ISS "DEEP SPACE"
Dobę od poprzedniego spotkania przestrzeń kosmiczna
była jeszcze bardziej niezrozumiała i pełna napięcia. ISS i Ałmaz wciąż
zajmowały swe pozycje w przestrzeni siatki taktycznej, którą wypełniały punkty
oznaczające statki dwóch flot. Sytuacja wyraźnie się zaogniła, w przestrzeni
kontrolowanej przez Rewolucję wszystko świeciło się na czerwono. Zmieniła się
jedynie dekoracja, scenę stanowił tym razem gabinet admirała, który wpatrywał
się w ekran sytuacyjny, obserwując wymianę ciosów między Kosmflotą i NASW.
Sytuacja na ekranie taktycznym nie mogła napawać optymizmem, przestrzeń nad
Europą była pełna odłamków, stanowiących pozostałości po zestrzelonych dronach
i trafionych statkach przeciwnika. Jak dotąd Kosmflota nie straciła ani jednego
pojazdu, uszkodzeniu uległ jeden z Wostoków, identyfikowany jako „Ałma Ata”,
któremu podczas manewrów eksplodował jeden z silników, a napęd NERVA przestał
działać, gdy zdestabilizował się rdzeń. Był to jak na razie jedyny wymierny
efekt szaleństwa, zaaoprobowanego przez Aldrina, a które stało się już
przedmiotem ostrej wymiany zdań między CINSPAC a CINTER. Sprawą zaczynało się
już niepokoić AFCOM, a kierujący kolegium połączonych sztabów generał Kluge,
został zobowiązany do przedłożenia wyjaśnień Prezydentowi. Niezależnie od
faktu, iż CINTER dostało szału na wieść o tym, że NASW wysadziło desant na
Ziemi, dowodzącego siłami wchodzącymi w skład SACEUR generała Prowse wręcz
opanowała wściekłość, gdy dowiedział się, że na europejskim teatrze działań
wojennych prowadzone są operacje nie podlegające jego rozkazom, dodatkowo realizowane
przez NASW, z pominięciem CINTER. Było to tak jawne złamanie rozkazów i
naruszenie zasad, że tym razem nie dało się wytłumaczyć tego koniecznością
przeprowadzenia niejawnej operacji. Na dokładkę liczba zniszczonych dronów,
które posłużyły do osłonięcia operacji zrzucenia szybowców przez „Jeffersona
Daviesa” przekroczyła liczbę, którą można było ignorować. Aldrin został wezwany
do udzielenia wyjaśnień i wyczuwał zbierające się cienie, wypełzające z kątów i
czyhające na jego dalsze ruchy. Już nie na potknięcia i błędy, bowiem wykonał
ich tyle, iż słoń w składzie porcelany nie był w stanie dokonać większej ilości
zniszczeń.
- Co dalej, admirale? - zapytała Hoener.
- Dobre pytanie – odparł, przyglądając się sytuacji
nad Europą, gdzie znajdowali się posłani przez niego żołnierze. Wysoko nad ich
głowami przestrzeń została zjonizowana w stopniu uniemożliwiającym dalsze
działania NASW. Tym razem Kosmflota nie bawiła się w subtelności, przygotowując
się do operacji przechwycenia sił desantowych, uniemożliwiała zapewnienie im
wsparcia z powietrza. Lecz większość okrętów wciąż zajmowała pozycje na
perymetrze zewnętrznym, czekając na nadejście nieznanego. To ostatnie jednak
zniknęło bez śladu.
- Obiektu nadal nie ma? - usłyszał zadane mu pytanie.
- Zniknął 12 godzin temu, jak gdyby go w ogóle nie
było, nie rejestrujemy pozytonów, nie pomaga soczewkowanie. Everett wciąż go
poszukuje – powiedział, po czym spojrzał w jej kierunku. - Czy to znaczy, że
kwestionujesz mój osąd? Że twoim zdaniem nie stanowił zagrożenia?
- Nie, admirale.
- Masz do tego pełne prawo, mianowałem cię na miejsce
Shelby'ego, abyś to robiła – powiedział. - Ktoś musi wyrazić wątpliwości. W
pełni cię rozumiem. Admirał NASW autoryzuje operację wykraczającą poza jego
kompetencje, posyłając ludzi w sam środek terytorium przeciwnika, przy okazji
atakując okręty Związku. I nikt o tej operacji nie wie, bo nasza machina
biurokratyczna nie dałaby zgody na błyskawiczne wykonanie takiego planu, a nawet
gdyby tak się stało, informacja o niej musiałaby przejść przez tyle biurek na
Ziemi, że na pewno dowiedzieliby się o niej szpiedzy tamtych. Taki już problem
z połączonymi operacjami kilku komórek.
- Nieco zmroziła mnie informacja, że coś takiego
zostało wykonane bez wiedzy AFCOM – przyznała.
- Nie myśl, że nikt o tym nie wiedział – odparł. -
Nawet wykorzystując marines nie zrobiłbym pewnych rzeczy bez wiedzy generała
Cleeva, mimo iż zwyczajowo mam do tego prawo, bo na pokładach okrętów podlegają
nam, a nie dowództwu w Fort Bragg. Zbyt szanuję korpus, by postąpić inaczej.
Chciał mieć gwarancję, że mamy sposób wyciągnięcia jego ludzi, więc mu jej
udzieliłem.
- A mamy taki sposób?
- Dla marines niemożliwa misja w nowym miejscu zawsze
będzie powodem chwały – zignorował jej pytanie. - Potem będą mogli mówić, że
jeśli ktoś im rozkaże, wyłamią bramy piekieł, w swoim hymnie i tak zresztą
śpiewają, że będą strzec ulic raju. Z kolei Polacy od lat chcieli uderzyć na
teren dawnej Polski, nawet jeśli zdawali sobie sprawę, że jest ona zniszczona.
I tylko oni byli w stanie tego dokonać, mieli przygotowany plan i sprzęt, choć
wiedzieli, że nikt im na to nie pozwoli. Bo narobić to może wystarczająco dużo
politycznego smrodu w Sojuszu, zaraz odbicia rodzinnych ziem domagać zaczną się
inne z Wolnych Narodów, z kolei pozostawienie Polaków w Warszawie nie będzie
wyglądać dobrze dla naszego kruchego przymierza i może spowodować rozłamy,
których władze chciałyby uniknąć. Polacy o tym wiedzieli. Zdawałem sobie
sprawę, że jeśli dotrą do swej dawnej stolicy nie będą chcieli jej opuścić. Nie
miałem innego wyjścia. Może zresztą w perspektywie okaże się, że to dobrze, iż
siedzi tam ktoś uparty, kto nie zechce się wycofać. Na pewno zapłacę za to
wszystko stanowiskiem, bo zbiera się burza. Polityczna i wojskowa. De facto
autoryzowałem atak na Związek, bez wiedzy AFCOM i zgody głównodowodzącego.
Zresztą doskonale o tym wiesz.
- Tak, admirale.
- Dziwisz się, że jeszcze nikt mnie nie zdjął? -
uśmiechnął się. - Pomijając aspekty natury prawnej i politycznej wszyscy są
zadowoleni z tego co się wydarzyło. Po raz pierwszy od lat posłaliśmy desant w
serce Sojuszu. A z uwagi na ruchy przeciwnika wiemy, że cokolwiek tam jest,
traktuje on tę sprawę wyjątkowo poważnie. Co sprawia, że należy sprawdzić z jakiego
powodu. Nikt nie autoryzowałby takiej misji oficjalnie, jednak skoro był ktoś
na tyle szalony, należało nie tyle udzielić mu poparcia, co przymknąć oczy na
jego działania. Pozwoli to zachować zajmowane stanowiska, a po zdjęciu idioty,
który wydał taki rozkaz, kontynuować misję. Bo skoro mamy tam już ludzi, warto
ich wykorzystać.
- Nie mamy z nimi kontaktu – przypomniała.
- Od kiedy pociąg ruszył – kiwnął głową. - Ale sama
widzisz, że w Warszawie coś jest. Na tyle ważnego, że tamci relokują swe siły.
- Tak – zgodziła się. - Zniszczyliśmy im most
kolejowy, jednak nie rezygnują. Odsłaniają ten swój front zachodni i grupują
siły do naprawy tych torów, nie uda im się jednak jeszcze przez co najmniej 48
godzin. Ale zdjęcia satelitarne wskazują, że przygotowują natarcie. Przez
ostatnią dobę starali się utworzyć bezpieczny korytarz, by przerzucić siły
torowiskiem z Moskwy do Brześcia, a stamtąd do Polski. Desant posłany z
południa jest na południe od Warszawy, zdaje się, że wpadli w zasadzkę
Kolektywu, nasze satelity zarejestrowały przebicie. Jeszcze w kilku miejscach
wokół miasta, choć nie jesteśmy tego pewni. Trudno cokolwiek zobaczyć, jest
coraz więcej białych plam. Kiedy dotrą do celu stracimy w ogóle wszystko,
Warszawa jest jedną wielką niewiadomą, całkowicie niewidoczną.
- Nie zastanawia cię to wszystko? - zapytał. - Nawet
zakładając, że nie mam racji, wszyscy musieli zacząć rozważać, co jest na tyle
ważne, że usiłuje dostać się tam Kolektyw, a oni rzucają swe oddziały wycofując
je ze stref walk.
- Admirale – powiedziała Hoener. - Tamci zaczęli
przerzucać swe siły nim wylądowaliśmy. Na Marsie wpakowaliśmy się wprost w
szturm Kolektywu, bo nie mieliśmy o tym pojęcia. Mam wrażenie, że w tym wypadku
dzieje się podobnie, posłaliśmy naszych ludzi w miejsce, do którego wróg rzuca
wszystkie siły. Przemieszczają cały garnizon moskiewski, pociągi jadą przez
Białoruś korytarzem, a także Ukrainę,
transportują czołgi i lotnictwo. To szaleństwo. Zostawili Berię bez ochrony.
- Beria nigdy nie zostaje bez ochrony – zauważył
admirał. - Osłaniają natarcie od strony orbity. Ich okręty zajmują pozycję
wokół Rewolucji, byśmy nie mogli zaatakować tych sił. Nie tylko nasze eniaki,
lecz również analitycy wiedzą już, że te siły nie posłużą do ataku na Europę.
Sama zdajesz sobie sprawę, co jest ich celem.
- Warszawa – powiedziała. - Lecz nie mam pojęcia
czemu. Nikt nie wie, agencje wywiadowcze Sojuszu nie potrafią pojąć, co
spowodowało, że rzucają największe siły w tym kierunku.
- Zwróciłaś uwagę, że wcześniej odpalili rakiety?
- 48 godzin temu wystrzelili dwa ICBM i postawili
NORAD w stanie gotowości – przytaknęła. - Dwa kolejne odpalili z Ałmaza.
Zobaczyliśmy, że strzelają w swoje terytorium.
- Było trochę nerwowo, zbyt wiele zgromadzili tu
statków – powiedział Aldrin. - Na Ziemi wciąż obowiązuje wersja, że to wstęp do
ataku.
- Trudno im uwierzyć, że mogli zgromadzić flotę z
powodu mglistego zagrożenia, które pojawiło się dopiero niedawno, zaś statki
przybywały tu od kilku miesięcy – powiedziała. - Do tego admirał Tierieszkowa
wyraźnie planowała coś już wcześniej.
- Z perspektywy Ziemi gasnące gwiazdy nie są zbyt
wielkim problemem, skoro stanowią go wycelowane wzajemnie ładunki nuklearne –
przyznał admirał. - Lepiej uznać, że rakiety wystrzelone w anomalię są częścią
ich działań, zwłaszcza że odpalali jej już wcześniej, choć nigdy w takiej
liczbie.
- I zawsze z podobnym efektem. Nic nie wybuchło.
Fizyka anomalii w jakiś sposób wpływa na reakcję jądrową i nie powoduje
wybuchu.
- Zgadza się. Tylko, że tym razem posłali dodatkowo
jeszcze kilka samolotów i strzelali rakietami z migów, te także nie wybuchły.
Trochę dziwny pomysł jak na eksperyment, zwłaszcza że przemieszczają swoje
oddziały.
- Na razie rzucili siły wojskowe z Polski, co wydaje
się konsekwencją posłania naszych ludzi i pojawienia się Kolektywu. Nawet jeśli
to strefa anomalii, jest ich podwórkiem, a nikt nie chciałby, żeby na jego
podwórku kręcili się obcy.
- A obiekt?
- Pojawił się po tym jak wyruszyli. Jest z tym jakoś
powiązany, bo zmierza w kierunku ich terytorium. Ale jest jak rozumiem nie do
końca uchwytny i materialny? Więc może to ich jakaś sztuczka
Aldrin uśmiechnął się.
- Wszystko kwestioniujesz. Może to i dobrze. Instynkt
podpowiada mi jednak, że rację mam ja, a nie logiczne podejście, które podsuwa
twój racjonalistyczny umysł i fakt, że wytłumaczenie takie przyjmuje większość
ludzi z tej branży. Dowiedziałaś się czegoś nowego?
Hoener popatrzyła na niego uważnie.
- Wie pan, jakie piekło się rozpętało, gdy CIA i NSA
dowiedziały się, że wypuściliśmy ze swoich rąk dwójkę więźniów, w tym wysoką
stażem oficer GRU, którą mieliśmy im przekazać?
- Nie chcą z nami rozmawiać?
- Dość łagodnie powiedziane. Admirale, stąpał pan bo
bardzo cienkim gruncie już wcześniej, teraz domagają się pana odwołania. Ale
nie od CINSPAC. Wniosek złożyli bezpośrednio do AFCOM.
- Wiem o tym. Odpowie pani na moje pytanie?
- Tak, dowiedziałam się – powiedziała. - Dlatego, że
grzebię głównie w informacjach archiwalnych, od nowych faktów w zasadzie nas
odcięto, gdyby nie fakt, iż sieć ISS analizuje na bieżąco informacje z satelit
i dronów…
Dzwi rozsunęły się i do środka wszedł Everett. Wzrok
miał błędny, a oczy mocno przekrwione. Hoener patrząc na niego pomyślała, że
wygląda równie źle jak admirał, jeśli nie gorzej. Zmęczenie dawało się im obu
coraz bardziej we znaki, rzutując na ocenę sytuacji. Aldrin popełnił błąd
posyłając ludzi na Ziemię, którego nikt mu nie daruje zwłaszcz,a iż osiągnięte
efekty będą aż nadto mgliste. Sam zresztą doskonale o tym wiedział, po zdjęciu
go ze stanowiska nastąpi czystka, której ofiarą padnie również ona, jako
biorąca udział w szaleństwie naukowca i admirała. Nawet jeśli go nie popierała,
a swoje zadania wykonywała wyłącznie w poczuciu obowiązku. Takie już moje
szczęście, pomyślała kwaśno.
- Nie ma śladu. Żadnego – powiedział naukowiec. - Po
co mnie wezwałeś?
- Usiądź – poradził Aldrin. - Musiałem oderwać cię na
chwilę od monitorów. Ponoć Hoener ma nam coś ciekawego do powiedzenia.
- Tak – odezwała się, nie czekając aż Everett zajmie
swoje miejsce. Wyraźnie szukał butelki, lecz jej nie znalazł. Nie zwracała na
niego uwagi i zaczęła mówić. - To właściwie działka doktora. Początkowo
ignorowaliśmy ich badania lecz… - przerwał jej.
- Nie traktowaliśmy ich zachowania poważnie! -
powiedział podnieconym głosem. - Nie zaniepokoiło nas nawet, gdy powoli
zmieniało się w obsesje.
- W końcu nawet my musieliśmy zwrócić uwagę, że
dzieje się coś dziwnego – zaoponowała, lecz on mówił dalej.
– A pewnie, na południe od Warszawy tez była zona,
która była jednak całkowicie inna. W zasadzie nic z niej nie wychodziło, nie
dało się również do niej wejść. Nic dziwnego, że ich niepokoiła.
- Proszę się uspokoić, to coś panu powiem.
- Nie chcę się uspokoić, zmarnowaliśmy dwie dekady –
rzucił. - Tamci przez ten czas utwierdzili się, że ich bełkot o adaptacji
organizmów i natury do działania człowieka jest słuszny. Zauważyli coś, co
umknęło całkowicie naszym oczom, iż wszystkie zony są ze sobą powiązane.
Aktywność w postaci pojawienia się tych potworów czy manifestacji obszarowej
innej fizyki układała się w pewien wzór, choć nie do końca zrozumiały, wie pani
o tym?
- Czytałam, analizę z pana super-eniaka. Ten wzór nie
ma zrozumiałego sensu.
- Ależ ma. Cokolwiek odpowiada za to wszystko, ataki
potworów, multiniestałości, stanowi jedną całość. Tamci oczywiście uznali, że
doskonale byłoby użyć tego wszystkiego jako broni, a w schemacie nie mieściła
się im jedynie strefa południowa, wyciągnęli jedyny oczywisty wniosek, iż tam
znajduje się centrum całej operacji, a za wszystko odpowiadamy my, Chińczycy
lub ktoś inny. Chińczycy, bo przecież w latach siedemdziesiątych narodziła się
mongolska strefa rażenia. Tam również pojawiły się stwory i manifestacje. I one
również zaczęły wykazywać aktywność powiązaną wzorcem ze strefami z Europy
Środkowej.
- Ta Mongolia nadal psuje nieco teorię tych
meteorytów – zauważył Aldrin.
- Nie do końca – chrząknęła Hoener, a obaj spojrzeli
na nią ze zdziwieniem. – Właśnie o tym chciałam powiedzieć, lecz doktor Everett
poczuł konieczność wygłoszenia wykładu. Rzecz w tym, że mieliśmy tę informację,
jak i większość innych, tylko całkowicie ją zlekceważono, bo nikt nie uznał jej
za ważną.
- Jak zawsze brak oceny kontekstowej – mruknął
Everett. – Właśnie dlatego zbudowaliśmy na eniaku relacyjną bazę danych. Ona
łączy wszystkie, nawet najbardziej rozproszone dane i znajduje wspólne
wartości. - głos miał napięty. Pomyślała, że mówi przez cały czas, aby dać
upust nagromadzonemu stresowi. - Co pani odkryła?
- Wartość, której pan poszukiwał - odparła. - W roku
1978 w Mongolii odpalono kilka bomb
nuklearnych. To był czas detente, kiedy aktywność zbrojna wymierzona w
nas nieco zmalała, a po śmierci Mao wdowa Quing przejęła władzę, rzuciła
wszystkie swe siły na tamtych. Najpierw był to dobry sposób na wykończenie
opozycji, a potem stał się po prostu celem sam w sobie. Chińczycy zawsze mieli
inną mentalność, choć dla nas fakt posyłania tysięcy ludzi wyposażonych w
motyki przeciw ciężko uzbrojonym żołnierzom wydawał się bezsensowny. Ale samą
liczbą ludzi zrobili wyłom, zabrali sporo sprzętu i wdarli się na terytorium
Związku. Tamci chyba mieli już tego dość, bo spróbowali czegoś innego. Na
pustynię mongolską pojechał konwój, po czym nastąpiła eksplozja. I nagle między
Chinami a Związkiem wyrosła strefa anomalii.
- Konwój? – Everett się ożywił. – Jaki konwój?
- Wtedy nic nie wiedzieliśmy – odparła. – Obrazy z
satelity pokazały jedynie, że ciężarówki pozostawiono na pustyni, po czym
zdalnie odpalono bombę. Uznaliśmy, iż testowali coś nowego, choć znalazłam cały
szereg korespondencji, związanej z faktem, że efektem było pojawienie się
anomalii.
- Nikt nie wyciągnął z tego wniosków? – zapytał z
niedowierzaniem w głosie naukowiec.
- Wyciągnął – powiedziała Hoener. – Skoro w kolejnych
miesiącach inne z odpalonych bomb w różnych rejonach świata nie powtórzyły tego
samego efektu, stwierdzono, że nie ma się czym niepokoić. Fakt pojawienia się
anomalii uznano, za jakieś szczególne wystąpienie lokalnych warunków, które
musiały być podobne do tych środkowo europejskich. Ustalono, że nie należy się
przejmować i nie zmieniać strategii.
- To jest jakieś szaleństwo! Mieliśmy cały czas
odpowiedzi przed oczami! - naukowiec podrzucił ręce do góry, a ona stwierdziła,
że jest wyraźnie na granicy wytrzymałości. Koniec świata, perspektywa
ostatecznej wojny, nieznane obiekty i szalony naukowiec. Wspaniale.
- Proszę zrozumieć doktorze Everett – westchnęła. –
Jeśli w pracy wywiadowczej i analitycznej coś wpisuje się w schemat, zostaje w
nim zamknięte. Sam pan wie, że w tej branży wszyscy lubimy działać zgodnie z
procedurami, to nie uniwersytet, gdzie nowinki są przyjmowane z radością.
- Zdziwiłaby się pani, co do tej radości.
- Chodzi mi o to, że święty spokój jest czymś co dla wszystkich jest
wygodniejsze, nie obliguje do pisania kolejnych raportów, nie wywołuje
niepokoju u przełożonych, nie zmusza ich do narażania swych karier i
przedstawiania nie popartych niczym wniosków. To co się stało wpisywało się w
ich taktykę tworzenia stref jonizacji, których my nie będziemy mogli przebyć z
naszą elektroniką. Oni z maszynerią opartą na lampach mogli to uczynić
spokojnie. Jaka mogła być inna strategia, skoro w tym czasie prewencyjnie
wykrywaliśmy już najmniejsze ślady promieniowania, by nie dopuścić do
eksplozji? Ich ataki wyglądały podobnie, najpierw próby przemycenia mikrobomby,
potem atak z powietrza, uderzenie sił lądowych i pancernych, po którym zostawał
pas jałowej ziemi. Rozstawialiśmy coraz doskonalsze sieci czujników i
zautomatyzowanych wieżyczek i zapominaliśmy o sprawie. Oczywiście z perspektywy
czasu nie zwrócenie uwagi, że zastosowano analogiczną taktykę wobec Chin wydaje
się karygodne, nikomu nie wydało się dziwne, że przecież nie mają one
elektroniki, ale zapewne położono to na karb schematycznego myślenia
wojskowych.
- Co pani odkryła? – przerwał jej Aldrin, a ona
zorientowała się, że wygłosiła właśnie wykład, choć chwilę wcześniej krytycznie
oceniała Everetta. Atmosfera zaczęła dawać się jej już we znaki.
- Prześledziłam trasę konwoju – powiedziała. –
Zachowane zdjęcia satelitarne pokazują, że załadowali ciężarówki wprost ze
specjalnego pociągu, który przyjechał z Warszawy. Archiwalne meldunki ze źródła
Kardynał mówią, iż operacja miała kryptonim „Skała”. To chyba wystarczy, żeby
dodać dwa do dwóch, prawda?
- Wysadzili kawałek meteorytu – oczy Everetta
rozbłysły. – Oczywiście! Powtórzyli efekt! A zatem to nie tylko to, że
zestrzelono je nad Europą, potrzebna była także eksplozja nuklearna i
promieniowanie!
- Masz swój dowód– powiedział Aldrin. – Choć o ile
się nie mylę, dla twoich krytyków, będzie to nadal za mało.
- To świat naukowy – odparł Everett zamyślony. –
Teoria kwantowa nie zostanie podważona, bo zbyt wiele osób zbudowało na niej
swe kariery. I dlatego będzie w nią brnąć, mimo iż stoimy w obliczu zagłady.
Przeciw głupocie…
- … nawet bogowie walczą na próżno. Wiem, w zespole
Sagana jest taki dość rozsądny biochemik, który to powtarza. Prawie codziennie
sprawdzają go ludzie Hoener, bo urodził się w Rosji, choć opuścił ją gdy miał
trzy lata.
- Nie ja ustalałam reguły gry, admirale. To kwestia
polityki bezpieczeństwa Sojuszu.
- Wiem, bez urazy Hoener.
- Tak – otrząsnął się Everett. – Choć ta Mongolia
zmienia wszystko… nieważne. W końcu już trzecią dekadę badają te zjawiska. Choć
przez swoją paranoję rozproszyli je w wielu ośrodkach, mimo iż przodowała w
nich polska Ludowa Akademia Nauk, całościowe wnioski wyciągano w Moskwie… Tylko
skąd wzięli kawałek meteorytu? Dlaczego Budzyńska o tym nam nie powiedziała?
- Proszę jej zapytać – cierpko odparła Hoener. - O
ile uda nam się nawiązać łączność. Przepraszam, admirale.
- Proszę nie przepraszać – mruknął Aldrin. - Szkoda,
że doszliśmy do podobnych wniosków dopiero niedawno - po czym zamilkł, wyraźnie
zamyślając się nad tym, co właśnie usłyszał.
- Te konkluzje są szalone – powiedziała. - Wszelka
aktywność w zonach układa się w pewien wzór, jak gdyby ktoś w ten sposób
testował ich i badał lub sprawdzał swoje możliwości?
- Ale potwierdzają to dane wprowadzone do eniaka –
mruknął Everett. - Cokolwiek tam jest działa zgodnie z pewnym wzorcem. Słusznie
zauważyli, że aktywność narasta. Uznali, że ośrodkiem tego wszystkiego jest
strefa południowa, która w żaden sposób nie jest powiązana z pozostałymi i
skryta bezpiecznie za murem czerwonej mgły. Posłali wyprawę, bo ponoć znaleźli
sposób, by przeniknąć w jakiś sposób do środka, niewielkie siły wojskowe złożone
z kilku żołnierzy znających anomalię i grupy ze specnazu. Jak łatwo można się
było spodziewać, ta grupa przepadła – zawahał się. – A przynajmniej tak się
wszystkim wówczas wydawało, choć teraz wiemy już znacznie więcej. Wszystko to
dzięki dwójce naszych… gości.
- Ładny eufemizm – powiedziała Hoener. - Ale
słusznie, porozmawiajmy o naszych gościach.
- Młodszy
lejtnant Karol Walter z Drugiej Armii Ludowego Wojska Polskiego i major
Swietłana Budzyńska z GRU – rzekł Aldrin. - Która jak widać nam czegoś nie
powiedziała. Najwyraźniej pokładaliśmy w jej chęci współpracy zbyt wielką
ufność – Everett nie odpowiadał. Admirał kontynuował: - Ale proszę się nie
obwiniać o nic, Hoener, decyzja o posłaniu jej na dół była wyłącznie moja, więc
to ja ponoszę konsekwencje, jeśli okaże się, że była ona szpiegiem Związku i
wciągnęła nas w jakąś przemyślną pułapkę.
- Jej wiarygodność od początku była dla mnie wątpliwa
– odparła.
- Miałaś ocenić ich relacje z logicznego punktu
widzenia, abstrahując od kwestii jak bardzo mogą wydawać się one niedorzeczne.
Do kwestii bezpieczeństwa wrócimy za chwilę. Skoro już przy tym jesteśmy, jak
ocenisz ich współpracę?
- Ładne słowo. W przypadku Budzyńskiej mówimy
wyłącznie o tym, choć prawdę powiedziawszy mówiła nam tylko to, co chce – zachmurzyła
się Hoener. – Jeśli chodzi o Waltera, dowiedzieliśmy się wszystkiego co
chcieliśmy, a nawet jeszcze więcej. Choć historia ta jest całkowicie
niestworzona i początkowo sądziliśmy, że posthipnotycznie przeprano im mózgi,
sprawiając,by byli przekonani, że jest to prawda, wpisała się w opowieści
doktora Everetta. Walter brał udział w tej wyprawie, która dotarła do serca tej
strefy i tylko on ją przeżył. Wewnątrz odnalazł placówką militarno-naukową, w
której był uwięziony. Ocenę teorii fizycznej pozostawię jednak panu, doktorze.
- Zgodnie ze słowami Waltera – przerwał Everett i nim
zdążyli mu przerwać, znowu zaczął swój wykład – w miejscu upadku meteorytu
przestał płynąć czas, choć przyznaję nieco to absurdalne, iż odczuwano jego
upływ jedynie subiektywnie. Powiedziano mu, iż doszło do rozerwania
czasoprzestrzeni, a punkt zero stał się miejscem, w którym spotkała się
nieskończona ilość rzeczywistości. Nazwali je aspektami, bowiem ich zgrabne
wytłumaczenie nie uwzględnia teorii kwantowej, choć ja powiedziałbym, że mamy
do czynienia z wieloświatami. Powstać miały płaszczyzny odmiennych wydarzeń,
alternatyw ich przebiegu, dla których wspólnym miejscem jest punkt zero –
miejsce nazwane Królewską Górą. Wszystkie zdają się współistnieć i zajmować te
same hiperpozycje w przestrzeni, a jedynym punktem wspólnym istniejącym w
jednej płaszczyźnie ma być właśnie to miejsce. Co ciekawe choć spadł tam
meteoryt pozostaje ono całkowicie niezniszczone, a w dniu upadku znajdował się
tam człowiek, który przyjął pseudonim generał Mrok.
- Niestety, nie udało nam się ustalić jego prawdziwej
tożsamości – wtrąciła się Hoener, korzystając z okazji. – Choć byłoby to
niezwykle ciekawe. Na Królewskiej Górze znajdował się specjalny rządowy
ośrodek, przed 1962 mieli tam swe dacze oficjele, był ogrodzony i nikt nie mógł
się do niego zbliżyć. Takie komunistyczne miasteczko, z własnymi bunkrami,
ośrodkami zdrowia, wszelkimi wygodami. Ostatnie miejsce, gdzie szukałabym
buntownika, jakim miał zostać. Ta historia śmierdzi na odległość. Kimkolwiek
był Mrok, to ktoś ważny.
- Nadal jednak nie ustaliłaś o kogo może chodzić – zauważył Aldrin.
- Nie mam żadnego punktu zaczepienia – powiedziała. –
Pamiętajmy jednak, że powiedziano to Walterowi, co niekoniecznie musi być
prawdą, nawet jeśli potwierdza to Budzyńska. Ten Mrok mnie niepokoi. Używa
pseudonimu, nie wiemy kim jest, nie da się ukryć jednak, że jeżeli był w tym o
ośrodku, mógł być wyłącznie kimś wysoko postawionym we władzach republiki, lub
należał do zaufanego personelu. W każdym razie szybko zorientował się, że
znalazł się w komfortowej sytuacji. Tunelem metra połączony był z Warszawą, na
zewnątrz której nic nie przetrwało po ataku nuklearnym, tu zaś świeciło słońce
i nie płynął czas. W jakiś sposób powiązany był z tym ich powstaniem z roku 1956,
które wybuchło gdy w Moskwie zabito polskiego prezydenta. Nie wiem jak
przetrwał czystki, oraz likwidację Państwa i zastąpienie go Republiką
Związkową, dostrzegł jednak swoją szansę. Opanował Królewską Górę wraz z
zebranymi ludźmi i założył placówkę – którą nazywać możemy Kompleksem. Jej
celem miało stać się wykorzystanie przewagi strategicznej, jaką dało jej
istnienie poza czasem. Otoczyli ją murem, zrekrutowali ludzi zarówno w
Warszawie, jak i aspektach. Zaczęli prowadzić działania naukowe, mające na celu
stworzenie broni zdolnej pokonać Berię i Rosjan, których nienawidzili.
- A wszystko pod ich nosem – mruknął Aldrin. – Aż się
wierzyć nie chce.
- Prawda? Dla mnie ta historia jest w pełni
nieprawdopodobna, lecz Walter w nią wierzy – stwiedziła Hoener. – Acz przyznać
muszę, że akurat w tworzeniu organizacji wywiadowczych Polacy nie mają sobie
równych, sam pan wie jak działa ten ich rząd emigracyjny. W każdym razie
Kompleks miał działać i rozwijać się. Oni chronili go od zewnątrz, utrzymując
łączność za pośrednictwem tunelu prowadzącego z Warszawy na południe, o którego
istnieniu mało kto wcześniej wiedział, a teraz zadbali o to, by całkowicie
zniknął z pamięci ludzkiej. Umieszczali agentów w kluczowych miejscach, a
jednym z nich była właśnie major Budzyńska, która zrobiła karierę w GRU.
Opracowali jakieś niesamowite wynalazki, a ludzi na swą wojnę rekrutowali w
tych aspektach rzeczywistości, gdzie w obrębie strefy południowej wciąż żyli
Polacy. Przygotowywali armię, mającą wyzwolić ich ojczyznę i zemścić się na
Berii. Spisek tych rozmiarów nie ma prawa być hermetyczny. Powinien prędzej czy
później wyjść na jaw. Niezależnie od powyższego, moim zdaniem to co powiedziano
Walterowi, nie jest prawdą.
- Te aspekty… - przerwał admirał. – Czy fizyka może
powiedzieć coś nowego na temat ich istnienia?
- Fizyka może ci powiedzieć o teorii wieloświatów,
współistniejących jednocześnie w multiwersum, stworzonej dawno temu przez
pewnego młodego naukowca, która spotkała się z bardzo zimnym przyjęciem –
powiedział Everett. – Fizyka może ci też powiedzieć, że w świetle teorii
kwantowej to oczywiście możliwe. Jeśli zapytasz fizyka tamtych odpowie ci, że
punkt wspólny dla stożków światła przeniesionych na nieskończone płaszczyzny
tłumaczy zmodyfikowana teoria względności. Jeden i drugi powiedzą ci również,
że to absurd. Lecz każdy fizyk żyjący w świecie sprzed roku 1962 powiedziałby
ci, że nasz świat nie ma prawa istnieć.
- Tak – mruknął Aldrin. – Dalej, Hoener.
- Walter twierdzi, że spędził w tym ośrodku kilka
tygodni lub miesięcy, choć nie ufano mu do końca, bowiem był żołnierzem wroga,
nawet jeśli stoczył walkę z dowodzącym jego wyprawą agentem GRU. Choć nie
wynikało to moim zdaniem z braku lojalności, tylko z konfliktu personalnego. Bo
koniec końców Walter okazał się wierny swojemu krajowi, czy tez raczej swoim
ludziom. Nawet jeśli ten agent GRU go zdradził, a on sam nie ma już powrotu do
Związku. Doskonale zdaje sprawę, że zostałby uwięziony i przesłuchany, po czym
zamęczony na śmierć za zdradę. Doszedł do wniosku, że jeśli nie powstrzyma
Kompleksu, który chce zniszczyć siły Związku, to co kryje się w zonie, zniszczy
jego ojczyznę. Więc powstrzymał Kompleks, który miał daleko zaawansowany plan
usunięcia Berii. A przy okazji zdradził naszą major Budzyńską, która zdaje się
wpuściła go do struktur Kompleksu a przy okazji swojego serca. I jeszcze za
niego poręczyła. Zdołał dokonać zniszczeń, które opóźniły realizację ich
planów, wpuścił im do środka potwory z anomalii, a przy pomocy jednego z nich
uciekł.
- Znanego wśród nas jako Zjawa Cienia – podkreślił
Everett.
- Nie wiemy tego – sprzeciwiła się Hoener. – To
jedynie spekulacje.
- O których tu rozmawiamy. Zjawa Cienia, albo Ciemna
Pani, jak nazywa ją Walter. Dojdziemy jeszcze do niej. Sama pani mówi, że można
Walterowi zaufać.
- Po takiej ilości środków chemicznych nie można nie
mówić prawdy. Problemem tylko jest w co kazano wierzyć jemu. Zakładam, że nie
widział prawdy. Proszę przyznać, że opowieść o grupie naukowców i żołnierzy
ukrytych poza rzeczywistością, żyjących w przyśpieszeniu czasu, dzięki czemu
opracowywać mogą wynalazki zdolne pokonać Związek, stoi mocno w sprzeczności z
logiką. Grupa, która ukrywa się w sercu wrogiego terytorium, poza możliwością
poznania, umieszczając niezwykle oddaną i skuteczną agenturę w najbardziej
paranoicznej instytucji świata, gdzie nawet CIA nie jest w stanie przeniknąć…
Grupa, która pośród nieskończonych światów, gdzie doszło do zniszczenia
atomowego lub go uniknięto rekrutuje ludzi na wojnę, by wywrzeć zemstę i
przywrócić do istnienia swój kraj. Brzmi to jak szaleństwo.
- Nie korci to pani jako Austriaczki? – zapytał
Everett. – Możliwość przywrócenia swego kraju i pokonania wroga?
- Kto zniszczył Austrię, doktorze? – zapytała wprost.
– Sojuszu czy Związek? Ten kto oddał mój kraj w ręce Rosjan w roku 1945? Czy
ten kto zrzucił bomby na Ludową Austriacką Republikę? I czy to na pewno jest
mój kraj? Urodziłam się w Sojuszu, w roku 1950, mój ojciec został ewakuowany na
długo wcześniej, w ramach operacji Spinacz. Jestem tym kim jestem, nie determinuje
mnie to, że jestem Austriaczką, lecz fakt, iż należę do jednego z Wolnych
Narodów.
- Co dla niektórych i tak bywa podejrzane – przyznał
Aldrin. – Walter uciekł i wylądował w jednym z tych aspektów, w alternatywnej
rzeczywistości, lecz stracił kilka lat. W czasie których wiele się wydarzyło.
- Tak – powiedziała. – Aż za dużo. Rosjanie nie
odpuścili, zrobili dwa podejścia w poszukiwaniu zaginionej wyprawy, zwłaszcza
że ponoć ten mityczny wzór był dla nich coraz bardziej widoczny, a ataki fizyki
i istot z anomalii dotkliwe. Bo przystosowywały się one do używanej przez nich
broni, uodparniając na coraz bardziej wyszukane bronie. Adaptowały do warunków,
jak to oni mawiają, lecz nawet im przestała się ta adaptacyjna ewolucja
podobać. Tracili coraz więcej zasobów. Najwyraźniej jednak misja w której brał
udział Walter pozostawiła jakieś ślady, bowiem na Warszawę spadł osobiście
marszałek Pieńkowski, prawa ręka Berii. Razem z siłami GRU i specnazu ruszył na
południową zonę, szukając przejścia przez tunel. W tym samym czasie ataki z
zony na Warszawę się nasiliły. Jednocześnie w Chinach wdowa Quing rozpoczęła
kampanię „niech rozkwitnie milion kwiatów lotosu”. Uznała, że naród chiński
jest w stanie pokonać anomalię i wydrzeć tajemnicę multiniestałości. Tysiące
ochotników pomaszerowały wprost do Mongolii. To wiedzieliśmy. Budzyńska
uzupełniła nam opowieść o tym, co stało się w tym czasie w Warszawie. Choć
przypominam, iż w jej wypadku nie mamy sposobu weryfikacji jej słów.
- Narkotyki nie działały, to wiem – powiedział Everett.
– A sugestia posthipnotyczna?
- Nic z tego – pokręciła głową. – Te rzeczy w jej
krwi najwyraźniej uodporniają ją w jakiś sposób na deprywację sensoryczną i
programowanie sugestywne. Choć na dole zdają się w to nie wierzyć.
- Sprytne te urządzonka – mruknął naukowiec. –
Nazwałem je początkowo mikromaszynami, ale wydaje mi się, że bardziej właściwa
będzie nazwa nanoboty. Jeśli to nie przekona kogoś do tego, że istnieje ktoś
wyprzedzający naszą technologię o całe lata, nie wiem co, może to być innego. To
dowód na istnienie Kompleksu, a co za tym idzie na wszystko, co powiedzieliśmy
do tej pory. Nie jesteśmy nawet zdolni do wyprodukowania maszyny w takiej skali
i nie będziemy przez lata. Nasza wsteczna inżynieria nie była w stanie nawet
operować w tak niewielkiej skali, używamy wielkich płyt scalonych, tam
zastosowano niewielkie mikroukłady, które pozostają pasywne i chronią się przed
jonizacją. Aktywnie zaczynają działać, gdy na jej organizm coś oddziaływuje.
Leczą organizm, wspomagając proces gojenia ran.
- A przy okazji neutralizują wszelkie toksyny jakie
wprowadzamy do jej organizmu – mruknęła Hoener.
- A wiemy wreszcie jak działają? – zapytał Aldrin.
- Na dole dostali kota – odparł Everett. – Między
innymi dlatego tak gorliwie domagali się by wydać im Budzyńską i Waltera.
Pomijając fakt, iż uważają nas za nieudolnych i sądzą, że wycisną z nich jak
najwięcej, chcą mieć tę technologię. Jak ją określili jest ona wroga –
prychnął. – Jakby ktokolwiek na świecie był w stanie coś takiego zbudować.
Związek stara się unikać elektroniki i postawił na mechanistykę, z kolei…
- Nanoboty – przypomniał admirał.
- A tak. Ogólna zasada jest zrozumiała. Są
skrzyżowaniem maszyny i molekuły. Dzięki temu dokonują replikacji i cały czas
wpływają na jej łańcuch. Prócz faktu, że regenerują jej organizm, na bieżąco
uzupełniają uszkodzenia w helissie – zawahał się przez chwilę. – Choć nie
jestem biochemikiem, powiedziałbym, że ma to wiele wspólnego z procesem, który
tamci nazywają adaptacją łysenkowską. Przemiana skokowa musi opierać się na
przebudowie łańcucha molekularnego, nawet jeśli naukowcy Związku nie uznają
jego istnienia. Skoro oddziaływanie w strefie tego dokonuje, na podobnej
zasadzie można zaprogramować blokowanie zmian. Sądzę, że technika ta oparta
jest właśnie na poznaniu promieniowania, które oni nazywają łysenkowskim, a
dokładnie jego wpływu na organizmy.
- Powoli. To, co przemienia ludzi i rośliny w
strefach wpływa na łańcuch molekuł?
- Być może – odparł Everett. - Ale nie jestem pewien.
Watson próbował to tłumaczyć transformacją nukleotydalną. Przemiana musi
polegać na rekombinacji molekuł, jednak gdy rozpoczyna się już przebudowa
łańcucha nie powinien on wracać do pierwotnej postaci. A tak się dzieje, jeśli
zmiany nie zajdą zbyt daleko, a organizm znajdzie się poza zasięgiem
oddziaływania.
- Czyli Budzyńska jest odporna na przemianę?
- Prawdopodobnie.
- Na pewno nie działa na nią nasza farmakologia,
próby wpływania na mózg także na niewiele się zdały – powiedziała Hoener. –
Stosowanie innych… środków skończyło się stwierdzeniem, że blokują się jej
receptory odczuwania bólu, więc znosi wszystko ze spokojem, po czym jej siniaki
i rany goją się dużo szybciej niż powinny. Brakuje jeszcze, żeby miała jakąś
supersiłę, jak kapitan patriota, lub inny komiksowy bohater.
- Na pewno nie jesteśmy w stanie skopiować ani
wykorzystać nanomaszyn – mruknął naukowiec. - Próbowaliśmy. Inżynieria wsteczna
na takim poziomie leży poza zasięgiem naszej technologii, gdy pobrano od niej
krew i wstrzyknięto królikom, nanoboty deaktywowały się i przestały działać. W
jakiś sposób zostały przypisane do jej indywidualnego łańcucha.
- DARPA ma inną opinię. Stąd ich furia, używali
wszelkich możliwych nacisków, byśmy wydali ją w ich ręce – mruknął Aldrin. –
Boją się, że Związek wyposażył wszystkich swoich ludzi w takie urządzenia.
- Nikt na Ziemi nie jest w stanie wykonać czegoś
takiego – powiedział Everett. – Nie rozumieją tego?
- Rozumieją, że mieliśmy tu majora GRU i wypuściliśmy
ją z rąk. W każdym razie taka panuje opinia, nieprawdaż Hoener? A co na ten
temat mówiła Budzyńska? Czemu we krwi Waltera brak czegoś podobnego?
- Bo nawet jeśli spędził w
Kompleksie nieco czasu i dzięki niej przeskoczył kilka szczebli wtajemniczenia,
czego nie może sobie darować, nie był świadom ich zaawansowania technologicznego.
Fakt, iż zdołał im wyłączyć na chwile zasilanie i mechanizmy obronne nie
doprowadził do upadku placówki – wyjaśniła. – Odparli atak, podnieśli się i
odsunęli Budzyńską na bok. Co zresztą nie dziwi. W każdym razie w tym samym
czasie sytuacja się zaogniła, bo Pieńkowski rzucił swą armię na poszukiwanie
przejścia na południe, którym udała się wyprawa. I przejście to znalazł, bowiem
specnaz natrafił na aspekty. Dzięki Budzyńskiej stały się jasne te komunikaty,
o małych zielonych ludzikach, latających ludziach, którzy natarli na nich przy
użyciu biotechnologii i techniki, jakiej nie znali. Wtedy wydano polecenie
odpalenia bomby atomowej.
- Nieźle mu poszło – zauważył
Everett. – Chwilę po tym jak nasze czujniki zarejestrowały wybuch, wszystko
zniknęło. Nastąpił kollaps. Zniknęła czerwona mgła a wraz z nią wszystko co
było w środku. Pozostała tylko całkowicie jałowa ziemia, pozbawiona
jakichkolwiek bakterii. Cokolwiek było tam wcześniej zniknęło, nawet fizyka
stała się zwyczajna, wszelkie oddziaływania ustały. Nie znaleźli niczego. I do
tej pory nie zrozumieli co się stało, nawet jeśli twierdzą, że jest inaczej.
- My również nic nie zrozumieliśmy–
zauważył Aldrin.
- A jednocześnie w momencie
zniknięcia strefy nastąpił niespotykany atak na Warszawę, o sile jakiej nie
widziano wcześniej – powiedziała Hoener. – Tamci uciekli, oparli nową granicę
obronną na południu kraju, środek oddali strefie, grodząc ją zasiekami, okopami
i wieżyczkami strażniczymi. Za wytyczoną granicą siedzą do dzisiaj i nie
zamierzają się cofnąć. A przy okazji otrąbili wielkie zwycięstwo nad południową
zoną.
- Zaś środek kraju zniknął w
zasadzie z radarów i odczytów – powiedział Everett. – Choć nawet nam udało się
posłać kilka dronów. Ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy, gdy zniknęła anomalia
i zaczęliśmy to badać.
- Wskutek czego dowiedzieliśmy się
nieco o ciemnych materiach – powiedział Aldrin.
- Właśnie. Choć, jak doskonale
wiesz, moje wnioski nie zostały przyjęte ani zaakceptowanie – powiedział
Everett, po czym wzruszył ramionami. – Kogo to obchodzi. Obszar otoczony przez
nich kordonem prewencyjnym zmienił się w zasadzie w jedną wielką strefę. Anomalia
doszła jedynie do granic Warszawy, po czym z nieznanych przyczyn cofnęła się.
Ataki przestały odbywać się z tak wielką agresją i nasileniem, co jednocześnie
pokazało im, że nie do końca mieli rację w swych teoriach. Uważali dotąd, iż są
one elementem poszerzania oddziaływania przez strefę, która dokonuje ekspansji
wysyłając te stwory, zaś ich zwiększona obecność sprawia, że może się przesuwać.
Oczywiście upraszczam, ale tak to mniej więcej wygląda. Tymczasem anomalie
zatrzymały się, choć oczywiście stwory opanowały większość porzuconego obszaru.
Pomogło im to nieco odbudować siły. Granicę wyznaczyli na tyle daleko, że
zaciekłe walki zostały zastąpione przez sporadyczne próby szarpania ich wojsk.
Nadal prewencyjne posyłali patrole i ostrzeliwali strefę, a Warszawa stała się
dla nich niedostępna. Nasze zdjęcia sprzed dwóch lat pokazują, że powierzchnię
opanowały potwory, a nieopodal północnej granicy miasta przebiega anomalia, nie
pozwalając nam zajrzeć w to, co dzieje się poniżej. Jednak ich dotychczasowe
zainteresowanie zmieniło się wręcz w obsesję.
- Kollaps był dla nich całkowicie
niewytłumaczalny, a upadek Warszawy mocno nimi wstrząsnął. To co do tej pory
większość z nich traktowała jako problem wewnętrzny jednej z republik, okazało
się czymś więcej. Jednocześnie znad Ussuri wyszli Chińczycy, którzy w nieznany
sposób zdołali uzyskać część zdolności jakie posiadały te stwory – dodała Hoener.
– Wówczas ich problem stał się również naszym problemem.
- Z przechwyconych raportów wywiadu
wynikało, że potwory ze strefy są powiązane czymś, co tamci określili jako więź
kolektywna – powiedział Everett. To nie telepatia, ale raczej odpowiednik
naszej komunikacji radiowej i łączności proceduralnej, używanej przez sieci
matematyczne do wymiany kolejki poleceń. Oczywiście śmialiśmy się z tego, bo
koncepcja czegoś w rodzaju wspólnej protoświadomości nie mieściła się w pojęciu
naszych biologów. Do czasu, aż Chińczycy nas zaatakowali i zyskali nowe miano.
- Kolektyw – stwierdził Aldrin.
- Nazwa przyjęła się nadzwyczaj
dobrze – zauważyła Hoener. – Trafnie charakteryzuje i określa zarówno ich
politykę jak i zachowanie.
- Które się zmieniło – przypomniał
admirał. – W teorii posiadając powiązanie sensoryczne ich oddziały powinny
zachowywać się podobnie jak nasze, opieramy naszą wojnę na sieciocentrycznej
taktyce, nasi żołnierze powiązani są siecią czujników, dzięki czemu mając
łączność i wsparcie operujemy w małych grupkach, które możemy w każdej chwili
wesprzeć. Nie potrzebne nam masy, by przeprowadzić natarcie. Oni zaś zaczęli
się zachowywać jakby stracili jednocześnie część inteligencji.
- Raczej przyjęli taktykę
mongolskiej hordy – mruknął Everett. – Uderzenia dużymi siłami, przełamującymi
front w określonych miejscach. Co przypomina mocno to, co robiły te stwory. To,
że z czasem ich działania stały się coraz bardziej niezrozumiałe dla naszych
strategów, nie świadczy o stracie inteligencji.
- A o czym? – zapytała Hoener. – Od
jakiegoś czasu nie możemy dopatrzeć się w tym żadnego sensu. Rzucają swe siły
wprost na rzeź, czasem nawet pojedynczo. Może i zyskali nowe zdolności, ale
najwyraźniej im częściej ich używają, tym bardziej oddalają się od strategii
wojennej.
- Oględnie powiedziane..
- W ich przypadku nie byłbym taki
pewny – powiedział Everett. – To że nie widzimy w tym wzorca, nie znaczy, że on
nie istnieje. Chyba nie muszę przypominać, co uczynili nam niedawno? W
międzyczasie, prócz więzi kolektywnej zyskali jeszcze jedną ciekawą
umiejętność, obszarowego zakłócania grawitacji. Nie mamy pojęcia jak to robią.
Do zabawy z grawitacją potrzebujemy generatorów, oni zaś mają ochotników,
którzy coraz mniej przypominają ludzi, a coraz bardziej potwory ze strefy. Wyszedł
im całkiem nieźle ten ich brak inteligencji. W kilku miejscach spowodowali
niewielkie burze, które spowodowały supertornado i zniszczyły Cape Canaveral.
Co praktycznie odcięło nas na ISS i zniszczyło zdolności zaopatrzeniowe NASW.
- Ograniczyło, nie zniszczyło – wtrącił się
Aldrin. – Gdybyśmy nie mieli planów awaryjnych na takie sytuacje, nie
zdołalibyśmy utrzymać się na orbicie. To co się stało to duży problem, lecz
rozwiązywalny. Dopóki mamy dwa inne kosmodromy.
- A ponieważ Kolektyw nauczył się
właśnie przemieszczania poprzez przestrzeń…
- Zdajemy sobie z tego sprawę.
Otwierali przez ostatnie miesiące te swoje punkty przebicia w wielu miejscach.
Sztab naukowców na Ziemi pracuje nad sposobem destabilizacji tego zjawiska, na
razie nie doszli do niczego więcej, niż prostego żołnierskiego rozwiązania,
polegającego na wrzuceniu do środka granatu.
- Skracają przestrzeń w analogiczny
sposób jak my czynimy to w kosmosie, choć zasada pozostaje nam nieznana –
zauważył Everett. Używamy przemieszczenia fotonowego w czasie równym zeru.
Jakiego sposobu używa Kolektyw, pozostaje tajemnicą. Nieco dowiedzieliśmy się
dzięki misji „Von Brauna”, wiemy że mają jakieś generatory zaginania
przestrzeni, które tworzą w niej skróty. W jakiś sposób jest to powiązane z
multiniestałością, bo otwierają przejścia w jej pobliżu i zazwyczaj niezbyt
precyzyjnie. Ale uczą się i doskonalą panowanie nad tym efektem, więc zapewne
za jakiś czas, o ile będą go mieli, będą w stanie otworzyć sobie drogę do serca
naszych miast i schronów. Hoener wie, jak bardzo traktujemy taką możliwość
poważnie, skoro zarówno my i Związek od paru tygodni zaciekle bombardujemy
Chiny, zmieniając je w pustynię.
- A Kolektyw przepadł – powiedziała
Hoener.
- Nie przepadł, gdzieś jest. To, że
nie namierzamy ich na powierzchni, ani nie wykrywamy śladu bunkrów, nie znaczy
że zniknął. Fakt, pojawiają się i atakują zupełnie bez sensu, ale gdzieś się
ukryli. Być może w jednym z tych aspektów, bo z tego, co dowiedzieliśmy się
podczas marsjańskiej misji, ich przejście łączące Marsa z bazą nie zadziałało
do końca poprawnie.
- Te ich przebicia, to tunele w
przestrzeni? – zapytał Aldrin.
- Z punktu widzenia fizyki można je
tak nazwać – przyznał Everett. – Domyślamy się, że działają na takiej zasadzie,
skoro potrzebują wejścia i wyjścia. Coś na kształt mostu Einsteina-Rosena, choć
fizyka już dawno wyeliminowała możliwość, aby mógł on istnieć. Ale zgadza się,
to jakaś inna odmiana, nie potrzebująca czarnych czy białych dziur,
topologiczny efekt dla czasoprzestrzeni pozostaje taki sam, choć osobiście
przychylam się do zdania pozostałych z moich kolegów. To splątanie kwantowe,
który umożliwia parze elektronów…
- Hugh – przywołał go do porządku
admirał.
- Chciałem jedynie powiedzieć, że
to wszystko może prowadzić nas do konieczności połączenia mechaniki kwantowej i
ogólnej teorii względności –powiedział Everett. – Bo coraz bardziej jestem
przekonany, że oba modele nie są do końca słuszne.
- Nie rozmawiamy o ogólnej teorii
wszystkiego, lecz o końcu świata – przypomniał Aldrin.
- Miło byłoby jednak dowiedzieć
się, przynajmniej na zakończenie, jak on działa.
- Na razie nie wiemy nawet jak
działa Kolektyw.
- To prawda – przyznał Everett. –
Przeczytałem wszystkie raporty naszych biologów i biochemików, zarówno z sekcji
jak i z obserwacji czysto behawioralnych zachowań. Łańcuch molekularny ich
organizmów nieco się zmienił, zapewne jakieś pary molekuł odpowiadają za
możliwość podświadomej komunikacji. Lecz nie potrafimy odpowiedzieć w jaki
sposób zachowują nad tym kontrolę. Stwory wydają się całkowicie nieświadomie,
łączą się w więź i współpracują podczas ataku, jednak nie kieruje nimi żadna
inteligencja, wbrew temu co głoszą Saganiści, będę się przy tym upierał.
Kolektyw zdołał w jakiś sposób zachować w tej więzi kolektywnej zdolność
wykonania rozkazów. Wypuszczając tych swoich ochotników programują ich i wydają
polecenia, tyle zdołaliśmy już odkryć. Lecz to co Hoener określa przejawami
braku inteligencji, jest raczej koniecznością wykonania polecenia, które
determinuje zachowanie do tego stopnia, że nie pozwala na elastyczną
interpretację. Wchodzą pod lufy karabinów Sojuszu, usiłując wypełnić rozkaz. O
dziwo to programowanie nie przewiduje możliwych ścieżek poleceń tak jak nasze
procedury matematyczne, którymi posługują się nasze urządzenia. Ale mieliśmy w
końcu wiele lat, by dojść do etapu nieskończonych możliwości reakcji, również
wskutek badania nad kwantowym nieokreśleniem.
- Czyli niczego nie wiemy –
podsumowała Hoener. – Po raz kolejny.
- Strasznie pani sceptyczna –
zauważył Everett.
- Bo słyszałam równie wiele teorii
na temat Kolektywu, poodbnie jak na temat tego co właściwie pojawiło się
nieopodal Saturna. Maskujecie pomysłami swą niewiedzę. Sagan na przykład uważa,
że Kolektywem kieruje coś ze strefy, co przejęło nad nim kontrolę i…
- Prosiłem byśmy nie rozmawiali o
Saganie – zirytował się Aldrin.
– Będzie w stanie wymyślić inwazję
małych zielonych ludzików jeśli zajdzie taka potrzeba. - mrugnął Everett. -
Tymczasem nie ma ona miejsca.
- Nie? - zdziwiła się Hoener.
- Nie. To z czym się mierzymy jest
problemem naukowym. Który stoi na naszym progu i puka do drzwi z wywieszoną
kartką z napisem „Jestem waszą zagładą”.
- Nic na to nie wskazuje.
Przypominam, że zniknął.
- Właściwie „jestem śmiercią i
niszczycielem światów”, tak brzmiały słowa Oppenheimera, który wziął je z
jakiegoś indyjskiego eposu.– mruknął admirał. – Za dużo jest tu osób, które nie
wiedzą co zrobić i proponują, żebyśmy ostrzelali obiekt, a najlepiej ruskich,
bo to zapewne ich sprawka. Wróćmy do konkretów.
- Raczej do teorii – burknął
Everett. – Niestety nie mieliśmy okazji badać stworów ze strefy, co czynili
jednak tamci. Kiedy Kolektyw objawił swoje nowe zdolności doszli do podobnych
wniosków jak my, oczywiście nie uwzględniając teorii związanych z łańcuchem
molekularnym. Stwierdzili, że Chiny zdołały nagiąć w jakiś sposób i wykorzystać
możliwość adaptacji organizmów. Zauważyli to samo, kolektywna więź nie zapewnia
im możliwości zbiorowego myślenia, daje jedynie łączność podświadomą
umożliwiającą koordynowanie walką, która zostaje imprintowana przed wysłaniem
na pole bitwy. Na podobnej zasadzie działają ochotnicy tworzący dystorsje
grawitacyjne, nie mogąc zmienić raz wydanych poleceń. To jakieś połączenie
nisko zaawansowanej techniki i wysoko rozwiniętej biochemii. Choć na ile świadomie
zdołali tego dokonać, pozostaje pytaniem otwartym, bowiem wcześniej nie mieli
sukcesów na tym polu. Zdaniem Związku po prostu weszli do strefy i jakimś cudem
ją opuścili, przejmując część zdolności tamtejszych potworów.
- W każdym razie Związkowi nie udało
się w żaden sposób tego powtórzyć – powiedziała Hoener. – Choć próbowali. Tak
jak pan chciał, wyciągnęłam z dołu wszelkie dostępne informacje i raporty.
Robili różne rzeczy, po upadku Warszawy powołali w Moskwie specjalny zespół
zajmujący się badaniem zjawisk związanych ze strefami i ich działalnością,
którego celem było ofensywne wykorzystanie oddziaływań zwanych
łysenkowskimi. Znalazła się w nim
Budzyńska z ramienia GRU i zdaje się nie było jej łatwo. Nie tylko z powodu
tego, że widząc, co wyczynia Kolektyw, żądano od nich natychmiastowych efektów.
Próbowali różnych rzeczy, posyłali jeńców do stref, usiłowali nawet ich
krzyżować ze złapanymi potworami… dokonywali jeszcze wielu innych nieludzkich
eksperymentów, choć Budzyńska nie ma najmniejszych wyrzutów sumienia związanych
z tym faktem. Jak to naukowcy.
- Chce mi pani coś powiedzieć,
Hoener? Cały Sojusz zbudowany jest na postępie naukowym. Dokonanym w dużej
mierze przez naukowców, którzy w pani kraju przed 1945 rokiem prowadzili
podobne eksperymenty, a później kontynuowali je w USA.
- Właśnie to miałam na myśli w
swoim komentarzu, a kraj nie był mój, zwał się Trzecią Rzeszą Niemiecką. W
każdym razie, jak mówi Budzyńska, przeszła przez piekło, nie miała pojęcia co
się stało, wiedziała, że zona południowa dokonała kollapsu, została ewakuowana
z Warszawy nim miała okazję sprawdzić co stało się z Kompleksem. Nie mogła tam
wrócić, nie kontaktował się z nią nikt z jej agentów, nie wiedziała czy to z
powodu odsunięcia na boczny tor, czy też z powodu tego, że przepadł.
Postanowiła grać narzuconą jej rolę, agentki GRU, którą wcielono do zespołu
badawczego, z uwagi na wcześniejszą pracę z człowiekiem, który udał się do
strefy. I paradoksalnie zaczęła odnosić tu sukcesy, mając nadzieję, że prędzej
czy później skontaktuje się z nią ktoś z Kompleksu. W ramach badań doprowadziła
kilka razy do posłania do Warszawy zwiadowców, lecz żaden nie wrócił.
Jednocześnie robiła karierę w GRU, które zaczęło się powoli zbliżać do złamania
tajemnicy. Choć nie zdołali zrozumieć jak działa strefa, opracowali coraz
lepsze czujniki i leki blokujące jej wpływ na organizm…
- Choć nie mam pojęcia jak to
możliwe, skoro kwestionują teorię molekularną – wtrącił Everett.
- … w każdym razie na Marsie
postawili sobie laboratorium badawcze nazwane Krasnają Zwiezdą, gdzie zaczęli
bawić się rozmaitymi, nawet najbardziej szalonymi pomysłami. Oddalili je od
swych pozostałych baz i detonowali nawet ładunki jądrowe, choć nie próbowali
tym razem wysadzać meteorytu. Nie mieli chyba do niego dostępu, skoro wszystkie
próbki znajdowały się w strefach na terenie Polski i Niemiec.
- Ciekawe, skąd wzięli tamten,
który detonowali w Mongolii? – mruknął Everett.
- Ciekawe dlaczego nie powiedziała
nam o tym Budzyńska?
- Być może nie wiedziała.
- Jej zespół miał taką wiedzę. Ale
wrócimy jeszcze do tego, meteoryt pewnie mieli z okolic Warszawy, choć w jaki
sposób go znaleźli jest dobrym pytaniem. W każdym razie odkryli, że ze stref
wydobywa się jakiś rodzaj promieniowania czy energii…
- Promieniowanie to nie energia –
skarcił ją Everett. - Nazwali to ciemną energią, proszę być dokładnym. Nazwa
nie ma zbyt dużego związku z ciemną materią. Określili ją tym mianem ponieważ
nie odbija ani nie emituje światła, jednak wykazuje ponoć jakieś cechy
energetyczne, co wyłapali badając mikrofalowo promieniowanie tła. Zdaje się, że
odbija grawitację i jak twierdzą emitowana jest wprost ze strefy anomalii ku
miejscom, w którym gasną gwiazdy. A teraz zapewne ku tajemniczemu obiektowi.
- Którego już nie ma, a śladów
istnienia takiej energii nie jest pan w stanie potwierdzić, ani także jej
zmierzyć – powiedziała Hoener.
- Nie ukrywam tego – burknął w
odpowiedzi. - Fakt, iż nasi wszyscy doskonali naukowcy twierdzą, iż nie da się
wygenerować efektu fali grawitacyjnej nie oznacza, że tamci nie mieli statku,
który potrafił w ten sposób przemieścić się przez przestrzeń. Fakt, iż nie
wiemy jak można odprowadzić ciepło w próżni, nie oznacza, iż nie potrafią
strzelać do nas z działek NR.
- Właśnie, fala grawitacyjna. Nie
powinniśmy raczej skupić się na tym, a nie na mglistej materii?
- Zapewniam panią, że większość
naszych zasobów naukowych skierowana jest na tę kwestię – powiedział admirał. -
To co robi nasza trójka, to pewne odstępstwo.
- To kwestia bezpieczeństwa NASW.
- Moim zdaniem, nie mają drugiego
statku z takim napędem – stwierdził Everett. - Sama pani doskonale wie, że już
dawno by go użyli, zdaje się, że podobnie jak problemem naszych przemieszczeń
fotonowych jest konieczność obliczeń, jakich nie są w szybkim stanie wykonać
eniaki, w ich wypadku jest to odpowiednik naszego generatora kwantowego. Wiem
jak oni to zrobili, choć nie rozumiem zasad. Są w stanie wytworzyć falę
grawitacyjną w miejscu zjonizowanej przestrzeni. To zmarszczka w jej
strukturze, przemieszczająca się z prędkością światła, w jakiś sposób zdołali
ją wygenerować. Generator musiał być na „Korolowie”, możliwe że mają drugi na
Ałmazie. W każdym razie gdy polecieli na Marsa, po prostu wyciszyli falę w
miejscu kolejnego wybuchu jądrowego. Nie sądzę, by mieli drugi statek, zdolny
do takiego lotu, a nawet jeśli, tak długo jak nie umożliwimy im dokonania
eksplozji w naszej przestrzeni, jesteśmy bezpieczni.
- Jest pan pewien?
- Oczywiście, jak każdy fizyk mam
rację.
- Uspokoił mnie pan całkowicie –
powiedziała z wyraźną ironią. - Czy to nie fizyka nie jest w stanie wyjaśnić...
- Wróćmy do rzeczy – przerwał im
Aldrin.
- Ze słów Budzyńskiej wynika, iż w
Krasnajej Zwiezdzie na Marsie udało im się po raz pierwszy wywołać kontrolowaną
zonę, co stanowić miało pierwszy krok na użyciu fizyki jako broni przeciw nam.
Twierdziła, iż nie wie co go spowodowało, robili różne rzeczy, odpalili kilka
bomb, zwiększali nawet grawitację, bo to akurat wychodzi im bardzo dobrze, jak
widać po efekcie falowym, bawili się wirówką. A potem stworzyli zonę i stracili
z bazą kontakt. Jak się okazuje w jakiś sposób została ona połączona z tymi
przebiciami Kolektywu, który natychmiast posłał swoich ochotników stworzonych
specjalnie do walki na Marsie.
- Mieli dużo czasu – mruknął
Everett.
- To znaczy?
- Powiedziałbym, że relatywnego –
zauważył. - Skoro zdołali dostosować te swoje stwory do działań bojowych, jakie
można prowadzić na Marsie.
- Skoro przy tym jesteśmy, z
jakiego powodu nie były odporne na nasze kule, a tamci nie byli w stanie ich
pokonać?
- Admirał zadał mi to pytanie przed
misją – odparł poirytowany.
- Chciałem wiedzieć, czy nasza broń
zadziała na dole.
- Teraz już to wiem. Generalnie
Hoener, wygląda na to, że dostosowali gęstość molekularną swych pancerzy do
prędkości pocisku. Nasza jest inna.
- Dopóki nie zaadaptują się do
niej. A w czasie relatywnym są to w stanie zrobić bardzo szybko.
- Są w stanie wszystko zrobić. I
logicznym założeniem byłoby uderzenie na nas, tymczasem się gdzieś ukryli.
Między innymi dlatego nikt nie bierze poważnie naszych ostrzeżeń. Po powrocie z
Marsa uprzedziliśmy cały Sojusz przed wzmożonymi atakami, bowiem gdy posłaliśmy
naszych ludzi na Marsa wpakowali się prosto w środek tej awantury, więc
Kolektyw uznał, że działaliśmy razem ze Związkiem, na dokładkę zniszczyliśmy
ich bazę. Związek wyciągnął analogiczne wnioski, zwłaszcza, ze uderzyliśmy na
ich teren, pozostawiliśmy za sobą anomalię, do tego komandor Arciniegas
zestrzeliła im flagowy okręt.
- Nie dziwię się, że dostali szału
– powiedziała Hoener. - Admirał Tierieszkowa wydała całej flocie rozkaz
atakowania bez względu na sytuację taktyczną, jeśli tylko namierzą „Von
Brauna”.
- Niech próbują – odparł Aldrin. -
Nadal nie są go w stanie wykryć, a jeśli ktoś zechce upolować Arciniegas… cóż.
Życzę powodzenia.
- Nie pokłada pan w niej zbyt
wielkiej ufności? - zapytała Hoener. - Jej dotychczasowa kariera…
- … nie ma znaczenia. Kapitan
Arciniegas jest jedną z niewielu osób, którym mogę w pełni zaufać.
Hoener chrząknęła.
- Całkowicie to rozumiem. Po tym co
się stało, miałabym problemy aby ufać komukolwiek – przyznała. - Choć komandor
Shelby dołożył wszelkich starań aby…
- Shelby był świadom zagrożenia i
zginął na posterunku – uciął Aldrin. - Wiedzieliśmy, że pod naszym nosem działa
cała siatka szpiegowska, lecz nie mieliśmy pojęcia o jej rozmiarach. Nie dość,
że usiłowali przejąć nasz statek, zdołali jeszcze wykorzystać niespełnione
ambicje młodych oficerów NASW, którzy nie mieli nawet pojęcia dla kogo pracują.
Nie wtajemniczałem cię Hugh, ale staramy się zidentyfikować i powstrzymać szpietów
Związku.
- To powolna praca – powiedziała
Hoener na użytek Everetta. - Co prawda dzięki kapitan Arciniegas dysponujemy
listą, ale to jedynie pionki. Wciąż nie doszliśmy do tego, kto tym wszystkim
sterował. Obawiam się, że Shelby miał rację, a DARPA i CIA nie bez powodu
nalegały na wydanie naszych gości. Na ISS wciąż aktywny musi być jakiś bardzo
wysoko postawiony agent wroga, nie zdołaliby inaczej zinfiltrować „Von Brauna”,
a co dopiero przygotować procedury matematycznej, nie dysponując informacjami,
jak działa eniak na statku. Być może więcej wie Satya Nayada, ale wciąż… nie
udało na się wiele uzyskać. Wykorzystali programowanie posthipnotyczne jakie
wgrało jej CIA, używające jej od lat jako swej agentki…
- Biedna dziewczyna – powiedział
Everett.
- Ta dziewczyna zastrzeliła naszego
agenta – przypomniała mu Hoener.
- Również dzięki niej udało nam się
przechwycić dane z bazy wroga, nie zamierzam zapominać również, że wymyśliła
model bazy matematycznej, który przewyższa wszystko co dotąd znał Sojusz – podniósł
głos naukowiec. - Miałem okazję spędzić z nią nieco czasu, to jedna z
najbardziej inteligentnych osób jakie…
- … i dlatego pozostanie pod opieką
NASW, tak długo jak będę tego w stanie dopilnować – oświadczył Aldrin. - Nie
oddam jej CIA, choć próbują w każdy możliwy sposób.
- Nie będą mieli z nie wielkiego
pożytku. Programowanie i kontrprogramowanie posthipnotyczne zmieniło jej mózg w
papkę – powiedziała Hoener. - Strzał przelał czarę i po prostu się wyłączyła,
gdy uświadomiła sobie, co kazali jej robić. Nawet dysponując hasłami kodu
podprogowego nasi specjaliści nie byli jej w stanie uaktywnić. Jest
bezużyteczna.
Everett podskoczył, lecz uprzedził
go Aldrin.
- Twój brak empatii jest nieco
porażający, pani komandor – stwierdził karcąco.
- Sam pan tego ode mnie oczekiwał –
odparła.
- Zgadza się. A teraz porzućmy
kwestię Satyi Nayady, tak długo jak będę mógł coś dla niej uczynić, nawet jeśli
nie jest tego świadoma, będę to robił.
- Admirale, pomijając, że CIA chce
ją odzyskać, obawiam się, że może być przedmiotem zainteresowania ze strony
siatki wroga. Ktoś ją zaprogramował, nie był to Sikorsky, on nie wiedział, że
pracuje dla Rosjan.
- Rozmawialiśmy o tym i skończmy
ten temat.
- Więc zmierzmy się z innym. Efekt
końcowy misji znacie panowie doskonale. Marines przywieźli z Marsa Budzyńską i
Waltera. Od początku zastanawiałam się czy to wszystko nie jest jedną wielką
maskirowką, której elementów nie jesteśmy w stanie złożyć w całość. Rosjanie
idą na na zachód, w nasze ręce oddaje się agent GRU z fantastyczną historią,
aby skłonić nas do ataku na Warszawę…
- Przez chwilę załóżmy, że mówiła
prawdę.
- W takim razie z jakiego powodu
właściwie zdradziła? O ile oczywiście można to nazwać zdradą, skoro jej
lojalność jest umiejscowiona w Kompleksie. Jest wyrachowana i nie robi niczego
bez powodu.
- A pani jak uważa?
- Uważam, że w takim wypadku
daliśmy jej to, czego chciała – powiedziała Hoener. - Warszawę.
- Ludzie na dole wiedzą, że gra w
swoją własną grę.
- Ale nie jestem pewien, czy sobie
z nią poradzą – powiedziała. - Rassmusen nie reprezentuje w zasadzie wywiadu,
był w zespole powołanym do zbadania fenomentu zjawisk opisywanych jako ciemne
materie.
- A tak, bo kiedy kapitan
Arciniegas wykorzystała je do pokonania wrogiego okrętu, nagle okazały się
czymś o znaczeniu militarnym – mruknął Everett z sarkazmem. - Wcześniej można
je było ignorować.
- Mówi przez pana urażona duma –
zauważyła.
- Proszę się nie obawiać, Budzyńska
ma nieco inne problemy, musi przekonać o swej użyteczności dowódcę misji, a
marines mają na nią oko – powiedział Aldrin. - Ale słusznie. Gra we własną grę.
Nie powiedziała nam o meteorycie w Mongolii...
- Co oznacza, że to wszystko
stanowi wyrafinowany plan tamtych.
- Niekoniecznie. To oznacza, że nie
chce, żebyśmy wiedzieli zbyt wiele. Przypominam, że jest lojalna Kompleksowi.
Nie oczekuje pomocy od Sojuszu, zamierza nas wykorzystać, aby wrócić do domu.
- W takim razie obawiam się, że
Kompleks ze swoją technologią, będzie problemem większym niż Kolektyw i
Związek. Wykorzystają nas, aby pokonać wroga, a potem...
- Zgadza się. A Walter?
- Jak wspomniałam, powiedział nam
wszystko. Żołnierz wroga, naiwny i głupi.
- Miał sporą wiedzę o ciemnych
materiach – zauważył Everett.
- To prawda. Zarówno o Kompleksie
jak i zjawiskach, jakie doświadczył pełniąc służbę w Polsce. Lecz jak
wspomniałam, nie jestem przekonana, czy można w to wszystko wierzyć. Rzecz w
tym, że po ucieczce z Kompleksu znalazł się w jednym z tych aspektów, tam
został uwięziony przez jakąś grupę, która przeżyła w tym miejscu wojnę, a której
jak się okazało przewodził generał Mrok. I teraz niepokoi mnie jeszcze
bardziej. To co doktor Everett nazywa ciemną materią stało się swego rodzaju
zabobonem, który ten człowiek z premedytacją wykorzystał nazywając go Mrokiem i
twierdząc, że potrafi nad nim częściowo panować. Do tego opowiedział jakieś
niestworzone historie, świadczące o jego znacznym ego…
- O ewoluującej samoistnie naturze
– prychnął Everett. - Fizyce podlegające zasadom ewolucji!
- … co tylko sprawia, że bardziej
niepokoi mnie jego rzeczywista tożsamość. Zwłaszcza, iż jak się okazuje
wykorzystał Nayadę i Waltera by zwabić w pułapkę Zjawę Cienia.
- Wierzy pani w Zjawę Cienia, pani
komandor?
- Nie – odpowiedziała spokojnie
Hoener. - Ale wierzę w manifestację dziwnej fizyki i zagadkowych anomalii. A
nie jestem w stanie zaakceptować w całości tych opowieści. Uważam, że jesteśmy
manipulowani. Nie wiem czy przez Związek, który ma tu wciąż swych agentów, czy
też przez Budzyńską, która realizuje ich plan. Czy może wreszcie przez kogoś
innego. Zbyt wiele niewiadomych wskazuje na celowe działanie.
- Teoria doktora Everetta nie
pasuje?
- Pasuje aż za bardzo. Słyszał pan
kiedyś o brzytwie Ockhama, admirale?
- Jeśli odrzuci się to co nie
pasuje, a to co zostaje złoży się w logiczną całość, nawet jeśli jest
najbardziej niewiarygodne…
- Admirale! - podniosła głos. -
Doktor Everett nie wyjaśnił zbyt wielu rzeczy. Z jakiego powodu ciemne materie
nadawały z Marsa sygnał Morsem? Z jakiego powodu pojawiało się imię „Walter”?
On sam nie ma o tym pojęcia. Prawdopodobnie robił to Kolektyw, lecz z jakiego
powodu i po co?
- Kolektyw?
- A kto inny zyskał panowanie nad
oddziaływaniem anomalii? Nawet jeśli przyjęłabym, że gdzieś tam są te aspekty,
Kompleks i aspekty, musiałabym się zaniepokoić faktem, że generał Mrok polował
na Zjawę Cienia i ją najwyraźniej schwytał. A jeszcze bardziej czerwonym rojem,
który pochłaniał wszystko co żyje.
- To koloryt strefy – mruknął
Everett. - Wie pani ile żyje tam takich istot?
- Wie pan, że traktuję swą pracę
poważnie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Nawet jeśli neguję pana
teorie, uznając je za zbyt szalone, wszystko weryfikuję. Sprawdziłam raporty
dotyczące Zjawy Cienia i to zapewne pana zainteresuje. Tworzy się tu jakiś
wzór, to zjawisko manifestowało się na statkach NASW, choć co najmniej połowa
raportów to moim zdaniem wymysły, a o znacznej części pewnie nie wiemy, gdyż
wiele pojawień było niezgłaszanych. Jej pojawienie nasilało się, im bliżej
waszej misji. Najwięcej manifestacji przypadło na czas poprzedzający wylot „Von
Brauna”. Od tamtej pory notuje się spadek. Ale powiem coś jeszcze ciekawszego,
znalazłam informację o dwóch pojawieniach na stacji, kilka lat temu proszę
zgadnąć gdzie?
- Co chce pani powiedzieć?
- W zamkniętej części stacji, w
której obecnie jesteśmy. W roku 1987 oraz 1988, w maju i czerwcu, mogę podać
dokładne daty, lecz nie w tym rzecz. Pojawienia nastąpiły w dwóch
pomieszczeniach. Jednym z nich była kajuta, którą Satya Nayada zajmowała przed
wyruszeniem w ISS, drugim sala, gdzie jest teraz przetrzymywana. Nie uważam,
aby była to koincydencja.
- A jaki wyciągnęłaś wniosek? -
zapytał Aldrin.
- Miejsca były właściwe, jedynie
czas nie.
Everett nagle podskoczył.
- No proszę, chcę to usłyszeć, to
jak w teorii Sagana, to zjawisko wcale nie jest manifestacją ani tworem, lecz
czymś więcej, co ma świadomość i…
- Pan to powiedział – spojrzała na
niego zimno. - Ja wyciągam inny wniosek. Między innymi z przesłanek o
relatywiźmie czasu. Który jest dla mnie oczywisty od początku, od chwili
pojawienia się i zniknięcia tego obiektu. Skoro to nie są przypadkowe
działania, ktoś nimi steruje. Dokładnie tak jak uważają Rosjanie.
- Kto? - zapytał admirał.
- Skoro nie my i nie Związek,
pozostaje nam Kolektyw. Ale biorąc pod uwagę ich działania, nie wydaje mi się.
Ale ktoś za tym wszystkim stoi.
- Kompleks?
- To element tej historii –
powiedziała. - Ale co jeśli ktoś inny stoi za wszystkim? Za anomalią, za
strefami, za opowieścią Budzyńskiej, za tymi zjawiskami?
- I to ja wymyślam niestworzone
historie? - prychnął Everett. - Moje przynajmniej mają naukowe oparcie.
- A moje wynikają z analizy faktów
– powiedziała. - Skoro w aktywności stref jest wzór, nawet jeśli wykraczają
poza nasze zrozumienie, nanomaszyny poza zdolność wytworzenia, a obiekt poza
zdolność pojmowania... Jednak ktoś za tym wszystkim stoi. Nie wiem kto. Jak
powiedziałam, jeżeli uwierzymy w opowieść Budzyńskiej, Kompleks który zdaje się
być naszym sojusznikiem, będzie wkrótce naszym przeciwnikiem.
- Wiem, czekasz, aż przyznam, że
popełniłem błąd posyłając misję na dół – powiedział Aldrin.
- Admirale, zna pan moje zdanie.
Mamy na ISS szpiega, dziwne ruchy wojsk, agenta GRU opowiadającego niestworzone
historie. Nie wiem czy wolę uważać, że to wszystko jakaś manipulacja tamtych,
czy też wierzyć w opowieść Budzyńskiej i liczyć się z jej konsekwencjami. A z
kosmosu zdaje się nadlatuje coś, co się z tym wiąże, co wywołaliśmy lub
sprowadzili tamci. Posyłanie ludzi na dół…
- Tak?
- Z wywiadowczego punktu widzenia
było słuszne – mruknęła. - Ale pan operuje na żywej tkance, nie na danych.
Przyglądał się jej uważnie.
- Wiem, Hoener – powiedział. - A
więc spotkaliśmy się kolejny raz, dołożyliśmy kolejne fakty do nieskończonej
układanki i dalej nic nie wiemy. Obiekt, który miał zgasić nasze słońce
przepadł, nie wiemy gdzie jest Kolektyw, kto i dlaczego nadawał morsem
„Walter”, a także w co właściwie gra Związek. Przez ostatnie tygodnie
usiłowałem odpowiedzieć na pytanie z jakiego powodu przerzucają swe statki na
Ziemię i logicznym wydało mi się, że szykują się na przybycie nieznanego wroga
z przestrzeni kosmosu, choć okazał się on zupełnie czymś innym niż się
spodziewałem. Teraz nie wiem w jakim celu przemieszczają swe siły w kierunku
Polski, choć wszyscy zdaje się zmierzają w kierunku Warszawy i zony
południowej. Pominąłem coś?
- Nie – powiedział Everett. -
Szukajmy dalej i skaczmy sobie do oczu. Nie wiem czy te odprawy coś wnoszą.
- Wnoszą – burknęła Hoener. - Kiedy
następne spotkanie?
Admirał zdawał się nieobecny.
- Od lat mierzę się z
konsekwencjami wszelkich decyzji, jakie podjąłem – powiedział i popatrzył na
Everetta. - Hugh, to nie był meteor.
- Co? - tamten spojrzał nań
zaskoczony, nagłą zmianą tematu.
- To było… coś innego – chrząknął.
- Muszę wam o czymś powiedzieć. Ale najpierw, chcę was zapewnić, że wbrew temu
co może się wam wydawać, jestem świadom wszystkich aspektów tego, o czym mówi
Hoener. Także tego, że działa tu siatka szpiegowska, a wszystko może być planem
tamtych. Posłuchajcie co zrobimy… ale musicie najpierw podjąć decyzję, czy
chcecie brać w tym udział. Bo zaprowadzi nas ona daleko poza zasady i reguły
obowiązujące w Sojuszu. Jesteście dwójką z trzech osób, którym mogę zaufać.
Także pani, Hoener.
- A kto jest trzecią?
- Komandor Arciniegas.
Przerwał im dźwięk dzwonka, którego
ostry ton rozległ się w pomieszczeniu. Admirał sięgnął po słuchawkę, po czym
przez chwilę słuchał.
- Dziękuję, Willoughby-Jones –
powiedział wreszcie, nim odłożył ją na widełki. Spojrzał na Everetta i Hoener
zmęczonym wzrokiem. - Jest mały problem. Mój adiutant poinformował mnie, że do
ISS przybił wprost z Gujany prom z niezgłoszonym wcześniej pasażerem, choć
każdy podlega aprobacie NASW. Zapewne nie powiadomili także pani, Hoener?
- Nie. Kto jest na pokładzie?
- Komandor Gleeeson z JAG. W każdym
razie takie okazał papiery po wejściu na stację i popędził natychmiast do
CINSPAC. Co oznacza, że pewnie ma rozkaz zdjęcia mnie ze stanowiska. Inkwizycja
przybyła, moi państwo.
- Wiedział pan, że to się tak
skończy – powiedziała Hoener.
- Nie mogło skończyć się inaczej –
odparł spokojnie Aldrin. - Wszyscy musimy zapłacić za to uczyniliśmy. Choć
sądzę, że nie będzie to łatwe, w obecnej sytuacji strach popycha ludzi do
działań, jakich nie podjęliby się w innych okolicznościach.
- Co więc robimy? - zapytał
Everett. - Jesteśmy w tym wszyscy razem.
- Decyzja należała do admirała –
przypomniała Hoener. - O wysłaniu misji dowiedzieliśmy się po fakcie.
- Specjalnie tego dopilnowałem –
rzekł Aldrin. - Więc co uczynicie dalej zależeć będzie od was, ale macie
świadomość, że dla wszystkich i tak będzie oczywiste, że jesteście moimi
ludźmi. Mam więc nadzieję, że wszyscy będziecie wiedzieć, jak należy postąpić,
kiedy dowiecie się co zaplanowałem.
W ciszy, która zapadła, wpatrywali
się w siebie w milczeniu. A więc tak to się skończy, stwierdziła Hoener,
jeszcze nim zdołało się na dobre rozpocząć. Przez to, że mianował mnie na
miejsce Shelby'ego. Wciągnął w swoje wariackie teorie, czyniąc częścią
wykorzystania zasobów NASW w pogoń za szaleństwem. Tak, doskonale wiem co mam
uczynić. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, zabrzmiał kolejny dzwonek.
Aldrin słuchał przez chwilę po czym podziękował.
- Pozytony znowu zostały wychwycone
– powiedział patrząc w kierunku Everetta. - Tak jak prosiłeś, ustawiliśmy
alarm. Wkrótce dokonamy odczytu soczewkowania, ale wygląda na to, że nasz
obiekt znowu się pojawił.
- Gdzie?
- Nieopodal doskonale znanego ci miejsca. Znanego niegdyś jako Krasnaja Zwiezda, a obecnie jako strefa anomalii. Na orbicie Marsa. Mamy coraz mniej czasu. Więc posłuchajcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz