niedziela, 30 kwietnia 2023

Ciemna symetria: Przejście

 

Don't you understand what I'm trying to say

Can't you feel the fears I'm feeling today?

If the button is pushed, there's no runnin' away

There'll be no one to save with the world in a grave

Take a look around you boy, it's bound to scare you, boy

 

And you tell me

Over and over and over again, my friend

How you don't believe

We're on the eve of destruction

  P. F. Sloan, Eve Of Destruction

 

I see the bad moon a-risin'

I see trouble on the way

I see earthquakes and lightnin'

I see bad times today

 

I hear hurricanes a-blowin'

I know the end is comin' soon

I fear rivers over flowin'

I hear the voice of rage and ruin

 

Hope you got your things together

Hope you are quite prepared to die

Looks like we're in for nasty weather

One eye is taken for an eye

 

Well don't go around tonight

Well it's bound to take your life

There's a bad moon on the rise

John C. Fogerty, Creedence Clearwater Revival

Generał Wu Shu Zhan kroczył pewnie poprzez otwarty kwiat lotosu, przechodząc za jego pośrednictwem do krainy, z której przyszli Ci, którzy istnieli przed nimi. Gdy postawił nogi na twardej powierzchni tunelu, pąk za nim zamknął się, znikając wraz z fioletowym światłem wiodącym do poranka. Zapadła ciemność nie ograniczająca jego widzenia, bowiem spoglądał poprzez oczy podległych poddanych Pierwszej. Otaczali go kręgiem zabezpieczenia, wymieniając między sobą informacje uzyskane od czujek. Receptory penetrowały tunel wiodący na południe, tym razem kwiat lotosu rozkwitł w miejscu, gdzie wróg nie spodziewał się ataku.

Generał przyglądał się jednocześnie z wielu pozycji obszarowi, stanowiącemu bezpieczną pozycję taktyczną, do którego przerzucony został miot. Przeciwnik nie spodziewał się ich przybycia tak blisko celu, ukryty bezpiecznie w sercu mroku, wykrzywiającym nierzeczywistość. Poprzednie rzuty zostały wybite, nim zdołano zrozumieć prawa rządzące tym miejscem, ścieżki wykrzywiały się, a kwiaty lotosu otwierały w najdziwniejszych miejscach, gdy założone współrzędne wypaczały się w obliczu oddziaływania wroga. Mioty usiłujące dotrzeć do celu od południa natknęły się na czerwonych zdrajców, rzucone od północnego zachodu wdarły się do tuneli ścigając jednostki prowadzone przez istotę przypominającą nawigatora, jednak blokującego połączenia recepcji. Świecił jednak jasno niczym latarnia, wiodąc za sobą miot, do czasu, aż zniknął we wszechobecnym oddziaływaniu wypełniającym tunele. Wojownicy spenetrowali podziemne miasto, natknął się jednak na Dzieci Mroku, które przyniosły im zagładę. Gdy Zhe Wei poprzez transkrypcję kwiatu polecił wycofać się na powierzchnię, zostały tam wybite przez czerwonych zdrajców, działających w porozumieniu z zamorskimi barbarzyńcami. Zebrane informacje przez miot sześćdziesiąt dziewięć pozwoliły jednak na przygotowanie kolejnych pokoleń do walki. Generacja siedemdziesiąt cztery, która dorosła poza czasem i przestrzenią nierzeczywistości, gotowa była zmierzyć się z Dziećmi Mroku. Tym samym podobnie jak zdrajcy, przestały być one problemem. Jednym problemem pozostawali wciąż barbarzyńcy, nadal nie znaleziono sposobu na ich pociski, rozrywające strukturę istnienia. Jednak to nie oni byli celem Władczyni, lecz Serce Mroku.

Wu Shu Zhan należał do pierwszego miotu generalicji, był członkiem pokolenia, które pamiętało jeszcze czas sprzed transkrypcji, przybycia szlachetnych przodków, nim dzięki nim zrozumiano sekret nierzeczywistości, a mioty odrodziły się na nowo z macicy wybranek i nałożnic Władczyni Quing. Poddany jedynie subtelnym przemianom, pozwalającym mu na utrzymywanie kontaktu z miotami bojowymi i rozpoznawczymi, został wybrany do największego z zadań w historii prawdziwych ludzi. Przez stulecia jakie minęły w jego umyśle zatarł się już obraz przekazany przez tych, którzy istnieli przed nimi, macierzystego kraju, gdy opuścili nierzeczywistość, uciekając przed atakami barbarzyńców i czerwonych zdrajców. Spędzili lata ukryci w rzeczywistości, przygotowując się na powrót i nadchodzącą wojnę, której awangardę stanowił Zhan. Po zabezpieczeniu przyczółka za nim miały nadejść miliardy poddanych, opanowując Serce Mroku, stojące na drodze do prawdziwej ciemności. Porzucił zatem kokon i przeszedł przez kwiat lotosu, pojawiając się w tunelu, ostatniej północnej odnodze podziemnego miasta.

Receptory zmapowały już otoczenie, miejsce rozpoznawane według dawnego słownictwa jako stacja, będące niegdyś miejscem postoju środku transportu w tunelach miasta, które nie było duże. W tej chwili jego większość zajęli poddani, przerzuceni na terytorium wroga w niespotykanej liczbie. Kolejne otwarcia kwiatu lotosu miały sprawić, że do nierzeczywistości przybędzie ich jeszcze więcej, następnej generacji naukowców udało rozwiązać się wreszcie problem otwierania pąków w nieprzewidzianych miejscach nierzeczywistości, wypaczanych wskutek wrogich oddziaływań. Nie powtórzyły się nawet ataki sprzed kilkudziesięciu miotów, gdy generacje wyhodowane do walki na Płomiennej Gwiaździe trafiały do niekontrolowanych poziomów rzeczywistości, a przeciwnicy zdołali zniszczyć centrum badawcze w nierzeczywistości, którą usiłowali wówczas opanować po raz pierwszy. Władczyni podjęła wówczas decyzję o wycofaniu się i zebraniu sił, cierpliwym zaczekaniu, aż wrogowie osłabią się sami. Zadano ostatni cios zmieniając wpływy grawitacji, a potem opuszczono nierzeczywistość, będącą miejscem narodzin.

Zhan z ciekawością oglądał pogrążony w ciemności tunel, zaglądając dzięki receptorom do bocznych pomieszczeń. Miejsce, gdzie powinno znajdować się wyjście na powierzchnię było całkowicie zawalone, wysadzono je dawno temu, zapewne aby powstrzymać ataki pomiotów ich przeciwnika. Musiało się to powieść, skoro miejsce to porzucono, wycofując się na południe, skąd wyczuwalna była obecność ludzi a także Dzieci Mroku. Wkrótce już się o tym przekonają, a wrogowie Nacji zapłacą za wszystko co uczynili i poznają koszt błędu związanego z porzuceniem odnóg tunelu i pozbawieniem ich straży. Jedynie taktycznie miejsce nie umożliwiało na wykorzystanie przewagi liczebnej, tunel prowadzący ku południu zwężał się, uniemożliwiając przerzucenie większej ilości sił. Nie takie było jednak zadanie Zhana, była nim realizacja planu Władczyni.

Zhe Wei oczekiwał pogrążony w medytacji, zbierając informacje z receptorów i poddanych, porozumiewających się pomiędzy sobą w ciszy swobodnego przepływu zebranych informacji. Na jego widok otworzył oczy, lecz nie powstał, kiwając mu lekko głową. Dotknęli swych umysłów, następnie zgodnie z tradycją, jako pierwsze pokolenie generałów, pamiętających czasy sprzed przemiany, nawiązali łączność werbalną.

- Nieskończona Armia przybyła zniszczyć swojego przeciwnika - rzekł Zhe Wei.

- Mioty posiadły zdolności, które zdołają powstrzymać Dzieci Mroku - odparł Zhan. - Wkrótce się o tym przekonamy.

- Czy wówczas przybędzie tu całość Nieskończonej Armii? - Zhe powiódł wzrokiem recepcji, dając mu do zrozumienia, iż liczba sprowadzonych bojowników nie jest zbyt wielka. Co oznaczało, iż zadaniem Zhana było przetestowanie wprowadzonych zmian i sprawdzenie, czy Armia może stawić czoła wrogowi.

- Źle zrozumiałeś, stary przyjacielu - rzekł Zhan. - Nie jest naszym celem przytłoczenie wrogów nieskończonością naszej Armii. Jeszcze nie teraz. Władczyni poleciła poznać wroga i wykorzystać jego słabości.

- Jakie polecenia przyniosłeś z Niebiańskiej Rzeczywistości? - zapytał wprost Zhe. Czekał na swój los ze spokojem, wiedząc, iż być może zapłaci za chwilę za to, iż utracił swe wojska posyłając większość z nich na południe, w kierunku powierzchni, by tam stawić czoła Dzieciom Mroku. Lecz jak okazało się, o czym nie miał pojęcia, kryli się tam ich ludzcy wrogowie.

- Bądź spokojny, przyjacielu - odparł Zhan. - Opanowałeś przyczółek, manewr z udaniem się z siłami zwiadu ku północy i odnalezienie tego miejsca umożliwił otwarcie kwiatu lotosu wprost w tę pozycję. Dzięki tobie jesteśmy tu, gdzie powinniśmy się znaleźć.

- Lecz nie tam gdzie powinniśmy być.

- Tam wkrótce będziemy. Gdy wykonamy polecenia Władczyni.

Zhe pokiwał głową.

- Jakie są moje zadania?

- Zbierz siły i przygotuj je - rzekł Zhan. - Przyjmuj kolejne partie Niezwyciężonej Armii, lecz nie podejmuj walki z Dziećmi Mroku. Czekaj.

- Mogę poznać przyczynę?

- Władczyni zdecydowała, iż należy odkryć sekret jaki skrywa wróg. Trzyma klucze prowadzące do Miejsca Końca, musimy dowiedzieć się jak otworzyć bramę.

Zhe pokiwał głową.

- Te cele nie są mi znane, lecz wielka jest mądrość Władczyni - powiedział po chwili i zadumał się nad przewrotnością losu. - Co w przypadku napotkania zdrajców i barbarzyńców? Nadal są zapewne na południu, lecz prędzej czy później przedostaną się do tuneli.

- Gdzie natkną się na Dzieci Mroku.

- Nie o tym myślę. Do walki ze zdrajcami jesteśmy gotowi, nawet jeśli zmienili swą broń i zadaje nam rany, lecz nie zdołała powstrzymać tamtych Dzieci Mroku. Lecz barbarzyńcy... Ich pociski niszczą nie tylko naszą Armię.  Podczas starcia na południu okazało się, że są w stanie pokonać Dzieci Mroku.

- Ich kule rozrywają rzeczywistość - odparł Zhan. - Nasi naukowcy wciąż nie znaleźli na to sposobu. Z jakiegoś powodu ich pociski znajdują sie częściowo poza nierzeczywistością, pozostając jednocześnie w rzeczywistości. Na razie unikaj z nimi kontaktu. Jedynie obserwuj. Jeśli nic się nie zmieniło, wciąż nie ma ich wielu. To teren zdrajców, bardziej możemy obawiać się, że przyślą posiłki.

- Nie obawiam się ich posiłków. Nasze siły wciąż rosną.

- Pewność siebie to zaleta, lecz lekceważenie jest czymś innym - pouczył go Zhan. - Rozbudowuj nasze siły i zmień ich liczbę w prawdziwie nieskończone.

Zhe skinął głową.

- A ty, przyjacielu?

- Zgodnie z wolą władczyni - rzekł Zhan. - Ruszam na południe - sięgnął recepcją ku tunelowi, z którego bił blask mroku.

Cheyenne Mountain >>

poniedziałek, 17 kwietnia 2023

Blask Ciemności: Epilog

EPILOG

<< Stacja Unii Lubelskiej

ISS "DEEP SPACE"

Admirał czekał ze spokojem, choć o dziwo zajęło im więcej czasu niż zakładał, nim po niego przyszli. Było ich trzech, a gdy weszli wpatrywał się w migające ekrany, przedstawiające sytuację taktyczną w przestrzeni ISS, zastanawiając się, czy jego kody dowodzenia jeszcze działają. Nie chciał tego sprawdzać, na ich miejscu pozostawiłby sobie dostęp do konsoli, lecz zablokował możliwość przekazywania poleceń. I tak nie był w stanie sam wprowadzić żadnych procedur do sieci matematycznej, musiał korzystać z operatorów CINSPAC. W takich chwilach mógł docenić elegancję rozwiązania bazy relacyjnej zbudowanej na „Von Braunie”, która w dużym stopniu eliminowała ludzki czynnik odpowiadający za poszczególne procedury. Pozwalała jednak na zbyt wiele i dlatego nie mogła zostać nigdy wdrożona w warunkach demokracji kontrolowanej Sojuszu.

Pierwszy szedł Willoughby-Jones III, jego adiutant, starając się nie patrzeć mu w oczy, z głową spuszczoną nieco w dół. Za nim kroczył admirał Glenn, należący do wielkiej trójki dowódców NASW, która właśnie skurczyła się do dwójki, gdy zabrakło w niej odpowiedzialnego za wywiad, rozpoznanie i naukę. Za jego plecami stał mężczyzna, którego Aldrin nie znał, ale doskonale wiedział kim jest.

- Admirale, ja… - zaczął Willoughby-Jones III, pochodzący z rodziny z tradycjami morskimi doskonały urzędas, którego kiedyś Aldrinowi wciśnięto, a on z czasem zdołał zapomnieć o bufonowatości adiutanta, doskonale zorganizowanego i dbającego o jego porządek dnia.

- Nic nie mów, wiem, że jedynie ich tu wpuściłeś.

- Możecie zostawić nas samych? - zapytał Glenn.

- Obawiam się, że nie mogę się na to zgodzić, admirale – głos Gleesona był niski i ochrypły. Doskonały śledczy, stwierdził od razu Aldrin, wyraźnie nie zdradzający emocji.

- Proszę nas zostawić, poruczniku – polecił Glenn. Willoughby-Jones III popatrzył na Aldrina, a ten kiwnął głową.

- To był zaszczyt z panem służyć – powiedział.

- Wiem, synu.

- Proszę pozostać w swej kwaterze, mam jeszcze sporo pytań – zepsuł chwilę Gleeson. Glenn rzucił mu gniewne spojrzenie, po czy ruszył w kierunku biurka Aldrina, czekając aż adiutant opuści pomieszczenie.

- W co ty właściwie pogrywasz, Buzz? - wybuchnął.

- W co pogrywam, John? - Aldrin wstał i się przeciągnął. - W to samo co zawsze. W zapewnienie nam bezpieczeństwa.

- Trudno mi w to uwierzyć.

- A jednak. Wiesz co jest za moimi plecami? Zawsze to samo, przestrzeń kosmiczna, a w niej wróg. Z setką rakiet gotowych do wystrzelenia, z tysiącem kolejnych na ziemi – powiedział Aldrin wychodząc zza biurka. - My mamy ich więcej, może tyle samo, już dawno straciliśmy rachubę. Symulacje dość jasno pokazują co się wydarzy, jeśli postanowimy je wystrzelić. A tym właśnie skończy konfrontacja naszych statków w pobliżu Ziemi. Polecą w kierunku planety, jeśli nasza sieć matematyczna będzie działać, przechwycimy 99 % z nich, ich artylerzyści zdołają zestrzelić 70 %. Wiedzą o tym i nie próbują takich numerów, od czasu gdy spopieliliśmy wszystkie ulubione dacze Berii. Ale kiedyś wystrzelą je naraz, wtedy my ich zniszczymy, oni przetrwają pod powierzchnią, my w kosmosie, bowiem opad nuklearny zmieni temperaturę, zasnuje chmurami niebo i kontynent amerykański przestanie nadawać się do życia. Siedzimy tu na beczce prochu, wiesz o tym?

- Mówisz bez sensu. Wiesz co zrobiłeś, Buzz?

- Wiem. Lecz co, jeśli cały czas walczyliśmy z niewłaściwym wrogiem? Co jeśli od początku przegapiliśmy to, co mieliśmy przed oczami?

Glenn westchnął.

- Jesteś zmęczony, Buzz. Nie myślisz logicznie.

- Wprost przeciwnie, nigdy nie myślałem jaśniej.

- Wiesz co zrobiłeś? - warknął Glenn. - Może i twoje obsesje jeszcze jakoś by uszły, ale sfałszowałeś rozkazy, złamałeś wszelkie możliwe przepisy i przeprowadziłeś desant na powierzchnię planety. Jednocześnie posłałeś okręty i drony, by osłoniły tę operację, podając nam fałszywe powody tych działań!

- Powiedziałem ci, że to najważniejsza operacja wywiadowcza tej wojny.

- Nie powiedziałeś, że to desant! Bóg jeden wie, jak zdołałeś go ukryć!

- Przecież tym się zajmuję, zapomniałeś? Przyznasz, że doskonale zamaskowałem rzeczywisty cel działań.

- Kto wie, jak wiele jeszcze pan ukrył admirale – wtrącił się Gleeson. Aldrin przyjrzał mu się uważnie. Stalowe oczy wpatrywały się w niego zimnym spojrzeniem znad twarzy skrytej za przyciętą bródką, która wywołała proste skojarzenie.

- Należało się spodziewać hiszpańskiej inkwizycji – stwierdził.

- Nie jestem inkwizycją – odparł Gleeson. - Interesuje mnie jedynie prawda.

- Z pewnością.

- Admirale, komandor Hoener w pełni współpracuje i przekazuje właśnie moim ludziom wszelkie materiały, nie mogę jednak nigdzie znaleźć doktora Everetta. Gdzie jest?

- Tam gdzie powinien być – odpowiedział spokojnie Aldrin. Glenn uderzył pięścią w stół.

- W co ty do cholery grasz?

- To już nie gra, to coś więcej – rzekł Gleeson. - W kontekście siatki szpiegowskiej ujawnionej niedawno na tej stacji, staje się to jasne.

- Komandorze! Znam Buzza od…

- Nie wątpię. Ale proszę nie zapominać, że pana przyjaciel na własną rękę rozpoczął militarną operację w sercu wrogiego terytorium. To coś więcej niż zwykła samowolka. Posłał na dół ludzi, którzy nigdy nie powinni się tam znaleźć. A wraz z nimi oficera GRU i żołnierza wrogiej armii, którzy powinni trafić na przesłuchanie na Ziemię, a następnie zostać rozstrzelani. Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie, admirale.

- Wiem jedno, synku – rzucił Glenn. - Jeśli ci się wydaje, że pozwolę…

- Pozwoli pan, admirale. Widział pan, jakie mam kompetencje. We trzech dowodzicie NASW, ale nad wami jest ktoś jeszcze. A wielu ludzi niepokoi co tu się się dzieje, w kontekście sytuacji jaką mamy na orbicie. Wielu pana kapitanów uważa, że to świetna okazja, a wy jej nie wykorzystujecie.

- Ach, więc i ja jestem podejrzany? - Glenn był wyraźnie wściekły.

- Nie, admirale. Ale w trosce o wyjaśnienie tego szaleństwa, mam nadzieję na współpracę z pana strony – powiedział dyplomatycznie Gleeson. - Nie da się ukryć, że admirał Aldrin jest pewnym symbolem. Nikomu nie zależy, aby pewne rzeczy ujrzały światło dzienne.

- Proszę zauważyć, że wciąż tu jestem – mruknął Adrinn. - Zdrada. To mocne słowo. Proszę najpierw przeczytać materiały, które pan zabezpieczy. I wyciągnąć wnioski.

- Przeczytam. Na razie wyciągam wnioski z tego, co widzę. Admirale, co pan właściwie sądził, posyłając żołnierzy Sojuszu prosto w ręce wroga?

- Nie wiedziałem, że w nie wpadli.

- Ostatnie informacje pochodzą sprzed kilku godzin – przyznał Gleeson. - Nie odpowiadają na próby wywołania, od kiedy zniknęli w białej plamie, w miejscu, gdzie znajduje się Warszawa. Są tam oni, siły przeciwnika przybyły z południa, a do tego Kolektyw, który lądował na północy, gdzie zarejestrowaliśmy przebicie.

- I wszyscy śpieszyli się do Warszawy – pokiwał głową Aldrin. - Proszę zastanowić się, co to oznacza.

- Nie wiem czy to szaleństwo, zmęczenie, czy co innego – Gleeson zawiesił głos. - Ale się dowiem – na biurku zadzwonił telefon. Admirał drgnął, ale komandor go wyprzedził i sięgnął po słuchawkę. - Proszę wybaczyć, to chyba do mnie.

- Widzę, że już czuje pan jak u siebie – rzekł Glenn z wyraźną furią. Gleeson odłożył słuchawkę, a jego oczy zmieniły się w szparki.

- Admirale – zapytał. - Gdzie jest Satya Nayada? - zapytał.

- Nie w swojej celi? - odparł Aldrin.

- Dobrze się pan bawi – rzekł Gleeson. - Myślałem, że odpowie pan, że jest tam, gdzie powinna być.

- Myli się pan, wcale się dobrze nie bawię.

- Ja również – Gleeson popatrzył na Glenna. - Widzi pan co się tutaj dzieje? Uważa pan, że nadużywam słów? Żandarmeria nie może zlokalizować dwóch osób na pokładzie tej stacji, z których jedna powinna być w celi, pod strażą 24 godziny na dobę. Ciekawe kogo jeszcze brakuje?- Glenn bez słowa podszedł i chwycił słuchawkę, po czym zaczął wywoływać sztab. Gleeson stanął na wprost Adrinna.

- Porozmawiamy – zapewnił.

- Czekam – odparł wyzywająco Adrinn.

- Nie mogli opuścić stacji – powiedział po chwili Glenn, wciąż trzymając słuchawkę.

- Proszę sprawdzić jednak wszystkie odloty – rzekł Gleeson. Wciąż obserwował Aldrina, ten jednak zachował kamienną twarz.

- W jakiś sposób opuściła pomieszczenie – powiedział po chwili Glenn.

- Podobno była w katatonii! Czy to kolejne kłamstwo, jakie mi zaserwowano?

- Monitoring przestał działać, zaobserwowano fluktuację mocy… ciebie to śmieszy, Buzz? Co ty co cholery zrobiłeś?

- Nic, John – odparł Aldrin poważnym tonem. - Ale mam wrażenie, że zaczynają działać tu siły, o których nie mam pojęcia ani ja, ani nikt z obecnych.

- W takim razie powiem ci coś jeszcze – Glenn spoważniał. - Ten twój obiekt, o który tak suszyłeś głowę. Zdaje się, że posłałeś „Von Brauna” w okolice Marsa, żeby dowiedział się czym jest. Właśnie przyszła wiadomość, że Związek nie bawił się w obserwację. Otworzyli do tego czegoś ogień.

- Co?

- Przed chwilą utraciliśmy kontakt z Arciniegas. Ostatnim co nadała, była informacja, że tamci wystrzelili w stronę tego czegoś pociski jądrowe.

 

STACJA UNII LUBELSKIEJ

Deveraux z trudem otworzyła oczy i wypluła krew. Nie była w stanie się poruszyć, lecz dostrzegła Waltera, który przewiesił sobie przez plecy jej karabin, kałasznikowa, a do boku przytroczył pistolet. Przeglądał właśnie jej plecak, kiedy zorientował się, że na niego patrzy.

- Odchodzisz – wyszeptała.

- Zostawiam cię przy życiu – odparł. - To już i tak wystarczająco wiele, imperialistko.

- Nie sądzę, byś mnie chciał zabić – powiedziała. Nie była się w stanie poruszyć, bolała ją rana w nodze, obojczyk, twarz i żebra. Ręka dotąd swędząca, teraz piekła jak oszalała. Poruszyła nią i przez chwilę wydawało się jej, że spowija ją ciemność, lecz po chwili wrażenie zniknęło.

- Zabiłaś moich towarzyszy broni – rzucił z gniewem, po czym odetchnął głęboko. - Twoi ludzie cię znajdą.

- Jeśli żyją – zauważyła. Zdawał się zastanawiać, a ona dodała: - Zostawisz mnie tym cieniom?

Zaklął głośno i uczynił krok w kierunku schodów. Chwilę stał tam, po czym odwrócił się i poczuła jak podnosi ją, po czym w swych ramionach niesie wprost w nieznane.

 

Gerber znalazł major w budynku nieopodal Puławskiej, opartą o ścianę i oddychającą ciężko. Afanasjewa spojrzała na niego, gdy opadł koło niej brocząc obficie krwią z ręki. Skurwysyn Arkuszyn wygryzł mu jej spory kawałek, strzała wystawała z jego ramienia, a on nie miał siły jej wyjąć. Uciekł z pistoletem w ręku, a teraz nie był w stanie iść dalej.

- Co wam się stało, Gerber? - zapytała z zainteresowaniem. Chętnie by jej nie odpowiadał, lecz nie miał szans wzruszyć nawet ramionami. Miał dość wszystkiego.

- To i owo – odpowiedział oględnie. Afanesjewa przyglądała mu się badawczo.

- Nie przypominam sobie, żeby tamci nosili łuk – powiedziała, lecz nie zareagował. - A jednak miałam rację. Jesteście typem, który przeżyje wszystko. To dobrze, bo jesteście mi potrzebni. Zbierzcie siły, niebawem ruszamy.

- Ruszamy?  - głos miał pełen niedowierzania.

- Uważacie, że oszalałam? Że przywiodłam wszystkich do zguby? - warknęła. - Może i macie rację… Ale gdyby nie te cienie, wygralibyśmy bitwę.

- Nie mieliśmy szans ich pokonać – mruknął, a przed oczami znowu stanęły mu twarze zmarłych towarzyszy.

- Imperialistów?

- Nie. Tamtych.

- Macie rację – powiedziała po dłuższej chwili. Gerberowi wydawało się, że coś usłyszał, lecz nie dostrzegł niczego. Zacisnął dłoń na rękojeści i delektował się bólem. Afanasjewa mówiła dalej: - Dlatego trzeba przekazać informację.

- Komu do cholery?

- Zapominacie o formie – przypomniała mu delikatnie.

- Sądzicie, że Dowgiłło żyje, towarzyszko major? - spytał z goryczą. - Artyleria milczy. Ich też dopadli.

- Nie myślałam o Dowgille – odparła. - Jesteśmy tylko szpicą.

- Co?

- Zrozumcie Gerber – powiedziała. - Wyruszyć miała cała Druga Armia. I nie tylko ona. Lądowanie imperialistów zmusiło nas do gwałtownego przerzucenia sił, by ich powstrzymać. Tylko was byliśmy w stanie tu rzucić, po tym jak odcięli nam zachodnią linię kolejową.

- Słabo nam poszło – burknął.

- Pójdzie nam lepiej – powiedziała. - Przybędzie tu cała Druga Armia. I kilka batalionów Armii Czerwonej. Są już w drodze, przemieszczają się prosto z Moskwy. Z tego pieprzonego miasta nie pozostanie kamień na kamieniu.

- Do cholery, nie łatwiej walnąć atomówką? - nie wytrzymał. - Czemu nie wzięliśmy żadnych  bomb?

- Bo to nie takie proste – powiedziała. - Próbowaliśmy już zniszczyć miasto z powietrza i pociski nie zadziały. Coś w tym miejscu blokuje reakcję jądrową, może ten mrok, nie wiem. Nie zadziałały nawet detonatory w pancerzach specnazu – widząc, iż patrzy na nią dziwnie dodała – powinny aktywować się pięć minut po ich śmierci i uruchomić reakcję łańcuchową.

- Ale po co? - nie wytrzymał. - Co tu się dzieje? Imperialiści, maoiści, żołnierze przybici do krzyży… Te cienie atakujące ludzi w Górze Kalwarii, bo to były one! O co tu chodzi, do cholery?

Wpatrywała się w niego uważnie.

- Ta gra toczy się o wysoką stawkę, Gerber – westchnęła. - Zostaliśmy zaatakowani. Związek został napadnięty. Nie przez imperialistów, czy maoistów. Mamy nowego wroga. Bardzo potężnego, posiadającego władzę nad zoną.

- Co takiego? - nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.

- Dwa tygodnie temu nad Moskwą otwarło się niewielkie przejście w strukturze czasoprzestrzeni – powiedziała. - Takie samo, jakiego używają maoiści. Lecz to nie był atak. Przysłano nam list. Skierowany do Przewodnika Narodów.

Poczuł drżenie.

- List?

- Ktoś zapowiedział zniszczenie trzech miast Związku, do których sprowadzi Polaków – wyjaśniła. - Powiedział, że przybędzie i je nam odbierze. Następnie to uczynił. Nad Chełmem, Mińskiem i Smoleńskiem otwarła się znikąd i wbrew regułom zona. A wraz z nią przybyli Polacy. Polacy, którzy od jakiegoś czasu zdążają ku Warszawie i znikają, gdy tylko tu dojdą. Coś ich tu ciągnęło, czy też raczej ktoś ich wezwał, a potem przemieścił do Chełma. Gdzie z nimi walczyliście.

- Kto taki?

- To nie wszystko. Tam, gdzie się pojawił zgodnie z zapowiedzią przemienił ludzi – w jak to ujął swoich poddanych. Wywołał u nich zmianę ewolucyjną, choć nie byli w zonie. Zapewne podobną do więzi kolektywnej. Jej objawem są czarne oczy, napotkaliśmy ją już wcześniej… w południowej zonie i nazwaliśmy Mrokiem. Eliminujemy wszystkich, którzy mają takie objawy i kontakt ze zmienionymi, lecz to nie wystarczy. Ten wróg rzucił nam wyzwanie i ogłosił, że czeka na nas w Warszawie. Bomby nie wybuchają, więc rzucamy tu armię. To miasto przestanie istnieć, a my go dopadniemy – mówiła z coraz większą zaciekłością.

- Kogo?

- Naszego przeciwnika. Kogoś, kto rzucił osobiste wyzwanie Przewodnikowi Narodów – odparła. - Sami rozumiecie, że nie możemy dopuścić, by porozumiał się z naszymi śmiertelnymi wrogami. Imperialistami i maoistami. Dlatego nie czekaliśmy, aż armia przygotuje się wymarszu, my byliśmy awangardą.

- Rozbili nas bez najmniejszego problemu! - zauważył.

- Myślicie, że dadzą radę potędze całej armii Związku? - uniosła się. - Tysiące żołnierzy są już w drodze, piechota, lotnictwo, siły pancerne. Spalimy go w tunelach, w których się ukrył, skąd posyła swe cienie! Przygotujcie się Gerber, ruszamy na południe, potem musimy przejść przez Wisłę.

- Wisłę?

- Od strony Lublina jadą pociągi, oczyszczono korytarz z Brześcia i ich śladem podążają następni – powiedziała. - Cała armia przybędzie i zajmie Dworzec Wschodni! W ciągu najbliższej doby dotrą pierwsze siły! Dziesiątki tysięcy żołnierzy! Wstawajcie, Gerber!

Nie mieli jednak szansy się ruszyć. Nim zdołał jej odpowiedzieć, by się odpieprzyła, bo jest mu już wszystko jedno, znalazły ich cienie. Wychynęły zza rogu, spojrzały swymi płonącymi oczami, a potem rzuciły się w ich kierunku i wszystko ogarnął mrok.

 

Kowalski wyrzucił ostatni magazynek, lecz cienie zniknęły równie gwałtownie, jak się pojawiły. Wycofały się, znikając z pola walki i pozostawiając je puste, gwałtownie pogrążające się w ciszy. Pośród zmierzchu unosił się jedynie pył, płonęły zniszczone wozy bojowe, a większość zrujnowanych budynków została obrócona w gruzy. Odetchnął głęboko i spojrzał po raz ostatni na cienie znikające w wejściu do tuneli, dokąd niosły poległych wrogów, po czym odwrócił się ku Budzyńskiej i wyciągnął ku niej rękę. Po chwili podała mu karabin, z którego strzelała.

- Kowalski, zadziwiasz mnie – powiedziała. - Nie sądziłam, że dasz mi do ręki broń.

- Nawet ty nie zasługujesz na śmierć z ich ręki – mruknął.

- Sądziłam, że to raczej dlatego, iż ocaliłam ci życie – powiedziała. Pięć minut wcześniej gdy zaatakowały ich cieniste istoty, a on cofając się poleciał do tyłu, chwyciła jego pistolet strzelając do cienia, który błyskawicznie przemieścił się i stanął tuż ponad nim. Poczuł się upokorzony, lecz nic nie powiedział.

- Chyba nie tego spodziewałaś się w Warszawie – powiedział po prostu.

- Nie – odparła. - To coś nowego.

- Dlaczego działa na nie nasza broń? - zapytał bez ogródek, lecz ona po prostu rozłożyła ramiona.

- A dlaczego działa na maoistów? - zapytała. - Nie wiem, nasze kałasznikowy muszą mieć modulowaną i zmienną prędkość pocisków, żeby przebić ciała pieprzonych Polaków! Maoiści dostosowali się do normalnych magazynków, ale wy nie stosujecie takich sposobów! Nie mam pojęcia!

Kiwnął głową, po czym obejrzał się na swoich ludzi.

- Idziemy – zastanawiał się, ile amunicji mu jeszcze pozostało. Musieli wycofać się do Fortu i uzupełnić zapasy. O ile się orientował część żołnierzy wroga zdołała uciec, gdzieś tam mieli ukrytą artylerię, która być może nadal stanowiła zagrożenie. Na razie musieli się jednak przegrupować i poczekać na pozostałych, bądź odnaleźć ich, jeśli zajdzie potrzeba.

Ku ocalałemu budynkowi schodzili z placu ludzie, wyraźnie zmęczeni i umorusani, niektórzy kuleli, inni zakładali sobie opatrunki. Nie wyszli z tej walki cało, Sokoliński czekał w środku, pijąc łapczywie z manierki. Spojrzał na nadchodzącego Kowalskiego, za którym szli Di Stefano, Yutani i Henrikssen, a wraz z nimi Budzyńska i Rassmusen.

- To wszyscy, którzy ci pozostali? - zapytał pułkownik.

- Nie mam na razie kontaktu z piątką marines – odparł Kowalski. - Łączność wciąż nie działa, czekam aż się zameldują.

- W takim razie masz szczęście, że jedynie nie masz z nimi kontaktu – mruknął Sokoliński. - Ja straciłem dwunastu. Domaradzki, Wiśniewski… Pięciu odniosło rany wyłączające z walki. Musimy się cofnąć i uzupełnić zapasy. Umocnimy się w forcie, cholera, pozostał jedynie tuzin zdolnych do walki, parszywa dwunastka i dwójka w forcie, kolejnej takiej bitwy możemy nie przeżyć – popatrzył na Budzyńską i zmrużył oczy. - Chyba czeka nas rozmowa, na temat tego, co tu się przydarzyło.

- Wyeliminowaliście wielokrotnie silniejszy oddział wroga – powiedziała. - Proszę o tym nie zapominać.

- Wyeliminował go ktoś inny, a przez chwilę zanosiło się raczej na to, że pokonają nas – powiedział Sokoliński. - I wyjątkowo tym ruskim sukinsynom współczuję, po tym, co zobaczyłem. Dlaczego…

- Panie pułkowniku! - rozległ się głos Gmurczyka. Po chwili ruszyli w jego stronę i spojrzeli na plac. Na jego środku, pośród półmroku stał jeden z cieni, a obok niego powoli szedł ktoś, kto wyglądał jak człowiek, odziany był w zwykłe ubranie, a w ręku trzymał białą flagę.

- Na pozycje! - zawołał Sokoliński. - Przygotować się! - lecz wówczas mężczyzna się zatrzymał i spojrzał w ich kierunku. Kowalski ujrzał, iż oczy tamtego są całkiem czarne.

- Mówicie po polsku? - zawołał chrapliwym głosem, z akcentem charakterystycznym dla mieszkańców Związku.

- Czego chcesz? - odkrzyknął pułkownik po chwili wahania.

- Rozejmu!

- Rozejmu?

- Na początek proponujemy wam rozejm, imperialiści!

Sokoliński przez chwilę milczał.

- Kim ty w ogóle jesteś? - zawołał.

- Przedstawicielem ludu – zawołał tamten. - W imieniu Konwentu witam was i zapraszam na spotkanie, aby omówić warunki rozejmu!

- Jakiego ludu?

- Jedynego który tu panuje! Witajcie w wolnej i niepodległej Warszawie! - krzyknął tamten, a Kowalski widząc blask nocy w jego oczach poczuł jak przechodzi go dreszcz.

 

GDZIEŚ

Pozostaje w ciemności długo, to dobra ciemność, cicha i kojąca, pełna spokoju, w którym można się zanurzyć i nie istnieć. Znowu można być dzieckiem, nie mieć problemów, które mają dorośli, nie wiedzieć o świecie na zewnątrz, w którym toczy się wojna. Jest tu także jej babcia, która ją wychowuje, bawi się z nią i sprawuje nad nią opiekę. A teraz nachyla się nad nią, jej ciemna sylwetka stoi tuż obok, a spojrzenie płonie jasnym światłem.

- Ahāna āndhaḷā mahilā – mówi. - Moja mała, pora się przebudzić. Asurowie stoją na wprost siebie, ogień zstępuje z niebios. To nadeszło, stań się tym, kim miałaś zostać. Ocal nas.

W prawdziwym świecie Satya Nayada budzi się z długiego snu i otwiera oczy.

 

 

W tym miejscu kończy się „Blask ciemności”. Zakończeniem opowieści będzie „Czarna symetria”, w której Sojusz i Związek zmierzą się w swej ostatniej bitwie, a ludzkość stanie na wprost nieznanego.

niedziela, 16 kwietnia 2023

Blask Ciemności: Stacja Unii Lubelskiej

STACJA UNII LUBELSKIEJ

<< ISS "Deep Space"

Gerber odruchowo padł na ziemię, wyciągając karabin. Najbliższe schronienie dawał mu budynek tuż przed nim, za którym znajdowało się wejście na stację. Nieopodal niego kroczył PT-81, którego wieżyczka właśnie obracała się w kierunku platformy prowadzącej w dół, gdzie specnaz otworzył ogień. T-87 zaczynał zawracać, nieco dalej mógł dostrzec dwa wozy bojowe, podobną ilość miał za sobą. Pół sekundy zajęła mu ocena sytuacji. Wciąż nie był w stanie stwierdzić do kogo specnaz zaczął strzelać, lecz rząd bojowców w pancerzach bojowych pruł z ciężkich karabinów maszynowych. Wówczas dostrzegł błysk w budynku położonym za wejściem i zjazdem w dół, gdzie o ile pamiętał mieściła się kiedyś stanica stalkerska. Tam ukrył się wróg, nie miał jednak szansy ostrzec pozostałych, słuchafon pozostał w wozie bojowym za jego plecami, wątpił także, aby ktoś go usłyszał w zgiełku bitewnym. Przekręcił się by dać znak rękę i pokazać swoim ludziom co mają czynić, chcąc by BWP puścił serię, zaś tuż przed nim do strzału złożył się Naperty, zamierzając zdjąć przeciwnika na piętrze. Wówczas został nagle odrzucony do tyłu, gdy jego hełm przebił pocisk. Gerber nie usłyszał strzału, wszystko stłumił terkot CKMów i warkot tanków. PT ruszył właśnie w stronę wejścia, podczas gdy T-87 oddalał się od niego. Maksym na razie miał własne problemy.

- Snajper! - zawołał podrywając się i dając znak pozostałym. Skurwysyn,to właśnie on musiał ukryć się w wysokim budynku na wprost, bowiem z tego kierunku nadleciał pocisk, który zabił Napertego. Strzelec był niewiarygodnie sprawny i szybki mimo odległości oraz panującej ciemności, nim Gerber zdążył się odwrócić zdążył zabić kolejnego zwiadowcę, a chwilę później Havlicka, który krył się za kamieniem na lewo, usiłując namierzyć wroga. Maksym nie zastanawiał się, odwrócił się i popędził w kierunku BWP, jadącego w jego stronę. Obok niego padł kolejny żołnierz. Pojazd wyhamował, a zza niego wychylił się Szujski, najwyraźniej zdoławszy namierzyć wrogiego strzelca, wycelował SWD ponad głową Gerbera. Wrogi snajper znowu okazał się szybszy, trafiając żołnierza między oczy. Już po mnie, przemknęło przez myśl Maksyma, gdy uświadomił sobie, że nie ma najmniejszej szansy dotrzeć pod osłonę wozu i za chwilę zostanie trafiony, jednak wciąż biegł, a strzał nie nadchodził, choć był w tej chwili jedynym celem w polu widzenia. Pięć pocisków i pięć trupów, w ciągu niecałych pięciu sekund, przy czym nikt z toczących walkę przy wejściu na stację jeszcze się nie zorientował. Trzech snajperów wyeliminowanych nim jeszcze bitwa na dobre się rozpoczęła, ludzi służących pod jego rozkazami. Poczuł wściekłość i wówczas wóz, do którego biegł nagle eksplodował. W błysku ognia został podrzucony w górę, a podmuch cisnął Gerberem do tyłu. Maksym zdołał dostrzec jak pojazd wybucha, po czym spada uderzając o powierzchnię i koziołkuje mimo swej wielkiej wagi. Ogłuszony widział półmrok rozświetlony wirującymi płomieniami, gdy wrak przeleciał nieopodal niego, uderzając w pobliską budowlę. Dostrzegł także pędzącego między zabudowania kierowcę drugiego z jego wozów, który zdążył w ostatniej chwili, bowiem kolejna rakieta uderzyła w róg budynku, za który wjechał. Ściana runęła a wraz z nią spora część piętra, wzrok Gerbera oderwał się od płonącego wozu, który wbił się w sąsiednią budowlę i go zniszczyła, podążył w kierunku z którego nadleciały pociski. Dostrzegł nadciągające z tamtej strony ciemne kształty, które odpalały kolejne rakiety i zrozumiał, że widzi latające cyber maszyny przeciwnika. Przekręcił głowę w ślad za rakietami i zauważył jak otoczenie placu zmienia się w fajerwerk.

Wybuch min oślepił Deveraux, która zdążyła przeładować magazynek i zmienić pozycję. Ostatni z żołnierzy jej uciekł, miał szczęście, choć widniał już na celowniku, kiedy podpinała nowy magazynek, a tamten umykał pod osłonę wozu bojowego, który trafiła Maverickiem Furia. Cisza bojowa ustała, łączność wróciła i słyszała jak Sokoliński krzyczy w słuchawce do Vasquez:

- Najpierw zdejmuj czołgi!

Jednocześnie dostrzegła jak zza lotniska odpalona zostaje salwa przez cyberdyny, a lecące w równych liniach pociski z granatników rozświetlają niebo niczym gwiazdy. Wróg nadjeżdżający z tamtej strony chwilowo przestał być zagrożeniem, zdjęła trzech snajperów, dwóch żołnierzy, stracili wóz bojowy, drugi pojazd odjechał. Musiała wrócić do ulicy południowej, gdzie ukryli się pozostali i przepadł poruszający się niezwykle szybko wrogi strzelec. Nim jednak zdążyła to uczynić dostrzegła wreszcie do czego strzelają żołnierze specnazu. Wówczas eksplodowały miny znajdujące się poniżej a wszystko się zatrzęsło, gdy dwa wozy bojowe podskoczyły, zaś żołnierze wroga, którzy zdążyli z nich wyskoczyć zostali wyrzuceni w górę i rozerwani na kawałki. Specnazowcy w pancerzach wywrócili się, lecz wróg nie poniósł zbyt wielkich strat, bowiem większość wojska pozostała w pojazdach. Wieżyczka pierwszego z nich właśnie wybuchła, gdy trafiła ją rakieta przeciwpancerna wystrzelona z budynku na wprost, a chwilę później zaczęły strzelać karabiny SBS i trafiać żołnierzy usiłujących wyskoczyć z pojazdu. Jednak głównym problemem pozostały czołgi, T-87 zachwiał się, gdy dostał rakietą wystrzeloną przez Furię, a po jego powierzchni rozpełzły się płomienie, wydawał się jednak nie naruszony.

- Kurwa! Reaktywny pancerz – usłyszała czyjś głos. W jego kierunku pomknęły kolejne rakiety, a ukryci w budynkach kolejni żołnierze zaczęli strzelać do wrogiego wojska. PT-81 uniknął jakimś cudem trafienia, chwilę wcześniej uruchomił swój potężny miotacz ognia, kierując go w stronę podestu prowadzącego do wyjścia z metra, gdzie znajdował się wróg, do którego strzelali żołnierze specnazu. Ci jednak zdążyli się już cofnąć, orientując się, że inny przeciwnik skrył się w budynkach. Bitwa rozpoczęła się na całego. Deveraux nie miała czasu wyłuskiwać wrogich snajperów, wycelowała karabin prawie pionowo w dół i wówczas we framugę koło niej trafiła kula, posyłając prosto w jej twarz drzazgi, które wbiły się głęboko.

Gerber otrząsnął się i poderwał biegnąc obok zniszczonych przed chwilą budowli. Ocenił, że mimo wszystko w ten sposób ma największe szanse. Snajper wciąż go nie zastrzelił, choć musiał być wyraźnie widoczny na tle płonącego wraku. Dopadł załomu i ślizgiem przypadł do gruzów, za sobą słysząc wzrastający huk kolejnych wybuchów. Gdy przekręcił się ujrzał jak jedna z latających maszyn właśnie spada. Specnazowcy okazali się przygotowani i wystrzelili rakiety Strieła. Mimo krótkiego dystansu nie wszystkie trafiły. Pozostałe latające pojazdy wykazały się niebywałą zwrotnością, wręcz stając w miejscu i odlatując w bok. Jeden przemknął tuż przed jego oczami odpalając świecące błystki, w które trafiła  jedna z rakiet, eksplodując nad jego głową. W tej samej chwili otoczenie wokół T-87 zaczęło eksplodować, po tym jak dostał kolejnymi rakietami i zachwiał się na swych wielkich nogach. Dostrzegł także wyrzucanych w górę specnazowców w pancerzach, gdy powierzchni sięgały pociski nadlatujące z oddali, spadające łukiem, pozostawiające świetlisty ślad. Ujrzał rozbłyski z budynków otaczających wejście na stację i zrozumiał, że tam ukrywają się żołnierze wroga, którzy rozstrzeliwali właśnie jego ludzi. Kaliciński przywiódł ich wprost w zasadzkę, na pole minowe, wokół którego rozstawili się imperialiści, rozstrzeliwujący jego pluton. Poczuł zimną wściekłość i pobiegł pośród budynków, okrążając plac w kierunku południa. Po chwili dostrzegł przedzierający się BWP, którego dowódca najwyraźniej wpadł na ten sam pomysł. Gdy podbiegł do pojazdu natychmiast w jego stronę skierowały się lufy żołnierzy biegnących obok w osłonie. Zatrzymał pojazd sygnałem, po czym zaczął uderzać kolbą w maskę.

- Desant! - wrzasnął. Klapa opadła, w wojsko zaczęło wyskakiwać ze środka. Gerber w przelocie oceniał sytuację. Byli między budynkami, lecz wrogie maszyny zapewne wkrótce ich znajdą, dysponowały przecież termonamierzaniem. Chwilowo powrócić musiały nad pole bitwy, gdy siły specnazowców zostały przeorane wskutek salwy z granatników posłanej spoza lotniska. Zaczął wydawać rozkazy.

- Na dach – zawołał do zwiadowców. - Mają jakąś pierdoloną artylerię na kierunku Dworca Zachodniego. Namierzyć i przekazać pozycję Dowgille! Wykonać – sam przy okazji chwycił radio i wcisnął przycisk nadawania. W tej chwili nie miało już znaczenia,  czy wróg namierzy transmisję. - Ja Grab, zgłoś Brzoza!

- Brzoza! - usłyszał po chwili głos Dowgiłły. - Maksym, co się dzieje? Wszystko stanęło w ogniu!

- Zaraz dostaniesz namiary, zdejmujcie haubicami artylerię! - zawołał. - Weź mapę, potem wal w Stację Unii Lubelskiej, ładuj po kolei we wszystkie przyległe budynki!

- Mogę trafić wa…

- Chuj kogo możesz trafić! Rozstrzeliwują nas! I daj ludzi na podejście ze striełami, oni mają te swoje latające gówna, trzeba je zdejmować na długi dystans! Bez odbioru! - oddał słuchafon, stwierdzając, iż nikt inny nie próbuje nadawać. Kaliciński i Afanasjewa wpakowali się wprost w zasadzkę, zostali przyciśnięci a ich wozy bojowe zapewne były już zniszczone. On nie zamierzał darować tego skurwysynom, którzy tego dokonali. Zauważył, że dowódca drużyny coś do niego mówi, lecz nie słuchał. Uciszył go ruchem ręki – Dowódca wozu, powoli do przodu, nie wychylać się zza budynku, osłona p-lot obok, drużyny za mną! Ura!

- Ura! - zawołali, ruszając za Maksymem. Nie zamierzał się cofnąć, nie mógłby nawet tego zrobić. Do tego trzeba było w jego armii jeszcze większej odwagi, którą miało niewielu, wiedząc czym to się kończy. Szybko dotarli do wylotu uliczki, prowadzącej wprost na Puławską, on jednak wskoczył do stojącego tu budynku, polecając by wóz na razie się zatrzymał. Przeskakując zniszczone okna, wraz ze swoimi ludźmi biegł we wnętrzu budowli. Wokół wszystko się trzęsło, rozlegał się donośny huk wybuchów i dźwięk strzałów.

Deveraux przebiegła wzdłuż ściany, nie ryzykując już wyglądania na południe. Wrogi snajper był dobry, wiedziała że przemieści się w ślad za nią, miała jednak jeszcze chwilę czasu, nim zajmie pozycję umożliwiającą jej trafienie. Chcąc go wykryć musiała pozwolić, by znalazł się gdzieś, gdzie sama będzie mogła go zastrzelić. Wszystko sprowadziło się teraz do tego, żeby go dopaść i wyeliminować, wraz z tymi, których dostrzegła wcześniej. Oparła się plecami o ścianę tuż przy oknie, a budynek zadrżał i zachwiał się w posadach, na nią zaś spadł pył, po czym błyskawicznie wystawiła przez okno lufę.

Poniżej płonął wóz bojowy, który wybuchł przed chwilą. Ze środka wyskakiwały płonące sylwetki wrogich żołnierzy. Zajęli się ogniem gdy eksplodowało ogniwo paliwowe. Nie zamierzała skracać ich cierpień, bardziej interesowali ją ci, którzy wciąż stanowili zagrożenie. Żołnierze w kamizelkach przegrupowali się, cofając w kierunku najbliższych budynków pod osłoną specnazowców, którzy strącili właśnie drugiego drona. Sokoliński wykrzykiwał coś w słuchawce, ignorowała go jednak zupełnie, nie słysząc własnego wywołania kodowego. W ciągu sekundy zorientowała się w sytuacji taktycznej na placu. Pancerze bojowe dawały tamtym osłonę, której nie były w stanie przebić pociski karabinów, z budynków od strony północy pruli do nich żołnierze SBS oraz marines. Zdawali się nie czynić jednak im większej szkody, bowiem kule rykoszetowały na ciężkich zbrojach bojowych, zaś działanie te miało wyraźnie osłonić zadających im większe szkody żołnierzom, którzy posyłali w ich stronę pociski z granatnika. Największe straty jak dotąd poczyniła im salwa z moździerzy, którą oddały cyberdyny, teraz zapewne przeładowujące pociski. Specnaz robił jednak coś dziwnego, żołnierze w pancerzach skryci bezpiecznie za podestem prowadzącym w dół ku tunelowi nie usiłowali się tam ukryć, strzelali wciąż w głąb metra powoli się wycofując. Deveraux widziała tam poruszające się sylwetki wroga, na razie jednak je ignorowała. Pozostali specnazowcy zdązyli już skryć się za osłonami i przygotowywali kolejne Strieły, usiłując namierzyć krążące wokół Furie. Te wciąż nie zdołały zniszczyć dwóch czołgów. Mniejszy przemieszczał się właśnie ku budynkom zajmowanym przez SBS, skończył już używać miotacza ognia na wyjściu z metra i zapewne to spowodowało odwrót specnazu. Dowódca czołgu zupełnie słusznie musiał uznać, że większe zagrożenie stanowią dla niego żołnierze z wyrzutniami rakiet ukryci w budynku, niż to co kryło się w tunelu, skrytym za ścianą ognia, w kierunku której strzelali cofający się w szyku specnazowcy. Osłaniali ich pozostali pozostający nieopodal wejścia, kryjący się za wozem bojowym. Był dziwnie przechylony, dotarło do niej, że zapewne odstrzelono mu koło, miał otwarte włazy, a znajdujący się w nim żołnierze zdążyli wyskoczyć i leżeli na ziemi. Część z nich była martwa, pozostali zostali przyciśnięci ogniem marines. Poniżej strzelali Baumann i Weyland, z dalszej strony placu Kowalski i jego grupa. Wszędzie leżało coraz więcej trupów, ludzi którzy zginęli gdy eksplodowały miny. Prawdziwym problemem był jednak T-87, który kroczył niewzruszony z płonącym pancerzem, posyłając pociski w najbliższy budynek. Ten zniknął w chmurze kurzu i pyłu, waląc się na ziemię. Czołg zatrzymał się, po czym zaczął przesuwać swą wieżyczkę. Nim jednak zdążył wystrzelić z drugiej strony placu nadleciała kolejna rakieta, tym razem okazała się częściowo skuteczna. Choć eksplozja ponownie zdołała jedynie rozlać się płomieniem po pancerzu, wieżyczka stanęła w miejscu. Potężne działo nie wystrzeliło, czy to wskutek uszkodzenia, czy przegrzania. Ulga była jednak tylko chwilowa, czołg odpalił działka i serie pocisków przecięły przestrzeń nad ulicą, waląc po fasadzie budynku, z którego wystrzelono pocisk.

- Domaradzki, zajdź go od tyłu! - usłyszała wreszcie Sokolińskiego. - Zniszczy nas jeśli go nie powstrzymamy!

Była to prawda. Czołg okazał się jak na razie niepokonany. Deveraux zaczęła już strzelać, lecz jej celem byli specnazowcy. Zdjęła namiar na głowę jednego z nich, lecz zobaczyła jedynie jak kula rykoszetuje na pancerzu i zaklęła w myślach. Błyskawicznie poszukała innych celów, musiała jednak bardziej wychylić się z okna. Po drugiej stronie ulicy dostrzegła grupujących się żołnierzy, nawoływanych przez kogoś, kto najwyraźniej był dowódcą. Zauważyła, że była to kobieta, której z głowy spadł hełm. Momentalnie oddała strzał, jednak tamta poruszyła się i pocisk trafił ją w ramię. Nie brała poprawki, zdjęła żołnierza stojącego obok, potem podniosła karabin wyżej i zastrzeliła snajpera, którego dostrzegła w oddali. Miała jeszcze jeden strzał przed zmianą pozycji, lecz jej uwagę odciągnęła eksplozja na horyzoncie, w rejonie z którego przybyli. Natychmiast uświadomiła sobie implikacje tego faktu.

- Tu Dziwka! - wrzasnęła. - Mają artylerię! - cofnęła się odruchowo do tyłu i w tym samym momencie tuż koło niej przeleciał pocisk. Momentalnie złożyła się i oddała strzał w kierunku okna, gdzie dostrzegła rozbłysk wystrzału, lecz trafił w próżnię. Pierdolony gnój, pomyślała z podziwem, wracając na powrót w miejsce, z którego zaczęła pierwotnie strzelać, zmieniając przy okazji magazynek. Wrogi snajper był nadzwyczaj dobry, teraz wiedziała już gdzie się ukrył, problemem był fakt, że tamten również znał jej położenie.

Gerber zajął pozycję nieopodal ulicy, a jego ludzie przywarli do okien. Usiłował ocenić sytuację, specnaz był przyciśnięty na placu, T-87 niszczył kolejny budynek, jednak najwyraźniej nieskutecznie, bowiem pośród pyłu po drugiej stronie ulicy wciąż widział błyski wystrzałów. Desantowcy koncentrowali się na środku placu, cofając się z wejścia do metra i przeładowując broń. Wykorzystały ten fakt latające maszyny przeciwnika, które spadły lotem koszącym na plac posyłając zabójcze salwy z działek przeciwlotniczych, zabijając kilku opancerzonych na miejscu, po czym poderwały się w górę, uciekając przed wystrzelonymi striełami. Tyle jeśli chodzi o założenie, że nie będą działać w zonie, pomyślał. W tej samej chwili jakaś rakieta dosięgła PT-81, który właśnie uruchamiał miotacz ognia, kierując metanapalm w jeden z budynków. Czołg przechylił się i stracił równowagę, po czym runął na podest wjazdu do metra, gdzie po chwili wybuchł, a w górę wzniósł się wysoki słup ognia. W rozbłysku Gerber dostrzegł sylwetki wyskakujące z budynku po drugiej stronie placu i biegnące w kierunku T-87, prującego w parter okolicznych domostw.

- Agoń! - zawołał, a jego ludzie wychyli się przez okna i zaczęli strzelać. Przynajmniej to nie różniło się niczym od walki z Polakami, zdjęli co najmniej trzech, którzy padli na ziemię, choć zajęło to chwilę, bowiem pociski najwyraźniej nie były w stanie przebić ich kamizelek, tak jak mówiła to Afanasjewa. Choć strzelało co najmniej tuzin żołnierzy, jedynie kilku zorientowało się w czym rzecz i zdołało trafić w głowę. Czwartego zdjął go pojedynczy pocisk, a jakiś znajomy głos zawołał z góry:

- Od okien! - Gerberowi nie trzeba było powtarzać, rzucił się w tył, w samą porę by uniknąć nadlatujących pocisków z granatników. Eksplozja odrzuciła, dosięgając części jego ludzi. Poderwał się błyskawicznie, choć w uszach mu piszczało, odwrócił się, by dostrzec, że zginęło co najmniej dwóch, a dwóch kolejnych leżało, poruszając się w sposób wyraźnie wskazujący, że odnieśli rany. Pozostali zdołali odskoczyć. Za plecami poczuł ruch, lecz okazało się, że był to Domagarow, zbiegający w dół po schodach.

- Skurwiele, mają snajpera! - zawołał. - Dobry jest! Schował się w budynku po drugiej stronie Puławskiej, nie mogę go dostać!

- Daj mi osłonę! - krzyknął Gerber. - Muszę przenieść walkę na drugą stronę ulicy, dopóki tank ich zajmuje, nie są w stanie rozstrzelać naszych przy stacji!

- Przyjął! - krzyknął tamten. - Nie wiem ilu jeszcze zostało, są przyciśnięci z tyłu na Puławskiej, z przodu specnaz, dopóki tamci napieprzają nie ruszą się!

- Drużyna, za mną! - krzyknął Gerber, lecz Domagarow złapał go za ramię.

- Ten snajper może was zdjąć!

- W takim razie go czymś zajmiemy, który to budynek? - gdy Domagarow mu pokazał, natychmiast posłał jednego z żołnierzy z rozkazem do BWP, zaś z pozostałymi przeskoczył ponownie do okien. Sanitariusz odciągnął już rannych, Maksym odetchnął po czym zaczekał aż pośród huku usłyszy salwę  z działka pokładowego, prującego po górnym piętrze budynku, gdzie był wrogi snajper. Następnie wyskoczył przez okno i pobiegł przed siebie.

- Ura! - zawołał. T-87 wciąż był nieopodal, nieznacznie zmieniając pozycję, górne działka mu się przegrzały, teraz strzelał z dolnych, pozostawiając na fasadzie kolejnego budynku ślady kul, kryjąc go w pyle. Nawet jeśli nie był w stanie trafić żadnego z wrogów, uniemożliwiał im jakiekolwiek działanie, nie pozwalając na zbliżenie się do okien, a także pozbawiając widoczności. Dawał tym samym szansę przyciśniętym specnazowcom i żołnierzom Drugiej szansę na przegrupowanie. Gerber miał jedynie nadzieję, iż spośród wojska, które padło na placu są również Kaliciński i Afanasjewsa. Wprowadzenie wozów i czołgów wprost w zasadzkę wroga na to zasługiwało.

Biegł w stronę budowli, którą tankiści ostrzelali wcześniej, najwyraźniej jednak nieskutecznie, bowiem wciąż ktoś z niej strzelał. Kule ciężkiego karabinu maszynowego rykoszetowały od pancerza, zaś sam fakt strzelania wydawał się totalnie bez sensu. Nie rozważał jednak tego biegnąc przed siebie, gdy nad nim śmigały pociski. Jeden z żołnierzy biegnących obok niego padł trafiony serią z karabinu, kątem oka zauważył jednak, iż Domagarow zdjął żołnierza przeciwnika, który wypadł z okna budynku za płomieniami unoszącymi się z wejścia do metra. Po chwili dobiegł do celu, znikając tamtym z pola ostrzału, lecz musiał przypaść do ziemi, bowiem powietrze przecięła seria puszczona przez znajdujących się w budynku. Padł kolejny z jego żołnierzy, wystawił więc w górę kałasznikowa, puszczając serię do środka, to jednak nie pomogło. Sięgnął po granat, wrzucając go do wnętrza, czterech z jego ludzi, którzy jeszcze żyli uczyniło to samo. Pomieszczeniem wstrząsnęła eksplozja, a on momentalnie podniósł się i wskoczył przez zrujnowane okno, szukając śladu wroga i wówczas zorientował się, że na wprost siebie ma wywrócone i wygięte trójnogi, na których zamontowano karabiny, spinając je jakimś kablem, biegnącym do urządzenia, które zostało właśnie zniszczone wskutek wybuchu. Pojął, że wroga nigdy tu nie było, natknął się właśnie na jego cyber-machiny i stracił ludzi w bezsensownym ataku. Z bezsilności kopnął jeden z leżących karabinów.

Deveraux skończyła właśnie nadawać pozycję wozu bojowego, który uniemożliwiał jej wychylenie się przez okno, kiedy jej otoczenie się zatrzęsło. Wybuch musiał być znaczny, gdyż przez do środka wpadł pył, którym została  pokryta w całości. Artyleria wroga trafiła pobliski budynek, gdzie na szczęście nie było nikogo. Przynajmniej wróg w przeciwieństwie do nich nie dysponuje nasobną łącznością, by móc wskazywać na bieżąco cel. Artylerzyści strzelali więc całkowicie na ślepo. Jednak ładunki miały niszczycielską moc i to wystarczało. Przeczołgała się w kierunku południowego okna. Nad nią szły wciąż salwy z działka wozu, który ostrzeliwał górne piętro.

- Tu Dziwka! - zawołała. - Zdejmijcie ten transporter opancerzony, bo nie mogę nic zrobić!

- Vasquez, wszystkie drony w kierunku artylerii! - usłyszała głos Sokolińskiego.

- Zaraz będę miała źródło ostrzału, schowali się kilka mil stąd gdzieś na południe - odpowiadała Vash.

- Gdzie moje cyberdyny?

- Dwie minuty do celu!

- Nie mam dwóch minut!

- Dajcie Harpię na ten pieprzony transporter! - spróbowała raz jeszcze.

- Dziwka, siedź na miejscu, jeśli możesz zmień piętro! - usłyszała głos Kowalskiego. - Posłałem do ciebie Alfę i Bravo okrężną drogą!

Deveraux zdoła doczołgać się właśnie do południowego okna, wyjrzała przez nie korzystając z faktu, iż działko ostrzeliwało główną fasadę. Dostrzegła jednego ze snajperów, których namierzyła wcześniej. Natychmiast zdjęła wroga, widząc że celuje do czegoś znajdującego się za budynkiem. Potem położyła strzałem kolejnego. Zostało jeszcze dwóch, w tym ten skurwysyn, który na nią poluje. Ponownie wyjrzała i dostrzegła następnego, oddał właśnie strzał, po czym zginął od jej broni. Zauważyła, iż usiłowali trafić Jacksona i Evergreena, którzy przedzierali się przez gruzy wokół budynków od wschodu, by okrążyć wóz bojowy i żołnierzy na ulicy. Wrogi snajper wciąż do niej nie strzelił, co znaczyło, że jest gdzie indziej. Wiedziała, że może to oznaczać wyłącznie jedno, usiłował ją wymanewrować. Odczekała, aż Evergreen zajmie pozycję do strzału, a Jackson ustawi się, by dać mu osłonę. Pocisk rakietowy trafił po chwili prosto w wieżyczkę BWP, która wyleciała do góry, a w tym samym momencie zaczął strzelać Jackson, swym ciężkim karabinem zabijając żołnierzy, którzy trzymali RPGi. Nie była tu potrzebna, przeniosła się więc błyskawicznie do okna przy głównej fasadzie, dostrzegając poniżej, iż tymczasem wróg zdążył się otrząsnąć. Żołnierze poniżej zostali zorganizowani, wyraźnie szykowali się do natarcia rozstawiając moździerze, dwie grupy ustawiano do szturmu, korzystając z faktu, iż SBS nie miał możliwości prowadzenia ostrzału, gdy T-87 kolejnymi salwami zmienił budynki wokół placu w chmury pyłu. Specnazowcy także się już przegrupowali, przygotowując do ataku. Nawet jeśli wyeliminowali co najmniej połowę sił przeciwnika sytuacja przestała wyglądać dla nich dobrze. Choć nikt nie zorientował się, że na tyłach znaleźli się dwaj żołnierze w hardimanach, nigdzie nie dostrzegała snajpera. Postanowiła oddać strzał w kierunku dowódców, dostrzegając poniżej kobietę z ramieniem na prowizorycznym temblaku. Wtedy dostrzegła ruch pośród płomieni i ujrzała wyskakujące z ognia sylwetki. Z wejścia do tunelu wyskakiwał wróg, do którego wcześniej otworzył ogień specnaz, powstrzymywany dotąd przez płonący metanapalm i palący się wrak czołgu.

- Kolektyw przy wejściu do tunelu! - zawołała i w tym momencie dotarło do niej, że nie ma łączności. Pozycjometr zgasł, co oznaczało, iż szlag trafił właśnie całą sieć matematyczną, a co za tym idzie drony i cyberdyny.

Gerber zauważył wyskakujące sylwetki, gdy zastanawiał się co uczynić dalej. Wściekłość chwilowo została przytłoczona poczuciem porażki, jednak bitwa jeszcze się nie skończyła, a oni zdaje się zyskiwali przewagę. Latające maszyny krążące dotąd wokół gdzieś przepadły, pozbywszy się rakiet, które nie zdołały przebić pancerza T-87. Czołg uniemożliwił całkowicie jakiekolwiek działania imperialistom, budynki w których się ukryli zniknęły za ścianą pyłu, a strzały przestały z nich padać. Ludzie bądź maszyny nie były teraz w stanie nic uczynić, choć wystrzeliła stamtąd jeszcze jedna rakieta, najwyraźniej namierzając czołg, gdyż trafiła wprost w kadłub. Reaktywny pancerz zadziałał po raz kolejny, sprawiając, że eksplozja rozeszła się po zewnętrznej warstwie kostek, rozkładając jej siłę, nie docierając nawet do właściwej osłony tanka. Wasze pociski nie wystarczają, mamy was gnoje, pomyślał. Specnaz właśnie zwierał swe szyki, przygotowując do odpalenia pociski burzące, kiedy pole walki uległo zmianie, a on dostrzegł do czego wcześniej otworzyli ogień ludzie Afanasjewej. Z płomieni przy wejściu do tunelu wyskakiwać zaczęły dziwne sylwetki, których nie sposób było pomylić z niczym innym.

- Maoisty!– zawołał któryś z jego żołnierzy.

- Ognia! - zawołał, przypominając sobie, że musi osłonić specnaz. Stojący na przedzie czterej opancerzeni natychmiast położyli zasłonę ogniową, dzięki swym ciężkim karabinom maszynowym siekąc wroga na strzępy. Jednak znajdujący się na skrzydłach odruchowo otworzyli ogień z kałasznikowów, które po raz kolejny okazały się nieskuteczne. Gerber i jego czterej ludzie przywarli do okna i dali im osłonę, strzelając w kierunku metra. Nagły atak zasiał spustoszenie w szeregach sojuszników imperialistów, tym razem to nie byli żołnierze wrogiej armii w czarnych strojach, lecz ktoś kto w dużej mierze przypominał Polaków. Ludzie Gerbera nie mieli problemów by się wstrzelić. Zdejmowali wroga krótkimi seriami, podczas gdy kolejne strzały oddawał Domagarow, który zdołał wspiąć się na wyższe piętro, budynku, który opuścili. Wróg padał i dogorywał, a Gerber miał nadzieję, że pojawi się więcej żołnierzy, którzy zapewnią mu wsparcie, bowiem liczba przybywających z metra przewyższała wszystko, co dotąd widział. Wróg wkrótce przytłoczy ich swą przewagą..

Wówczas z głośnym hukiem eksplodował budynek, w którym kryli się imperialiści. Pocisk haubicy wystrzelony na rozkaz Dowgiłły trafił w górną kondygnację, która zapadła się z hukiem, a przez plac przemieściła się fala pyłu i wszystko na chwilę zniknęło. Pośród niej Gerber poczuł wzrastającą falę gorąca, wypełniającą wszystko i dostającą się do jego płuc. Na jego oczach T-87 nagle rozżażył się do czerwoności, a on zdążył jeszcze przez chwilę pomyśleć, że to zmienna, po czym dostrzegł w pyle linię światła, biegnącą promieniem wprost z lotniska. Gdy krył się za ścianą, nastąpiła eksplozja.

Mimo braku widoczności spowodowanego zniszczeniem budynku, w którym krył się wcześniej SBS, Deveraux dostrzegła wiązkę energetyczną, wystrzeloną przez cyberdyna, który dotarł na lotnisko. Najwyraźniej łączność i sieć przestały działać jedynie obszarowo, co było pewnym pocieszeniem. Choć nie miała teraz pojęcia, gdzie są pozostali, można było mieć nadzieję, że drony posłane przez Vasquez wyeliminują artylerię, nim odda kolejny strzał. Wrogi czołg eksplodował zmieniając się w wielką kulę ognia, która objęła dwa pobliskie budynki, zaś jego części zostały wyrzucone z wielką siłą w każdą możliwą stronę. Lufa poleciała w stronę budynku, w którym się znajdowała i uderzyła weń, a chwilę później poczuła jak zarywa się pod nią podłoga. Straciła równowagę i runęła w dół, wraz z częścią betonowej płyty, która spadła w huku i kłębach pyłu, które ją przysypały. Uderzyła o podłogę piętro niżej i na chwilę została zamroczona, uniosła się najszybciej jak mogła podpierając ręką i zaczęła kasłać. Wymacała ręką plecak, chwyciła karabin i chwiejnym krokiem skierowała się przed siebie, wiedząc że w chmurze pyłu nie będzie widoczna. Obejrzała się, dostrzegając, że piętro na którym przed chwilą była przestało istnieć, po czym znowu się rozkasłała. Podpełzła do okna, oddychając przez chustkę. Nie mogła znaleźć przy pasie maski ani magazynków, które zapewne straciła w trakcie upadku. Z plecaka wyjęła naboje i zaczęła pakować do zapasowych, sprawdzając sytuację panującą na zewnątrz. Kolektyw opanował przyczółek na środku placu, wyskakując z metra i zajmując pozycję, lecz atak był całkowicie pozbawiony strategii i sensu. Pośród pyłu widziała poruszające się sylwetki, które rozglądały się, sięgając po swą tajemniczą broń, starając się odbiec jak najdalej od zejścia do tunelu. Chwilowo strzelały jedynie pojedyncze karabiny, mimo iż piszczało jej w uszach, słyszała dźwięk zarówno kałasznikowów jak i enfieldów oraz strzelb Garanda, choć strzały oddawano pojedynczo. Łączność nie działała, pozycjometr milczał. Skończyła ładować i wyjrzała ponownie, szukając wrogiego snajpera. Poniżej pył powoli opadał, resztki T-87 płonęły, a metal był rozrzażony do czerwoności. Opancerzeni specnazowcy korzystając z zamieszania formowali szyk szturmowy, skończywszy rozstawiać moździerze. Ze zdumieniem dostrzegła, iż nie strzelają do Kolektywu, bowiem czynią to wyłącznie żołnierze pozbawieni pancerzy, którzy rozstawili się na ich skrzydłach, kierowani przez pokrzykującą kobietę i stojącego obok niej mężczyznę. W budynku za zniszczonym czołgiem także był wróg, najwyraźniej usiłujący oflankować SBS, jednak nie miała czasu wycelować. Zejście do tunelu znowu wybuchło, gdy spadły pociski wystrzelone przez cyberdyny. Najwyraźniej strzelały na ślepo, skoro sieć padła obszarowo i nie mogła wskazywać im celów. Co oznaczało, iż własne urządzenia stanowiły dla nich zagrożenie równie duże jak artyleria, która na szczęście zamilkła. Być może Vasquez udało się ją zniszczyć przy pomocy dronów, choć jeśli tamci odrobili pracę domową, zapewne odpowiednio ją osłonili. Wybuch  wyrzucił w powietrze ochotników, ukazując ich dziwne kształty, zdeformowane ręce i wydłużone nogi. Do Deveraux dotarło nagle, że tamci nie atakowali, lecz uciekali przed czymś. Musiała skupić się jednak na czym innym, bowiem w tym samym momencie dostrzegła ruch w budynku po drugiej stronie ulicy, w błysku eksplozji dostrzegając ludzką sylwetkę. Złożyła się i oddała strzał.

Gerber dostrzegł ponad dymem błysk snajperskiego karabinu strzelającego w stronę miejsca, gdzie ukrył się Domagarow. Nie skupiał się jednak na tym, bowiem zauważył zagrożenie nadciągające od strony lotniska. Przypominało metalową skrzynię, kroczącą na malutkich metalowych nogach, podobnych do gąsienicy. Z boku przytroczono taśmy nabojów z pociskami, z luf wydobywał się dym. Przypomniał sobie, że Afanasjewa mówiła, iż wrogie machiny mają kiepskie pancerze i natychmiast się otrząsnął.

- Przygotować granaty! - zawołał. - Wy dwaj, za mną! Pozostali osłona – uświadomił sobie, że nawet nie miał okazji poznać nazwisk większości żołnierzy, należących do plutonu, który przejął po Krafcie i w dużej części przywiódł do zguby. Teraz podszedł do jednego z żołnierzy i wskazał budynek, w którym dostrzegł strzał wrogiego snajpera i polecił mu posłać w tamtym kierunku serię. Nie liczył nawet na to, że trafi, ważne, aby tamten nie miał szansy go zaatakować. W chwili gdy żołnierz zaczął strzelać, wyskoczył przez okno, biegnąc w kierunku wrogiej maszyny. Tak jak mu się wydawało, nie miała żadnych działek, jedynie lufy granatnika. Nie zareagowała na jego widok, więc wyciągnął zawleczkę i rzucił w jej stronę granatem. W oddali dostrzegł inną, która oddalała się odrzuciwszy jakiś pręt. Nie miał szansy jej dopaść, pobiegł więc w stronę budynku, w którym był Domagarow. Dopiero teraz poczuł, iż się spocił, a podniesiona przez wybuch T-87 temperatura, nieco spadła. Nie miał pojęcia jak imperialistom się to udało, wysadzić tanka i zmienić w płonący wrak, lecz nie zamierzał im tego darować. Za sobą usłyszał wybuch, a gdy dopadał ściany odwrócił się, by dostrzec jak wroga maszyna została podrzucona w powietrze i spadła z rozerwanym korpusem. Przynajmniej jedno zwycięstwo, na szczęście latające pojazdy wroga wciąż nie powracały. Machnął ręką ku swym żołnierzom, po czym po schodach wbiegł na piętro, gdzie dostrzegł Domagarowa, dającego mu znaki. Leżał przy oknie, wyraźnie starając się nie unosić, trzymając lusterko wysunięte na patyku. Gerber wstrzymał swych żołnierzy, po czym podczołgał się w kierunku tamtego.

- Skurwysyn, jest cholernie dobry, Maksym – powiedział tamten. - Nie walczyłem jeszcze z żadnym snajperem, nie wiem jacy są, ale ten jest niesamowity. Trafia za każdym razem.

- Bardzo dostałeś?

- W ramię.

- Możesz strzelać?

- Jeśli go zobaczę zdejmę skurwysyna – powiedział Domagarow. - Problemem jest odrzut, ale zniosę ból, jeśli uda mi się go dorwać. Prawie mnie miał, gdybym się nie ruszył, dostałbym w głowę. Niech skurwysyn myśli, że nie żyję. Coś podejrzewa.

- Jak to?

- Oddaje po jednym strzale i zmienia losowo okna. Trudno go dostrzec w tym pyle, teraz zdejmuje naszych na dole. Zabił już tych, których zostawiłeś w tamtym budynku.

- Kurwa, nikt go nie widzi? - wyszeptał Gerber z niedowierzaniem.

- Walą do maoistów… Zauważyłeś, że imperialiści też do nich strzelają?

- Nie jestem pewien co to znaczy. I czy daje nam jakąś przewagę.

- Muszę jakoś zdjąć tego gnoja, bo nasi zaraz idą do szturmu.

Gerber kiwnął głową i przeczołgał się w kierunku północnego okna, gdzie ściana zasłaniała go przed wrogim snajperem. Kanonada poniżej nie ustawała, choć siły maoistów zostały praktycznie przetrzebione, nim zdołały się wydostać z wejścia do tunelu. Specnaz był już gotów do ataku, lecz imperialiści także się przegrupowali. Z tej wysokości mógł ich dostrzec, jak zajmują pozycję przed budynkiem, kryjąc się wśród ruin i czekając na atak, przemieszczając wokół placu. Coś knuli. Nagle zrozumiał, że ustawiają się na flance, chcąc by impet ataku specnazu poszedł na wprost, a samemu móc zaatakować z boku. Najwyraźniej ich dowódca poszedł po rozum do głowy, pozostawiając jedynie kilku swych żołnierzy w budynku, z którego strzelali do maoistów, wskazując jednocześnie cel specnazowi. O ile nie były to znowu maszyny. Ukryci za zniszczonym BWP, którego wieżyczka zamilkła całkowicie przegrzana odpalili właśnie moździerz. Pociski uderzyły w budynek, podnosząc kolejną falę kurzu i rozświetlając rozbłyskiem półmrok, który zdążył już opuścić zupełnie plac Unii Lubelskiej, gdzie płonęły dwa czołgi, zostały zniszczone dwa wozy bojowe, zaś trzeci nie był w stanie odjechać. Gerber dostrzegł na dole Afanasjewą i Kalicińskiego pokrzykującego na swoich ludzi i przez chwilę poczuł olbrzymią pokusę, by wpakować mu kulę, zwyciężyło jednak poczucie obowiązku. Odwrócił się do Domagarowa, by zawołać go do siebie. Musieli zaatakować imperialistów i dać znać swoim ludziom, iż zajmują pozycję w budynku po wschodniej stronie placu, za wejściem, gdy nagle coś się zmieniło. Maoiści przestali przybywać z wejścia do tunelu, a nim przebrzmiał ostatni strzał z kałasznikowa, korzystając z wybuchów pocisków z moździerza, ciężkozbrojni specnazowcy ruszyli do ataku, biegnąc w kierunku budynku. Wówczas z wejścia do metra trysnęła ciemność. Uderzyła w górę niczym fala mrocznej cieczy, a Gerber zamarł nie wiedząc na co patrzy, słup ciemności zdawał się drgać na tle płomieni. Nagle uświadomił sobie, że to poruszające się sylwetki, zdające się zlewać w jedną całość, która rozdzielała się, dopadając kolejnych maoistów. Oni przed nimi uciekali, uświadomił sobie nagle i sięgnął po karabin, celując w istoty, które wypadały z tunelu. Nigdy wcześniej takich Polaków nie widział, poruszały się błyskawicznie, kilkakrotnie szybciej niż ktokolwiek, kogo do tej pory spotkał.

Dostrzegał ich jedynie przez mgnienie oka, gdy dopadali maoistów i zdawali się ich przenikać, a ci padali na miejscu. Wysocy i wiotcy, na patykowatych nogach, z długimi rękami i wyciągniętymi głowami, pośrodku których płonęły białe oczy. Zdawali się nie mieć wymiaru, przypominali cienie zawieszone w powietrzu. Zadawali maoistom ciosy, po czym zwrócili uwagę na szturmowców specnazu, którzy otworzyli właśnie do nich ogień. Kule przecięły powietrze, uderzając w istoty, lecz nie wylatując z drugiej strony. Zamiast nich od postaci odrywały się fragmenty upadające na ziemię i rozpryskując się jako czarne plam. Gerber momentalnie zrozumiał wszystko i wychylił się, by otworzyć do tworów ogień. Lecz jego seria przecięła pustkę, bowiem istoty rzuciły się w kierunku specnazowców.

Deveraux przeturlała się i wymierzyła w kierunku schodów, po których ktoś wbiegał. Był to Baumann, któremu natychmiast poleciła ręką, by padł na podłogę.

- Gdzie on jest? - wychrypiał.

- Kto?

- Walter!

Zaklęła.

- Uciekł wam? - warknęła. - Jak to…

- Jak pieprznęło w budynek urwało się to, do czego go przykuliśmy. Kiedy kurz opadł, już go nie było. Wykorzystał chwilę i zniknął.

- Nie było go tu. Gdzie Weyland?

- Na dole – przynajmniej zrozumiała z jakiego powodu przestali strzelać. Nie mogła teraz szukać Waltera, który mógł być dosłownie wszędzie, uciekając bez broni, poprzez ruiny, które znał.

- Przygotujcie się – powiedziała. - Będą ruszać na naszych, atakujemy ich od tyłu, na dole są Jackson i Evergreen, czekają na nasz sygnał – dodała, bowiem chwilę wcześniej zdołała porozumieć się z nimi przy pomocy znaków. Musi tylko jeszcze pozbyć się pieprzonego snajpera. Choć nie pokazywał się, była przekonana, że jedynie go zraniła. Znowu ktoś pojawił się na schodach, tym razem był to Weyland.

- Na dole – krzyknął. - Coś…

Nie musiał mówić dalej, sama to usłyszała, nagle wszystkie karabiny zaczęły strzelać. Szybko przemieściła się do okna i nieco wysunęła, by wyjrzeć, wciąż pilnując budynku na wprost. To, co ujrzała sprawiło, że zapomniała o wszystkim. Ciemne poruszające się niezwykle szybko sylwetki, wysokie i wiotkie, zadawały ciosy rękami specnazowcom i żołnierzom. Ci strzelali do nich w coraz większym chaosie, jednak choć trafiali, nie zadawali żadnych ran. Pociski sprawiały, że dziwne potwory falowały, zaś z ich ciał tryskały ciemne odpryski, upadając na ziemię w postaci plam. Istoty zdawały się nie czuć bólu, a strzały wyraźnie nie robiły im żadnej krzywdy, znikając w ich wnętrzach, choć sama mogła dostrzec, że wszystkie pociski trafiają. Specnazowcy strzelali seriami ciężkich karabinów, lecz byli po prostu eliminowani, gdy cieniste istoty dopadały ich, zadawały cios ręką, podrzucając po prostu w górę lub przecinając na pół. Każdy dotknięty przez istotę spadał na ziemię i nieruchomiał, przestając się poruszać. Żołnierze dostrzegli już w czym rzecz i zaczęli się wycofywać, bowiem cienie skupiły się na specnazowcach, lecz wówczas część z nich ruszyła za pozostałymi, choć tamci ostrzeliwali się z kałasznikowów i wymieniali magazynki. Strzały nie dawały żadnych efektów, jeden z wojaków wybiegł naprzód z miotaczem płomieni i wystrzelił strumień napalmu, ten jednak zgasł nagle w kontakcie z nadciągającą ciemnością. Stworów przybywało coraz więcej, dopadały kolejnych żołnierzy, specnaz został wyeliminowany, zaś bojowcy w pancerzach leżeli nieruchomo na ziemi. Tuż koło nich padali ludzie w kamizelkach. Część z nich rzuciła się po prostu do ucieczki i usiłowała uciec ulicą Puławską. Stwory jednak bez słowa pomknęły za nimi i zauważyły Evergreena i Jacksona, przyczajonych za załomem. Jeden z nich ruszył w ich kierunku, a wówczas zaklekotał karabin z hardimana. Ku zaskoczeniu Deveraux gdy tylko trafił cienistą istotę, ta rozbłysła, a pociski wyrwały w niej świetliste dziury i sprawiły, iż dosłownie została rozerwana na strzępy. Nie miała czasu jednak zastanowić się nad tym co zaszło, bowiem w tym samym momencie uniósł się Baumann.

- Mamy g…- i tylko tyle zdążył powiedzieć, nim dosięgnął go strzał.

Gerber nie mógł uwierzyć w to, na co patrzył. W ciągu kilkudziesięciu sekund szutrmowcy specnazu przestali istnieć, a cienie popędziły w głąb ulicy, ku jego ludziom. Zauważył jak Afanasjewa i Kaliciński wycofują się pod osłoną swych żołnierzy, którzy padli chwilę później, gdy dopadły ich cienie. Wciąż przybywały kolejne, szybciej niż mógł dostrzec, wypadając z tunelu metra, powiększając półmrok panujący na placu. Musiały dostrzec imperialistów, bowiem pomknęły w ich stronę. Wówczas tamci zaczęli strzelać.

Cienie pędzące na szpicy ataku rozbłysły, a kule wyrwały w nich dziury jasnego światła, po czym twory zaczęły się rozpadać, zmieniając w znacznej wielkości czarne plamy, które nieruchomiały na ziemi. Kolejne zdawały to ignorować i nacierały z coraz większą furią, falą ciemności sunąc ku ukrytym tam imperalistom. Ci zaczęli strzelać z zabójczą precyzją, nie tylko ze swych kryjówek na zewnątrz, lecz jeszcze z dwóch budynków, a twory eksplodowały w błyskach światła. Gerber osunął się na dół. Mielismy ich, pomyślał, dopadlibyśmy skurwysynów, lecz przybyły te twory, których nie jesteśmy w stanie pokonać, a tamci nie mają z tym problemu. Moi ludzie umierają. Przymknął na chwilę oczy, wówczas rozległ się strzał i krzyk bólu Domagarowa.

- Masz go? - zapytał.

- Kogoś trafiłem – powiedział tamten, trzymając się za rękę, a wówczas dwaj żołnierze Gerbera zaczęli się podnosić, nim zdołał się odezwać.

Baumann odleciał do tyłu trafiony wprost w pierś. Weyland już był przy nim, Deveraux ujrzała kątem oka jak sprawdza jego puls, po czym pokazał jej kciuk. Kamizelka zadziałała, przejmując pocisk i energię kinetyczną, twardniejąc w momencie uderzenia i pozbawiając w efekcie marine przytomności. Skurwiel ma więcej szczęścia niż rozumu, pomyślała, zastanawiając się z jakiego powodu wrogi snajper nie trafił go w głowę. Być może ma z tym problem, pomyślała, była pewna, iż wcześniej zdołała go zranić.

- Zabieraj go dołem, do Evergreena i Jacksona – poleciła.

- A ty?

- Dołączę do was jak tylko dorwę skurwysyna – powiedziała. Weyland kiwnął głową, po czym pociągnął Baumanna ku schodom, gdzie go z wysiłkiem uniósł. Przemieściła się na czworakach ku południowemu oknu, dostrzegając jak Evergreen i Jackson ostrzeliwują się, wycofując wzdłuż ulicy. Zauważyła, że z zamieszania skorzystało kilku żołnierzy wroga, którzy widząc co się dzieje, nie próbowali nawet strzelać do dwóch hardimanów, tylko rzuciło się do ucieczki. Impet ataku jakby zwolnił, cienie cofnęły się i nie próbowały nacierać, co jakiś czas jeden z nich wychylał się, a wówczas dosięgał go pocisk marines, wyrywając w nim dziurę jasnego światła i powodując implozję. Pośród ciasnych pomieszczeń ich szybkość dawała im przewagę, broń Związku nie była ich w stanie powstrzymać, jednak na dystans karabiny sił Sojuszu nie dawały im szansy. Nie miała pojęcia dlaczego tak się stało, ale zapewne właśnie to wydarzyło się w Sochaczewie, gdzie SBS zdążył oddać jeden zabójczy strzał, nim dopadły wszystkich zwiadowców. Nie zastanawiała się nad tym, miała robotę do wykonania i wiedziała co powinna uczynić. Przemieściła się znowu wzdłuż ściany, po czym załadowała nowy magazynek. Gwałtownie wychyliła się zamierzając oddać strzał do jednej z ciemnych istot. Zgrupowały się na dole nad leżącymi kilkunastoma żołnierzami wroga i opancerzonymi szturmowcami specnazu. Z dala dobiegała kanonada karabinów SBS i marines. W budynku przed sobą dostrzegła ruch i momentalnie wycelowała, po czym oddała dwa strzały, zabijając wrogich żołnierzy, którzy właśnie wstawali. Nie interesowało jej czy cienie zwróciły na to uwagę, musiała działać szybko, poderwała się i pobiegła do kolejnego okna po czym skoczyła, ukazując w jego świetle i wystawiając na strzał. Przeliczyła się jedynie nieco, snajper natychmiast wykorzystał okazję i wpakował w nią kulę, ukazała mu swą całą pierś, a on znowu posłał kulę niżej niż powinien, tym razem nie trafiając jednak w kamizelkę. Strzał poszedł zbyt nisko, trafiając jej w nogę, przebijając ją na wylot powyżej kolana, lecz w zasadzie tego nie poczuła, składając się w locie do strzału. W momencie gdy dosięgła ziemi przeszył ją ból, lecz zdążyła już oprzeć lufę o okiennicę i wycelować, po czym pociągnęła za spust równocześnie z tamtym. Była szybsza, oddała dwa strzały tuż po sobie, a jego pocisk trafił ją w obojczyk, gdzie kamizelka przyjęła impet uderzenia, odrzucając ją w tyłu. Lecz oba jej pociski dosięgły celu.

Gerber zauważył jak obaj żołnierze osuwają się na ziemię, a chwilę później strzelał Domagarow, wznosząc okrzyk bólu. Pociągnął za spust drugi raz i wówczas dwa strzały przeszyły jego głowę i padł na podłogę umierając na miejscu. Maksyma przeszyła wściekłość, śmierć Saszy przelała w nim czarę goryczy. Właśnie zginęli wszyscy jego towarzysze, został tylko on, nie był w stanie dopaść nawet pieprzonych tworów, które przybyły z tuneli i momentalnie wyeliminowały maoistów oraz elitarne siły specnazu. Jedynie imperialiści stawili im czoła i jak słyszał wciąż strzelali. Na czworakach ruszył ku schodom, zaciskając karabin, po czym pobiegł w kierunku okna prowadzącego na tyły. Przeskoczył je, przebiegł boczną uliczką i wówczas ujrzał BWP, który tam pozostawił, ze zniszczoną wieżyczką, a także martwych żołnierzy. Wszyscy zostali zabici, padli z  rąk przez pieprzonych imperialistów. Zbliżył się do wozu i omal nie osunął na kolana, lecz zacisnął dłoń na kałasznikowie, czując suchość w ustach. Zginęli, w ciągu zaledwie pięciu minut grupa desantowa Drugiej Armii i elita specnazu przestały istnieć. Jego ludzie i zaufani towarzysze broni. Zbliżył się do krawędzi budynku i dostrzegł ruch na Puławskiej. Cienie odciągały właśnie leżących bez życia żołnierzy, jednym z nich był Strzedziński. Jego oczy zdawały się być puste, wypełniało je coś ciemnego. Gerber usiłował się zmusić i pociągnąć za spust, lecz po raz pierwszy w życiu stwierdził, że nie może. Mógł jedynie patrzeć jak zabierają jego ludzi, ciągnąc wszystkich w kierunku tunelu metra, a on nic nie mógł uczynić. Nawet ich pomścić, bo na ratunek było już za późno. Oczy żołnierzy zmieniały się wypełniając mrokiem. Cienie cofały się, a jedynymi zwycięzcami będą imperialiści, którzy wciąż strzelali po drugiej stronie placu, choć coraz rzadziej. Spojrzał na budynek przy ulicy, dostrzegając wystającą z niego lufę. Snajper oddawał pojedyncze strzały w kierunku południa. Popatrzył w tamtą stronę i zorientował się, że zabija uciekających żołnierzy z jego plutonu. Nie miał żadnych skrupułów, strzelał im prosto w głowę, choć nie stanowili już żadnego zagrożenia. Zobaczył jak na prawie ćwierć wiorsty odbiegł Norberciak, zdołał już prawie dopaść znajdującego się tam budynku i wtedy został trafiony. Wówczas zrezygnowanie zmieniło się w zimny gniew. Może nie mógł dopaść cieni, ale był ktoś, kto mógł za wszystko zapłacić. Przeładował karabin, poczekał, aż cienie zniknęły za zniszczonym BWP, po czym wykorzystując zasłonę przemieścił się do budynku na wprost. Wskoczył przez okno, mając nadzieję, że snajper go nie usłyszał, po czym ruszył ku schodom, powoli wspinając się na górę. Nagle zatrzymał się i przywarł do ściany, słysząc ruch powyżej. Odczekał chwilę i skoczył ku górze.

Wróg zbliżał się właśnie do podestu, szedł kulejąc z zawiązanym bandażem na nodze powyżej kolana. W ręku trzymał jeszcze dymiący karabin snajperski, a Gerber ze zdumieniem dostrzegł, iż na wprost siebie ma kobietę o pełnych ustach i brązowych oczach, kryjących się pod hełmem dziwnego kształtu, nasuniętym również na uszy. Zareagowała momentalnie wypuszczając karabin i sięgając po pistolet u pasa, lecz on był szybszy. Skoczył ku niej, po czym wbił jej lufę w żołądek. Zachwiała się pod ciosem, lecz wyraźnie jego impet osłabł, gdyż trafił w kamizelkę. Wyraźnie poczuła ból w nodze, na której się oparła i nie zdołała wydobyć pistoletu, on zaś natychmiast to wykorzystał zadając cios kolbą w ranę. Wyraźnie zaniemówiła, a on wówczas wyprowadził kolejny na odlew, posyłając ją na podłogę. Upadła na plecy lecz się nie poddała, mimo bólu jaki musiała poczuć, gdy w jej ustach pokazała się krew. Sięgnęła po pistolet, lecz zdążył wykopać jej go z ręki, po czym nogą z całej siły wyprowadził kopniak w hełm, zrywając go z jej głowy. Nie była ogolona na jeża jak żołnierki Drugiej Armii, dostrzegł krótką ciemną grzywkę, która odsłoniła jakiś przewód wystający z ucha, kryjący się pod kamizelką. Nie dał jej odetchnąć, przykopał jej z całej siły w brzuch, następnie ponownie w ranę, po czym pochylił się i odwrócił na brzuch, choć zwinęła się cała z bólu. Przystawił lufę kałasznikowa do potylicy, lecz nim pociągnął za spust wpadł na lepszy pomysł.

- Teraz dopiero pożałujesz, kurwo – powiedział, czując nagle wzbierające pożądanie. Nie zamierzał się powstrzymywać i opadł na nią, wbijając kolanem jej głowę w beton. Drugim przycisnął jej kręgosłup, mając nadzieję, że mimo wszystko nie straci przytomności, bo chciał, żeby boleśnie odczuła wszystko co jej uczyni. Odłożył karabin i wyciągnął nóż, a drugą poszukał spodni jej munduru i paska schowanego pod kamizelką. Szarpnęła się, lecz on chwycił go, zamierzając związać jej ręce. Zapłaci za wszystko z nawiązką.

Cios spadł na niego z zaskoczenia, ktoś kopnął go z boku, a on nie czekał na następny, natychmiast przetoczył się i poderwał zajmując z nożem pozycję bojową. Stanął na wprost mężczyzny w mundurze imperialistów, który nie miał żadnej broni. Spojrzał w jego oczy, w znajomą twarz, która w ogóle się nie postarzała.

- Walter! - warknął.

- Gerber – powiedział tamten. – Powinieniem jednak zabić cię w Liwie…

- Ale wolałeś podać mnie do raportu – prychnął, przyjrzał mu się i poczuł gwałtowną satysfakcję. - A teraz ja mogę zabić ciebie, do tego ku chwale ojczyzny. Jesteś zdrajcą, służysz imperialistom!

- Nie zmieniłeś się – odparł Walter, pochylony, gotów do odparcia ciosu. Gerber miał nóż, lecz czekał na błąd tamtego.

- Tamtej nie zdołałem zgwałcić, ale tą zajmę się już za chwilę – powiedział, a wówczas Walter rzucił się przed siebie. Lecz nie zaatakował go, jak się spodziewał, bowiem nie udało mu się go rozwścieczyć. Usiłował złapać pozostawionego kałasznikowa, na co Gerber nie mógł pozwolić. Skoczył ku tamtemu, wyprowadzając cios nożem. Walter tylko na to czekał, odbił uderzenie z łatwością trafiając w jego dłoń i jednocześnie kolanem dosięgnął brzucha Gerbera. Ten poczuł ból, lecz pięścią uderzył prosto między nogi tamtego. Gdy oczy Waltera się rozszerzyły i opadł na podłogę, Maksym uniósł do ciosu nóż, którego wciąż nie wypuścił. Wówczas na Gerbera uderzył kolejny przeciwnik. Coś wpadło na niego z boku. Poczuł dojmującą falę smrodu, a gdy podniósł się i przygotował do odparcia kolejnego ataku, ujrzał mężczyznę z długą brodą, zlepioną i zaschniętą, w brudnym ubraniu, śmierdzącego moczem i odchodami, który zepchnął go z Waltera. Przypominał zwierzę, jednak nosił przy sobie broń, karabin, pistolety i łuk. Na jego czole widniała blizna w postaci wgłębionej dziury, znikającej w czaszce. Patrzył wprost na niego, a jego wzrok zdawał się być szalony.

- Gerrrbeeeer – zawarczał, a tamten nagle się cofnął, nie mając pojęcia, skąd to coś zna jego imię. Wpatrywał się w zdziczałego mężczyznę, w bliznę na jego czole i nagle zrozumiał.

- Arkuszyn! - zawołał, a tamten na niego skoczył.

Wszystko wróciło do Łowcy w jednej chwili, gdy ujrzał twarz żołnierza. Choć minęło kilkadziesiąt miesięcy od razu ją rozpoznał, a przed oczami stanęła mu lufa snajperskiego karabinu i znajdująca się za nią twarz tego, kto pociągnął za spust. W tunelach, gdy udało mu się powstrzymać atak tworów, które przebiły ściany, odpornych na metanapalm, gdy został zmuszony by wszystko wysadzić. Odesłał swych ludzi, na polu walki brocząc krwią, a wówczas na jego drodze stanął Gerber, zesłany w otchłań zapomnienia, oddając jeden strzał. Kula weszła wprost w jego głowę i wszystko zniknęło w rozbłysku, z którego wyłoniła się ciemna postać o płonących niczym dwie gwiazdy oczach, złożyła na jego ustach pocałunek rozpoczynając jego życie na nowo. Teraz jednak nie było to ważne, przypomniał sobie wydarzenia przed jego narodzinami. Dopadł tego, który go zabił i wbił zęby głęboko w rękę trzymającą nóż, po czym wyrwał kawał mięsa, Tamten wypuścił ostrze i krzyknął. Odskoczył od stalkera, odpychając go kopniakiem, po czym sięgnął do pasa i wyszarpnął pistolet. Łowca już raz to przeżył i nie zamierzał ponownie na to pozwolić, przetoczył się zdejmując z pleców łuk, błyskawicznie założył strzałę, odkręcając się w kierunku przeciwnika. Huk wystrzału poniósł się w pomieszczeniu echem, kula poszła bokiem, lecz tamten dostał. Gerber krzyknął, gdy strzała wbiła mu się głęboko w ramię. Po czym zaczął strzelać nie usiłując mierzyć, a Łowcy pozostało jedynie sturlać się ze schodów. Maksym rzucił się w tamtą stronę, lecz wróg zniknął, a on popędził za nim, przeskakując na podest. Zobaczył jak tamten opada na czworaki i porusza się niezwykle szybko, niczym zwierzę, skacząc w kierunku okna. Gerber nie czekał aż wróci, pobiegł w drugą stronę wyskakując na Puławską. Łowca pędził w kierunku metra, a cienie zaczęły syczeć, lecz zaczęły się rozstępować, jak gdyby zaskoczone jego obecnością, pozwoliły mu zniknąć pośród zabudowań.

Zapadła cisza. Walter wytarł krew i sięgnął po karabin. Wreszcie zdołał się odezwać.

- Arkuszyn? - zapytał z niedowierzaniem. Na zewnątrz strzały umilkły.

Epilog >>