow będzie wykańczał go powoli, starając się zadać jak najwięcej bólu. Łącząca ich lina miała ledwie kilka sążni, gdy któryś z nich ją ściągnie, zostanie rzucony wprost na ostrze drugiego. Najwyraźniej pułkownik nie zamierzał opuścić wygodnego miejsca na kamieniu, który wykorzystywał niczym despota swój tron. Na zewnątrz kręgu znajdowali się pozostali, Walter kolejno powiódł po nich wzrokiem. Markiewicz odwracająca głowę, Tamara ze spuszczonym wzrokiem, starająca się nie spojrzeć na niego, klęczący stalker i Diakow z karabinem, oraz Głuchowski stojący nieopodal ciała Nadieżdy. Uderzyło go znowu uczucie olbrzymiej straty i gniewu.

- Jestem gotów – powiedział, patrząc w kierunku Suworowa. Ten splunął w jego stronę.

- Eta była bladz – oznajmił. Walter nie odpowiedział. Siadł po turecku i czekał..

- Zaczynacie, gdy chwycicie nóż  – usłyszał głos Zacherta. Lecz przestał się zupełnie liczyć, świat Waltera ograniczył się do sierżanta ze specnazu, którego ciało zdobyły liczne blizny, ślady ran zadanych nożem, a także tatuaże wojsk desantowych. Wskazywały na olbrzymią liczbę kampanii w których brał udział, część napisów wykonanych cyrylicą była łatwa do odczytania, Jangcy, Alaska, Montevideo; miejsca, o większości których nigdy nie słyszał i nigdy miał ich poznać. Inne oznaki wskazywały, że ma przed sobą mistrza noża i snajperskiego karabinu, z kilkuset zabitymi na koncie. Sierżant siedział nieruchomo, wpatrując się w niego, w oczekiwaniu na ruch.

Walter wiedział, że mu się nie uda, lecz mimo wszystko musiał spróbować. Najszybciej jak mógł sięgnął po nóż, przetaczając się chwycił za rękojeść i skoczył w kierunku Zacherta. Nie dotarł nawet do kamienia, gdy sznur ściągnął go w powietrzu ku ziemi, omal nie wyrywając mu ręki ze stawu. Zdążył jedynie asekurować się nią przed upadkiem, gdy uderzył głucho w trawę. Zaczął się przetaczać ponownie, gdy spadł na niego Suworow. Wyprowadził szybki cios z boku, po czym Walter poczuł ból w nodze, który przyćmił tępe pulsujące uczucie z tyłu głowy. Mimo niego poderwał się szybko na nogi, stając na wprost sierżanta, kręcącego piruety nożem.

Miał przeciętą nogę nad kolanem, gdzieś tam z boku był Zachert, który coś mówił, a może śmiał się, lecz dla Waltera nie miało to znaczenia. Już skoczył na Suworowa, usiłując skrócić dystans, wiedząc że jedynie w bliskim zwarciu, używając rąk i nóg, będzie w stanie cokolwiek zrobić. Lecz sierżant był przygotowany, płynnie obrócił się w bok, znikając z drogi Waltera i zadał mu kolejny cios, przecinając głęboko jego ramię.

Walter i tym razem nie czekał. Przeturlał się zapominając o bólu i podciął nogi Suworowa. Trafił jednak w próżnię, sierżant był już za nim, wyprowadzając kopniak butem wprost w jego nerki. Ból go sparaliżował, momentalnie kolano przygniotło jego szyję miażdżąc krtań, a przed oczami mu rozbłysło, gdy w jego twarz wyprowadzono cios pięścią. Nie zdążył po  nim nawet ochłonąć, gdy poczuł jak coś przecina mu aż do kości policzek. Potem ucisk ustąpił.

Leżał przez sekundę nieruchomo, czując jak jego twarz zalewa krew.

- Nieco mnie zawiedliście Walter – usłyszał od strony kamienia. – Myślałem, że potrwa to nieco dłużej niż dwadzieścia sekund.

Podniósł się, opierając na nie zdrowej ręce. Suworow znowu się oddalił na pół długości liny i czekał na jego atak, przesuwając z lewa na prawo, kołysząc w takt muzyki bitwy, w pozycji walki, obracając nożem. Walter podniósł się z wysiłkiem dostrzegając, że przeciwnik popełnia błąd. Sierżant z pogardliwym uśmieszkiem przerzucił niedbale nóż z prawej ręki do lewej, pokazując swe mistrzostwo w panowaniu nad ostrzem i wyższość nad wrogiem. Zdążył rzucić nóż ponownie, lecz nie miał szansy złapać go prawą ręką, bowiem został ściągnięty przez Waltera, który szarpnął za linę, omal nie tracąc przy tym równowagi. Sierżant poleciał do przodu, a jego ostrze upadło na ziemię, lecz nie stracił czujności. Zablokował nadlatujące kolano Waltera, zbijając je ręką. Walter natychmiast spróbował wykonać półobrót w lewo i wyprowadzić cios, lecz Suworowa już tam nie było, teraz uskoczył w prawo, po czym znalazł się przy przeciwniku i zaatakował. Cios ręką ponownie trafił w krtań Waltera, a kopniak wbił się pod kolanami sprawiając, że stracił oddech, gdy zaczął się przewracać. I to by było na tyle, zdążył pomyśleć, gdy otrzymał kolejny cios w rękę trzymającą nóż, choć nie wypuścił kabara ze swego uścisku.

Uderzył w ziemię obok jednego z nagrobków. Usiłując złapać oddech, patrzył w niebo, przybierające ciemne barwy, a gdy z wysiłkiem się uniósł, zobaczył jak Suworow ze spokojem podnosi swój nóż.  Brał metodycznie odwet za wydarzenia w kościele, kiwając zachęcająco na Waltera lewą ręką.

Lecz w tym momencie wydarzyło się kilka rzeczy.

Spod ziemi wystrzeliło coś czarnego chwytając sierżanta za nogę. Ten spojrzał i wrzasnął, po czym zadał cios nożem, a wokół trysnęła czarna posoka. Jednocześnie w górę poszybowało kilka nagrobnych płyt, gdy to, co znajdowało się dotąd pod ziemią zaczęło powstawać i wydobywać swe czarne szczątki na powierzchnię. Walter pociągnął linę, a gdy naprężyła się, przeciął ją kabarem. Obrócił się w kierunku kamienia, lecz nie dostrzegł tam Zacherta. Ujrzał po drugiej stronie kręgu Głuchowskiego, mierzącego w niego z kałasznikowa i pociągającego za spust. Padł strzał, lecz nie poczuł bólu, przez moment nie mógł pojąć jak to się stało, że tamten chybił, lecz zorientował się, że coś  złapało Rosjanina za nogę i trzymało swymi czarnymi szponami, wyciągając się na nich na powierzchnię. Dotarło do niego, że strzał padł z dalszej odległości. Gdy odwrócił się, ujrzał padającego za sobą ciemnego twora, któremu odstrzelono właśnie nogę. Istota nadal żyła, jej spontaniczna ewolucja przekształciła szkielet w człekokształtnego twora utkanego z ciemności, z gnijącą czarną materią zamiast ciała.

- Gott mit uns – wycharczał twór czymś, co niegdyś było zapewne ustami. Walter nie wiedział kto strzelił, lecz nie czekał. Mimo ran poderwał się do biegu, korzystając z chwili zamieszania. Wokół upadały wyrzucone w powietrze płyty, a spod nich wstawało to, co jeszcze nie tak dawno, jak twierdził Zachert, miało im nie zagrażać. Przybycie Ciemnej Pani zmieniło jednak reguły, o ile jakiekolwiek tu obowiązywały. W powstałym chaosie dostrzegł przed sobą Markiewicz, która usiłowała niewprawnym ruchem odczepić od pasa pistolet. Wreszcie się jej udało i chwyciła go mocno dłonią, kiedy jej dopadł. Wyrwał jej APS, po czym wyprowadził cios pięścią, w której trzymał nóż. Dostała w twarz i poleciała do tyłu. Nie zajmował się nią, oddychając ciężko odwrócił się by ruszyć w stronę, gdzie ostatnio dostrzegł Suworowa. Zmienił zamiar, kiedy zobaczył za jednym z ocalałych nagrobków Tamarę. Klęczała strzelając z kałasznikowa w twory, starając się celować w ich głowy. Tuż obok niej w nagrobek trafił jednak inny strzał, została zaskoczona, nie mając pojęcia kto usiłował ją trafić i posłał w powietrze kawałki kamiennej płyty, z których kilka odprysków poszło w jej twarz. Walter też nie wiedział, bowiem pocisk nadleciał z kierunku skarpy. Wykorzystał jednak chwilę by zbliżyć się do kobiety. Dostrzegła go i wycelowała w niego kałasznikowa, lecz zawahała się.

- Wybacz mi Walter – powiedziała.

- Wybaczam ci – odparł, po czym ją zastrzelił.

Gdy jej ciało z przestrzeloną głową osuwało się do tyłu, miał ułamek sekundy by zorientować się w sytuacji. Przed nim panował chaos, krąg w dużej mierze przestał istnieć, płyty leżały porozrzucane wokół. Diakow leżał na ziemi, duszony łańcuchem owiniętym wokół szyi, usiłując uwolnić się od siedzącego na nim stalkera, zaciskającego na nim swe pęta. Głuchowski strzelał w stronę linii drzew, puszczając serię w kierunku skarpy, skąd ktoś odpowiadał ogniem. Po drugiej stronie kręgu Zachert z pistoletu TT raził idące w jego stronę twory, wlokące powoli odnóżami a nieopodal niego, drugiego pistoletu używał Suworow. Spojrzeli na siebie jednocześnie i skierowali w swą stronę broń nawet nie próbując celować. Wystrzelili w kierunku przeciwnika, rzucając się do biegu, żaden z nich nie trafił.

Walter był dużo wolniejszy, odczuwał boleśnie rany, brocząc i tryskając z nich krwią, adrenalina nie była w stanie zapewnić mu niezbędnych sił. Biegł strzelając, Suworow czynił podobnie, lecz kule szły w powietrze, bądź trafiały w znajdujące się na drodze twory. Walter dotarł do kamienia i upadł, a wówczas Suworow wymierzył, lecz nie zdołał wystrzelić, bowiem w nogę trafiła go seria z kałasznikowa. Walter wypalił w kierunku Głuchowskiego widząc go przed sobą, wciąż usiłującego trafić tajemniczego strzelca, raniąc desantowca w twarz. Z boku miał teraz Zacherta, w stronę którego podążały kolejne twory, wyciągając doń ręce. Z jakiegoś powodu upodobały sobie pułkownika, który strzelał do nich mierząc w głowę. Walter z trudem łapiąc oddech uniósł się nieco i spojrzał w kierunku Suworowa, ten przyklęknął i celował już w jego stronę z pistoletu. Tym razem odsiecz ze skarpy nie nadeszła, lecz sierżanta chwycił czarny twór. Odrzucił go ruchem ręki, jakby strząsając natrętnego owada, po czym znowu celował do Waltera, który z wysiłkiem zdołał unieść pistolet. Wówczas na Suworowa spadł stalker, uwolniony od Diakowa, zerwawszy swój knebel. Chwycił sierżanta rękami niczym pazurami i wgryzł się mocno w jego szyję. Suworow zawył, gdy trysnęła krew, a Rudy wypluł kawał mięsa. Sierżant odepchnął go, po czym łapiąc się jedną ręką za szyję, oddawał do niego strzał za strzałem, przykładając lufę do jego głowy, aż nagle przestał, kiedy skończyły mu się naboje. Zdążył jeszcze wyrzucić magazynek, nim przypomniał sobie o Walterze. Było jednak za późno, dostał prosto w nogę, potem w ramię i przewrócił się. Walter pokuśtykał do niego z dymiącym pistoletem, mijając twory, które zdawały się go ignorować. Stanął nad sierżantem, ten zdołał się przekręcić i patrzył na niego, więc Walter strzelił wprost w broczącą krwią szyję, nieosłoniętą kamizelką. Suworow nie zasłużył na strzał w głowę. Odwrócił się, nie zastanawiając się, czy tamten już umarł.

Podążał w kierunku Zacherta, który cofał się przed tworami. Pułkownik odwrócił się w stronę skarpy, skąd nadbiegał Czeczen. Jakimś cudem przeżył próbę zabójstwa dokonaną przez Diakowa, choć widać było, że jest zalany krwią. Najwyraźniej skończyła mu się amunicja, bo przypuścił szarżę. Zachert ze spokojem wycelował i strzelił, a Czeczen upadł w połowie drogi. Pułkownik wyrzucił TT, dobył zza pasa pistolet APS, po czym odwrócił się w stronę tworów, lecz z boku podszedł już Walter. Cios kabarem trafił prosto w kark, a oczy Zacherta otworzyły się szeroko. Walter spojrzał prosto w zawartą w nich ciemność, wyszarpnął nóż i począł zadawać cios za ciosem, w szyję, bark, tors, aż pułkownik osunął się na kolana, po czym umarł, nie wypowiadając ani jednego słowa.

Walter także opadł bez sił. Gdy patrzył w kierunku kręgu, widział jak zstępuje doń śmierć. Pośrodku zmaterializowała się piękna postać, zwiewna i delikatna, emanująca nocą. Jej oczy błyszczały niczym gwiazdy. Sięgnęła ręką zakończoną wieloma ostrzami po Markiewicz, która zdążyła już odbiec na kilkanaście arszynów. Ciemność wydłużyła się i przyciągnęła kobietę do środka w ułamku sekundy, po czym nachyliła się po nią i wyraźnie uśmiechnęła. Następnie rozerwała ją na strzępy, a Markiewicz zmieniła się w miriady drobnych punktów, znikających w powietrzu. Wówczas Ciemna Pani pojawiła się przy klęczącym bez sił Walterze, wokół którego tańczyły czarne twory. Spojrzała nań błyszczącymi oczami. Widział jej dziwny utkany z mroku strój, czekał na cios, który nie nadszedł.

- Czego ty ode mnie właściwie chcesz? – zapytał.

Zdawało mu się, że usłyszał jej szept.

- To nadchodzi.

Wówczas nastała ciemność, co znaczyło, że go zabiła.

 

Kiedy otworzył oczy, ujrzał panującą wokół jasność. Przez chwilę myślał, że to światłość, ale dotarło do niego, że spogląda na biały sufit. Usiłował poruszyć głową, czując że ma ograniczone ruchy i zorientował się, że spowity jest bandażami.. Leżał na łóżku, przy nim znajdowała się kroplówka. Gdy spojrzał na wprost ujrzał okno. A za nim coś, czego nie widział nigdy wcześniej. Niebo było błękitne, a do środka zaglądały gałęzie zielonych, iglastych drzew.

Między nim a światłem stanęła jakaś postać. Chwilę trwało nim skojarzył skąd ją zna.

- Dziękuję, że pozostaliście wierni ideałom i swej ojczyźnie – powiedziała kapitan Swietłana Natasza Stanisławowna Budzyńska. – Jak mówiłam, czasem trzeba dokonać wyboru. Wy wybraliście dobrze. Ocaliliście Polskę.

 SPIS TREŚCI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz