sobota, 1 kwietnia 2023

Blask Ciemnośći: Dzikie Pola na północ od Warszawy

DZIKIE POLA NA PÓŁNOC OD WARSZAWY

<< Sochaczew

Jedynym co Łowca mógł uczynić w tej sytuacji, było podbicie celującej doń lufy do góry. Zdążył to uczynić w ostatniej chwili, a strzał poszedł tuż nad jego głową, zdradzając wszystkim pozycję stalkera. Jednocześnie ogłuszył go całkowicie, jego twarz została osmalona, a w uszach zaczęło mu piszczeć. Nie tracił czasu, chwycił za broń, szarpiąc gwałtowanie i wyrywając ją przeciwnikowi z ręki. Osoba na wprost niego runęła do przodu, zaś on został zadziwiony łatwością z jaką zdołał wyrwać pistolet z ręki wroga. Chwycił APS turlając się na bok, pozwalając tamtemu upaść, po czym zaciskając dłoń na rękojeści uderzył nią mocno w maskę p-rad gaz. Wróg podskoczył, lecz przy trzecim ciosie znieruchomiał, a Łowca poczuł jak niszczy elementy maski, miażdżąc także to, co znalazło się poniżej. Nie dał się ponieść walce i zeskoczył z ciała, dostrzegając na wprost siebie nadbiegającego kolejnego przeciwnika. Wyrzucił broń i skoczył do przodu chwytając łuk, po czym przeturlał się. Wiedział, że nie zdoła oddać celnego strzału z APS i zarwie go z powodu swej rany, momentalnie naciągnął cięciwę i wypuścił strzałę, którą zdążył nałożyć. Trafił prosto w biegnącego człowieka, jednak nie zdołał go spowolnić. Grot wbił się w ciężką kamizelkę, a strzała w niej utkwiła. Wróg zatrzymał się i uniósł kałasznikowa, lecz nagle spojrzał pod nogi, orientując się na czym stanął. Łowca już tego nie widział, bowiem biegł, lecz mężczyzna zorientował się już co się święci.

- Miny! Uwaga! – zawołał opuszczając broń i podciągając maskę do góry. Łowca nie miał jednak szansy przyjrzeć się jego twarzy, bowiem w jego stronę podążał już następny przeciwnik, który znalazł się tuż przy nim. Stalker wiedział już, że jego pułapka się nie udała, a teraz walczy o swoje życie. Przeturlał się by nie dało się weń wycelować, po czym wyprowadził cios pod kolana, podcinając mężczyznę. Zamierzał zadać mu kolejny cios, tamten jednak zamortyzował swój upadek, choć musiał wypuścić karabin. Łowca wykorzystał to by zadać kolejny cios, przeciwnik jednak niezwykle szybko wywinął się i uchylił. Poderwał się na nogi, podobnie stalker, jednak jego oponent przyjął już pochyloną postawę i uniósł ręce, najwyraźniej zamierzając walczyć na pięści. Łowca nie miał innego wyjścia, pozostając w zwarciu wiedział, że mężczyzna, który uruchomił minę nie będzie do niego strzelał, mogąc zranić swojego kompana. Postarał się przesunąć tak, aby zasłonić się tamtym. Lecz wróg zaatakował z szybkością jakiej Łowca się nie spodziewał, wyprowadzając cios, przed którym ledwie zdołał się uchylić. Ten okazał się jednak markowany, a stalker otrzymał uderzenie z dołu w podbródek. Na chwilę go zamroczyło, choć gęsta broda złagodziła impet, w ostatniej chwili odskoczył do tyłu, unikając następnego trafienia. Wiedział już, że mężczyzna walczy jak zawodowiec, przenosząc ciężar ciała, przygotowując się do wyprowadzenia ataku. Łowca jednak był już gotowy, wstrzymał oddech, przypominając zasady dawno nieużywanej sztuki walki. Wszystko zaczął wykonywać instynktownie, skracając oddech i zbierając siły. Gdy tamten wyprowadził kolejne uderzenie z lewej strony, Łowca zbił je dłonią, co musiało przeciwnika zaskoczyć. Jednak ponownie spróbował użyć sierpowego, a stalker wiedział już, że ma przed sobą boksera, który nie miał szans z sistiemą. Cokolwiek to słowo oznaczało. Nawet jeśli stalker nie walczył od lat, godziny treningu miał we krwi, ciało pamiętało, jeśli on sam już nie i stał się zbyt powolny. Pułapka się zamknęła, cios zmierzający pewnie w twarz spadł na dłoń, która eksplodowała bólem, lecz Łowca nie zareagował. Druga dłoń z wyprostowanymi palcami wbiła się głęboko w krtań tamtego, niczym atakująca kobra. Łowca odskoczył, szukając noża, którym mógłby dobić przeciwnika, nie będącego w stanie złapać oddechu i charczał. Lecz nim stalker miał okazję cokolwiek uczynić dopadł go kolejny wróg.

Z nóg zbił go pędzący człowiek, który poruszał się niezwykle szybko i gdy Łowca go ujrzał, było już za późno na cokolwiek. Poczuł jedynie uderzenie w brzuch, którym został przewrócony. Przeciwnik nie nosił maski. Był potężny i masywny, stalker dostrzegł zmierzającą w jego stronę zaciśniętą pięść i błyszczący sygnet, po czym przed oczami wszystko mu rozbłysło, a w ustach poczuł krew. Być może stracił jakiś ząb, lecz sistiema sprawiła, że zignorował ból. Zwiotczał i padł do tyłu, zamierzając w ten sposób zaskoczyć mężczyznę, ten jednak niezwykle szybkim ruchem chwycił go za włosy i szarpnął go góry. Łowca nie krzyknął, choć kłąb rosnący na jego głowie został w części wyrwany. Ujrzał jedynie niezwykłe oczy tamtego, płonące i gorejące jasnym światłem, wyprowadził już cios w jego brzuch. Przeciwnik nosił kamizelkę, lecz to nie było przeszkodą dla stalkera, który przyjął już pozycję walki, a przed oczami błysnęły mu dni, gdy w dalekim kraju i innej armii uczono go jak zabijać ludzi gołymi rękami. Kamizelka zaabsorbowała cios, lecz miała odwrócić jedynie uwagę mężczyzny, który zlekceważył to uderzenie. Stalker zdążył już podeprzeć się drugą nogą i kopnąć go w krocze. Oczy tamtego się rozszerzyły, a chwyt się rozluźnił, Łowca szarpnął się do tyłu pozostawiając część owłosienia w ręku tamtego, skoczył zajmując pozycję bojową i zmieniając oddychanie na płytkie, by kontrolować walkę. Przed oczami miał tylko przeciwnika i jego oczy, nie patrzył na jego ruchy, wbijał wzrok jedynie w źrenice wroga, przewidując kolejne ruchy. Wiedział, iż walczy z kimś groźniejszym niż bokser, cios pięścią nieco go zamroczył. Przeciwnik był niezwykle szybki. Kolejne uderzenie mogło Łowcę ogłuszyć, zamierzał je więc wykorzystać przeciw tamtemu. Wróg był jednak tego najwyraźniej świadom, gotował się do kolejnego ataku.

- Złoj! W tył! – wrzasnął mężczyzna, który stanął na minie, usiłując wycelować kałasznikowa. Łowca o nim nie zapomniał, kątem oka dostrzegał, iż usiłuje wziąć na cel jego nogi, chcąc wziąć go żywcem, bądź nie potrafiąc dobrze wymierzyć. Wiedział już co zrobić, czekał tylko na atak mężczyzny, by podciąć go, przetoczyć się w kierunku noża i rzucić go w uzbrojonego, gdy rozległ się kobiecy krzyk.

- Olimpia! – zawołał trzymający kałasznikowa. Złoj nie spuścił oczu z Łowcy, nieco cofając się. Stalker popatrzył obok niego i zorientował się, że nie jest to pułapka.

Na granicy widzialności dostrzegł kształt, barwy trawy i szarego nieba, zlewający się z otoczeniem, unoszący spośród roślinności. Był długi i pochylony, zdawał się mieć duży ogon, którym uderzał o boki, miał spiczaste uszy. Łowcy skojarzył się z kotem lub tygrysem, lecz był nienaturalnie długi i zwarty w kłębie. Jego pysk był ledwie widoczny, przypominał wydłużoną tubę, lecz nie mógł stwierdzić tego z całkowitą pewnością, bowiem nie do końca był w stanie odróżnić zwierzę od otoczenia. Zupełnie jakby zmieniało swe barwy, adaptując się do miejsca w którym przebywało, a światło zdawało się je przenikać. W zasadzie Łowca dostrzegał jedynie ruch, powolny i groźny, gdy istota przygotowywała się do ataku. Nie napotkał nigdy dotąd na swej drodze takiego twora, jednak od razu mógł stwierdzić, iż był śmiertelnie niebezpieczny. Odruchowo zaczął szukać jego słabych punktów, lecz nie mógł zapominać o swoim przeciwniku, z jego gorejącymi oczami i płonącym sygnetem. Ten przez chwilę stał niezdecydowany i wahał się co uczynić dalej. W ułamku sekundy nie zdołał podjąć decyzji, wyraźnie chciał ruszyć na pomoc kobiecie, lecz nie pozwalała mu na to konfrontacja, w której brał udział.

Decyzję za obu podjął krzyczący mężczyzna, który wycelował karabin w twora i puścił serię. Strzały poniosły się głośno, a Łowca skrzywił się, gdy idiota dał znak każdemu Polakowi w pobliżu, iż znajdują się tu ludzie. Stalker natychmiast wykorzystał tę chwilę, przetaczając się w tył, bowiem Złoj spodziewał się ataku. Obaj jednak starali się nie tracić również z oczu twora, więc zauważyli, że strzał nie uczynił Polakowi żadnej krzywdy. Dla Łowcy nie było to żadnym zaskoczeniem, kałasznikowa nosił wyłącznie do walki z ludźmi, wiedząc iż wystrzeliwane z niego kule już jakiś czas temu przestały wyrządzać Polakom krzywdę. Pociski nie były w stanie przebić ich skóry, choć nadal spokojnie udawało przeciąć się ją nożem, czasem przebić strzałą. Twory dawały się zabić, nawet jeśli dawna wojskowa broń przestała to umożliwiać. Teraz dostrzegł jak kule uderzają z impetem w bok istoty, zaś reszta strzałów przechodzi ponad nim, gdy mężczyzna zbyt długo trzymał naciśnięty spust. Nie zdołał zabić Polaka, lecz seria odniosła pewne skutki. Twór stał się przez chwilę bardziej widoczny, gdy miejsca w które trafiły pociski zamigotały nagle ukazując ciemne plamy. Choć nie uczyniły mu żadnej krzywdy sprawiły, iż zadrżał i wyraźnie stracił koncentrację. Zaś to, co wystrzeliło z jego pyska w kierunku kobiety, przypominając coś w rodzaju żądła lub pazura, przeleciało obok niej nie robiąc jej żadnej krzywdy. Twór stracił swe zainteresowanie Olimpią i skierował spojrzenie ku strzelającemu mężczyźnie, któremu skończyły się właśnie naboje w magazynku. Wciąż się nie poruszał, wiedząc, iż stoi na minie kontaktowej, którą uaktywnił w chwili nadepnięcia. W jego ruchy wdała się jednak już panika, gdy wyrzucił magazynek na ziemie i zaczął szukać przy pasie następnego. Robił to po omacku, wpatrując się w twora, który znowu się poruszył. Ciemne plamy już zniknęły, znowu zlał się z otoczeniem, niczym kot skradając w kierunku strzelającego. Łowca dostrzegł oczy twora, żółte źrenice z ciemnymi plamkami, skupiające się na nowym celu. Mężczyzna macał ręką usiłując wyciągnąć magazynek, szarpiąc go w coraz szybciej. Istota stała się prawie niewidoczna, gdy przyczaiła się pośród trawy,  najwyraźniej gotując się do skoku. Stalker nie spotkał jeszcze nigdy takiego Polaka, którego zachowanie zdawało się mocno odbiegać od pozostałych tworów, o cechach drapieżnika, przypominającego zachowanie kota bawiącego się z myszą. Za chwilę ta ostatnia rzuci się do ucieczki, wyzwalając eksplozję kontaktowej miny, a wówczas sytuacja skomplikuje się jeszcze bardziej. Nadeszła pora by opowiedzieć się po którejś ze stron.

Łowca uczynił to właśnie w tej chwili. W jednej chwili przewrócił się na plecy, łapiąc za łuk i naciągając na cięciwę strzałę. Poczuł ból dłoni zaciśniętej na rękojeści, jednak wiedział, że w przeciwieństwie do broni palnej, zdoła ponownie celnie wystrzelić. Gdy poderwał się z trawy i zajmował pozycję, w ciągu dwóch sekund jakie minęły zdołał zwrócić uwagę twora, który spojrzał nań swymi oczami zabójcy, ledwie widocznymi zza poruszających się traw. Stalker rejestrował wszystko wokół, lecz otoczenie nagle stało się odległe, był tylko on i istota, z którą utrzymywał kontakt wzrokowy. Kątem oka zauważał Złoja, przyjmującego postawę bojową, nie do końca pewnego co uczyni stalker, który poruszał się równie szybko jak on, a teraz naciągał już strzałę na cięciwę. Na lewo mężczyzna stojący na minie zgubił magazynek, który wypadł mu z dłoni, gdy gwałtownie wyrwał go wreszcie zza pasa. Kobieta pośród traw przestała już krzyczeć, nieopodal niej był ktoś jeszcze, kto trzymał drżącą ręką pistolet. Na tle szarego nieba unosił się nadal trup, a czas jakby spowolnił i ciało przestało wirować. Naciągał cięciwę zdrową ręką, a opór wzrastał im dalej odginały się ramiona, z tulejkami zrobionymi z łusek. Łuk wykonał samodzielnie, owijając go skórą Polaków, z których jelit wykonał cięciwę, a po miesiącach prób udało mu się stworzyć broń idealną. Lata spędzone na Dzikich Polach uczyniły z niego mistrza, nawet jeśli strzały nie były w stanie przebić rogowych powłok niektórych tworów, każdy z nich miał słaby punkt, w który należało wycelować. Instynkt od razu podpowiedział Łowcy gdzie ma strzelić i to właśnie uczynił. Nim minęła sekunda wypuścił strzałę, czując przypływ bólu w zaciśniętej ręce, gdy rękojeść zadrżała. Jego pocisk z aluminiowym grotem pomknął w kierunku celu, a istota nie zdążyła zareagować, jak gdyby nie spodziewając się, że może zostać zraniona. Nie poruszyła nawet łbem, najwyraźniej przygotowując się do ataku swym żądłem i był to jej błąd, bowiem strzała weszła głęboko w jej oczodół.

Jak się spodziewał nie zdołał jej w ten sposób zabić, poderwała łeb i zaczęła nim podrzucać, gdy pocisk zagłębił się głęboko trafiając w miejsce, gdzie powinien znajdować się jej mózg. Lecz Łowca nie zakładał, że będzie miał tyle szczęścia, zdołał się bowiem już dawno nauczyć, że istoty przemierzające Dzikie Pola nierzadko posiadają organy wewnętrzne inne od tego co poznał. Twór wydał jakiś dźwięk przypominający pisk, od którego Łowcy ścierpła skóra. Naciągał już łuk ponownie, nakładając nań drugą strzałę, podczas gdy Polak zaczął miotać się i podskakiwać. Tym razem nie wypuszczał strzały, zakładając, że nie zdoła przebić skóry istoty, której nie imały się pociski z karabinu. Czekał na okazję wpatrując się w przeciwnika, który uderzał łbem o ziemie, po czym nagle poderwał się, jakby przypominając sobie o wrogu, który zdołał go zranić. Znienacka skoczył w jego kierunku, a w tym samym momencie Łowca wypuścił strzałę.

Tym razem nie trafił. Wiedział to jeszcze nim pocisk osiągnął cel, więc wypuścił łuk sięgając po nóż, jednocześnie rzucając się w bok. Skok twora go nie zaskoczył,. Widział jak jego strzała odbija się od głowy Polaka, który wyciąga ku niemu swe masywne łapy zakończone pazurami i warczy wściekle orientując się, że wróg mu się wymyka. Łowca uderzył na oślep, jednak nie mając punktu podparcia nie zdołał zadać wystarczająco mocnego ciosu. Ostrze prześlizgnęło się po skórze bestii, znacząc ją ciemną linią. Nie zranił twora, jednak poczuł na dłoni coś ciepłego, gdy z oczodołu spadły na niego krople tryskającej krwi, płynącej z rany zadanej przez wciąż tkwiącą tam strzałę. Krew potwora była czerwona, teraz jednak nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Poderwał się do biegu. Mężczyzna o płonących oczach zniknął, usunął się z drogi i wyciągał broń, najwyraźniej jednak nie przywykł do walki przy użyciu pistoletu. Łowca zignorował go, biegnąc w kierunku kręcącego się martwego ciała, na wysokości kobiety i stojącej nieopodal drugiej postaci padł w trawę i szybko się przekręcił. Uczynił to w odpowiednim momencie, bowiem twór właśnie skoczył w jego kierunku Wylądowawszy, błyskawicznie się przekręcił ruszając za przeciwnikiem, który go zranił. Łowca leżąc na plecach miał tylko jedną szansę i ją wykorzystał, wybijając nogi w momencie gdy podbrzusze istoty znalazło się tuż nad nim. Potwór chybił, gdyby stalker nie padł na ziemię z pewnością by go dopadł, teraz jednak kopnięcie dwóch nóg podbiło go w powietrze i przedłużyło jego lot wprost w zmienną. Gdy Łowca poderwał się z nożem w ręku dostrzegł, iż wyjąca istota porusza się gwałtownie w powietrzu, wirując i machając łapami. Na tle szarego nieba stała się prawie niewidoczna, jednak strzała wystająca z jej oczodołu i tryskająca krew znaczyły otoczenie ukazując jej pozycję.

Nim Łowca miał szansę coś uczynić usłyszał strzał. Strzelał mężczyzna o jasnych oczach, z którym wcześniej walczył. Ciosy wyprowadzał szybkie i niezwykle moce, jednak strzelcem był dużo gorszym, bowiem pierwszy strzał nie trafił. Oddawał kolejne jednak robił to powoli, z sekundowym opóźnieniem, potrzebnym na wymierzenie. Trafił dopiero za trzecim razem, jednak pocisk nie zdołał spenetrować ciała wyjącej bestii, która na ślepo wystrzeliła swe żądło, tym razem w powietrze. Łowca wykorzystał chwilę by uspokoić oddech, zamierzając właśnie zniknąć w trawie, gdy wszyscy zajęci są potworem, gdy stojąca obok kobiety postać rzuciła czymś w kierunku zmiennej. Stalker natychmiast wtulił się głęboko w ziemię, stwierdzając iż rzut granatem w tej sytuacji świadczyć może o dużej odwadze lub wyjątkowej bezmyślności. Mimo, iż w obszarze zmienionej fizyki pociski zdawały się nie tracić swych właściwości, patrząc na nie zorientował się, że tracą swą prędkość, przelatując przez obszar, gdzie grawitacja najwyraźniej odbiegała od obowiązującej w pobliskim otoczeniu. Nie wiedział jakie są jeszcze inne właściwości zmiennej, lecz na pewno nie rzucałby tam granatu. Chwilę później rozległ się wybuch, gdy doleciał do okolic celu, zbaczając z trasy, gdy zadziały na niego inne siły ciążenia. Z ulgą Łowca stwierdził, że rzucający miał jednak nieco rozumu, wybierając granat Mazura. Usłyszał iskry wyładowań elektrycznych, które przetoczyły się po chwili nad nim, przyciągane przez metal, po czym zgasły, a w powietrzu poczuł smród palonego ciała. Nie oglądał się by sprawdzić czy twór nie żyje, poderwał się i skoczył w kierunku Złoja, który wypuścił pistolet, a ręka mu drżała, po tym jak trafił go piorun, nawet jeśli natężenie było niskie. Nim otrząsnął się i zorientował się co się dzieje, Łowca zdołał wbić mu cios kolanem w krocze. Tamten zgiął się w pół, a stalker chwycił jego głowę i nabił ją na unoszone właśnie drugie kolano. Rozległ się trzask łamanego nosa, Łowca puścił przeciwnika i skoczył znowu w trawę, chwytając łuk. Została mu ostatnia strzała i nasadzając ją na cięciwę sprawdził jednocześnie otoczenie. Kobieta zniknęła, podobnie osoba, która rzuciła granatem. Znajdowali się na tyle blisko epicentrum eksplozji, że należało uznać, iż zostali porażeni prądem, który zmienił twora oraz zabitego mężczyznę w dymiąca masę. Na wprost niego stał jedynie mężczyzna stojący na minie, którego nie sięgnęła błękitna iskra energii elektrycznej. Rzucił już kałasznikowa i mierzył do Łowcy z niewielkiego karabinku. Spoglądali na siebie patrząc sobie prosto w oczy, a stalker trzymał strzałę wycelowaną wprost w głowę tamtego. Zdjął maskę do końca, był zarośnięty, choć w mniejszym stopniu niż on, nie miał tak długiej brody, zdawał się być także czystszy. Twarz zdobiły blizny, których raczej nie zostawili Polacy, lecz stanowiące pamiątkę po stoczonych walkach. Stał prosto i pewnie, a w jego pozie było wiele pewności siebie i ufności we własnej siły. Za spojrzeniem krył się spryt. To nie był tępy osiłek jak pozostali. Miał przed sobą ich przywódcę, noszącego ciężką kamizelkę, na którą narzucił kurtkę, stojącego pośród trawy i zdającego sobie sprawę, że zostali już tylko oni dwaj.

- Z tej odległości nie chybię – powiedział tamtym chrapliwie. Łowca wierzył mu. Nieznacznie poruszył oczami, kierując spojrzenie w prawo, by sprawdzić, czy tamten nie odwraca jego uwagi, po to, by dać szansę reszcie jego ludzi. Jednak pozostali wyłącznie oni i wysoka trawa, w której nic się nie poruszało. Ja również nie chybię, pomyślał stalker, a tamten chyba o tym wiedział, bo rozważał swoje szanse.

- Nie myśl, że próbuję cię zagadać – rzucił, a Łowca zwrócił uwagę, na formę jakiej użył, nie było to wy, nie usłyszał także towarzyszu. – Nie sądź, że nie zdołam przestrzelić cię na wylot. Jesteś bardzo szybki, szybszy niż Złoj, choć nie myślałem, że to możliwe. Ale nie uciekniesz kuli. A ja twojej strzale. Więc chyba powinienem strzelić pierwszy. Nie znam cię. Byłeś kiedyś w Modlinie, stalkerze? - Łowca nie odpowiadał. Tamten uważnie go obserwował. - Chyba, że się dogadamy...

Łowca wciąż milczał. Obserwował czujnie tamtego, wiedząc, że ma jeszcze kilka sekund na podjęcie decyzji, nim pozostali odzyskają przytomność. Dostrajał się do otoczenia, lecz nie wyczuł w nim Polaków, uspakajał swój oddech, czekając, aż będzie gotów do następnego starcia. Spowalniał bicie serca gotów do wypuszczenia strzałę.

- Nie zabijasz mnie jeszcze, więc zbierasz pewnie siły przed kolejnym starciem – mówił tamten. – Widzę co robisz, poznałem was dobrze żołnierzy, ty jednak byłeś kimś więcej, niż tylko zwykłym wojakiem. Walczysz jak komandos. Nie sądziłem, że ktoś taki może tak po prostu odejść i zostać stalkerem.

Widzisz wiele rzeczy, stwierdził w myślach Łowca, wciąż nie podejmując działań. Czytasz w ludziach jak w otwartej księdze, podobnie jak ja w Dzikich Polach. Jesteś najbardziej niebezpiecznym przeciwnikiem, dlatego muszę cię wyeliminować i zniknąć, nim pozostali odzyskają przytomność. Bez ciebie się nie zorganizują. Ale jeśli zniknę, nawet ty mnie nie znajdziesz.

- Zapewne wydaje ci się, że dasz radę mnie pokonać. Widzę jak przygotowujesz się do ataku. Być może masz rację uważając, że nawet jeśli cię zranię i przebiję twą kamizelkę, to zabijesz mnie i znikniesz, by się wykurować – w głosie tamtego nie słychać było jednak lęku, jedynie oczywiste stwierdzenie faktu. – Może nim wystrzelisz z łuku, a ja otworzę ogień, wysłuchasz mojej propozycji? Zabić zawsze mnie zdążysz zanim moi ludzie się ockną – wciąż nie spuszczał wzroku z Łowcy, trzymając palec na spuście. – Stoję na minie – dodał. – Ciekawe jakiego użyłeś zapalnika? – zastanowił się. – Pewnie tylko z tego powodu jeszcze nie wystrzeliłeś. Jesteś za blisko.

Dobry jest pomyślał Łowca, ale wiedział już co powiedzieć. Wykrzesał z otchłani pamięci co ma uczynić i uruchomił nieużywany od dawna organ.

- Wam nużna… stalkier – powiedział chrypiąc.

- Rosjanin – stwierdził tamten, jednak nie wydawał się zaskoczony. – Ale rozumiesz po polsku? Wy gawaricie po polskij? – raczej stwierdził niż zapytał, lecz po rosyjsku mówił płynnie. Łowca pokiwał głową. –Tak sądziłem. Widziałem jak walczycie. To sistiemia – powiedział tonem świadczącym, iż jego podejrzenia zostały właśnie potwierdzone. Łowca nie odpowiadał. Spoglądał na tamtego utrzymując naciąg cięciwy. Jeśli mężczyzna liczył na to, że jego ręka zadrży, przeliczył się. Dzięki utrzymywaniu oddechu i rytmu pulsu na odpowiednim poziomie stalker przestał zwracać uwagę na ból.

- Pozostawili cię tu? – zapytał mężczyzna.

- Wy kto? – odpowiedział pytaniem stalker.

- Merynos – odparł mężczyzna. – Kak tiebia zawod?

- Ochotnik. Łowca – odpowiedział po polsku, uznając, że skoro przyznał się do tego Merynosowi, może spróbować użyć tego języka, choć nie zdołał nigdy się go nauczyć w stopniu umożliwiającym poprawne mówienie.

- Rosyjski żołnierz. Specnaz? Pozostawiony w zonie, czy w specjalnej misji? – zapytał tamten bez cienia ironii doskonale zdając sobie sprawę, że Łowca nawet jeśli mu odpowie, raczej nie powie prawdy. Z wyglądu stalkera mógł wyciągnąć oczywisty wniosek, iż na Dzikich Polach przebywa już bardzo długo, zatem raczej nie zjawi się tu oddział jego towarzyszy broni.

- Już nie sałdat – spróbował Łowca po polsku, choć wiedział, że jak zawsze niezbyt mu to wychodzi. – Teraz ja stalkier.

- Stalker – pokiwał głową tamten.

- Wasze predlożnienije? – zapytał krótko Łowca, przypominając Merynosowi, że czas upływa, a oni wciąż mierzą do siebie z broni.

- Macie rację, potrzebuję stalkera – odparł tamten. – Potrzebuję kogoś, kto przeprowadzi mnie przez Dzikie Pola. Nie znam terenu i jak widzicie, nie jesteśmy w stanie stawić czoła czyhającym tu niebezpieczeństwom. Chcę, żebyście doprowadzili nas bezpiecznie do celu.

- Kuda?

Merynos uśmiechnął się.

- Do Warszawy.

Łowca nie drgnął, lecz jego twarz musiała wyrażać zaskoczenie, którego nie zdołał zamaskować. Omal odruchowo nie spojrzał na ciemne niebo znajdujące się nad zrujnowanym miastem.

- Warszawy uże niet… Warszawa upadła – powiedział wreszcie.

- Wiem. Byłem tam – odparł tamten, starannie ważąc słowa.

- Ja także – przyznał Łowca.

- Kiedy? – spytał tamten. Stalker wzruszył ramionami. – Zatem pozostaliście tu podczas ewakuacji… - powiedział do siebie Merynos i nagle się zawahał. – Byliście tam później? Po… upadku? – starannie dobierał słowa.

- Niet. Nicziewo tam nie ma – odparł stalker.

- Zgadza się – pokiwał głową mężczyzna. – Jedynie puste tunele, gdzie rządzi mrok…. – spojrzał uważnie na Łowcę. – Zaprowadzicie nas tam? Oczywiście nie za darmo.

Łowca zastanawiał się. Myśl o powrocie do Warszawy wywoływała w nim nieprzyjemne, odpychające wrażenie. Stamtąd dochodził ledwie słyszalny głos, który zdawał się go tam wzywać, wzbudzając w nim pożądanie jakiego nie czynił zew zony. Nagle zorientował się, że słyszy już tylko dwa głosy. Trzeci zniknął, równie nagle jak się pojawił. Nie mógł jednak teraz się nad tym zastanawiać, skupiony na celowaniu do Merynosa. Odczuwał ból coraz mocniej, w zwykłych okolicznościach mógłby tak stać godzinami, sistiema na to pozwalała. Najwyraźniej była czymś w rodzaju sztuki walki i hartowania woli, w przebłyskach widział jak trenuje ją w wojsku, w śniegu nad Ussuri. Nie mógł się skoncentrować na tym wspomnieniu i po chwili umknęło.

Z głuchym tąpnięciem o grunt uderzyły dwa ciała. Łowca wyczuł nadchodzącą zmianę już wcześniej, więc nawet nie spojrzał w tamtym kierunku. Zmienna zniknęła bez śladu, zabierając ze sobą zmienione zasady fizyki i grawitacji wraz z wszelką odmiennością jaką reprezentowała. Nim to nastąpiło stalker wiedział już, że siły zdają się znikać i być wciągane do środka, znikając w czymś w rodzaju wiru, z którego emanują. Trup człowieka i twora spadły na ziemię, znacząc ją czerwoną krwią, której krople przestały unosić się w powietrzu. Merynos odruchowo popatrzył w tamtym kierunku, na chwilę spuszczając wzrok z Łowcy. Teraz zyskał szansę, by wypuścić strzałę i upaść na ziemię, znikając z pola widzenia tamtego i uniemożliwiając oddanie mu strzału. A jednak tego nie uczynił.

- Pacziemu? – chciał wiedzieć. Wysilił się, usiłując przejść na polski, choć podejrzewał, że tamten mówi dobrze po rosyjsku. – Tam nie ma nicziewo dobrego.

- Nie ma niczego. Więc niczym nie ryzykujecie – powiedział Merynos. – Ale możecie zarobić.

- Zarobić? – zdziwił się stalker. Słowo to zabrzmiało dość dziwnie w sytuacji, w której się znaleźli, na pustkowiach, w dniach upadku ludzkości, gdzie od miesięcy nie spotkał nikogo żywego. Słowo, które wcześniej nie było zbyt pożądane, w czasach gdy ludzkość osiągała pełną równość i powszechne szczęście w komunizmie.

- Amunicję, tabletki, broń – powiedział tamten. – Ile tylko chcecie. Ale to w Warszawie. Na początek możecie odzyskać swój plecak. Wiem, że spisaliście go już na straty, ale nie musi wylatywać w powietrze wraz ze mną, gdy mnie zabijecie.

- Merynos, kurwa, oszalałeś – rozległ się żeński głos. Łowca już od dłuższej chwili wiedział, że przytomność odzyskała osoba, która rzuciła granatem. Najwyraźniej poraziło ją na krótko, teraz widział dlaczego. Iskry przetoczyły się po kurtce jaką miała na sobie, wykonanej z materiału podobnego do gumy. Zdjęła maskę p-rad gaz i okazała się kobietą, jakiej stalker nie widział nigdy wcześniej. Lewa część jej głowa była wygolona, zaś na prawy policzek opadała grzywka, przesłaniająca tatuaż w kształcie noża, którego ostrze sięgało ust. W uszach nosiła kolczyki, a jej ciemne oczy spoglądały wrogo w kierunku stalkera, gdy wycelowywała weń broń.

- Nic nie mów! – polecił jej z naciskiem.

 – Zabijmy go, teraz! Widziałeś co zrobił chłopakom!

- Właśnie dlatego wolę mieć go po naszej stronie – w głosie Merynosa słychać było napięcie, lecz również sporo cierpliwości. – Ktoś kto jest w stanie położyć trzech naszych, w tym Kruszynę i Złoja, nie jest kimś, kogo można zlekceważyć. Zasługuje na szacunek.

- Ubiją go, gdy tylko wstaną – splunęła.

- Jeśli spróbują, ja zabiję ich – rzucił gniewnie.

- Z powodu stalkera? – zapytała z niedowierzaniem.

- Haka, ty idotko, rozejrzyj się! Spójrz na niego – warknął. – Co widzisz?

Na jej twarzy malowała się niechęć.

- Widzę coś… - zaczęła.

- Widzisz kogoś – poprawił. – Kogoś, kto od miesięcy przetrwał na Dzikich Polach. Kogoś przeżył tu ostatnie kilka lat od upadku Warszawy. To ktoś cenniejszy, niż wy wszyscy razem wzięci. Jesteśmy tu od… jakiegoś czasu i zobacz do czego to doprowadziło. Wyruszyliśmy niedawno i straciliśmy już dwójkę ludzi, gdyby nie on, to coś wyrżnęłoby nas tu prawie wszystkich. Wiesz gdzie są zmienne? Wiesz jak walczyć z Polakami?

- Merynos… - zaczęła, ale przerwał jej.

- On wie. On jest w stanie doprowadzić nas do Warszawy – spojrzał na Łowcę. – I jest skłonny to uczynić, prawda stalkerze?

Łowca nie odpowiedział. W tym wypadku Merynos się mylił, lecz z jakiegoś powodu wciąż pozwalał, by rzeczy toczyły się swoim rytmem, nie przerywając biegu wydarzeń. Powinien zniknąć dawno temu, tymczasem był zaciekawiony. Tymi ludźmi i dziwacznym tworem jakiego tu napotkał. Popatrzył nad Merynosem, w kierunku ciemnego nieba nad Warszawą i poczuł niepokój, zastanawiając się czy wyprawa tam i zaspokojenie ciekawości warte są tego, co po drodze mogli napotkać. To tylko jeden dzień drogi, pomyślał, o ile zona nie zmieni czasu i przestrzeni. Tylko co potem? Popatrzył uważnie na Merynosa, usiłując go ocenić. W jego oczach zobaczył to, czego się spodziewał.

- Chcecie mnie patom ubić, da? – zapytał wprost.

Merynos zamarł, zaś Haka podeszła bliżej, nie opuszczając broni.

- Widzisz jak dobrze cię zna? – zapytała. – Nadal chcesz takiego przewodnika? Który doskonale wie, jaki jesteś?

Merynos jakby się ocknął.

- Towarzyszu stalkerze, trochę ufności… - mruknął. – Po prostu pomóżcie mi, a ja pomogę wam, potem rozejdziemy się w swoją stronę.

Haka podeszła do niego i nachyliła się, przyglądając krytycznie minie na której stał.

- Model wojskowy – powiedziała. – Ale coś tu dodał. Nie wiem czy umiem taką rozbroić, ani czy Mechcina będzie potrafił – zawahała się. – To dlatego z nim gadasz? Żeby ci nie urwało jaj razem z nogą?

- Nie dlatego – powiedział wyraźnie rozzłoszczony. – Chcę znaleźć się w Warszawie. Z tymi, którzy pozostali. Jeśli się zgodzi, mamy na to szansę.

Łowca wzruszył ramionami i opuścił łuk. Wciąż jeszcze się zastanawiał. Fakt, iż jeszcze niedawno chciał, udać się w przeciwnym kierunku, nie spotykając żadnych ludzi, uleciał już z jego pamięci. Niedawne wydarzenia nad przepaścią zmieniały się w przebłyski. Zew zony był przytłumiony, jednak w Warszawie znajdowało się coś, co go przyciągało. Coś tak podobnego do zony, a jednak tak bardzo innego. Teraz było nieco silniejsze i wzbudzało jego ciekawość, lecz równocześnie powodowało lęk.

- Ja nie wiżu pricziny… - zaczął.

- Plecak i amunicja to za mało? – żachnął się Merynos. – A środki łysenkowskie? Jak bez nich dajecie radę w zonie? Jak powstrzymujecie rozwój polactwa?

- Nie powstrzymuję – odparł spokojnie Łowca, a mężczyzna słysząc to zamilkł.

- Popatrz na niego – burknęła Haka podnosząc się. – To wariat. Ma nawet dziurę w głowie. Polactwo wyżarło mu mózg.

- Ten wariat zdołał zrobić minę, której nie potrafisz rozbroić – zwrócił jej uwagę Merynos, gdy skierowała się w stronę porzuconego plecaka. – Posłuchaj stalkerze, środki to nie wszystko, wiem gdzie są inhibitory łysenkowskie, słyszałeś o nich? – Łowca zastanowił się, lecz nic mu się nie skojarzyło. Tamten widząc to zaczął wyjaśniać – musiałeś je widzieć, wchodziły na wyposażenie armii tuż przed upadkiem Warszawy. Wiem, gdzie znajdują się ich zapasy. One nie tylko powstrzymują rozwój polactwa, one również potrafią go cofnąć, nawet jeśli jesteś na Dzikich Polach! Po tobie widać, że wiesz o czym mówię, prawda? Skończyły ci się leki, zapewne niedawno, skoro wciąż jesteś człowiekiem. Ale inhibitor może to zmienić, na powrót uczyni cię odpornym, cofnie wszelkie przemiany! Wiem, gdzie są jego nieskończone zapasy! – oczy mu rozbłysły.

Łowca milczał. Nie przypominał sobie, żeby zażywał jakieś leki, od samego początku przemierzał Dzikie Pola żyjąc z dnia na dzień, lecz nigdy nie musiał korzystać ze środków łysenkowskich. Zona z jakiegoś powodu go nie chciała, być może wskutek bólu głowy, który zawsze przywodził mu na myśl dwie płonące gwiazdy, jakie ujrzał w dniu swoich narodzin. Zapewne kolejnego dnia nie będzie w stanie uwierzyć, iż spotkał tu tych ludzi. Byli dziwni i nie na miejscu, jak również inne rzeczy, które się tu znalazły.

- Oż kurwa, Merynos, to kanibal! – zawołała Haka, gdy zrzuciła z plecaka hełm i otworzyła plecak, z którego wyciągnęła i uniosła rękę, częściowo ogryzioną i zasuszoną. Przesunęła przy tym karabin, a gdy ten zaczął upadać nagle chwyciła go i zaklęła raz jeszcze.

- Co jest? – spytał mężczyzna, nie przestając celować w kierunku stalkera, choć ten opuścił łuk.

- Pieprzona pułapka – warknęła. – Naciągnął linkę i przyczepił ją do granatu.

- Ja wam nie polecam szukać dalej – burknął stalker.

- Bo co? – podniosła głos Haka. – Pieprzony morderco dzieci!

- Eta był Paliak – mruknął, po czym stracił zainteresowanie rozmową i ruszył się z miejsca, kierując w stronę, gdzie niedawno była zmienna.

- Gdzie idziesz? – zawołał Merynos. – Stój!

- Zastrzel go, nie czekaj! – krzyknęła Haka, nie ruszając się z miejsca.

- I zostaniemy jak idioci z miną i granatem? – zirytował się Merynos. – Stalker, co robisz?

Łowca na chwilę zatrzymał się i obrócił.

- Wy nie bojties – znowu musiał się zastanowić. – A ten wasz cziełowiek, co udaje nieprzytomnego, on niech wstanie, pażałsta. Ja nie uchożu.

Haka za jego plecami klęła, usiłując znaleźć głęboko w plecaku zakończenie linki, a po chwili krzyknęła mocno, gdy w rękę wbiła się jej wyzwolona sprężynowa pułapka, chwytając jej rękę w stalowy uścisk, najeżonej kolcami, które wbiły się jej w dłoń. Szarpnęła nią gwałtownie, po czym znieruchomiała, nie chcąc wyrwać bezpiecznika granatu.

- Ubij go – krzyknęła z nienawiścią i upokorzeniem z bezsilności, nie będąc z tej pozycji w stanie strzelić do stalkera.

- Min tam więcej – powiedział Łowca i ponownie odwrócił się do nich plecami ruszając przed siebie. Usłyszał jeszcze jak Merynos mówi:

- Kruszyna, wstań, do cholery. I nic nie kombinuj.

Łowca minął leżącą w trawie kobietę o imieniu Olimpia, która nadal nie odzyskała przytomności, podobnie mężczyzna zwany Mechciną i drugi o imieniu Złoj. Tego jednego wciąż mógł się obawiać, pewien, że gdy wróci mu świadomość zapragnie zemsty na wrogu, który złamał mu nos i pozbawił przytomności. Ruszał się niezwykle szybko, a jego ciosy były mocne. Podbródek wciąż bolał go po ciosie tamtego. Na razie jednak oddech Złoja wciąż był płytki, nadal leżał we własnej krwi na ziemi.

A właśnie krew go interesowała. Podszedł do twora, który zlewał się z otoczeniem, a teraz jakby wyblakł, stając się bardziej widoczny. Znaczna część jego ciała była osmalona, wskutek porażenia prądem. Z bliska potwierdził, iż nie ma pulsu i oddechu, którego nie wyczuwał z oddali, lecz wolał potwierdzić to z bliska. Nigdy wcześniej nie widział takiej bestii, o skórze mającej obecnie barwę trawy. Zdawała się teraz nabierać innego koloru, jak gdyby po śmierci istota traciła niewidzialność. Zamyślony Łowca ukucnął i przyjrzał się linii, którą pozostawiło jego ostrze. Wreszcie zawiesił łuk na plecach i schował strzałę stwierdzając, iż skoro Merynos chce rozmawiać i potrzebuje go, a ton jego głosu gdy mówił o inhibitorze świadczy, że stalker rzeczywiście potrzebny mu jest jako przewodnik, a nie tylko w celu rozbrojenia miny, na razie z tamtej strony nic mu nie grozi. Wyciągnął nóż i spróbował wbić go w twora, lecz nie zdołał przebić skóry, która zdawała się sprężynować i uginać, jednak była niezwykle twarda. Nie wyglądała na grubą i opancerzoną, jak miało to miejsce w przypadku Polaków, których napotkał do tej pory. Zastanowił się i przesunął w kierunku miejsca, z którego wystawała jego strzała, po czym zaparł się nogą o cielsko i pociągnął. Grot wysunął się bez problemu, a on wpatrzył się w niego w zadumie. Nie zdawało mu się, krew istoty była czerwona. Nie miał pojęcia co powyższe mogło oznaczać, nigdy wcześniej na Dzikich Polach nie spotkał Polaka, którego żył nie wypełniałby zielony płyn. W jakiś sposób istota ta łączyła się z głosem, który słyszał w głębi zony, który pojawiał się i znikał, w przeciwieństwie do zewu i wezwania Warszawy, nie był stale obecny.

- Co tam widzisz, stalkerze? – zapytał Merynos. Łowca spojrzał w jego kierunku. Haka wciąż była przy plecaku, przykucnąwszy, nie rezygnowała z prób uwolnienia się z pułapki. Przed Merynosem stał mężczyzna zwany Kruszyną, który trzymał w dłoni pistolet. Merynos go zbeształ. – Schowaj to, idioto!

- Szto eto? – zapytał Łowca, wskazując na ciało twora, przy którym stał.

- No, stalkerze – Merynos wreszcie się zirytował. – Nie uważasz, że to nie najlepszy czas, na takie rozmowy? Dogadajmy się, uwolnij nas…

- Kurwa! To dzieciojad! – przypomniała o sobie Haka.

- Jesz ludzi, stalkerze?

- Tolko Paliaków – odparł szczerze, a kobieta skomentowała to głośno, dając wyraz swej odrazie, nim Merynos ją uciszył.

- Dogadamy się? – zapytał. Nadal mierzył do niego z broni.

- Skażitie mnie ob etom – odparł Łowca, nie spuszczając z niego wzroku.

- A potem?

- My pojdiem w Warszawu.

Milczeli przez chwilę wpatrując się w siebie, po czym Merynos skinął głową.

- Powiedz mu Haka.

- Co? – wściekła się tamta. – Czyś ty…

- Mów.

- Dobrze – skinęła po chwili głową, a Łowca pozornie nie zwrócił uwagi na tę konfrontację, w której Merynos udowodnił, że wciąż tu dowodzi. Stalker podszedł do martwego mężczyzny i zaczął grzebać przy jego pasie.

- Szefie, ja pitolę, on obrabia Kafara- zaczął Kruszyna.

- Nie ruszaj się – syknął Merynos. – Nie wiesz gdzie zostawił miny. Nie dziw się, to Dzikie Pola, tu wszystko co da się odzyskać, ma swoją wartość. Powiedz mu Haka.

- Słuchaj, co każe – burknęła po chwili kobieta.

- Ale…

- Rusz ty baśką! – podniosła głos. – Miny!

Łowca skończył przeglądać kieszenie martwego, stwierdzając, iż nic nie posiadało dla niego wartości. Ładownicę pozostawił w spokoju, podobnie naboje, wiedząc że mogą być przydatne jedynie na ludzi. Tych był w stanie pokonać w inny sposób, podobnie jak Polaków. Zaczął przeglądać jego plecak, po czym spojrzał pytająco na Hakę, która zagryzła wargi. Kruszyna stał niezdecydowany, w końcu opuścił broń. Merynos spoglądał na stalkera stalowym spojrzeniem, jednak próba sił, jaka miała miejsce przed chwilą, wskazywała, iż jego władza opiera się na kruchych podstawach.

- Szliśmy od Nieporętu – powiedziała wreszcie kobieta. -  Nagle błysło na fioletowo… ze światła wyskoczyło to coś. Ja zobaczyłam, że to Polak, nie zdążyłam nawet strzelić. Skoczyło na Metyla i go strzeliło czymś, a potem poleciał w powietrze. Wtedy znikło. Czekaliśmy kwadrans, myśleliśmy, że odeszło. A wtedy zobaczyliśmy ciebie, kacapie.

Łowca patrzył na nią, ignorując jej niechęć i nienawiść.

- Szto ty uwidzieła? – zapytał. – W swiet?

- Nie będę mówić po kacapsku – ponownie się zirytowała.

- Daj spokój, Haka – powiedział Merynos, mający już wyraźnie dość sytuacji. Nieopodal Kruszyny z ziemi wstał Złoj. Jego nos był spuchnięty, a twarz pokryta krwią. Rozejrzał się, lecz nie podjął działania, po prostu czekał. Łowca wiedział jednak, że to pozorny spokój, a tamten odzyskując siły, gotuje się powoli do ataku.

- W świetle – poprawił się Łowca, przypominając sobie polskie słowo, choć nie miał wątpliwości, że mówi z mocnym akcentem, nie tak miękko jak tamci, którzy dziwacznie zdrabniali końcówki. Nie mówili polszczyzną do jakiej przywykł, raz tylko usłyszał słowo towarzyszu, od Merynosa, który mówił w inny sposób niż pozostali. Jednak on również nie zwracał się do niego w formie wy, co było zastanawiające. Podobnie jak fakt, że stalker nad tym rozmyśla, bowiem choć myślało mu się bardzo jasno, po raz pierwszy zastanawiał się nad podobnymi sprawami. Miał wrażenie, że kiedyś posługiwał się podobną umiejętnością oceniając ludzi, lecz było to w poprzednim życiu, o którym zupełnie zapomniał.

- Skąd wiesz? – spytała z niechęcią w głosie, a potem wzruszyła ramionami. – W tym fiolecie było pełno różnych istot. Nie byłam w stanie ich policzyć.

- Co ty nawijasz, Haka? – spytał Kruszyna.

- Byłam blisko, spytaj Olimpii – odparła niezrażona. – W tym fiolecie było ich bardzo dużo, niektóre dwunożne i miały jakąś broń. Inne w ogóle nie przypominały Polaków jakich widziałam.

- Eta nie Paliaki – powiedział sam do siebie Łowca.

- Co takiego? – zapytał szybko Merynos. – Więc kto?

- Ja nie znaju – odparł Łowca wstając, zastanawiając się nad trzecim głosem, który zniknął w chwili gdy zabita została bestia. W ręku trzymał teraz karabinek Kedr, który zabrał martwemu. W zasadzie o ile pamiętał był to pistolet maszynowy, mogący strzelać krótkimi seriami. Jemu potrzebny był pojedynczy strzał, przestawił więc broń z trybu ognia ciągłego.

- Co robisz? – podniósł głos Merynos. Widział, że wraz z Kruszyną wzięli go na celownik, oczy Haki zmieniły się w szparki, zaś Złoj się napiął. Jednocześnie z trawy wstawał ogłuszony jako pierwszy Mechcina, słyszał także, iż przytomność odzyskała Olimpia. Wzruszył ramionami i wycelował broń w dół, po czym pociągnął za spust. Huk poniósł się poprzez pustkowia Dzikich Pól, lecz nie przejmował się tym, wiedząc, że jeśli mieli zwrócić czyjąś uwagę, zdążyli to już dotąd uczynić. U jego stóp głowa martwego rozprysnęła się na kawałki. Rzucił obok broń i popatrzył na stojących na wprost niego ludzi, którzy zastygli, jakby nie wiedząc co uczynić.

- On nie wiernetsja – wyjaśnił spokojnie i ruszył w stronę Merynosa. Minął Kruszynę, Złoja i Mechcinę, po czym uklęknął u stóp ich przywódcy. Czubkiem nożna zaczął podważać część miny, po czym zablokował mechanizm nacisku, przezornie zamaskowany przez niego wcześniej. Uniósł nogę tamtego, zabrał ze spokojem minę  i skierował się do swojego plecaka, gdzie po chwili uwolnił Hakę. Wyszarpnęła gwałtownie rękę i odskoczyła nawet nie starając się ukryć, że nie jest w stanie wytrzymać bijącego od niego smrodu. Łowca zupełnie się tym nie przejął. Pozbierał resztę min, spakował je do plecaka, podczas gdy Merynos usiłował coś do niego mówić, coraz bardziej zirytowanym głosem. Spojrzał na niego dopiero gdy założył plecak.

- Za mnoj – powiedział i ruszył ku przyciągającej go swym mrocznym wezwaniem Warszawie.

Okolice Czerska >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz