niedziela, 2 kwietnia 2023

Blask Ciemności: Okolice Czerska

OKOLICE CZERSKA

<< Dzikie Pola na północ od Warszawy

Stawiając ostrożnie nogi Gerber przeszedł po wyłomie na zamkowy dziedziniec, gdzie zobaczył, iż krótkotrwały ostrzał zmienił go w przestrzeń usianą lejami i szczątkami, pełną leżących ciał. Nie wszystkie przypominały ludzi, niektóre z nich były sporych rozmiarów, podobne w swych kształtach do zwierząt. To był właśnie problem z maoistami, który wyjaśniła mu Afansjewa, gdy po rozstawieniu czujek i posłaniu dwóch patroli zwiadu wokół zamku, wspięli się wreszcie na górę.

Wojna z maoistami toczyła się z przerwami od ćwierć wieku, wybuchła w jakiś czas po rozpoczęciu walk z imperialistami. Kiedy Europa zniknęła w atomowej zimie, a dalsze walki przeniosły się na bliski Wschód i do Afryki, oraz Cieśniny Beringa, a następnie wyścig kosmiczny przerodził się we wzajemne szachowanie rakietami orbitalnymi, zachowujący dotąd neutralność Mao niespodziewanie uderzył. Wcale nie tam gdzie się spodziewano, od lat pozostawiając garnizony nad Amurem, wskutek czego nie można było ich wykorzystać do walk z Imperialistami. Mao będący niegdyś sojusznikiem, nie krył, że zamierza wziąć odwet za dawne lata i tereny zajęte jeszcze po bitwie pod Chałchin-Goł. Mongolia była teraz republiką związkową, wyrwaną wówczas Japonii, lecz wcześniej należała do Chin. Mao cierpliwie czekał, ignorował próby porozumienia ze strony imperialistów, którzy naciskali by opowiedział się po ich stronie. Zaatakował dopiero, gdy po ciężkich stratach Armia Czerwona zdołała kompletnie anihilować Wyspy Japońskie, z których wystrzeliwano rakiety w kierunku Syberii. Najechał na Mongolię, po czym zaatakował armie zarówno Związku, jak i imperializmu, walczące wówczas na subkontynencie indyjskim, przechodząc Himalaje, co ponoć okupił śmiercią połowy swej armii. Lecz liczba ta nie była dlań znacząca.

Część tej historii Maksym znal z opowieści frontowych. Wersja oficjalna głosiła, iż miłujący pokój Związek stawił zaciekły opór, a Imperializm doznał porażki, gdy żmija zadała im niespodziewany cios. Większość półwyspu została zniszczona, atak odparty. Imperialiści umocnili się na wybrzeżu, usiłując odzyskać dżungle Wietnamu i Kambodży, broniąc Singapuru. Skoro stracili Hong Kong, zdecydowali się utrzymać twierdzę na półwyspie, za wszelką cenę. Mao z sobie znanych tylko przyczyn zignorował południową flankę. Po tym jak zmienił piasek Mongolii w szkło wskutek użycia posiadanych bomb atomowych, ruszył na zachód, planując najwyraźniej uderzyć na Ludową Komunistyczną Perską Republikę Radziecką, po drodze utknął jednak w Afganistanie. To związało jego siły na długie lata, wskutek genialnego manewru marszałka Greczko, który wykorzystał do walki ze zdrajcami nieuświadomione, lecz bitne chłopskie masy pasztuńskie. Na froncie walk z maoistami zapanował pat, zwłaszcza, gdy Mongolia zmieniła się w zonę, a zrodzone tam twory uderzyły na maoistów. Co jakiś czas usiłowali atakować w innym miejscu, lecz zostali związani walkami, których nie wygrali nawet niszcząc atomowymi eksplozjami afgańskie szczyty. Z czasem przestali to czynić, zapewne woląc bić się z Pasztunami, niż z tworami zony, które zaczęły rodzić się w miejscach atomowych eksplozji. Nawet imperialiści zaczęli bać się wówczas używać tej broni, jedynie prawdziwi komuniści mieli odwagę kształtować w ten sposób świat i zmieniać jego oblicze.

Tak wyglądała mniej więcej sytuacja znana Maksymowi, gdzieś daleko nad Ussuri byli maoiści, nie byli jednak wrogiem tak znaczącym jak imperialiści, którzy usiłowali zniszczyć ideologię pokoju, całkowicie wrogą ich przekonaniom. Wszystko zmieniło się jednak kilka lat temu, co w krótkich słowach naświetliła mu Afanasjewa.

Po śmierci Mao, natychmiast przypuszczono gwałtowny atak, aby wykorzystać moment osłabienia, dla poszerzenia strefy wpływu pokoju. Armia przekroczyła Amur zmierzając w stronę Harbinu, gdzie maoiści wykrwawiając się tysiącami, wiedzeni przez swych przywódców, trzymani w fałszu na temat natury nadchodzącego wyzwolenia, stawili opór. Zamknięto jednak pierścień, choć nie obyło się bez eksplozji jądrowych, które poszerzyły zonę mongolską. Jang Qing, ostatnia towarzyszka Mao, przywódczyni Kolektywu Czworga, wydała odezwę, opierającą się na pokładach zabobonu, z którego usiłowano wyzwolić chiński lud. Wezwała kraj, aby powstał i powstrzymał jak niegdyś białe diabły. Poleciła całej ludności rozpocząć marsz do zony, gdzie znajdą moc, by pokonać przeciwnika. Niestety nie udało się zatrzymać Największego Marszu, jak nazwała go wroga propaganda maoistów. Kobiety, starcy i dzieci, osłaniani przez armię wyruszyli z całego kraju do Mongolii i zginęli tysiącami. Armia Czerwona nie mogła im pomóc ani ocalić na czas. Większość dumnego chińskiego narodu zginęła, nie mogąc zaznać radości wyzwolenia z rąk człowieka pracy. Lecz nie wszyscy. Niektórzy zmienili się nie do poznania, ewoluując w myśl zasad łysenkowskich, w sposób podobny do Polaków. W przeciwieństwie do nich, nie stali się bezrozumnymi istotami. Do zony weszli ludzie, to co z niej wyszło, było czymś innym.

Maoiści trwający w błędnej interpretacji marksizmu, nie chcąc przyjąć prawd berizmu, powrócili jako prawdziwie kolektywne społeczeństwo. Nie zatracili swej osobowości, jednak zyskali zbiorczą więź. Jeśli Polacy wykorzystywali ją na poziomie swego dzikiego, zwierzęcego instynktu, dzieci Mao zyskały w ten sposób zdolność pozawerbalnej komunikacji. Minęły miesiące, nim w pełni ją pojęli i opanowali, po czym zaczęli wykorzystywać w walce. Jednak nie samo to stało się problemem, lecz fakt, iż Chiny dokonały w ten sposób wielkiego skoku. Przeskoczyły nagle z etapu zapóźnionej technologii we władzę nad przyrodą, do której opanowania dążyli komuniści. Między wierszami Gerber zrozumiał, co tak naprawdę musiało doprowadzić do wściekłości władze i akademików. Od lat starali się uszczknąć część tajemnicy otaczającej zony i wykorzystać je w walce o światowy pokój, lecz udało się ledwie poznać sekrety związane ze zmiennymi, niosącymi ze sobą inne stałe fizyczne czy odmienną biochemię Polaków. Maoiści nauczyli się tworzyć obszarowe zaburzenia grawitacyjne. O tym Gerber wiedział już wcześniej, słyszał o zaciekłych walkach, które wybuchły gdy zastosowali tę broń. Jednakże w swej pysze postanowili wydać wojnę całemu światu, bowiem zaatakowali także Filipiny i Australię, gdzie bazy swe posiadali imperialiści. Azja zmieniła się w rejon szalonej, nieznanej dotąd wojny.

Jednakże nie miał pojęcia, że maoiści w ostatnich miesiącach zaczęli zmieniać swe ciała, łamiąc tym samym podstawową zasadę człowieka pracy, czyniącemu sobie świat całkowicie podległym, lecz nie dostosowując się do niego. Maszyny i inne ułatwienia służyć mogły jedynie własnemu rozwojowi, to co uczynili maoiści sprawiło, że wykluczyli się na zawsze z grona ludzi. Deformacje jakie zaczęli stosować formowały ich ciała do walki. Wyposażały w zdolność emisji pocisków, dawały im dodatkowe odnóża ułatwiające poruszanie, wreszcie zapewniały pancerz, którego nie mogły przebić kule. Tak jak Polacy zaczęli się ewolucyjnie przystosowywać. Nie byli jednak w stanie wygrać z nauką i triumfem woli człowieka nad przyrodą.

- Posiadacie te modulowane pociski nowego typu – wyjaśniła Afanasjewa. – Nie spodziewałam się walki, aż do przybycia do Warszawy. Teren co godzinę patrolowały myśliwce, miało nie dojść do kontaktu z wrogiem na ziemi. Moi ludzie wyposażyli się w naboje penetrujące pancerze bojowe imperialistów, ostatnie informacje jakie dostałam wskazywały, iż wciąż nie zdołali jeszcze ruszyć ku Warszawie. Mieliśmy wziąć ich z zaskoczenia, nim wkroczą do tuneli.

- Skoro te naboje nie są w stanie przebić maoistów… - zaczął.

Przerwała mu gniewnie.

- Przebijają potrójne płyty opancerzone! Ale nie ciała o zmiennej gęstości molekuł! Zapytajcie naukowców z LAN jeśli was to interesuje, maoiści podlegają tym samym zasadom co ci wasi Polacy.

Zmienił temat.

- Co w ogóle robili tu maoiści?

- Musieli przybyć tuż przed nami – powiedziała nieco spokojniej. – Biorąc pod uwagę, że nie było tu ich przy ostatnim przelocie Suchoja, powiedziałabym, że to zasadzka.

- Zasadzka? – zdziwił się.

- Na nas – odparła. – Co oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, współpracują z imperialistami, jak podejrzewaliśmy, zawarli sojusz.

- Sojusz? Myślałem, że toczą zaciekłą walkę – powiedział.

- Najwyraźniej to była jedynie maskirowka – odrzekła. – Sądzimy, że wzajemne ataki miały służyć wyłącznie naszemu odwróceniu uwagi, od faktu, że współpracują razem. Kilka miesięcy temu zaatakowali wspólnie jedną z naszych marsjańskich baz.

- Zaatakowali Marsa? – nie mógł się powstrzymać od zadania pytania. Czerwona planeta, podbita przez kosmonautów Sojuza w imię zwycięskiego komunizmu, była symbolem przewagi technologicznej Związku Komunistycznych Republik Radzieckich. W szkołach dotąd uczono jak załamał się tam atak imperialistów, a ich kosmiczna flota została zmieciona, w jednym z epizodów wojny ojczyźnianej.

- Zostali odparci i zniszczeni – wyjaśniła Afanasjewa. Wkroczyli na załom – Choć to, co słyszycie, jest oczywiście przeznaczone tylko dla waszych uszu, towarzyszu sierżancie. Proste wojsko mogłoby nie zrozumieć wiążących się z tym faktem implikacji.

Gerber nie skomentował. Nie zamierzał okazywać nadmiernego zainteresowania tematem.

- Chodziło mi raczej o to, jak maoiści dotarli w to miejsce?

Afanasjewa przez chwilę nie odpowiadała. Zatrzymała się tuż przed wyłomem i popatrzyła w tył. Z zamkowego wzgórza rozciągał się widok na bagniste jezioro, przy brzegu porośnięte zieloną trawą. Dalej znajdował się płaski teren, ozdobiony sporadycznie ruiną domostwa. Nie dalej niż wiorstę od nich widoczna była czerwona nitka Wisły, a za nią wysokie krzewy i zarośla, wystające z wiszącej nisko mgły. Mimo, iż nie było jeszcze południa, a widoczność powinna być dobra, zdawało się, że za rzeką zapada powoli ciemność. Choć nie mógł zauważyć niczego niepokojącego, instynkt podpowiadał mu, iż znajduje się tam obszar innej fizyki. Skierował swój wzrok na południe, gdzie znikały ostatnie z transportowych wiertalotów, zdając sobie sprawę, iż znaleźli się daleko od granicy perymetru. Powrót stąd drogą inną niż powietrzna zdawał się niemożliwy. Być może od początku było to planem Afanasjewej, żyjącej w świecie innych wrogów, z dala od prostych emocji i potrzeb ich rozładowania, gdzie rządził podstęp a maskirowka i sztuka wprowadzenia wroga w błąd, wyznaczały linie frontu. Nagle świat, w którym maoiści i imperialiści poświęcali całe plutony by oszukać wojska komunistów, stal się również jego światem. Wiedział, że nie jest to jego poziom gry i nie jest jej w stanie toczyć na takiej planszy. Zdał sobie nagle sprawę, o czym myśli teraz kobieta.

- Towarzyszko pułkownik – powiedział. – Trasa misji trzymana była w tajemnicy przed nami. Ktokolwiek zastawił tę zasadzkę musiał ją znać. To nie mógł być nikt z Dziewiątej, cel podaliście dopiero podczas startu.

- Wy znaliście go wcześniej – spojrzała na niego. - Choć nie sądzę, żebyście go komuś zdradzili, bo mam pełen raport z waszych ruchów tej nocy. Dobrze, że nie próbujecie udawać zdziwionego, przecież spodziewaliście się tego. Nawiasem mówiąc, podobają mi się wasze metody tresury nieposłusznego wojska – na jej twarzy pojawił się kpiący uśmieszek, lecz nie odezwał się. Doskonale zdawał sobie sprawę, że od zakończenia rozmowy z nią poddany był obserwacji, zapewne także przez zakonspirowanych agentów w jego plutonie. Zdawało mu się, że był w stanie ich wskazać, choć nie wiedział czy wszystkich. Mógł jedynie pozwolić im działać, udając, że nie wie o ich podwójnej roli. Nie doczekawszy się roli Afanasjewa spoważniała. – Wiedzieli także Kaliciński oraz Kraft, który powiedział o tym w tajemnicy Dowgille. Kto zatem? I w jaki sposób przekazał wiadomość? Zarządziłam ciszę radiową, lecz nie dotyczyło to Chełma. Wystarczyło przekazać wiadomość radiową. Przez Lublin, Puławy, do tego miejsca.

- W zonie nie działa daleka łączność radiowa – przypomniał. – W większości miejsc nie działa ona w ogóle.

- Nie mówiłam, że przesłano ją do tego miejsca – odparła. Podążając za jej wzrokiem zorientował się, że wpatruje się w przemieszczającą się w kierunku drogi prowadzącej na wzgórze haubicę. Tuż przed nią podążał PT-81, a w oddaleniu teren rozpoznawał BWP. Drugi osłaniał ciężkie pojazdy w oddaleniu pół wiorsty. Od strony jeziora w towarzystwie dwóch innych pojazdów do widniejącego za drzewami kościoła zbliżały się ocalały T-87 i dwa PT-81. Gerber mógł jedynie podejrzewać, co planuje Afansjewa odesławszy wiertaloty. Nie miała innego wyjścia, po desancie dokonanym podczas walki część haków połamała się, zaczepienie klatek na podnośnikach nie było możliwe bez przyziemienia transportowców, czego nie mogły uczynić na tym terenie. Odleciały ku Lublinowi, nim strata paliwa mogła uniemożliwić maszynom dalszy lot. Nie towarzyszył im żaden szturmowiec, więc Gerber przelotnie zastanawiał się jak przedostaną się przez las, który zdawał się ich wcześniej atakować. Nie było to jednak jego problemem, podobnie jak kwestia gdzie zniknęły ocalałe wiertaloty szturmowe, wcześniej krążące nad ich głowami niczym wściekłe osy. Po rozmowie jaką odbyła przez radio Afanasjewa zatoczyły szeroki łuk i odeszły na zachód, zapewne ukrywając cel swego lotu, choć domyślał się, co mogło nim być. Jednak podejrzliwość Afansjewej była dlań w pełni zrozumiała, choć nie pojmował z jakiego powodu prowadzi z nim tę rozmowę.

I z jakiegoś powodu zdecydowała się powiedzieć mu więcej.

- Dla waszej wiadomości, towarzyszu sierżancie – odezwała się. – Maoiści potrafią wykorzystać siłę drzemiącą w zonie, więc nie sądzę, że łączność radiowa byłaby dla nich problemem. Wiemy, że potrafią przemieszczać się poprzez zony. Przerzucenie sił nie było dla nich problemem – poinformowała.

- Przemieszczać przez zony? – nie zrozumiał.

- Po prostu pojawiają się w różnych miejscach, gdzie istnieje niestałość czasoprzestrzeni – odparła. – To po pierwsze.

- Dlaczego mi to wszystko mówicie, towarzyszko pułkownik? – zapytał. – Nie potrzebuję wiedzieć tego wszystkiego.

- Boicie się usłyszeć za dużo Gerber? – zapytała. – Macie rację, nadmierna wiedza was zniewoli. Nie pozwoli wam już wrócić do spokojnego gwałcenia nastolatek. Mówiłam wam, potrzebuję was. I podałam wam powód. Zachowaliście się z głową podczas tej walki. Ale Kaliciński także. Potrzebuję komunistycznego gieroja bez skazy, ale także kogoś, kto przeżyje. Nie kryje się za tym nic więcej. A teraz po drugie.

- Tak, towarzyszko pułkownik?

- Wybierzcie człowieka, gdy przyjdzie do was Kaliciński. I wybierzcie dobrze.

- W jakim celu?

Nie odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się znowu cień uśmiechu.

- I jeszcze jedno. To wasze zwierzątko wcale nie jest oswojone. Ugryzie, widzę to w jej oczach, jedynie się przyczaiła. Na waszym miejscu zwiększyłabym warunkowanie – następnie odwróciła się i ruszyła poprzez wyłom, wstępując na stos cegieł ze zwalonego muru. Były czerwone i zmurszałe, spękane ze starości. Powoli podążył za nią, sprawdzając jeszcze rozstawienie na szczycie wzgórza swoich ludzi. Zadbał o to, aby kontrolowali optycznie całą okolicę, mając baczenie na każdą ze stron. Wieże zamku nie ocalały, posłał jednak już patrol do leżącego za drzewami kościoła, na jego wieży polecił ustawić stanowisko Domagarowowi. Zastanawiał się ile stamtąd może dostrzec, bowiem z jego perspektywy wszystko przesłaniały drzewa. Jednak snajper zapewne miał dobry widok na ruiny pobliskiego miasta, noszącego nazwę Góra Kalwaria. I tego co leżało tuż za nim, co było niegdyś południową zoną.

Nie wiedzieć czemu przeszedł go dreszcz.

Stanąwszy na wyłomie ujrzał to, co do niedawna stanowiło zamkowy dziedziniec. Wieże leżały w rozsypce, gruzy wciąż dymiły, po intensywnym ostrzale artyleryjskim, który wyrwał pośrodku wiele lejów. Bliżej załomu spustoszenia zasiały pociski z moździerzy, które trafiły bezpośrednio w znajdujących się w tym miejscu maoistów, których szczątki leżały rozrzucone w promieniu kilkunastu arszynów. Wszędzie leżały cegły, znaczną część dziedzińca pokrywała ziemia. Wokół kręciło się wojsko, pozornie bezładnie, jednak przeciągano ciała do wgłębienia znajdującego się nieopodal załomu, gdzie dostrzec można było stare fundamenty. Żołnierze sprawdzali czy wróg na pewno jest martwy, zgodnie z wydanym poleceniem. Skoro maoiści zaczęli przypominać Polaków, dla pewności należało dopilnować, aby zostali pozbawieni mózgu i w myśl łysenkowskiej nauki nie zdołali powrócić. Zwalisty osiemnastolatek zwany Perwersem stawał na głowach, mocnymi kopniakami dopilnowując, by czaszki pękły i wdeptując w ziemię to, co z nich się wylewało. Gerber obserwował to wszystko bez emocji, dużo bardziej poruszony rozmową z Afanasjewą. Siegnął po neuropapierosa, głównie po to, by zagłuszyć drażliwy zapach, unoszący się nad pobojowiskiem. Przez chwilę nie mógł zrozumieć z czym mu się kojarzy i z jakiego powodu tak mu przeszkadza, po czym pojął, że tak pachnie rozlana wokół krew. Była czerwona i nigdy wcześniej nie widział jej w takiej ilości, nie była zielona jak należąca do Polaków, nigdzie nie widać było szlamu, w który zmieniały się ciała tworów. Te istoty wciąż przypominały ludzi. Pozostawało pytanie, jak wyglądają imperialiści, sojusznicy potworów, z którymi tu walczyli. Dziecięce czytanki nie kłamały, w dążeniu do doraźnego zysku, zapewne także deformowali swoje ciała. Splunął i rozejrzał się. Starszy szeregowy Glut usiłował objąć Gruzinkę, coś jej tłumacząc, zapewne, że każda kobieta w tym plutonie musiała przejść okres, gdy każdej nocy oddawała się dowódcy, lecz odtrąciła jego rękę z wyraźnym gniewem. Afanasjewa nie myliła się co do niej, w głębi siebie Tekagawalidze wciąż nosiła bunt. Dostrzegł, że w ich stronę zmierza Kaliciński.

- Dwóch przeżyło, towarzyszko pułkownik – poinformował.

- Ale nic nie mówią – stwierdziła. – I nie reagują.

- Tak – wyglądał na zaskoczonego.

- Ta ich więź kolektywna działa nieco inaczej niż tych waszych tworów – wyjaśniła. – Zbyt wielki szok paraliżuje ich układ nerwowy i odbiera zdolność działania. Moglibyście ich wypuścić, wkrótce zdechną – zastanowiła się. – Ale macie rację, może spróbujmy się czegoś dowiedzieć. Lejtnant Okołukułak! – krzyknęła. – K’mnie! – z grona specnazowców rozdzielających sprzęt, wyładowany wcześniej z wiertalotów, oderwał się jeden z żołnierzy, ku któremu skierowała się Afanasjewa. Gerber przyjrzał się pakunkom, stwierdzając, iż specnaz posiadał znaczny arsenał. W skład jego wyposażenia prócz podręcznych rakiet, wyrzutni pocisków i min, wchodziły także pancerze bojowe, w wersjach od lekkiej, przez szturmową po ciężko opancerzoną. Trzydziestu kilku desantowców było gotowych do pokonania całego oddziału piechoty. Gerber przemyślał sobie to wszystko, obejrzał wyposażenie i wyciągnął wnioski, nim Kaliciński zwrócił się do niego.

- Tawariszcz lejtnant – zameldował się ze spokojem.

- Nie posłuchaliście rozkazu – powiedział tamten patrząc na niego uważnie. Maksym nie odwracał wzroku, wreszcie tamten kiwnął głową. – Dziękuję za zapewnienie osłony na czas natarcia, towarzyszu sierżancie.

- Wypełniałem jedynie swe obowiązki, towarzyszu lejtnancie – powiedział Gerber.

- Zadaniem zastępcy dowódcy plutonu, którym jesteście towarzyszu sierżancie, jest współdziałanie i zapewnianie wsparcia dla dowodzącego. I również wykonywanie niezbędnych zadań, o których tamten zapomniał w ogniu walki – Kaliciński zawiesił głos. – Nie obawiam się przyznać do błędu, a wy zasłużyliście na pochwałę.

- Dziękuję, towarzyszu lejtnancie – Gerber starał się, aby jego twarz nie zdradziła żadnego wyrazu. Kaliciński cofnął się.

- Nie wiem tylko, czy udajecie, czy rzeczywiście postanowiliście się zmienić – powiedział. – W tym drugim wypadku, dostrzegam poprawę na waszej drodze wychowawczej i o tym zaraportuję. W pierwszym prędzej czy później na czymś się potkniecie. A kara będzie tylko jedna, skoro jesteśmy w strefie zadań wojennych. Odmaszerować.

Gerber kiwnął głową.

- Towarzysze lejtnanci! – zawołała Afanasjewa i Kaliciński ruszył w jej stronę. Od strony dziury w murze, gdzie do niedawna znajdowała się wieża z bramą prowadzącą na most zbliżał się Kraft. Gerber odprowadził wzrokiem swojego dowódcę, o którym miał coraz gorsze zdanie, choć nie mógł odmówić mu odwagi. Następnie skierował się w stronę swych ludzi.

- Mieli coś przy sobie? – zapytał po drodze Strzedzińskiego. Tamten pokręcił głową.

- Nie wiem nawet do czego to służy – wskazał na dziwaczne uzbrojenie u ich stóp, powyginane i nieprzypominające mu żadnego znanego karabinu. Nie miał pojęcia w jaki sposób maoiści mogli przy pomocy tego wystrzeliwać kule energii, które ścigały wiertaloty, ignorując przynęty wystrzeliwane w ich kierunku. Wzruszył ramionami, nie oczekiwał, że uda się coś ciekawego znaleźć, podobnie zresztą jak przy Polakach. Ciekawe łupy posiadali jedynie stalkerzy, których napotykali podczas dalekich patroli, którzy legitymowali się wydanym przez Państwową Inspekcję Handlową pozwoleniem na poszukiwania przedmiotów sprzed wojny. Spotkanie z Maksymem i jego ludźmi zazwyczaj sprawiało, że stalker nie wracał już z zony, dołączając do licznej grupy zaginionych, zabranych przez Polskę i jej dzieci. Jego ciała nie miał szansy nikt odnaleźć, a znalezione przedmioty trafiały na handel w podziemnym Lublinie. Jeszcze prostsza sprawa była z szabrownikami, tu działano oficjalnie, sprawiając, iż na zawsze pozostawali w zonie.

Podszedł do Gluta i Gruzinki, która rzuciła nań szybkie spojrzenie,  po czym spuściła głowę. Błysk, który dostrzegł, był aż nadto wymowny.

- Tekagawelidze, wieczorem gdy rozbijemy obóz, stawicie się u mnie. Bielizna nie będzie wam potrzebna – poinformował. Kiwnęła głową. Natarł na nią: - Nie słyszałem!

- Maksym… - zaczął Glut, lecz nie dane było mu skończyć.

- Pytałem was o coś, Bieriezowski? To się zamknijcie. Tekagawalidze, słucham!

- Tak jest, towarzyszu sierżancie! – wycedziła Gruzinka. Skinął głową na Gluta, który ruszył za nim. Odezwał się, gdy oddalili się od niej na kilka kroków.

- W innym wypadku bym cię po prostu opierdolił, Glut – powiedział. – Ale chyba posunąłeś się za daleko. Dlaczego? – zapytał krótko.

- Daruj jej Maksym – zaczął tamten. – Dostosuje się, ale nie daliście jej spać i…

- Po prostu ci jej szkoda – zrozumiał Gerber. – A to gorzej. Myślałem, że tylko chciałeś sobie wziąć ją pod ochronę i poruchać. Ale z nią ci ten numer nie przejdzie… Wiesz co, w ogóle raczej nic już wam nie przejdzie, Bieriezowski.

- Co? – nie zrozumiał tamten. Maksym położył mu dłoń na ramieniu.

- Wystarczy, że zrozumiesz jedno. Nie robię tego dlatego, że uważam, iż zagrażasz mi, albo dlatego, że wpierdalasz się w to, co robię z Tekagawelidze. Robię to, bo stałeś się zbyt miękki. To tylko krok to tego, aż będziesz zbyt pobłażliwy i miły.

- Może po prostu mam dość, Maksym? – powiedział nieoczekiwanie Glut.

- Stałeś się zagrożeniem dla oddziału – powiedział Gerber. – Dlatego właśnie to czynię.

- Co takiego?

- Czekaj w tym miejscu i nigdzie nie odchodź.

Skierował się w stronę środka dziedzińca. Zgodnie ze swoimi przewidywaniami nie uszedł daleko, gdy zawołał go Kalicińskim, wracający z rozmowy z Afanasjewą.

- Nie zdążyłem jeszcze poznać dobrze oddziału, towarzyszu sierżancie – zaczął lejtnant. Twarz miał nieco zafrasowaną. – Pułkownik Afanasjewa wskazała kilka błędów w naszej zdolności bojowej. W szczególności brak czujności, która sprawiła, że wpadliśmy w zasadzkę.

- Tak jest, towarzyszu lejtnancie – odparł Gerber, widząc uczucia malujące się na twarzy Kalicińskiego, poczucie niesprawiedliwości, jakie spotkało do głębi uczciwego komunistę. Miał prawo tak uważać, w końcu piechota nie straciła ani jednego żołnierza, w przeciwieństwie do wojsk pancernych. Z drugiej strony musiał zgodzić się z oceną sytuacji, popędził szturmować wzgórze, gdyby nie zasłona z moździerzy, która go powstrzymała, wpadłby prosto w ogień artylerii. Jako dobry i posłuszny komunistyczny żołnierz musiał poddać się samokrytyce i przyznać do winy. Afansjewa zręcznie przerzucała odpowiedzialność za wpadnięcie w zasadzkę, choć akurat Dziewiąta miała z tym najmniej wspólnego.

- Oceniła, że w naszym plutonie nie dostrzega odpowiedniego zaangażowania, co prowadzić może do defetyzmu – powiedział powoli Kaliciński. – Poleciła wskazać żołnierza dającego nieodpowiedni przykład pozostałym. Zamierza wskazać mu właściwą drogę postępowania i dać światły przykład reszcie wojska.

A więc reedukacja. Tak jak podejrzewał.

- Starszy szeregowy Bieriezowski! – zawołał Gerber. – K’mnie! – po chwili Glut stuknął obcasami przepisowo składając meldunek. Maksym przez chwilę poczuł zwątpienie, zastanawiając się, czy dobrze wybrał. Jednak nie przychodził mu do głowy nikt inny. Chrząknął – Postawa bojowa może i jest nie do zarzucenia, ale dostrzegam w zachowaniu towarzysza Bieriezowskiego szereg wątpliwości.

Glut zmierzył go czujnym spojrzeniem, zastanawiając się co się dzieje.

- Wierzycie w partię, Bieriezowski? – zapytał Kaliciński.

- Słuszna jest nasza linia ideologiczna, towarzyszu lejtnancie! – Glut zręcznie ominął pułapkę, w którą wpadłby, gdyby udzielił jakiejkolwiek innej odpowiedzi. Prawdziwy komunista nie postawi nigdy partii nad Berią, jednocześnie nie może przyznać się do utraty zaufania w czynniki partyjne.

- Kiedy osiągniemy zwycięstwo?

- Wkrótce, towarzyszu lejtnancie!

- Wyczuwam w was zwątpienie – powiedział Kaliciński. – My już osiągnęliśmy zwycięstwo. Komunizm jest przodującym światowym ustrojem, jedynie drobne grupki reakcji stawiają nam opór, zaś nieujarzmiona przyroda w postaci Polaków stara się nie dopuścić do opanowania świata przez człowieka pracy – zdawał się przekonany, gdy wypowiadał te słowa. – Chodźcie za mną Bieriezowski, przed wami wiele trudu, ale osiągnięcie poprawę poprzez cierpienie, ono uszlachetnia.

- Tak jest towarzyszu lejtnancie – wycedził Glut rzucając gniewne spojrzenie ku Gerberowi, po czym pomaszerował w ślad za nim. Maksym odprowadził ich wzrokiem, następnie sięgnął po drugą manierkę i po chwili poczuł w gardle pieczenie. W przeciwieństwie do pozostałych żołnierzy, w tej nie trzymał wody zaprawionej chemią i endorfinami bojowymi, lecz coś, co jak sądził, będzie mu za chwilę potrzebne. Popatrzył na zryty pociskami dziedziniec, gdzie żołnierze czyścili broń i uzupełniali amunicję w magazynkach. Od rozpoczęcia walki minęło ledwie dwadzieścia minut, jego mundur wciąż nie wysechł a w butach czuł błoto. Zaczynał odczuwać także zimno, gdy adrenalina opadała.

Zastanawiał się przez chwilę jak wiele z tego, co powiedziała mu Afanasjewa było prawdą. Myśl, że maoiści mogą pojawiać się znikąd wykorzystując do tego tajemniczą siłę drzemiąca w zonie, wydawała mu się nierealna. Z drugiej strony nie mógł zaprzeczyć, że przyczaili się w tym miejscu i pozostali niewykryci, mimo patroli przelatujących na dużej wysokości Suchoji, z których jeden przeciął przed chwilą niebo tuż poniżej warstwy nisko zawieszonych chmur. Siły przeciwnika były dziwnie małe, gdyby chciał się ich efektywnie pozbyć przerzuciłby w to miejsce oddział, który rozprawiłby się z nimi  z łatwością. Nic tu nie pasowało, ale nie był to jego problem, tak długo jak pozostawał przy życiu.

Jak przewidywał szybko przyszło polecenie ustawienia plutonów w dwuszereg. Wkrótce dołączyły do nich załogi wozów osłony, a także kilku tankistów. Wojsko ustawiono niczym na placu musztrowym, nawet czujki wystawione na murach mogły obserwować co się dzieje. Jedynie patrol wypuszczony wozem w stronę ruin miejscowości o nazwie Czersk, nie został ściągnięty z powrotem. Afanasjewa nie traciła czasu, dziarskim krokiem weszła w miejsce między wojskiem, a tuż za nią dostrzegli jak jeden z desantowców prowadzi Gluta. Był rozebrany do pasa, choć nie miał związanych rąk. W jego spojrzeniu rzucanym na lewo i prawo widoczny był niepokój, nie był bowiem w stanie zorientować się w jakim kierunku to wszystko zmierza. Lejtnant Kaliciński zmarszczył brwi, najwyraźniej spodziewał się czegoś zupełnie innego. Gerber i większość żołnierzy patrzyła z bliżej nieokreślony punkt na wprost udając, iż wpatrują się w Rosjankę, a w rzeczywistości starając się skupiać wzroku na niczym konkretnym, by nie wykazać nadmiernego zainteresowania. Żołnierze radzieccy osiągnąć potrafili w tym prawdziwe mistrzostwo, ukazując, iż śledzą wszystko uważnie, a jednocześnie niczego nie widząc.

Gdy przemówiła Afanasjewa, jej głos okazał się wyjątkowo oschły.

- Towarzysze! Stawiliśmy czoło przeciwnikowi, który wciągnął nas w zasadzkę! Dzięki waszemu bohaterstwu udało się odeprzeć atak, choć straciliśmy dzielne załogi tankistów i artylerzystów! Cześć i chwała gierojom Sojuza!

- Cześć i chwała! – podjęło wojsko.

- Dziś stanęliście w jednym szeregu z Armią Czerwoną! – podjęła. – Jako jedni z nielicznych żołnierzy Drugiej Armii walczyliście z wrogiem innym niż Polacy! Waszym przeciwnikiem nie były twory zony, lecz maoiści! – nabrała oddechu. – Przekształcają oni swe ciała w ohydny sposób uwłaczający ludzkiej naturze! Zaczaili się na nas w tym miejscu, by podstępnie i z zasadzki, niegodnie dla komunistów uderzyć! A wszystko to na zlecenie ich wspólników, imperialistów, którzy docierają do granic Warszawy!

Zapadła cisza. Maksym wyczuwał niedowierzanie w szeregach, choć nie próbował się rozglądać. Przewidział, w którą stronę będzie to wszystko zmierzać, nie miał jedynie pojęcia jak daleko posunie się Afanasjewa.

- Jednak nie działali sami… Zasadzka została zastawiona na trasie naszego lotu, nie bez przyczyny. Została ona zdradzona! Tak, towarzysze, spaliście, a wróg czuwał! Podstępnie poznał nasze plany, wskutek nieuwagi, żartobliwie rzuconych słów, wspomnienia mimochodem, że wyruszamy… - jej głos nabrał złowrogiej barwy. – To wystarczyło! Szpieg ukryty w naszych szeregach przekazał informację! A winny tej niedyskrecji jest tutaj! Spójrzcie!

Wzrok wszystkich skierował się w stronę Gluta, któremu krew odpłynęła z twarzy.

- Co? Towarzyszko, ja nie… - umilkł gwałtownie i pisnął, gdy stojący obok żołnierz specnazu wymierzył mu błyskawiczny cios łokciem w brzuch. Usiłował zwinąć się z bólu, lecz desantowiec nie pozwolił mu na to. Nogą wyprowadził cios poniżej kolan, jednocześnie pięścią trafiając w twarz. Powyższe sprawiło, iż Glut nagle znalazł się na klęczkach. Specnazowiec stanął za nim. Za jego plecami widoczny był cały pluton jego towarzyszy, nagle Gerber uświadomił sobie, że trzymają kałasznikowy niedbale przewieszone, podczas gdy Dziewiąta założyła je przepisowo na plecy. Na flankach działka desantowców w pancerzach mierzyły niedbale nad ich głowami. Groźba była dla niego aż nadto czytelna.

- Nie będziecie się odzywać bez pozwolenia – powiedziała Afanasjewa, zwracając się w jego stronę. – Po prawdzie nie będziecie odzywać się już w ogóle. W warunkach bojowych jest jedna kara za brak czujności i zdradę tajemnic wojskowych na rzecz przeciwnika. Jest nią śmierć!

Glut charknął i wypluł krew, lecz nie zdołał wypowiedzieć ani słowa. Za jego plecami desantowiec dobył zza pasa niewielki przedmiot, a następnie go rozłożył. Po chwili w ręku trzymał saperkę.

- Dla takich jak wy kuli szkoda – powiedziała Afanasjewa. – Patrzcie towarzysze, co spotyka tych którzy utracili czujność! Oto kara dla zdrajców!

Cios spadł od tyłu wprost na kark, a gdy Glut upadł na ziemię, kolejny został wyprowadzony w jego szyję. Mężczyzna wierzgnął i szarpnął się, gdy trysnęła krew, lecz desantowiec był nieustępliwy. Stanął nad leżącym i po raz kolejny spuścił saperkę w dół. A potem jeszcze raz. Nie starał się zadawać najmocniejszych ciosów, lecz uderzał raz za razem, metodycznie zadając Glutowi jak największe cierpienie. Krew tryskała wokół, spadając na specnazowca i Afanasjewą, lecz ona trwała nieporuszona, aż żołnierz przestał wierzgać i krzyczeć, a jego ciało znieruchomiało. Desantowiec kopnął jego głowę, która omal nie oddzieliła się od ciała.

- Starczy. Ale nie pozwólcie aby wrócił – powiedziała Afanasjewa, po czym powtórzyła to samo po rosyjsku. Desantowiec ułożył saperkę na płask, po czym zaczął uderzać w czaszkę Gluta, aż ta pękła. Reszty dokończył butem, wbijając go w to co, było do niedawna głową żołnierza. Następnie splunął.

- Przypatrzcie się towarzysze! – zawołała Afanasjewa. – To spotka każdego, kto nie zachowa czujności! Zdrajców spotka kara po stokroć gorsza! A teraz przygotujcie się! Wyruszamy za 10 minut!

Chwilę trwało, nim Gerber otrząsnął się na tyle, by dać rozkaz spocznij.

 

Podążali drogą wiodącą z Czerska, w kierunku Góry Kalwarii. Niebo było wciąż szare, a wokół rozciągały się grafitowe zarośla. Przodem, w oddaleniu od reszty konwoju, jechał BWP z czujnikami mierzącymi temperaturę, ciśnienie i zmiany fal radiowych, by wykryć zmienne.  Na flankach znajdowały się dwa następne, wielkie koła miażdżyły krzewy i suche gałązki, przesłaniające widoczność. Działka wozów kręciły się szukając celów, dodatkowo na wieżyczkach obserwatorzy wypatrywali ruchu. Nie mogli w tym miejscu liczyć na rozpoznanie, nie  dysponując wysuniętymi patrolami dalekiego zwiadu. Dawną drogą podążały tanki i ocalała haubica, do których prędkość dostosowały wozy piechoty. Za nimi jechały BWPy wioząc na swych pancerzach żołnierzy plutonu Krafta, ich miejsce w wozach zajęli specnazowcy. Widać było czyje siły oszczędzane są na później. Powyższe sprawiło, że część piechociarzy znalazła swe miejsce na haubicy, która kroczyła na czterech nogach, co sprawiało wrażenie, iż jest bardziej stabilna niż trzy tanki, miażdżące swą parą odnóży wszystko co się pod nimi znalazło.

Gerber znalazł się w wozie na przedzie, w którym specnazowców nie było. Czmychnął specjalnie do pojazdu rozpoznania, chcąc nad wszystkim się zastanowić, by nie musieć na razie mieć do czynienia z desantowcami. To co się stało, wstrząsnęło nim podobnie jak całym wojskiem. Najgorzej zniósł to chyba Kaliciński, którego wiara w komunistyczną sprawiedliwość została poddana próbie. Skoro widział to Gerber, zobaczyła także pułkownik. Być może był to błąd z jej strony, choć w pełni pojmował dlaczego to uczyniła. Nie sądził jednak, że posunie się tak daleko, zakładał, że pozbawi co najwyżej Gluta jedzenia i picia, każąc mu biec za wozami cała drogę do celu. Jednak chciała osiągnąć coś więcej i uczyniła z niego przykład. Rzeczywiście sadziła, że w oddziale może być zdrajca, lub też chciała pokazać wojsku co może je spotkać. Wysłała wszystkim jasną i prostą wiadomość, w pełni czytelną dla każdego. Teraz nikt nie ośmieli się już szeptać pokątnie, że wykonują misję dla Akwarium. Słowo to nie padnie, GRU w pełni zasłuży na swą legendę. Morale opadło, lecz gdy Afanasjewa spojrzy w ich kierunku, natychmiast popędzą do walki, by zginąć za towarzysza Berię, nie chcąc skończyć tak jak Glut. Pułkownik doskonale wiedziała co robi, a jego wybrała bowiem jej zdaniem miał coś, czego nie mieli inni. Miała rację, nie miał żadnych skrupułów, gotów był popełniać najgorsze skurwysyństwa, to co zrobiła Bieriezowskiemu było dlań w pełni zrozumiałe. Lecz na jego poziomie postrzegania świata zupełnie niepotrzebne. Co oznaczało, że musi poruszać się ostrożnie, by wydostać się z gówna, w jakim się znalazł. Choć był w nieco lepszej sytuacji niż pozostali, którzy dla Afanasjewej byli niczym więcej niż mięsem armatnim.

Tymczasem wóz wjeżdżał powoli do Góry Kalwarii. Kubica zatrzymał pojazd, a dowodzący BWP sierżant Norberciak polecił przemieszczać go powoli w głąb miasta. Gerber popatrzył na mapę wcześniej i wiedział, że ominą je i pojadą trasą w kierunku Czarnego Lasu, jednak musieli upewnić się, że nie zostaną zaatakowani z flanki. Wróg mógł kryć się w ruinach. Działko znowu zostało obrócone przez siedzącego wyżej strzelca. Maksym przesunął się nieco do przodu, nie zamierzał odbierać dowodzenia Norberciakowi, jednak chciał popatrzeć przez przedni wizjer. W ciasnocie i ciemności, świadom, że nie ma informacji od zwiadu, nie czuł się zbyt komfortowo. Instynkt znowu się odzywał.

- Zatrzymać się – polecił.

Kubica wyhamował toczący się powoli wóz bojowy. Maksym przesunął się obok jego stanowiska, między fotele jego i Norberciaka. Wpatrywał się w wąską szparę, zza której wyzierał świat ruin.

- Masz coś na namierniku? – zapytał.  Tamten pokręcił głową. Gerber sięgnął po mapę sztabową, sporządzoną kilka lat wcześniej. Znajdować się powinni nieopodal drogi odchodzącej na Grójec, po prawej stronie mając zrujnowane domostwa. Jednak na Dzikich Polach, gdzie sięgała już władza zony, nie można było niczego być pewnym. Szlaki wydłużały się, doliny stawały głębsze, a wzgórza płaskie. Był jedynie w stanie dostrzec, że znaleźli się na rozstaju dróg, z dawna nieużywanych i porośniętych trawą wyrastającą spomiędzy kocich łbów, pokrytych z rzadka ciemnymi plamami. Wiatr przyniósł pył, który powiał między zrujnowanymi domostwami. – Wyjrzę  – zdecydował. Cofnął się, przecisnął między żołnierzami, chwycił za drabinkę i opuścił ją. Wspiął się po szczeblach i pokręcił kołem, otwierając właz. Do środka wpadło rozmyte światło, przynosząc ze sobą znajomy zapach Dzikich Pól. Gerber oparł się na łokciach, nogami stanął na oparciach, po czym sięgnął po lornetkę, rozglądając się przezornie wokół. Od strony Czerska wzdłuż ruin ciągnących się przy drodze nadjeżdżał trzon grupy, wśród którego przemieszczały się tanki i artyleria. Zdradzała je widoczna z oddali chmura kurzu i głośny warkot. Nie miał pojęcia jak Afanasjewa planuje zaskoczyć imperialistów, będąc widoczną z daleka i w hałasie jaki wzbudzali. Skupił się na leżącym przed nim opuszczonym mieście, porzuconym kilkadziesiąt lat temu, gdy po zakończeniu wojny znalazło się w rejonie objętym nuklearną zimą. Gdy okazało się, iż na jego granicy znajduje się czerwona mgła, wyznaczająca kres nieprzebytej południowej zony, w dawnym garnizonie ulokowano placówkę strażniczą, która nie miała zbyt wiele do roboty. Południowa zona była milcząca i niegroźna, do czasu, aż nie zajął się nią specnaz. Cokolwiek tam było zostało pokonane, lecz przetrąciło jednocześnie elitarne oddziały desantowców.

Maksym spoglądał na opuszczone i zrujnowane domy, które nie zawaliły się jeszcze ze starości. Wyglądem zbliżone były do tych, jakie oglądał w Chełmie i Lublinie, niektóre miały dwa i trzy piętra, inne były niezbyt duże. Jak w każdej dawnej miejscowości, gdzie panowali burżuazyjni wyzyskiwacze niewolący chłopów i robotników, dostrzegał kościelną wieżę, choć nie miał pojęcia do czego służyły świątynie, znał jedynie ich nazwę. Wybrukowana droga prowadziła do centrum miasta, gdzie skręcała znikając wśród ruin. W oddali przez lornetkę widział mur z czerwonej cegły. Najbardziej interesował go jednak dawny fort, ewakuowany trzy lata temu. Dwupiętrowy wysoki budynek o zdobionej elewacji, ze spadzistym dachem i zamurowanymi oknami, gdzie pozostawiono jedynie otwory strzelnicze, znajdował się tuż za wysokim murem, zakończonym szpikulcami, przed którym wykopano fosę. Zapewne na przedpolu znajdowało się tam niegdyś pole minowe, detonowane radiowo, bowiem mur znajdował się w bezpośredniej bliskości drogi. Przyjrzał się przez lornetkę drodze i roślinności sięgającej do kolan, jaka zdążyła wyrosnąć na niej przez ostatnie trzy lata, mimo niskich temperatur. Opuścił się i zatrzasnął właz.

- Wołaj resztę i każ się zatrzymać – polecił Norberciakowi. – Domagarow, bierz drużynę i za mną.

- Co zameldować?

- Ruch na perymetrze – powiedział Maksym łapiąc dodatkowy magazynek. – Kubica, powoli za nami, osłona na kierunku wschód. Od strony tych budynków.

- Jaki rodzaj ruchu? – chciał wiedzieć Norbeciak, nim skontaktuje się z Kalicińskim. Maksym zirytował się.

- No przecież kurwa nie wiem, idę sprecyzować! – zreflektował się. – Przekaż, że brak identyfikacji. Idziemy rozpoznać i sprawdzić. Tekagawelidze, na szperacz. Przodem i sprawdzać grunt.

Odczuł wyraźną zmianę nastroju wśród ludzi, którzy nagle ocknęli się, wyrzucając z pamięci niedawną egzekucję, której byli świadkami. Natychmiast zaczęli działać jak dobrze naoliwiona maszyna, zgodnie z wyuczonymi procedurami. Desantowali się tylnym włazem, pozostawiając w wozie drużynę Gołkowskiego, w gotowości bojowej do udzielenia im wsparcia. Norberciak jako Grot wywoływał właśnie Ostrze. Błyskawicznie rozstawili się, przemieszczając za kołami. Domagarow już znikał między budynkami po lewej stronie drogi, szukając pozycji strzeleckiej i możliwości wspięcia na któryś ze zniszczonych dachów. Gruzinka przykucnęła i ruszyła powoli do przodu, osłaniana przez Gerbera. Nie zamierzał zostawiać jej za plecami. Nie sądził, aby spróbowała to wykorzystać, nie była aż tak zdesperowana, ale z pewnością coś knuła. Nie chciał niczego ułatwiać, chciał przy okazji sprawdzić jak to co ostatnio przeszła wpłynęło na jej efektywność bojową. Z tyłu miał wsparcie w postaci szeregowych Griszajewa i Lietuviciusa. Jako ostatni podążali Borkowski i Moravec. Uniesioną dłonią zmienił rozstawienie, posyłając ich do przodu, by sprawdzili możliwość przejazdu BWP, dając sygnał, by szukali min. Moravec wyciągnął oscyloskop, szukając śladu interferencji. Czujnie przesuwali się do przodu, nie znajdując śladu niewybuchów, aż wreszcie znaleźli się nieopodal bramy. Gruzinka wskazała palcem na naniesioną warstwę piasku, gdzie znajdowały się ślady, jakie zauważył przez lornetkę Gerber, w miejscu nie porastanym przez trawę. Odciśnięty protektor wojskowych butów prowadził wprost do bramy. Maksym zbadał je z bliska, wcześniej podejrzewał, że mogą one pochodzić od zwiadowców, których posłała tu Afanasjewa i nie radziła jeszcze go o tym poinformować. Teraz zmienił zdanie, odciski wskazywały na znaczny stopień zniszczenia i zużycia. A więc stalker. Nigdzie nie dostrzegł śladów należących do kogoś innego, zwłaszcza do czegoś, co nie było człowiekiem. Spojrzał ku budynkom po lewej i uniósł rękę, po chwili wypatrzył na drugim piętrze uniesioną dłoń Domagarowa, który szybko ją opuścił. Wejście do fortu było czyste. Ocenił stan przerdzewienia wrót, zastanawiając się czy nie wejść na twardo, wyważając przy pomocy wozu, jednak nie widział w tym najmniejszego sensu. Zasygnalizował więc do tyłu informację, iż wkracza do wnętrza, zaś wóz ma zając pozycję przy bramie, gdzie druga drużyna zapewni mu wsparcie wewnątrz obiektu. Przyjrzał się ciemnej plamie nieopodal wejścia. Następnie polecił swoim ludziom wkraczać do środka.

Ulokowane na murach stanowiska wieżyczek były puste, z dawna nie obsadzone, zaś umocowania dla ciężkich karabinów maszynowych zdążyły zardzewieć. Gerber zlustrował je wzrokiem, gdy podchodził do wrót, lecz Domagarow nie sygnalizował mu niebezpieczeństwa. Wrota były wyłamane, jedno skrzydło opierało się o drugie, pozostawiając sporej szerokości szparę, przez którą przecisnął się stalker. Tym, co Maksyma niepokoiło najbardziej, był fakt, iż musiały zostać pozostawione niedawno, w przeciągu ostatnich dni lub godzin. Wiatr nie zdołał jeszcze ich zatrzeć, odcisk w piachu był aż nadto widoczny. Spojrzał raz jeszcze w kierunku, w którym biegła droga. Zauważył, że nieopodal rozdziela się ona, a miejscowość jest większa niż mu się wydawało. Powinien posłać czujkę na wieżę, ale nie zamierzali w końcu tędy się przemieszczać, lecz ominąć ją i łukiem okrążającym Piaseczno, zawrócić ku Warszawie. Popatrzył na Gruzinkę i skinął głową, gdy usłyszał wzrastający warkot pracującego silnika BWP, zwiastujący dodanie przez Kubicę gazu. Tuż za jej plecami przecisnął się do wnętrza fortu.

Minął wartownię, gdzie niegdyś wypoczywały służby wartownicze, a także znajdował się punkt kontrolny dla przybywającego w to miejsce wojska. O ile pamiętał zaopatrzenie fortu jak i posiłki przybywały wówczas od strony Grójca, którędy wiodła naziemna linia kolejowa ku Stacji Dworzec Zachodni. Pozwalało to ominąć zonę południową, której krawędź znajdowała się tuż za Piasecznem, co skutecznie uniemożliwiło korzystanie ze znajdującej się tam dawnej linii kolejowej. Na wprost wiodła trasa prowadząca na plac apelowy, gdzie na płytach dostrzegał liczne plamy oleju pozostawionego tu przez BWP wracające z patroli tych okolic. Po lewej i prawej stronie miał wysokie budynki o podobnej konstrukcji. Piachu w tym miejscu nie było, a ślady znikały. Nie namyślał się długo i podzielił oddział zabierając ze sobą do lewego budynku Moraveca i Gruzinkę. CKM już instalowano na dachu wartowni, ustawiając stanowisko strzeleckie.

Gerber na przemian z Gruzinką zapewnili sobie osłonę, przed wkroczeniem do budynku, a on stwierdził, że nie dostrzega na razie w jej zachowaniu niczego podejrzanego. Wnętrze zdawało się opuszczone, jednak niezbyt dawno, bowiem Gerber dostrzegł ślady wskazujące, na jego zamieszkanie.  Przez pozostawione w oknach otwory wpadało światło sprawiając, iż w środku panował półmrok. Maszynka spirytusowa, ubrania, konserwy. Szybko przebiegł wzrokiem po śladach cywilizacji, stwierdzając, że nie są to pozostałości upadłej Polski, lecz LPKRR. I nie pochodzą sprzed trzech lat, lecz z niedawnego okresu. Dał znak swoim ludziom, gdy dostrzegł rozmaite narzędzia. Ktoś tu jeszcze niedawno mieszkał, lecz teraz nie było po nim śladu. Przysunął się do ściany oceniając, iż budynek mógł być schronieniem dla co najmniej kilkunastu osób. Dostrzegł szmacianą lalkę i pokręcił głową, zastanawiając się, co robi tu taka zabawka, będąca symbolem imperialistycznego zepsucia. Z całą pewnością pochodziła sprzed wojny, lecz wyraźnie ktoś dokonał jej naprawy przy pomocy igły i włóczki. Na talerzach ustawionych na naprawionym niedawno stole dostrzegł resztki pożywienia. Nie zdążyło się jeszcze rozłożyć.

Kiedy na zewnątrz padł strzał, instynktownie zmienił pozycję szukając schronienia. Kątem oka sprawdził co robi Gruzinka, ta rzuciła się na podłogę, jednocześnie szukając celów. Na szczęście nie był jednym z nich, więc mógł przewrócić blat i ukryć się za nim. Moravec był gdzieś z tyłu, także krył się za prowizoryczną osłoną. Dźwięk wystrzału rozpoznał z łatwością, Domagarow oddał strzał ze snajperki. Trafił w coś nad nimi, gdzie rozległ się brzęk spadającego metalu. Maksym nie miał pojęcia w kogo strzelał, lecz najwyraźniej zamiast niego trafił jakiś przedmiot, jednocześnie uprzedzając Gerbera. Ten dawał już znak swym ludziom, wychylił się zza osłony, celując w schody znajdujące się na końcu holu, gdy posłyszeli głos.

- Tawariszczi, nie strielajcie!

Gerber dał dłonią znak, powstrzymując pozostałych. Jednocześnie położył dłoń na granacie.

- Kto wy? – zawołał.

- Ja stalker, nie wrag! – padła odpowiedź. Akcent był ciężki.

- Gawarisz po polskij?

- Da!

- To rzuć broń przed siebie, a potem wychodź powoli z rękami w górze!

- Tak jest, towarzyszu oficerze – usłyszał w odpowiedzi. Przynajmniej na czymś stanęli.

U stóp schodów upadł karabin kałasznikowa, później pistolet i nóż. Po chwili dorzucona została strzelba i kilka magazynków. Nie było to zwykłe uzbrojenie stalkera, choć nosili zazwyczaj krótkie karabinki i pistolety oraz strzelby, nie miało prawa pojawić się tu AK wzór 77, jako broń zastrzeżona wyłącznie dla wojska. Chwilę później ukazał się stalker we własnej osobie, schodzący powolnym krokiem, by nie dać żadnego pretekstu, ręce miał uniesione wysoko nad głowę. Odziany był w długi szynel, rozpięty niedbale, z wyraźnie widoczną wojskową kamizelką taktyczną. Na głowie miał czapkę, na nogach podarte spodnie i zniszczone buty. Ubiór, w którym mógł ukrywać jeszcze dwa razy tyle uzbrojenia. Maksym ocenił sytuację.

- Zrzućcie tę kapotę, towarzyszu – polecił.

- Nie mam złych zamiarów – odparł tamten, zdejmując szynel. Tak jak podejrzewał Gerber, dostrzegł tam jeszcze kilka granatów i noży. – Chyba to rozumiecie.

- Rozumiem. Gruzinka! Rozbroić towarzysza… stalkera – celowo wypowiedział to słowo po chwili wahania. Kiwnął na Moraveca, który ruszył ku klatce schodowej, sprawdzić czy nie kryje się tam ktoś jeszcze.

- Moja licencja nie jest ważna – przyznał stalker. – Ale sami rozumiecie… Od trzech lat nie miał jej kto przedłużyć i podstemplować.

- Rozumiem – Gerber wyszedł zza stołu. Karabin opuścił jedynie częściowo. Za jego plecami rozległ się huk otwieranych drzwi, gdy do wnętrza wpadała reszta drużyny, ale dał im znak, że sytuacja jest opanowana. – Ale wiecie sami, że musimy sprawdzić.

- Towarzyszu sierżancie – powiedziała Gruzinka. – On ma na sobie wojskowy sprzęt! To szabrownik! – cofnęła się i gwałtownie nabrała oddechu. Widocznie wstrzymywała go od dłuższej chwili, nie dało się bowiem ukryć, że stalker śmierdział. Pozbawiła go jednak granatów i ostrzy, choć Maksym był przekonany, że tamten ma jeszcze coś pod kamizelką. Postanowił jednak na razie pozwolić mu to zatrzymać, bowiem potrzebował go, nawet jeśli tamten jeszcze o tym nie wiedział.

- Towarzyszu, tę broń tu znalazłem, nie było jej komu oddać – zaczął się mitygować tamten widząc, iż wszystko zmierza w nie najlepszym dlań kierunku. Maksym powstrzymał jego wypowiedź łagodnym uniesieniem ręki.

- Wasza familia? – zapytał.

- Ostap Stiepanowicz Gaworko – odparł stalker, ukazując brakujące zęby.

- Towarzyszu Gaworko, czy jest tu ktoś jeszcze?

- Nie.

- Nie? – Gerber nie spuszczał z niego wzroku.

- Już nie – sprecyzował tamten.

- Tak – pokiwał głową Maksym. – Wiecie co, będziecie musieli wszystko opowiedzieć. Ale za chwilę. A wy Tekagawelidze nauczcie się odróżniać szabrownika od człowieka pracy, który zrobił wszystko, aby przetrwać, wykorzystując do tego porzucony sprzęt. Taka determinacja jest godna pochwały. Chodźcie ze mną, Gaworko, opowiecie swoją historię.

- Jeżeli macie gorzałkę, chętnie – zdawał się odzyskiwać rezon tamten.

- Mamy i gorzałkę – powiedział Maksym, po czym ruszył na zewnątrz, by powiadomić Afanasjewą. Nie było sensu, by tamten opowiadał dwa razy. Tak jak przypuszczał, gdy tylko dowiedziała się o napotkanym człowieku, jej wóz wjechał do Góry Kalwarii. Chwilę później pojawili się Kraft i Kaliciński, pozostawiając swych ludzi na perymetrze. Do tego czasu żołnierze Gerbera zdążyli sprawdzić piętra obu budowli i zameldować, że są opustoszałe. Posłał Domagarowa do kościelnej wieży wraz z obserwatorem, pozostałym kazał przeszukać resztę fortu. Kubica wciąż na jałowym biegu stał pod bramą, podczas gdy tanki zatrzymały się u wejścia do miasta. W międzyczasie nad ich głowami przemknął Suchoj, zakręcając ponad miastem. Na razie w okolicy nie było żadnych zmiennych.

Afanasjewa spochmurniała rzucając swym jedynym okiem groźne spojrzenia.

- Nie mogliście sami zasięgnąć języka? – warknęła.

Maksym nie przejął się.

- Nie wiem co dla was jest istotne, towarzyszko pułkownik – powiedział. – Możecie zwrócić uwagę na rzeczy, które znajdują się w obszarze leżącym poza moimi… kompetencjami.

- Jak śmiecie, towarzyszu sierżancie! – wybuchnął Kaliciński, dając upust tłumionym uczuciom, najwyraźniej drążącymi go od czasu ujrzenia tego, czego świadkiem był w Czersku.

- Nie – uspokoiła go Afanasjewa. – Sierżant Gerber ma rację. Moje poirytowanie wynika z faktu, że straciliśmy sporo czasu. A nie mamy go zbyt wiele. Musimy dzisiaj dotrzeć do Warszawy. Powiedzcie Gaworko, byliście tam kiedyś?

Stalker odstawił manierkę od ust i zakasłał. Własnoręczna produkcja Gołkowskiego, którą został poczęstowany, rozluźniła go.

- W ciągu ostatnich trzech lat nie – powiedział. – Wcześniej bywałem dość często w faktorii północnej i na Polu Mokotowskim.

- A co tu robicie? – zapytała ostrzejszym tonem. – I gdzie są pozostali? Gołym okiem widać, że nie jesteście tu sami.

- Towarzyszko oficer, nie mam powodu kłamać i nie zamierzam – odparł. – Jestem tu sam. Nie wiem co się stało, gdzie zniknęli wszyscy. Ale ma to związek z waszym przybyciem.

- Z naszym przybyciem? – wtrącił się Kraft. Stalker pokiwał głową.

- Po kolei – zażądała Afanasjewa. – Krótko i rzeczowo, towarzyszu. Kim jesteście i co tu robicie, kto w tym miejscu mieszkał.

Gaworko skinął głową. W jego postawie znać było dawne wojskowe wyszkolenie, jakie musiał odbyć każdy obywatel LPKRR. Nie zgłosił jednak akcesu do zawodowej armii, opuszczając ją z nakazem stawiennictwa na jednej ze stacji metra podziemnej Warszawy, gdzie otrzymał przydział pracy. Nie wykorzystał go, uzyskując licencję stalkera i ruszając na Dzikie Pola, choć nie był to poważany zawód. Stalkerzy odnajdywali i przynosili do miasta przedwojenne przetmioty, obowiązkowo znosząc je do komisji kwalifikacyjnej, która wyceniała znaleziska, płacąc za nie rublami w zależności od klasy. W stosunku do ryzyka jakie podejmowali wkraczając na rubież zony, poza Kordon, opłacalność nie była zbyt wielka. Stąd nierzadko wiele znalezisk, zwłaszcza w postaci biżuterii, precjozów czy obrazów trafiało na czarny rynek.

- Trzy lata temu byłem stalkerem – powiedział Gaworko. – Potem Warszawa została zaatakowana. Byłem wtedy na południu i widziałem fioletowe niebo jakie nadciągnęło nad miasto. Ludzie uciekali spod ziemi, a na Mokotowie wpadali na twory, jakie krążyły wokół nie mogąc przedrzeć się przez lotnisko, którego broniło wojsko…

- Krócej towarzyszu – poradziła Afanasjewa.

- Coś stało się z zoną południową – powiedział. – Przestała istnieć. Ta czerwona mgła, która była jej granicą i nie dało się jej przejść, całkowicie zniknęła. Pozostała tylko całkowicie pusta ziemia, ani jednej rośliny. Wówczas wojsko wycofało się, a Warszawę opanowały twory…

- Mówiliście, że próbowaliście tam wrócić? – zapytał napastliwie Kaliciński. Gaworko spojrzał nań niezmieszany.

- Próbowałem, towarzyszu. Nie dotarłem dalej niż za Piaseczno, Polacy byli wszędzie. Omijali tylko południową zonę, ale ja bałem się tam wejść. Ci, którzy próbowali… Niektórzy oszaleli, inni nie potrafili spać całymi dniami, krzycząc o czerwonych światłach… - wzdrygnął się. – Za Piasecznem zebrało się nas więcej, ocalałych. Prócz stalkerów byli żołnierze z bazy w Lesznowoli, która została zaatakowana, były rodziny chłopów z upraw hydroponicznych. Całkiem pokaźna grupa ludzi. Próbowaliśmy wrócić do tuneli, ale się nie dało. Między nami a Warszawą była zona i zmienne, hordy Polaków wyłaziły spod ziemi, dowódca zdecydował, aby udać się do fortu w Górze Kalwarii.

- Dowódca?

- Major Klimaszko – powiedział stalker. – Wraz ze swą dziesiątką ludzi osłaniał cywili, a my im pomagaliśmy. Dzięki niemu tyle osób ocalało, choć niektórzy nie wytrzymali przejścia przez południową. Szliśmy skrajem, lecz tam były te dziwaczne rośliny, drogę na Tarczyn odcięli nam Polacy, zagonili nad do tej zony, lecz okazało się, że nie potrafią przejść granicy. Lecz wtedy okazało się, że ludzie słyszą głosy i widzą tam różne rzeczy. Nie dali rady… Ta pusta ziemia jest przeklęta!

- Towarzyszu! Szerzycie zabobony niegodne komunisty! – rzucił gniewnie Kaliciński. Gaworko spojrzał na niego i zamknął usta.

- To naturalne, że cywile nie przetrwali trudów podróży – powiedziała łagodnym głosem Afanasjewa. – Nie nawykli do powierzchni. Pod ciągłą presją Polaków nie wytrzymali napięcia.

- To coś więcej, towarzyszko – chrząknął Gaworko.

- Dość! – ucięła. – Dotarliście tutaj i co dalej?

- Dowódca usiłował połączyć się z Kordonem – powiedział stalker. – Przez jakiś czas nawet mu się udawało. Ocalała tam cała załoga, przez kilkanaście miesięcy…

- Towarzyszko, czy sierżant Gerber jest uprawniony, by tego słuchać? – zapytał Kaliciński. Afanasjewa spojrzała na Maksyma po czym kiwnęła głową.

- Tak. Mówcie, Gaworko.

Gerber nie odezwał się ani słowem. Nikogo prócz niego nie zdziwiła informacja, że w Kordonie, bazie wojskowej leżącej na zachodnim brzegu Wisły, zwanym niegdyś Pragą, pozostali żołnierze. Kraft, Kaliciński i Afanasjewa, wyraźnie wiedzieli to wszystko już wcześniej. A zatem Kordon przetrwał, wbrew temu co głosiła oficjalna propaganda, o bohaterstwie wojska, które ewakuowało się, wysadzając praską twierdzę, by nie wpadła w ręce wroga. A on nie mógł ukryć swego zaskoczenia.

- Kordon polecił umocnić się w tej placówce i ściągać ocalałych – powiedział Gaworko. – Komendant obiecał przysłać pomoc, kiedy tylko będzie to możliwe. Mieli własne problemy, umocnili się w bazie, ciągle atakowani przez Polaków, ale podziemna Warszawa przetrwała.

- Wiemy – powiedziała Afanasjewa, choć Maksym nie miał o tym pojęcia. Dowiadywał się właśnie, że w utraconym mieście pozostali ludzie, a wojsko wciąż walczyło z Polakami, choć oni znaleźli się w tym czasie w Puławach, budując linię obronną odcinającą LPKRR od północnej części kraju i Mazowsza. Miasto ocalało, lecz nikt im o tym nie powiedział. Stosownie do siebie przyswoił szybko tę szokującą informację, starając się w żaden sposób nie pokazać jak bardzo nim poruszyła.

- Skoro wiecie, to wiecie także zapewne towarzyszko, że Kordon nie był w stanie przysłać nam wsparcia. Nie byliśmy w stanie w żaden sposób nawiązać połączenia z Warszawą, oni usiłowali wysłać do nas konwój lecz nie dotarł. Polacy w wielkiej ilości opanowali nadziemną część miasta, a ludzie nie byli w stanie wyjść z tuneli. Musieliśmy zacząć polegać sami na sobie, na szczęście w forcie wciąż jeszcze było sporo amunicji. Dało się zacząć uprawiać ziemie, tam z tyłu mamy poletko, od strony skarpy mieliśmy widoczność, miejsce było obronne. Polacy nas zbytnio nie nękali, a gdy zona się cofnęła, my zaczęliśmy zapuszczać się na wyprawy, aż po Warkę i Gościeńczyce… Zdobywaliśmy wszystko co potrzebne, metal, kable… tylko nikt nie chciał chodzić na północ. Nikt nie chciał wchodzić do południowej…

- Towarzyszu, skończcie z tymi zacofanymi zabobonami –powiedziała  gniewnie Afanasjewa.

- Towarzyszko – stalker zaoponował po raz pierwszy. – Widziałem w zonie wiele rzeczy, widziałem istoty, które trudno nazwać Polakami, zmienne o jakich nikomu się nie śniło, zmieniające kule karabinowe w motyle, miejsca, w których gdy człowiek zaczerpnął oddechu płonął od środka, widziałem z daleka nawet Ciemną Panią i wciąż żyję. Lecz nie przeżyłem czegoś takiego jak w południowej. Co jakiś czas widywaliśmy tam te czerwone światła, przemieszczające się jakby czegoś szukały…

- Starczy. Powiedzcie co tu się stało – zażądała Afanasjewa.

- Po roku straciliśmy łączność z Kordonem – powiedział. – Wiem, że toczyli jakieś walki w tunelach, potem całkiem zamilkli i już nigdy nie odpowiedzieli. Nie udało nam się tam przedostać ani nawiązać z nimi kontaktu. Dowódca polecił więc, byśmy umocnili się tutaj i czekali na ratunek. Kordon przekazał informację o nas i wiedzieliśmy, że prędzej czy później przybędziecie. Wielu traciło nadzieję, lecz wciąż trwaliśmy, niektórym zaczęły rodzić się dzieci. Dowódca zapewniał, że komunizm nie porzuci swoich i utrzymywał żelazną dyscyplinę dzięki swemu wojsku… Czasem widywaliśmy Suchoje, dokonujące zwiadu, lecz z żadnym nie udało się nawiązać kontaktu, mimo iż paliliśmy ogniska, a nawet ułożyliśmy wielki napis na Mariankach. Wreszcie wczoraj rano zobaczyliśmy wiertaloty transportowe.

- Wiozły naszych zwiadowców – powiedziała Afansjewa. – Szły na Warszawę.

- Tak. Dowódca posłał mnie, bym rozpalił ognie w Minkowlasie, nie lubię tam chodzić, bo to blisko południowej i…

- Ale poszliście – powiedziała Afanasjewa. – I co się stało?

- Rozpaliłem ogień, wiertaloty musiały go dostrzec, bo wracały tą samą drogą. Potem zaczęły pojawiać się odrzutowce, mniej więcej co godzinę przelatywały tą trasą, zakręcając na granicy zony i idąc na Warszawę. Piloci dostrzegli ogień i wiedziałem, że zostaniemy uratowani. Udałem się w drogę powrotną… - zamilkł.

- Gdzie się podziali pozostali? – zapytała Afanasjewa.

- Nie mam pojęcia! – głos stalkera nagle się załamał. – Dowódca posłał nie tylko mnie, lecz nie wiem czy wróciłem ostatni, czy… gdy dotarłem zobaczyłem, że brama jest wygięta. Nie było nikogo, wszyscy zniknęli.

- Dokąd poszli?

- Nie rozumiecie! Po prostu zniknęli, wszyscy przepadli, pięćdziesiąt trzy osoby! Bez ani jednego śladu! – zawołał stalker. – Nie mam pojęcia, po prostu nie było już nikogo!

- Maoiści? – myślał głośno Kaliciński.

- W Czersku naszych nie było – powiedział Kraft. – Chyba, że uprowadzili ich przemieszczając się w sposób, jaki opisywała towarzyszka major.

- Maoiści? – zdziwił się stalker. – Tutaj? Nie wiem o czym mówicie.

- Patrzyliście ostatnio w kierunku Czerska? – zapytała Afanasjewa.

- Kiedy zaczęliście strzelać? Nie sposób było przegapić – powiedział. – Słychać było aż tutaj, jak wiertaloty latały wokół, a tanki i artyleria waliły do zamku. Zaczaili się tam na was Polacy? Widziałem, że dzieje się tam wcześniej coś dziwnego, jakieś dwie godziny temu niebo zrobiło się na kilka chwil fioletowe.

- Zona – powiedział odruchowo Gerber. Tamten skinął głową.

- Roześlę patrole – powiedział Kraft. – Może uda się kogoś odnaleźć.

- Nie – powiedziała Afanasjewa. – Przeczeszcie fort i jego okolice, sprawdźcie czy coś innego się tu nie ukrywa. Potem ruszamy, straciliśmy już zbyt wiele czasu.

- Nie wiem z czym walczyliście w zamku, ale tutaj… – powiedział Gaworko. – Kiedy przybyłem i zobaczyłem tę wyłamaną bramę… - zawahał się. – To było wczoraj, jeszcze przed zmierzchem, ale miałem wrażenie, jakby on zapadł już tutaj. Jakby panowała tu ciemność. Jakby wszystko oblepiał… mrok.

Afanasjewa drgnęła.

- Mrok? – zapytała. Tamten potwierdził. Nagle rozejrzała się, lecz zobaczyła jedynie znajdujących się w oddaleniu od nich żołnierzy. Gerber dostrzegł, że nie zdołała zamaskować niepokoju jaki przemknął przez jej twarz. – Wynosimy się stąd – zdecydowała. – A wy Gaworko, pójdziecie z nami, bo muszę posłuchać reszty waszej opowieści. Armia was nie zostawi, to dobra wiadomość. Ale jest jeszcze dla was zła. Kraft, Kaliciński, zbierać swoich ludzi, wyznaczyć kurs. To wszystko zbytnio nas opóźniło, nie mamy wyjścia. Pójdziemy przez południową.

Sochaczew >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz